Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2016, 07:58   #33
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
MG & Plomiennoluski & Asenat


Oczy Albina lustrowały podwodne miasto, sycąc się delikatnie rozmytym widokiem i ciszą, jaka tu panowała o tej porze. Brak echa kroków oznaczał niestety też zwiększony wysiłek dla oka. Gdzie indziej można było liczyć na śpieszne kroki, złamanie gałązki jako ostrzeżenie przed niespodziewanym nocnym towarzystwem. Tutaj wyglądało to nieco inaczej. Upewnił się profilaktycznie, czy miecz wychodzi luźno z pochwy, a nóż w bucie jest na swoim miejscu. Było możliwe, że ostrze, które nosił do tej pory głównie dla ozdoby, może się przydać. Niamh podążała obok kuzyna jakby frunęła na granatowych skrzydłach – krajach swej obszernej, przetykanej srebrem szaty – lekko i bezgłośnie. Gdy minęli bramę i wkroczyli do lazaretu, zatrzymała się, ujmując go za łokieć i zatrzymując. Z delikatnym uśmiechem poprawiła wyłogi Albinowej koszuli.
– Mówiłam, byś dbał o godny wygląd. Nie zapominaj nigdy, kim jesteś.
Wspięła się na palce, by ucałować go w policzek.
– Przy bramie brakowało jednego wartownika. Uważaj. – Jej szept tuż przy jego uchu był cichszy niż ostatnie tchnienie umierającego, a w szerokich rękawach dostrzegł skryte długie sztylety, umocowane do przedramion cienkimi paskami z ciemnego jedwabiu. Puściła go i ruszyła do komnat Randalla. Przez moment patrzyła na ruch cieni w szparze pod drzwiami, ściągnęła jaskółcze brwi. Znak dała dyskretny, że wchodzi pierwsza. Zapukała i w tej samej chwili pchnęła odrzwia.

– Zaraz będę gotowy chłopcze. – Mag nawet nie odwrócił się. Pieczołowicie układał poduszki na łóżku, tak aby wyglądały jak śpiący człowiek. – To na wypadek gdyby ktoś chciał sprawdzić czy śpię. – Zaśmiał się przy tym.
Albin był gotów do reakcji, gdyby czarodziej nagle próbował czegokolwiek poza próbami tłumaczenia się co chciał zrobić. Na razie czekał w ukryciu, z kilku sparingów wiedział, że dziewczyna umiała sobie poradzić. Tylko czy było to wystarczające przeciwko magowi? W zasadzie nie wiedział o nim wiele.

– Rozsądnie wybrałeś – ciągnął Randal. – Do tego możesz zarobić.
– Jestem zdruzgotana – oznajmiła Niamh uprzejmym, acz zupełnie płaskim głosem, w którym próżno było szukać oznak owego zdruzgotania. Weszła do sali, zostawiając za sobą półotwarte drzwi i kuzyna w gotowości, czekającego na korytarzu. – Jestem wręcz obrażona, żeś mnie, czcigodny magu, pominął w swych ofertach. Czyżbym cię uraziła czynem lub niebacznym słowem?
– C...c...co? – Tylko tyle zdołał wydukać z siebie zaskoczony Randal, uprzednio oczywiście podskoczywszy na dźwięk głosu kobiety. Na jego twarzy odmalowała się cała masa uczuć. Dominująca barwą było jednak głębokie zdziwienie poprzetykane nitkami gniewu.
Niamh grała tu pierwsze skrzypce, Albin czekał, gotów do reakcji. Na razie jednak nie była prawdopodobnie potrzebna. Choć zmiana tu mogła być tylko kwestią czasu.
– Ja zaś dla ciebie komnaty odpowiedniejsze dla twej pozycji kazałam przygotować – kontynuowała Niamh chłodno, ślizgając się fioletowym spojrzeniem po twarzy i sylwetce maga. – Wygodniejsze, przestronniejsze i… bezpieczniejsze.
Mag jeszcze przez chwilę patrzył na swoją rozmówczynię takim zagubionym wzrokiem. Odchrząknął. Poprawił kołnierz koszuli i rzekł.
– Chciałem wyjść. Tak by nikt tego nie zauważył.
– Człek, który miał ci dopomóc, najprawdopodobniej jest szpiegiem. Na czyich usługach, nie wiemy – poinformowała go uprzejmie generalska córka. – Nie jest pewne, czy byś wrócił ze swej przechadzki.

