Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2016, 18:17   #71
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Mieszkanie Lucifera w Jersey, ranek
Poranek Kojota znamionujący Dzień Świstaka.
Odebrał dzwoniący telefon nie do końca wiedząc jeszcze co się dzieje.
- Heen, słucham?
- Dzień dobry - zaćwiergotał damski, młody głosik - Z tej strony klinika Sunny Hill, dzwonię z polecenia doktora Kenta by umówić pana na terapię. Czy dzisiaj o 12:30 pasuje panu? Mamy akurat wolny slocik…
- Za ile można ten slocik odkupić?
- Eee… słucham?
- Bardzo by mi się przydały wolne slociki… - Luc przejechał dłonią po twarzy. - Bardzo mi nie pasuje, ale postaram się być.
- Aha…. - Chwilka przerwy. - Toooo - głosik wracał na swoje radosne, świergotliwe tony - wpisałam pana do pana doktora Viggo Nikkansena. Proszę zgłosić się na recepcję i stamtąd zostanie pan pokierowany dalej. Miłego dnia i do zobaczenia! - ton był mega radosny. Wyćwiczony.
- Dobrze, miłego dnia.
Rozłączył się włączając sprzęt i wybierając wiadomości na nTV, a tu po raz kolejny media huczały.
Przez kolejne manifest.
Luc westchnął i puścił filmik stanowiący jego właściwą część:
...embrion wyrywany z rozprutego łona ochłapu, które niedawno jeszcze było kobietą. Kobietą. Klatka piersiowa zmasakrowanej ofiary nadal poruszała się w nieregularnych próbach łapania ostatnich oddechów. Płód równie okrwawiony jak jego matka, maluteńki chłopczyk, nie miał jakichkolwiek szans na złapanie pierwszego czy ostatniego oddechu. Laserowe ostrze ugodziło jego serce w momencie wyrywania go spomiędzy powłok brzucha...
Tym razem wiadomośc załączona do nagrania była zdecydowanie krótsza:
Cytat:
“Szanowni widzowie,
Mam nadzieję, że rozumiecie, iż przedstawiony tu ból, był również moim bólem. Świat pełen jest cierpienia. Musimy robić co w naszej mocy, by nieść pomoc.
Patrzył na to znieruchomiały, dopiero teraz tak naprawdę się obudził.
- Soon… - wycedził do monitora nie zastanawiając się czy to Nora, Ronda, czy Mimi. To było mało ważne. Skurwiel miał jeszcze trzy nagrania. Kiry nie zdążył. Cyberkamera w oku? Wszak ręce zajęte gdy rżnął je na ulicy… chyba, że te jakie znaleźli nie były jedynymi ofiarami i one jedynie zginęły na ulicy, a kilka kolejnych zmasakrował w zaciszu domowym na użytek “manifestów”.
Ciał pozbywać się łatwo.
Wybrał numer do Hao opatulając głowę dłońmi.
- Hej! Dostałeś wiadomość? - policjant odebrał zaciągając się najwyraźniej fajkiem.
- Jasna i przejrzysta… - odpowiedział Heen ciężkim grobowym głosem.
- Udało ci się coś ustalić swoimi kanałami w kwestii programu?
- Zleciłem, czekam na odzew. Trochę to kosztowało ale… tu nie chodzi o pieniądze. Mają dać znać. Hao… Kira wczoraj jeszcze była w śpiączce, nad ranem dostałem wiadomość z Highway że…
- Luc… - detektyw ponownie zaciągnął się fajkiem - … nie dali Ci znać?
- Dali, że wybudzili o 7:00 i że jest coś jeszcze. Na miejscu mam… O co chodzi? - spytał ostrożnie.
- Ta sprawa jest blisko monitorowana, dlatego mamy informację. Inaczej ich WeGuard by nie puścił pary z gęby… - zaczął Hao ostrożnie.
- O co chodzi? - powtórzył przerywając mu tłumaczenie się.
- Złapali osobę majstrującą przy Kirze dzisiaj w nocy.
- Co kurwa?! - Luc zaczął się ubierać w pośpiechu. - Jak to majstrującą?! Stało się coś?!
- Podobno nie, bo pielęgniarka zauważyła osobę, której nie znała i która nie powinna być w tym pokoju. Brak autoryzacji. Zawiadomiła strażników i przechwycili mężczyznę lat 24. Ale… - Hao znowu zaciągnął się fajkiem.
- Powiedz mi kurwa jak to jest… - solos wycedził zapinając spodnie i sięgając po t-shirt. - Że macie dostęp do prywatnych info o świadku, ale kogoś kto chce ją zabić to łapie pielęgniarka?! Jadę do kliniki, porozmawiamy na miejscu?
- Luc… zakładam przeciek - chłopaczek po drugiej stronie słuchawki brzmiał poważnie. - I nie w klinice. - Nie dodawał nic więcej.
- Jadę do niej, zadzwonię po. - Rozłączył się kończąc ubieranie.
Klął na czym świat stoi wkładając pistolet do kabury pod kurtką i zarzucając ją na siebie. Wziął wszystkie potrzebne rzeczy i wyleciał jak z procy, by zablokować mieszkanie wrócił się już ze schodów.

