Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2016, 02:41   #6
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Tratgrugg Beorunna

Tratgrugg wiele czasu już podróżował przez morze traw, gdzieniegdzie poprzetykanymi samotnymi drzewami, niewielkimi pagórkami i skupiskami gigantycznych głazów. Nie natknął się na żadne skupisko cywilizacji, poza niewielką grupą konnych, oddalonych o dobre dwa kilometry od niego.
Kierując się na północ, dotarł do umownej granicy Królestw Granicznych. Tutaj natrafił na pierwsze wsie i miasteczka. Krajobraz stał się znacznie bardziej lesisty. Tratgrugg przedzierał się przez szlaki, które były z obu stron zasłonięte szeregiem rozłożystych drzew. Czasami trakt się urywał i zbrojny musiał przedzierać się przez gęstą puszczę.

Wsie nie miały wiele do zaoferowania masywnie zbudowanemu wojownikowi. Podróż była dość monotonna.
Ludzie traktowali go z bojaźliwym szacunkiem. A on odwzajemniał się, nie krzywdząc ich.
Okolica wbrew swej sławy nie obfitowała w okazję do dobycia miecza. Jedynie dwa zajścia pozostały w pamięci barbarzyńcy.

W przydrożnej tawernie, kilka dni drogi od ziem rodu Kasterów, Beorunna 'owi wpadła w oko córka gospodarza. Po wieczerzy, którą młoda dziewczyna podała z gracją i skromnością, jedynie odrobinę kusząc, umyślnie jak mu się zdawało, swymi wdziękami, Beorunna kazał ją sobie przysłać do sypialni. Jej ojciec trochę się przed tym wzbraniał, lecz gdy wielki niczym szafa wojownik wcisnął mu w dłoń garść złotych monet, zapomniał o wszelkich zastrzeżeniach. Chodź nie wiadomo co podziałało, złoto, czy osobisty urok Beorunna, składający się głównie z grających pod skórą węzłowatych mięśni, karku szerokiego jak u byka i facjaty gorszej od niejednego orka. Najpewniej karczmarz obawiał się, że jeśli nie wyrazi zgody, barbarzyńca po prostu ją sobie weźmie, nie pytając go o zdanie. I nie zostawiając nawet złamanego miedziaka, o ile w ogóle zostawił by go przy życiu.

Drugim zajściem, było napotkanie grupki rozbójników. Wiedli oni do swej kryjówki trójkę ludzi uprowadzonych gdzieś na trakcie, podeszłego w latach mężczyznę i jego znacznie młodszą żonę oraz starą matronę, matkę mężczyzny.
Beorunna natarł na bandytów, zabił dwójkę, a reszta umknęła.
Oswobodzony chuderlawy mąż wylewnie dziękował mu za ocalenie, zapewniając o swej głębokiej wdzięczności. Beorunna przyjrzał się jego małżonce, która miała jeszcze więcej powodów do podziękowań, gdyby nie jego pomoc, padłaby zapewne ofiarą wielokrotnego gwałtu, a może nawet została by sprzedana w niewolę, może do jakiegoś portowego burdelu, gdzie marynarze w zaduchu kwaśnego potu i zapachu spermy spółkują z ladacznicami. Postanowił zatem potraktować wyrazy wdzięczności dosłownie. Jeszcze tej samej nocy młoda kobieta grzała mu posłanie. Jej mąż udawał, że nic się nie dzieje, a purpurowa z zażenowania matrona , mamrocząc coś pod nosem spoglądała jedynie w rozpalone ognisko.
Rankiem Beorunna odprowadził rodzinkę bezpiecznie do ich posiadłości.
Były to jednak nieczęste atrakcje, urozmaicające długą i na ogół samotną wędrówkę przez odludne i niedostępne tereny.
Dobre drogi pojawiły się dopiero w obszarze pod władzą rodu Kasterów. Na granicy, powiewały popielate flagi, na których znajdował się pionowy miecz, a za nim waga. Tratgrugg, dowiedział się tam o śmierci, głowy rodu Wilhelma Kastera.

***

Beorunna zatrudnił się tam u jednego z wasali rodu Kasterów. Przypominającego pulchnego eunucha Vincenta, kapłana jakiejś bogini. Tratgrugg nie zapamiętał sobie jakiej. Nie interesowało go to nazbyt. Grunt, że mężczyzna płacił szczerym złotem, a barbarzyńca mógł znów nakarmić swe ostrze krwią. A na dodatek Vincent nader często organizował huczne uczty, na których nie brakowało jadła, napitku i kobiet. Barbarzyńca miał zatem wszystko, czego jego serce pragnęło. Przynajmniej puki się nie znuży i ruszy dalej.