– Z całym szacunkiem, pani. – Randal wyglądał już dostojnie i poważnie, tak jak mag wyglądać winien. Całe to zakłopotanie ukrył dokładnie ukrył pod maską mądrego, uczonego i czcigodnego mężczyzny w wieku średnim. – To głupek, który się na złoto połasił. Mam nadzieję, że niewielu takich tu macie.
– Podobna jemu w pewnych względach osoba kręci się wokół twej wieży. Szanuj mój czas, Randallu. Albo nie mów już ani słowa, jeśli tak puste mają być. Przenoszę cię na wyższe piętro, mój panie – ton głosu Niamh nie zmienił się nawet odrobinę.
Mag zaśmiał się przez nos.
– Gdy wrócę pani.

Na korytarzu Albin usłyszał jakiś ruch.
Młody amberyta odwrócił się w kierunku dźwięku. Wolał wiedzieć, na co skacze, zanim się rozpędzi. Miał zamiar się rozpędzić i przygwoździć do podłogi, kogokolwiek tam niosło. O ile nie będzie to sama królowa, to ciężko byłoby mu wytłumaczyć, ale i sama władczyni miasta nie miała większych powodów, by pojawiać się w tym miejscu o tej godzinie. Odłożył więc tę możliwość jako całkowicie marginalną.
Ciemności korytarza zostały rozświetlone przez lampy. W ich nikłym świetle Erykowy syn dostrzegł kilka uzbrojonych postaci w mundurach gwardii królewskiej.
Albin próbował sobie przypomnieć, czy Niamh wspominała cokolwiek o gwardzistach, którzy mieli przyjść im z ewentualną pomocą, ale nie mógł się dogrzebać takiej wzmianki. Cichymi, ostrożnymi krokami, wyszedł im naprzeciw, nie mówiąc nic. Gdyby się okazało że są to inni, przekupieni przez maga strażnicy, mógł się nimi zająć, miał przewagę wysokości i wąskiego przejścia schodów. Co mogło rekompensować jego braki w sztuce szermierczej. Póki co dał kuzynce jeszcze chwilę na dokończenie rozmowy. Przemyślał wszystko szybko i umiejscowił się na schodach, niedaleko wejścia, by móc skoczyć na pomoc dziewczynie, ale i na tyle daleko, by móc zatrzymać ewentualnych przeciwników z drugiej strony.
Lampy niesine przez gwardzistów rozświetliły zupełnie korytarz. Albin doliczył się dziesięciu plus dowódca. Po chwili dostrzegł jeszcze jedną osobę. Dwóch ostatnich zbrojnych, więcej niż para nie miesiła się korytarzu, ciągnęło kogoś. Również w mundurze gwardii.

Gdy odgłos kroków na korytarzu dotarł do uszu lady Niamh, było już za późno by się wycofać.
Drzwi do komnaty zajmowanej przez maga Randala odtworzyły się gwałtownie.
– W imieniu król… – usłyszała znajomy głos.
W drzwiach stał kapitan Tadhg. Na widok córki generała zaniemówił. Po raz drugi tej nocy obecność lady Niamh w garnizonowym lazarecie wywołała na twarzy mężczyzny ten rodzaj konsternacji, którego każdy przedstawiciel tej silniejszej płci, a już szczególnie wojskowy, chciałby uniknąć.

– Rada pana widzę, kapitanie Tadhg. – Niamh skinęła uprzejmie głową żołnierzowi i zasiadła na jedynym oprócz łóżka sprzęcie w komnacie, który się do tego nadawał. Było to co prawda tylko cokolwiek rozchybotane krzesło, jednak pozwalało jasno przypomnieć wojskowemu, kto tu i komu winien jest szacunek. – Proszę wejść.
Kapitan zlustrował całe pomieszczenie. Chwilę analizował zaistniałą sytuację.
– Pani. – Odwzajemnił skinienie. – Koszary nocą to nie jest miejsce dla szlachetnie urodzonych kobiet. – Skupił całą swą uwagę na jej postaci, prześlizgując się wzorkiem po całej sylwetce dużej zatrzymując się na kształtnej szyi, krągłej piersi, smukłej talii. – Chyba że szukają rozrywek niegodnych dam. – Uśmiechnął się lekko w taki na poły lekceważący na poły lubieżny sposób.