Do samochodu zaparkowanego kilka przecznic dalej już właściwie biegł dzwoniąc do Callmee. Fixer chyba jednak wsiąkł w tropienie bo znowu nie odbierał. Jego skrzynka jednak nie była przepełniona, znaczyło to zatem, że sprawdza ją w wolnej dla siebie chwili.
- Calmee, oddzwoń jak najszybciej. - Luc nagrał się tylko.
Kilka minut później siedział już w wozie, ruszył po sprzęgnięciu się jak wariat.




Highway Hospital, ranek
Wparował do środka dając recepcjonistce znać, że chce rozmawiać z doktor Kingstone, jednak nie czekał na lekarkę udając się już nieco spokojniej do salki gdzie leżała Kira.
Otwierał właśnie drzwi, słysząc za sobą głos pielęgniarki:
- Hallo, chwileczkę! Proszę zaczekać!
- Tak? - Odwrócił się trzymając za naciśnięta klamkę.
- Proszę chwilkę zaczekać. Pacjentka jest nieco oszołomiona, proszę zaczekać na lekarza. - Pielęgniarka pociągnęła Luca za ramię do foteli ustawionych pod ścianą.
Solos wyrwał się, nie dał się posadzić, przez chwilę krążył jak tygrys w klatce miedzy dziewczyną a drzwiami.
- Dr Kingston gdzie? - spytał.
- Tutaj - usłyszał z głębi korytarza. Lekarka nadchodziła pospiesznie.
- Panie van den Heen - wyciągnęła rękę. - Może najpierw porozmawiamy? - spytała uspokajającym głosem.
- Wszystko z nią okey? - Luc uspokoił się nieco widząc lekarkę.
- Tak, w porządku. Jest nieco oszołomiona i skołowana ale to normalne. Może pan do niej wejść ale prosiłabym, aby pierwsza wizyta nie była zbyt długa.
- C-co, jej zrobił? Co próbował zrobić?
Lekarka wyglądała na stropioną i zaskoczoną.
- Próbował podać nany. Jednak… - zacięła usta - …nie zdążył. Za to… niestety nie przewidzieliśmy jednego. Że nany były ustawione czasowo. Broń obosieczna. Rozumie pan? Ciało jest u koronera - tłumaczyła lekarka.
- Miał je w sobie? - Luc nic nie rozumiał.
- Tak. Udało nam się ustalić jego toż…
- To jak jej chciał je zaaplik… - urwał.
- On był pojemnikiem - Lekarka wyjaśniała po zastanowieniu. - Odpowiednio skonfigurowane nany można przenieść z osoby na osobę, jak wirus. W przypadku nieudanego zadania, nany były ustawione by zaatakować jego jako nosiciela. Miały ustawienia czasowe.
- Prosiłbym o przesłanie wszelkich informacji. Tą tożsamość… - powiedział Luc kierując się ku drzwiom Kiry.
- Dobrze, zlecę przygotowanie zestawu informacji. W ramach… rewanżu, może zechciałby się pan spotkać z prawnikami kliniki?
- Może… później? - odparł otwierając drzwi i wchodząc do środka na sztywnych nogach.