***

- Porwał ją! - piszczał swym nader irytującym falsetem Vincent. Zawsze, gdy kapłan się odzywał, barbarzyńca miał nieodparte pragnienie zacisnąć swe wielkie dłonie na jego gardle i zdusić ten pisk w żelaznym, śmiertelnym uścisku. Miast tego, Beorunna zacisnął zęby i słuchał swego chlebodawcę.
- Przyprowadź ją z powrotem! Nietkniętą! - pulchny kapłan spurpurowiał z wściekłości, przez to jego dalsze słowa były niezrozumiałe. Barbarzyńca był pewien, że kapłan rzuca obelgami, obietnicami nagrody i temu podobnymi epitetami.
To nie miało większego znaczenia. Porwaną była Lu, jedna z tutejszych akolitek. Piękna dziewczyna, która urzekała każdorazowo barbarzyńcę swym wdziękiem i niewinnością. Nigdy nie zamienił z nią ani słowa. Była jedną z świętych dziewic, trzymaną w świątyni. Widywał ją jednak dość często, gdy przechadzała się z innymi po ogrodzie, albo gdy tańczyła ku uciesze gości Vincenta na urządzanych przez niego z przepychem ucztach.
Beorunna wraz z strażą świątynną ruszył w pościg.

***

z gąszczu gęstych zarośli wyłoniła się olbrzymia postać. był to barbarzyńca, stąpający ciężko, ze straszliwym rozmysłem zbliżał się do odzianego w purpurę, trzymającego przyciśniętą do siebie spętaną niewiastę, mężczyzny.
Barbarzyńca był potężnym mężczyzną odzianym jedynie w przepaskę zrobionej z wilczego futra, wysokie skórzane buty oraz czarny napierśnik, połyskujący niczym wilgotna rekinia skóra.
szkarłatne strumyki znaczyły jego szerokie barki oraz odkryte, niemalże nienaturalnie umięśnione, ramiona.
Nabiegłe krwią oczy jarzyły mu się pod gęstymi brwiami jak rozżarzone węgle. Tratgrugg pałał rządzą zemsty, rządzą krwi.
Z jego szerokiego miecza skapywały gęste krople posoki. Gdzieś w oddali nadal słychać było odgłosy walki.

Nozdrza barbarzyńcy rozszerzyły się, gdy dotarł do niego nowy zapach. Błysnęła stal. Ktoś zawył, na ziemię zwaliło się ciało.
Z dwójki skrytych żołdaków stał tylko jeden.

- O Boże! O Boże! Marcus! Marcus! Boże, pomóż mi! Rozciął mi brzuch! O Boże! Żołądek mi wychodzi!- skomlał ostatni stojący wojownik patrząc w rozpaczy z szeroko rozwartymi oczyma na odzianego w purpurę mężczyznę.
W ciszy, jaka powstała rozbrzmiał Odgłos, jakby ktoś upuścił mokry ręcznik. ostatni stojący wojownik ze zdumieniem patrzył na swój lśniący śluzem żołądek, leżący na jego stopach.

Barbarzyńca zignorował wojownika. I tak był martwy, niech nacieszy się swą śmiercią. Masywna postać zbliżyła się do przyciskającego nóż do łabędziej szyi Lu mężczyzny.
Lu spoglądała rozszerzonymi w przerażeniu oczyma na Beorunna. Czyżby się bała go bardziej niż, stojącego za nią i trzymającego na jej gardle nóż, mężczyzny? Coś zakuło schlapanego krwią zamordowanych barbarzyńcę.

- Zabiję ją, jeśli się zbliżysz choćby o krok - warknął Marcus.
Beorunna zatrzymał się. przechylił głowę raz w jedną raz w drugą, aż coś strzeliło w masywnym jak u byka karku.
- A wtedy ja cię zabiję - odparł spokojnie. - powoli - dodał z szyderczym uśmiechem, jakby właśnie na to liczył.