– Dlaczego, czyżby oficerowie i żołnierze mieli problemy z utrzymaniem manier nocą? Czy z jakiegoś innego powodu. – Albin zawiesił głos, nie przedstawiając żadnej alternatywy. Podrzucił monetę w powietrze, wprawiając ją w wirowy ruch i wychodząc z cienia, w którym do tej pory czekał.
Oczy części zbrojnych zwróciły się w kierunku, z którego doszedł ich głos, a później wyłonił się sam Albin. W ich dłoniach zabłysły miecze.
Syn Eryka również wyciągnął miecz. – Panowie, na pewno chcecie na pałacowych gości błyskać stalą? – Co prawda nie miał takiego statusu jak Niamh, ale teraz przynajmniej musieli dzielić uwagę, gdyby faktycznie mieli wrogie zamiary.
– Jesteśmy w lazarecie – przypomniała Niamh obydwu mężczyznom. Nie uniosła głosu, nie zmieniła tonu, grymas nie zeszpecił jej gładkiej twarzy. Jednak jakimś sposobem w słowach zadźwięczała stal rozkazu. – Ściszcie głosy, przeszkadzacie chorym. Kapitanie Tadhg. Nie twoją sprawą jest pilnowanie, gdzie kieruję swoje kroki i gdzie bywam. To rzecz mego ojca, który, zdaje się, czynił już ci uwagi i kary nakładał za nieskromne i bezczelne zachowanie wobec wyżej od ciebie postawionych kobiet. Najdalej… w zeszłym tygodniu? Dobrze pamiętam? Ty zaś, mój drogi kuzynie… Jakkolwiek bliski jesteś memu sercu, nie będziesz rozkazywał gwardii królewskiej. Schowajcie broń, wszyscy, a zapomnę o tej pożałowania godnej sytuacji, przypisując to waszym porywczym sercom.
Gwardziści, coś powoli, schowali broń.
– Twego ojca zatem powinno zainteresować z kim przystajesz pani. – Kiwnął ręką i dwóch zbrojnych przyciągnęło do sali Aililla. Nieprzytomnego. Pobitego.
– Doszły mnie wieści, że wśród nas jest zdrajca. – Kopnął leżącego, który jęknął cicho. – Zdrajca, który miał dopomóc w uprowadzeniu gościa królowej. – Kapitan spojrzał kobiecie prosto w oczy i uśmiechnął się lekko.
Mag tymczasem stał nieco zdziwiony z boku. A gdy wniesiono strażnika, na jego twarzy odmalował się wielkie zaskoczenie. Albin schował miecz, nie powinien był go wyciągać, ale nie był pewien czy gwardziści nie zaczną działać zbyt pochopnie. – Nie śmiałbym rozkazywać, to było raczej pytanie. – Stwierdził syn Eryka, kładąc kciuki za pas i przeczesując twarze wzrokiem.
Niamh omiotła spojrzeniem bezwładnego Ailila. Uniosła lekko jedną brew, by za chwilę ją opuścić, gwałtownie jak spadające ostrze gilotyny.