W środku salka była pogrążona w półmroku, bo automat nie uniósł żaluzji albo trzymał je opuszczone. Kira leżała na wielkim łóżku wciąż popodłączana do zestawu monitorującego funkcje życiowe i pracę mózgu. Ale w tej chwili brakowało już welflonów w rękach i rurek w ustach. Głowę miała odchyloną na bok. Wyglądała spokojnie i krucho. Podszedł do niej ostrożnie, czujnie patrząc na nią i biorąc po drodze fotel by przystawić go obok łóżka.
Powieki zatrzepotały gdy robił lekkie przemeblowanie salki.
Powoli otworzyła oczy, błądząc wokół wzrokiem. Próbowała zogniskować spojrzenie i po kilku uderzeniach serca spojrzała na solosa. Oczy otworzyły się w szoku, Kira wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Ciiii... - Luc siedząc obok na fotelu zrobił uspokajający gest i położył lekko rękę na jej dłoni. - Kiri.. nie unoś się. Lekarze mówią, że potrzebujesz spokoju.
- Co… - wychrypiała próbując się podnieść, ale nie dała rady, była jeszcze za słaba - ...ty… - w oczach miała stado znaków zapytania. Wpatrywała się intensywnie w twarz męża.
- Zobaczyłem… rozpoznałem Cię w nTV, przeniosłem Cię do tej kliniki. Opiekuję się Alem. Tęskni za Tobą. Wszystko będzie dobrze… - mówił trywialne bzdury, pierwsze co cisnęło mu się na usta.
Bo nie bardzo myślał nad tym co miałby powiedzieć.
Przez chwilę Kira nic nie mówiła.
Potem wciągnęła raptownie powietrze i rozpłakała się.
- Al… cały? - wychrypiała łapiąc powietrze haustami.
- Tak… wczoraj wygrał ze mną zawody w jedzeniu pizzy. Kira, ja… wiem o wszystkim. Poprawia mu się, uśmiechał się wieczorem.
- Nie… chcia… przepraszam… - powiedziała wpatrując się wciąż w twarz Luca - rozumiesz?
- Rozumiem, nie myśl o tym. Z Alem będzie dobrze, z Tobą też. Musisz odpoczywać. Chcesz… bym z nim jutro przyszedł?
- Nie ...wiem.. - próbowała otrzeć twarz, Luc zrobił to za nią - czy to ok…
- On chce, martwi się o Ciebie.
- Luc… - naraz uchwyciła dłoń reportera - nie… nie odbieraj… mi go. - Uniosła z wysiłkiem głowę
- Ciiii - przerwał jej kładąc ją ostrożnie z powrotem na łóżku. - Nie mam zamiaru. Zadbam o niego, zadbam o Ciebie, potem będzie z Tobą. Nie denerwuj się, tak?
- Tak… - Pozwoliła się ułożyć. - Ja… tam...w klubie… nie - szukała spojrzenia Luca.
- Wiem o wszystkim - Luc starał się prowadzić rozmowę tak by nie musiała mówić za dużo, by jej to nie męczyło. - O policji, o rzeźniku, wiem Kiri, szalony diable. Szukam go też, nie myśl o tym.
- Ok… - zamknęła na chwilę oczy.
- Ok… - powtórzyła i sapnęła jakby z ulgą, gdy zaczęła nieco odpływać. Ciągle trzymała dłoń Luca.
- Kiri… śpij, odpoczywaj, nie męcz się. Będę zaglądał… powiedz mi tylko jedno proszę. - Heen pochylił się nad nią. - Czemu nie poszłaś z Alim do Sunny? To był ten trop?
Oblizała wargi i skinęła lekko głową.
- Współpracują ze sobą… - mruknęła.
- Klinika gine z Woodbridge i Sunny, czy Sunny z tym skurwysynem?
- Kliniki… recepcj… ten sam... wysoki, młody.
- Kiri… śpij - Luc miał masę pytań ale nie chciał jej męczyć. - Wpadnę później, jak odpoczniesz. - Ścisnął lekko jej rękę. - Będzie okey.
Kiwnęła głową.
Podobnym gestem jak Ali.
Pochylił się i pocałował ja lekko w czoło, po czym wciąż siedząc poczekał aż uśnie.