Marcus na chwilę zamilkł i zastygł w bez ruchu. Jedynie drgająca lewa powieka zdradzała jego zdenerwowanie.
- Patrz! - zawoÅ‚aÅ‚ Marcus. przyciskajÄ…c ciepÅ‚e ciaÅ‚o dziewczyny do siebie, zatoczyÅ‚ druÂ-gim ramieniem Å‚uk i pociÄ…gnÄ…Å‚ ostrzem sztyletu przez tkaninÄ™ jej ozdobionej srebrnÄ… niciÄ… sukienki. Ubranie pÄ™kÅ‚o ukazujÄ…c naprężoÂ-ne piersi dziewczyny. SzczerzÄ…c zÄ™by, Marcus przycisnÄ…Å‚ zimne ostrze do miÄ™kkiego ciaÅ‚a. Lu wzdrygnęła siÄ™ wyraźnie, lecz trzymajÄ…ce jÄ… mÄ™skie ramie skutecznie jÄ… unieruchamiaÅ‚o.
Powoli, patrzÄ…c Tratgrugg 'owi prosto w oczy, Marcus wyciÄ…Å‚ cienkie półksiężyce poniżej każdej biaÅ‚ej półkuli piersi. Krew popÅ‚yÂ-nęła strumykami po jej żebrach i brzuchu, plamiÄ…c owiniÄ™tÄ… wokół kobiecych bioder biaÅ‚Ä… sukniÄ™ na czerwono.
Lu syknęła, łzy popłynęły po jej policzkach rozmywając czarny tusz podkreślający jej oczy. Lecz dziewczyna nie zaszlochała, stała spokojnie, jedynie delikatnie drżąc ze strachu i zimna.
Beorunna zazgrzytał zębami. Nie zrobił jednak nic. Wiedział, że Marcus może poderżnąć dziewczynie gardło w mgnieniu oka.
Uśmieszek wyższości przemknął przez twarz Marcusa.
- Puść mnie, inaczej ją okaleczę tak okrutnie, że nawet twój pan jej nie zechce, psie! - zagroził Marcus.
- A jeśli cię puszczę? - zapytał spokojnie barbarzyńca.
- Oddam ci jÄ… - syknÄ…Å‚ Marcus.
Barbarzyńca podrapał się po pokrytej krótkim rudym zarostem kwadratowej szczęce, jakby się zastanawiał. Tymczasem w oddali ucichły odgłosy walki, za to rozbrzmiało nawoływanie świątynnej straży, oznajmiając, kto z tego starcia wyszedł zwycięsko.
- Zgoda. Zostaw mi dziewczynę i twoje złoto, a powiem Vincentowi, żeś zatonął na bagnach, nikt nie będzie cię ścigał.
Marcus przez chwilę się zastanawiał. Lecz zbliżające się odgłosy świątynnej straży pomogły mu podjąć decyzję.
- Przyprowadź tu mego konia. Złoto jest w jukach, weź je sobie. Potem oddal się, odrzuć miecz i klęknij - zażądał Marcus.
Barbarzyńca spełnił wszystko. Klęcząc w mokrej trawie rzekł - teraz twoja kolej, zostaw dziewczynę i umykaj.
Marcus jednym susem dosiadł wierzchowca.
- Głupiec - parsknął pogardliwie i wciągnął szarpiącą się niewiastę, przerzucając ją sobie przez siodło. Koń zarżał spięty ostrogami i rzucił się do galopu.
Barbarzyńca wydał przeciągły gwizd. Wierzchowiec zaparł się przednimi kopytami w błocie i wierzgnął zadem. Marcus i dziewczyna wylecieli w powietrze, lądując z pluskiem w bagnistym szlamie.
Marcus uniósł się plując brunatną, śmierdzącą wodą. Jednak prawie natychmiast, został wciśnięty w błocko przez potężną siłę. Wierzgał się i szamotał, lecz nie mógł się wyzwolić z pod ogromnego buta Beorunna. Jedno trzeba było przyznać fircykowi, szamotał się nad wyraz długo. Jednak wkrótce, jego ruchy stały się mniej skoordynowane, słabsze, aż wreszcie całkiem ustały.

***

Po powrocie Vince nakazał strażnikom odprowadzić Lu na wewnętrzny plac i wychłostać. Dziewczyna nie wzdrygnęła się nawet słysząc jego wypowiedziany lodowatym tonem słowa. Była zbyt sparaliżowana tym, co się wydarzyło.
- To ci pomoże - szepnął jej do ucha - lecz dziewczyna wydawała się nie rozumieć jego słów.
Potulnie ruszyła za dwoma świątynnymi strażnikami, skupiając się jedynie na odgłosie swych bosych stóp na zimnym i mokrym kamieniu.