– Na jakiej podstawie mnie oskarżasz, kapitanie Tadgh? – Kto inny pewnie wpadłby w gniew lub zaczął się bać. Niamh w swoim dystansie zaczęła zdradzać delikatne objawy rozbawienia.
– Oskarżam? – Kapitan zdziwił się z wielką przesadą. – Staram się nie dopuścić do skandalu, pani.
Kilku gwardzistów zarechotało.
Lady Niamh zdała sobie wtedy sprawę, że to nie są zwykli żołnierze. To byli w większości niżsi oficerowie. Szlachetnie urodzeni. Fircykowaci. Tadgh doprawdy znalazł sobie godne towarzystwo.
Uniosła dłoń, na wypadek, gdyby Albin chciał coś powiedzieć.
– Skandalu? Proszę kontynuować – zachęciła.
– Naprawdę chcesz, pani, bym to powiedział?. – Kiepskim był kapitan aktorem. Jego wręcz przesadne zatroskanie było komediowe.
– Kapitanie… noc już trwa, a czcigodny Randal jest nie w pełni sił. Streszczajcie się, z łaski swojej.
– Dostaliśmy doniesienie o zdradzie tego tutaj. – Jeszcze raz kopnął leżącego. – Nie chciał mówić. Ale mamy swoje sposoby, pani. – Szczególną radość musiały mu owe sposoby sprawiać, gdyż uśmiechnął się przy tym w dość nieprzyjemny sposób. – Byłaś widziana z nim, pani.
– I? – Niamh zawinęła w powietrzu dłonią. Kapitan mocno wyszedł z roli.
– Nie wiadomo, co on może zeznać.
– Czyli, poprawcie mnie, jeśli się mylę… Dostałeś doniesienie. Plotkę. Na jej podstawie pobiłeś własnego żołnierza do nieprzytomności – wyliczała generalska córka precyzyjnie. – Ten mimo to nie rzekł ci nic. Dalej na podstawie tej samej – niepotwierdzonej niczym – plotki zakłócasz spokój lazaretu i rozbijasz się po komnatach chorych jak po domu uciech. Nie pozwalasz na nocny odpoczynek człowiekowi cieszącemu się łaską królowej. Mnie oskarżasz o zdradę… Zgadza się?

Tadgh potrząsnął lekko głową, jak gdyby chciał coś zrzucić z włosów.
– Przyszedłem tu sprawdzić, czy mag Randal jest bezpieczny w swej komnacie. – Uśmieszek zniknął z jego twarzy. – To nie plotka, pani. – Wyciągnął kartkę papieru i podał ją generalskiej córce.
Był to donos. Opisujący dość dokładnie, kiedy i którędy mag ma zostać wyprowadzony z lazaretu. Wszystko tak, jak to lady Niamh zaplanowała.
Przeczytała uważnie.
– Mając to w ręku – uniosła kartelusz do policzka i kontynuowała tym samym tonem – i wiedząc, jak ważnej dla królestwa persony sprawa się tyczy – nie poszedłeś do mego ojca ani do nikogo z wyższych oficerów, tylko sam, na własną rękę i samowolnie przeprowadziłeś działanie w koszarach gwardii?
Głupawe uśmieszki zniknęły z twarzy gwardzistów. Kapitan głośno przełknął ślinę. Tych dwóch, którzy przywlekli pobitego strażnika cofnęło się od niego.
– Dostałem to niedawno. – Tadgh próbował się bronić. – Nie było czasu.
Skinęła mu głową ze zrozumieniem, jednocześnie chowając donos w rękawie, za jedwabnym paskiem przytrzymującym sztylet.
– Jestem pewna, że sąd wojskowy weźmie pod uwagę zarówno twój pośpiech, jak i przyrodzoną porywczość, kapitanie. Obawiam się jednak, że nie potraktuje ich jako okoliczności łagodzących. Albinie, bądź tak miły i zamknij drzwi. Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie skończymy. I podaj, proszę, szklankę wody czcigodnemu magowi. Nabrał bardzo niezdrowej bladości, ani chybi z nadmiaru wrażeń.
Przesunęła się wzrokiem po twarzach zgromadzonych gwardzistów. – Jeśli ten człowiek umrze – wskazała spojrzeniem na nieprzytomnego strażnika – konsekwencje dla wszystkich, którzy uczestniczyli w jego pobiciu, będą dużo poważniejsze – rzuciła w przestrzeń, aby sobie wnioski i to, co uczynić trzeba, wyciągnęli sami. – W jakich okolicznościach i od kogo otrzymał pan ów donos… kapitanie… Tadhg?
Wśród zebranych rozszedł się pomruk. Żadne z gwardzistów jednak nie drgnął. Kapitan odwrócił nieznacznie głowę by przyjrzeć się swoim towarzyszom. To, co zobaczył, nie napawało go wielką nadzieję, co delikatnie widać było po jego minie.
– Pani, zmuszony jestem zaprotestować. Człowieka tego należy przesłuchać i to niezwłocznie. Rozumiem twą troskę o jego życie. – Tylko on się uśmiechnął na swój niestosowny żart. – Tego typu sprawy traktujemy poważnie. Nawet jeżeli list ów został nam dostarczony przez jakiegoś ulicznika.
– Będzie przesłuchany. Nie przez ciebie. Ale na ciebie spadnie odpowiedzialność, jeśli tego przesłuchania nie dożyje – odparła Niamh. – Masz coś jeszcze do powiedzenia w tej sprawie, panie kapitanie?
– Odpowiedni raport zostanie w tej sprawie złożony, pani. – Kapitan kiwnął uprzejmie głową.
– Najpóźniej jutro o świcie – wskazała. – Przez szacunek dla twego szlacheckiego rodu wstrzymam się z moim raportem do południa. Bo w tej chwili zaiste nie widzę żadnego powodu, by w uznaniu dla twej niekompetencji nie wnioskować o dożywotnią degradację. Mogłam rozbić siatkę wrogich nam osób. Dzięki tobie mam zatłuczoną niemal na śmierć… – uniosła się lekko na krześle, by rzucić okiem na Ailila – ...płotkę. Nikogo. Tymczasem żegnam, kapitanie.
Albin podał magowi kubek z wodą i rozłożył dłonie przy słowach generalskiej córki. Dziewczyna miała rację, możliwości było wiele, obecnie prawdopodobnie zaprzepaszczonych.