Wyszedł kilka minut później i usiadł w fotelu na który chciała zaciągnąć go pielęgniarka. Zapalił, a gdy przyjechał jazgoczący robocik potraktował go z kopa. Po dłuższej chwili na chwiejnych nogach jak pijany powlókł się do gabinetu dr Kingstone.
- Panie van den Heen! - Lekarka ruszyła “zebrać” go od drzwi. - Proszę siadać. Zaraz podam wodę. Jadł pan coś dzisiaj? - Sprawdzała przy okazji jego puls i odczyty, prowadząc reportera do fotela.
- Nie kazała mi wyjść za drzwi - powiedział. - Wie pani? Nie kazała wyjść…
- To… - lekarka podała szklankę wody, wsuwając ją Heenowi do ręki. Nie odsuwała się asekurując mężczyznę - … bardzo dobrze, prawda? - spytała nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. - I wygląda zdecydowanie lepiej.
- Taaaak, dobrze - napił się - lepiej, o wiele lepiej. Ja już pójdę. Mam trochę… muszę coś… będę później. Dziś, nooo… wpadnę tu jeszcze.
- Proszę pana, nie może pan wyjść w takim stanie. Proszę poczekać. Zaraz zorganizuję pokój, odpocznie pan przez chwilę. Podamy kroplówkę… - Wcisnęła intercom. - Siostro, proszę przyjść do mnie do gabinetu z …
Luc wstał.
Ogniskowanie wzroku po ciosie w łeb było ciężkie, jednak to było nic przy próbie ogniskowania myśli i siebie w jednym miejscu ic zasie. Czuł się faktycznie jak na haju, ale… to był dobry, pozytywny trip.
- Pani Kingstone, jak wyglądało by szprycowanie kogoś do nieprzytomności, kto mógłby chcieć skarżyć klinikę za nie zachowanie środków bezpieczeństwa względem pacjenta?
Kingstone lekko się wyprostowała:
- Panie van den Heen, nie miałam tego na myśli. Kroplówkę wzmacniającą… - dodała spokojnie - A co do skarżenia, nie uchylam się od odpowiedzialności.
- Pani… jest odpowiedzialna za aktualny stan Kiry, nie wiem jak Pani dziękować. Jedna z pielęgniarek… ta z nocy, jej też chciałbym podziękować. Nie teraz, nie mam czasu. Co do incydentu i rozmowy z prawnikami. Pani Kingstone, nie teraz. Mam w sobie dużo zrozumienia i wdzięczności, porozmawiamy o tym… później, dobrze? - Heen wyglądał jakby zogniskował się już lekko w tym gabinecie.
- Dobrze, jestem do dyspozycji. Ale panie van den Heen, pan powinien zadbać również o siebie. Najchętniej położyłabym pana na dzień czy dwa do obserwacji. - Lekarka miała zatroskaną minę.
- Pomyślę o tym. - Luc wstał. - Nie mówię nie, ale chwilowo muszę… mam parę spraw do załatwienia. Będę później.

Wyszedł z kliniki i wsiadł do samochodu. Stał tak kilka minut zanim ruszył.
Przed sprzęgnięciem się wysłał wiadomość Amandzie, że będzie za około godzinę.




Kafejka VR w Jersey, późny ranek
Nie miał na razie głowy do tego by rozmawiać z Kylem czy ojcem, a Hao mógł poczekać.
Zatrzymał się przed punktem dostepu do VR i zablokował samochód.
- Pilnuj Crow - rzucił do misia dumnie rozpartego na tylnym siedzeniu.
W środku wykupił półgodzinny pakiet dostępowy do VR i położył się na leżance.
Wszedł.
Skierował się tam gdzie ostatnio był z Halo, choc tym razem wybrał inny
avatar. Pokręcił sie przez chwilę po terenie zdefiniowanym przez runnera jako “jej”.
- Kicikiiiiici… - zdecydował się w końcu na wywołanie jej. W VR werbalnie ale i poprzez sieciowe wywołanie jej avika. Kicia przyhasała lekko posykując i unosząc górne wargi pyszczka.
- Co?! - syknął dziewczęcy, modulowany głos. - Mówiłam, że dostaniesz dane “jutro”. 24 godz. nie minęło.
- Nie mówiłaś 24 godziny. - Luc przekrzywił rogaty łepek. - Tylko “jutro”. Jest jutro, jestem, nie wiedziałem. Czyli mam przyjść później?
- Tak. - stwierdziła krótko - Albo wyślę ci wiadomość.
- Wolę tak - przytaknął zamachawszy widełkami. - Średnio tu się czuję. Hm… no to zmykam. Nie przedawkuj z kocimiętką. - rzucił wycofując się do strefy logoutu.
Kotka obserwowała diaboła do momentu aż się wylogował.
Wychodząc z punktu VR nie był nawet zły, dopuszczał taką możliwość, że to za mało czasu. Ale odpuścić sobie sprawdzenia jakoś nie mógł. Wysłał wiadomosć do Amandy, że jedzie do nich na sniadanie i spiął się z samochodem.

Wybrał też numer Mazz.
- Hej Heen, wstałeś już ropuszko?
- Dam ci ja ropuszkę. Ciężki poranek, ale chyba ogarnę to w miarę szybko. W sprawie tego supportu… to gdzie co i jak? Bo wczoraj… hm, rozmowa się urwała… - wspomniał jego propozycję pomocy w jej robocie jak zaoferował przy masażu. Faktycznie potem niewiele gadali.
W słuchawce zabrzmiał lekki śmiech.
- No co ja poradzę, jak ty mało rozmowny jesteś w łóżku? - skomentowała. - Zaczynam o 13. Ochrona jednego kolesia, przed jedną taką babką. - Mazz waliła samymi konkretami. - Jak chcesz to się zmieścisz. Jestem w domu, kończę się szykować. Możesz wpaść - dokończyła już poważniej.
- Zalatany, wolę wszystko teraz ogarnąć by potem mieć czas. Na 13 się chyba nie wyrobię, ale to nawet lepiej. Wyślesz mi zwrotkę gdzie jesteście jak będę jechał, to w razie czego będziesz miała wsparcie na nieoficjalu, gdyby (oby nie) coś się miało dziać.
- Po prostu przyznaj, że chcesz się dorwać do mojego tyłka, Heen. Ponownie. - Zaśmiała się pewna siebie. - Będzie dobrze. Idź ogarniaj co masz ogarniać. Widzimy się wieczorem, tak?
- Skontaktuję się przed 13:00. I proste, że chcę. Buzia Mala.
Jadąc zastanowił się nad cholernym terminem terapii.
12:30.
Bez sensu.
Westchnął wysyłając wiadomości do Matta i Kyle’a, u nich była noc, nie było sensu dzwonić.