Beorunna uniósł brew.
Vince odczytał to najwidoczniej jako pytanie. Przyciskając prawie troskliwie ociekającą krwią i szlamem głowę Marcusa do swej obfitej piersi, rzekł
- Pozwoliła się porwać i splugawić! Za to musi zostać ukarana. Jedynie poprzez ból, może doznać oczyszczenia. Może wtedy jeszcze do czegoś się nada. - Vince zastanowił się, jakby to było rzeczywiście zagadnienie rangi państwowej - Może przyda się w kuchni, albo u dziewek służebnych... - zastanawiał się kapłan, najwidoczniej stwierdzając, iż nie może dłużej służyć w jego świątyni.
barbarzyńca przytaknął, chodź zupełnie nie pojmował, jak coś.. nie, []iktoś[/i]... może jednej chwili być dla Vince tak ważnym a zaraz chwilę później już tak niewiele znaczyć.

Na środku placu znajdował się metalicznie-czarny filar, gładki i połyskliwy.
Lu podeszła do niego i dotknęła go delikatnie, wodząc koniuszkami palców po jego gładkiej powierzchni.
Z przyjemnością stwierdziła , że jest chłodny i wilgotny. Lecz tu i ówdzie, pod palcami wykryła drobne runy, prawie niewidoczne, być może zatarte przez czas. Dziewczyna przylgnęła do filaru całym ciałem by ukoić żar jaki palił jej skórę. Czuła kojący chłód na swej przyciśniętej do metalu twarzy.
Jeden ze strażników podszedł do niej i pochwycił jej ramiona. Dziewczyna nie opierała się. Jej łzy zmoczyły powierzchnię filaru w miejscu gdzie przycisnęła twarz.
w filarze tkwił metalowy pierścień, z którego zwisał miękki w dotyku sznur.
Jak we śnie Lu poczuła, że podniesiono jej ręce i przywiązano przeguby do pierścienia.
Strażnik pochylił się nad dziewczyną i rozerwał jej szatę akolitki. Lu ledwo słyszała trzask drącego się materiału. Chwilę później, szata spłynęła po jej ciele. Dziewczyna poczuła chłodny wiatr na swej skórze.
Naga, jak w dniu, gdy przyszła na świat, stała z wyciągniętymi w górę ramionami, ledwie końcami palców dotykając ziemi.
Wykręciła lekko głowę i zobaczyła, jak strażnik zdejmuje z uprzęży bat o rękojeści wysadzanej czarnymi opalami. Bicz miał siedem długich ramion, które falowały lekko jakby spragnione dotyku jej skóry.
Strażnik zamachną się i Lu wrzasnęła, gdy bicz owinął się wokół jej lędźwi.
Wiła się, jęczała i targała pęta wiążące jej przeguby.
Każdy cios wywoływał wrzask bólu. Ale i westchnienie satysfakcji, nawet ulgi. Lu czuła pocałunek bata, i czuła ból. Jednak czuła, że na to zasługuje, że to jest jej kara... nie... odkupienie. tak to było to słowo. Ból był jej odkupieniem. Tylko tak potrafiła się oczyścić z winy i wstydu, które czuła, gdyż zawiodła swego pana.
Ze złowrogim świstem języki bicza przecinały powietrze. Nocną ciszę zakłócały krzyki katowanej dziewczyny.

Vince nie został długo, wracając do swych komnat, gdzie zamierzał umieścić czerep swego wroga na jakimś szczególnym miejscu.
jednak Tratgrugg pozostał na dziedzińcu do samego końca. Przyglądając się temu z mieszanką niezdrowego podniecenia i współczucia.
Odczekał, aż akolitki zabiorą Lu do świątyni, przekazując im swoje fiolki lecznicze. Potem ruszył w ślad za Vince.
Z domostwa dochodziły już odgłosy ucztowania, pan domu miał co świętować.

