Maxym spokojnym ruchem odpiął swoje pasy bezpieczeństwa oraz odwiązał torbę. Rzucił spojrzeniem na kokpit, gdzie Inu oraz mały pilot okiełznali rozpadający się frachtowiec i doprowadzili do efektywnego lądowania. Wyglądało na to, że nic im się nie stało. Nawet pilot z dredami chyba przeżył katastrofę. Tym jednak Goldmann się już nie zainteresował, tylko przerzucił swoje klamoty przez bark i ruszył w stronę wyjścia, po drodze próbując zwinąć jeden z rozrzuconych wcześniej granatów.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, Maxym otrzepał swój mundur z piasku i innych zanieczyszczeń, które podczas feralnego lotu oszpeciły nienagannie czysty materiał. Na końcu znowu zanurzył się w swoim burym poncho.
Goldmann rozejrzał się po otoczeniu. Dostrzegł jakiś ruch na horyzoncie, toteż skinął na Borisa.
- Sprawdź to - powiedział cicho, wydając swojemu podwładnemu polecenie. Chciał go czymś zająć, nim ten wpadłby na głupi pomysł udzielania pomocy rozbitkom. Maxym wyszedł z katastrofy bez szwanku, a nie chciał marnować zapasu medykamentów na nic dla niego nie znaczących ludzi.
- Cieszę się, że mogliśmy pomóc - odpowiedział na potok słów Diega z uśmiechem. - Dobra robota, panno Murk oraz panie Sixkiller - zwrócił się do dwójki wspomnianych ludzi, pochylając przed nimi lekko głowę. - I ty też spisałeś się na medal - dodał do małego człowieczka. Przeżycie katastrofy zazwyczaj wzmacniało więzi i relacje między ludźmi, dlatego Maxym wykorzystał okazję i kuł żelazo póki gorące, aby zyskać względy zebranych. W końcu każdy lubił być doceniany.
Goldmann zastanawiał się, co zrobić z grupą przebierańców. Z ich rozmów jasno wynikało, że są jakimiś łowcami głów. Nie dziwiło to specjalnie przedstawiciela GC, wszak znajdowali się w układzie Konfederatów. Tutaj każda głowa miała swoją cenę.
Czy można było ich jakoś wykorzystać? I o co chodziło małemu człowieczkowi z azylem? Wróg polityczny czy zbieg z jakiejś korporacji? Ta wiedza mogłaby się przydać.