Cytat:
@Matt v.d.Heen
Od: LVDHeeN
Temat: Wieści o króliczku
  • Wyślij szyfrowane, nie dzwonię by nie obudzić.
Cytat:
@Kyle-Heen
Od: LVDHeeN
Temat: RE: ??!
  • Nie prowadzam.
Po chwili zdecydował się na jeszcze jeden mail:

Cytat:
@Caaallcall
Od: LVDHeeN
Temat: <brak>
  • Layter, weź się odezwij bo zaczynam się martwić...


Mieszkanie Naomi w Woodbridge, przedpołudnie
Wszedł do bloku, przed drzwiami jak zwykle zapukał.
Otworzyła Amanda, a zza rogu pokoju wychylał się Ali.
- Wejdź, synku, wejdź. - Matka zaprosiła Heena do środka. - Chcesz jeść, co?
- Głodny jak wilk. Hej BigAl, jak tam po pizzowym wieczorze, jest ok? - spytał małego zdejmując kurtkę.
Malec skinął głową.
Obserwował ojca i babkę, która prowadziła reportera do kuchni. Na stole powykładane były w nieładzie produkty: chleb, jakieś dżemy, masło, chrupki, mleko. Część była rozsypana, nieco mleka rozlane na stół.
- No to… siadaj, siadaj. Kawy chcesz?
- Poproszę. Co tu wybuchło?
- Co? - zdziwiła się. - Co wybuchło? - Nastawiła propagator i po chwili niosła kubek kawy w stronę Luca.
- A nic… - W sumie sam nie wiedział co. On zostawiał czasem gorszy syf, może po prostu przyzwyczajenie, że Nao dbała o porządek. - Widziałem się z Kirą. -
Skierował się bardziej do syna.
- Mama się obudziła, rozmawiałem z nią nawet. Pytała o ciebie, opowiadałem jak wygrałeś wczoraj w pizzowym pojedynku. Była dumna. Jedziemy do niej jutro?
Aleister za to podreptał nieco bliżej stołu i trzymając się jego blatu spojrzał na tatę sponad niego. Skinął raz głową ale energicznie, mało co nie walnął się nosem o kant rogu.
- A jak ona się czuje? - Amanda wtrąciła swoje pięć groszy. W między czasie podsunęła miseczkę na płatki, łyżkę, talerz, nóż, słodzik, mleko w stronę Luca.
- Lepiej. Słaba jeszcze ale już mówi, zagrożenia nie ma już żadnego. Wygląda nawet nieźle
- No to doskonale! Bóg nad nią czuwa - westchnęła z ulgą.
Luc zignorował wstawkę o bogu, skrzywienie się maskując łychą płatków z mlekiem.
- Jutro pojedziemy na spotkanie z tym państwem z wczoraj, a potem do mamy. Kupimy jej jakiś prezent? - pałaszując śniadanie spytał Ala wskazując mu przy tym jego talerz, aby maluch zaczął pałaszować śniadanie.
Synek znowu pokiwał łepetyną i wgramolił na krzesło, sięgając po kromkę chleba i czekoladowe smarowidło. Nabrał lepkiej masy pełną łyżkę i zaczął mazać nią pieczywo.
- To masz ciężkie zadanie dziś Ali. Ty wymyślisz prezent dla mamy, narysujesz co to ma być, ok?
Syn ugryzł kromę uginającą się pod masą czekoladową. Zostały mu czekoladowe wąsy i nieco na czubku nosa. Pokiwał głową ponownie. Wyglądał na ucieszonego i podekscytowanego mimo, że nie odezwał się ani słowem.
Siorbnął głośno ze szklanki.
- Ali… nie pije się tak - babka skarciła lekko dziecko. Mały rzucił ukradkowe spojrzenie na ojca, który sam siorbnął głośno patrząc na nią przy tym bezczelnie i wyzywająco, jak kot. Zerknął na chłopca mrugając przy tym wesoło.
- Luc! - zbeształa i syna - No jaki przykład dajesz małemu?
Dzieciak przestał machać nóżkami wpatrując się to w jedno to w drugiej jak na meczu ping ponga.
- A tam, nie ma co się nad siorbaniem rozwodzić, każdy ma prawo nie? - uśmiechnął się do syna unikając wchodzenia w dyskusję z matką. - Idziemy poczytać Al? - zmienił szybko temat zanim Amanda zdążyła odpowiedzieć.
Mały oblizał górną wargę i zeskoczył z krzesła. Ruszył kilka kroków i zaczekał aż ojciec się zbierze. Skierował się do pokoju. Wybrał szybko książeczkę i położył ją w połowie drogi do progu. Sam wskoczył na materac i umościł się. Tym razem Heen nie przycupnął przy progu tylko ułożył się na plecach w miejscu gdzie mały położył książkę. Gdy skończyli ten minirytuał, solos powiedział Aliemu, że wpadnie później, pomachał mu i wyszedł z pokoju przypominając poważnym i konfidencjonalnym tonem, że bardzo liczy na niego w kwestii wyboru prezentu.