Kapitan Tadhg odwrócił się na pięcie. Towarzyszący mu gwardziści rozsunęli się, tak by mógł opuścić komnatę i ruszyli na nim.
Przez chwilę panowała zupełna cisza, którą niespodziewanie przerwał mag.
– Widzisz, pani. Mówiłem, że głupiec, który na złoto połakomił się. Gdzież jest zatem komnata do której chcesz mnie przenieść?
– Jestem od ciebie zamożniejsza – odparła mu Niamh, lekko pochylając głowę. Siwy włos maga w końcu wymagał szacunku, nawet jeśli czarodziej akurat w tej chwili opowiadał głupoty. – Stać mnie było, by przebić twą ofertę, panie. Trzykrotnie, i dać nadzieję na więcej. Widziałeś Tadhga i jeszcze wątpisz? Zginąłbyś przy próbie opuszczenia koszar.
Wstała i podeszła do nieprzytomnego strażnika. Ten, kto to zrobił, a lady Niamh nie miała wątpliwości, kim on mógł być, wiedział, co robi. Wiedział, jak bić, żeby bolało. Gwardzista żył, chociaż oddychał płytko i puls miał słaby.
Niamh nic nie znalazła przy mężczyźnie. Odkryła natomiast, że musiał coś nosić na szyi, jakiś łańcuszek. Świadczył o tym ślad na karku.
– Nie wiesz, na co się porywasz, pani – rzekł Randal zupełnie beznamiętnie. – Są na tym świecie siły, o których nie masz bladego pojęcia. Jeżeli tak zależy ci na mym bezpieczeństwie, powinnaś pozwolić mi wrócić do domu. Tam zadbam o siebie. Wytropię tych, którzy napadli na mój dom. I to wszystko bez kolejnych niepotrzebnych ofiar.
Albin, kiedy Niamh obejrzała już gwardzistę, przyjrzał mu się swoim poniekąd fachowym okiem. Co prawda więcej wiedział o zwierzętach, ale i na ludzkich obrażeniach znał się nienajgorzej. To, że byli w lazarecie nieco ułatwiało sprawę. Na klatce piersiowej nieprzytomnego gwardzisty dostrzec można było sporo krwawych wybroczyn. Część z nich mogła sugerować, że ma pęknięte a nawet połamane żebra.
– Skoro mój umysł uważasz za zbyt słaby – rzekła Niamh w odpowiedzi na przemowę maga, jednocześnie rozpinając rannemu kaftan – otwórz serce przed mym kuzynem.
Smukły palec wskazał bezlitośnie na Albina.
– Pani. – Randal powiedział to tak jakby chciał ją udobruchać. – Nie to miałem na myśli. Jesteś zapewne światłą kobietą, która rozumem przewyższa wielu. Niemniej jednak…– Zamyślił się chwilę. – Dobrze, spróbujmy. – Zmienił nagle zdanie. – Ludzie, którzy napadli mój dom, nie pochodzili z Rebmy. Nie pochodzili nawet z królestwa znajdującego się nad nami. – Wskazał ręką do góry. – Pojmujesz co chcę ci, wam rzec?
 
Asenat jest offline