- Odchodzę - oznajmił barbarzyńca.
Vince, mimo wrażenia jakie sprawiał, wcale nie był jednak ani głupi ani słaby. Znakomicie odczytał posępny humor swego najemnika.
Kiwnął w zrozumieniu głową. - dobrze. Rankiem każę wypłacić ci twój żołd, dostaniesz też zapasów, ile będziesz potrzebował. Dobrze mi służyłeś. Lecz teraz zostań, baw się. Jedz i pij. Ta uczta jest też na twą cześć! -
Tratgrugg skinął głową. Nie był w nastroju do uczty, lecz czuł, jak z pragnienia zaciska mu się gardło.
Został. pił i jadł. I... grał. Jak tuziny razy wcześniej, grał z kapłanem i jego przybocznymi w kości. Jedna z wielu rozrywek, jakim się tupaj oddawał.
Gdy obudził się nad rankiem, a raczej w południe, okazało się, że przegrał cały swój żołd... za to wygrał Lu.
Skwaszony takim biegiem wydarzeń opuścił swego chlebodawcę.

***

Mężczyzna zdecydował się na dalszą podróż, w stronę Jeziora Pary, gdzie natrafił na duży port Thur…

***

Tratgrugg czytał ogłoszenie na słupie:
- Jeśli chcesz zarobić naprawdę dużo złota, a znasz się na wojaczce zgłoś się do Czerwonego Kocura.

- Dużo złota? Aj? - zaszydził barczysty barbarzyńca. - A ile to jest naprawdę dużo? - Tratgrugg zaakcentował słowo naprawdę, rzucając pytanie do nikogo w szczególności.
Wojownik zdarł ogłoszenie z tablicy i ruszył poszukać karczmy.
- Ty! - warknął na przechodzącego obok człowieka. Mężczyzna zatrzymał się jak porażony piorunem. Obrócił się, lecz zobaczył tylko szeroką pierś barbarzyńcy. Powoli uniósł głowę, by spojrzeć górującemu nad nim mężczyźnie w twarz. natychmiast jednak spuścił głowę i cofnął się o krok.
- Gdzie to jest!? - Barbarzyńca podetknął człekowi pismo pod nos.

***

Przecisnąwszy się przez drzwi, Niczym posąg z brązu, zwalisty barbarzyńca stanął na chwile, lustrując wnętrze.
Bystre, przekrwione oczy, spoglądały czujnie z pod krzaczastych brwi.
Mężczyzna podrapał się po wydatnej szczęce, którą porastała ruda szczecina, krzywy nos, złamany nie raz, i wyszczerzone groźnie zęby, składały się na dość nieprzyjazny widok. Do tego wygolona po bokach czaszka pokryta rytualnymi bliznami.
Barbarzyńca był niezwykle szeroki w barach, a jego Ogorzałe na słońcu kończyny wydawały się wręcz monstrualnie umięśnione. Gdy się poruszał, widać było zwoje potężnych mięśni pęczniejących pod pokrytą niezliczonymi bliznami skórę.
Zza masywnego jak u byka karku sterczała wytarta od używania rękojeść oburęcznego miecza, a także innego uzbrojenia.
Odziany był w wysokie skórzane buty, opaskę biodrową z wilczego futra i czarny napierśnik, jakby z wilgotnej rekiniej skóry. Na jego piersi wisiał na łańcuchu medalion, przedstawiający jakby nadętą ośmiornicę z wijącymi się mackami. Na ramiona miał narzucone ciężkie futro, z jakiegoś dużego zwierzęcia.

Zza zwalistej postaci barbarzyńcy wysunęła się drobna postać dziewczyny. Z pod kaptura widać było proste czarne włosy.
Figura dziewczyny była doskonale widoczna. Długa do ziemi suknia opinała ciasno jej kobiece kształty, w czym zupełnie nie przeszkadzał, zarzucony na ramiona podróżny płaszcz. Miała szczupłą talię, lecz obfite biodra, a także krągły biust, który napinał materiał pozbawionej dekoltu sukni. Chyba nieco doskwierał jej ten wiele zdradzający ubiór, lecz mimo to starała się nie dać tego po sobie poznać.

- Piwa! - ryknął od drzwi. - I mięsiwa!
Jakby to miejsce należało do niego, wojownik przeszedł się przez biesiadną salę i spoczął na ławie. Zrzucił tobołek, lecz nie broń, obok siebie i wyciągnął nogi.
Dziewczyna przycupnęła obok.

Beorunna rozejrzał się po sali. Zebrało się tutaj już kilkoro ciekawych osób. Czyżby konkurencja?

Gdy podeszła dziewka, natychmiast pokazał jej ogłoszenie.
- Do kogo z tym? - rzekł stanowczo.
 
Ehran jest offline