- Mamo, mogę cię prosić na chwilę? - rzucił zakładając kurtke w korytarzu.
Kobieta ogarniała leniwie kuchnię.
Na prośbę syna wyszła do przedpokoju:
- Tak?
Luc otworzył drzwi dając jej znać, żeby wyszła z nim, wskazał szybkim ruchem pokój Alisteira.
Ruszyła bez protestów. Spoglądała ciekawie i nieco zaniepokojona na reportera, który po zamknięciu drzwi przytulił matkę i uściskał lekko.
- Dziękuję ci Amanda, za pomoc, za to, że chciałaś. Naprawdę, to dużo dla mnie znaczy. Czy… zauważyłaś jak Al wczoraj zareagował gdy mu się bekło? Przy pizzy?
Matka nie ukrywała zaskoczenia na przytulenie i miłe słowa.
- Noo… oczywiście. To przecież normalne. Rodzina - zaczęła nieudolnie - Skulił się? - z ulgą zmieniła temat.
- Tak. Skulił się. Czekał na reakcję. Widocznie dostawał w pysk za takie zachowania od Dana. Za beknięcie. Za siorbanie. Wiesz co mu zrobił za zostawioną na podłodze zabawkę o jaką się potknął?
Oczywiście, że nie wiedziała, bo i skąd. Pokręciła przecząco głową, a solos na to wyciągnął z kieszeni mini holoprojektor i podłączył do złącza na skroni.

Pokazał jej jedną scenę. Choć urwał zanim pojawiła się w niej Kira, nie pokazywał tego co było po tym. Zapalił papierosa zerkając na Amandę, która zasłoniła usta dłonią, a drugą załapała się za serce. W oczach miała łzy, które szybko zaczęły staczać się po policzkach. Wydała urywany okrzyk na widok prezentowanego holoobrazu.


- On się boi za każdym razem gdy beknie, siorbnie, choć to normalne u dzieci. Ale to dzieciaki jakie nie mają problemów jak Al można strofować, wychowywać. Choć akurat… mi pasuje, że beka i siorbie. On panicznie boi się reakcji. Wyczekuje czy nie będzie jak… w Well. Czy nie oberwie. Strofowanie go? Ostre dyskusje między nami jaki przykład daję dziecku? Amanda, ja mówiłem. Opieka, nie wychowywanie. Zadbanie o niego by nie był sam, bo ja jeszcze nie mogę z nim zostać, zbyt się boi. Nie staranie się zrobienia z niego ułożonego chłopca. Powiedziałem raz. Powtarzam drugi. Nie zmienisz nastawienia to naprawdę jutro bukuję bilety, choc naprawdę jestem ci wdzięczny. Rozumiesz mamo?
Roztrzęsiona wciąż po widoku zaserwowanym na śniadanie, pokiwała głową.
- Tak… ale Luc… - ujęła w dłonie twarz reportera - Ty nie możesz go tak potem zostawić. Ani jej. Jak już pomożesz im synku...oni będą cię potrzebować. Nie możesz zostawić ich ponownie.
- Jak to ponownie?!
Matka pogładziła go po twarzy lekko trzęsącymi się dłońmi:
- No wyjechałeś synku. Zostali sami. Od tego się zaczęło. Pogubiliście się obydwoje. Ale jesteś głową tej rodziny i ich obrońcą. Jak mały wyzdrowieje, jak ciebie nie będzie przy nim? Jak Kira sobie poradzi? - matka mówiła napiętym szeptem.
- Podpisałem półroczny kontrakt. Znajomi Kyle’a mają rodziny i czasem na platformy na rok poginają. Komuś tu łatwo przyszło pogubienie się. Gdy nie miałem alternatyw - wycedził. - Kira mnie nie chce. Ja Aliego z tego wyciągnę. Ale układanie mi życia zostaw mi, moralizatorskie tony średnio na mnie działają. Wiesz, że zrobię tak, by jemu było jak najlepiej, ale w miarę możliwości.
- To nie moralizatorskie tony, synku. Martwię się o ciebie. I martwię się jak sobie poradzisz bez oparcia, bez rodziny. Tak trudno to sobie wyobrazić, że mogę się martwić? A z Kirą rozmawiałeś? Pytałeś, czy cie nie chce?
- Prosiła bym nie zabierał jej Alisteira. Nie zabiorę. Idę Amanda bo coś mnie tu zaraz trafi. Coś tam było, że wasz bóg mówił, że jego królestwo nie z tego świata. Chyba za często spędzasz czas u niego, warto popatrzeć czasem wokół. Na ten, nasze realia. Wpadnę po południu.
Odprowadzała go smutnym spojrzeniem.


* * *

- Fundacja Sunny Hill słucham? - odebrała recepcjonistka.
- Witam, tu van den Heen. Rano dzwoniła Pani w temacie wolnego slociku na terapię o 12:30. Ile ona ma trwać?
- Około czterdziestu minut.
- Mhm… A nie ma szans na jakąś wcześniejszą godzinę?
- Niestety, wszystkie terminy są zajęte.
- Rozumiem… A czy jest szansa próby skontaktowania się z jakimś pacjentem mającym mieć wizytę wcześniej w celu wybadania możliwości zamiany jego pory terapii na 12:30?
- Niestety nie. Rozumie pan inni też mają swoje plany… bo jak rozumiem ten termin 12:30 jednak nie pasuje.
- Właśnie średnio…
- Jutro o 10:00 mamy wolny termin.
- Da mi Pani chwilkę?
- Oczywiście.
Luc zapatrzył się w szybę. Potrzebował tych terapii. Nie dla swojej psychiki. Nie chciał wygaszać w sobie tego uczucia planowania pewnego zgonu. Złości i nienawiści. Wygaszanie ich terapiami było dla korpożuczków, on chciał wygasić to krwawą dziurą w miejscu twarzy Dana. Ale alibi… wskazanie, że chciał sobie poradzić w sposób terapeutyczny.
Z drugiej strony Mazz dała mu tyle wsparcia w ostatnim tygodniu, że chciał jakoś się zrewanżować, pokazać, że…
- Niech mnie pani przepisze na jutro na godzinę 10:00 i tak o 9:00 mam u państwa być z synem, to się świetnie składa, a ja dziś naprawdę strasznie zalatany.
- Dobrze Panie van den Heen, wpisuję zatem Pana na jutro.
- Do zobaczenia. - Luc rozłączył się.
Zanim ruszył wybrał numer do Halo.

- Słuchaj, bo sprawa jest maks pilna - zaczął nie czekając na głos przyjaciela. - Jest jeden młody typek, co zapewne pracuje w obu firmach. W Sunny i w klinice gine w Woodbridge, na recepcji. Albo tylko w klinice na recepcji i daje cynk do Sunny. Nie do końca zrozumiałem, zanim Kira odpłynęła, jest jeszcze słaba. Ważne byś włamał się do kliniki i ustalił jego tożsamość oraz grafik zmian na recepcji, aby ewentualnie zmienić godzinę i datę rejestracji na taką gdzie sukinsyna nie było. Inaczej może skojarzyć motyw jak wygrzebie naszą podstawkę z datą zapisu w godzinach gdy sam był na dyżurze… a przecież jej nie było. To priorytet, rzuć wszystko w pizdu zanim nie jest za późno.
- Już się biorę za to. Mam nadzieję, że nie ma go teraz - dorzucił zmartwionym tonem.
- Ja też… Dawaj znać co i jak.
- Daj parę minut, oddzwonię.


Mieszkanie Mazzy w Bronx, południe
Było jeszcze przed południem więc miał szansę ją złapać, ale nawet gdyby jej nie było to i tak chciał wziąć sprzęt. Przed drzwiami do mieszkania wcisnął powiadomienie i czekał. Po paru minutach usłyszał ciężkie kroki i drzwi się zamaszyście otworzyły. Stanęła w nich prawie gotowa: obcisłe spodnie i koszulka z kevlaru, ciężkie buty z wbudowanymi ochraniaczami “Uniware”, i ledwo dostrzegalna dla niewprawnego oka warstwa skinweave’u. Dopinała właśnie pas na biodrach, przytrzymując drzwi stopą.
- Noooo udało ci się? - spytała jakby nieco zaskoczona, ale i radosna. - I kiedy nauczysz się w końcu sam włazić?
- Przełożyłem terapię na jutro. - Przesunął wzrokiem po jej sylwetce. - Ochrona, czy wybory miss-solo?
Wciągnęła reportera do mieszkania i zatrzasnęła drzwi.
- Dasz radę się skupić? - Uniosła jedną brew zaczepnie, po czym wróciła do sofy, gdzie leżało jej “wyposażenie” i zaczęła upinać i wpinać broń. - Przełożyłeś, czy odwołałeś? - spytała z uśmieszkiem.
- Przełożyłem. Nawet dobrze się składa, o 9:00 terapia malucha, o 10:00 moja. - Skrzywił się. - Powiesz mi coś więcej o zleceniu?
- Jeden z korpoludków potrzebuje osłony przed jedną panią z korporacji. - Mazz wrzuciła na szybko wizerunki holo. - Chociaż mam wrażenie, że jedynie pic na wodę. Ale płaci dobrze, to co ja się będę wciskać w szczegóły?
Na holo pojawił się wizerunek klienta
Ruda kontynuowała upychanie broni i w końcu narzuciła wzmacnianą kurtkę wygładzając ją na sobie.
- Hiroyuki Hatake, podobno działał na zlecenie Flying Dragons, tak twierdził Halo, obecnie wolny strzelec. Czemu podszywa się pod korpoludka, nie moja broszka. Mam mu ochronić tyłek.
- Tak będziesz do zleceń podchodzić “nie moja broszka”, to kiedyś ktoś ci nasypie rudzielcu - mruknął. - Ale co to ma być, spotkanie, dzień w mieście od przylotu, czy jak?
- Spotkanie biznesowe. Pani z którą ma się spotkać to pani hmmm… no pani chyba, albo android. - Pokazała drugie holo
- A ty się tak zawsze pytałeś kogo i po co i czemu masz ochraniać, tak, Heen?
- Ja? No gdzie? Przecież zaraz po przyjeździe z Fili capnął mnie Halo do spółki przez co nie robię za solosa, chyba coś o tym wiesz? - Przekrzywił głowę. - To co, będę robił za odwód tak?
- Tak, spotkanie jest w restauracji. Miejsce publiczne. Możesz się pokręcić i mieć oko na ewentualne dziury. - Mazz przestała zwracać uwagę na zaczepki po raz kolejny sprawdzając czy wszystko ma przygotowane jak należy. Nawyki ciężkie do wybicia. - Zamów piwo bezalkoholowe czy coś - mruknęła i w końcu oderwała się od sprzętu. - Ile czasu ci potrzeba?
- Nic, ja tam nieoficjal. Biorę CityHuntera i wzmocnioną kurtkę, będę się kręcił obok. Jak bym się przygotował mocno to zwracałbym uwagę. Bez sensu. - Zbliżył się i pocałował ją w czoło. - Możemy lecieć choćby zaraz.
Nie protestowała, chociaż za buziaka oddała pstryczka w nos.
- Roztkliwiasz się na starość, ropuszku?
- Roztkliwiam? I co co c’mmon z tym ropuszkiem?
Mazz ruszyła do wyjścia kręcąc lekko tyłkiem.
- No jak to co? Faceci do lasek mówią “żabciu”, nie mogę cię nazywać “żabcią”. Więc ropuszek. Co w dodatku się w księcia zmienia - zachichotała złośliwie.
Heen pokręcił głową i wziął kurtkę oraz CityHuntera.
- Dobrze ropucho. Gdzie to będzie? Pojechalibyśmy oddzielnie.
- Hej, ja ci nie mówię brzydko. Jakbym mówiła brzydko to byś trutniem został - pokazała reporterowi język - Pojedziemy osobno. Restauracja nazywa się “Oneiros” i jest na Manhattanie. - Mazz przeklikała wiadomości. - 94 Willow Avenue.
- “Oneiros”, 94 Willow av., 13:00. Okey, dawaj znać mailem jakby co ustawię sobie autocheck co kilka minut.
- Oki doki - pokiwała łbem wychodząc z mieszkania i blokując drzwi za Luciferem jaki opuścił je tuż za nią.. - I Heen….
- Mhm?

- Po wypłacie kupię Ci coś ładnego. Żebyś się ludziom pokazać mógł na oczy - rzuciła ruszając ze złośliwym wyrazem pyska.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline