Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2016, 18:17   #71
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Mieszkanie Lucifera w Jersey, ranek
Poranek Kojota znamionujący Dzień Świstaka.
Odebrał dzwoniący telefon nie do końca wiedząc jeszcze co się dzieje.
- Heen, słucham?
- Dzień dobry - zaćwiergotał damski, młody głosik - Z tej strony klinika Sunny Hill, dzwonię z polecenia doktora Kenta by umówić pana na terapię. Czy dzisiaj o 12:30 pasuje panu? Mamy akurat wolny slocik…
- Za ile można ten slocik odkupić?
- Eee… słucham?
- Bardzo by mi się przydały wolne slociki… - Luc przejechał dłonią po twarzy. - Bardzo mi nie pasuje, ale postaram się być.
- Aha…. - Chwilka przerwy. - Toooo - głosik wracał na swoje radosne, świergotliwe tony - wpisałam pana do pana doktora Viggo Nikkansena. Proszę zgłosić się na recepcję i stamtąd zostanie pan pokierowany dalej. Miłego dnia i do zobaczenia! - ton był mega radosny. Wyćwiczony.
- Dobrze, miłego dnia.
Rozłączył się włączając sprzęt i wybierając wiadomości na nTV, a tu po raz kolejny media huczały.
Przez kolejne manifest.
Luc westchnął i puścił filmik stanowiący jego właściwą część:
...embrion wyrywany z rozprutego łona ochłapu, które niedawno jeszcze było kobietą. Kobietą. Klatka piersiowa zmasakrowanej ofiary nadal poruszała się w nieregularnych próbach łapania ostatnich oddechów. Płód równie okrwawiony jak jego matka, maluteńki chłopczyk, nie miał jakichkolwiek szans na złapanie pierwszego czy ostatniego oddechu. Laserowe ostrze ugodziło jego serce w momencie wyrywania go spomiędzy powłok brzucha...
Tym razem wiadomośc załączona do nagrania była zdecydowanie krótsza:
Cytat:
“Szanowni widzowie,
Mam nadzieję, że rozumiecie, iż przedstawiony tu ból, był również moim bólem. Świat pełen jest cierpienia. Musimy robić co w naszej mocy, by nieść pomoc.
Patrzył na to znieruchomiały, dopiero teraz tak naprawdę się obudził.
- Soon… - wycedził do monitora nie zastanawiając się czy to Nora, Ronda, czy Mimi. To było mało ważne. Skurwiel miał jeszcze trzy nagrania. Kiry nie zdążył. Cyberkamera w oku? Wszak ręce zajęte gdy rżnął je na ulicy… chyba, że te jakie znaleźli nie były jedynymi ofiarami i one jedynie zginęły na ulicy, a kilka kolejnych zmasakrował w zaciszu domowym na użytek “manifestów”.
Ciał pozbywać się łatwo.
Wybrał numer do Hao opatulając głowę dłońmi.
- Hej! Dostałeś wiadomość? - policjant odebrał zaciągając się najwyraźniej fajkiem.
- Jasna i przejrzysta… - odpowiedział Heen ciężkim grobowym głosem.
- Udało ci się coś ustalić swoimi kanałami w kwestii programu?
- Zleciłem, czekam na odzew. Trochę to kosztowało ale… tu nie chodzi o pieniądze. Mają dać znać. Hao… Kira wczoraj jeszcze była w śpiączce, nad ranem dostałem wiadomość z Highway że…
- Luc… - detektyw ponownie zaciągnął się fajkiem - … nie dali Ci znać?
- Dali, że wybudzili o 7:00 i że jest coś jeszcze. Na miejscu mam… O co chodzi? - spytał ostrożnie.
- Ta sprawa jest blisko monitorowana, dlatego mamy informację. Inaczej ich WeGuard by nie puścił pary z gęby… - zaczął Hao ostrożnie.
- O co chodzi? - powtórzył przerywając mu tłumaczenie się.
- Złapali osobę majstrującą przy Kirze dzisiaj w nocy.
- Co kurwa?! - Luc zaczął się ubierać w pośpiechu. - Jak to majstrującą?! Stało się coś?!
- Podobno nie, bo pielęgniarka zauważyła osobę, której nie znała i która nie powinna być w tym pokoju. Brak autoryzacji. Zawiadomiła strażników i przechwycili mężczyznę lat 24. Ale… - Hao znowu zaciągnął się fajkiem.
- Powiedz mi kurwa jak to jest… - solos wycedził zapinając spodnie i sięgając po t-shirt. - Że macie dostęp do prywatnych info o świadku, ale kogoś kto chce ją zabić to łapie pielęgniarka?! Jadę do kliniki, porozmawiamy na miejscu?
- Luc… zakładam przeciek - chłopaczek po drugiej stronie słuchawki brzmiał poważnie. - I nie w klinice. - Nie dodawał nic więcej.
- Jadę do niej, zadzwonię po. - Rozłączył się kończąc ubieranie.
Klął na czym świat stoi wkładając pistolet do kabury pod kurtką i zarzucając ją na siebie. Wziął wszystkie potrzebne rzeczy i wyleciał jak z procy, by zablokować mieszkanie wrócił się już ze schodów.

Do samochodu zaparkowanego kilka przecznic dalej już właściwie biegł dzwoniąc do Callmee. Fixer chyba jednak wsiąkł w tropienie bo znowu nie odbierał. Jego skrzynka jednak nie była przepełniona, znaczyło to zatem, że sprawdza ją w wolnej dla siebie chwili.
- Calmee, oddzwoń jak najszybciej. - Luc nagrał się tylko.
Kilka minut później siedział już w wozie, ruszył po sprzęgnięciu się jak wariat.




Highway Hospital, ranek
Wparował do środka dając recepcjonistce znać, że chce rozmawiać z doktor Kingstone, jednak nie czekał na lekarkę udając się już nieco spokojniej do salki gdzie leżała Kira.
Otwierał właśnie drzwi, słysząc za sobą głos pielęgniarki:
- Hallo, chwileczkę! Proszę zaczekać!
- Tak? - Odwrócił się trzymając za naciśnięta klamkę.
- Proszę chwilkę zaczekać. Pacjentka jest nieco oszołomiona, proszę zaczekać na lekarza. - Pielęgniarka pociągnęła Luca za ramię do foteli ustawionych pod ścianą.
Solos wyrwał się, nie dał się posadzić, przez chwilę krążył jak tygrys w klatce miedzy dziewczyną a drzwiami.
- Dr Kingston gdzie? - spytał.
- Tutaj - usłyszał z głębi korytarza. Lekarka nadchodziła pospiesznie.
- Panie van den Heen - wyciągnęła rękę. - Może najpierw porozmawiamy? - spytała uspokajającym głosem.
- Wszystko z nią okey? - Luc uspokoił się nieco widząc lekarkę.
- Tak, w porządku. Jest nieco oszołomiona i skołowana ale to normalne. Może pan do niej wejść ale prosiłabym, aby pierwsza wizyta nie była zbyt długa.
- C-co, jej zrobił? Co próbował zrobić?
Lekarka wyglądała na stropioną i zaskoczoną.
- Próbował podać nany. Jednak… - zacięła usta - …nie zdążył. Za to… niestety nie przewidzieliśmy jednego. Że nany były ustawione czasowo. Broń obosieczna. Rozumie pan? Ciało jest u koronera - tłumaczyła lekarka.
- Miał je w sobie? - Luc nic nie rozumiał.
- Tak. Udało nam się ustalić jego toż…
- To jak jej chciał je zaaplik… - urwał.
- On był pojemnikiem - Lekarka wyjaśniała po zastanowieniu. - Odpowiednio skonfigurowane nany można przenieść z osoby na osobę, jak wirus. W przypadku nieudanego zadania, nany były ustawione by zaatakować jego jako nosiciela. Miały ustawienia czasowe.
- Prosiłbym o przesłanie wszelkich informacji. Tą tożsamość… - powiedział Luc kierując się ku drzwiom Kiry.
- Dobrze, zlecę przygotowanie zestawu informacji. W ramach… rewanżu, może zechciałby się pan spotkać z prawnikami kliniki?
- Może… później? - odparł otwierając drzwi i wchodząc do środka na sztywnych nogach.

W środku salka była pogrążona w półmroku, bo automat nie uniósł żaluzji albo trzymał je opuszczone. Kira leżała na wielkim łóżku wciąż popodłączana do zestawu monitorującego funkcje życiowe i pracę mózgu. Ale w tej chwili brakowało już welflonów w rękach i rurek w ustach. Głowę miała odchyloną na bok. Wyglądała spokojnie i krucho. Podszedł do niej ostrożnie, czujnie patrząc na nią i biorąc po drodze fotel by przystawić go obok łóżka.
Powieki zatrzepotały gdy robił lekkie przemeblowanie salki.
Powoli otworzyła oczy, błądząc wokół wzrokiem. Próbowała zogniskować spojrzenie i po kilku uderzeniach serca spojrzała na solosa. Oczy otworzyły się w szoku, Kira wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Ciiii... - Luc siedząc obok na fotelu zrobił uspokajający gest i położył lekko rękę na jej dłoni. - Kiri.. nie unoś się. Lekarze mówią, że potrzebujesz spokoju.
- Co… - wychrypiała próbując się podnieść, ale nie dała rady, była jeszcze za słaba - ...ty… - w oczach miała stado znaków zapytania. Wpatrywała się intensywnie w twarz męża.
- Zobaczyłem… rozpoznałem Cię w nTV, przeniosłem Cię do tej kliniki. Opiekuję się Alem. Tęskni za Tobą. Wszystko będzie dobrze… - mówił trywialne bzdury, pierwsze co cisnęło mu się na usta.
Bo nie bardzo myślał nad tym co miałby powiedzieć.
Przez chwilę Kira nic nie mówiła.
Potem wciągnęła raptownie powietrze i rozpłakała się.
- Al… cały? - wychrypiała łapiąc powietrze haustami.
- Tak… wczoraj wygrał ze mną zawody w jedzeniu pizzy. Kira, ja… wiem o wszystkim. Poprawia mu się, uśmiechał się wieczorem.
- Nie… chcia… przepraszam… - powiedziała wpatrując się wciąż w twarz Luca - rozumiesz?
- Rozumiem, nie myśl o tym. Z Alem będzie dobrze, z Tobą też. Musisz odpoczywać. Chcesz… bym z nim jutro przyszedł?
- Nie ...wiem.. - próbowała otrzeć twarz, Luc zrobił to za nią - czy to ok…
- On chce, martwi się o Ciebie.
- Luc… - naraz uchwyciła dłoń reportera - nie… nie odbieraj… mi go. - Uniosła z wysiłkiem głowę
- Ciiii - przerwał jej kładąc ją ostrożnie z powrotem na łóżku. - Nie mam zamiaru. Zadbam o niego, zadbam o Ciebie, potem będzie z Tobą. Nie denerwuj się, tak?
- Tak… - Pozwoliła się ułożyć. - Ja… tam...w klubie… nie - szukała spojrzenia Luca.
- Wiem o wszystkim - Luc starał się prowadzić rozmowę tak by nie musiała mówić za dużo, by jej to nie męczyło. - O policji, o rzeźniku, wiem Kiri, szalony diable. Szukam go też, nie myśl o tym.
- Ok… - zamknęła na chwilę oczy.
- Ok… - powtórzyła i sapnęła jakby z ulgą, gdy zaczęła nieco odpływać. Ciągle trzymała dłoń Luca.
- Kiri… śpij, odpoczywaj, nie męcz się. Będę zaglądał… powiedz mi tylko jedno proszę. - Heen pochylił się nad nią. - Czemu nie poszłaś z Alim do Sunny? To był ten trop?
Oblizała wargi i skinęła lekko głową.
- Współpracują ze sobą… - mruknęła.
- Klinika gine z Woodbridge i Sunny, czy Sunny z tym skurwysynem?
- Kliniki… recepcj… ten sam... wysoki, młody.
- Kiri… śpij - Luc miał masę pytań ale nie chciał jej męczyć. - Wpadnę później, jak odpoczniesz. - Ścisnął lekko jej rękę. - Będzie okey.
Kiwnęła głową.
Podobnym gestem jak Ali.
Pochylił się i pocałował ja lekko w czoło, po czym wciąż siedząc poczekał aż uśnie.


Wyszedł kilka minut później i usiadł w fotelu na który chciała zaciągnąć go pielęgniarka. Zapalił, a gdy przyjechał jazgoczący robocik potraktował go z kopa. Po dłuższej chwili na chwiejnych nogach jak pijany powlókł się do gabinetu dr Kingstone.
- Panie van den Heen! - Lekarka ruszyła “zebrać” go od drzwi. - Proszę siadać. Zaraz podam wodę. Jadł pan coś dzisiaj? - Sprawdzała przy okazji jego puls i odczyty, prowadząc reportera do fotela.
- Nie kazała mi wyjść za drzwi - powiedział. - Wie pani? Nie kazała wyjść…
- To… - lekarka podała szklankę wody, wsuwając ją Heenowi do ręki. Nie odsuwała się asekurując mężczyznę - … bardzo dobrze, prawda? - spytała nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. - I wygląda zdecydowanie lepiej.
- Taaaak, dobrze - napił się - lepiej, o wiele lepiej. Ja już pójdę. Mam trochę… muszę coś… będę później. Dziś, nooo… wpadnę tu jeszcze.
- Proszę pana, nie może pan wyjść w takim stanie. Proszę poczekać. Zaraz zorganizuję pokój, odpocznie pan przez chwilę. Podamy kroplówkę… - Wcisnęła intercom. - Siostro, proszę przyjść do mnie do gabinetu z …
Luc wstał.
Ogniskowanie wzroku po ciosie w łeb było ciężkie, jednak to było nic przy próbie ogniskowania myśli i siebie w jednym miejscu ic zasie. Czuł się faktycznie jak na haju, ale… to był dobry, pozytywny trip.
- Pani Kingstone, jak wyglądało by szprycowanie kogoś do nieprzytomności, kto mógłby chcieć skarżyć klinikę za nie zachowanie środków bezpieczeństwa względem pacjenta?
Kingstone lekko się wyprostowała:
- Panie van den Heen, nie miałam tego na myśli. Kroplówkę wzmacniającą… - dodała spokojnie - A co do skarżenia, nie uchylam się od odpowiedzialności.
- Pani… jest odpowiedzialna za aktualny stan Kiry, nie wiem jak Pani dziękować. Jedna z pielęgniarek… ta z nocy, jej też chciałbym podziękować. Nie teraz, nie mam czasu. Co do incydentu i rozmowy z prawnikami. Pani Kingstone, nie teraz. Mam w sobie dużo zrozumienia i wdzięczności, porozmawiamy o tym… później, dobrze? - Heen wyglądał jakby zogniskował się już lekko w tym gabinecie.
- Dobrze, jestem do dyspozycji. Ale panie van den Heen, pan powinien zadbać również o siebie. Najchętniej położyłabym pana na dzień czy dwa do obserwacji. - Lekarka miała zatroskaną minę.
- Pomyślę o tym. - Luc wstał. - Nie mówię nie, ale chwilowo muszę… mam parę spraw do załatwienia. Będę później.

Wyszedł z kliniki i wsiadł do samochodu. Stał tak kilka minut zanim ruszył.
Przed sprzęgnięciem się wysłał wiadomość Amandzie, że będzie za około godzinę.




Kafejka VR w Jersey, późny ranek
Nie miał na razie głowy do tego by rozmawiać z Kylem czy ojcem, a Hao mógł poczekać.
Zatrzymał się przed punktem dostepu do VR i zablokował samochód.
- Pilnuj Crow - rzucił do misia dumnie rozpartego na tylnym siedzeniu.
W środku wykupił półgodzinny pakiet dostępowy do VR i położył się na leżance.
Wszedł.
Skierował się tam gdzie ostatnio był z Halo, choc tym razem wybrał inny
avatar. Pokręcił sie przez chwilę po terenie zdefiniowanym przez runnera jako “jej”.
- Kicikiiiiici… - zdecydował się w końcu na wywołanie jej. W VR werbalnie ale i poprzez sieciowe wywołanie jej avika. Kicia przyhasała lekko posykując i unosząc górne wargi pyszczka.
- Co?! - syknął dziewczęcy, modulowany głos. - Mówiłam, że dostaniesz dane “jutro”. 24 godz. nie minęło.
- Nie mówiłaś 24 godziny. - Luc przekrzywił rogaty łepek. - Tylko “jutro”. Jest jutro, jestem, nie wiedziałem. Czyli mam przyjść później?
- Tak. - stwierdziła krótko - Albo wyślę ci wiadomość.
- Wolę tak - przytaknął zamachawszy widełkami. - Średnio tu się czuję. Hm… no to zmykam. Nie przedawkuj z kocimiętką. - rzucił wycofując się do strefy logoutu.
Kotka obserwowała diaboła do momentu aż się wylogował.
Wychodząc z punktu VR nie był nawet zły, dopuszczał taką możliwość, że to za mało czasu. Ale odpuścić sobie sprawdzenia jakoś nie mógł. Wysłał wiadomosć do Amandy, że jedzie do nich na sniadanie i spiął się z samochodem.

Wybrał też numer Mazz.
- Hej Heen, wstałeś już ropuszko?
- Dam ci ja ropuszkę. Ciężki poranek, ale chyba ogarnę to w miarę szybko. W sprawie tego supportu… to gdzie co i jak? Bo wczoraj… hm, rozmowa się urwała… - wspomniał jego propozycję pomocy w jej robocie jak zaoferował przy masażu. Faktycznie potem niewiele gadali.
W słuchawce zabrzmiał lekki śmiech.
- No co ja poradzę, jak ty mało rozmowny jesteś w łóżku? - skomentowała. - Zaczynam o 13. Ochrona jednego kolesia, przed jedną taką babką. - Mazz waliła samymi konkretami. - Jak chcesz to się zmieścisz. Jestem w domu, kończę się szykować. Możesz wpaść - dokończyła już poważniej.
- Zalatany, wolę wszystko teraz ogarnąć by potem mieć czas. Na 13 się chyba nie wyrobię, ale to nawet lepiej. Wyślesz mi zwrotkę gdzie jesteście jak będę jechał, to w razie czego będziesz miała wsparcie na nieoficjalu, gdyby (oby nie) coś się miało dziać.
- Po prostu przyznaj, że chcesz się dorwać do mojego tyłka, Heen. Ponownie. - Zaśmiała się pewna siebie. - Będzie dobrze. Idź ogarniaj co masz ogarniać. Widzimy się wieczorem, tak?
- Skontaktuję się przed 13:00. I proste, że chcę. Buzia Mala.
Jadąc zastanowił się nad cholernym terminem terapii.
12:30.
Bez sensu.
Westchnął wysyłając wiadomości do Matta i Kyle’a, u nich była noc, nie było sensu dzwonić.


Cytat:
@Matt v.d.Heen
Od: LVDHeeN
Temat: Wieści o króliczku
  • Wyślij szyfrowane, nie dzwonię by nie obudzić.
Cytat:
@Kyle-Heen
Od: LVDHeeN
Temat: RE: ??!
  • Nie prowadzam.
Po chwili zdecydował się na jeszcze jeden mail:

Cytat:
@Caaallcall
Od: LVDHeeN
Temat: <brak>
  • Layter, weź się odezwij bo zaczynam się martwić...


Mieszkanie Naomi w Woodbridge, przedpołudnie
Wszedł do bloku, przed drzwiami jak zwykle zapukał.
Otworzyła Amanda, a zza rogu pokoju wychylał się Ali.
- Wejdź, synku, wejdź. - Matka zaprosiła Heena do środka. - Chcesz jeść, co?
- Głodny jak wilk. Hej BigAl, jak tam po pizzowym wieczorze, jest ok? - spytał małego zdejmując kurtkę.
Malec skinął głową.
Obserwował ojca i babkę, która prowadziła reportera do kuchni. Na stole powykładane były w nieładzie produkty: chleb, jakieś dżemy, masło, chrupki, mleko. Część była rozsypana, nieco mleka rozlane na stół.
- No to… siadaj, siadaj. Kawy chcesz?
- Poproszę. Co tu wybuchło?
- Co? - zdziwiła się. - Co wybuchło? - Nastawiła propagator i po chwili niosła kubek kawy w stronę Luca.
- A nic… - W sumie sam nie wiedział co. On zostawiał czasem gorszy syf, może po prostu przyzwyczajenie, że Nao dbała o porządek. - Widziałem się z Kirą. -
Skierował się bardziej do syna.
- Mama się obudziła, rozmawiałem z nią nawet. Pytała o ciebie, opowiadałem jak wygrałeś wczoraj w pizzowym pojedynku. Była dumna. Jedziemy do niej jutro?
Aleister za to podreptał nieco bliżej stołu i trzymając się jego blatu spojrzał na tatę sponad niego. Skinął raz głową ale energicznie, mało co nie walnął się nosem o kant rogu.
- A jak ona się czuje? - Amanda wtrąciła swoje pięć groszy. W między czasie podsunęła miseczkę na płatki, łyżkę, talerz, nóż, słodzik, mleko w stronę Luca.
- Lepiej. Słaba jeszcze ale już mówi, zagrożenia nie ma już żadnego. Wygląda nawet nieźle
- No to doskonale! Bóg nad nią czuwa - westchnęła z ulgą.
Luc zignorował wstawkę o bogu, skrzywienie się maskując łychą płatków z mlekiem.
- Jutro pojedziemy na spotkanie z tym państwem z wczoraj, a potem do mamy. Kupimy jej jakiś prezent? - pałaszując śniadanie spytał Ala wskazując mu przy tym jego talerz, aby maluch zaczął pałaszować śniadanie.
Synek znowu pokiwał łepetyną i wgramolił na krzesło, sięgając po kromkę chleba i czekoladowe smarowidło. Nabrał lepkiej masy pełną łyżkę i zaczął mazać nią pieczywo.
- To masz ciężkie zadanie dziś Ali. Ty wymyślisz prezent dla mamy, narysujesz co to ma być, ok?
Syn ugryzł kromę uginającą się pod masą czekoladową. Zostały mu czekoladowe wąsy i nieco na czubku nosa. Pokiwał głową ponownie. Wyglądał na ucieszonego i podekscytowanego mimo, że nie odezwał się ani słowem.
Siorbnął głośno ze szklanki.
- Ali… nie pije się tak - babka skarciła lekko dziecko. Mały rzucił ukradkowe spojrzenie na ojca, który sam siorbnął głośno patrząc na nią przy tym bezczelnie i wyzywająco, jak kot. Zerknął na chłopca mrugając przy tym wesoło.
- Luc! - zbeształa i syna - No jaki przykład dajesz małemu?
Dzieciak przestał machać nóżkami wpatrując się to w jedno to w drugiej jak na meczu ping ponga.
- A tam, nie ma co się nad siorbaniem rozwodzić, każdy ma prawo nie? - uśmiechnął się do syna unikając wchodzenia w dyskusję z matką. - Idziemy poczytać Al? - zmienił szybko temat zanim Amanda zdążyła odpowiedzieć.
Mały oblizał górną wargę i zeskoczył z krzesła. Ruszył kilka kroków i zaczekał aż ojciec się zbierze. Skierował się do pokoju. Wybrał szybko książeczkę i położył ją w połowie drogi do progu. Sam wskoczył na materac i umościł się. Tym razem Heen nie przycupnął przy progu tylko ułożył się na plecach w miejscu gdzie mały położył książkę. Gdy skończyli ten minirytuał, solos powiedział Aliemu, że wpadnie później, pomachał mu i wyszedł z pokoju przypominając poważnym i konfidencjonalnym tonem, że bardzo liczy na niego w kwestii wyboru prezentu.

- Mamo, mogę cię prosić na chwilę? - rzucił zakładając kurtke w korytarzu.
Kobieta ogarniała leniwie kuchnię.
Na prośbę syna wyszła do przedpokoju:
- Tak?
Luc otworzył drzwi dając jej znać, żeby wyszła z nim, wskazał szybkim ruchem pokój Alisteira.
Ruszyła bez protestów. Spoglądała ciekawie i nieco zaniepokojona na reportera, który po zamknięciu drzwi przytulił matkę i uściskał lekko.
- Dziękuję ci Amanda, za pomoc, za to, że chciałaś. Naprawdę, to dużo dla mnie znaczy. Czy… zauważyłaś jak Al wczoraj zareagował gdy mu się bekło? Przy pizzy?
Matka nie ukrywała zaskoczenia na przytulenie i miłe słowa.
- Noo… oczywiście. To przecież normalne. Rodzina - zaczęła nieudolnie - Skulił się? - z ulgą zmieniła temat.
- Tak. Skulił się. Czekał na reakcję. Widocznie dostawał w pysk za takie zachowania od Dana. Za beknięcie. Za siorbanie. Wiesz co mu zrobił za zostawioną na podłodze zabawkę o jaką się potknął?
Oczywiście, że nie wiedziała, bo i skąd. Pokręciła przecząco głową, a solos na to wyciągnął z kieszeni mini holoprojektor i podłączył do złącza na skroni.

Pokazał jej jedną scenę. Choć urwał zanim pojawiła się w niej Kira, nie pokazywał tego co było po tym. Zapalił papierosa zerkając na Amandę, która zasłoniła usta dłonią, a drugą załapała się za serce. W oczach miała łzy, które szybko zaczęły staczać się po policzkach. Wydała urywany okrzyk na widok prezentowanego holoobrazu.


- On się boi za każdym razem gdy beknie, siorbnie, choć to normalne u dzieci. Ale to dzieciaki jakie nie mają problemów jak Al można strofować, wychowywać. Choć akurat… mi pasuje, że beka i siorbie. On panicznie boi się reakcji. Wyczekuje czy nie będzie jak… w Well. Czy nie oberwie. Strofowanie go? Ostre dyskusje między nami jaki przykład daję dziecku? Amanda, ja mówiłem. Opieka, nie wychowywanie. Zadbanie o niego by nie był sam, bo ja jeszcze nie mogę z nim zostać, zbyt się boi. Nie staranie się zrobienia z niego ułożonego chłopca. Powiedziałem raz. Powtarzam drugi. Nie zmienisz nastawienia to naprawdę jutro bukuję bilety, choc naprawdę jestem ci wdzięczny. Rozumiesz mamo?
Roztrzęsiona wciąż po widoku zaserwowanym na śniadanie, pokiwała głową.
- Tak… ale Luc… - ujęła w dłonie twarz reportera - Ty nie możesz go tak potem zostawić. Ani jej. Jak już pomożesz im synku...oni będą cię potrzebować. Nie możesz zostawić ich ponownie.
- Jak to ponownie?!
Matka pogładziła go po twarzy lekko trzęsącymi się dłońmi:
- No wyjechałeś synku. Zostali sami. Od tego się zaczęło. Pogubiliście się obydwoje. Ale jesteś głową tej rodziny i ich obrońcą. Jak mały wyzdrowieje, jak ciebie nie będzie przy nim? Jak Kira sobie poradzi? - matka mówiła napiętym szeptem.
- Podpisałem półroczny kontrakt. Znajomi Kyle’a mają rodziny i czasem na platformy na rok poginają. Komuś tu łatwo przyszło pogubienie się. Gdy nie miałem alternatyw - wycedził. - Kira mnie nie chce. Ja Aliego z tego wyciągnę. Ale układanie mi życia zostaw mi, moralizatorskie tony średnio na mnie działają. Wiesz, że zrobię tak, by jemu było jak najlepiej, ale w miarę możliwości.
- To nie moralizatorskie tony, synku. Martwię się o ciebie. I martwię się jak sobie poradzisz bez oparcia, bez rodziny. Tak trudno to sobie wyobrazić, że mogę się martwić? A z Kirą rozmawiałeś? Pytałeś, czy cie nie chce?
- Prosiła bym nie zabierał jej Alisteira. Nie zabiorę. Idę Amanda bo coś mnie tu zaraz trafi. Coś tam było, że wasz bóg mówił, że jego królestwo nie z tego świata. Chyba za często spędzasz czas u niego, warto popatrzeć czasem wokół. Na ten, nasze realia. Wpadnę po południu.
Odprowadzała go smutnym spojrzeniem.


* * *

- Fundacja Sunny Hill słucham? - odebrała recepcjonistka.
- Witam, tu van den Heen. Rano dzwoniła Pani w temacie wolnego slociku na terapię o 12:30. Ile ona ma trwać?
- Około czterdziestu minut.
- Mhm… A nie ma szans na jakąś wcześniejszą godzinę?
- Niestety, wszystkie terminy są zajęte.
- Rozumiem… A czy jest szansa próby skontaktowania się z jakimś pacjentem mającym mieć wizytę wcześniej w celu wybadania możliwości zamiany jego pory terapii na 12:30?
- Niestety nie. Rozumie pan inni też mają swoje plany… bo jak rozumiem ten termin 12:30 jednak nie pasuje.
- Właśnie średnio…
- Jutro o 10:00 mamy wolny termin.
- Da mi Pani chwilkę?
- Oczywiście.
Luc zapatrzył się w szybę. Potrzebował tych terapii. Nie dla swojej psychiki. Nie chciał wygaszać w sobie tego uczucia planowania pewnego zgonu. Złości i nienawiści. Wygaszanie ich terapiami było dla korpożuczków, on chciał wygasić to krwawą dziurą w miejscu twarzy Dana. Ale alibi… wskazanie, że chciał sobie poradzić w sposób terapeutyczny.
Z drugiej strony Mazz dała mu tyle wsparcia w ostatnim tygodniu, że chciał jakoś się zrewanżować, pokazać, że…
- Niech mnie pani przepisze na jutro na godzinę 10:00 i tak o 9:00 mam u państwa być z synem, to się świetnie składa, a ja dziś naprawdę strasznie zalatany.
- Dobrze Panie van den Heen, wpisuję zatem Pana na jutro.
- Do zobaczenia. - Luc rozłączył się.
Zanim ruszył wybrał numer do Halo.

- Słuchaj, bo sprawa jest maks pilna - zaczął nie czekając na głos przyjaciela. - Jest jeden młody typek, co zapewne pracuje w obu firmach. W Sunny i w klinice gine w Woodbridge, na recepcji. Albo tylko w klinice na recepcji i daje cynk do Sunny. Nie do końca zrozumiałem, zanim Kira odpłynęła, jest jeszcze słaba. Ważne byś włamał się do kliniki i ustalił jego tożsamość oraz grafik zmian na recepcji, aby ewentualnie zmienić godzinę i datę rejestracji na taką gdzie sukinsyna nie było. Inaczej może skojarzyć motyw jak wygrzebie naszą podstawkę z datą zapisu w godzinach gdy sam był na dyżurze… a przecież jej nie było. To priorytet, rzuć wszystko w pizdu zanim nie jest za późno.
- Już się biorę za to. Mam nadzieję, że nie ma go teraz - dorzucił zmartwionym tonem.
- Ja też… Dawaj znać co i jak.
- Daj parę minut, oddzwonię.


Mieszkanie Mazzy w Bronx, południe
Było jeszcze przed południem więc miał szansę ją złapać, ale nawet gdyby jej nie było to i tak chciał wziąć sprzęt. Przed drzwiami do mieszkania wcisnął powiadomienie i czekał. Po paru minutach usłyszał ciężkie kroki i drzwi się zamaszyście otworzyły. Stanęła w nich prawie gotowa: obcisłe spodnie i koszulka z kevlaru, ciężkie buty z wbudowanymi ochraniaczami “Uniware”, i ledwo dostrzegalna dla niewprawnego oka warstwa skinweave’u. Dopinała właśnie pas na biodrach, przytrzymując drzwi stopą.
- Noooo udało ci się? - spytała jakby nieco zaskoczona, ale i radosna. - I kiedy nauczysz się w końcu sam włazić?
- Przełożyłem terapię na jutro. - Przesunął wzrokiem po jej sylwetce. - Ochrona, czy wybory miss-solo?
Wciągnęła reportera do mieszkania i zatrzasnęła drzwi.
- Dasz radę się skupić? - Uniosła jedną brew zaczepnie, po czym wróciła do sofy, gdzie leżało jej “wyposażenie” i zaczęła upinać i wpinać broń. - Przełożyłeś, czy odwołałeś? - spytała z uśmieszkiem.
- Przełożyłem. Nawet dobrze się składa, o 9:00 terapia malucha, o 10:00 moja. - Skrzywił się. - Powiesz mi coś więcej o zleceniu?
- Jeden z korpoludków potrzebuje osłony przed jedną panią z korporacji. - Mazz wrzuciła na szybko wizerunki holo. - Chociaż mam wrażenie, że jedynie pic na wodę. Ale płaci dobrze, to co ja się będę wciskać w szczegóły?
Na holo pojawił się wizerunek klienta
Ruda kontynuowała upychanie broni i w końcu narzuciła wzmacnianą kurtkę wygładzając ją na sobie.
- Hiroyuki Hatake, podobno działał na zlecenie Flying Dragons, tak twierdził Halo, obecnie wolny strzelec. Czemu podszywa się pod korpoludka, nie moja broszka. Mam mu ochronić tyłek.
- Tak będziesz do zleceń podchodzić “nie moja broszka”, to kiedyś ktoś ci nasypie rudzielcu - mruknął. - Ale co to ma być, spotkanie, dzień w mieście od przylotu, czy jak?
- Spotkanie biznesowe. Pani z którą ma się spotkać to pani hmmm… no pani chyba, albo android. - Pokazała drugie holo
- A ty się tak zawsze pytałeś kogo i po co i czemu masz ochraniać, tak, Heen?
- Ja? No gdzie? Przecież zaraz po przyjeździe z Fili capnął mnie Halo do spółki przez co nie robię za solosa, chyba coś o tym wiesz? - Przekrzywił głowę. - To co, będę robił za odwód tak?
- Tak, spotkanie jest w restauracji. Miejsce publiczne. Możesz się pokręcić i mieć oko na ewentualne dziury. - Mazz przestała zwracać uwagę na zaczepki po raz kolejny sprawdzając czy wszystko ma przygotowane jak należy. Nawyki ciężkie do wybicia. - Zamów piwo bezalkoholowe czy coś - mruknęła i w końcu oderwała się od sprzętu. - Ile czasu ci potrzeba?
- Nic, ja tam nieoficjal. Biorę CityHuntera i wzmocnioną kurtkę, będę się kręcił obok. Jak bym się przygotował mocno to zwracałbym uwagę. Bez sensu. - Zbliżył się i pocałował ją w czoło. - Możemy lecieć choćby zaraz.
Nie protestowała, chociaż za buziaka oddała pstryczka w nos.
- Roztkliwiasz się na starość, ropuszku?
- Roztkliwiam? I co co c’mmon z tym ropuszkiem?
Mazz ruszyła do wyjścia kręcąc lekko tyłkiem.
- No jak to co? Faceci do lasek mówią “żabciu”, nie mogę cię nazywać “żabcią”. Więc ropuszek. Co w dodatku się w księcia zmienia - zachichotała złośliwie.
Heen pokręcił głową i wziął kurtkę oraz CityHuntera.
- Dobrze ropucho. Gdzie to będzie? Pojechalibyśmy oddzielnie.
- Hej, ja ci nie mówię brzydko. Jakbym mówiła brzydko to byś trutniem został - pokazała reporterowi język - Pojedziemy osobno. Restauracja nazywa się “Oneiros” i jest na Manhattanie. - Mazz przeklikała wiadomości. - 94 Willow Avenue.
- “Oneiros”, 94 Willow av., 13:00. Okey, dawaj znać mailem jakby co ustawię sobie autocheck co kilka minut.
- Oki doki - pokiwała łbem wychodząc z mieszkania i blokując drzwi za Luciferem jaki opuścił je tuż za nią.. - I Heen….
- Mhm?

- Po wypłacie kupię Ci coś ładnego. Żebyś się ludziom pokazać mógł na oczy - rzuciła ruszając ze złośliwym wyrazem pyska.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-03-2016, 19:39   #72
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


“Oneiros Restaurant” na Manhattanie, wczesne popołudnie
W restauracji królował typ kuchni śródziemnomorskiej, raczej dla High Class, choć tej niższej części. Z pewnością nierzadko chodzili tam przedstawiciele highMiddle by się pokazać. Luc zaparkował i zablokował samochód, wziął ze sobą Crowa, niech miś ma. Zresztą lunch jadało się w dwójkę, a odpały tego typu prezentowali czasem kretyni z elit, Heen zaś chciał się wpasować. Nonszalanckim krokiem wszedł do środka, lecz nie kierował się do wolnego miejsca, w wyższej klasie lokali gość zwykle był do nich podprowadzany.
Kelner zjawił się momentalnie. Człowiek, nie android, kolejny znak statusu restauracji.
- W czymś mogę pomóc?
- Stolik, dla dwójki.
- Ehm… przykro mi, prowadzimy tu system rezerwacji i …
- To proszę mi zarezerwować.
- Na kiedy? Na jutro na przykład…?
- Na dziś, na… -
spojrzał na zegarek. - Na za piętnaście pierwsza. Oh, to teraz! Jaki zbieg okoliczności.
- Ale to trzeba z wyprzedzeniem…
- Lucas… -
Heen spojrzał na plakietkę kelnera i zdjął okulary. - Jadałem w lepszych restauracjach gdzie dawało się to jakoś załatwić. Nabrałem ochoty na "Confit de Canard" na widok kuchni francusko-śródziemnomorskiej. Nie planowałem. Jak miałem rezerwować z uprzedzeniem.
- No tak, jednak...
- Zrobimy tak Lucas, Ty zerknij, czy nie ma gdzieś czegoś wolnego na to wczesne popołudnie, a ja zdubluję napiwek. A żeby nie dawać go dwa razy, to dam najpierw przed lunchem, potem po. -
Sięgnął po chipy. - Tylko miejsce nie przy toalecie, to jak będzie?
- Coś się chyba da załatwić.

Posadził solosa lekko na obrzeżu sali i przyjął zamówienie. Dla Crowa - Tiramisu, kelner nawet nie mrugnął. Nie chciał zamawiać w restauracji bezalkoholowego piwa, postawił na sok. Wyjął holoprojektor, podłączył je pod złącze i zaczął wyświetlać wiadomości z “prasy” portali nNet. Zapewne sto lat temu ludzie siedzieli tak z papierowymi gazetami, a dziś przeglądali by info na wyświetlaczach w goglach lub wizualizacje złączem neuro wprost do mózgu. Ale klasa to klasa, styl to styl, tak zresztą było wygodniej. Przyjmowanie info bezpośrednio w mózg było dla Luca nieprzyjemne nawet jak się przyzwyczaił.

A propos…


Cytat:
@LVDHeeN
Od: BrdRadio
Temat: gnojek
Załącznik: DellParker
  • Dobra, załatwiłem. To jest jakiś student, dorabia na dwóch etatach Nazywa się Dell Parker. Studiuje medycynę na 4 roku, wydział położnictwa. Zazwyczaj jest na popołudnia, dwa dni w tygodniu. Nic w jego aktach nie ma nadzwyczajnego. Rodzina spod nNY, średnia klasa. Jedynak. Matka nie żyje.

    Wrzucać mu coś?
Na razie zdecydował się nie odpisywać.
Parę minut przed 13:00 do restauracji weszła wspomniana przez Mazz kobieta z dwójką ochroniarzy. Ewidentnie stawiała na technikę bo przy jej boku paradowały posłusznie dwa najnowsze modele Zetatech. Została usadzona przy niewielkim stoliku, jej androidy zasiadły przy stoliku obok.
Kelner szybko zakrzątnął się podając kartę win. Punkt 13:00 w restauracji zjawił się i Hiroyuki wraz z Mazz oraz starszy facet poruszający się nieco sztywnawo. Podobnie jak androidy kobiety, Mazz i drugi ochroniarz usiedli przy sąsiadującym stoliku po stronie swojego klienta. Żaden ochroniarz nie zamawiał nic.
Murzynka i Azjata rozpoczęli cichy dialog w całości po japońsku, przerwany jedynie przez kelnera obsługującego ich stolik i podającego zamawiane potrawy. Całość wyglądała na przeraźliwie nudne zlecenie. Ochroniarze nie starali się udawać i kryć, cała czwórka obserwowała sytuację.



Luc uaktywnił cyberwzrok z funkcją rozszerzenia kątów widzenia i zaczął na wszelki wypadek nagrywać krótkie ujęcia nie obracając przy tym głowy. Nagrywał je na pamięć cybertelefonu pochłaniając Confit de Canard i wciąż wyświetlając newsy na biel obrusa stolika. Od czasu do czasu rzucał coś do Crowa, na przykład czy smakuje mu deserek. Sprawdzał przy tym wiadomości.
Kiedyś ludzie nazwali by to telepatią:


Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
  • Raczej czysto i spokojnie
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
  • Cisza, spokój, to co urywasz się ze mną do toalety?
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
  • A co? Już się uchlałeś i mam ci włosy potrzymać nad WC? :P
W trakcie tej ‘wymiany myśli’ wpłynęła jednak kolejna wiadomość:

Cytat:
@LVDHeeN
Od: Unknown
Temat: Pakiet usług
  • Wejdź!
    Najlepsze drinki, najlepsze kobiety, najlepsi mężczyźni. Przyjdź i zobacz nasze 24 godzinne show. Wybierz kod: YKJDA65 i zapoznaj się z portfolio dostępnych usług!!!
Kod bił po oczach równie mocno co Callmee i jego wariacje na temat paznokci. Luc zmrużył oczy zastanawiając się czy to info od Laytera czy też od kicirunnerki. Kojarzyło się z pierwszym, choć nie było powodu by fixer bawił się w takie zagrywki w nocy po prostu zostawiając zwykłą wiadomość. Po tym co kotek zrobił Halo z cyberware runnera, Heen wolał nie wchodzić w niepewne gate’y przez złącze podpięte bezpośrednio do mózgu. Zarchiwizował wiadomość, choć zaczął myśleć już tylko o tym by spotkanie klienta Mazz skończyło się jak najszybciej. Aby sprawdzić gate z poziomu konsoli.
W myślach zakodował sobie, że jak to jednak agresywny spam-marketing to pewien klub będzie miał problem, bo zabierze tam pijanego Edzia.

Spotkanie Mazz przebiegało raczej spokojnie. Czasem ton rozmowy zmieniał się na nieco ostrzejszy. Mężczyzna zdecydowanie był osobą bardziej opanowaną i zdyscyplinowaną. Ale to kobieta mówiła więcej często gestykulując. Dziwne połączenie z kulturą azjatycką, znaną ze swego opanowania. Ostatecznie spotkanie zakończyło się rąbnięciem pięścią w stół ze strony czarnoskórej. Kobieta z wykrzywioną gniewem twarzą wstała, a na jej gest, podniosły się błyskawicznie jej androidy ogniskując spojrzenia na siedzącym Azjacie. Mazz i jej towarzysz za to ustawili się w leniwy sposób po obu stronach mężczyzny.
Solos przywołał dyskretnym gestem kelnera sygnalizując chęć uregulowania rachunku.
Kelner podszedł i przyjął opłatę.
- Czy … deser można zabrać? - spytał niepewnie.
- Tak, ale proszę nie oceniać po pozorach. Strasznie mu smakowało. Po prostu nie zmieścił całego.
Kelner nic nie powiedział, albo zabrakło mu języka w gębie albo widział już niejedno.
W tle wciąż trwała tyrada kobiety, przerywana od czasu do czasu próbami wtrącenia czegoś przez Azjatę.W końcu kobieta wyszła zza stolika, przed nią i za nią jej maszyny. By przejść jednak musiały uzyskać przejście, zagradzane z jednej strony przez Mazz, z drugiej przez mężczyznę. Wybrały przejście przez mężczyznę, który ustąpił drogi wciąż zasłaniając siedzącego.
Murzynka i jej świta wypruli z restauracji.


Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
  • Jedziemy odwieść go do hotelu. Dwie przecznice stąd
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
  • Idę do samochodu, podjadę za wami
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
  • Ok…
Dwójka odczekała aż zleceniodawca zrealizuje płatność i wyprowadziła go do samochodu. Ochroniarz usiadł z przodu na miejscu kierowcy, Mazz wsiadła na tylne siedzenie obok klienta. Ruszyli.
Heen też wsiadł do swojego samochodu i podpiął się do niego złączem. Posadził Crowa na siedzeniu kierowcy i włączył się do ruchu jadąc w niewielkim oddaleniu za autem klienta Rudej, choć więcej uwagi poświęcał okolicy wokół. Negocjacje najwidoczniej nie wyszły, ludziom w takich sytuacjach różne rzeczy do głowy przychodzą. Włączył szeroki kąt widzenia wyczulając wzrok.
Tutaj chyba jednak ambicja przeważyła nad raptownymi decyzjami, bo samochód klienta wjechał bezpiecznie na parking podziemny.


Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
  • Zabieramy go do pokoju. Powinnam być wolna za 15 minut. No może 20
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
  • Ok czekam przy wjeździe
Nawet nie wiedział, który to z wieżowców. Czasem kilka było podpiętych pod jeden parking, nie wiedział które piętro, zresztą nie miałby alibi na kręcenie się jako support. Zaparkował blisko wjazdu na parking i po prostu czekał.
Ruda pojawiła się po nieco ponad kwadransie, wychodząc z jednej z bram. Ruszyła widząc znajomą furę.
- Najnudniejsze zlecenie pod słońcem - mruknęła pochylając się do pocałunku. - Szkoda było twojego czasu, ropuszku.
- Lepsze niż terapia, a ostatnio tyle pomagałaś. Na rzeźnika chwilowo nic nie ma, to uznałem, że czemu nie.
- Lepsze niż terapia? -
Uniosła nieco brwi - Siedzenie z miśkiem przy stoliku?
- Co masz do Crowa? Świetnie się bawił, pierwszy raz ze mną gdzies wyszedł do knajpy… -
odpowiedział włączając się w ruch uliczny. - Gdzie zaparkowałaś?
- Do Crowa to nic… -
uśmiechnęła się - jedź na następną przecznicę. Tam stoję.
Luc podjechał w miejsce wskazane przez Mazz, która wysiadła kierując się do swojego wozu.




Mieszkanie Mazzy w Bronx, popołudnie
Dwoma autami podjechali pod jej apartamentowiec, Heen wziął misia i swój sprzęt po czym wjechał z Rudą na górę.
- Mogę skorzystać z Twojego terminala? - spytał gdy wparowali do mieszkania.
- Możesz - Ruda zaczęła się “rozkładać” - Chcesz coś pić?
- Piwo? - rzucił podchodząc do sprzętu i logując się.
Wybrał gate sugerowany w wiadomości jaką odebrał jeszcze w restauracji i wstukał kod dostępu.
Muzyczka popłynęła równolegle do otworzenia się niewielkiego okienka w którym zaczęły wyświetlać się następujące komunikaty:



Cytat:
Fergus O’Connell – lat 46, rozwiedziony, bezdzietny, młodsze rodzeństwo, brat zmarł w dzieciństwie w nieszczęśliwym wypadku w wieku 6 lat. Rodzice z dużymi koneksjami i jeszcze większymi pieniędzmi. Ojciec prawnik prowadził znaną praktykę O’Connell, Fitzbridge and Co. obsługującą megacorps m.in. Biotechnica i Raven Microcybernetics, Withers&Johnston Inc. Obecnie na emeryturze, chociaż zatrzymał główny głos w udziałach firmy. Matka była szefem biura prasowego prezydenta poprzedniej kadencji. Rodzice rozwiedzeni. Matka po rozwodzie pozostawała w luźnych związkach, ojciec ma stałą partnerkę od 3 lat. Fergus ukończył medycynę (neurologia, neurologia dziecięca) z pierwszym wynikiem. Następnie uzyskał specjalizację w psychiatrii. Wcześniej pracował w prywatnych klinikach i szpitalach. Fundację Sunny Hill założył 6 lat temu, tuż po rozwodzie.

W zarządzie fundacji są jeszcze dwie osoby:

Mary-Jane Arnold – lat 60, zbiła szybki majątek na kickstartach, inwestując w nie kasę uzyskaną z polisy ubezpieczeniowej męża.
Na moje to con-woman zawoalowana bo publiczne dane czyste ALE gdy 70% kickstarterów faktycznie było finansowanych ok, to było też kilkanaście, które nie okazały się dochodowe. M-J odkupiła patenty i pakiety udziałowe od właścicieli, firmy zamknęła i … zamieniła ich pomysły na całkiem dochodowe przedsięwzięcia. Głównie rozwiązania technologiczne odsprzedawane do armii.
Santiago Cuertez – lat 63, były SVP ds. sprzedaży w Biotechnica, prowadził dość hulaszcze i awanturnicze życie. Liczne skandale również seksualne. Po jednym z takich skandali „odszedł” ze stanowiska z megacorp, zaś żona wniosła o rozwód. Santiago spędził rok w klinice w REACH.
Szczegóły sprawy zagrzebane ostro – szukać?
Dwójka dzieci i 3 wnucząt. Nie utrzymują kontaktów z ojcem/dziadkiem.

Marcus Kent – lat 36, samotny, bezdzietny, wychowywany przez samotną matkę do 12 roku życia. Matka odbywała wyrok, zmarła w więzieniu 4 lata temu. Udział w brutalnym napadzie z bronią w ręku, wzięcie zakładników i morderstwo, postrzelenie funkcjonariusza, zniszczenie dóbr publicznych. Od 12 roku życia wychowywany przez babkę, ex-Marines z licznymi odznaczeniami. Babka zmarła 5 lat później. Kent wstąpił do wojska i w programie sponsorowanym przez armię rozpoczął studia medyczne, początkowo chirurgia urazowa, potem zmienił specjalizację na psychologię kliniczną i dziecięcą. W wojsku służył do 29 roku życia, kilkanaście odznaczeń.

Pozostali lekarze było ich jeszcze dwudziestka to doświadczony zespół, najczęściej z dużym dorobkiem naukowym. Większość z nich pracuje w fundacji dorywczo, nie na pełen etat łącząc pracę SH z innymi szpitalami i praktykami.
Z tej 20tki wystaje ostatni nabytek – zatrudniona tydzień temu, jako VP Sunny Hill Maire Evangeline Withers. Najmłodsza córka Johna Withersa, potentata naftowego, CEO Withers&Johnston Inc. lat 28 (...)
Luc tylko przeleciał ten segment wzrokiem, bo pozostałe dane zgadzały się z informacjami od Halo. Nic więcej nie było.
- Kurwa - zaklął jeszcze raz przebiegając wzrokiem po informacjach przesłanych przez “Kicię”.
- Nic pewnego. - Zerknął na Mazz zwalniając miejsce przy terminalu jakby chciała poczytać i udał się po piwo. Zapalił przy tym papierosa i zastanawiał się nad danymi osób z SH. Zasadniczo nie był nawet pewny, że rzeźnik jest stamtąd, liczył, że dane potwierdzą chybotliwą teorię. Zamiast tego masa niewiadomych nie potwierdzających nic na SH. Najbardziej pasował Kent, ale to było zbyt oczywiste. I brak nawet rysy w tej kamiennej twarzy która patrzyła na filmik z Kirą raptem dwa dni po tym jak rzeźnik ją dopadł.
- Co za burdel - rzucił do Mazz. - Miałem nadzieję, że znajdzie coś na CEO.
Mazz siedziała z podciągniętymi nogami na fotelu.
- Noooo jedno co się rzuca w oczy to, że ona - nadała słówku “właściwego” wydźwięku - ma powiązania z CEO.
- Eve? A co to ma za znaczenie? - Zdziwił się.
Mazz nie odpowiedziała zachowując cichą godność.
Gwizdnęła cicho czytając jeszcze raz dane Kenta.
- Jakiś chodzący ideał…
- Aż do przesady. Z patologicznej rodziny, zasłużony żołnierz dochodzący do godności lekarza pomagającego innym. Murowany kandydat na prezydenta. I zjeb do tego. Normalni ludzie nie mogą być tak emocjonalnie wyprani.
- Może jakieś akta z armii by dała radę wyciągnąć? - rzuciła Mazz zapalając papierosa.
- Można, ale nie ma sensu. Trzeba sukinsyna ustalić kilkutorowo, by mieć pewność. Z danych wysłanych przez runnerkę pasują on i O’Donnel, ale nie ma pewności, że szukamy w ogóle w dobrej piaskownicy. - Luc otworzył piwo, rzucił puszkę Rudej. - Dopiero jak się to zazębi to da pewność. Albo pułapka spyware, albo przycisnąć tego gnojka-recepcjonistę. - Usiadł ciężko obok dziewczyny.
- No to jak pomóc, Lucyferku? - spytała otwierając swoją puchę, z fajką między zębami i przymkniętym jednym okiem.
- Halo twierdzi, ze typ pracuje na popołudnia. Może wyśle plik dziś za parę godzin. A jak nie… - spojrzał na Mazz. - Trzeba by go jakoś przycisnąć.
- Mogę się zgłosić do kliniki - stwierdziła Mazz - zapisać na badanie czy co tam. - Spojrzała na reportera. - Albo go wyciągnąć po skończonej robocie.
Luc na to drugie strzelił spojrzeniem wskazującym, że też o tym pomyślał, ale jakoś tak spode łba.
- Zgarnianie go tak bez powodu z kliniki, albo z ulicy to może być w sumie z tego burdel…
- Mogę go uwieść - wyszczerzyła się ruda.
- To było by ciekawe. Mogę zagrać rolę zazdrosnego zdradzanego chłopaka? Dam radę to jakoś ‘odegrać’.
- Tak? - soloska spojrzała ciekawie na Luca - Jakoś nie widziałam Cię dotąd zazdrosnego o kogokolwiek innego niż… no wiesz sam… ona.
- Eeeee? - Heen zrobił głupią minę pełną niezrozumienia. - Zazdrosny?
- Noooo… o Kirę. - Mazz rzuciła cicho jakby bojąc się wywoływać ducha.
- Pierwsze słyszę bym był o nią zazdrosny. - Upił łyk piwa.
- Mhm... - Ruda nie ciągnęła tematu, który nagle zrobił się nieco… niewygodny. - No to co robimy?
- Nie jest głupi pomysł byś wyciągnęła go do siebie, uwodząc. Ale nie obiecuję, że przy okazji nie obiję mu wtedy geby - uśmiechnął się niewinnie.
- Oj tam - podniosła się i przytuliła z puszką piwa trzymaną w dłoni za szyją Luca - Wystarczy, że udowodnisz mi swój maczyzm później. - Cmoknęła Luca w policzek. - To kiedy chcesz iść dzisiaj?
- Nie wiem, nie ja go będę uwodził. Pewnie jakoś przed końcem otwarcia?
- Ok. - Skierowała się do sypialni. - To idę coś znaleźć do ubrania.
- Pomóc Ci? - spytał z wciąż niewinną miną wychylając się zza progu.
- Pewnie. - uśmiechnęła się właśnie ściągając koszulkę. Pod spodem nie miała nic więcej. - Myślisz, że sukienka? - udała zamyślenie.
Zbliżył się udając zastanowienie.
- Mhm… Ale ze stanikiem? - Nakrył jej piersi dłońmi. - Czy bez? - Zdjął je powoli.
- Bez… - mruknęła z lekkim rozczarowaniem gdy odsunął dłonie.
- Ale coś pod tą sukienką mieć będziesz? - przesunął dłonią po jej biodrze ku wzgórku jaki nakrył dłonią.
- A mam mieć? - spytała odwracając lekko głowę w stronę solosa. - Czy wolisz… commando?
- Hm… co ja wolę…? - objął ją i wślizgnął się dłonią pod jej spodnie. - Jak dla mnie commando jest okey, zaczął masować palcami jej czułe miejsce podgryzając lekko płatek ucha.
- Nawet… - lekko sapnęła wciągając powietrze pod dotykiem kochanka - … jeśli będziesz zazdrosny? - Odgięła głowę by ułatwić mu pieszczoty szyi. Jedna dłoń powędrowała na głowę Luca, druga opadła na dłoń ukrytą w jej spodniach.
- Mówię co ja wolę… Jemu najwyżej wybiję parę zębów… - Kontynuował pieszczoty wpijając się ustami w jej szyję.
- Mmmm... - Ona za to wpiła palce mocniej w skórę jego głowy - Będzie… ciekawie… - Dłoń ułożona na dłoni Luca poruszała w rytm jego ruchów.
Mazz naparła pośladkami na krocze solosa.
- Wiedzieć, że ty wiesz… że jestem… naga pod … cienką warstwą sukienki… - mruczała przerywanie gdy palce Luca niosły jej pierwszy przedsmak rozkoszy. - Moje twarde … sutki przebijające się… przez - pokręciła biodrami - materiał… na widoku… - i jeszcze raz, otarła się kusząco o podbrzusze - … twoim i jego…
- Naga… - ręką która nie była zajęta pieszczotami rozpiął jej spodnie zsuwając je lekko, dociskając ją jednocześnie do swoich lędźwi. - Kusić go aż tak bardzo? Do szaleństwa? - wymruczał zatopiony w jej szyi.
- No… chcemy… go sprowokować. - Przesunęła lewą dłoń za siebie, między wtulone ciała by namierzyć jego męskość i podrażnić go choćby lekko, oddając przyjemność. - Ciebie sprowokować… też… chcę - w lekko drżący z napięcia głos wdarł się uśmiech. - Troszkę…
- Troszkę? - spytał napierając na nią mocno i znienacka doprowadzając tym do jej upadku na łóżko pod nim. Nie zabrał dłoni, ustami przesunął się na kark gdy przyciskał ją do materaca swym ciałem. - Tylko troszkę?
Przyciskając ją do łóżka mocniej naparł na jej pośladki.
- Teraz… chcę bardzo… - Poruszała się pod Lucem, wijąc się na tyle na ile mogła pod jego ciężarem - … i bardzo Cię chcę, Luc. Czujesz? - wydyszała próbując otrzeć się o jego krocze jeszcze raz, jeszcze ciaśniej.
- Coś jakby czuję - wydyszał jej do ucha sciągając spodnie z jej smukłych ud i zwiększając natężenie pieszczot jakimi rozpalał ją palcami. Przycisnął swym ciężarem mocniej do materaca. - Nawet mocno czuję. - Rozpiął spodnie unosząc jej lekko biodra. Ustami musnął jej skroń i policzek. Jęknęła cicho pod intensywną pieszczotą, a Luc poczuł ciepłą wilgoć pokrywającą szybko jego palce gdy ciało Mazz zaciskało się pulsująco.
- To… dobrze - szepnęła unieruchomiona pod nim. Zacisnęła dłonie na pościeli i wiła, prężyła zachęcająco. - Ja chyba… też… trochę… czuję - zagryzła dolną wargę.
- Trochę? - spytał niewinnie przerywając pieszczotę by obie dłonie położyć na jej. Zanim jednak zacisnął je na jej pięściach kurczowo chwytających prześcieradło, wślizgnął się w nią powoli lecz bardzo mocno, głęboko, wciąż przygnieżdżając ją do materaca. Zaczął poruszać biodrami intensywnie.
- Teraz… baarr…. - nie dokończyła gdy poczuła go w sobie. Zamiast tego jęknęła głośno i wyprężyła pod nim. Szybko znalazła wspólny rytm i poddała się Lucowi. Twarz odwrócona policzkiem do materaca, uchylone w rozkoszy usta, powieki kurczowo zaciśnięte. Splotła palce z jego palcami, czując jego nieustępliwie i głębokie sztosy. Wystawiona na jego łaskę, nie miała jak przejąć inicjatywy. Wykrzyczała głośno jego imię przy którymś z kolei mocnych pchnięć, a on wyszeptał jej imię do ucha zwiększając tempo. Nie zamierzał dziś oddawać inicjatywy. Wciąż przyciskając ją do łóżka i trzymając jej kurczowo zaciśnięte dłonie wskazywał jak mocno Ruda potrafi działać sobą. W tej chwili - na niego.

Kochając się z nią uznał, że tych kilka zębów chłopaka jednak poleci, za samo pełne pewności spojrzenie jakie z pewnością będzie miał dziś we ślepiach.


* * *

Gdy leżeli obok siebie spoceni Luc przejechał dłonią po ciele kochanki.
- I tak będę zazdrosny - wyszczerzył się lekko.
Uniosła głowę przerywając gładzenie jego ciała:
- Mmmm… wynagrodzę ci to jakoś - uśmiechnęła się bezczelnie. - Mogę na przykład pójść w tej samej kiecce na dzisiejsze wyjście.
Luc jakoś nie mógł skojarzyć kiedy ostatnio i czy kiedykolwiek widział Rudą w sukience. Rozważania przerwała sama Mazz przetaczając się na łóżku przez niego i człapiąc do szafy. Przez chwilę grzebała w niej, potem mrucząc coś pod nosem ewidentnie się w coś wciskała by po chwili wynurzyć się zza drzwi w…



Stwardniałe lekko sutki faktycznie przebijały. Nastroszyła włosy i obróciła powoli z dłońmi na biodrach.
- Pasi? Do klubu powinna też…
Zamrugał z głupią miną.
- Heen? - spytała Mazz mocno niepewnie. - Wydawało mi się, że… - nie dokończyła, za to lekko zarumieniła.
Znów mrugnął.
- Eeeeeee… - powiedział kiwając głową.
Tym razem Mazz uśmiechnęła się lekko.
- To ok… Dorzucę jeszcze swoją skórzaną kurtkę i jakieś buty. Będzie dobrze. - Spojrzała na swój dekolt. - Powinno chwycić. Chcesz piwo? - spytała wyłuskując się z opinającej jej ciało jak druga skóra kiecki.
- Ehhhmmum? - mruknął. - Tak sobie myślałem… - Udało mu się w końcu wydobyć jakieś logiczne zdanie - Że może byc wpadka, jak chłopak okaże się gejem. Ale nieaktualne. Jak tak, to go tym po prostu wyciągniesz z homoseksualizmu.
Ruda roześmiała się.
- No to niezła ta kiecka. A na wieszaku wygląda tak niepozornie. - Wróciła z piwem i wskoczyła na łóżko obok rozwalonego solosa. Cmoknęła go mocno w usta i podała puszkę. - Co Edek chce omawiać dzisiaj?
- Omawiać? Jak to omawiać? - Luc otrzeźwiał.
- No wspomniał, że coś przy piwie/wódce/drinku chce obgadać. - Wzruszyła ramionami sięgając po fajki. Na wpół usiadła, na wpół uwaliła się na łóżku opierając głowę o brzuch solosa. - Nic nie wiesz?
- Wiem tyle, że mieliśmy dziś wyskoczyć coś poimprezować. Co do “obgadania czegoś” - nie wiem. - Przeciągnął się sam też zapalając papierosa. - Coś mówił, że tą lalę zza baru do jakiej uderzał w Clock zabierze ze sobą.
- No tak mówił, że Kira potwierdziła. Kirusia, przepraszam - Mazz wzniosła oczy do góry. Spojrzała na Luca z uśmiechem. Pogładziła go lekko po policzku.
- Odjebało mu - zgodził się. - Masz ochotę na wyskok z nimi dziś?
- Pewnie, czemu nie. Minęło trochę czasu od naszego ostatniego wyjścia wieczorem. A Ty?
- Po ostatnich dniach, zwykłe wyjście na piwo? Komu mam sprzedać duszę by się zapisać? O której mam wpaść by was “nakryć” - zmienił temat nawiązując do ‘pułapki na recepcjonistę’.
- No recepcja chyba kończy pracę jak i klinika, czyli koło 18:30? Powinno styknąć. - Uśmiechnęła się zaczepnie. - Ale będziesz pamiętać, by użyć kodu?
- Taaaak, w tym przypadku będę pamiętał. - Pocałował ją przelotnie. - Z pewnością. - Zebrał się sięgając po kurtkę.
Odwróciła się na bok na łóżku podkładając ramię pod głowę i spoglądając na Luca bez słowa. Przyglądała się jak się ubiera, paląc spokojnie papierosa.
Spojrzał po sobie.
- Coś nie tak?
- Nie -
zaśmiała się krótko - poślepić się nie można we własnym domu na własnego faceta? - rzuciła niby zadziornie ale z czujnością w spojrzeniu.
Pochylił się i pocałował ją raz jeszcze.
- No niech będzie że można - mrugnął. - To do 18:30 tak?
Ruda wyraźnie wyluzowała i pokiwała łebkiem.
- Sir, yes, sir! - zasalutowała i zaczęła się zbierać z wyrka. - Jeśli się nie wyrobisz, to daj znać, ok?
- Ja ci dam “nie wyrobisz się” -
mruknął wychodząc.




Mieszkanie Naomi w Woodbridge, popołudnie
Stając przed drzwiami jak zwykle zapukał zastanawiając się czy Amanda doszła do siebie po solidnym wstrząśnięciu jakie zafundował jej z rana. Okazało się, ze chyba tak bo otworzyła mu z lekkim uśmiechem.
- Synku, dobrze cię widzieć! Chodź, chodź. Zaraz naszykuję coś do picia - stwierdziła odsuwając się z przejścia i wpuszczając go w głąb mieszkania. - Głodnyś?
- Jadłem lunch, ale mogę coś przekąsić. A gdzie nasz mały łobuziak? - rzucił w głąb mieszkania wchodząc do środka.
- W kuchni, słucha bajek. - wcięła się matka.
Chłopczyk faktycznie siedział przodem do wejścia kuchni, przy stole z wielkimi słuchawkami na uszach i niewielkim projektorem holo przed nosem. Projektor był ustawiony na jedynym wolnym kawałku stołu zawalonego podobnie jak przy śniadaniu. Dodatkowo leżał jeszcze czytnik gazet.

Mały zauważył wchodzącego Luca i wyglądnął nieco spoza hologramu pokazującego tłukące się zwierzaki. Machał nogami i wyglądał na lekko znudzonego i rozleniwionego.
- Hej BigAl. Masz coś dla mnie? - Luc usiadł z drugiej strony stołu uśmiechając się lekko.
Alisteir nieco jakby się ożywił i kiwnął blond łepetynką
- No to pokaż co tam wykombinowałeś.
Malec zeskoczył z krzesła i obchodząc ojca łukiem podreptał do pokoju by wrócić za chwilę “dźwigając” oburącz pad. Położył go przesuwając ostrożnie kartony i pudełka na stole i obserwując przy tym reakcje zarówno babci jak i Luca. Włączył urządzenie i wyświetlił pierwszy obrazek, na którym były narysowane grubociosane, koślawe kwiatki. Tulipany.
Spojrzał na Luca kiwając głową.
Wyświetlił też i kolejny obrazek tym razem z ulubionym ciastkiem Kiry: babeczką “czerwony velvet” z kremem twarożkowym i czereśnią na czubku. Wszystko stawiane grubymi krechami. Do arcydzieła daleko, ale idea była czytelna.
- Kwiatki i ciastko. Mama się ucieszy. - Luc potoczył wzrokiem po tym drugim rysunku na padzie. - Wiesz co? Myślałem, że będziesz kombinował nad jakimś wymyślnym prezentem, a Ty chcesz dać po prostu to co wiesz, że mama lubi. Jestem z Ciebie dumny, wiesz?
Ali spojrzał na ojca i lekko się uśmiechnął. Po czym skrupulatnie wyłączył pada. Odłożył go na stół. A po chwili zabrał urządzenie i zaniósł do pokoju.
Amanda uśmiechnęła się.
- Mały cwaniak. Kwiatki i słodycze. Ma to po tobie. - Pogroziła lekko palcem.
Zrobił niewinną minę.
- Ja nic nie wiem, może gdzieś podsłuchał....
- Masz -
podała mu talerz z odgrzewanym makaronem z serem. Ciężkostrawne żarcie. Ale ulubione przez wszystkie dzieci świata. Posklejane serem rurki, który tworzy długaśne wąsy. Czysty fun.
- Widzę… Cieszę się. Dziękuję Amanda, wiesz o co mi chodzi.
Bez słowa pokiwała głową.
Luc wziął talerz i skierował się do pokoju syna, usiadł w progu i zaczął zajadać.
- Ali, uwielbiam z Tobą czytać książeczki, ale może chciałbyś inne zabawki, coś do zajęcia się, zabawy. Tak czy nie? - spytał i zaczął pochłaniać swoją porcję.
Ali pokiwał łebkiem twierdząco i uśmiechnął gdy nitka sera zawisła Lucowi na brodzie.
- Narysuj na padzie co chciałbyś dostać do zabawy.
Posłuchał bez problemu. Usiadł i rysikiem zaczął maziać po padzie. Co jakiś czas przerywał zastanawiając się lub zerkając na ojca.

W między czasie solos otrzymał powiadomienie przychodzącej wiadomości.


Cytat:
@Matt v.d.Heen
Od: LVDHeeN
Temat: RE:Wieści o króliczku
  • Luc,
    Na tę chwilę udało mi się ustalić tyle:
    Dan pracuje dla LEYLAND-CARLISLE
    Biuro główne:
    Brazilia
    Biura poboczne:
    Ateny, Auckland, Barcelona, Berlin, Bombaj, Kair, Chicago, Dallas, Helsinki, Hong Kong, Leningrad, Londyn, Los Angeles, Mexico City, Milan, Montreal, Monachium, New York, Osaka, Paryż, Pekin, Rzym, San Francisco, Sztokholm, Sydney, Tokyo, Toronto, Warszawa, Waszyngton, Wellington.

    Firma po długich walkach wygrała walki o południowoafrykańskie lasy deszczowe i kontroluje obecnie większość basenu Amazonki. Odbudowuje naturalne środowiska i habitaty leśne stabilizując tym samym pogodę. Nie robi tego charytatywnie. W lasach amazonki znaleźć można ogromne zasoby unikalnych składników chemicznych potrzebnych firmom farmaceutycznym na całym świecie.
    Pracuje na stanowisku starszego specjalisty ds. jakości. Od 3 lat.
    Przelotne związki, lubuje się w nieco hulaszczym trybie życia, lubi hazard. Poker i ruletka to jego pasja.
    Ma spore zobowiązania u miejscowych lichwiarzy, u których długi w tej chwili sięgają prawie 50 000 kredytów. Plus zadłużenie hipoteczne na dom oraz dwie rodziny do tej pory. Kira z którą mieszkał i niejaka Anne-Lise po drugiej stronie miasta. Żadna z kobiet nie wie o drugiej. U Anne-Lise Dan pomieszkuje, dziewczyna jest bezdzietna pracuje jako sekretarka w pomniejszej firemce pośrednictwa pracy. Z nią Dan spotyka się od jakichś 3 miesięcy.

    Daj znać czy coś jeszcze szukać?
    Matt
Obserwując rysującego na padzie syna Luc wyklepał krótką wiadomośc do ojca.

Cytat:
@LVDHeeN
Od: Matt v.d.Heen
Temat: RE:Wieści o króliczku
  • Szukaj dalej, chce o nim wszystko.
Mały w końcu oderwał się od pada i zbliżając się na kolanach przesunął go do ojca.
A tam był mega obrazek klocków i kolejki.
- Wiesz co zrobimy? - spytał. - Jak jutro będziemy wracać od mamy, to zabiorę Cię do jednego sklepu z zabawkami, tam wybierzesz kolejkę i klocki, a może coś jeszcze Ci wpadnie w oko. Dobry plan?
Ali okiwał głową przyciągając do siebie pada i szybko coś dorysowując. Pokazał “aktualizację” tacie. Zapomniał wcześniej o żelko-miśkach. Puknął lekko paluszkiem w pada i kiwnął głową.
- Oooookey. To teraz książeczka i jutro idziemy na zakupy.-


* * *

Wychodząc z bloku w Woodbridge zapalił i skierował się do samochodu i siedział w nim prze dłuższą chwilę. Sprawdził która godzina i sprzęgł się ruszając.




Highway Hospital, późne popołudnie
Nie pukał, po prostu wszedł, ostrożnie i cicho.
Pielęgniarki nie było, zerknął ku łóżku Kiry, która na wpół drzemała. Z gwałtownym westchnieniem przebudziła się, gdy wyczuła, że ktoś jest w pokoju. Poruszyła się niespokojnie rozglądając się i w końcu ogniskując spojrzenie na Lucu.
Uspokoiła się i lekko uśmiechnęła.
- Cześć - szepnęła.
- Cześć. Świetnie wyglądasz.
- Nie wiem. Nie dają mi - oczyściła gardło - lusterek. Jak Ali? - spojrzała z niepokojem.
- Świetnie, ucieszył się strasznie na odwiedziny jutro. Obawiam się, że już nie ma odwrotu. Będziemy pewnie koło południa.
- Ok… a… przyniesiesz mi szczotkę? - spytała patrząc gdzieś poza Luca. Unikała jego wzroku. - I nie mówiłeś mu dlaczego tu jestem? - jej głos wypełnił niepokój.
- Przyniosę. Myślisz, że Al byłby zainteresowany szczegółami operacyjnymi akcji policyjnej? Wydaje mi się, że nie. Co ci odbiło Mała? Ryzyko…
Odwróciła twarz na bok, gdy po policzkach potoczyły się kropelki łez.
- Chciałam … sama - wychrypiała przez zaciśnięte gardło, sięgając by szybko otrzeć zdradliwe oczy. - Dla Ala. - coś w niej pękło i wybuchnęła płaczem. Rozpaczliwym szlochem wstrząsającym całym ciałem. Schowała twarz w dłoniach, odgradzając się od Luca.
Sklął się w myślach bluzgami jakich nie wypowiedziałby na głos.
Pochylił się ku niej kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Hej, Kiri. Ok, przepraszam. Ja rozumiem, po prostu… - nie dokończył bo nie bardzo wiedział co powiedzieć. Przesunął jedynie ręką po jej ramieniu.
- To moja… to wszystko… moja… wina - chlipała spazmatycznie jakby nie mogąc się opanować. - Welli, D…. - utknęła na imieniu skurwiela, krzywdzącego jej dziecko, ich dziecko. - nNJ… - wciągnęła raptownie powietrze i przestała szlochać, jak ręką uciął. - Oddam ci pieniądze za leczenie - powiedziała poważnie. - Nie musisz się martwić. - Łypnęła na reportera zapłakanym spojrzeniem.
Przysiadł na łóżku i objął ja lekko.
- Nic mi nie będziesz oddawać. Ja wiem, ja rozumiem. Well, ten pieprzony skurwiel, nNJ, wiem. Po prostu… aż takie ryzyko? Czemu nie dałaś znać, że potrzeba coś? Mogłaś napisać… nie co się stało. Tylko, że potrzebujecie pomocy. Przecież wiesz, że...
- Co miałam mówić? Ostatnia rozmowa na temat kasy nie była…. no…. ugodowa. -
wyglądała jakby na coś czekała. - A w klubie… sam wiesz…
- Wiem, przepraszam Cię. To był dla mnie szok jak Cię zobaczyłem. To co powiedziałem… Nawet nie wiem skąd. Wszystko przeze mnie.
- Co przez ciebie? -
Chyba nie do końca zrozumiała o co chodzi mężowi.
- Przeze mnie urwałaś się z Clock i policja nie mogła Cię namierzyć.
- Luc… -
uniosła lekko dłoń. Do pogłaskania jego policzka? Do dotyku? Zatrzymała gest w połowie i ponownie położyła rękę na termokocu. - Ty… ja… to wszystko gdzieś po drodze… się powywracało… ale to… - nie dokończyła. Zamknęła na chwilę oczy.
On nie zatrzymywał gestu, otarł pozostałości po łzach i musnął przy tym jej policzek.
- Rozpoznałem Cię po obrączce - powiedział, wciąż go to męczyło. - Czemu…?
- Co czemu? - Ponowne spojrzenie brązowych oczu spoczęło na twarzy Luca. - Czemu noszę?
Pokiwał głową.
- Przypomina mi o tym co… co było dobre w Well. Nawet jeśli ostatnio dobrze nie było.
Przesunął rękę na jej włosy głaszcząc je lekko.
- Dopadnę tego sukinsyna co Ci to zrobił.
- Luc -
Położyła dłoń na dłoni mężczyzny - czemu…? - Teraz była jej kolej na pytania.
- Jest kilka powodów, jeden z nich to… że Ci to zrobił.
- A te inne?
- By to nie poszło na marne.
- Co nie poszło na marne? -
Przesunęła palcami po dłoni reportera.
- Twoje poświęcenie dla Aliego.
Kiwnęła głową.
- Nie narażaj się … ok?
- Nie bardziej niż zwykle. Pomożesz?
- Postaram się. -
Skinęła lekko głową.
- Powiedz wszystko co wiesz Kiri. - Znów przesunął dłonią po jej włosach.
- Nie widziałam go za dobrze. Miał maskę na twarzy, wiesz z tych modyfikujących rysy? - Spojrzała przełykając nerwowo. - Poczułam tylko lekkie ukłucie, a potem wszystko zaczęło się rozj… - zatrzymała się by odetchnąć głębiej - rozjechało się. Próbowałam się jakoś… bronić ale po chwili nie mogłam się poruszyć, chociaż nie straciłam przytomno…. Odciągnął mnie.
Jej oddech przyspieszył.
- Ciiii, nie mów o tym - przerwał. - Jesteś jeszcze słaba, nie unoś się Kiri. Powiedz o tropie.
Odetchnęła głębiej parę razy.
- Ten sam recepcjonista pracuje w Sunny Hill i klinice ginekologicznej. Widziałam go jednak rozmawiającego z O’Connellem na parkingu w Sunny Hill. Kłócili się o coś gwałtownie. Nie słyszałam dokładnie o czym mówili. Ale O’Connell stwierdził, że chłopak ma siedzieć cicho, i że on się TYM zajmie. - Spojrzała ponownie na reportera. - Skąd recepcjonista zna CEO? I co wie o nim? Ferguson był sprawdzany przez jedną z detektywów pracującą z policją. Podobno jest rozwiedziony, i ta żona pasuje do rysopisu.
- Wiem. Tak jak matka jednego z psychologów Sunny. Ten drugi pasuje bardziej, Ferguson może… -
urwał. - Nie wiem, Jest i kilka innych tropów. Kiri… - pochylił się nad nią i odgarnął kosmyk włosów z jej ucha.
- W policji jest szpicel - wyszeptał prawie dotykając ustami płatek. - Może nawet on Cię wystawił. Jak tu by przyszli… jesteś jeszcze słaba skarbie, możesz nie móc mówić. Zajmę się wszystkim i wszystko będzie ok, dobrze?
Pokiwała głową, wyjątkowo posłusznie. Pachniała głównie szpitalem i środkami medycznymi chociaż gdzież na obrzeżach poczuł echo zapachu jej skóry.
- Chcesz spać? Odpocząć? - spytał już normalnie z lekkim oporem wracając do poprzedniej pozycji.
- Opowiedz mi o Alim. - poprosiła przymykając lekko oczy i przytrzymując dłoń Luca swoją. Zacisnęła lekko palce.
- Wiesz, że trzymałem go kilka dni temu w ramionach? Usnął wtulony we mnie.
- Tęsknił za tobą. - Otworzyła oczy, ze zbierającymi się łzami. - Ale to bardzo dobrze… musi ci ufać.
- Dobrze. Ale tylko raz. Jak go odnalazłem, Naomi kazała mu iść do pokoju, a zmyślny urwis zamiast posłuchać - podsłuchiwał. Mówiłem Nao co z Tobą, wpadł w rozpacz. W innych przypadkach nie daje się zbliżyć. Ale...

Opowiedział jej o żelkowej zabawie, pozytywnie tak jak potrafił działac słowem na emocje. Opowiadał tak jak umiał.
Dobrze. I dobierał te dobre momenty. Książeczki, żelko, jelonki, dzielenie się śniadaniem… Kira słuchała łapczywie łowiąc każde słowo, powoli się wyciszając i uspokajając. Roześmiała się słysząc o wyczynach żelkowych i jelonku. W końcu powoli zaczęła odpływać. Wciąż z dłonią w dłoni Heena.
Patrzył jak usypia.
W końcu słysząc w miarę regularny oddech pochylił się i pocałował ją w czoło. Uwolnił swą dłoń z jej bezwładnej i po cichu wyszedł z pokoju.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-04-2016 o 08:25.
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-04-2016, 16:23   #73
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zasady… nie ma znaczenia miejsce, społeczeństwo, kultura. Zawsze są jakieś zasady, jakaś etykieta, czasami odmienne całkowicie od znanej, ale zawsze są… kiedyś ponoć ludzie próbowali żyć bez nich. Hipisi o ile Billy dobrze pamiętał.
Jak skończyli? Chyba źle. Nie było już komun hipisowskich. Ich ideały utonęły w narkotycznym absurdzie. Ludzie lubią zasady, lubią gdy istnieją… nawet jeśli się przeciw nim buntują. Także i tu na dnie dna istniały zasady w swej najprostszej patriachalno-plemiennej formie. Wszak małżeństwo, rodzina … nie były wymysłem kultury czy religii. Były wzorcem społecznym wpisanym w kod genetyczny człowieka. A Billy’emu pozostało się do dostować do tutejszych i mieć to wszystko za sobą.
- Billy jestem.- rzekł Idol wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny, by uścisnąć jego dłoń.
Svend jedynie skinął głową.
- Co potrzebujesz, Billy?
- Szukam kontaktu z M.
- stwierdził krótko Idol chowając dłonie w kieszeniach- Może roboty w późniejszym okresie.
- Roboty? w nCat? - zdziwił się mężczyzna kończąc przeżuwać posiłek.
- Roboty dla M. oraz w nCat… jeśli nadarzy się okazja.- potwierdził Idol.
- Nieczęsto się zdarza, by outers szukał roboty w szczurowisku. - Svend uniósł brwi nieco zaskoczony.
Billy wyciągnął lewą rękę i zacisnął powoli dłoń. Wojskowej protezy z demobilu. Solidnej i mocnej, ale już przestarzałej.- Cóż… Jestem otwarty na różne propozycje. Nie odmawiam klientom ze względu na pochodzenie. Byle by był z tego zysk.
- I to dlatego szukasz Matrixa? Dla roboty?
- Svend zaczął zwijać papierosa, jego siostra zaś zakrzątnęła się by posprzątać stół. Nie odzywała się, podobnie jak i Rose, ale widać było, że pilnie przysłuchiwała się rozmowie.
- Też… Byłem ciekaw, co to za jedni. Słyszałem o nich nieco… i brzmiało to ciekawie.- wzruszył ramionami Idol.- Trochę tajemnicza i elitarna z nich grupka, a ja lubię należeć do takich elitarnych grupek.
- Skoro słyszałeś, że są elitarni, to skąd pomysł, że przyjmą pierwszego lepszego z ulicy?
- Przed wypadkiem… też byłem elitą.-
mruknął z kwaśną miną Idol i rozejrzał się po miejscu.- Zresztą… zobaczymy czy przyjmą czy nie. Na razie… nawet z nimi nie rozmawiałem, więc trudno ocenić.

Pomieszczenie było urządzone przytulnie. Zdecydowanie odstawało od otaczających ten kubik warunków panujących na zewnątrz. Wygodna sofa, obok stół i fotele. W głębi część zasłonięta kotarą ale oświetloną od wewnątrz. Stół ciężki i nieco podniszczony, przy którym siedziało rodzeństwo, wszędzie porozstawiane niewielkie puffy i poduszki, nadając lokacji kacyków nieco orientalny look.
- Elitą? - spytał Svend a Mona podpaliła mu papierosa.
- Wojskową elitą. Komandos… pozostała tylko ta proteza po tej historii.- mruknął wyraźnie zasępiony Billy jakby te słowa wywoływały u niego gorzkie i nieprzyjemne wspomnienia.
Svend przez chwilę studiował Idola w milczeniu.
- Spróbuję ustawić ci spotkanie. Potrzebuję jakieś 24 godziny, choć nie daję gwarancji, że spotkanie dojdzie do skutku. Rose wspomniała, że mam się z nią rozliczyć. Zgadza się?
- Zgoda.-
stwierdził Idol potwierdzając skinięciem głowy.- Jestem wdzięczny za pomoc.
- Będę pamiętał o wdzięczności.
- odpowiedział mężczyzna.
Rose pociągnęła Idola za ramię.
- Jesteśmy w kontakcie zatem, Svend. Na ra.
- Jesteśmy.
- potwierdził szatyn i zmierzył jeszcze raz spojrzeniem Idola.
Oboje z siostrą byli raczej małomówni i ciężko było wyczuć czy pierwsze lody zostały przełamane czy też nie.
- Na ra…- rzekł Idol podążając za swą pracodawczynią. 24 godziny…trudno. Musiał je poświęcić. A gdy wyszli na zewnątrz spytał.- Co teraz szefowo?
- Teraz cię odprowadzę do granic nCat. -
wzruszyła ramionami Rose. - Potem chyba poradzisz sobie sam? - spytała nieco ironicznie.
- Kupiłaś moje usługi, powinienem się do ciebie przylepić jak… guma do podeszwy buta.- wzruszył ramionami Idol przyglądając się łobuzersko samej Rose.- Ochroniarz… zawsze jest tuż za plecami ochranianej osoby, zawsze pilnuje jej bezpieczeństwa. A ty mnie odprawiasz tak szybko?-
- Bo robota nie teraz, pamiętasz? -
przypomniała złażąc po drabince. - Potrzebuję cię niedługo. Ale to tobie zależało na załatwieniu kontaktów, więc wywiązuję się ze swojej działki.
Zeskoczyła na niższy pułap:
- Skontaktuję się z moim zleceniodawcą, by dograć szczegóły. Skoro aż tak ci się nudzi, może załatwimy twoją działkę szybciej. - wzruszyła ramionami - To zależy od zleceniodawcy. - po czym zaczęła ściągać prymitywną windę. - A co?
- Nie mówię, że nudzi… zresztą teraz trzeba będzie przygotować fałszywe maski ID i fałszywą legendę, a ponieważ… nie znam się na tym w ogóle, to moja współpracownica będzie musiała to przygotować. -
wyjaśnił Idol przejmując ten obowiązek od dziewczyny. I samemu ściągając windę.
- No to o co chodzi? - Rose spytała przyglądając się Idolowi uważnie. - Hmm?
- O nic. Wynajęłaś mnie po prostu na ochroniarza… wczuwam się w rolę.-
rzekł ze śmiechem Idol.- Jakoś myślałem, że będę przy tobie dyżurowała 24 for 7… Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Wynajęłam -
potwierdziła różowooka - Ale na czas roboty. Do tego czasu jesteś wolny jak elektron. - mrugnęła wsiadając do windy. - Skontaktuję się ze zleceniodawcą i dam znać. Nie wiem czy to będzie dzisiaj wieczór jeszcze czy jutro rano. Ta osoba jest nieco… specyficzna i ma swoje … - pokręciła głową szukając odpowiedniego określenia - … fanaberie.
- Nie ma sprawy.-
uśmiechnął się Idol i przypomniał.- I poćwicz nieco chodzenie w szpilkach i mini przy okazji.
- Jak tylko się nadarzy -
obiecała ze śmiechem fixerka - Noooo prawie widać wyjście.
Faktycznie z dala na horyzoncie, Idol zobaczył światła miasta. Wędrówka w dół była zdecydowanie przyjemniejsza niż wspinaczka.

Rose odprowadziła Idola do obrzeży nCatu i zapalając nieodłącznego fajka, kiwnęła dłonią z papierosem:
- Za dwie przecznice dalej, złapiesz taksówkę. Poradzisz sobie, nie?
- Poradzę… to do następnego razu?-
zapytał Billy z uśmiechem i ruszył w danym kierunku, by zamówić taksówkę. Na razie uznał, że nie może kontaktować się z Sonją, ani z nikim z firmy matki. Mógł wpaść do “Clockwork Rosebud” jednakże, albo do Karoline. U tej ostatniej zresztą obiecał wpaść na kolejną noc.
Na razie jednak zamówił kurs właśnie do “Clockwork Rosebud”.


Klub jak zwykle przywitał Idola głośną muzyką i narastającym gwarem gości. Większość lóż była okupowana przez stałych bywalców, albo pomniejsze grupki nowych gości, korzystających z Happy Hours.
Za barem stała Kira z jakimś facetem
Gęsto tłumaczyła machając rękoma, ze swoim nieodłącznym uśmiechem.
Billy nie zamierzał jej przeszkadzać w pracy. Nie od razu przynajmniej. Przysiadł się przy barze i rozglądał po gościach wyraźnie zamyślony. W rzeczywistości zapoznawał się z przesłanymi przez dziewczyny planami drapacza chmur i szukał pomieszczenia do wynajęcia jak najbliższego celowi.
Na rynku nieruchomości jednak brak było jakichkolwiek informacji na temat apartamentów do wynajęcia w tymże drapaczu. Jednak Idolowi udało się dowiedzieć, że budynek został wybudowany przez jednego z większych developerów ze środków inwestorów prywatnych.
Pozostało więc podszyć się pod pracowników jednego z inwestorów prywatnych… Kogoś kierowników wyższego szczebla. Może inspektorów nadzoru finansowego?
Będzie musiał to omówić z Dee… Dylematy, dylematy, dylematy.
Zerknął na Kirę i bajerującego ją przystojniaczka ciekaw jak sobie z nią radził, albo ona z nim.
Kira razem z przystojniaczkiem zaczęli obecnie przyjmowanie zleceń. Idol zauważył, że ilość kobiet przy barze zwiększyła się. Dziwnym trafem, większość pań ustawiała się obecnie do faceta. Kira nadzorowała przyjmowanie zamówień od czasu do czasu rzucając uwagi. W końcu klepnęła faceta lekko po plecach i zostawiła samego. Koleś odprowadził barmankę spojrzeniem i szerokim uśmiechem, po czym zajął się grupką oczekującą na drinki.
Brunetka podeszła w końcu do Idola.
- Hej, Billy. - szeroki, koci uśmiech - Co taka markotna mina?
- Widzę, że wyrosła mi mocna konkurencja… nowy?
- zapytał żartobliwie Billy zerkając na mężczyznę.
- Ano nowy - pokiwała głową barmanka - Ale czy konkurencja? To się okaże - mrugnęła wesoło. - Co Ci podać?
- Zaskocz mnie… a kto wie… może mi uda się zaskoczyć ciebie.
- zażartował Idol z łobuzerskim uśmiechem Billy.
- Hmmm… masz jeszcze jakieś niespodzianki w zanadrzu? - spytała z zastanowieniem. Widać, że droczyła się z najemnikiem.
- No nie wiem.. będziesz mnie musiała przeszukać… na zapleczu może?- mruknął cicho Idol wędrując spojrzeniem po ciele dziewczyny wciśniętym w służbowe wdzianko.
- Mmmm - Kira mieszała drinka grzechocząc shakerem - ale jeśli wiem, że tam będziesz to żadna niespodzianka - mrugnęła wesoło przelewając trunek do szklaneczki i przyozdabiając ją kandyzowanymi owocami świecącymi fluorescencyjne.
- Prawda…- przyznał Billy przyglądając się dziewczynie.- Ale będę miał cię na oku i może sam przeszukam przy okazji.
- Wiesz, że tu broni wnosić nie można
- mruknęła barmanka odwracając się do kolejnego klienta i rzucając Idolowi spojrzenie spod brwi. Lekko uniosła kącik ust witając się serdecznie:
- Słoneczko, dawno cię nie widziałam. Co podać? - zakręciła lekko pośladkami.
Idol upił nieco drinka obserwując Kirę niczym przyczajony drapieżnik i czekając okazji na pochwycenie okazji gdy będzie samiutka. Nie miał zamiaru otwarcie przeszkadzać jej w robocie.
Po prawie całym drinku, Idol zaczynał powoli tracić nadzieję. Kolejka klientów zamiast maleć to rosła. Pomiędzy Kirą a “nowym” bar Clockwork zaczynał przypominać miejsce walk o ogień.
W pewnym momencie Kira zjawiła się by sprzątnąć pustą już szklankę i odstawić do wyparzarki. Idol zauważył, że coś zaczęła szeptać z barmanem.
Już miała się odwrócić, gdy nagle przed tłum przedarł się dość znajomy i charakterystyczny rudy punk. Radośnie uśmiechnięty od ucha do ucha, zamówił piwo.
Kira podała zamówienie bawiąc się nieco zaistniałą sytuacją. Wygięła lekko prawie nagi zadek na widok Idola, sama zaś pochyliła się by kusić rudzielca biustem.

Jak pech to pech… że też się ten typek trafił. Billy przyglądał się jego zachowaniu, jak i owym krągłościom Kiry, które wszak kusiły do klepnięcia w nie.
Nie chciał jednak robić dziewczynie kłopotu. Lewy okular wsunął mu się na oko i Idol poprzez wyszukiwarkę zaczął przeglądać informacje prasowe i PRowe na temat inwestorów prywatnych. Po części dla zabicia, po części dlatego, że i tak musiał znaleźć dobry pozór pod maskę ID dla Rose i siebie.
Punk był w pełni skoncentrowany na Kirze. W zasadzie nie zwracał większej uwagi na otoczenie, nawet nie przejął się za bardzo nowym narybkiem za barem. Wyszeptał coś dziewczynie do ucha, zaś Kira pokiwała głową na ok. Mężczyzna ponownie przechylił się przez bar, a Kira musiała nieco bardziej przegiąć się do niego. Roześmiała się wesoło na szeptane w jej ucho słowa. Pogroziwszy mu palcem zaczęła obsługiwać nowych gości.
Idol w między czasie zapoznawał się listą najlepiej prosperujących firm i ich właścicieli. Jego uwagę przykuła firma plasująca się na 25 miejscu. Zaczął sprawdzać firmę bardziej szczegółowo. Firma była jedną z większych sieci marketów spożywczych specjalizujących się w żywności organicznej i ekologicznej. Odnosiła rosnące dochody przez ostatnie 20 kwartałów.
Idol przeglądał informacje i wrzutki prasowe, notując pojawiające się w nich nazwiska i ich pozycje w firmie, a także badał jej oficjalnie powiązania z właścicielem szukając możliwych powodów, dla którego przedstawiciele tej firmy mieliby się zjawić w tym budynku.
Robił to w milczeniu obserwując to Kirę to… rudzielca i sączył powoli drinka. Nie miał się co spieszyć w tej chwili.
Punk w pewnym momencie dojrzał i jego. Ściągnął brwi i zacisnął lekko usta. Zapalił papierosa wpatrując się w Idola. Zaś sam Idol uzyskał kilka informacji. Na szczycie listy znajdowało się trzech mężczyzn - SVP ds marketingu, jego zastępca oraz SVP ds. sprzedaży - którzy pojawiali się często przy okazji wspominków firmy Kroeger. Idol musiał znaleźć powód, dla którego któryś z nich pojawiłby się akurat w tym budynku.
Na razie jednak nie miał na to pomysłu, zresztą ważne było nazwisko i funkcja, a pod nie da się podczepić jakąś sekretarkę, zaufaną prawą rękę czy inną vice… Rose Hardwood, na przykład? Billy przyglądał mu się z obojętnością od czasu do czasu powoli dopijając drinka. Nie miał ochotę narażać się Lady J. za pomocą nikomu niepotrzebnych burd.
Punk jednak nie podchodził, chociaż zdecydowanie zaznaczał lub próbował zaznaczyć swoje terytorium.
Kira kręciła się jak fryga za barem bo tłum w klubie zaczynał gęstnieć. Podeszła w końcu i do Idola mruknąwszy:
- Hej tygrysie, dzisiaj mnie nie będzie. Możesz wykorzystać swoje mieszkanko. - uśmiechnęła się - Podać ci coś jeszcze?
- Randka z rudzielcem?-
westchnął Idol i machnął dłonią.- Nie bardzo wiem, do czego miałbym je wykorzystać, więc ta klitka bez ciebie to żaden plusik.
- Raczej robienie za jego ochroniarza.
- zaśmiała się Kira - Nagrabił sobie u swojego kumpla i ktoś go musi ratować - westchnęła teatralnie.
- Ale… chciałeś pogadać z byłymi gliniarzami o których ci mówiłam? - skinęła lekko głową na “11- stą”. - Właśnie są.
Faktycznie, w stronę baru zmierzało dwóch mężczyzn przed 60-tką. Utrzymani w dobrym stanie, mieli wokół siebie pewną aurę, która w pewnych kręgach była z łatwością rozpoznawalna.
- Ok… to dwa drinki zamawiam.- rzekł z uśmiechem Idol.
Kira nalała jednego whiskey i jedną czystą wódkę na lodzie i podała podchodzącym mężczyznom. Kiwnęła głową w stronę Idola i zmyła się do kolejnej fali klientów.
Idol zabrał drinki i ruszył w kierunku dwójki mężczyzn powoli przepychając się ku nim. Wreszcie postawił je przed nimi i rzekł prosto z mostu.- Ponoć panowie interesujecie się Matrixem.
Obaj popatrzyli po sobie a potem mierząc Idola.
- Nie wiem synku kim jesteś, ani co to jest ten matrix. - stwierdził jeden, drugi wpatrywał się przed siebie, mając jednak baczenie na otoczenie.
- Może się pomyliłem… a może wiem gdzie ostatnio uderzyli.- stwierdził Idol cicho nie robiąc sobie nic z ich podejrzliwości.- Ciekawa organizacja. Niby terroryści, a tak jakoś nie da się znaleźć w sieci ich manifestu. Nie lubią szumu wokół siebie.
- Terroryści? Gdzie ostatnio uderzyli? -
spytał dotąd milczący koleś - To powinieneś zgłosić na policję, jeśli masz jakiś trop.
Nie wyglądali na ludzi łatwo ufających nowopoznanym facetom w barze.
- o gdzie uderzyli, zachowam na razie dla siebie.- stwierdził enigmatycznie Billy.- Skoro wy nie jesteście zainteresowani, to po co wam to wiedzieć?
- Nam? To ty przyszedłeś tutaj i zacząłeś gadać o jakimś matrixie.
- Zgadza się. Wymiana informacji…-
mruknął Idol przyglądając się obu mężczyznom.- Możecie zaprzeczyć, że się mylę, ale co wam da to? Wszyscy wiemy jaka jest… prawda. Nie byliście dość dyskretni, skoro się dowiedziałem o waszych zainteresowaniach.-
Spojrzał po dwójce mężczyzn.- Od was zależy co będzie dalej. Czy rozejdziemy się i nikt nie uzyska, czy też… wszyscy zrobimy kroczek naprzód.
- I co ten kroczek niby ma dać?
- koleś zapalił papierosa. Wydmuchując dym spojrzał na Idola.
- To może być początek pięknej współpracy. Lub nie…- machnął dłonią Billy rozpraszając dymek. Przyjrzał się obu mężczyznom dodając. Możecie tu nadal siedzieć i narzekać, że nie możecie ich znaleźć. Możecie nadal nie posunąć ani o krok w ich kierunku.
Milczeli.
W końcu jeden z nim stwierdził:
- No to mów, synku, co masz powiedzieć a nie tańcz na linie.
- Matrix mnie interesuje jako organizacja… Nie znam jej celów i manifestu, nie wiem do czego oficjalnie dążą i pod jakimi hasłami rekrutują hakerów i fixerów. I tego jestem ciekaw.-
wyjaśnił Idol splatając dłonie razem.
- A co masz na wymianę? - spytał ponownie palący zamawiając kolejną porcję drinków.
- Choćby informację kogo ostatnio wkurzyli.- rzekł z uśmiechem Idol.
- O tym akurat trąbią wszyscy od mediów po ulicę. Nie chciało się odrobić lekcji, synku?
- Skoro o tym wszyscy trąbią to możecie mnie oświecić, a ja wam powiem czy macie rację.-
wzruszył ramionami Idol.
- Słyszałeś o CNS? Niedawno był też interesujący incydent. Kilkanaście dni temu zginęło dwóch netrunnerów, kilka dni zginął kolejny. Wszyscy dobierali się do tej samej miejscówki.
- Tak. Tyle że…-
rzekł z enigmatycznym uśmiechem Idol.-...To nie CNS zagiął na nich parol po tej akcji, a ktoś inny.
- A kto taki zagiął na nich parol, synku?
- Teraz wasza kolej… na uchylenie rąbka tajemnicy, na temat… ideologicznych manifestów Matrixa.
- odparł cicho Billy.
- Ideologicznych manifestów? - spytali niemalże równocześnie. Obaj średnio rozumiejąc o co chodzi Idolowi.
- Mają przecież konkretne cele swej działalności. Nieprawdaż?- zapytał retorycznie Idol.
- Zapewne ale nie trąbią o nich wszem i wobec. Niewiele wiadomo o tych celach. - stwierdził jeden - Sporo za to wiadomo, że są bohaterami ulicy. - uzupełnił jego kolega.
- Bohaterami? Jak Robin Hood?
- zapytał zaskoczony jego słowami Billy.- Rozdają to co złupią za darmo?-
- Coś w tym stylu. Leczą za darmo, dają sprzęt, żywność w ten deseń.
- pokiwał głową.
- Jakie to… humanitarne z ich strony.- splótł dłonie Idol w zamyśleniu.- Więc… z jednej strony rekrutują fixerów i netrunnerów wszelkiego rodzaju, z drugiej… wspomagają biednych, z trzeciej jednak muszą finansować własne życie i potrzeby, rekrutację i działalność dobroczynną. Nie jestem księgowym, ale… budżet może im się nie dopinać.
- Nie wiemy nic na temat ich finansowania. Wygląda na to, że mają spore dotacje. Na tę chwilę nie mamy jak sprawdzić czy z kieszeni prywatnych, czy rządowych czy innych.

Drugi detektyw dodał:
- Skądkolwiek mają kasę, całość wygląda jak przygotowywanie się do czegoś większego. Na skalę globalną.
- Na razie ostrzy sobie na nich ząbki Unimatrix Menthealth, choć nie bardzo mogą ich dopaść. Chyba jednak Matrix zalazł im mocno za skórę tym ostatnim skokiem.
wyjaśnił cicho Idol dzieląc się tą wiedzą.
- Skąd te informacje? - zaciekawił ich tym razem na poważnie. Obaj wychylili się by lepiej słyszeć co mówi.
- Są prawdziwe i pewne. Tyle mogę zdradzić. Ja nie pytam was o wasze źródełka. Jakim jeszcze potężnym korporacjom Matrix namieszał? Wystarczy znaleźć wspólny mianownik dla i… macie wyznaczonego potencjalnego sponsora.- mruknął w odpowiedzi Idol.
- Ostatnio to był CNS, ale wcześniej różne megacorpsy, głównie cybernetyka, medyczne ale i IT też. Wszystkie te, które rozwijają się raptownie. Ale to są ich cele. Myślisz, że to konkurencja się wykańcza nawzajem?
- Czemu nie. Przychodzi garniturek do firmy i proponuje układ. Wy nam pośrednio zapłacicie poprzez tajne konta, a my uderzymy we wrogie wam firmy. Oczywiście pewnie uderzyli by i bez tego, ale z funduszami od jednych firm, mogą zdziałać więcej. Nie wierzę w coś takiego jak… bogaci idealiści.-
odparł z uśmiechem Idol.- Zawsze ktoś ma interes we włamie do korporacji. Nie tylko sam złodziej.
- I co? Za procent działają? W takim razie jak to pasuje do “rozdawania” zysku?
- zadumał się milczący większość czasu.
- PR… tylko PR. Bajeczka dla naiwnych i pozbawionych nadziei. Buduje popularność, pozwala rekrutować młode talenty.- stwierdził cynicznym tonem Billy, choć jego własne słowa go zmroziły… Talenty takie jak Dee.
- Myślisz, że ci młodzi wykonują dla nich czarną robotę tak?
- To nie ja mam uszy na ulicy.
- wzruszył ramionami Idol.- I w kostnicy… To nie ja mogę dotrzeć do danych osobowych denatów i sprawdzić ich wiek. Poza tym… szukają nowych talentów, więc co się stało ze starymi pracownikami?
- Bo są kickstartem? Nie mają wyrobionej marki… każda nowa firma tak zaczyna. To akurat nic nowego....
- Skoro tak sądzicie.-
wzruszył ramionami Idol nie przekonany tym argumentem.- To… które poziomy nCatu przeszukiwaliście?
- Obecnie szukamy dojść. Średnio chcą współpracować z policją. Nawet jeśli jest to była policja.
- No… nie wątpię że tam akurat policji nie kochają. Korpoludków jeszcze mniej. Trudny orzech do zgryzienia dla korporacyjnych zbirów. Trudny teren do operacji.-
ocenił Idol z ironicznym uśmiechem.- Z drugiej strony… na biednych nie trafiło. Nie wiem czemu policja miałaby się przejmować sprawami, które konsorcja wolą załatwiać same poprzez własne siły porządkowe.
- My nie działamy z ramienia policji. A obecne siły i tak są przeładowane sprawami. A ty masz dojścia?
- Szukam… z własnych powodów.-
wyjaśnił enigmatycznie Idol.
- No ale masz?
- Na razie nie, ale gdybym… znalazł, to co mielibyście na wymianę ?-
zapytał w odpowiedzi.
- Dojścia w policji.
- To będę o tym pamiętał.-
rzekł z uśmiechem Idol.- Zakładam, że nie zmienicie ni czasu ni miejsca spotkań ?
- Chodzi ci o Clockwork?
- upewnił się rozmówca.
- Tak. O Clockwork.- wyjaśnił Idol z uśmiechem.
- Nie, zawsze tu jesteśmy o tej porze. - pokiwali głową. - To do zobaczenia, synku. - pożegnał się milczek.
Idol się pożegnał i zmienił stolik. Wybrał taki samotny obecnie stoliczek, na uboczu w kącie sali i rozejrzał się dookoła przyglądając klienteli i szukając spojrzeniem Kiry.
“Kiciu jesteś tam?”.
Samotny stoliczek obecnie to był rarytas. Ale Idol jako stary bywalec wiedział jednej loży, nieco bardziej ukrytej, która zazwyczaj bywała pusta do momentu, gdy klienci klubu wypełniali go po brzegi.
Kira nadal na swoim posterunku miała obecnie pełne ręce roboty.
“Jestem” - nadeszła odpowiedź - “a kiedyś mnie nie było?
“Ale możesz być zajęta.”-
przypomniał jej Billy.-”Jak się podobały fotki?”
“Ładne” -
stwierdziła Cathy - “ A co u ciebie? Wszystko ok?”
“Bywało lepiej”-
stwierdził enigmatycznie Idol.- “Zrobisz dla Rose maskę ID, kogoś ważnego firmy Kroeger. Może… pełnomocniczki ich SVP ds marketingu. Powiedzmy że przybędzie sprawdzić tamtejsze.. lokale na potrzeby swego szefa. Tajne firmowe negocjacje… ty zwykle zamyka ciekawskie usta.”
“Ok, ale na kiedy? I co taki zły jesteś?”
“ Nie zły… Wybacz. Po prostu są trudności. Nie chcę cię niepotrzebnie zamartwiać.”- przekazał Idol, by ją uspokoić.-”Na jak najszybciej? Nie chcę cię popędzać, ale im szybciej tym lepiej.”
“Postaram się na jutro rano?” -
po chwili - “Nawet jak nie mówisz to i tak się martwię”.
“Niepotrzebnie. Poradzimy sobie. Zobaczysz.”-
odparł w myślach.-”Jutro w południe będzie OK. Budynek którego plany przesłałaś. Zainstalujesz tam wejścia dla siebie? Ktoś musi nas pilnować dyskretnie w budynku i psuć właściwe kamery we właściwym miejscu i czasie.”
“Ok, brzmi w porzo. Przyjeżdżasz?”
“ Nie dziś. Tylko bym przeszkadzał. Poza tym jeszcze mam sprawy do załatwienia.”
“Ok… to … do jutra”.

“Śpijcie smacznie”-
i zakończył połączenie rozglądając się ciekawie po zgromadzonym tłumku postaci wypełniających salę. Po czym sprawdził godzinę na nadgarstku protezy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-04-2016, 21:20   #74
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dochodziła 20:30. Młoda noc, młody wieczór. I tyle opcji dostępnych nocą w nNJ.
“Można poprzeszkadzać prywatnie? Z pewnością butelka wina i dwa kieliszki to miłe urozmaicenie wieczornej nocy.”- Billy przesłał wiadomość Lady J. Miał trzy noce życia… Co miał do stracenia?
Odpowiedź nadeszła dopiero po dłuższej chwili.
“Trapiche Broquel brzmi nieźle”

Pozostało więc spełnić życzenie damy. Idol wstał od stolika i ruszył do baru, by zamówić ową butelkę.
Obsługująca go Kira, lekko gwizdnęła na zamówienie:
- Co zrobiłeś Lady J?
- Nic. A co niby miałbym zrobić?-
spytał Idol i dodał.-Dwa kieliszki do tego.
Dziewczyna podała również i dwa kieliszki:
- No nie wiem, właśnie dlatego pytam. - uśmiechnęła się wesoło.
- Będziesz to musiała kiedyś wydobyć ze mnie…- odparł z uśmiechem Idol. - Tak jak robiły to agentki wywiadu w wojennych filmach.
- Umowa stoi -
roześmiała się i ruszyła do kolejnych ludzi.
Idol zaś ruszył na górę, kierując się do gabinetu Lady J.
Drzwi otworzył jego dobry kumpel Zedd. Widząc Idola stojącego w progu, otworzył drzwi nieco szerzej i przepuścił mężczyznę. Zmarszczył nos, typowo dla siebie już.
- Jestem oczekiwany… z przesyłką?- Billy uniósł butelkę i dwa kieliszki.
- Właź, właź.
- Zedd przepuścił Idola i zerknął na szefową. Skinął jej bez słowa i zamknął drzwi za sobą.
Lady J. siedziała jak zwykle za biurkiem widząc Idola wskazała mu fotel na przeciwko siebie.
- Billy… co za niespodziewana wiadomość. Coś się stało?
- Nic. Nic ciekawego się nie wydarzyło. Po prostu miałem trochę czasu wolnego i byłem ciekaw, czy ty też masz czas wolny.-
stwierdził z uśmiechem Idol stawiając kieliszki i biorąc się za otwieranie butelki.
- Chwilowo tak. A tego malbeca zdecydowanie nie odmówię - uśmiechnęła się rudowłosa właściciela klubu. Obserwowała poczynania Idola z lekkim uśmiechem. - Słyszałam, że odstąpiłeś pokoik tymczasowo Kirze.
-Przeraziła się tym całym zamieszaniem związanym z mordercą kobiet polującym w okolicy, a ja…-
wzruszył ramionami Billy nalewając trunek do kieliszków.-... akurat i tak spędzałem noce poza moją klitką.
- Tak sytuacja z rzeźnikiem nie jest ciekawa. Większość dziewcząt pasujących do rysopisu obawia się pracy na późne nocki. Musiałam zapewnić pewne kroki by zapewnić im bezpieczeństwo. -
Lady J. wyciągnęła dłoń po kieliszek.
- To bardzo szlachetne z twej strony.- stwierdził Billy sięgając po drugi.- Sam chętnie bym się tym typkiem zajął, ale niestety detektyw ze mnie marny.
- Po prostu pragmatyczne -
wzruszyła ramionami - Nie doszukuj się szlachetności, Billy. -uśmiechnęła się lekko. - A czym teraz się zajmujesz?
- Robię za ochroniarza kogoś, kto planuje nielegalne działanie wkrótce.
- wzruszył ramionami Idol.- Ot, robota jak każda inna. Narażanie skóry i… potencjalnie niebezpieczne sytuacje. Co prawda postarałem się zmniejszyć ryzyko do minimum, ale zawsze może się wydarzyć coś niespodziewanego, ale w tym zawodzie… śmierć jest ryzykiem zawodowym.
- Billy… nie częstuj mnie komunałami… wyglądasz na przygnębionego. O co chodzi? Mogę pomóc?
- Ok… ale zostanie to słodkim sekretem między nami?
- zapytał ostrożnie Idol.- I będzie się wiązało z prośbą, którą spełnisz o ile nie narazi cię na kłopoty?
- Mów, Billy -
kobieta siedząca przed nim raczej nie lubiła się bawić w takie gierki - Co się dzieje.
- Moi… poprzedni pracodawcy, przypomnieli sobie o mnie i złożyli propozycję nie do odrzucenia.-
wyjaśnił Idol pijąc wino.- W swoim stylu to zrobili. Wpakowali bombę w kark i zagrozili, że ją zdetonują tak za trzy dni jeśli nie osiągnę zadowalających rezultatów. Zagrozili też że zajmą się Cathy jeśli mi się nie uda. Ot… lubią grozić.
- Jaką propozycję? -
Lady J. domagała się szczegółów.
- Dołączyć do Matrixa, znaleźć dojścia… później odzyskać dane które zostały skradzione.- wyjaśnił Idol wzdychają w irytacji.- W każdym razie mam trzy dni na dołączenie do tej organizacji, albo boom… wybuchowy koniec.
- Dołączyć do Matrixa? -
spytała kobieta - W 3 dni? To trochę… hm … optymistyczny termin. I o jakich danych mówimy? Nie możesz wystawić zleceń?
- No właśnie… trochę mało realny termin. Ale wyrozumiałość nie jest cechą mego pracodawcy.-
wzruszył ramionami Idol upijając nieco trunku i zamyślił się.- Trzy dni… Cóż… Umiem tak żyć. Martwię się jednak o Cathy… wolę żeby im znikła z oczy, gdyby mi się nie powiodło.
- Coś robisz w tym kierunku, żeby znikła?
- Nie… bo może nabrać podejrzeń. A ja nie chcę żeby się martwiła. Clemens ma pomóc w razie czego.-
wyjaśnił Billy i uśmiechnął się przepraszająco.- Wybacz… tak dobry trunek nie pasuje do tak ponurego tematu. A ja jeszcze żyję, więc…- upił nieco wina i dodał.- Gratuluję dobrego gustu. Rzeczywiście wyjątkowe.
- Wino ma to do siebie, że pasuje do wszystkiego. -
uśmiechnęła się rudowłosa właścicielka klubu - Alive and kicking… - uniosła kieliszek - No to za to wypijmy!
- Do dna… butelki.-
zaśmiał się Billy wychylając swój kieliszek do końca. Po czym… znów nalał trunku rozglądając się dookoła. - To bardzo piękny gabinet i zapewne wygodny fotel, ale sama myśl… siedzenia tutaj przez cały dzień… mnie osobiście przeraża.
- Czemu? Nie lubisz zamkniętych przestrzeni? -
spytała z uśmiechem.
- Siedzenia za biurkiem… bardziej.- odparł z uśmiechem Idol upijając wina.- Biurko wolę używać do… działań mało pruderyjnych… o których szczegółów przy damie nie wypada wymieniać.
Lady J. uniosła nieco brwi:
- Billy to słodkie...ale wiesz gdzie jesteśmy? - lekko zaśmiała się pociągając wina z kieliszka. - Siedzenie za biurkiem ma swoje plusy. Niedoceniane, bo niedoceniane ale jednak.
- Nie jest ważne gdzie, ale...ważne z kim siedzę.-
odparł kurtuazyjnie Idol i skinął głową potwierdzając.- Niewątpliwie siedzenie za biurkiem ma swoje plusy, tak jak umiejętne hakowanie komputerów, naprawa pojazdów i… tak dalej.- machnął dłonią.- Problem w tym, że ja akurat do tych rzeczy nie mam smykałki, ni chęci… zostałem stworzony do innych celów.-
I w jego przypadku nie była to przenośnia.
- Mam wrażenie, że jesteś nieco przygnębiony. I zniechęcony. Mylę się?
- Trochę.-
skinął głową Billy splatając dłonie razem.- To kwestia tego co się zbliża. Kiedyś byłem częścią drużyny wysyłanej na ekstremalnie trudne akcje. Byliśmy nieźli, ale taka akcja mogła kończyć się śmiercią. Im bliżej byliśmy terminu tym strach rósł, więc zabijaliśmy ten lęk… zabawą. Bawiliśmy się jakby to były ostatnie dni naszego życia. Dla niektórych… rzeczywiście nimi były. Teraz… te wspomnienia wracają i ten lęk wraz z nimi.-
Nalał sobie znów wina. - Mam nadzieję że nie męczy cię bycie moją terapeutką? Możesz być pewna, że jesteś najładniejsza, jaką miałem… choć…- pogroził palcem żartobliwie.-... nie masz kozetki, a to przecież wymóg, przy słuchaniu wynurzeń pacjentów.-
- W dobie terapii alternatywnych, brak kozetki nie jest przeszkodą. -
uśmiechnęła się uroczo - ale skoro wraca lęk… to niedobrze… teraz masz jednak inne możliwości, innych znajomych. Może jest coś o czym jeszcze nie pomyślałeś? Jakieś rozwiązanie, które nie rozpatrzyłeś, by jednak nie dopuścić do tragicznego rozwiązania, hm?
- Najprostszym rozwiązaniem jest wyjęcie bombki z karku. Ale…-
wzruszył ramionami.- Ja wyjmę, a oni znów wsadzą. I tak w kółko. Męczy mnie to chyba... najbardziej.
Nachylił się ku kobiecie mówiąc.- To jest męczące… zaszczucie. Ale nie pokonam całej korporacji. Przynajmniej na razie więc muszę grać tak jak mi zagrają. Jakieś kroki udało mi się poczynić w celu wykonania misji więc jestem dobrej misji. Ale dość o mnie… Zabrzmi to pewnie bardzo sztampowo i słyszałaś to nie raz. Ale cóż… masz śliczne oczy.
- A będą wiedzieć, jeśli wyjmiesz bombkę?
- spytała sondując - Nie da się zrobić tak by bombkę wsadzić nie wiem… w jakiś inny organ u kogoś innego?
- To jest ciekawy pomysł.
- zamyślił się Idol drapiąc po podbródku. - Teoretycznie nCat, gdzie nie ma zasięgu sieci jestem niewidoczny. Chyba. Ale… o tym pomyślę jak będę miał więcej niż trzy dni. Bo szczerze powiedziawszy nie wiem co dokładnie mi wszczepili, ani nie znam się na samych bombkach korowych.
- No ja też nie, Billy
- rudowłosa rozłożyła ręce - Ale może warto pomyśleć zanim zdecydują się cię… zdezaktywować… takie marnotrawstwo by to było - mrugnęła wesoło.
- Mam trzy dni i nie zamierzam ich marnować na użalanie się nad sobą. Będę rozglądał się nad różnymi możliwościami.- mruknął Idol przyglądając się twarzy Lady J. z bliska.- A ty … czy takie zarządzanie klubem jest satysfakcjonujące, czy budzi przyjemny dreszczyk pod skórą, czy też… z czegoś trzeba żyć? W zasadzie to chyba nie widziałem cię poza tym gabinetem, więc ciężko by mi cię było wyobrazić… hmmm… w szlafroku na przykład.
Dziewczyna się roześmiała:
- Czyli jednak uzyskuję swój cel, tak?
- Zależy o jakim celu mówimy.-
odparł łobuzersko Idol.
- Postrzeganie mnie, że jestem tu na miejscu i ciągle w pracy.
- Więc… słuchanie moich żalów zajmuje twój czas wolny? Więc pozwól, że postaram ci to wynagrodzić.
- rzekł wesołym tonem Idol i nachylił się bardziej, by delikatnie pocałować usta Lady J. Czule i zmysłowo musnął jej usta wargami i językiem. Trochę śmiało, ale płynący w żyłach alkohol jak i świadomość miecza Damoklesa nad głową ośmielał do takich działań.
Pozwoliła mu na pocałunek, nie robiąc jednak nic. Gdy rozdzielili się spojrzała spokojnie na najemnika:
- Aż tak Ci tego potrzeba? - spytała cicho.
- To przez podwyższony testosteron… zwiększa agresję, poprawia reakcję. Ale pobudza i apetyt na…-zruszył ramionami Idol spoglądając na kobietę.-... połączony z adrenaliną i świadomością zagrożenia… cóż… budzi tą stronę męskiej natury. Gdy się planuje super-wojownika, to trzeba brać pod uwagę że się tworzy i supersamca.
Lady J. zaśmiała się lekko i podsunęła kieliszek po wino.
- Supersamca co? Z super skromnością? - uśmiechnęła się - Opowiesz mi o swojej niezapomnianej nocy?
- Supersamiec… urodzony osobnik alfa, co kontroluje stado i walczy z przeciwnikami. To nie kwestia planów czy skromności tylko… efekt uboczny projektu.-
wyjaśnił Idol i nalał sobie trunek przyglądając się mu.- Niezapomniana noc. Pod jakim kątem niezapomniana? Ilości, szaleństwa, długości?
- Sam określ, taka jak wpada Ci w pamięć gdy myślisz o czymś wyjątkowym.
- Mógłbym opowiedzieć ci o nocy spędzonej z trzema boginiami, a każda z nich piękna niczym fotka 3D z katalogu z modelkami. Bo każda z nich była takim idealnym stworzeniem, o urodzie olśniewającej na każdym kroku i o zmysłowości godnej nimfy, oraz talentach kurtyzan. Tyle że to było puste doświadczenie w sumie. One były tak wykreowane, a cała zabawa była dla nich robotą…
- nie rozwodził się więcej, zamiast tego zaczynając opowieść od.-... spotkałem ją jadąc wanem. Miała fikuśny płaszczyk przeciwdeszczowy i niewiele pod nim. I ten błysk w oku… świadczący o pasji do zabawy. Wziąłem ją do wozu i… - zaczął opowiadać o figlach w karawanie z Kirą, acz pomijał szczegóły, które mogłyby by pozwoli Lady J. rozpoznać jego kochankę, za to nie szczędził jej innych szczegółów podanych w poetyckiej formie.
- Brzmi ciekawie i ...jak fascynacja - uśmiechnęła się kwitując opowieść Idola - Czyli lubisz kobiety, które są dla ciebie wyzwaniem…
- Myślę, że lubię kobiety które w pełni czerpią przyjemności z wspólnych figli. Przedtem… większość kobiet jakie miałem, to były wyjątkowo profesjonalne i sprawne prostytutki. Z najwyższej półki, co prawda. Ale po prostu był to dla nich… fucha. Pewnie tak samo by okazywały przyjemność z każdym innym klientem. Nie było w tym pasji i emocji… była tylko fizjologia.-
wzruszył ramionami Billy popijając drinka i starając się ignorować własną fizjologię. Opowiadanie też było pobudzające w połączeniu z alkoholem.
- I co jeszcze lubisz, Billy? - spytała rudowłosa przysłaniając twarz kieliszkiem. Sponad niego wpatrywała się w mężczyznę na wpół zmrużonymi oczami.
- Czasami kobiety z inicjatywą. Czasami niewinne.- zaśmiał się Billy wspominając różne wydarzenia z przeszłości.- Czasami docisnąć ją do ściany i zasypać pieszczotami. Czasami sam być dociśniętym. A ty Lady J.?
- Aaa..aaa -
pogroziła mu palcem - To Twoja terapia, pamiętasz? Ja nie mam tutaj udziału, ja tylko wysłuchuje i sugeruję konieczne leczenie. - zaśmiała się cicho.
- I co już wydedukowałaś pani doktor…- mruknął Billy wędrując spojrzeniem po ciele kobiety, po czym nachylił się pod biurko, by przesunąć spojrzeniem po jej zgrabnych nogach.-Co udało ci się już odkryć?
- Dopiero zaczynam odkrywać -
przełożyła nogę na drugą nogę tak, że rozcięcie jej spódnicy odsłoniło zgrabne udo - A ty? Co wydedukowałeś? - głosem drażniła Idola.
- Że kusi mnie zdobywanie niewzruszonej pozornie twierdzy.- mruknął w odpowiedzi mężczyzna z łobuzerski uśmiechem.- Sprawdzenie czy potrafię… skruszyć twój spokój moimi działaniami. Okropny jestem, prawda?-
- Próbuj… -
skinęła głową -... ale ja też mam parę asów w rękawie. - skwitowała. - A tym czasem zaczyna nam brakować wina. - uniosła brwi.
- Mam je przynieść?- westchnął Idol rozdzierająco.- Wiesz że ciężko się od ciebie oderwać.
- A myślisz, że samo przyjdzie? -
Lady J. wstała z fotela i wyprostowała przesuwając dłońmi po swoim ciele - Czekam… - rzuciła z lekkim uśmiechem.
- Tak jest.- Billy rozlał resztę wina do kieliszków, po czym z pustą butelką wyszedł z jej biura by zamówić kolejną.


- Dobrze się bawisz, tygrysie? - skomentowała z uśmiechem Kira podając mu zamówiony trunek.
-Piję dużo…- zaśmiał się cicho Idol i wzruszając ramionami dodał.- I rozmawiam. Cóż… A ty? Jak widzisz całą tą sprawę z rudzielcem. Będzie grzeczny przy tobie?
- Będą jeszcze jego znajomi. Myślę, że w kilka osób damy radę go spacyfikować. Nie martw się. -
uśmiechnęła się do Idola. - Rozmawiasz? Hmmm….
- Przechodzę terapię… i stanę się jeszcze gorszy… rozerwę ubranie na tobie przy następnej okazji.-
zagroził żartobliwie Idol zabierając trunek.
- Szkoła Lady J. hmmm? - roześmiała się Kira i pomachała Idolowi na pożegnanie.
A Billy z butelką udał się na górę. Musiał przyznać że terapia Lady J. działała. Rzeczywiście humor mu się poprawił. A może to przez wino?
I jedno i drugie stanowiło rarytas. Idol nie pamiętał kiedy ostatnio uwodził kobietę samą rozmową. Z pewnością dzisiejsze spotkanie było orzeźwiającym doświadczeniem.


Lady J. siedziała w swoim fotelu, nieco odchylonym do tyłu, oczekując Billy’ego. Włączyła cicho sączącą się muzykę. Uśmiechnęła się do wchodzącego najemnika.
- Udało się?
- Udało… przynajmniej jeśli chodzi o… zdobycie wina.-
odparł Idol wędrując spojrzeniem po szyi i dekolcie kobiety. Powoli uzupełnił zawartość kielichów nowym czerwonym winem. - Co do zdobywania niewzruszonego, to się jeszcze okaże.
- Dobre podejście… ostrożna pewność siebie…
- zaśmiała się kobieta pochylając tak by rozpalić ciekawość Idola zawartością dekoltu… na długość paru uderzeń serca.
- I opanowanie…- choć dłoń mu lekko zadrżała, gdy Billy uniósł kieliszek siadając na biurku. Upił nieco trunku.- Nie wiem czy uczono cię historii wojskowości. Niemniej mnie tak… Więc, domyślasz jak najefektywniej zdobyć twierdzę?
- Mmmmm nie, nie znam się na militarnej taktyce. Ale… gdybym miała stawiać… to wzięłabym twierdzę chyba oblężeniem?
- Niezupełnie…-
Billy odstawił kieliszek i błyskawicznie znalazł się pod biurkiem. Zanim J. zdążyła cokolwiek zrobić, poczuła jak jej stopa zostaje odsłonięta, a usta mężczyzny muskają jej skórę na kostce. Jak ciepły język dotyka jej łydki.- Twierdzę najłatwiej zdobyć… podkopując jej fundamenty.
- Hmmm… to musi być bardzo czasochłonny proces?
- kobieta lekko odsunęła fotel od biurka by móc przyglądać się poczynaniom Idola.
- Aż tak mi się nie spieszy…- mruknął wodząc ustami po jej łydce, a dłońmi po stopie.- Niemniej jako terapeutka mogłabyś mi coś poradzić?-
Nie spieszył się jednak znacząc każdy centymetr skóry swą pieszczotą.
- Jako terapeutka chyba powinnam złożyć rezygnację. - stwierdziła poważnym tonem.
- Doprawdy… wielka strata dla tej profesji…
- mruczał Idol dochodząc ustami do rozcięcie wędrując językiem po dostępnym dla niego fragmencie uda dziewczyny. Nieśpiesznie, leniwie ale z wyraźnym pietyzmem.
Palce kobiety powoli wsunęły się we włosy Idola, drażniąco przesuwając się po skórze głowy i przeczesując krótkie kosmyki.
- Och… wcale nie brzmisz jakbyś żałował. - musnęła palcami kark Idola.
- Nie jestem w pozycji do żałowania. Za to robię się bardziej… drapieżny.- mruknął Billy wodząc dłońmi po jej sukni, by podciągnąć materiał wyżej. Całował delikatnie udo Lady J. ale ta czuła że ma apetyt na znacznie więcej niż te delikatne pieszczoty.
- Opowiedz co byś chciał teraz zrobić? - szepnęła niemalże do ucha. Pochyliła się i Idoł poczuł mocniejszy zapach jej perfum, orientalny, nieco ostry.
- Posiąść cię na tym biurku, w najbardziej prowokacyjny i wyuzdany sposób. - Billy odparł wyraźnie podnieconym głosem.- ...jaki potrafisz sobie wyobrazić… madame.
- Pokaż mi więc czy mam powód na… marnowanie czasu? -
na usta Lady J. wypełzł lekki uśmiech - Wiesz, że jestem w pracy. - podciągnęła twarz Idola palcami ku swej twarzy - Rozbierz się ale… - zawiesiła głos - … z każdą częścią garderoby opowiadaj co chcesz robić. - spojrzała mężczyźnie w oczy.


- Lubisz historyjki…- mruknął i cmoknął ją w usta delikatnie. Po czym stanowczo odsunął jej fotel od biurka.- Najpierw… sięgnąłbym do twych nóg, rozsunął je szeroko… odsłonił twą bieliznę…- wstał zsuwając z siebie płaszcz.- zerwał i posmakował twego intymnego miejsca… długo i intensywnie.
Lady J. w nagrodę rozsunęła lekko uda, odsuwając z nich materiał spódnicy.
- Mhmmm.. i co dalej?
Kolejne były buty. Billy zdejmując je obserwował kobietę.- Potem byłby nieco brutalny… dla twego ubrania rozerwałbym dekolt sukni, odsłonił piersi… ugniatał je, masował, miętosił… całował… rozkoszowałbym się tymi kuszącymi cycuszkami.
Kobieta rozpięła pierwsze zapięcia pod szyją i rozchyliła lekko bluzeczkę, nie na tyle jednak by odsłonić zagłębienie między piersiami.
- Mmm i potem co? - przekrzywiła ciekawie głowę. Rude pasma opadły zza ucha.
Potem była koszula… pod nią twarde mięśnie i blizny na ciele. Billy obserwował rudowłosą damę.- Wylądowałabyś brzuchem.. na biurku i czułabyś jak zdzieram z ciebie…- uśmiechnął się łobuzersko Billy.- Spódnicę… dostałabyś parę klapsów na wypięte pośladki za takie droczenie się… ze mną…- ostatnie słowa wypowiedziane były chrapliwie i pożądliwie zarazem. Kobieta igrała z apetytem drapieżnika.
Obserwowała go. Powolnym gestem uniosła dłoń i wyciągnęła szpilę z włosów, do tej pory przytrzymującą je upięte w ciasny węzeł. Rude kędziory rozsypały się, spadając na ramiona i otaczając pociągła twarz.


Lady J. wpatrzyła się w oczy Idola i czubkiem języka przesunęła po czubku kościanej szpili.
- A co byś zrobił dalej? - przesunęła spojrzeniem po torsie Billy’ego.
- Dalej poczułabyś.. jak cię…- zsuwał spodnie powoli, odsłaniając swoje ciało. Pomijając slipki był już nagi, ale był też gotowy… bestia w jego gatkach prężyła się twardo do ataku.- biorę.. mocno gwałtownie na tym biurku. Jak trzymam cię za włosy posuwając… jak… niewolnicę…- przyspieszony oddech i wpatrzone w nią dzikie spojrzenie czyniły z Idola, kogoś… innego niż zwykle był. Kogoś bardziej pierwotnego. Owego samca z czasów epoki lodowcowej… który zdobywał partnerki swą dzikością. Który brał to co chciał.
Dziewczyna zrobiła w powietrzu gest palcem wskazującym wskazując na ostatnią część garderoby Idola.
[i]- A jak lubisz być dotykany… Billy? -[/i[] wyszeptała imię mężczyzny napiętym głosem. Rozpięła kolejne zapięcie w bluzeczce przesuwając palcami pomiędzy połami materiału.
- Ustami.. czasem dłonią… ale teraz ustami, przez ciebie… klęczącą przede mną… uległą, trzymaną za włosy delikatnie… moją…- wychrypiał w podnieceniu Idol zsuwając ostatnią część garderoby i podchodząc do kobiety.- ..teraz.

Sięgnęła dłonią. Wciąż siedząc w fotelu, wciąż ubrana przesunęła palcami po brzuchu Billy’ego. Delikatnie, wbrew jego żądaniu. Odnalazła jedną z blizn i obwiodła jej zarys paznokciem. Druga dłoń muskała skórę na biodrze, przesuwając się na pośladek mężczyzny. Oblizała prowokacyjnie usta i lekko pochyliła ku prężącej się męskości Idola by… trącić ją zaledwie czubkiem języka. Droczyła się i przedłużała oczekiwanie nagiego samca. W oczach miała iskierki wyzwania.
Idol chwycił ją za pukle jej włosów protezą, okręcił je wokół palców… dysząc ciężko pociągnął delikatnie do góry zmuszając ją do wstania.
Posłuchała powoli, z niejakim ociąganiem przy okazji badając dłońmi jego brzuch i tors. Musnęła palcami szczyty jego płaskiej piersi i uszczypnęła je zaczepnie. Wciągnęła zapach Idola, muskając jego nagą skórę ciepłym oddechem i przesunęła palcami po ustach mężczyzny powoli wsuwając pomiędzy nie jeden ze szczupłych palców.
Pozwolił jej dotykać przez chwilę, po czym kolejnym ruchem palców i lekkim szarpnięciem za włosy zmusił ją, by obróciła się do niego plecami i przylgnęła z raptownym westchnieniem.- Zastanawiam się czy mnie prowokujesz.. czy lubisz delikatnie… a może… oba na raz… zobaczymy jak gorąca jesteś.- po tym szepcie, wsunął dłoń przez zdradzieckie rozcięcie spódnicy i wodząc palcami po udzie rozkoszował się delikatnością jej skóry. Podążał przy tym między jej uda, badając jej ciało tym razem.
Poddawała się jego “lustracji” ale nie chciała pozostać bierna. Sięgnęła dłonią za siebie, pomiędzy ich przytulone ciała i ...zamknęła ją na twardej broni Idola.
- Chcesz … - sapnęła cicho czując palce mężczyzny zbliżające się do jej gorącego skarbu - ...zdobywać. Większa satysfakcja, gdy przeciwnik staje do boju - miękka dłoń poruszała się rytmicznie w górę i w dół na Idolu odbierając mu powoli zdolność logicznego myślenia.
- Chcę… byś.. pragnęła, być zdobywana… byś chciała… -wydyszał z trudem, po czym całkowicie poddał się chwili. Jego usta przylgnęły do jej szyi, po chwili wyraźniej odcinającej się od bluzki… bowiem, po chwili proteza wypuściła jej włosy, a chwyciła za materiał bluzki z trzaskiem zrywając ją z dziewczyny i odsłaniając biustonosz… Dłoń, ta ludzka zaś masowała łono kochanki przez bieliznę, miarowymi stanowczymi ruchami pocierając jej intymny zakątek… prowokowująco.
Nie wyglądało jakby musiał się o jej pragnienie martwić. Ciepło i słodka wilgoć otoczyła jego palce, czuł ją nawet przez bieliznę. Lady J. pochyliła się leciutko, ledwo kilkanaście centymetrów, i naparła pośladkami opiętymi spódnicą na krocze Idola. Na plecach miała tatuaż kwiatów lilii
poruszających się obecnie przy każdym jej ruchu. Sięgnęła do zapięcia stanika i rozpięła go szybkim gestem, odrzuciła go i ponownie wyprostowała ocierając się o Idola. Skóra o skórę. Poprowadziła protezę Idola do swojej szyi, odwracając twarz do Billy’ego szukając ustami jego ust.
Billy zachłannie pocałował jej usta dociskając jej twarz do swej twarzy. Spragniony i rozpalony sytuacją mężczyzna, całują Lady J. delikatnie napierał na nią swym ciałem popychając ją ku jej biurku. Palce wodzące po jej łonie, próbowały z trudem pozbawić Lady J. bielizny… acz w obecnej chwili nie mogły tego zrobić.
- Powiedz… - Lady J. wyszeptała z ustami przy ustach Idola, gdy oderwała się na chwilę - co… mam robić… - poruszyła opiętymi materiałem spódnicy biodrami, ocierając się o gotową do boju broń Idola. - Może… może posłucham. - pocałowała go znowu, wsuwając w jego usta język, drocząc się mocniej.
- Teraz ty się rozbierz… a potem… sprowokuj… mnie… żebym cię posiadł… mocno.
- wydyszał Idol po namiętnym pocałunku, z trudem nad sobą panując. Był rozpalony… ale obecność rudowłosej kusicielki, kusiła by sprawdzić jak bardzo może go pobudzić.
Odsunęła się. Wciąż stojąc tyłem mruknęła:
- Postaw mnie na biurku. - nakazała.

Idol pochwycił ją delikatnie i uniósł bez problemu, stawiając dziewczynę na środku biurka i obserwując jej zachowanie.
Stojąc tyłem do Billy’ego przesuwała dłońmi po swych biodrach i pośladkach. Odwróciła lekko głowę, tak, że mężczyzna mógł widzieć jej profil wynurzający się spomiędzy rudych loków. Zakręciła biodrami kilka razy, by sięgnąć do zapięcia spódnicy, które rozpięła milimetr po milimetrze. Wypięła pośladki i ponownie musnęła ich kształt dłońmi tak jakby pokazując Idolowi, że ona może. On zaś… wciąż stoi zbyt daleko.
Kręcąc prowokacyjnie biodrami zsunęła spódnicę pozostając w koronkowych stringach i samonośnych pończochach i wiązanych trzewiczkach na szpilce. Wijąc się zmysłowo odwróciła się wokół swej osi, dłońmi przesuwając po płaskim brzuchu i ugniatając delikatnie piersi… przy okazji zasłaniając je przed wzrokiem Idola.
Billy podszedł, a jego dłonie łapczywie pochwyciły jej nogi… nie krępując jednak jej ruchów. Wodziły po skórze jej łydek i ud… pieściły jej skórę, gdy patrzył na nią w pożądaniu i uwielbieniu.
Stanęła w lekkim rozkroku wciąż zasłaniając półkule swych piersi i spojrzała w dół na Idola.
- Ściągnij je… zębami… - nakazała cicho.
Opierając dłonie o jej uda i stojąc przed nią przodem językiem musnął kilka razy owe uda zahaczając o pończoszki, potem musnął łono przez jej stringi… by wreszcie chwycić za nie zębami i ciągnąć w dół z drapieżnością i zapałem widoczną i w ruchach i w spojrzeniu.
Położyła dłoń na głowie Billy’ego i przytrzymując się lekko wystąpiła z gracją ze ściągniętego skrawka materiału. I ponownie odwróciła wijącym, wężowym ruchem to wypychając do przodu dumnie swe piersi to wypinając pośladki na podziw mężczyzny.
Tak wygięta zatrzymała się by … muskać swą kobiecość tuż przed twarzą Billy’ego w ostatecznej prowokacji.
- Siadaj…- dłonie Idola pochwyciły ją za uda, próbując zmusić dziewczynę, by usiadła na biurku przed nim… Billy dyszał i był rozpalony, więc Lady J. z pewnością musiała być zadowolona ze efektu swej prowokacji.
Roześmiała się cicho zadowolona i sama podniecona tą prowokacją. Ale… nie posłuchała… w zamian za to wsunęła dwa palce w głąb swej kobiecości wydając przy tym cichy, słodki jęk.
- Zmuś mnie… - wystękała gdy jej dłoń poruszała się leniwie.
- Złośnica… mam cię poskromić?- mruknął Idol drapieżnie, chwycił mocniej za jej uda unosząc ją lekko i… dość delikatnie postawił na podłodze, tylko po to by popchnąć ją wprost na dywan.
- Myślisz, że potrafisz? - rzuciła mu wyzwanie z uwodzicielskim uśmiechem na twarzy i … rozsunęła powoli uda sięgając równocześnie ku męskości Idola i chwytając ją zdecydowanym gestem.
- Myślę że tak… potrafię…- mruknął Idol chwytając dłońmi nadgarstki dziewczyny i odsuwając je od swej dumy, klęknął i zaczął ocierać się nią o jej rozpalony zakątek rozkoszy. Była to ciężka próba woli i dla niej i dla niego. Dyszał z pożądania muskając jej ciało i starając się nie zdobyć jej jeszcze… Trzymał jej dłonie nie pozwalając jej uciec, ani zaspokoić się na jego oczach.-... chcesz być poskromiona, teraz?
Próbowała wypchnąć tak biodra by nadziać się na Idola, zagryzała dolną wargę z napięcia.
Pokiwała jedynie głową wpatrując się w ich ciała tak blisko siebie. Jęknęła przy kolejnym pchnięciu, które nie dotarło do celu.
- Jeśli chcesz… poczuć… zrobisz co… ci każę, bez igrania ze mną… posłusznie.- jęknął Idol, bo i sam z trudem opierał się pokusie. Siedział nieruchomo jedynie starając się utrudniać zadanie dziewczynie.- Tak?
Spróbowała jeszcze raz poruszyć się tak by go sprowokować. Jęknęła głośniej z napięcia i lekkiej frustracji.
- Billy… - wydęła prosząco i kusząco usta.
- Tak?- Idol z trudem pozostawał niewzruszony…. z bardzo dużym trudem, bo i wijąca się rudowłosa kusicielka, rozpalało nie tylko dotykiem, ale i widokami.
- Jestem… taka… ciepła - wiła się przed jego oczami i wyginała zmysłowo kusząc teraz i słowami - nie chcesz poczuć tego ciepła? Otoczyć się nim… - dyszała - zacisnąć dłoni na moich piersiach jak mówiłeś? - droczyła się przeciągając strunę i w nim i w sobie. Wydała zmysłowy okrzyk, przymykając powieki gdy jej ciało targnął spazm, napięcie oczekujące na zaspokojenie.
- Wiedźma…- syknął cicho Billy i poddał się. Trzymając ją za dłonie, usiadł na swoich nogach i podciągnął dziewczynę w górę i pozwolił się opuścić jej ciału wprost na twardy rdzeń swojej męskości.
Opadła na niego w okrzykiem ulgi i przyjemności. Jej nabrzmiałe piersi otarły się o jego tors, gdy Lady J. otoczyła szyję mężczyzny ramionami. Dysząc wpatrzyła się w twarz Idola by złożyć namiętny pocałunek na jego ustach. A potem… zaczęła się poruszać na nim, powoli. Boleśnie powoli, drżąc z wysiłku i wciąż próbując się opanować by nie przyspieszyć i nie zacząć dzikiej jazdy.
Billy zacisnął dłoń na pośladku dziewczyny władczo i zaczął nadawać tempo jej opadaniu i unoszeniu. Jego usta całowały raz jej wargi, raz szyję… raz piersi. Zawsze rozpalone i spragnione. Nie mógł się nacieszyć ciepłem jej ciała i miękkością jej krągłości. I kłamała… nie była ciepła… była gorąca. I on również.
Trzymając się kurczowo karku Billy’ego, odgięła się do tyłu i odchyliła głowę. Posłuchała bezsłowny nakaz jego rąk i przyspieszyła nieco. Jej piersi ze sterczącymi, twardymi szczytami poruszały się w rytm jej ruchów. Zatraciła się w doprowadzaniu siebie i kochanka do szaleństwa. W pewnym momencie uniosła głowę wciąż odchylona i wpiła w Billy’ego dzikie, rozpalone spojrzenie rzucając na niego urok.
- Poproś, jeeeeśli chcesz…. szy..bciej - wydyszała z przyjemnością wypisaną na twarzy, do której przykleiły się pojedyncze pasma lekko wilgotnych od potu włosów.
-Nie… ja… sam… wymuszszę- uśmiechnął się łobuzersko Billy, oplatając pośladki dosiadającej dziewczyny obiema dłońmi i narzucając nagłe gwałtowne tempo. Siła sztucznego ramienia, nadawała mu możliwość zwiększenia tempa ponad ludzkie możliwości. Problem polegał na tym, że ich ciała jednak ludzkie były. I podskakująca energicznie dziewczyna dostarczała mu nieziemskich przyjemności goszcząc go w swej jaskini rozkoszy. Eksplozja zbliżała się więc błyskawicznie.
Poddała się mu w końcu. Zatraciła w szybkości, w jego dotyku i pieszczotach. Drżąc z rozkoszy, ciasno wtulona, spocona i zadyszana głośno oznajmiła osiągnięty szczyt. Bezwolna, pozwoliła by dyrygował jej ciałem tak jak chciał zaciskając się na nim kurczowo.
Sam Idol długo nie wytrzymał i oddał kochance to co z niego wycisnęła rozkoszą kwiatu swej kobiecości. Ale tuląc do siebie drżącą od doznań dziewczynę, Idol uśmiechał się łobuzersko. Chwycił ją w pasie, lekko uniósł i położył na dywanie. Gdy tak leżała na plecach łapiąc oddech… sam równie zdyszany położył się na boku obok niej. Jego usta sięgnęły ku jej piersi, delikatnie objął ustami twardy szczyt i zaczął pieścić i delikatnie kąsać.
- Chyba nie sądzisz, że tak po prostu... dam ci spokój?- mruknął bezczelnie i od razu sięgając między jej uda, by pieszczotami kciuka muskać wrażliwy guziczek rozkoszy a resztę palców zanurzyć w jej delikatnym zakątku. Najwyraźniej jego niecnym planem było nie dać jej ochłonąć pod niedawnych doznaniach.
Odwróciła się i wtuliła się w niego lekko plecami, na wpół leżąc na boku. Przerzuciła nogę przez jego biodra i wygięła się, by sięgnąć dłonią ku jego szyi. Wystawiła swe ciało bez kompleksów na dotyk kochanka.
- Kto powiedział, że Cię wypuszczę dzisiejszej nocy? - wymruczała prężąc się i przyciskając biodra do jego dłoni.
- Och… cóż… zamierzam wypieścić cię na wszystkie sposoby…- zaśmiał się Idol pieszcząc językiem i kąsając delikatnie krągłe piersi rudowłosej i głębiej poruszając palcami w jej zakątku.- Ciekawi mnie też… jak ty… lubisz być rozpieszczana… poza opowieściami.
- To dobrze… nie chciałabym musieć cię ukarać za ….
- sapnęła - … nieposłuszeństwo - uśmiechnęła się lekko. - Może jeżeli będziesz grzeczny…. to ci pooooowiem? - westchnęła głęboko.
- Może…- wymruczał Idol przyspieszając ruchy palców, by doprowadzić ją do kolejnego prężenia ciała od nadmiaru rozkoszy. Szlaki jakie wyznaczał językiem na jej piersiach sięgnęły obojczyków.- … Czy będą kolejne takie noce… czy ta jest wyjątkowa?
Sapnęła raz i drugi…
- Jeśli… jeeeeeśli obiecasz…. przeżyć…
- Planuję…. przeżyć…
- cmoknął jej usta, mocniej poruszając dłonią między jej udami, aż… doprowadził ją do kolejnej fali rozkoszy.- I nie mam nic przeciwko pomocnej dłoni.-
Odsunął się od niej, tylko po to by wziąć ją w ramiona i zanieść w kierunku biurka.- Tak z ciekawości, gdzie sypiasz?
- Mmmm -
mruknęła rozleniwiona - nie tutaj - uśmiechnęła się gładząc ramiona Idola. - Mam mieszkanie niedaleko. - wyjaśniła zarumieniona od przeżytej przyjemności. - Pomocnej dłoni? - nie do końca zrozumiała.
- W ratowaniu skóry… Porady i innych pomocy.- położył ją na biurku na plecach. Ale po chwili przewrócił na brzuch i przyciągnął do siebie, tak że pupa znalazła się na skraju biurka, a nogi dotykały podłogi.
- To kusząca pupcia… chciałoby się dać jej klapsy… ale kusi i do innych akcji.- Billy kucnął tuż za Lady J. i językiem zaczął wodzić po nich i pomiędzy nimi.- Mieszkasz w pobliżu… eech… a ja ci zniszczyłem bluzkę.
- Mhm… zemszczę się za to -
rozstawiła nieco nogi napierając pośladkami na Idola. Ponownie. Poruszyła nimi tak, że poruszyły się sprężyście i stanęła na palcach wypierając biodra ku górze.
- Tak? …. A jak się zamierzasz…- wymruczał Idol prowokacyjnie naciskając językiem na bramę perwersyjnych rozkoszy ukrytą pomiędzy wzgórzami jej pośladków wypiętych ku niemu zachęcająco. Jego palce sięgnęły między jej uda muskając delikatnie zakątek rozkoszy… który niedawno opuściły.-... skoro nie daję ci okazji do inicjatywy?
- Pooooczekam… na moj….ją koleej
- wstrząsnęły nią spazmy przyjemności - Kiee...edyś nadejdzie… - sięgnęła by ułożyć dłoń na głowie Idola i przycisnąć ją nieco do swego ciała.
- Jesteś.. pewna… to bardzo rozkoszne ciało… trudno się od niego oderwać.- odparł ze śmiechem Idol muskając językiem pomiędzy jej pośladkami i całując je. Pieszczota delikatna, równie delikatne co dotyk palców między jej udami. Zaostrzająca apetyt.
- Mmmm kiedyś się - westchnęła głęboko - się… zmęczysz… - uśmiech przebijał w jej głosie. Zakręciła niecierpliwie biodrami. - Chyba… że … już … się zmęczyłeś? - podrażniła.
- Nie tak łatwo mnie zmęczyć…
- mruknął i wysunął palce z pomiędzy jej ud. Delikatny klaps spadł na jej pośladek, gdy Idol wstał i rzekł.- Gotowa na bardziej ostrzejsze harce?
- A ty? -
sprowokowała po raz kolejny i lekko się wyprostowała wspierając na wyciągniętych ramionach. Tatuaż na jej plecach poruszał się leciutko, rude loki opadały na plecy i ramiona.
- Zgadnij…- jego proteza znów owinęła się wokół pukli jej włosów opadających na plecy, a sama Lady poczuła jak znów z nią się łączy… twardy…rozkosznie wypełniający… jak ów sztylet rozkosznie wbija się między jej uda, szybko i brutalnie. Kolejne ruchy bioder od razu były szybkie i mocne. Trzymał ją na wodzy za pomocą tych pukli ujeżdżając dziko i nieustępliwie.
Rozkoszne odgłosy ich zbliżenia wypełniły pomieszczenie.
Dziewczyna zacisnęła dłonie na brzegu biurka poddając się woli i atakom Idola. Ich ciała ponownie pokryły się potem, a ciało Lady J. drżało i napinało się rozkosznie gdy dyszała ciężko pojękując z rozkoszy. Prężyła się jednak wypinając w niemal idealny łuk. Dla Idola.
Billy nie przestawał energicznych ruchów bioder biorąc Lady niczym ów dominujący samiec z prehistorii, każdy jego sztych czuła mocno i głęboko prężąc się przed nim. Każdy okraszony był delikatnym klapsem w pośladek dodającym pikanterii i wzmacniającym wzbierającą w obojgu falę rozkoszy.
Kolejny klaps i kolejny i dziewczyna głośno oznajmiła osiągnięcie granicy. Billy też wyczuł w napięciu mięśni, drżeniu ud i kurczowym niemalże momencie nirwany.
Dysząc ciężko rudowłosa opadła twarzą na biurko, dłońmi odruchowo wciąż trzymając się jego brzegu.
Idol dotarł tuż po niej, co poczuła po chwili. Równie drżący i równie zmęczony. Uśmiechnięty. Delikatnie się wysunął i usiadł na biurku drżącą dłonią głaszcząc ją po głowie.- Wolisz… dalsze rozmowy przeprowadzać u siebie w pracy… czy może w domu?
- Nie mogę zburzyć image’u.
- mruknęła powoli się podnosząc i sięgając po kieliszek z winem. Nabrała nieco trunku w usta i pocałowała Idola, przesączając drobinki wina pomiędzy wargi mężczyzny.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-04-2016, 22:15   #75
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Oplótł ją udami delikatnie i pieszczotliwie, gdy się całowali. Gdy przelewała wino do jego ust. Mruknął po pocałunku.- Niżej…
Uśmiechnęła się lekko i … pocałowała Idola w szyję wodząc językiem po spoconej skórze i kąsając płatek ucha.
- Tak? - spytała szeptem wprost w nie.
- O wiele niżej…- mruknął Idol łobuzersko, również cmokając jej ucho i nad czymś się zastanawiając.
- Tutaj? - język podrażnił jego pierś. Dłońmi otoczyła pieszczotliwie biodra Billy’ego.
-Znacznie niże...- delikatnie popchnął w dół jej głowę, kierując ku swemu podbrzuszu.- Unimatrix Menthealth… słyszałaś o tej firmie?
- Nie znam szczegółów -
całowała lekko podbrzusze Idola, przesuwając dłońmi po jego udach - A czemu pytasz? - ciepły oddech owionął krocze najemnika.
- Ciekawy jestem czy… masz tam jakieś kontakty… znajomości. To w końcu moi byli właściciele i obecni pracodawcy. Nie są zbyt wiarygodni.- oddech Billi’ego przyspieszył, a Lady dostrzegła satysfakcjonującą ją reakcję u mężczyzny.
- Nie, nie mam kontaktów. - przesunęła powoli palcem wokół napinającej się broni Idola - Ale mogę spytać czy ktoś z moich kontaktów by nie miał dojść. A co byś chciał zrobić? - wystawiła czubek języka by musnąć lekko Idola.
- Ja… -zadrżał pod jej pieszczotą Idol.- … chciałbym… znaleźć dojścia, mieć nazwiska i drogi… potencjalne drogi…- głaskał ją po włosach ostrożnie.-... dojścia do decydentów. Nie tylko te skrzynki kontaktowe, które firma sama mi dała, ale i inne.
Pochylona przed nim rudowłosa ujęła Idola w dłoń. Delikatne, wąskie palce zacisnęły się wokół niego i rozpoczęły powolną torturę.
- To … może potrwać i nie mam żadnej gwarancji… - powiedziała cicho nieco napiętym głosem wpatrując się w twarz Billy’ego. Jej piersi poruszały się lekko w tym samym rytmie. - Mogę spróbować…- nachyliła się by podrażnić pocałunkami jego tors, ocierając się kusząco całym ciałem. Nie uwolniła go jednak ze swego uścisku.
- Nie ma… pośpiechu…- mruknął Billy drżąc coraz bardziej, rozpalony zarówno jej palcami tańczącymi na jego dżojstiku, jak i od widoków i pocałunków.- Będę miał przynajmniej pozór by wpaść do ciebie z kolejną… wizytą. Jeśli masz na taką… ochotę.
- Obiecałeś coś… -
przypomniała opadając ustami gwałtownie na jego męskość biorąc ją od razu głęboko, bez ostrzeżenia. Ustami, językiem i dłonią robiła wszystko, by teraz to on wił się z rozkoszy, by wydrzeć z jego ust ten szczególny jęk. I była w tym bardzo skuteczna, ciało Idola drżało, mięśnie się spięły. Billy drżał starając się opanować, czując tą pieszczotę na swym wrażliwym instrumencie, tak jak ona czuła… jak rośnie w jej ustach wigor kochanka i narasta widmo zbliżającej się eksplozji. Aż w końcu cichy jęk i owa… eksplozja nastąpiły.- Obieecałem… ale chcę… usłyszeeć...że ty….pragnieeesssz… kkolejnych… nooocy.
Doprowadziła go do wrzenia…
Przywróciła go też pieszczotami sponad kraju nieświadomości do rzeczywistości. Idol poczuł jej delikatnie usta na swym ciele i ją samą wtulającą się w niego. Wcisnęła się pomiędzy jego rozłożone uda i zarzuciła mu ramiona na szyję całując linię szczęki i policzki.
- Jeśli przeżyjesz… - mruknęła - … chcę byś przeżył… - spojrzała na Idola poważnie. - Może to da ci nieco motywacji? - uśmiechnęła się lekko ale jedynie ustami. Oczy wciąż wpatrywały się poważnie w twarz mężczyzny.
- Nie zamieram umierać…- mruknął Billy ujmując podbródek kochanki i całując jej usta i szyję i policzki.- Będę walczył o swe życie.
- To brzmi bardzo…
- szepnęła gdy oderwali swe usta od siebie - … dobrze.
Pogładziła Idola po policzku i wciąż wtulona zaczęła zwijać swoje włosy w węzeł.
- Czyżby ta noc się zakończyła?-mruknął Billy mocniej oplatając nogami stojącą dziewczynę.
- Kto tak powiedział? - spojrzała nieco zaskoczona.
- Ta fryzura?- zapytał żartobliwym tonem Idol wskazując na włosy dziewczyny.
- Hmm - uśmiechnęła się mrucząc i napierając na Idola mocno, popychając go na biurko. Wspięła się na nie by usiąść na mężczyźnie. - zawsze słuchasz “włosów”? - poprowadziła dłonie Idola ku swym piersiom. Nie do końca była zainteresowana odpowiedzią. Znalazła inne zajęcia, znacznie ciekawsze niż rozmowa o włosach…


Dłuższy czas później opadła zdyszana w ramiona Idola.
Przez chwilę oboje uspokajali swe oddechy, nic nie mówiąc, ciesząc się swoją obecnością, bliskością drugiej osoby.
Na dywanie… pośród porozrzucanej odzieży, oboje spoceni i zdyszani, bo dość intensywnych godzinach figli… “łóżkowych” w teorii. Bo w praktyce, brakowało łóżka.
Właściwie Idol coś powinien zrobić, ale wymagałoby to… oderwania oczu, a może i ust od prawie nagiego ciała właścicielki “Clockwork Rosebud”, co było naprawdę heroicznym wysiłkiem. W końcu jednak… Billy poczuł głód. Coś wypadałoby zjeść z rana. I może odwiedzić Clemensa?
Usiadł więc i spytał Lady J.- Na co masz teraz ochotę?
- Prysznic
- zaśmiała się dziewczyna powoli się podnosząc. - A ty jakie plany?
- Prysznic z tobą brzmi kusząco, potem śniadanie i… muszę uzupełnić zapasy amunicji.-
zadecydował Idol zerkając na rudowłosą. “Prysznic z nią” brzmiał bardziej niż kusząco.

2 dni do deadline’u Sonii

Dziewczyna poprowadziła go do pomieszczenia obok swojego biura.
Przez chwilę dobiegały ich jeszcze głosy gości klubu. Lady J. otworzyła drzwi pomieszczenia i wprowadziła Idola do prosto urządzonej łazienki bez żadnych luksusów, lecz funkcjonalnej.
- Szczoteczki pod umywalką - wskazała miejsce zapasów środków higieny i odkręciła strumień wody w przestronnej kabinie. Przez chwilę bawiła się ustawieniem temperatury wody by w końcu z westchnieniem zadowolenia odgiąć głowę i pozwolić wodzie spływać po swym ciele. Na oślep wyciągnęła dłoń do mężczyzny.
Idol pochwycił jej dłoń i dał się wciągnąć do środka, a tam… ochota znów wzięła w nim górę. Przycisnął swe ciało do ciała Lady J. i zaczął całować jej usta zachłannie, dociskając ją są do ściany kabiny.
Wspólny prysznic, wspólne mycie i kolejne zbliżenie przedłużały się. Aż ich igraszki przerwał w końcu strumień coraz zimniejszej wody. Lady J. z cichym śmiechem oderwała się w końcu od Billy’ego.
- Ciepła woda na wyczerpaniu… gotowy czy coś… jeszcze zostało do umycia? - spytała kokieteryjnie.
- Nie umyłem… na tobie… najważniejszego obszaru.- klęknął przed dziewczyną muskając jej podbrzusze delikatnie językiem.- Zawsze tak jest? Zawsze jesteś księżniczką zamkniętą w tej magicznej celi swego biura… i z niej zarządzającą całym interesem?
- Wydawało mi się, że umyłeś… dokładnie
- zaśmiała się gładząc go po głowie - ale może się mylę… - krople wody stawały się coraz zimniejsze.
Dziewczyna zadrżała i odsunęła się:
- Brrrr - sięgnęła po ręcznik i podała drugi Idolowi - Mnie to nie przeszkadza. Wolę tak. - nie wyglądała jakby mówiła wszystko.
- Jesteś pewna?- zapytał Billy wycierając się powoli ręcznikiem i przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem.- Wiesz… Ja ci zdradziłem bardzo dużo, więc możesz mi zaufać, jakby cię coś dręczyło.
- Nagle masz ochotę na zostanie terapeutą?
- uśmiechnęła się wesoło wycierając się i nakładając na ciało nieco pachnącego jaśminowo balsamu. Mokre włosy upięła w kok. Spoglądała od czas do czasu na Billy’ego i podstawiła mu pojemnik balsamem:
- Nasmarujesz mi plecy? - spytała stając tyłem.
- Tak.- odparł Billy biorąc się na masaż jej ciała.- Terapeuta… niekoniecznie. Przyjaciel, na pewno.
Przez chwilkę nic nie mówiła poddając się dotykowi rąk Idola.
- Nie lubię wychodzić na ulicę, nie lubię tłumów, nie lubię pozostawać z dala od pracy lub domu. Więc odpowiadając na pytanie, tak, większość czasu spędzam tutaj bo mi tu dobrze, czuję się bezpieczna.
- Rozumiem…-
masował delikatnie jej skórę, nachylił się i cmoknął jej ucho.- A jak dostajesz się do domu… najwygodniejszy byłby tunel chyba.
- Zedd mnie zawozi.
- mruknęła cicho i jakby wstydząc się słabości zrobiła krok do przodu by odsunąć się od Idola.
Lecz ten ją objął zaborczo i przytulił do siebie gwałtownie. Cmoknął jej szyję, potem ucho mrucząc.- Od czasu do czasu… ja mogę zawieźć.
- Będę pamiętać
- wtuliła się z ulgą(?) - Liczę na dyskrecję, Billy.
- Ty znasz moje sekrety. Ja znam twoje. Więc moje usta… są zamknięte.-
szeptał pieszcząc jej ucho delikatnie ustami.
Pokiwała głową z uśmiechem nadstawiając się do pocałunków:
- Śniadanie?
- Śniadanie… co chcesz na śniadanie. I jaki strój ci kupić. Trochę… mnie poniosło, przez twoje prowokacje.-
mówił pomiędzy namiętnymi pocałunkami.
- Coś lekkiego na śniadanie, jakieś owoce może. A co do ubrania, Zedd się tym zajmie, ma dostęp do mieszkania. - odsunęła się zarzucić szlafroczek. - A ty? Kawa? Kawę mam w propagatorze.
- Kawę i to samo co ty. Masz o wiele lepszy gust…-
zgodził się z nią Idol zabierając się za zbieranie swoich części garderoby. Zerknął na Lady J. w szlafroku dodając żartobliwie.... i zgrabniejsze nogi.
- To akurat chyba dobrze? -
zaśmiała się - czułabym się okropnie, gdyby było przeciwnie.
- To akurat bardzo dobrze… dla mnie w każdym razie... ty musisz się zadowolić widokiem moich owłosionych kulasów.-
odparł żartobliwie Idol zakładając spodnie i sięgając po koszulę.- Mam… zamówić jedzenie w barze czy przez sieć?
- Możemy przez sieć -
zgodziła się wracając do biura i z westchnieniem opadając na fotel. Wyłożyła szczupłe nogi na biurko, odchylając się lekko w fotelu. Po chwili przypomniała sobie jednak i wstała do propagatora wybierając dwie kawy. Jedną z nich podała Idolowi i wróciła na swoje miejsce.
Billy zamówił jedzenie z dostawą przed klub i powiadomieniem “in mind”, gdy kurier dotrze na miejsce i usiadł na przeciw dziewczyny przyglądając się jej z zaciekawieniem. Upił nieco kawy rozkoszując się jej smakiem. Po czym zapytał.- Jakie korporacyjne szyszki zaglądają tutaj? Może jakaś silna konkurencja dla Unimatrixa?
- Mamy korporacyjnych gości ale czy akurat z konkurencji? - odpowiedziała z namysłem popijając kawę - nikogo takiego nie kojarzę. Gdy mówiłam, że popytam to raczej wśród moich kontaktów. Wiesz, to raczej zbyt niszowy klub by pojawiały się wielkie ryby.
- Zawsze są jakieś wyjątki, ten klub ma swój urok. Właściwie.. to ma ich bardzo wiele.- Idol starał się nie zerkać w dekolt szlafroka, ani wędrować spojrzenie po zgrabnych nogach dziewczyny w dół, pod ów szlafrok. Było to trudne, bowiem unikając jednej pokusy natykał się na drugą.
- Nie wiem czy aż na tyle, by przyciągać górę korporacji, Billy. To nie ta dzielnica, nie ten poziom. - Idol wiedział o tym. To miejsce było zupełnie poza spektrum postrzegania góry. Sam Adam raczej nie zawitałby w tej części miasta i tym klubie w poprzednim życiu.
Co jednak byłoby błędem… więc, kto wie… może znaleźli się jacyś ekscentrycy? Owszem Idol wiedział, że to strzał na ślepo, ale co miał do stracenia? Pił kawę czekając na posiłek i starając się odegnać natrętne myśli o urokach kryjących się pod szlafrokiem siedzącej dziewczyny, które nadal kusiły mimo, że całą noc się nimi rozkoszował.
W końcu usłyszał cichy dźwięk powiadomienia o dostawie jedzenia. Czas był najwyższy bo po całonocnych szaleństwach zaczynało mu burczeć w brzuchu. Toteż Idol udał się na dół, by odebrać zamówienie z rąk dostawcy i opłacić je.Kilka minut na zabranie paczuszki i kilka na zapłatę. I z powrotem na górę. Billy’emu bardzo się spieszyło.


Śniadanie minęło w przyjemnej atmosferze, relaksującym zakończeniu upojnej nocy. Mimo zmęczenia, Idol zdawał sobie sprawę z upływu czasu. Czas na działanie… mimo, że wcale nie chciał opuszczać towarzystwa rudowłosej. Ale nie miał wyboru, po posiłku zamówił taksówkę i powiadomił Clemensa, że się u niego zjawi.
Lekarz odpisał, że będzie czekał na Idola przez swoim hangarem.
Tak też się i stało. Gdy Billy podjechał pod miejscówkę doktora, zobaczył znajome sylwetki jego “ochrony”.


- Co tam, Billy? - spytał Clemens wychodząc z Munnina.
- Kilka spraw… potrzebuję uzupełnić amunicję do pistoletów i… przydałby mi się skan mojej nowej obroży, oraz… o reszcie pogadamy po skanie.- wyjaśnił enigmatycznie Idol witając się z Henceworthem.
- Ok, z pierwszym nie powinno być problemów. Ile ammo potrzebujesz? Na skan… musisz poczekać chwilę.
- Trzy cztery magazynki, w tym dwa przec-pac.
- wyjaśnił Idol.- Kogoś innego skanujesz?
- Nie, ale nie chcę cię wpuszczać do siebie z twoim trackerem w głowie
- Clemens się roześmiał. - Zaczekaj tutaj chwilę.

Po dłuższej chwili lekarz powrócił z amunicją. Następnie wyprowadził przed klinikę wóz - minivan - prowadzony przez androida i otworzył boczne drzwi zapraszając Idola do środka.
Wnętrze wozu przypominał ambulans TraumaTeam tylko nieco lepszy.
- Kładź się - lekarz wskazał leżankę.
Idol skinął głową i zrobił to co Clemens mu kazał kładąc się grzecznie.
Clemens uruchomił bota i już po chwili zaczął sprawdzać odczyty.
- Chcesz się tego pozbyć? - spytał po chwili przeklikiwania się.
- Chcę to opanować,przechytrzyć… zdobyć przewagę. Co udało ci się wykryć. Co o tym wiesz?- zapytał Idol po namyśle.
- Opanować i przechytrzyć? - zdziwił się Clemens - Ale to jest jedynie martwy przedmiot. Chcesz go przestroić tak? - upewnił się.
- Chcę go wybiórczo zagłuszyć. Niech wysyła sygnał, ale niech nie jest w stanie żadnego odebrać.- wyjaśnił Idol.- Jakiś bloker zewnętrzny, żeby przypadkiem firma nie dowiedziała się, że ktoś grzebał przy ich bombce.
- To się da zrobić. Krótki zabieg nano powinien załatwić tę kwestię. Ale bomba wciąż będzie aktywna. -
Clemens tłumaczył spokojnie.
- Jeśli nie będą mogli zdalni odpalić zapalnika, będzie bezużyteczna… prawda?- spytał retorycznie Idol.- Najpierw zapalnik, a potem… jak będzie czas i możliwość pokombinujemy o usunięciu tego i owego.
- Tak, będzie dopóki ktoś nie będzie chciał zamienić bombki na kawałek amunicji. -
lekarz poklepał Idola - Kiedy możesz …. lub…. chcesz ten zabieg?
- Im szybciej tym lepiej prawda?
- stwierdził Idol po chwili namysłu.
- Ok, - pokiwał ze zrozumieniem. - To musimy znaleźć jakieś spokojne miejsce, żeby nie trzęsło - zaśmiał się rubasznie. - Możesz usiąść. Masz jakieś sugestie? Nie chcę wpuszczać nikogo z trackerem do siebie. W aucie… możemy spróbować ale warunki są polowe. - Idol nie wiedział, czy lekarz sobie żartuje czy mówi poważnie.
- Mówiłeś że to prosta procedura?- zapytał Billy wyraźnie się zastanawiając.- Co wiesz o warunkach przy nCat? Cathy mówiła, że tam sieć się rwie, więc mogą nie zauważyć majstrowania przy “obroży”.
- Stosunkowo prosty zabieg. Muszę wpuścić i dostroić nany. Możemy spróbować zaszyć się w okolicach nCatu.
- pokiwał głową zgadzając się. - Chociaż sam nCat nie jest ostoją bezpieczeństwa. Hmm… zawrócimy, wezmę drony. Powinno starczyć.
- Łatwiej poradzimy sobie z miejscowymi typkami niż wybuchem, to pewne…
- zaśmiał się Idol i skinął.- Twoja decyzja Clemens, to ty tu jesteś specjalista.
- Ale twoja głowa -
poruszał brwiami.
Wydał polecenie androidowi i van zaczął zawracać.
Faktycznie podjechali z powrotem do kliniki, z której Clemens zabrał dwa drony wraz z padem sterowniczym.
Dodatkowo miał ze sobą niewielką, czarną walizeczkę. Wskoczył w końcu z powrotem do vana i ustawił GPS dla androida w kierunku nCat.
- Mam tu naszych małych przyjaciół - poklepał wesołym, pieszczotliwym gestem walizeczkę. Spojrzał bystro na Idola -Skąd ta nagła zmiana?- zagadnął.
- Hmmm… zmiana?- zastanowił się Idol.- Przemyślałem parę spraw… po prostu. Miałem.. trochę czasu na to.
- No właśnie o tym mówię. Przed kilkudziesięcioma godzinami nie miałeś zamiaru blokować. Cokolwiek się zmieniło, to cieszę się, że zaczynasz walczyć o siebie.
- To jeszcze nie walka… to nadal krycie się.-
wzruszył ramionami Idol po chwili namysłu.- Nadal mają w garści. Ot, co najwyżej zyskałem nieco więcej czasu, jeśli zawiodę.
Clemens wzruszył ramionami:
- Tak czy siak, lepsze niż bezwolne poddawanie się…
- Prawda… na razie jednak pozostało mi czekać na lepsze okazje lub je znaleźć.
- stwierdził najemnik po chwili namysłu.- Zobaczymy co przyniosą kolejne dni. Ile ci zajmie cały zabieg?
- Jakieś pół godziny, czterdzieści minut może. -
stwierdził Clemens bawiąc się panelem dronów. - Spieszysz się gdzieś? - spytał z uśmiechem.
- Niezupełnie. Mam jednak… klientkę, a ta może mnie wezwać. Uroki bycia ochroniarzem.- wyjaśnił ze śmiechem Idol.
- To ustaw auto-odpowiedź na czas zabiegu. Wolę, żeby nic nas nie rozpraszało.
- Ok…-
rzekł w odpowiedzi Idol i rzeczywiście tak uczynił.
Van zatrzymał się na pograniczu dzielnicy biedoty a Clemens wypuścił dwa drony ustawiając je i androida na automatyczną odpowiedź na atak.
- Leż spokojnie i nie ruszaj się za bardzo. - wymruczał podpinając Idola do czytników i ustawiając skaner na automatyczny odczyt.

Następnie otworzył walizeczkę i wyciągnął z niej niewielki płaski pojemnik, przypominający monetę. Ułożył go na podajniku, który przesunął w okolicę głowy Idola.
Posługując się padem i przyglądając odczytom ze skanera, mruknął zadowolony:
- No dobra, zaczynamy. Gotowy?
Wdech wydech, wdech wydech… uspokoić umysł, medytacja, spokój, cisza… pustka. Idol przymknął oczy skupiając się na oddychaniu właśnie. -Gotowy.
Wnętrze vana wypełnił jedynie cichy szum maszyn i ledwo słyszalne przeklikiwania Clemensa. Przez dłuższą chwilę Idol nie czuł nic.
Potem jednak Clemens ostrzegł go:
- Za chwilę możesz poczuć łaskotanie i jakby drętwienie prawej ręki - nie przejmuj się tym. Wszystko jest w porządku. Naturalna reakcja organizmu. Faktycznie… gdzieś na krańcu zakresu postrzegania Idol poczuł lekkie igiełki mrowienia. Trudne do wyrażenia słowami uczucie wywołujące ni to chęć poruszenia palcami ni to podrapania się. Ustąpiło jednak łagodnie.
Kolejne minuty mijały, skupiony nad pracą lekarz nie odzywał się więcej.
Po dłuższym czasie jakby odetchnął.
- No, skończone. - obsuwając skaner tak by pokazać obraz Idolowi.
- Tutaj jest wszczepiona bomba - wskazał na niewielkich rozmiarów wrzecioniowaty wytwór, oplatający się wokół pierwszych kręgów szyjnych. - Tutaj są jej odczyty przed i po - wyświetlił kolejny obraz, nie różniący się niczym od jego brata bliźniaka. - Blokada jest teraz bezpośrednio pod bombą - wskazał pojawiający się na kolorowo punkt. - Zablokuje aktywowanie tych odnóży. A przez to odcięcie impulsów nerwowych czy potencjalną hmm.. eksplozję. - podświetlenie wygasło. Pytania?
- Teee odcięcie impulsów nerwowych brzmi podejrzanie.
-wyjaśnił Idol po chwili rozmyślania.
- Hmm aktywowana bomba może odciąć przepływ impulsów, blokada to uniemożliwi. - wyjaśnił ponownie lekarz. - To dobrze… - zaśmiał się ironicznie nieco.
- Ok… o tej sztuczce nie słyszałem.- stwierdził Idol siadając.- Może o reszcie pogadamy wyjeżdżając z nCat. Nie ma co narażać się niepotrzebnie.
- Ok, dokądś Cię podwieźć?
- To jest dobre pytanie…-
Idol spojrzał na godzinę i zamyślił się. W tej chwili nie bardzo miał gdzie się udać. Karoline była zajęta pracą, Kira i Lady J. też… Cathy i Dee, nie chciał im przeszkadzać. Sprawdził jedynie skrzynkę z powiadomieniami.- Do “Clockwork Rosebud”.-
Mógł sprawdzić jak Kira się czuje po wczorajszej misji, no i… zabić trochę czasu spoglądając na klientelę. A potem się po prostu przespać w łóżku samemu. Taki był plan.
W skrzynce faktycznie znalazł wiadomość od Rose:
“Spotkanie w nCat o 13:00, moje “wyjście” możemy realizować od dzisiaj wieczór. Pasuje?”
“Skontaktuję się z moim agentem, w sprawie masek i dam znać”-odpowiedział Idol.
W między czasie do vana powrócił android i na polecenie Clemensa wstukane do GPSa skierował się do Clockwork.
- Więc… co wiesz o tej bombce. Jak duży to ładunek? Chyba coś nowego. Ostatnim razem, tylko wysadzało głowę.- przypomniał sobie z kwaśnym uśmiechem Billy.
- Teraz też może, ale może też sparaliżować lub innymi słowy całkowicie odciąć system nerwowy od przesyłania sygnałów z mózgu do mięśni. Może też wprowadzić odwrotność tego, przewodzić tak duże i szybkie połączenia, że usztywni mięśnie w paroksyźmie prowadzącym do niewydolności serca, kończącej się zgonem.
- Urocze.-
uśmiechnął się kwaśno Idol podpierając dłonią podbródek.[i]- I aktywować można przez sieć tylko, czy też zdalnie przez mały przekaźnik?
- Na oba sposoby. - stwierdził grobowym głosem Clemens. - Na chwilę obecną jednak ten konkretny model jest deaktywowany. - poklepał Billy’ego gestem, który miał być pocieszający.
- Dobrze wiedzieć… a pomijając sieć.. jak daleko potrafi ten ładunek przesyłać sygnał sam z siebie? Na jaką odległość mogą mnie namierzyć w nCat?- zapytał ponownie Billy rozważając różne możliwości.
- Sam sygnał? Sygnał korzysta z sieci netu i satelit. Działa jak hmm…. jak telefonia komórkowa? - lekarz starał się znaleźć najlepiej obrazujące porównanie.- Nie muszą być blisko by móc cię namierzać lub aktywować ładunek bomby w tym modelu.-
Idol skinął głową w odpowiedzi. Nie była to dobra nowina, ale przynajmniej rozumiał swoją sytuację. Na więcej nie było już czasu. Dojeżdżali.


W klubie było dość spokojnie, ale za barem zamiast Kiry stała jej standardowa zmienniczka. Krzątała się za barem porządkując i wykładając pojemniki, uzupełniając braki w wyposażeniu.
Idol przysiadł się z boku i posłał dwie wiadomości. Jedną do Dee.
“Jak będziesz miała chwilkę, ile jeszcze potrzebujesz czasu na owe maski ID”
A drugą do Kiry.
“Hej… Sekundowanie przy randce poszło dobrze?”
Dakota odpowiedziała prawie natychmiast:
“Jakieś 40 min do godziny, ok?”
“Dzięki księżniczko.”
- odparł Billy kończąc pogaduszki. Dee była zajęta, Cathy pewnie też, a on nie miał powodu zawracać im głowy. Może wieczorem?
Kira zaś odpowiedziała dopiero po kilku chwilach:
“Poszło dobrze, wszyscy żyją. Jak poszło winokosztowanie?”
“Długo trwało i było bardzo owocne. A ty… zadowolona? Odpoczywasz w domku?”
“Trochę boli głowa, ale daję rady. Jestem u siebie, ale nie sama. Będziesz później w klubie?”
“Nie wiem. Może. Nowa sublokatorka?”
“No to może się zobaczymy Nie, ciąg dalszy…”
“A więc Rudy cię zdobył. No cóż… lucky bastard
“Jeszcze pomyślę, że jesteś zazdrosny
“Jeśli poprawi ci to humor, to pomyśl że jestem baaardzo zazdrosny .”
“:P do zobaczenia później… może… zazdrośniku.”
Billy zakończył rozmowę serią emotikonek z “romantycznego” i “gniewnego” pakietu. Po czym zamówił coś do picia na wynos i rozejrzał się po sali.
Dostał zamówiony trunek w pojemniku, a barmanka skasowała zapłatę.
O tej porze klub był raczej pustawy i spokojny. Mało osób się kręciło a atmosfera była sennawa. Toteż Idol zabrał instant-beer na górę do swej klitki. Wstawił trunek do lodówki i rozebrał się do snu nastawiając sygnał protezy na taką godzinę, by trafił do nCat, tym razem na czas.
Miał czas na sen a około 1,5 godzinna drzemka pozwoliła zregenerować się nieco po burzliwej nocy z Lady J.


O umówionej godzinie stawił się w nCat; Rose już na niego czekała.
- No patrz, tym razem korków nie było? - przywitała kpiąco wyrzucając resztkę papierosa i przydeptując ją butem.
- Zdarza się. Co teraz?- zapytał Idol wzruszając ramionami i ignorując przytyk.
- Teraz idziemy się spotkać z rodzeństwem - zakomenderowała i poprowadziła Idola ponownie przez labirynt nCatu do znanej mu już miejscówki Svenda i Mony.
Drzwi kwatery ponownie otworzyła dziewczyna, która witała ich poprzedniego dnia.
- Załatwiłem spotkanie na dzisiaj popołudniu - Svend przeszedł bezpośrednio do tematu nie bawiąc się w żadnego grzecznościowe ceregiele. - Na 13tce spotkasz się z łącznikiem, nazywa się Ibis. Rose zaprowadzisz go na wschodnie skrzydło. Oprócz waszej dwójki nie ma być nikogo więcej. Z Ibisem będziesz mógł omówić sprawę Matrixa. - spojrzał na Idola spokojnym wzrokiem. Mona zapaliła papierosa wciąż bez słowa przyglądając się Billy’emu.
- Dla mnie wszystko OK.- stwierdził Idol w sumie tego się spodziewając. Jak i tego, że ów Ibis przybędzie z kilkoma gorylami lub obstawi jakiś dach snajperem. Ryzyko zawodowe jak to mówią.
- O której to jest popołudnie - uściśliła Rose.
- O 15:00 - Svend odmruknął krzywiąc się ni stąd ni zowąd - Powinno wam to dać dość czasu by go jakoś ogarnąć. - machnął dłonią w stronę Idola.
- Dobra, damy radę. - Rose podała parę czipów Monie - połowa teraz, połowa po spotkaniu.
Mona przyjęła zapłatę, fixerka ruszyła do drzwi.
- Do zobaczenia - rzekła rodzeństwu. Obydwoje skinęli tylko w ciszy głowami.
Idol spapugował ten gest również się w ciszy kłaniając, po czym rzekł.- Co teraz?-
Gdy już opuścili budynek.
- Masz te maski? - spytała krótko dziewczyna.
- Powinny być gotowe. Gdy wyjedziemy z nCat, udamy się do mnie. Zamelinujesz się u mnie w pokoju, a ja przywiozę je.- wyjaśnił Idol.
- Ok, - spojrzała na Idola - a nie mogę jechać z tobą? - spytała marszcząc lekko brwi.
- Hakerzy to dość skryty ludek. - wyjaśnił Idol.- A ten szczególny przypadek jest mi bardzo bliski. To rodzina… więc… nie. Tam akurat zabrać cię nie mogę. Ale nie martw się. Mam piwo i telewizję. Nie będziesz się nudzić przez ten czas.
Rose tylko wzruszyła ramionami lekko obruszona.
- Ok… - mruknęła.
Skontaktował się z Dee.
”Hej księżniczko. Jak tam maski ID? Można już po nie wpaść do was?-”
“Można, gotowe czekają.”
“To wkrótce się zjawię. A wy byłyście grzeczne. Nie narozrabiałyście za bardzo? ”-
zapytał Billy jednocześnie zamawiając taksówkę do “Clockwork Rosebud”.
“My?! Nieeee… A Ty?”
“Zależy co rozumiesz przez bycie niegrzecznym”-
odparł Idol, gdy jechali przez miasto. Spojrzał na Rose i spytał.- Chcesz coś zamówić do jedzenia? Mam tylko piwo w lodówce.
“A ile jest definicji i ile z nich pasuje do Ciebie?”

- Nieee, chyba nie. Ile Ci to zajmie? - dopytywała dziewczyna.
- Nie wiem… Kilkanaście minut. Wpadnę po maski ID i omówię związane z nimi sprawy… aaa…- sięgnął do kieszeni i wyjął niewielki czip.- To nagranie z pogaduszek z dwiema biurokratkami niskiego szczebla. Ale możesz przyjrzeć jak się zachowują dla zabicia czasu, chodzi głównie o manieryzmy i sposób mówienia.
- No to nie zamawiam
- uśmiechnęła się lekko - Wytrzymam na piwie. - odebrała czip z nagraniem - Super, chętnie się zapoznam z … wyższą klasą. - zamruczała lekko ironicznie. - Dzięki.


W Clockwork zaczynał się powoli zbierać tłumek i Rose rozglądała się ciekawie po wnętrzu i znajdujących się tam osobach.
- Mieszkasz w klubie?
- Tak. Szczęściarz ze mnie.-
odparł z uśmiechem Idol biorąc dłoń Rose w swoją i przeciskając się przez tłumek w kierunku pokoi na pięterku.
- No to zależy od definicji, ale źle chyba nie masz - stwierdziła tupiąc za mężczyzną.
- Hilton to to nie jest.- Idol otworzył drzwi kluczem elektronicznym i wpuścił Rose pierwszą. Wszedł i wskazywał palcem. -Tam jest lodówka, tu płaski telewizor-standardowe kanały plus wejście do sieci, tu łóżko, tam mini łazienka, a tam w kącie kuchnia. Jakieś pytania?
Dziewczyna zaczęła się śmiać:
- Nie, chyba dam radę - rozejrzała się po pomieszczeniu - To czekam zatem. Aaaa, mogę tu palić?
- Zapal sobie jeśli chcesz. No to znikam. Dobrej zabawy.
- rzekł na pożegnanie Billy i wyszedł. Nie miał czasu do zmarnowania, więc zamówił taksówkę pod “Clockwork Rosebud”, która zawiozła go wprost pod mieszkanie dziewczyn.


Dakota wpuściła go do środka i przytuliła lekko na powitanie.
- Cześć - stwierdziła z uśmiechem.
- Hej... jak się macie?- zapytał Idol czochrając jej czuprynę.
- Dobrze, wchodzisz na górę?
- Na moment tylko.
- rzekł z uśmiechem Billy.- To jakie maski przygotowałaś. Pod kogo się podszywamy?
Wędrując schodami na górę Dakota opowiadała:
- No chciałeś asystę do SVP marketingu nie? Znalazłam Alison Mallory, w firmie od ponad 5 lat na stanowisku zastępcy SVP, dochrapała się fuchy za bycie bardzo drapieżną suk….- nie dokończyła -. noooooo… bardzo konkurencyjna jest. Pasuje do negocjatora profilem. Lat 28. Więc wiekowo powinna być też ok.
- Jest idealna. -
rzekł z uśmiechem Idol.- Nikt nie zaczepia takich bab z własnej woli. A jak w kwestii wynajęcia pokoju na dobę, na tym samym piętrze pod firmę? Da się to załatwić?
- Nie, tam są mieszkania prywatne. Nic pod wynajem. Budynek luksusowych apartamentów, nic do wynajmu nie było -
powtórzyła raz jeszcze.
- Podłączycie się pod sieć tego budynku? Chodzi o kontrolę kamer i przepływ informacji.- zapytał gdy weszli na górę.
- Tak to nie problem akurat. - pokiwała głową Dakota, a z pokoju wyjechała Cathy z uśmiechem na buzi witając Idola - Billy!
- Hej kociczko… właśnie mówiłem Dee o przedstawieniu jakie odstawimy.-
rzekł wesoło Idol na jej widok.
- No to fajnie… i jak? Masz wszystko zaplanowane już? - spytała wyciągając rączkę do przytulenia się.
- Teoretycznie.. lubię obmyślać w locie. Dee…- przytulił się do Cathy zerkając na dziewczynę.- … znajdziesz w tym budynku jakieś mieszkanie należące do szychy z firmy w której pracuje Mallory? Zaaranżowalibyśmy przedstawienie, tak by wyglądała na to że Rose idzie tam załatwiać sobie karierę poprzez… no… łóżko. To by tłumaczyło dyskrecję całej sytuacji.
- Billy -
spytała Dee - ale co wy tam idziecie robić w ogóle? - lekko skołowana dziewczyna próbowała zrozumieć plan działania.
- Rose chce wejść do jednego z mieszkań i coś z niego zabrać. Nie pytałem co.- wyjaśnił Idol.- Ponoć ma być puste w tym czasie.
- Hmmm… czyli włam?
- upewniła się Cathy.
- Tak. Ja mam ją podczas tego włamu ochraniać.- wyjaśnił mężczyzna.- A wy będziecie pilnować mnie.
- No to wystarczy przecież wprowadzić do systemu fałszywe zaproszenie na umówione spotkanie. W takich miejscach to musi być w systemie. Inaczej nie wpuszczą dalej. A ta Rose nie będzie mieć żadnego dostępu? Karty? Czipa? -
dopytywała Dakota.
- Nie wiem jak się zamierza do tamtego domu dostać, to już chyba zaplanowała. Ja chcę byśmy się dostali do samego budynku bez problemu i bez wzbudzania podejrzeń. I tak… przydałoby się właśnie wygenerować takie fałszywe zaproszenie od kogoś, kto miałby… powód, by Mallory zapraszać do siebie w sposób dyskretny.- najemnik zgodził się z Dakotą.
- Ok - pokiwała głową dziewczyna - no to siadaj a ja sprawdzę. To nie powinno zająć zbyt długo.
Dakota wbiła się do sieci w pokoju Cathy. Za to dziewczynka zapatrzyła się na Idola:
- Chyba musisz się ogolić, co? - spytała marszcząc malutki nosek.
- Na to wygląda… będę musiał się ogolić, wcisnąć w garniturek i wyglądać jak wszyscy ci sztywniacy towarzyszący szychom… szkoda, zawsze uważałem że w brodzie mi o twarzy.-zamyślił się Idol głaszcząc dłonią swój zarost.
- No ale broda, brodą, ale zapuściłeś o tu na policzkach - pokazała łapką na sobie - musisz tak wiesz… no… nie wiem jak się to mówi. Czyściej. - powiedziała ekspertka w modzie męskiej.
- Będę gładki jak pupcia niemowlęcia.- odparł Idol składając palce dłoni w harcerskiej przysiędze.- Niestety.- Lubił bowiem swój obecny wygląd.
Cathy zachichotała mrużąc oczy.
- Nie będziesz. - pisnęła śmiejąc się - przecież jesteś już za stary!
- Się zdziwisz.-
“obruszył” się mężczyzna i nachylił ku Cathy.- Następnym razem jak pogładzisz moją twarz… sama się przekonasz jaka delikatna i gładziuchna będzie.
- Będziesz się golił laserowo? -
spytała zaskoczona nieznacznie. - Znaleźć ci dobry salon?
- Nie… zrobię to staromodnie, brzytwą. Liczę że mi szybko potem broda odrośnie. Nie chcę się wydepilować.-
stwierdził z niesmakiem Idol, jakby uważał że facet bez owłosienia na twarzy jest mało męski.
- Hmmm… no dobra… - Cathy jakoś nie do końca wyglądała na przekonaną lecz ich rozważania nad przewagą metod golenia przerwało wejście Dee.
- Na piętrze 38 mieszka niejaki Jean Clumas, SVP ds. marketingu w firmie konkurencyjnej. Ustawiłam mu spotkanie z Alison na dzisiaj na 21:00 ze statusem do potwierdzenia. Ma jeszcze okienko jutro ale o 19:00. Później ma spotkanie o 22:00 na mieście i wychodzi z domu. Więc trzeba któreś z tych terminów wybrać. - spojrzała na Billy’ego.
- Ok… przekażę jej to od razu.- rzekł w odpowiedzi Idol z uśmiechem i oderwał się od Cathy.- Jesteś niesamowita Dee.-
Po czym ruszył do wyjścia ze słowami.- Pojadę teraz do niej i przekażę wam jej zdanie. Więc bądźmy w kontakcie, Ok?
- Dzięki -
Dakota zamruczała lekko czerwieniąc się i odprowadziła Idola do wyjścia.
- Paaaaa!!! - pożegnała się Cathy.


Powrót do Clockwork obyła się bez przeszkód. Gdy Idol wszedł do swojego mieszkanka, Rose była właśnie w trakcie naśladowania gestów kobiet z hologramu. Zamarła lekko jakby złapana na czymś niewłaściwym. Zaśmiała się i odpuściła gest.
- Trochę ćwiczyłam. - mruknęła.
- Wyglądałaś uroczo… dobrze ci idzie. Gadałem z moim człowiekiem i tu jest twoje ID.- rzekł podając Rose chipa.- Alison Mallory, zastępczyni SVP marketingu w Kroeger. Będziemy mieli osłonę hakerską na akcji, ale liczę że z samym włamem do cudzego mieszkania sobie poradzisz?
- Tak, tym najmniej się przejmuj. Jestem przygotowana do tego.
- stwierdziła przyglądając się danym sczytywanym z czipa. - Ok… - pokiwała głową - … powinnam dać radę udawać sukę. - uśmiechnęła się. - Jeszcze kwestia terminu…
- Okienko jest dziś o 21.. tajne spotkanie z Jeanem Clumasem z konkurencji, oraz jutro o 19:00. To tłumaczy obecność tylko jednego ochroniarza i przyjazd taksówką.-
wyjaśnił Idol.
- Dasz radę być gotów na dzisiaj? Czy wolisz załatwiać 13tkę osobno?
- Dam radę dziś.-
stwierdził Idol z uśmiechem.- Muszę się ogolić tylko i wcisnąć w bardziej szykowny garniak. A ty… musisz założyć coś bardziej biurowego.
- Myślę, że spotkanie na 13tce nie zajmie więcej niż godzinę? -
spytała pytająco przyglądając się Idolowi. - To da nam co najmniej godzinę na przygotowanie się, prawda? Powinno wystarczyć. - skwitowała.
- Myślę że tak.- ocenił Idol i odłożył na łóżko marynarkę.- A teraz wybacz, muszę skorzystać z łazienki.
Obok marynarki wylądowała koszula, a sam Idol udał się półnagi, do tego co nazywał tu łazienką mrucząc pod nosem.- Gdzieś tu powinna być jakaś brzytwa. Pamiętam, że jakąś miałem.
- Billy… nie gol się przed wizytą w nCat. - Rose zaglądnęła do pomieszczonka i spojrzała w lustro w oczy odbiciu Idola - Lepiej będzie jeśli nie będziesz czyściutki lśniący. Golenie nie zajmie ci długo, co?
- Ok… w sumie masz rację. No to najpierw zakupy ubrań po drodze do nCat.-
stwierdził Idol słysząc jej słowa. Rozumiał, że nCat nie było rajem na ziemi, ale ci stojący wyżej, to chyba dbali o zarost? Niemniej Rose tu była specem, więc jej posłuchał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-04-2016 o 23:09.
abishai jest offline  
Stary 09-04-2016, 23:13   #76
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Billy Idol


Nieco ponad godzinę do spotkania z Ibisem… bardzo wąskie okno na dojazd do sklepów, zakupy ubraniowe i dojazd do nCatu na czas.
Z resztą i Rose nie omieszkała wytknąć tego faktu:
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – dziewczyna oparła się nonszalancko ramieniem o futrynę - Liczymy 1 godzinę na spotkanie z Ibisem. Czyli 16:30 powinniśmy być wolni. Ja potrzebuję około godziny na przygotowanie, a Ty? – machnęła dłonią i wydłubując tytoń z pudełeczka zaczęła zwijać papierosa – To bez znaczenia. Jakby nie liczyć, i tak więcej czasu mamy po spotkaniu. To jak? – spojrzała na Idola spod brwi.

nCatseraj, poziom 13, wschodnie skrzydło, godz.14:55

- No to jesteśmy… - wysapała Rose pokonując ostatnie podejście na najwyższy poziom dzielnicy szczurów.
Przestrzeń pomimo dość wczesnej pory zasnuta była lekkim mrokiem.
Wszystko wokół wyglądało jak bebechy niekończącej się i nieożywionej bestii. Wiecznie głodnej, ciągle rosnącej, nigdy nie zaspokojonej.
Sterczące metalowe rusztowania, rozwalone lub niedokończone kawały murów, zwały kamieni i cegieł, kawały drewna, blachy, wielkie odłamy wypełniaczy i zastygłej masy pianek ocieplających wskazywały na to, że tworzy się tu kolejny wielki odłam dla ludzkiej biedoty.
Pod czyje dyktando?
Według jakiego planu?
Billy nie miał pojęcia.
Z namiastki dachu pokapywała gdzie niegdzie woda. Tworząc smętne plamy kałuż, próbowała znaleźć ujście.

Idol szedł obok Rose, próbując jednocześnie omijać rozwleczone po podłodze okablowania - które nie do końca dobrze izolowane posykiwały spięciami od czasu do czasu - i rozglądać się po okolicy.

W końcu Rose wskazała kilka metrów przed siebie na skupisko większych kontenerów, które jakimś cudem znalazły drogę na ten poziom.
- Ok, to tam – zrobiła jeszcze kilka kroków do przodu - tam zaczekamy.

W tym samym momencie Idol usłyszał za plecami kroki. Kątem oka zobaczył Rose raptownie odwracającą się. Przed nimi zobaczył trzy postaci wyłaniające się spomiędzy kontenerów. Zaklął w duchu, nieco za późno zorientowawszy się, że nie są tutaj sami.
Czy to Rose prowadziła go w pułapkę?
Czy może to rodzeństwo kacyków wystawiło ich dwójkę?

Idol nie miał czasu na dywagacje, gdy pięciu napastników błyskawicznie skracało dystans.
Rose sięgała dłonią pod kurtkę rozstawiając nieco szerzej stopy.
Idol poczuł kopnięcie adrenaliny...

 

Ostatnio edytowane przez corax : 10-04-2016 o 13:49. Powód: zmiana linka
corax jest offline  
Stary 16-04-2016, 01:55   #77
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Studio Tatuażu Blue Seagull na Manhattanie, późne popołudnie
Wracając z Highway Luc poszukał studia tatuażu, trafiając w końcu na miejscówkę nazwaną “Blue Seagull”. Nie wyróżniało się ono niczym specjalnym w alejce na której znajdowały się inne lokale usługowo - handlowe z kolorowymi szyldami.
Wszedł rozglądając się ciekawie. Najpierw skromne trójkątne pomieszczenie służące za poczekalnię. Gdzie można było wygodnie usiąść i urozmaicić sobie czas oglądaniem stale lecącego w tle programu muzycznego.
Głębiej były trzy niewielkie pokoje oddzielone szklanymi ścianami, na których wyświetlały się rozmaite obrazki i zdjęcia przedstawiające propozycje tatuaży oraz wykonane do tej pory przez studio dzieła.
Zauważył jakiegoś faceta patrzącego na niego wzrokiem typu “co Ty tu robisz”.
- Robicie ‘chwilówki’? - spytał solos.
- Chodzi Ci o tatuaże henną albo kozim mlekiem? - Tatuażysta ironicznie uniósł brwi.
- Może być i kredkami... - Luc wyszczerzył zęby. - Chcę coś na ryj nie permanentnie, na godzinę, dwie.
- Robimy. Coś konkretnie?
- Diabeł. Oczodoły, te sprawy, kalibracja go na ryju. Ma być przerażający a jednoczesnie nie groteskowy. Coś co ktoś faktycznie mógłby sobie zrobić. Jakieś zjeby twardziele uznające, że tattoo doda im stylu.
Koleś pokiwał głową z miną cierpiętnika. I zaprosił na stanowisko. Na drugim stanowisku pracowała już płomiennowłosa dziewczyna dziarająca jakiegoś wielkiego faceta z bujną brodą.
Tatuażysta wskazał Lucowi wygodny fotel i zaprosił gestem dłoni:
- Coś do picia?
- Nie trzeba. Czym i jak to zmyję?
- Używając taśmy samoprzylepnej - stwierdził grobowym tonem dowcipniś sięgając po pada i przeklikując w nim szybko. Spojrzał na Luca - Zwykłym mydłem i wodą. Może wymagać nieco potarcia. Wystarczy jak kupisz syntetyczną gąbkę. Im dłużej na twarzy, tym nieco dłużej szorowania. - Pokazał opcję tatuażu. - Ten pasuje? - postukał Luca w przedramię widząc, że solos nie słucha go za bardzo, za to zezuje w stronę jego kumpeli.
- Wtorek… - Luc spojrzał bardziej trzeźwo na tatuażystę. - Aaa… tak… To świetne, potrzebuję na jeden efekt za godzinę ma go nie być. Ten jest ok.
Koleś odwrócił czapkę daszkiem do tyłu nie komentując ślinotoku Luca. Chyba był przyzwyczajony do takich reakcji.
- Ok, oczyszczę ci teraz skórę. Może trochę szczypać. Ale wierzę, że sobie poradzisz. - rzucił kpiąco, rzucając spojrzenie na sąsiednią kabinę. Nalał jakiegoś płynu na wacik i oczyścił twarz Luca. Faktycznie lekko zapiekło. Tatuażysta zaczął nakładać rękawiczki, wybierać odpowiednie rodzaje tuszy i nakładać je do pojemniczków. W końcu zamiast standardowej maszynki wziął zestaw wąskich pędzli.
- Nie ruszaj się - mruknął i zaczął powoli bawić się w maestro.
Luc starał się nie ruszać, ale ułożył głowę tak by jednocześnie tatuażysta miał pełen dostęp do jego twarzy, a Luc mógł zerkać ku jego koleżance. Chłopak pracował w skupieniu, tak samo jak rudowłosa, nieświadoma, że jest obiektem ostrzału zza szyby. Pochylona od czasu do czasu przesuwała się na fotelu na kółkach by lepiej dotrzeć do danego elementu tatuażu. Prezentowała wtedy urocze krągłości bioder opiętych spódniczką mini. Facet na fotelu za to brylował i ociekał urokiem osobistym. Dziewczyna coś odpowiadała ale głównie dawała wygadać się klientowi. Robiąc przy okazji swoje.
- Druga strona teraz - zapatrzenie Luca zostało brutalnie przerwane. - Zamknij oczy.
Solos niechętnie przymknął ślepia.
Po parunastu minutach, usłyszał upragnione:
- Gotowe. Dam ci lusterko, ocenisz. - Koleś w czapce odbił się lekko stopami od podłogi i przejechał kawałek by sięgnąć po lustro. Podał je Lucowi.
- Styknie?



- Właśnie o to mi chodziło… - Luc przeglądał się i zrobił cyberokiem przy okazji zdjęcie swojej mordy w lusterku. - Wiem, że dla was to profanacja robić takie rzeczy, ale hej… chciałbyś mieć coś takiego na ryju permanentnie? - wyszczerzył się dając mu chipy z napiwkiem.
- Różni bywają - tatuażysta spojrzał na Luca krytycznym okiem - niektórzy lubią mieć świńskie ryje na stopach. - Zrobił minę “co ja mogę” i przyjął zapłatę. - Tutaj jest ulotka studia. Na wszelki wypadek jakbyś chciał coś bardziej stałego. - Na ulotce były też imiona ekipy.
- Myslę od jakiegoś czasu. Ale dla mnie tattoo to musiało by być coś czego nigdy nie chciałbym usunąć - odrzekł zbierając się z fotela i nakładając kurtkę. - Możemy zrobić próbę szablonu. Zainteresowany?
- Możemy. Ale musisz mnie oświecić nieco bardziej co to by miało być. Jakieś konkretne tematy?
- Trzy motywy w jednym. Pierwszy: - wyciągnął Crowa z kieszeni kurtki. - Drugi to diabeł, trzeci: New Zaeland. Zrobisz szablon który mnie urzeknie? Wchodzę w to. Tylko… na pewno nie na ryju.
- No a jak ma duży być? Gdzie to chcesz? - zrobił szybką fotkę miśkowi. - I co konkretnie z NZ? Jakiś symbol konkretny kraju?
- Nie mam ciśnienia na tattoo, nie myślałem o tym, więc Ci nie powiem. Opracujesz coś co mnie urzeknie? Wchodzę. Nie to nie. Tylko tyle.
- Słuchaj, przemyśl sobie co byś chciał. Bo ja ci mogę zrobić co MI się będzie podobało, a nie o to biega, nie? To ty będziesz nosił tusz w skórze. Wyślij mi wiadomość co konkretnie z NZ by ci się chciało mieć. Miśka mam. Diabeł ma być straszny? Kuszący? Żartobliwy? Stary to nie jest tak, że idziesz do sklepu i wybierasz kilo jabłek, odrzucając jedno mniej czerwone od pozostałych. To jest sztuka. Ty masz wizję, ja przekładam ją na wzór i dziaram ci ciało - tłumaczył przewracając czapkę daszkiem do przodu. - Chętnie pomogę ale musisz dać mi nieco więcej info. - Otworzył drzwi do stanowiska i poprowadził Luca do recepcji. Ruda tatuażystka stała na zewnątrz i paliła.
- Sęk w tym, że nie mam planu. Raczej żartobliwy. Nie powiem Ci więcej, bo nie mam w głowie nawet zarysu. Zróbmy tak. Zrobisz projekt jaki uznam za ok - płace poczwórnie. Zrobisz taki jaki mi się nie przyjmie w mózgu? Nie było tematu. Wchodzisz? - Luc skierował się ku wyjściu zerkając ku tatuażystce.
Facet potarł czoło unosząc lekko czapkę.
- No ok, ale na kiedy to?
- Nie ma pośpiechu.
- Ok, to siądę nad tym za 2-3 dni. To powodzenia - kiwnął głową w stronę ryjka Luca.
- Powodzenia - odpowiedział wychodząc.
Zerknął ku dziewczynie palącej szluga i... skierował się ku samochodowi. Mazz, Kira, a ze łba nie wyszła mu jeszcze Eve.
Postanowił dbać o swój mózg.




Mieszkanie Mazzy w Bronx, późne popołudnie
Pokręcił się trochę by nie być za wcześnie, w 7eleven kupił sześciopak piwa… w końcu wziął Crowa ze sobą i skierował się ku apartamentowcowi Rudej. Wjechał na górę czując, że wzrasta mu adrenalina.
Wysłał wiadomość:
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od:LVDHeeN
Temat: Jestem
Nie zareaguj przypadkiem śmiechem na mój ryj… To żeby go mocniej przestraszyć.
Zwrotka nadeszła dość szybko, tuż gdy stawał przed drzwiami:
Cytat:
@LVDHeeN
Od:RedHotChilliSolo
Temat: RE:Jestem
Hmm ok…????”
Tym razem nie pukał, nie wiedział czemu drżały mu lekko palce gdy wstukiwał kod do drzwi, wszak wszystko było ustalone.
Gdy otworzył wszedł do środka.
- Skarbie, nawet nie wiesz jak jeden dzień potrafi wkurwić… - odezwał się zerkając ku salonowi, gdzie zgodnie z umową była Ruda z recepcjonistą. A w zasadzie recepcjonista na Mazz z górą sukienki odsuniętą w okolice talii. Soloska wydała nagły okrzyk zaskoczenia, niby to próbując zrzucić z siebie zaskoczonego kolesia:
- Kochanie… to nie tak jak myślisz! - krzyknęła niemrawo grzebiąc się z sofy.
Luc przez chwilę stał jak skamieniały, wypuścił piwo z ręki.
Sześciopak głucho uderzył o podłogę.
- No tak… - powiedział głosem pełnym wkurwienia i zaskoczenia jednocześnie. - Bo mówiłem, że będę dopiero późnym wieczorem? - Wyciągnął CityHuntera zza poły marynarki i z miną pełną bólu i szalonej złości zaczął iść w kierunku kanapy. Facet zerwał się szybko próbując zapiąć spodnie i jednocześnie stając na drodze Luca, wyciągnął dłoń przed siebie.
- To nie tak… nic nie wiedziałem, że ma kogoś - tłumaczył drżącym głosem odwracając się do Mazz i z powrotem do Luca nerwowym gestem. Mazz za nim nasunęła już górę sukienki z powrotem. - Serio…
Heen podchodząc odbezpieczył pistolet celując w głowę chłopaka, lecz gdy zbliżył się, chwycił po prostu rękę jaką ten wyciągnął i przyciągnął go do siebie, uderzając kolbą w twarz i zwalając go na podłogę.
- To nie tak, że cie zaraz zastrzelę. Serio… - powiedział.
- Prze… przepraszam! - Facet zaczął się zaklinać trzęsącym głosem - Człowieku nie tknę jej więcej! - mówił przytłumionym głosem dławiąc się nieco swoją krwią z rozwalonego nosa.
- Żadnej już nie tkniesz - pokiwał głową Luc stojąc nad nim z gnatem w dłoni. - Że nie wiedziałeś, to dam ci wybór. Odstrzelę Twojego małego Freda, albo łeb. Masz 30 sekund na decyzje.
- Felicity! - wrzasnął chyba zwracając się do Rudej - Człowieku!!! - zaczynał wpadać w panikę - O co chodzi…? Poznałem ją ledwo dzisiaj… nie ...
- Dwadzieścia pięć sekund.
Mazz siedziała na sofie obserwując ze spokojem scenkę.
- Nie możesz… nie możesz tego zrobić! To ona mnie tu zaciągnęła - Mazz parsknęła cicho pod nosem. Koleś zaczął się szarpać i podciągać na łokciach, próbując się odczołgać.
- Ona… ona też za to zapłaci - odpowiedział solos krzywiąc swoją wytatuowaną twarz i idąc za chłopakiem. - Piętnaście.
Chłopak był przerażony. Oczy szeroko rozwarte, przyspieszony oddech. Próbował się pozbierać, a gdy to robił lufa ciężkiego pistoletu natrafiła na jego usta oddalając go od opcji wstania. Luc pochylił się by złapać go za włosy, a lufa wcisnęła się między jego wargi,
- 10 sekund. Jaja czy łeb - warknął.
Oczy pechowego amanta wyszły na wierzch gdy zezował na broń pod swoim nosem.
Uniósł błagalnie złożone ręce nie mogąc mówić. Wpatrywał się wprost w zasłonięte tatuażem oblicze Luca, próbując szukać ratunku w siedzącej na sofie dziewczynie. Po policzku spłynęła łza, a ciało chłopaka trzęsło się w szoku niekontrolowanie.
Heen naparł lufą na jego zęby przyciskając łeb chłopaka do podłogi.
- Komu z Sunny Hill wysyłasz info z kliniki w Woodbridge - wywarczał trzymając swoją twarz prawie że tuż przy jego twarzy.
Emocje odbiły się wyraźnie na twarzy leżącego. Strach, paniczny strach, zdziwienie, niezrozumienie.
- 5 sekund.
- Mfmfmfmmmmm - wymamrotał z ustami wypchanymi spluwą i drżącymi rękami uniesionymi ku górze.
Luc cofnął lekko lufę pistoletu.
- Cztery, trzy…
- Dobraaaa!!! - wydarł się recepcjonista zaciskając powieki i zasłaniając twarz dłońmi jakby to mogło odgrodzić go od pocisku. - Wysyłam na adres email, nie wiem do kogo! - krzyknął ponownie.
- O czym gadałeś z CEO fundacji, Kupiłeś sobie 5 sekund. Siedem, sześć…
- Co? Kiedy? Ja nie...
- Pięć...
- Zaczekaj!!!! - zatchnął się.
- Cztery...
- O pieniądzach!!! - skulił się.
- Jakich pieniądzach?
- Należnych mi od niego… to jest od fundacji… zal….
- Nie wierzę. Trzy.
- Zalegają mi z zapłatą - pisnął chłopaczek przez krew i smarki krztusząc się.
- Zapłatą za co?
- Mieli opłacić mi studia, czesne za te dane.
- Dwa.
- Tylko tyle! Nie zapłacili! - rozpłakał się.
- Jeden.
- Nie!!!!! - zasłaniał się trzęsąc się - Ten skurwiel… - zwinął się w pozycję embrionalną trzęsąc się… - ten skurwiel jest mi winien…
- Skurwiel…? - Luc wyglądał jakby smakował to słowo i tylko dlatego nie pociągnął za spust. - Skurwiel…
- Skurwiel zabił moją matkę… próbuję go… próbuję go dopaść - wycedził z nienawiścią i dostał w pysk. Zawył z bólu.
- Sprzedajesz im info z Woodbridge - Luc zmienił pozycje pistoletu przykładając chłopakowi do skroni. Tylko po to by przybliżyć swoją twarz do jego. I nie tatuaż był tu najgorszy, w oczach Henna czaiła się żądza mordu. - Bo ich nie lubisz, martwy skurwielu?! - wydyszał z nienawiścią.
- Nie - wypiszczał już w tej chwili załamany. - Bo nie mam … nie mam wyjścia… - Spojrzał w twarz Luca.
- Czemu. Nie. Masz. Wyjścia - wysyczał mu solos prosto w ryj.
- O’Connell to mój ojciec. - wydukał trzęsąc się. - Nie mam wyjścia… nie … - zaciął się jak katarynka - On zabił moją matkę…
- Czemu?
- ...znalazł … co? Czemu? Bo … była ze slumsów… była dziwką…. - wypluł niemalże to słowo z obrzydzeniem. - Szantażowała go mną…. - zakasłał plując krwią i szpikami wokół.
- Kiedy ją zabił. Opisz jak wyglądała - Luc wręcz wywarczał mu prosto w twarz. - Mów wszystko. Jesteś na “jeden”. - Wbił mu brutalnie lufę w skroń.
- Zabił jakieś 9,5 roku temu. Wylądowałem w sierocińcu - szlochał - wyciągnął mnie niedawno. Dał dojście do szkoły, i pracę. U siebie, i polecił w agencji do pracy w klinice. Matka? Moja? - Unikał spoglądania w stronę, gdzie kątem oka dostrzegał broń. - Wysoka, szczupła, ciemne włosy, ciemne oczy, piękny uśmiech - opowiadał szybko łykając części słów.
- Jak często wysyłałeś informacje z Woodbridge?
- Co kilka… - zająknął się - …kilka dni.
- Dziś?
- Nie… nie, dzisiaj nie.
- Wyślesz plik. Dziś. Teraz, tak?
- Oookkkk - zęby mu szczękały o siebie.

Luc wstał choć wciąż celował w chłopaka kulącego się na podłodze.
Wybrał numer do Halo.
- W jakim formacie wysyłałeś dane - spytał czekając na odbiór połączenia.
Mazz podeszła do Luca i szepnęła mu do ucha:
- Teraz jest po godzinach. Nie jest za późno? Kiedy normalnie wysyłał dane? - nie chciała wtrącać się w “przesłuchanie”.
- Standardowe pliki tekstowe - wymamrotał chłopak ocierając twarz wierzchem dłoni.

Halo odebrał:
- Nasz wrzut, to standard tekstowy?
- Tak, tak samo jak ichni eksport - potwierdził runner.
- Wyślij mi kopię na skrzynkę.
Przez chwilkę trwała cisza, po czym Heen usłyszał znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Już.
Rozłączył się.
- Wysyłałeś tylko z pracy czy też po godzinach - rzucił do chłopaka kulącego się na podłodze.
- O tej samej godzinie…
- Której Kurwa!!! - Luc chwycił go za włosy znów wbijając lufę w skroń.
- 19.40!!! - pisnął z bólu łapiąc dłońmi za pięść zaciskającą się we włosach.
Heen podniósł się.
- Masz czym spiąć to coś? - spytał Mazz.
- Coś się znajdzie - dziewczyna przeszła do kuchni i wróciła z plastikowymi opaskami zaciskowymi. Podała je Heenowi.
- Masz dwa wyjścia chłopcze. - Luc usiadł w kucki bawiąc się pistoletem, już nie wciskał go nigdzie przerażonemu chłopakowi. - Jedno jest takie, że cię zaraz zastrzelę, a twoje zwłoki spłyną Hudson. Czy chcesz znać alternatywę?
- Tttaaaak… - pokiwał głową gwałtownie, próbując skulony usiąść.
Dostał w pysk, siadanie nie było widać wliczone w rozmowę.
- Jutro o 19:40 puścisz jeden plik na mail na który wysyłałeś poprzednie. Jeżeli wszystko pójdzie z tym okey, to po pierwsze będziesz sobie spokojnie żył, a po drugie Fergi… zapłaci za swoje. Jak coś nie pójdzie przez ciebie… to w domu mam shotguna. Załaduję go pociskami solnymi. To półautomat, jestem ciekaw czy jak ci go wsadzę w dupę, to po pięciu pociskach zdechniesz z bólu czy cię po prostu rozerwie. Rozumiesz mnie czy nie. Nie chcę słyszeć. Kiwnij tylko.
Kiwnął szybko głową ponownie zalany krwią.
- Cieszę się, że się rozumiemy .- Luc lekko się uśmiechnął zaciskając opaski na jego rękach i nogach.

- Mocno podrywał? - spytał Mazz omiatając wzrokiem jej biodra, na których gdy wszedł sukienki nie było. Teraz była. Zakrywała … nie wróć… oblepiała ciało Rudej jak druga skóra.
- Mmmm - Mazz zrobiła poziomy ruch dłonią w rozczapierzonymi palcami na znak, że niezbyt mocno. Podała Lucowi zapalonego fajka.
Wziął go i przesunął dłonią po jej biodrze.
- Nie dziwię mu się…
Przyciągnęła Luca do siebie trzymając go za kark. Oparła czoło o czoło solosa.
- Ok? - szepnęła.
- Taaak, ale… Nie chciałbym tak więcej, kochanie. To nie był dobry pomysł.
- Nie będzie więcej - uśmiechnęła się lekko i przytuliła się, lekko się ocierając o solosa. - Jak długo to się utrzyma? - spytała cicho wprost do ucha Heena.
- Dopóki nie chwycę za gąbkę i mydło - odpowiedział jej na ucho chwytając za miękki pośladek. - Mazz…?
Spojrzała tylko w górę na jego twarz. Z TYM uśmieszkiem i błyskiem w oczach.
- Mmm? - reakcję ciała widział przez materiał sukienki.
- Gnojek chciał Cię… myślisz, że… - ugryzł ją lekko w ucho a ręką zaczął masować jej pierś.
- On mnie nie obchodzi - lekko zadrżała zsuwając dłoń na podbrzusze kochanka. Zacisnęła dłoń na kroczu drażniąc solosa przez spodnie. - TY … - poszukała łakomie i gwałtownie jego ust - tak - szepnęła tuż przed pocałunkiem.

Gdy Luc zobaczył zapłakanego, przerażonego chłopaka stracił wkurw kreowany tym co… Mazz dobrze grała. Zamiast wybijania zębów lub upodlania chłopaka zdecydował się całując Mazz nie przechodzić do sypialni. Pieszcząc Rudą skierował ją ku sofie patrząc jej figlarnie w oczy. Chłopak mógł wszystko widzieć i widział, a gdy odwracał wzrok … słyszał.
Długo.


* * *

“Jeniec” wciąż leżał na podłodze, Ruda leżała leniwie wtulona w Luca z zawadiackim uśmiechem udając polowanie na jego sutek.
Solos wybrał numer do Edka, czekając na połączenie.

- Heen! - wykrzyknął punk radośnie przekrzykując lekki hałas.
- Zaraz się z Rudzielcem zbieramy, gdzie mamy jechać?
- Możemy podjechać do Golden Lion albo 21? Gdzie wolicie - Edzio wciąż ryczał radośnie.
- Miej Ty raz jaja i pokaż to wyborem miejsca co? - Luc parsknął wesoło, Mazz zachichotała cmokając go w klatę. - Może być i Lion, podjedziemy gdzie będziecie.
- Mmmmm…. To chodźmy do Hard Rock Cafe. Mają mieć jakiś koncert na żywo, a Kirunia głodna to od razu coś zjemy na miejscu - zarządził zdopingowany wielkolud.
- Aaaaaaaa, jak Kirunia głodna, to nie ma to tamto - solos dalej żartował mierzwiąc włosy Rudej. - To lećcie tam, dojedziemy.
- To zwijamy się - zaryczał potwierdzająco Edek i rozłaczył się.
Mazz leniwie zsunęła się z Luca.
- Sukienka czy nie? - spytała niewinnie.
- A chcesz bym patrzył na Ciebie bez przerwy? - Zmrużył oczy. - Bo ta kiecka tak działa.
- Znaczy dobrze działa - mruknęła i odwaliła na oczach rozwalonego na sofie solosa odwrotny striptease. Kręcąc biodrami i muskając ciało dłońmi, zasłaniała swe krągłości materiałem. Obciągnęła sukienkę prowokacyjnie - zdecydowanie dobrze się bawiła.
- Spadamy? A co z nim?
- Spadamy. A jego dokładniej zbloknąć i zakneblować i starczy. Chyba że… - Luc zaczął patrzeć na recepcjonistę jak tygrys na pożywienie. Otępiały nieco ze strachu, podniecenia, napływu adrenaliny i jej nagłego spadku chłopak, spiął się widząc spojrzenie Luca.
Wybrał ponownie numer do Halo:
- Taaaaak? - odezwało się łaskawie ptasie radio.
- Mamy tego skurwiela co słał dane, jutro wyśle plik bo go grzecznie poprosiłem. Ale musi przekiblować. Ma układ że śle o określonej porze. Nie chcę robić za paranoika, sam oceń: czy możemy go zostawić i pójść w miasto, czy przyjedziesz sprawdzić? Dziś w nocy Kirę chciano załatwić nanami, jeżeli wiesz o co mi chodzi.
- Chyba lepiej, żebyście odłożyli balety albo żebym ja wpadł - odparł natychmiast runner.
- Czekamy, tylko pośpiesz się. Trochę baletu nam się należy.
- Już zawijam kiecę i lecę, kaptyn maj kaptyn - fuknął runner i się rozłączył.
* * *

Halo zjawił się po nieco ponad kwadransie.
- Wow - mruknął na widok Mazz otwierającej mu drzwi - Sios…. - Ruda zatkała mu gębę zanim dokończył mówić. - Wow! - mruknął po raz drugi widząc recepcjonistę na podłodze. - Widzę, że dobrze się bawiliście?
- Nie mieliśmy z początku pomysłu na wieczór, ale hej!
- Na ile mam zamienić się w nianię?
- Na nic, będzie tu sobie leżał, chodzi tylko o to byś sprawdził czy nie ma na sobie nanów.
- Łeeeeee… - rozczarowanie w głosie runnera było trudne do ukrycia. - Myślałem, że to coś nowego - dorzucił zabierając się za skan.
- To ja idę po kurtkę - mruknęła Ruda ruszając w kierunku sypialni.

Kilka chwil później po odprawieniu swojej “magii”, Halo stwierdził, że recepcjonista jest czysty.
- Nie ma nic… - podniósł się i spojrzał na Heena.
- Dzięki. Wiesz, jak usłyszałem o nanach typa co robił za kamikaze…
- Jakiego… kamikaze - spytał leżący chłopak.
- A to nie wiesz fistaszku…? - Luc wziął do ręki popielniczkę z widocznym zamiarem rozjebania jej na twarzy chłopaka. Choć mówił całkiem spokojnie - żeś ty dane z Woodbridge sprzedawał rzeźnikowi i w nocy jeden koleś nanami chciał wykonczyć jedyną ofiarę jaka przeżyła, a nany zajebały go gdy się nie udało?
- Co?!?! - chłopak był w szoku. - Co kurwa?!
- JAK TO CO KURWA!!!!??? - solos przyskoczył do recepcjonisty chwytając go za fraki i uderzają głową o podłogę. - Sprzedawałeś info z Woodbridge o dziewczynach - opanował się i tylko chwycił go za włosy przysuwając do swojej twarzy. - A skurwysyn je mordował.
- Nie!!! To nieprawda!!! - jęknął chłopak pod uderzeniem.
- Nieprawda? - Luc dał mu w pysk tym razem z otwartej. - Wszystkie dziewczyny wychodziły od ciebie. Wszystkie ofiary w profilu leczące się w klinice. Nagrałeś skurwysynowi sześć ofiar sukinsynu i nawet o tym nie wiesz? - Luc był wkurwiony...
- Nie ofiar! - załkał wpadając w słowo Heenowi - Nie OFIAR! PACJENTEK. ŻEBY FUNDACJA … ŻEBY FUNDACJA MOGŁA SIĘ WYKAZAĆ NOWYMI PACJENTAMI…

Luc nie wytrzymał Wziął chłopaka za włosy i pociągnął do konsoli, pechowiec wrzasnął kilkukrotnie z bólu, nie mogąc jednak wyzwolić z chwytu, próbował odciążyć się nieco stopami. Wciąż trzymając go za włosy poniżej poziomu ekranu, Luc wklepał ostatni “manifest”.
- To. Właśnie. Robiłeś. Zjebie. - wydyszał mu w ucho brutalnie podnosząc jego głowę by patrzył. - Od jakiegoś czasu dajesz dane dziewczyn jakie kończą tak. - Brutalnie skierował jego twarz w ekran.
Chłopak zachłystując się spazmatycznie, wpatrywał biernie w obraz przed oczami.
- To nie tak… - szeptał - … to nie tak ...to miały być pacjentki… z dziećmi… do pomocy - powtarzał jak mantrę.
- No toś im kurwa pomógł. Nora, Ronda, Elisa, Mimi, Connie. Tak się kurwa nazywały. Dałeś zjebowi ich profil. Wiesz gdzie teraz są? Wiesz co z ich dziećmi? - Trzymając go za włosy puścił drugi “manifest”.
- Przestań… - zajęczał chłopak - … dość… proszę…
Luc wręcz rzucił nim o podłogę. Chłopak zwalił się jak wór ziemniaków.
- Sorry Halo - przeciągnął dłonią po twarzy. - Na Kirę w nocy był zamach. Nany. Typ miał jej podać. Były ustawione tak, że nosiciel jest u koronera gdy mu się nie udało. Pomyślałem, że i on może mieć coś na sobie, bo widywał się z CEO, jaki po jego tekstach jawi się jako główny podejrzany.
Halo położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Nope, on czysty. A Kira cała? Nic jej nie zdążył zrobić?
- Pielęgniarka zauważyła, nie zdążył. Pewnie tak samo nie wiedzący o co chodzi zjeb jak ten tutaj. - Odszedł dwa kroki od recepcjonisty.
- Dobra. Mieliście iść na balety, nie? - Halo spojrzał bokiem na chłopaczka powoli wpadającego w katatonię. Zwinięty na podłodze, zasłaniał twarz dłońmi. - To idźcie. Ja zostanę.
- Zachlejem pałe? - Luc spytał Mazz opierając głowę o jej czoło, pocałował przy tym lekko.
- Zachlejem, L…. - chyba chciała dodać coś jeszcze ale się ugryzła w język - … kochanie. - Przesunęła dłońmi po plecach mężczyzny pocieszającym gestem. - Chodź. - Wsunęła dłoń w jego dłoń i pociągnęła za sobą. - Będziemy jak wrócimy. Nie czekaj specjalnie - rzuciła do brata i chcąc wyciągnąć solosa z mieszkania. Wtuliła się pod ramię Luca, który nie dał się jednak wyprowadzić.
- Tylko ryj ogarnę, muszę to zmyć - powiedział kierując się do łazienki.
- Nieeeeeeee - zaprotestowała żywiołowo Mazz - nie zmywwwwaj. - minę miała ni to chochlikową ni to proszącą.
- Mała, no weź, przecież widzisz jak wyglądam - roześmiał się nie biorąc na poważnie jej protestu.
Zastawiała mu drogę do łazienki kładąc dłonie na brzuchu:
- No zostaw. Na tę noc. - Wspięła się na palce i cmoknęła Luca w usta.
- Skarbie, między ludzi idziemy, to naprawdę gruba schiza. - Heen zmrużył oczy, załapał chyba, że Ruda chyba mówiła na poważnie. - No proszę cię…
Kącik ust soloski powędrował na chwilę ku górze, w wyrazie zrezygnowania.
- Mkey… - mruknęła i odsunęła się z drogi. Chyba jednak zmieniła zdanie bo cofnęła się natychmiast i wpiła ustami w “czaszkowe usta” w głodnym pocałunku. Mruczała cicho przy tym.
Oddał pocałunek, ale był asertywny.
- Nie - roześmiał się. - Nie ma opcji. Ale… - Objął ją spoglądając w jej ślepia. - Jak cię to kręci, to wracając z imprezowania, możemy poszukać punktu tattoo 24h, przywrócimy czachę na noc, hm? - tym razem on zrobił minę chomika.
- Ok… - wyglądała na nieco pocieszoną. - To idź myć ryjka - ścisnęła lekko pośladek mężczyzny i w końcu ustąpiła z drogi.




HARD ROCK Cafe na Manhattanie, wieczór
Dojechali do umówionego klubu.
W tłumie ludzi kłębiących się przed wejściem zobaczyli z daleka charakterystyczna, zwalistą sylwetkę Edka.
- O Rudy już jest… - mruknęła wtulona w bok solosa Mazz.
Nożycoręki się ucieszył widząc ich dwójkę witając oboje misiem-tulaskiem.
- Chodźcie, Kirunia trzyma stolik - zamruczał zadowolony. - Wow, Mazz… eeeee... - Chciał coś dodać ale się cwanie powstrzymał widząc minę Luca.



W środku bywali kilkukrotnie ale miejscówka robiła wrażenie za każdym razem. Wielka restauracja na ponad 100 stolików i ze sceną, na której grywali zarówno najwięksi jak i dopiero początkujący. Edek poprowadził ich lawirując między gośćmi, kelnerkami i stolikami do wielkiej loży, a w której biwakowała już Kirunia. Dzisiaj ubrana w obcisłe lateksowe wdzianko z dużym dekoltem.
- Czeeeeść, tygrysku! - przywitała się nieco głośniej, próbując przekrzyczeć hałas. Edek wsunął się na miejsce obok niej i objął ją ramieniem wokół szyi przyciągając do siebie i mocno całując. Kira poklepała jego udo.
- Tygrysku? - szepnęła Mazz do Luca wślizgując się na miejsce. - Zamówiliście już? - spytała głośno wyciągając rękę do Kiry.
Na scene zapowiedziana została początkująca wokalistka - Sandra Szabo i muzyka z systemu dźwiękowego zastąpiona została dźwiękami gitary:



- Tylko drinki - odpowiedział Ed - z żarciem czekaliśmy na was.
- Hej Kira, wolne dziś? Clockwork zanotuje straty - Luc uśmiechnął się do ciemnowłosej dziewczyny. - Ja wezmę piwo. Mazz, na co masz ochotę?
- Weźmy może dzban piwa? - Mazz spojrzała na dwójkę już pijących pienisty napój. - Po co się rozdrabniać - wyszczerzyła się.
- No wolny wieczór. Mamy nowego barmana - mrugnęła zachęcająco do Mazz - powinnaś wpaść sprawdzić.
- Aż taki … dobry? - spytała Ruda niewinnie.
- Nooo zły nie jest - zaśmiała się ciemnowłosa, a Edek naburmuszył.
Podeszła kelnerka. Dziewczyna “w wersji kieszonkowej”, niziutka, drobniutka.
- Gotowi są państwo na założenie zamówienia?
- Dzban piwa, i największy burger jaki wasza kuchnia da radę zaserwować, głodny jestem jak wilk! - Luc uśmiechnął się z zainteresowaniem do kelnerki, na co dziewczyna odpowiedziała lekkim wyszczerzem. - A wy? - potoczył wzrokiem po reszcie.
- Ja waszego steaka t-bone z sosem firmowym i frytkami - rzucił Edek.
- Dla mnie też burger i fryty. Dużo fryt - stwierdziła Kira zacierając łapki.
- Podwójna porcja? - upewniła się kelnerka.
- Tak, z ketchupem i majonezem też.
- A dla mnie żeberka - stwierdziła Mazz. - I popielniczkę. - Udawała, że nie widzi wyszczerzu kelnereczki.
- Ok, to będzie - dziewczyna powtórzyła zamówienie by upewnić się, że wszystko ma tak jak chcieli i ją zmiotło.
- Tak ciekawa jesteś tego barmana? - Heen zrobił niewinną minę zerkając wesoło ku Rudej. - Możemy ogarnąć. Jakieś nowe fajne dziewczyny w Clock? - spytał Kiry, choć drażniąc się położył dłoń na udzie Mazz głaszcząc lekko wskazując motyw żartu.
Edek cmoknął ucho partnerki obserwując lekko dwójkę solosów, a barmanka rzuciła:
- Przyjęliśmy ostatnio dwie nowe. Jedna niczego sobie, druga wygląda na nieco ...szurniętą.
Mazz zgromiła ją wzrokiem i odwróciła się do Luca:
- Nie, nie jestem. - Spojrzała mu w oczy jakby coś jej kliknęło we łbie. Otworzyła usta chcąc coś dodać ale wcięła się Kira:
- A szkodaaaaaa…. - westchnęła - Lady J. zatrudniła mi konkurencje. - Zaśmiała się. - I na dodatek kazała go wyszkolić.
- Intryguje mnie Lady J. - Luc pokiwał głową, jednocześnie pochylając się i lekko całując Mazz w załamanie między szyją a barkiem. - Sprawia wrażenie twardej babki ogarniającej to wszystko, ciekawa osóbka. A co do konkurencji… Wątpię by ktoś mógł być dla Ciebie realną konkurencją - zażartował. - Jak jest dobry to więcej dziewuch zwabicie do Rosebud. Może pojawią się wakaty na zrobienie staffroomu dla facetów. Ty Edek z tymi mięśniami byś dostał robotę pewnie z marszu - prychnął strzelając wesołymi iskierkami w oczach.
Na stół wjechało piwo i kufle, orzeszki i paluszki, typowe zapychacze na “przed”.
Zmieniła się muza wyśpiewywana przez dziewczynę na scenie. Coraz więcej gości napływało przy okazji, chcąc wyłapać jakieś nowe talenty.
Mazz lekko wtuliła się w Luca i zapaliła papierosa, trącając solosa lekko by rozlał piwo.
- Bo to jest twarda babeczka. Zna biznes, sama zaczynała na sali. Ma kontakty i wie jak z nich korzystać. No i ciągle siedzi w robocie, bo “konkurencja nie śpi”. - Kira chyba lubiła pracodawczynię. - Dziewczynom załatwiła ostatnio transport do domów. Wiesz, z powodu… - urwała - … ale z drugiej strony jak nie zarabiasz, to cię trzymać nie będzie.

- Myślę, że powinna zatrudnić kogoś innego - mruknął rudy punczur szczerząc zębiska - taką jedną małą - spojrzał przy tym z wyzwaniem w oczach na Luca.
- Tę kelnereczkę? - solos bezczelnie oddał spojrzenie udając głupa. - O nią ci chodziło? - dodał niewinnie zerkając na Mazz czy przejawia ochotę sama dosrać Edkowi, czy nie. Udał skupienie na wycieraniu ręką piwa ze spodni.
- Ja myślę, że Edek przestanie miewać na myśli laski dla Ciebie, kochanie - powiedziała niby czule do Luca, patrząc jednak na Nożycorękiego.
- Edek miewał laski dla Luca? - spytała Kira z zainteresowaniem - Kiedy?
- Kiedy to było, Lucyferku? - Ruda weszła na niewinny ton bawiąc się w ping-ponga spojrzeń między Lucem a Edkiem - dwa dni temu?
- Ojjjjjjjjjesuuuuuuu - Punk mruknął zapalając papierosa - No dobra. Moja wina, kajam się. Przepraszam i padam do stóp. Mogę Ci je nawet wymasować….
- Możesz? - spytały obie dziewczyny na raz unisono.
- Eeee - zaczął Rudy szukając wzrokiem pomocy u kumpla.
- Chcesz wymasować mi stopy? - Luc palił głupa już po całości, nie ukrywał się z tym zresztą. Zaskoczenie na jego twarzy było tak ciężko zagrane, że lepiej poradził by sobie z tym tani android. - Teraz, tutaj? - zakpił starając się rozładować atmosferę. Wczoraj chciał wystawić punka rudej na widelec, ale ostatni dzień, zbliżenie z dziewczyną i… Pożałował kumpla, nie widział sensu w tym co chciał jeszcze poprzedniego dnia.
Wielkolud zabił go wzrokiem.
- Mazz… sorry. Nie będę się więcej wcinał, ok?
- Mhm - pokiwała głową, opierając się poufale o Luca.
Kira miała przez chwilę minę kminienia na twarzy. Chyba dodała dwa do dwóch po chwili.
- Iiiiii mamy państwa zamówienie - kelnerka przypędziła dźwigając wielką tacę z parującymi daniami. Zaczęła rozstawiać zamówienia przed zebranymi. - Życzę smacznego! - rzuciła z firmowym uśmiechem, omiatając Heena spojrzeniem. Nieco rozczarowanym, gdy Mazz terytorialnie przesunęła dłonią wysoko po udzie solosa, a ten uśmiechnął się niewinnie ale mrugnął do kelnereczki.

Nie wracali do tematu, pogrążyli się w rozmowie na inne tematy. Radosny trash-talk, żarty, luz leniwego wieczora spędzonego w grupie znajomych do której Kira została adoptowana bez zbędnych krępacji. Z jednej strony przez afekt Edzia, z drugiej… żywa i wesoła barmanka bardzo podpasowała Mazz, z którą znalazły wspólny język. Tym bardziej, ze Luc nie przejawiał specjalnie zainteresowania ciemnowłosą przynajmniej pod tym kątem jaki budziłby zazdrość w Rudej. To znaczy przejawiał, ale był to pewien efekt wyparcia. Oba rudzielce by go wywałaszyły.
Czas płynął miło, na stole pojawiła się pierwsza butelka wódki.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-04-2016 o 02:09.
Leoncoeur jest offline  
Stary 16-04-2016, 02:38   #78
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Mieszkanie Kiry-barmanki, ranek
Ustawiony budzik jednocześnie przebudził Lucifera i wpędził go w panikę.
Zajęło mu chwilę ustalenie kim jest, gdzie się znajduje i kiedy.
Ruda leżała na nim posapując przez sen, zasadniczo nie miała innej opcji bo spali na dość wąskiej kanapie. Przytomniejąc solos robił szybką rekonstrukcję zdarzeń próbując ignorować tę strefę wojny w jaką zamieniła się jego czaszka. Nie pamiętał ile wychlali w Hard Rock Cafe, ale było tego sporo, wcięli się jak zające czego wisienką na torcie był taniec Mazz i Kiry na parkiecie, kiedy obie już solidnie ululane odstawiły taki pokaz, że finalnie wyjebano ich z klubu...

Dziewuchy lekko niepocieszone tym, iż Luc z Edkiem po którymś szalonym tańcu solidarnie wybrali przerwę aby coś wychylić… zrobiły względem siebie tak solidnyy lap dance, że kilku klientom oczy wyszły z orbit. Chyba wzajemnie się testowały kiedy druga spasuje, ale cóż, trafił swój na swego, a wycofać się nie chciała żadna z nich. Może tylko interwencja ochrony nie dopuściła do tego by taniec pijanych dziewczyn nie przeszedł w fazę horyzontalną. I tak zresztą zareagowali z opóźnieniem, biorąc pod uwagę kiedy przemiły typ sprzątnął Lucifera i Mazz z parkietu bądź co bądź nightclubu tydzień wcześniej.
Lucifer przypomniał sobie wkurw Edzia gdy jeden z ochroniarzy zbyt (w mniemaniu rudzielca) obcesowo chwycił “Kirunię” aby wypchnąć ją z parkietu. Do ochroniarza dołączył drugi w celu spacyfikowania wkurwionego punka, lecz tu pokazała się solidarność rudych, bo Mazz wyłączyła pierwszego solidnym kopem jaki wywołał odruchowe łzy współczucia u kilkudziesięciu mężczyzn obserwujących kreującą się zadymę. Gdy dostała w twarz do zabawy dołączył Luc.
Że byli pijani, to koniec końców nie mogło skończyć się to inaczej, niż spacyfikowaniem towarzystwa i usunięciem ich z klubu.

Heen pamiętał jak przez mgłę, że Edzio najbardziej pieklił się o ledwo napoczęta butelkę jaką dopiero co kupili. Wrzeszczał coś by dali choć na wynos.
Nie dali.
W nNY powstało nowe miejsce, gdzie raczej ich już nie wpuszczą.
Znowu z Edziem.
To musiała być swoista karma.

O dziwo dziewczyny całą sytuację wzięły więcej niż pozytywnie. Pijana Ruda z miejsca oświadczyła, że jutro da sobie urżnąć rękę, by wstawić cyberprotezę, aby móc “gibać takie strzały w ryj”, jak Kira jednemu z smutnych panów z ochrony. Nawet jak barmanka de facto zrobiła to przypadkiem machając jedynie rękami w słusznym pijackim odruchu pod tytułem: “ale o ssso fam chosssi?!” Obie nakręcone chichrały się opierając się o siebie i idąc krokiem węża, punk lubił takie motywy więc też tryskał humorem, tylko Lucowi zwiesił się klimat i bełkotliwie solennie zapowiadał, że on z Edziem już nigdzie nigdy nie pójdzie. Rudzielec odnalazł w sobie ukryty talent psychomedyczny uznając wszem i wobec, że to wynik niedopicia.
Zniknął w 7eleven na dwie minuty przed tym gdy Luc dostał się w ostrzał pytań patrolu policji starającego się: 1. Uzyskać jakąś sensowną odpowiedź czemu sikał on na latarnię, 2. Wlepić mandat za powyższe.
Dziewczyny chwiejąc się na nogach wzięły się za policjanta, a Luc lekko bełkotliwie starał się ustalić “co tak miła policjantka robi w tym miejscu o tej porze i czy jest wolna na dzisiejszy wieczór” (choć było już przed pierwszą). Mundurowi dali spokój każąc spierdalać stąd w podskokach, a Edzio taszcząc zakupy trafił na dojrzewającą dyskusję dzięki komu im się upiekło. Kira i Mazz uznały, że przez ich urok rozsiewany na policjanta, Luc, że “to dla teho, że ta mała w mundusze mie chcee”.
Ruda się obraziła i zakomunikowała, że wraca do domu.

Przynajmniej póki nie zobaczyła salonu tattoo czynnego w nocy, przecznice dalej. Lucifer tu już nie miał wyboru, raz że obiecał, dwa, że Rudzielca trzeba było udobruchać.
Najgorzej na tym wszystkim wyszedł tatuażysta bombardowany bez przerwy z obu stron pijanym bełkotem: “Aale pamietasz, że h… henna, tak?”, “zrób mu permanentny” (z uwodzicielskim uśmiechem i mina mocno pijanego chomika).
Edek się powoli zaczynał niecierpliwić, a okazało się, że najbliżej mieszkała Kira.
Wylądowali u niej odszpuntowując butelki i tu Luciferowi powoli kończył się film. Pamiętał dobijanie się substancjami odpowiedzialnymi za aktualny stan porównywalny z rozjechaniem czołgiem. Miał przebłyski dzikiego seksu na kanapie, a że miał jeszcze jaja, to było raczej z Mazz, Edzio był też chyba zbyt zachłanny na alternatywę wielokątów.
Kira choć mieszkała z sublokatorką, to na ta noc miała mieszkanie dla siebie, bo tamta pracowała. Lucifer nawet nie wiedział ile w ogóle spał. Dwie, trzy godziny? Jeszcze nim lekko chybotało.
Stanęła przed nim wizja terapii Ala.
I jego.

...

Jęknął głośno zbierając się do łazienki, przerzucając Mazz z siebie na sofę.
Otworzyła na chwilę oko, ale zaraz je zamknęła.
- Dzie iceszzzzz - wymruczała zachrypniętym głosem i nie mając siły by powstrzymać opadającej z sofy ręki. - Siiiimnoo - zaprotestowała pacając dłonią odruchowo czegoś do nakrycia się.
Z prawej, z sypialni Kiry dochodziło potężne chrapanie Edka. Przez uchylone drzwi widać było róg łóżka i jakiś kawałek ubrania rozwleczony na podłodze.
- Poszukać wódki. Chcesz trochę? - spytał, choć ten żart w nim samym wzbudził odruchy wymiotne.
- Mmmmm - pomacała za głową, chcąc w niego czymś najwyraźniej rzucić. - Ssssapataj, Heen.
Normalnie roześmiałby się, teraz tylko skrzywił walcząc z mdłościami, poszedł do łazienki zmyć to co miał na ryju.
Nie wiedział czy mydło było gorsze, czy woda inna, albo czy czas mu się dłużył gdy gibając się nad umywalką pocierał naskórek, próbując pozbyć się upiornego tatuażu.
Gdy stał pochylony nad umywalką, do łazienki wparowała Mazz, klepnęła Luca w plecy soczyście.
- Ty maszzzz ciś te analyzy nie? - spytała trzymając się futryny. - Mosze pszełósz.. - zasugerowała radośnie, próbując usiąść na kibelku.
- Już z wczoraj przekładałem, a i tak muszę małego na jego terapię odwieźć - odparł trąc gębę. - Ciężko. - sapnął i oparł się o umywalkę.
- No ja nie pojate - język jej się jeszcze plątał. Siedziała na kibelku z zamkniętymi oczami.
- Nie? Świetnie wyglądasz.
- Coś się ształo? Sze taki radoszny jesztes? - Otworzyła lekko jedno oko podejrzliwie wodząc przekrwionym spojrzeniem.
- Staram się nie myśleć o tym co mnie czeka w ciągu najbliższych godzin. Wezmę solidny zestaw med przed podjazdem tam. Może trochę doprowadzi mnie to do porządku. Podrzucić Cię taksówką do domu przy okazji?
Pokiwała lekko głową i skrzywiła się.
- Itę się ubrać - stwierdziła powoli się zbierając, jako że przypatajowała nagusieńka.
Klepnął ją w pośladek kontynuując zmywanie ‘czachy’.
Gdy skończył wrócił do salonu i zaczął rozglądać się za swoimi ciuchami. Leżały malowniczo porozrzucane po pokoju. Choć były w takim stanie, że i tak musiał wstąpić do domu by się przebrać. Chciało mu się pić jak jasna cholera, ale gdy zerknął na zastawiony stolik widząc co zostało do wyboru znów go zemdliło.

Już w spodniach i zakładając podkoszulek podszedł do pokoju i zajrzał stukając lekko we framugę.
Spomiędzy prześcieradeł wynurzył się czubek czarnej łepetyny:
- Mmm? - wymruczała Kira-barmanka odchylając róg kołdry i wyciągając łepek. Nie wyglądała źle wbrew oczekiwaniom, choć usiąść nie mogła bez budzenia Edka. Punk obejmował ją wielkim ramieniem w pół.
- Zmykamy Kira, dzięki za wieczór. Fajnie było Cię poznać nie przez bar - mrugnął i uśmiechnął się choć czuł jakby przy tym ściągał sobie skórę z potylicy.
- Ok! Dzięki też. Dacie sobie radę? - nawet nie ściszała głosu za bardzo. Nożycoręki chrapał w najlepsze. - Może wam taxi zamówię? No i ten… woda w kuchni jest.
- Damy, choć woda się przyda. Strzałka.
Faktycznie mogła się przydać. Choć w większej ilości. Luc czuł się jakby mógł wyżłopać cały Hudson.



Zadzwonił po taksówkę gdy schodzili i zostawił Rudą pod blokiem by czekała na samochód. Klapnęła ciężko na krawężniku ukrywając twarz w dłoniach.
Sam poszedł lekko chwiejnym krokiem do 7eleven niedaleko mieszkania Kiry. Nakupił wody i pełno chemii na wyrównywanie poziomu minerałów we krwi, kaca i pierdyliard innych rzeczy jakie w tym momencie miały szansę doprowadzić jego organizm do porządku. Łyknął taką dawkę tej chemii, że jego wątroba prawie zawyła czując co ją czeka. Wracając zapił to wodą.
- Chcesz trochę chemu? - spytał Mazz gdy zbliżył się do niej. - Czy wolisz przetrwać na normal?
- Daj - wychrypiała - w domu ten … no… resze...rece...pcjoniszta. - Odebrała od Heena syntetyczna namiastki trzeźwości i łyknęła wypijając pół litra wody na raz.
Podjechała taksówka i wtłoczyli się w nią obydwoje, próbując podtrzymywać jedno drugie.
- Było megaaa... - Ruda oparła głowę o siedzisko. - Tylko szkota, sze tak boli. - Namacała nogę Luca i poklepała lekko bezwładnie.




Mieszkanie Mazzy w Bronx, ranek
Gdy wleźli uderzył ich zapach wczorajszej pizzy.
Poza tym cisza i spokój. Na sofie leżał zwinięty recepcjonista. Halo nie było w zasięgu wzroku.
Wylazł po głośnym waleniu Rudej w drzwi do łazienki.
- O hej! - radosny jak skowronek - jak nocka? - chyba specjalnie podniósł nieco głos.
- A spokojnie, wiesz, brydż, pogadanki, takie tam nudy. - Luc był blady i lekko się trząsł. To chem zaczynał działac. - Zajmuje łazienkę, spieszę się młody musi być w Sunny o 9:00...
- Ok, ok - Halo wyszczerzył się wesolutko przepuszczając solosa - Pędź.
Chłopak na sofie pozbierał się. Heen zauważył kątem oka, że runner chyba go opatrzył.
Szybki zimny prysznic był błogosławieństwem zmywając pozostałości po szale nocy. Luc ogarnął się i przebrał w czyste ciuchy, po czym wyszedł z powrotem do pokoju i wziął butelkę wody. Ruda chyba poszła do pokoju by się położyć.
- Wracasz do siebie? - spytał runnera słabym głosem.
- No chyba tak, raczej nic tu po mnie. A coś potrzebujesz?

Rozmowę przerwało powiadomienie o przychodzącej wiadomości.

Cytat:
@LVDHeeN
Od: dr Kingstone
Temat: Raport dot. Kiry van den Heen
Stan zdrowia Kiry znacząco się poprawia. Od dzisiaj zabiegi nano koncentrować się będą na efektach kosmetycznych i odbudowie bliznowców.
W kwestii danych, konsultowałam się z naszym działem prawnym. Proponuję rozmowę 1on1.
Lekarka nie napisała wprost “nie”.
Cytat:
@dr Kingstone
Od: LVDHeeN
Temat: RE:Raport dot. Kiry van den Heen
Dobrze, będę dziś u zony z synem. Wtedy porozmawiamy” - odpisał.
Luc wychodził już. Dłoń na klamce. Połączenie przychodzące.
- Halo? - odebrał po kilku sygnałach spinając się w sobie by brzmieć na przytomnego.
- Luc? - głos brata zabrzmiał jakoś wyraźniej. Może to przez opary alku? - Co jest kurwa grane? - spytał zmęczonym i napiętym głosem.
- Poczekaj chwilę.
Solos skierował się ku kanapie na której leżał recepcjonista.
- Wychodzę, czeka mnie ciężki dzień. Będę po południu. Do tego czasu masz 3 sloty na ruch jakbyś ścierpł w jednej pozycji. Rozumiesz?
Chłopak popatrzył na solosa niezbyt rozumiejącym wzrokiem. Nie wyglądał za dobrze. Na wszelki wypadek pokiwał głową.
- Jeżeli wydałbym Cie policji za to co robiłeś skurwielu, to dojdą do mnie. Ty będziesz siedział, a ja będę miał problemy. Puszczę Cię wolno gnido jak dopadnę Fergusa. Ale jeżeli wrócę tu, a Ciebie nie będzie, lub będzie coś nie tak. To znajdę Cię choćby w piekle. Rozumiesz?
- Rozu… rozumiem. - Zawahał się na chwilę ale nic więcej nie dodał, choć rzucił spojrzeniem nieco w stronę sypialni.
- Ok, czyli chyba się jednak nie rozumiemy - pokiwał głową odczytując emocje z twarzy chłopaka. Wyjął gnata, przeładował i przystawił chłopakowi do czoła, który momentalnie skoncentrował wzrok na spluwie przy swojej głowie.
- Co….?! Jak… to? - spytał drżącym głosem. - Nic nie zrobił..łem….
- Luc?! Co tam się dzieje? - spytał Kyle w tle.
- Oddzwonie dosłownie za minutę. Przepraszam brat - rozłączył się.
- Pomyślałeś. Ja czytam w myślach - przycisnął mu mocniej lufę do głowy. - Nie będziesz myślał, co?
Pokręcił powoli głową przełykając głośno ślinę:
- Niee-eee…. - wzrok zbitego psa spoczął na broni i palcu na spuście. Chłopak zzieleniał na twarzy.
Luc prychnął z pogardą. Sprawdził dokładniej jego opaski zaciskowe… zaciskając mocniej. Sięgnął do kurtki i z szerokiej wewnętrznej kieszeni wyjął misia.
- To jest Crow. Crow będzie Cię pilnował. A Crow jest świetny w pilnowaniu. Mam łączność z jego kamerką. Za każdy ruch poza trzecim, będzie kara. - Posadził misia na szafce pod ekranem nTV skierowanego na chłopaka.
- Lecę, Halo. Dzięki za noc… odwdzięczymy się z Mazz jakoś.
- Jasne - runner wyjadał zimną pizzę z pudełka.

Heen skierował się ku sypialni gdzie Ruda zagrzebała się w pościel, trącił lekko jej ramię przysiadując na łóżku.
- Hej, mała - rzucił gdy się lekko przebudziła. - Musze lecieć, Halo pewnie niedługo tez będzie zmykać. On niby związany, ale uważaj na siebie, tak?
- Mhmm… zaraz wstaję, Lucyferku. Dasz znać?
- Dam, będę dzwonił. - Pocałował ją i wyszedł po drodze machając Halo. Wkurw na gnojka leżącego na kanapie dał mu chyba więcej niż garść chemii.
Po wyjściu zadzwonił po taxi, a potem do Kyle’a.
Brat odebrał prawie natychmiast:
- No mów w końcu.
- Ale co mam mówić? Ty dzwoniłeś. A przy okazji. Nie wiem czy kiedykolwiek dam radę zrewanżowac się za cynk o Nao. Dziękuję Kyle.
- Spoko. Chodzi mi o to co mówiła Naomi. Nie była w dobrej formie jak dzwoniła. - Brat brzmiał na zmartwionego.
- Chodzi o Ev… Maire?
- Ev? - Kyle brzmiał nonszalancko spokojnie. - Coś zakombinowałeś?
- Nao mówiła co się stało na tej platformie. O to chodzi? Też tam miałeś kumpli?
- Jednego - przyznał. - To była dość głośna sprawa tutaj, Luc. I nie tak dawna. Chcę się dowiedzieć od ciebie o co chodzi.
- Wyrwałem ją w klubie. Albo ona mnie. Albo dopiero wyrwało nas zapomniane metro. Nie ważne. Nie wiedziałem kim jest i nie ma to dla mnie znaczenia. Nie odpowiadamy za grzeszki naszych rodziców, coś chyba o tym wiemy nie? Ona jest w porządku, całe życie poświęciła na niesieniu pomocy. Nawet przedstawiła się jako Evangeline, by nie wiązać jej z ojcem. A i tak to sprawa zamknięta. Więc to ja się chciałbym dowiedzieć o co chodzi.
- Metro? Jakie metro - Kyle zdębiał po drugiej stronie słuchawki. - Brat, ja nie oceniam. Nie po to dzwonię…
- Stary… najpierw mail, że się z nią prowadzam. Teraz telefon w jak rozumiem jej temacie. Brat, mów jasno o co c’mmn, ja jestem po dwóch godzinach snu po dość epickiej imprezie. Dawaj jasno o co chodzi.
- No dobra. Trochę mnie poniosło, przyznaję, jak mi Naomi opowiedziała. Dobra, mówisz, że nie ma sprawy, to nie ma sprawy - Kyle odpuścił. - Coś wam potrzeba?
- Kira za parę dni opuści szpital, Al ma terapie. Zasadniczo ogarnięte… zajmuję się tu czymś, ale w tym nie pomożesz. I chcę Dana, ale Matt ogarnia temat w Well. I tak zrobiłeś brat więcej niż mógłbym sobie zamarzyć. Jakby nie Twój telefon do ojca to bym się tu miotał szukając dzieciaka do usranej śmierci.
- A jak oni? Kira? Ali? - na linii zaszeleściło gdy drapał paznokciami policzek. - Ty się trzymasz? Za tydzień mam urlop. Wpaść?
- Amandę ściągnąłem. Szykuje się zjazd rodzinny widzę. Chcesz się pourlopować w nNY to zapraszam. Wikt załatwiam, ale żeby była jakaś potrzeba to nie. Ogarniam. Na ile mogę.
- Ok, jakby co, to dawaj znać. Trzymaj się, idę spać. - Kyle pożegnał się dość bezceremonialnie.



Mieszkanie Naomi w Woodbridge, ranek
Pukając łyknął jeszcze trochę chemii, wciąż czuł się kiepsko, ale w porównaniu z pobudką u barmanki był już młodym bogiem. Tylko w porównaniu, ogólnie to bardziej jak wyżęta szmata.
Drzwi otworzyła matka.
- Dzień dobry, Luc - przywitała go. Zza rogu wyglądał synek. - Ali, gotowy jesteś? - spytała wyciągając dłoń.
- Cześć BigAl - Luc przywitał go zmęczonym głosem. - Dziś wielki dzień.
Chłopiec wyłonił się zza rogu, ubrany schludnie w jeansy i koszulkę i czapkę z daszkiem, jaką zakupił mu Luc przed wyjazdem z NZ.
Kiwnął główką.
Amanda przytrzymała bluzę, by chłopczyk się w nią wsunął. Spojrzał potem niepewnie to na babkę to na ojca.
- Wszystko jest w porządku, skarbie. Tata z tobą jedzie. A potem jedziecie do Mamy do szpitala. - Uśmiechnęła się Amanda i pogłaskała chłopca czułym gestem po głowie.

Malec był nieco blady, rączkę zacisnął na brzegu bluzy. Drugą zrobił niewielki gest ale ostatecznie wcisnął ją w kieszonkę bluzy. Popatrzył na ojca.
Luc ukucnął.
- Wiesz Al, źle troszkę dziś się czuję... - Nie musiał udawać. - Bardzo przydało by mi się, gdybyś był dla mnie dziś wsparciem, dasz radę? Mogę na Ciebie liczyć?
Synek przyjrzał się ojcu dokładnie.
Kiwnął główką powoli.
Spojrzał pytająco.
- Idziemy? - Luc spytał by nie przedłużać i kuć żelazo póki gorące.
Kiwnięcie.
Synek trzymał się parę kroczków za ojcem. Schodził po schodach powoli, trzymając się balustrady. Stopień za stopniem. Obserwował ojca czujnym spojrzeniem.
W końcu dotarli do taksówki, mimo, że malec oglądał się co pół piętro.
Wgramolił się na tylne siedzenie.
Luc po raz pierwszy miał okazję usiąść bliżej synka niż szerokość stołu. Ruszyli do Sunny Hill.




Fundacja Sunny Hill w Jersey, późny ranek
Przywitała ich recepcjonistka. Młoda dziewczyna, wyglądająca na świeży narybek.
- Witamy w klinice Sunny Hill. W czym mogę pomóc dzisiaj? - spytała wysokim, cienkim głosikiem. Przyjrzała się wesoło Aliemu i zmęczonemu Lucowi.
- Alisteir van den Heen i Luc van den Heen, mamy terapie o 9:00 i 10:00.
- Już sprawdzam. - Przeklikała coś szybko i potwierdziła ruchem głowy. - Alisteir, poczekasz na tatę w naszym kąciku? - spytała. Alisteir jakoś nie kwapił się zbytnio z odpowiedzią, trzymając się nieco za ojcem. - Proszę usiąść. Zaraz przyjdzie po pana asystentka lekarza. Zaprowadzi syna do pokoju zabaw a pana do gabinetu. - wskazała fotele i sofy ruchem dłoni.
- Chciałbym być przy terapii syna.
- Pierwsze terapie zawsze odbywają się w obecności opiekunów, dopóki dzieci nie zaaklimatyzują się. - Uśmiechnęła się z profesjonalnym wyrozumieniem.
- Przepraszam. Nie zrozumiałem czemu Ali do pokoju zabaw jak ja do gabinetu.. - Luc też uśmiechnął się do dziewczyny. - Ten mały bohater ma terapię pierwszy.
Recepcjonistka ponownie sprawdziła zapisy w bazie i lekko zarumieniła.
- Oczywiście. Przepraszam. To moja pomyłka. Proszę chwilkę zaczekać.
- Nie ma za co, prześlicznie się Pani rumieni - Heen uśmiechnął się słabo. - Poczekamy.

Po kilku minutach, otworzyły się drzwi windy i wyszła do nich Eve.
Uśmiechnięta radośnie, świeża i na luzie.
Z daleka już pomachała maluchowi.
- Hej, Ali! Jak się dzisiaj masz? - kucnęła lekko przed chłopcem wyciągając dłoń.
Smyk uścisnął wyciągniętą dłoń.
- Cieszę się, że cię widzę. - Uśmiechnęła się ponownie i podniosła. - Dzień dobry, Luc. Gotowy?
- Zdenerwowany, w średniej kondycji, ale gotowy - uśmiechnął się. - Jak widzisz udało się - dodał nawiązując do rozmowy przed blokiem Nao.
Pokiwała blond łebkiem.
- Widzę - spojrzała w dół na Aliego, zadzierającego główkę i przyglądającego się to ojcu to lekarce - dobra robota - popatrzyła ponownie na Heena. - To zapraszam.
Poprowadziła dwóch “mężczyzn” do windy, po drodze opowiadając małemu co takiego mają w pokoju:
- …. klocki i układanki. A nawet wiesz co? Parę cyber zwierząt. Pokażę Ci wszystko, dobrze?
Była skoncentrowana w pełni na chłopcu.

Wyjechali na 26 piętro i z windy przeszli do gabinetu.
W pokoju siedział już Kent, który gestem zaprosił Luca do siebie na sofę. Eve zajęła się Alim.
Pokój terapeutyczny był nieduży. Zapewne po to, by nie przerażać dzieci zbyt wielką przestrzenią. Wygodnie urządzony z wieloma obszarami do zabaw na podłodze. Na ścianach, na półkach i porozstawianych stołach królowały różnego rodzaju zabawki. Ali chodził razem z Eve dokoła i słuchał jej wyjaśnień. Jednak najwięcej zapału wykazał przed stołem z “mokrym” piaskiem.
Stanął przed stołem i zanurzył łapki głęboko. Z początku tylko przesypywał piasek, ale pod instrukcje Eve zaczął wykazywać większą aktywność. Withers poprosiła go o zbudowanie wymarzonego domu.
Mały zaczął z uwagą najpierw usypywać wał, potem używać foremek, wstawił nawet wielkiego dinozaura przypominajacego Godzillę na środek placu, za domkiem wrzucił parę wielkich cyber zwierzaków.
Kent obserwował i robił notatki, tymczasem Luc bardziej skupiał się na Alim i Ev. Zrezygnował z obserwacji Kenta, równie dobrze mógłby patrzeć na kłodę drewna.
Lekarka zachowywała się w stosunku do Aliego ciepło. Nie nadskakiwała mu, ale była w okolicach ilekroć chłopczyk wyglądał na zagubionego.
Malec skończył w końcu budować i popatrzył na Eve z rączkami oblepionymi piaskiem.
Eve spojrzała na Luca zachęcająco.
- Hej Ali, zrobimy zdjęcie budowli? - spytała wesoło, mały potwierdził skinieniem głowy.
Heen wstał.
- Ej! Ja też chce przy takiej budowli. Zrobi nam pan zdjęcie? - spytał Kenta podchodząc do blatu choć trzymając dystans do syna. Ale taki jak w taksówce.
- Tak, oczywiście. - Kent wstał, obciągnął pedantycznie sweter i podszedł kilka kroków.
Ali stanął bokiem do Kenta, który z półki ściągnął cyfrówkę:
- Gotowi? - spytał płaskim głosem. - Say “Ali!”.
- Aaali!- Eve zawtórowała Lucowi radośnie, a chłopczyk lekko uśmiechnął. Był zadowolony, że jest w centrum pozytywnej uwagi.
Eve stwierdziła nieco ciszej:
- Prosiłeś o udostępnienie notatek. W takim razie przekażę Ci moje obserwacje w notatkach, nie teraz? Dostaniesz z opisem na zdjęciu. Tak?
- Jasne, teraz to mi to nie potrzebne -
odrzekł półgłosem. - Sam zaraz mam terapię, denerwuję się. Wystarczy mi zdalny dostęp do przeglądania dokumentacji Ala w wolnej chwili.
- Sam widzisz, że terapia to nic strasznego. Ali dał radę, ty też na pewno sobie poradzisz - uśmiechnęła się ciepło. - Prześlę Ci dane dostępu, jak uzupełnię wpis. Najpóźniej dzisiaj po lunchu. Ali może poczekać z innymi dziećmi. Będzie pod profesjonalną opieką. Nie musisz się o nic martwić.
- Postaram się dać radę. Dzielny ze mnie toster - mruknął. - Z tą dokumentacją nie musisz się spieszyć. I dziękuję Ev. A martwić się… przecież wiesz, że będę o niego - spojrzał na nią.- Będziesz mieć na niego oko?
- Ja osobiście nie, zaraz zaczynam kolejną sesję. Ale opiekunki mają sprawdzone kwalifikacje. O tej porze nie ma zbyt wielu dzieci jeszcze, - z resztą dbamy by nigdy nie było przepełnienia - więc nie będzie zostawiony sam sobie. Nie martw się. Nieco stymulacji nie zaszkodzi. - poprowadziła go i Aliego gestem.
- No jak myślisz Al? Faktycznie mam się nie martwić? No chyba rzeczywiście nie, widzę, że dasz sobie radę, co? - rzucił do syna by nie obalać tego poczucia u niego iż jest w centrum uwagi.
Synek skinął głową.
- To chodźmy. Zaprowadzę was do części dziecięcej i wskażę Twojemu tacie drogę do jego pokoju zabaw. Ok? - Eve wyciągnęła dłoń do Aliego. Mały złapał ją i oglądając na ojca podreptał.

- Eve… Nie zrozum mnie źle, nie kombinuję. Akceptuję to co powiedziałaś. Będę jednak chciał porozmawiać z Tobą nie w ramach terapii. Nie do końca prywatnie, czego nie chcesz. Chodzi o Sunny - powiedział do niej korzystając z tego, że byli sami.
Zatrzymała się i odwróciła do Luca:
- O co chodzi? - zmarszczyła lekko brwi.
- Tu, teraz nie mogę. To ważne, ale nie zmuszę Cię przecież. Po prostu… jest chyba coś o czym nie wiesz, chce byś wiedziała, dotyczy fundacji. Nie zechcesz? Nie będę naciskał - rozłożył ręce bezradnie, dziś faktycznie nie wyglądał na zdolnego do zaawansowanych kombinacji. Rety, jak żesz chciało mu się spać. - Nie musisz odpowiadać teraz, po prostu daj znać.
- Ale ja nie powiedziałam nie. Po prostu nie rozumiem o co chodzi. Dobrze. Mam przerwę na lunch o 12:30. Możemy się spotkać i pomówić. Pasuje Ci?
- Nie. Obiecałem Aliemu, że po terapiach jedziemy po zabawki i… do szpitala. Gdzie leży jego matka. Nie wyrobię się Ev. Nie ma szans. Nie widział jej tydzień gdy walczyła o życie, o czym wiedział. Nie wpadnę tam z nim na piętnaście minut. Po południu jestem wolny.
Pokiwała głową:
- Ok, to…. 15:30?
- Tak. Wtedy będzie okey.
- Podjadę. Gdzie Ci pasuje?
- Oneiros? Restauracja na Manhattanie. Zaraz postaram się zrobić rezerwację.
- Ok. Brzmi nieźle.
Eve poprowadziła go do gabinetu na tym samym miejscu. Zapukała i wsadziła głowę przez uchylone drzwi:
- Doktorze Nikkansen? Pacjent na 10:00 do pana.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-04-2016 o 11:55.
Leoncoeur jest offline  
Stary 16-04-2016, 03:17   #79
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Fundacja Sunny Hill, późny ranek
Luc wszedł do środka rozglądając się po wnętrzu i taksując wzrokiem lekarza. Do solosa zbliżył się starszawy jegomość wyciągając dłoń na powitanie.
- Dziękuję, Maire. - Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny.
- Powodzenia - rzuciła blondynka, nie wiadomo do którego z nich.
- Zapraszam, zapraszam - dr Nikkansen zrobił zapraszający ruch ręką. Wnętrze gabinetu było wygodnie i prosto urządzone. Dwa fotele, niewielka sofa, stolik nieco z boku by nie budować przeszkód między terapeutą a pacjentem. Lekarz usiadł w jednym z foteli pozostawiając dowolność wyboru Lucowi, który bez ceregieli spoczął na drugim.
- Dzień dobry, nie przeszkadza panu, że się troszkę denerwuję?
- Mnie nie, a panu? - lekarz zapytał z uśmiechem. - Chce pan palić?
- A panu nie przeszkadza gdy czymś się Pan denerwuje? Owszem, można?
- Stan poddenerwowania wywołany sytuacją stresującą to nic nienormalnego. Pytanie jedynie, jak sobie radzimy w takich momentach i jak reagujemy na stres - odpowiedział spokojnie podając popielniczkę.
- A jak Pan sobie radzi i jak Pan reaguje? - spytał Luc zapalając papierosa.
- Sprytne. - Lekarz uśmiechnął się ponownie z lekkim uznaniem - Ale porozmawiajmy o pana reakcjach. Pozwoli pan?
- Jeżeli trzeba… wie Pan, to trochę jak spowiedź.
- Może zamiast tego… powie mi Pan o czym by Pan chciał porozmawiać. Przełamiemy lody.
- Co sądzi Pan o poligamii? - spytał Luc po dłuższej chwili i zaciągnął się.
Lekarz spojrzał na Heena.
- To sytuacja w jakiej pan się znajduje obecnie? - nie pozwolił na przerzucenie rozmowy na niego. - Coś co pana męczy?
- Nie wiem, może trochę. Czy uważa Pan, że myślenie o tym jest oznaką zaburzeń, nienormalności? - spytał odbijając piłeczkę z powrotem pomimo starań Viggo.
- Myślenie o czym konkretnie? O życiu z dwoma partnerkami? - lekarz próbował uściślić.
Heen pokiwał tylko głową zaciągając się, starał się myśleć i o Mazz i o Kirze. Nie było to trudne, szło mu to zajebiście.
- To myślenie pozostaje w sferze fantazji? Czy coś co chciałby pan zrealizować w rzeczywistości?
- Tak. Chciałbym, ale Panie Nikkassen, sugerował Pan rozmowę. W niej nie tylko jedna osoba odpowiada na pytania.
- Owszem rozmowę, panie Van Den Heen, z panem o panu - wyjaśnił lekarz spokojnym tonem. - Tutaj w tym czasie to pan jest głównym aktorem. Proszę zdradzić coś więcej, jak się pan z tymi myślami czuje. Spróbujemy razem sobie poradzić tym jak kwestie rozwiązać. Ale nie podam panu swojej oceny. To pan musi ocenić ostatecznie.
- Rozumiem, więc jednak przesłuchanie. - Luc lekko zrezygnowany oparł głowę o fotel spoglądając w sufit. - Źle się czuję. Nie chcę krzywdzić żadnej, a czuję coś do obu. Nie chcę wybierać.
- Czemu nie? Co pana powstrzymuje przed dokonaniem wyboru. Odsuwając na chwilę Pana uczucia do obu partnerek.
- Próbował Pan kiedyś odsunąć sos od makaronu spaghetti? Jak smakowało?
- Mówimy o dwóch osobach. Różnych...
- Mówił Pan o odsuwaniu uczuć, a nie o osobach - Luc przerwał mu.
- Tak, panu i jednej z partnerek. Z każdą łączy pana coś innego. Co sprawia, że nie może pan dokonać wyboru pomiędzy jedną a drugą. Jakiś wspólny mianownik?
- Przecież już mówiłem. Nie chcę. Do obu coś czuję, musiałbym wygaszać jedno dla drugiego - Luc spojrzał na lekarza unosząc brwi jakby tłumaczył Alowi, że chilli się nie je samego, bo to przyprawa.
- A co to jest to “coś”? Potrafi pan to nazwać?
- Tak - zgodził się grzecznie. - Uczucie.
Lekarz lekko się uśmiechnął.
- A konkretniej? Pożądanie, zazdrość, chęć bycia blisko, opiekuńczość? Co konkretniej?
- Jest Pan żonaty?
- Wdowiec. Od 3 lat.
- Przykro mi - Luc się zawahał, ale spokojny ton lekarza go ośmielił. - Rozgraniczał Pan kiedyś za co kochał żonę? Uprzedzę kontrpytanie. Ja może bym i potrafił, nie chcę.
Lekarz zastanowił się przez chwilę.
- Rozgraniczałem. - Kiwnął głową, zakładając nogę na nogę - Po to by zrozumieć, co sprawiło, że ją pokochałem. Dotrzeć do tej jednej chwili, która przesądziła o tym, że spędziłem z żoną ponad dekadę.
- Z pewnością była to piękna dekada. A nie uważa pan, że… Pan, osoba wykształcona w psychologii może sobie pozwolić i chcieć rozgraniczać. A ktoś taki jak ja może nie chcieć. Chce jedynie to czuć, to piękne uczucie? Jesteśmy ludźmi, pięknie - ale się jednak różnimy.
- Oczywiście, że ma pan możliwość nie analizowania. Jednak pana odczucia są dla pana samego kłopotliwe. Sam pan wybrał ten temat. Z jakiego powodu?
- Bo jedna powiedziała, że nie. A mi to nie rozwiązuje problemu.
- Powiedziała, że nie? - lekarz wyglądał na nieco zagubionego.
- Kosz. Off. Nie wiem jak mam to nazwać.
- Więc problemem jest odrzucenie a nie kwestia “uczucia” do obu partnerek.
- Nie.
Lekarz milczał dając Lucowi czas i przestrzeń. Nie próbował zagadywać problemu. Heen jednak nie podnosił tematu. Wciąż myślał o Kirze i o Mazz.
- Partnerki wiedzą o sobie?
- Myślę, że tak. To znaczy jedna tak. Druga może “nie chwytać” jeżeli mogę to tak określić.
- A jedna, ta które wie, jak się zapatruje na kwestię?
- Wie. I się zapatruje. I jest. Nie jestem psychologiem panie Nikkansen.
- Nie trzeba być psychologiem do rozmowy przecież. - Lekarz nie dobierał do siebie przytyków Luca. - Rozmawialiście państwo na ten temat? Zamierza pan rozmawiać?
- Nie uważa Pan, że to trochę zbyt intymne pytania?
- Bez zadawania pytań nie rozwiąże się problemów. Ja jedynie próbuję zrozumieć, czemu akurat ten temat pan wybrał na pierwsze spotkanie.
- Bo sam pan powiedział bym ja wybrał. To aktualnie najbardziej nurtująca mnie rzecz. - Luc spojrzał na Viggo jakby nie rozumiejąc o co mu chodzi. - Panie Nikkansen, ja mam pełno problemów, naprawdę sporo. Znajomi żyją w n’Cat i trzeba wynajdować sposoby by im pomagać choć kipią dumą. Ale tu mam innych przyjaciół do pomocy. Syn bity i maltretowany zamyka się w sobie. Ale Tu mam was, fundację. Praca… Panie Nikkansen, tylko z tym o czym rozmawiamy muszę poradzić sobie sam, a Pan chciał pomóc. Co miałem wziąć na temat? Że kolejki w 7eleven duże?
O dziwo, lekarz pokiwał głową z uśmiechem.
- Jak wygląda idealne rozwiązanie tej sytuacji zatem? Gdyby mógłby pan sobie takie wyobrazić… - spytał spoglądając na Luca bystro.
- Cóż widzę dwie, ale obie bezsensowne.
Viggo zrobił zachęcający gest dłonią.
- Jedna to ta poligamia, ale nie ma takiej szansy by kobieta zaakceptowała coś takiego. Drugi, to strzelenie sobie w łeb. Zero problemów. No ale ja zbyt kocham życie i mam syna, którym trzeba się zająć - To drugie rozwiązanie Luc okrasił lekkim uśmiechem wskazując, że nie mówi poważnie. - Wiem, jest i trzecie. Wybór. Ale… nie jestem ryzykantem w tej materii Panie Nikkasen, mogę wybrać źle na całe życie i unieszczęśliwić trzy osoby. Licząc siebie. - wyciągnął kolejnego papierosa.
- Wie pan, sam pan wspomniał, że jedna z partnerek dokonała wyboru, który nie jest…
- … definitywny. Pan jest psychologiem, zna Pan kobiety.
- Co to znaczy, że nie jest definitywny? - spytał nieco zaskoczony Nikkansen.
- Wie Pan… Jednego dnia mówi, że nie chce widzieć, drugiego ciągnie do łóżka. Ale żeby nie było, że jestem szowinistą: mamy tak z obu stron. Jesteśmy ludźmi, żyjemy, to jest piękne, czyż nie?
- A jak w to wszystko wpasowuje się pana żona? - spytał Viggo.
- Nie rozumiem.
- Jedną z tych dwóch partnerek jest jak rozumiem żona, tak?
- A to ma jakieś znaczenie?
Lekarz pokiwał głową.
- A nie ma?
- A chce pan ode mnie jeszcze wymiary obu? - Luc spojrzał na niego jak na debila - Co to ma za znaczenie kim jest? Mam podać numer biustonosza?
Lekarz przyglądał się Lucowi uważnie.
- Czemu reaguje pan...
- Bo wchodzi Pan w tożsamość obiektów o jakich rozmawiamy w mojej terapii - Luc przerwał mu dość obcesowo.
- Nie - odpowiedział lekarz spokojnie.
- Tak.
Ponowne spojrzenie lekarza przesunęło się po Heenie.
- Dobrze, zostawmy tę kwestię. W takim razie jak pan zapatruje się na terapię syna. - Lekarz przyglądał się solosowi z zainteresowaniem.
- Nie znam się na tym… ale widzę, że sam nie przekroczę pewnych rzeczy, uśmiecha się, dziś ze mną przyjechał tu we dwóch, pragnie mojego towarzystwa. Nad tym mogę pracować. Nie mówi, panicznie boi się dotyku lub zbliżenia się nawet. To wasza robota.
- A co pan uważa, czego mu potrzeba w tej chwili? Z pana punktu widzenia?
- Spokoju, braku agresji. - Luc wzruszył ramionami. - Ciepła, traktowania jakby wszystko było z nim w porządku.
- W pana wizji idealnego układu z dwoma partnerkami, gdzie jest jego miejsce?
- Najpierw powinien pan spytać, czy moje miejsce jest w jego życiu.
- Jest?
Luc wstał uśmiechając się.
Udał się do drzwi.
Otworzył je.
- Jest w Waszej bawialni, pójdziemy spytać?
Lekarz się nie ruszył z fotela:
- Nie. Bo to nie jest jego terapia, tylko pana. Może pan wyjść oczywiście, jeśli pan woli.
- Ależ czemu? Przyjemne przesłuchanie. Zadał Pan po prostu pytanie na które odpowiedzieć może tylko Alisteir.
- To pan jest rodzicem. Zrzucanie takiej odpowiedzialności na 4-latka to naprawdę dobry pomysł?
- Sześciolatka. Ale pan zajmuje się umysłami nie dokumentami, więc mała różnica. Mi zależy na tym, by dalej był wesołym chłopcem. Niech mi Pan powie po co tu moja terapia? - z powrotem usiadł na fotelu.
- Bo w ciągu niecałej pół godziny zaprezentował pan interesujące reakcje. - Viggo uśmiechnął się. - Od pasywnej agresji po irytację i złość. Zadaniem terapii jest zapewnienie i panu, generalnie mówiąc rodzicom, opiekunom, i dziecku wsparcia.
- Uważa Pan, że potrzebuję wsparcia?
- Każdy potrzebuje wsparcia. Pan również. W państwa sytuacji, nie tylko syn czy żona są ofiarami. Pan też - walnął Viggo - I po to ta terapia.
- Ja? Ofiarą?
Lekarz pokiwał głową potakująco.
- Ofiarą… - Luc jakby smakował to słowo. - Martwię się o Alisteira, owszem… jest mi źle z tym. Ale gdyby nie ten ciąg zdarzeń… W życiu może i syna bym nie zobaczył. Dla bezpieczeństwa Pana szczęki… proszę odpuścić sobie ewentualne komentarze o egoiźmie. Bo mówię o zupełnie innym poziomie. Mam okazję widywać się z synem, I jestem ofiarą?
- Uważa pan się za egoistę? - spytał lekarz marszcząc brwi. - Dlaczego?
- Ja? Bynajmniej. Raczej egoizm zauważam w Panu Panie Nikkansen.
- Co takiego jeszcze pan zauważa?
- Nagle stałem się Pańskim psychologiem? Zamienimy się miejscami?
- Niekoniecznie. Wspomina pan o egoiźmie i natychmiast reaguje pan pasywną agresją i złością.
- Pasywną agresją, to zacząłem reagować dopiero gdy zaczął Pan łamać zasady prawne w terapii. Mieszanie do niej osób obcych. A nawet jeżeli nie mam tu racji i może Pan wchodzić w takie rzeczy - to ja mogę sobie tego nie życzyć. Sam Pan wzbudza irytację. Nie złość. Nie jestem na Pana zły Panie Nikkansen. Zechce Pan jeszcze spytać o nazwiska osób z którymi sypiam?
- Nie interesują mnie dane osobowe, panie Van Den Heen...
- Ależ interesują. Sam pan pytał, czy chodzi o moją żonę.
Po raz kolejny lekarz pozwolił Heenowi przerwać wypowiedź.
- Nie intresują - powtórzył nie dając się sprowokować. - Próbuję ustalić związki i relacje między panem a osobami, o których pan opowiada. I zanim pan przerwie… to jest pana czas. Może pan reagować jak sobie życzy. Ale całość pracy i tak spada na pana. Ja pana mogę jedynie próbować kierować w stronę, gdzie będzie pan w stanie zapewnić wsparcie nie tylko samemu sobie ale i synowi i żonie. Pytanie, czy tego pan chce, czy woli pan...
- Uważa Pan, że daję złe wsparcie synowi? - Luc zmrużył oczy zaciągając się papierosem.
- Z której części wypowiedzi pan to wnioskuje?
- (...) “będzie pan w stanie zapewnić wsparcie nie tylko samemu sobie ale i synowi” - zacytował Luc. - Nie powiedział Pan “lepsze wsparcie”, "Większe wsparcie” zasugerował Pan, że dopiero po pana nakierowaniu wsparcie będę mógł mu dawać.
- Nie tylko jemu. W tej łódce nie jest pan sam. Jest jeszcze Aleister, pana żona i druga partnerka. - lekarz zawiesił głos.
- A to, że jedną z partnerek jest moja żona wywnioskował Pan z...?
- Dobrze, zatem pana żona i dwie kolejne partnerki. Czy taki jest właściwy obraz sytuacji?
- Może i siedem, co to ma do rzeczy? - Luc znów przerwał.
- Ma do rzeczy. Sam pan wspomniał, że według pana chłopcu potrzeba spokoju. Przede wszystkim. Jeżeli pan, jako rodzic, jako wzór męski, jest szarpany przez złość, wątpliwości, i tak dalej, w jaki sposób planuje pan zapewnić mu spokój?
- Może kupię mu klocki?
Lekarz nie skomentował wypowiedzi.
- Proszę sobie to przemyśleć. - Podniósł się. - W recepcji ustalą dla pana kolejny termin sesji. Oczywiście, jeśli zdecyduje się pan na kolejną. - Wyciągnął dłoń z uśmiechem.
- Nie wiem - Luc uśmiechnął się życzliwie wstając, uścisnął rękę lekarza. - Być może. Choć ja zabiegany jestem, a takie bzdury to tylko strata czasu. - Zbliżył się do Nikkansena. - Byłem nastolatkiem gdy z bratem wyciągaliśmy matkę z prób samobójczych i możliwości wejścia w szaleństwo gdy ojciec ją rzucił - rzekł spokojnie grzecznie i z nawet… życzliwością, choć lekko i kpiną w stosunku do psychologa. - Kończył Pan studia, pracował dziesiąt lat z pacjentami, prowadził pan tysiące idiotycznych rozmów jak dzisiaj. A po wszystkim i tak nie jest pan przekonany na sto procent czy się nie myli. Jak ja i mój brat z matką. Pan wybaczy złe zachowanie. Jestem tylko człowiekiem. Zwykłym. Każdy ma emocje. Owszem, nawet i złość, a nie irytacja. Ale nie chcę takich uczuć w sobie tłumić. Mam nadzieję, że nie jest Pan o to zły?
- Nie mam powodu być zły na pacjenta. I terapia nie ma na celu tłumienia uczuć. Jeżeli tak pan rozumie jej cel, to jest pan w błędzie. - Lekarz odprowadzał Luca do drzwi. - Dziwi mnie jedynie, że wyjaśnia pan to wszystko na koniec. - Uśmiechnął się lekko. - Ale drzwi są zawsze otwarte. Zapraszam ponownie.
Luc odwrócił się w drzwiach.
- Czasem fajnie się komuś wygadać. I nie odpowiedział mi Pan. Co Pan myśli o poligamii?
- To akurat nie ma żadnego znaczenia - roześmiał się lekarz - bo nie zmieni to pana sytuacji. Ani jej nie rozwiąże. - Lekko poklepał Heena po ramieniu. - Trafi pan po syna?
- Trafię - Luc też się uśmiechnął. - Ale opinie chętnie poznam.
- Mówiąc prywatnie, nigdy nie byłem zainteresowany. Co nie znaczy, że nie można kochać - uśmiechnął się - więcej niż jednej osoby na raz. Ale to zawsze łączy się z mniejszym lub większym wyborem.
- Czyli nie będzie szczerej odpowiedzi? - Luc zatroskał się.
- Panie Van Den Heen - pogroził solosowi lekarz - odpowiedziałem. Całkiem szczerze - przyłożył dłoń do serca i mrugnął.
- Nie Panie Nikkansen, nie odpowiedział mi Pan co Pan o tym sądzi. Prywatnie.
- Nie jestem przekonany do konceptu. Myślę, że to bardzo wyczerpujące musiałoby być.
- Czyli mi Pan nie odpowie. Dobrze. Nie rezygnuję z terapii, ale nie widzę dalszej możliwości prowadzenia jej z Panem. Proszę mi wybaczyć… ale w takich przypadkach chciałbym terapeuty, jaki nie wali sobie w... Nie wiem jak inaczej spytać, czy to wg. Pana etyczne i normalnie właściwie. - Luc uśmiechnął się mimo wszystko życzliwie. - Miłego dnia, Panie Nikkansen.
- Nawzajem, panie Van Den Heen. - Terapeuta pożegnał się.
- I przepraszam. Może to po trosze wina strasznego kaca.

Solos ruszył do pokoju dla dzieci zobaczyć jak radzi sobie Alisteir.

Malec siedział przy stoliku i maział coś z zapałem. Kolorowe flamastry były rozrzucone na blacie. Machający nogami i siedzący plecami tak, by nie można go było zajść od tyłu. Luc wiedział jak zajmować pozycję obronną więc momentalnie rozpoznał ją w wyborze miejscówki synka. W salce było jeszcze kilkoro innych dzieci i trzy opiekunki.
Jedna z nich, pulchna pani w okularkach - noszonych obecnie raczej dla image’u niż z potrzeby - podeszła do Luca, gdy ten stanął w drzwiach.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się, a siateczka zmarszczek wybuchła wokół jej oczu i ust.
- Dzień dobry - odpowiedział cicho i przyłożył palec do ust. Stał tak nie podchodząc i obserwując chłopca czekając aż sam go zauważy.
Kobieta stanęła obok mając oko na grupkę dzieciaków.
Ali przekrzywiał głowę i marszczył brewki dłubiąc coś przy rysunku. Zmienił kolor pisaka i dopiero wtedy rozejrzał się lekko nieobecnym wzrokiem.
Zorientował się szybko, że jest obserwowany. Spojrzał w kierunku ojca.
Mrugnął i lekko się uśmiechnął.
Zeskoczył z krzesełka i odszedł od stołu na kilka kroków, wpatrzony w Heena.
- Chcesz się jeszcze tu chwilę pobawić, porysować, czy jedziemy? - mówiąc to Luc zbliżył się do stolika zobaczyć co malec narysował.
Duży kreskowy stworek z włosami w lekkim nieładzie, lekko ściągniętymi brwiami, wąską krecha ust i z czymś “prostokątnym” w kreskowej łapie. Wyglądało to na wszystko pod słońcem, dopóki Luc nie zauważył kolorowych kropek w środku prostokąta. Kreska-man stał w rozkroku. Zajmował sporą część rysunku. Za nim w tle, był mniejszy kreskowy stworek z czerwonymi krechami na głowie i wielkim wyszczerzem na ryjku.
- To ja z żelkami?
Kiwnięcie łebkiem i czujne spojrzenie.
- A to Ty? - Luc wskazał mniejszego stworka.
Dwa kiwnięcia.
- Aaach, Mazzy, tak?
Kiwnięcie i uśmiech.
- Mogę zatrzymać sobie ten obrazek?
Jedno kiwnięcie i nieco spokojniejsze spojrzenie.
- To co, robimy zakupy dla mamy i jedziemy do niej, tak?
Kiwnięcie łepetynką. Mały obszedł stół z przeciwnej strony niż stał Luc.
Opiekunka podeszła do nich.
- I jak? Wszystko ok? - spojrzała na chłopca a potem na jego ojca.
- Średnio. Chyba sprawiłem przykrość jednemu przemiłemu panu - uśmiechnął się wymuszenie. - Dziękuję za opiekę nad małym. Do zobaczenia.
Ruszył wraz z Alim do samochodu.




Highway Hospital, południe
Chłopiec trzymał się trochę z tyłu gdy szli korytarzem szpitala, a w ręku miał paczkę żelków jakie pałaszował ze smakiem. Zanim przyjechali zakupili babeczki i tulipany pod czujnym spojrzeniem dzieciaka jaki kiwnięciami głowy robił im swoisty atest wskazując, że o to mu chodziło. Luc kupił słodycze w nagrodę za dzielną postawę malca, oraz szczotkę do włosów jaką chował właśnie w kieszeni kurtki.
- Mama jest jeszcze trochę słaba - rzucił solos otwierając drzwi do salki Kiry i odsuwając się nieco by Ali mógł wejść pozostając wciąż na lekki dystans.
Mały wsunął się ostrożnie przez drzwi i powolutku zaglądnął do salki. Nie wyglądał na bardzo przekonanego i stawiał kroki ostrożnie.
Kira pół-leżała, pół-siedziała na łóżku drzemiąc.
Mały podszedł niepewny kilka kroków w jej kierunku. Odwrócił się i spojrzał na ojca z pytaniem w oczach, a ten po cichu wyjął babeczki i trzymając je w reku a w drugiej kwiaty spojrzał na chłopca.
- Które Ty dajesz? - wyszeptał.
Ali po zastanowieniu wskazał na babeczki. Wyciągnął po pudełko łapki lekko się wychylając by nie podejść zbyt blisko, a Luc ostrożnie mu je podał.
- Podejdziemy po cichutku i usiądziesz na łóżku mamy, okey? - wciąż szeptem mówiąc mrugnął do małego.
Synek zaczął dreptać w kierunku Kiry piastując pudełko z babeczkami jak tarczę. Położył je na łóżku i zaczął się nieco niezdarnie gramolić. Heen w tym czasie stanął u wezgłowia łóżka podsuwając Kirze kwiaty pod nos i zasłaniając nimi przy okazji dzieciaka z jej perspektywy. Gramolenie małego poruszyło szpitalnym łóżkiem i Kira raptownie ocknęła się z lekkim okrzykiem zaskoczenia.
- Luc? - spojrzała na kwiatki i na solosa odruchowo sięgając po bukiet.
- To ja, ale nie sam - puścił wiązankę pozwalając jej ją przesunąć z linii wzroku.
Kira z rosnącym uśmiechem odsunęła kwiatki i spojrzała na łóżko. Rozłożyła szeroko ramiona:
- Ali! - mały rzucił się jej na szyję, wtulając się mocno. Dziewczyna otoczyła ramionami ciałko synka i cmokała główkę chłopca. Mały miał zamknięte oczy i wyraz błogości na buzi.
Kira spojrzała na Luca ponad synkiem.
- Dziękuję.
Poważne spojrzenie solosa, kiwnięcie głową. Wyjął coś z kieszeni.
- Udało mi się nie zapomnieć. - Podał jej szczotkę z zawadiackim uśmiechem.
Roześmiała się przez łzy.

Inny czas, inne miejsce…
Koedukacyjne prysznice pełne głośnych rozmów, nagich ciał, przekomarzań.
On po akcji… umyć się, spłukać z siebie żel, pot i brud.
Gorący prysznic niemalże parzący skórę i … przebijający się przez to wszystko czyjś cichy szloch. Znalazł rudą skuloną w kącie. Wypłakiwała oczy odreagowując stres. Wyciągał ją spod spadającej zimnej już wody (przydziałowa ciepła się skończyła).
On ją pocieszał, ona dała się pocieszyć. Po to by w końcu znowu się rozkleić w poadrenalinowej huśtawce, “bo zgubiła szczoteczkę do zębów”.

- Zostawię was - powiedział ciężkim głosem z trudem ogniskując się w salce. - Muszę porozmawiać z dr Kingstone. Wrócę niedługo.
- Dobrze, będziemy czekać. - Wciąż uśmiechnięta żona pokiwała głową. Odprowadziła solosa spojrzeniem, kołysząc synka w ramionach.


* * *

Starając się nie myśleć za dużo powlókł się do gabinetu lekarki.
Przystając przed drzwiami zapukał.
Kingstone jak zwykle elegancko ubrana pojawiła się w drzwiach.
- Panie Van Den Heen, proszę, zapraszam. - Zrobiła gest dłonią. - Coś podać do picia?
- Wody, bardzo proszę. Miły wieczór, szalona noc, ciężki poranek - wyjaśnił idąc ku fotelowi i siadając w nim.
Otrzymał butelkę wody oraz lekko współczujące spojrzenie.
- Widział się pan już z żoną?
- Tak, zostawiłem ją na razie z synem. Niech mają chwilę dla siebie.
- Myślę, że pojutrze będzie ją można wypisać - zaczęła neutralnie Kingstone, dając Heenowi czas na napicie się.
- Cieszę się - rzekł odrywając usta od pustej szklanki jaką wydoił błyskawicznie. - Naprawdę, nie wiem jak dziękować za to wszystko.
- Jeszcze? - spytała wskazując na szklankę - Panie Van Den Heen, ona nadal będzie potrzebowała spokoju. Przez kilkanaście dni nie powinna się przemęczać, dźwigać… Chodzić może - uśmiechnęła się lekarka. - Nudzić też się może. Ale nie forsować. Organizm przeszedł bardzo dużo w bardzo krótkim okresie. - dodała znaczącym tonem.
- Naturalnie. Zadbam o to - pokiwał głową. - Będzie miała spokój. Jeżeli mogę prosić to bardzo chętnie - dodał w kwestii wody.
Podała mu kolejną butelkę.
- Dobrze by było również, by przyjechała po 3-4 dniach na wizytę kontrolną. - Lekarka zwolniła tempo przekazywania informacji. - Może panu podać coś na wzmocnienie?
- Przyda się, sporo przede mną dziś. Spałem może ze dwie godziny.
- Wytrzyma pan nieco bólu? - spytała z lekkim uśmiechem wystukując coś na panelu. - Chwileczkę. Zaraz przyjdzie pielęgniarka.

Faktycznie, po paru minutach pojawiła się pielęgniarka z niewielką tacką i penem.
- Dziękuję - stwierdziła Kingstone i odebrała zestawik. Pielęgniarka zamknęła drzwi za sobą.
- Proszę odchylić głowę na bok - stwierdziła kobieta, otwierając paczkę z gazikiem nasączonym środkiem odkażającym.
Odchylił.
Miejsce na szyi zostało oczyszczone. Poczuł nieprzyjemne ukłucie, gdy cieniutkie ostrze pena penetrowało skórę.
- I po bólu - lekarka zabrała wszystko i wrzuciła do pojemnika na śmieci medyczne. - Za około 1-2 minuty powinien pan poczuć się lepiej. Efekt utrzyma się kolejne 3-3.5 godziny. Potem radzę się przespać.
- Nie da rady zapewne, ale dziękuję. Postaram się wypocząć jak najszybciej. - Pokiwał głową. Postanowił nie czekać aż lekarka sama zacznie ciężki temat: - W kwestii rozmów z działem prawnym… myślałem o tym i chyba nie będzie to potrzebne.
Kingstone pokiwała głową z niejaką ulgą.
- Rozumiem. Dziękuję. Doceniam pana decyzję.
- Proszę poczekać - uśmiechnął się lekko. - Chciałbym przedstawić rozwiązanie. Kira… nie chcę uzależniać jej od siebie, jesteśmy w separacji, chcę by sama miała świadomość pewnej samowystarczalności i pewne decyzje… by nie czuła się... Nie wiem jak to ująć. W każdym razie z drugiej strony czułbym się nie fair w stosunku do Państwa rozpętując aferę, gdy jestem pełen wdzięczności za opiekę. Ale fakty są takie, że doszło do rażących zaniedbań. Ona tu prawie zginęła. Mam propozycję. Podstawowy pakiet dla niej i dziecka. Interna, z ograniczonym dostępem do specjalistów na rok. Jako zadośćuczynienie. To chyba nie dużo?
Lekarka, pokiwała głową, jakby się spodziewała, że będzie jakieś “ale”.
- Porozmawiam z działem prawnym i odezwę się. - Splotła dłonie - Choć myślę, że nie powinno być przeszkód.
- Świetnie. Oczywiście podpisze wszelkie papiery, jeżeli działowi prawnemu nie wystarczy moja deklaracja w tej materii.
- Obawiam się, że nie będzie wystarczająca. Ale szczegóły omówimy jak będę znała ich zdanie. - Przez chwilkę milczała obserwując Heena, który w między czasie odzyskał werwę i jasność myślenia.
- Oczywiście, to zrozumiałe. I jeszcze jedno. O ile nie będzie jakichś problemów, to skończmy z raportami. Nie chcę Pani dokładać zbędnej pracy, gdy z nią już wszystko dobrze.
- Tak. Cały pakiet informacji dostaną państwo również przy wypisie z kliniki. Panie Van Den Heen, w kwestii napastnika… - zaczęła.
- Tak?
- Nie przesyłałam danych drogą oficjalną i drogą oficjalną przesłać ich nie mogę. - Spojrzała na Luca sprawdzając czy rozumie jej wypowiedź.
- Rozumiem. Mi nie zależy na rodzaju kanału tylko na informacji.
- Pan pozwoli, że go zostawię na 5 - 10 minut? Sprawdzę stan pacjentki by móc przekazać pełen raport.
- Oczywiście.
Lekarka kliknęła przyciski na panelu i wyszła z gabinetu. Po niecałych 10 minutach wróciła do pomieszczenia uprzednio lekko stuknąwszy w drzwi.
Obrzuciła wzrokiem solosa i usiadła na swoim miejscu.
- Czy jest coś jeszcze w czym mogę panu pomóc?
- Tak, dane dotyczące napastnika. Mogą być nieoficjalnie.
Kobieta wyglądała na zaskoczoną.
Przez chwilę przyglądała się solosowi.
- Chyba nie zrozumieliśmy się, panie Van Den Heen...
- Pani Kingstone… - Luc smutno się uśmiechnął... Zastanowił się nad czymś. - Dla mnie więcej niż niewłaściwe. A może mógłbym zaprosić Panią prywatnie na kawę, zrewanżować się chociaż tak za opiekę nad Kirą?
Przez chwilę się zastanawiała.
- W ten sposób mogę jedynie udzielić ustnej informacji.
- Jeżeli będzie kompletna, to nie zależy mi na niczym więcej.
- Będę dzisiaj w kawiarni “Cafe en Seine” przy Lafayette Street na Manhattanie około 18:00. Może akurat się spotkamy.
- Mam nadzieję - uśmiechnął się ponownie. - Idę zobaczyć, czy ten mały urwis nie wykończył pacjentki. Do zobaczenia.
- Proszę nie zapomnieć o śnie - rzuciła na odchodne Kingstone.


* * *

Idąc do salki Kiry zadzwonił do Maz.
- Cześć ropuszko, jak kac? - spytał gdy odebrała połączenie.
- Ciężko - było słychać - ale daje radę. Jak terapia?
- Słabo, nie byłem grzeczny.
- Hmmm…. Co zrobiłeś? - zapalała fajka więc mamrotała nieco niewyraźnie. - Pobiłeś doktorka? Mam przyjechać cie wykupić?
- Nieeee, po prostu nie byłem miły. Może to przez kaca, wyprowadził mnie z równowagi. A jak nasz mały chłopiec?
- Spuchnięty. Ale grzeczny...
- Spuchnięty…?
- No troszkę go obiłeś…
- Oj tam. Troszkę. Grunt, że grzeczny. Nie sprawiał takiego wrażenia jak wychodziłem.
- Jakiego wrażenia? - Ruda nie rejestrowała tak szybko jak normalnie. - Pozdrów Aliego ode mnie.
- Jak mu powiedziałem, że wychodzę i ma być grzeczny zerkał z pożądaniem ku sypialni i był pełen oczekiwania aż wyjdę. - Luc uśmiechnął się do siebie.
W słuchawce usłyszał nieco zachrypnięty śmiech soloski:
- Patrz jaka jurna bestyjka. A mówiąc o tym, wiesz, że mam ślad po ugryzieniu na ramieniu? - obniżyła nieco ton głosu. - Centralnie twoje zębiska.
- Szczepiłem się… chyba. A Ala pozdrowię, mam coś dla Ciebie od niego.
- No jak się szczepiłeś to w porządku. Ale i tak oddam. A co to?
- Zobaczysz. Postaram się podjechać jak najszybciej. Buzia Mała.
- No pa - odmruczała i rozłączyła się.
Rozłączył się pukając do sali Kiry, choć tylko pro forma, wszedł prawie od razu. Spojrzał na żonę i syna na łóżku.
- Nie wymęczyłeś mamy za bardzo smyku? - spytał podchodząc i przestawiając fotel aby móc na nim usiąść obok.
Pokiwał dwa razy wtulony w ramiona dziewczyny i upaćkany lekko babeczką. Kira podsunęła Lucowi jedną:
- Zostawiliśmy Ci trochę - powiedziała z uśmiechem.
Wziął i zaczął zajadać specjalnie babrząc sobie nos, po czym spojrzał na małego mrugając do niego.
- Wszystko w porządku? - spytała, a mały z zacięciem próbował mrugnąć. Nie wychodziło mu i mrugał obojgiem oczu. - Luc… - zaczęła.
- Tak, wszystko świetnie. Za 2-3 dni Cię wypiszą, Nao zostawiła mieszkanie do dyspozycji, w razie czego mam apartament w Concourse, tam będziecie mieli więcej wygód. Amanda jeszcze kilka dni będzie. Nie martw się.
Pokiwała głową, przełykając grudę - Heen widział to wyraźnie.
- Dobrze. Nie będę. A jak Ty sobie radzisz? - gdzieś zniknęła ta zimna suka, którą Luc pamiętał przez ostatnie półtorej roku. Zastąpiła ją Kira, którą znał sprzed wyjazdu.
- Średnio, mam strasznego kaca - roześmiał się. - Oprócz tego, jest okey. Zaraz jedziemy kupować zabawki, by nasz mały bohater się nie nudził.
Kira spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
- Jak Cię znam zarwałeś całą noc i teraz chodzisz na rzęsach. - Pokręciła lekko głową. - Nie szalej na zakupach, ok?
- Szalej? To on będzie szalał. - Wskazał głową Ala znów do niego mrugając i kończąc babkę.
- To obaj macie być grzeczni. - Pogroziła mniejszej i większej wersji Van Den Heenów.
- Al, przyjeżdżamy tu co dzień? Czy jak nam grozi to dajemy sobie spokój z odwiedzinami? - rzucił żartobliwie.
Synek pokiwał głową dwa razy wtulając się w Kirę.
- Tata się prosi o specjalny prezent, co syneczku?
Ali pokiwał głową.
- To jak wyjdę to mi pomożesz, tak?
Kiwnięcie łepetynką.
- Prezent? Co kombinujecie? - zrobił się czujny.
Dwie niewinne pary oczy spojrzały na solosa.
- Nic, prawda, Al?
Kiwnięcie główką było przepełnione zapałem.
- Węszę spisek - pokręcił głową. - Potrzebujesz tu czegoś zanim wyjdziesz? - spytał zmieniając temat.
- Nie. Tylko jakieś ubranie na wyjście. Resztę dają. Zbieracie się? - spytała gładząc Alisteira po głowie.
- Będziemy zmykać, Ty jeszcze słaba, a mamy sporo do roboty - zwrócił głowę do syna. - Ja swoje sprawy, a ktoś tu musi obmyślić prezent dla mamy na jutro, tak?
Chłopiec ponownie skorzystał z języka sygnałów. Kira za to wyciągnęła dłoń do Lucifera.
Ujął ją lekko zaskoczony.
- Jak już wyjdę… to… znajdziesz chwilę na rozmowę? - spojrzała mężowi w oczy badawczo.
- Jak wyjdziesz? Jak chcesz to mogę podjechać wieczorem.
- Możesz podjechać, ale nie chcę tutaj… wolę u Nao. Na spokojnie.
- Okey - skinął głową. - Na razie wypoczywaj. Hej brzdącu, ktoś tu miał dziś wybierać zabawki. Mamę odwiedzimy znów jutro, ok?
Wycałowali się nawzajem i dzieciak zsunął się z łóżka podążając za solosem.
Kira posłała całusy i machała dopóki nie wyszli z salki.


* * *


Wychodząc z kliniki i prowadząc synka do taksówki, koncentrował się głównie na dziecku. Ali szedł niemrawo, niechętnie opuszczając najpierw pokój matki a potem budynek kliniki. Nawet wizja zabawek jakoś nie przekonywała małego do żywszego tupania.
Taksówka podjechała, Ali zaczął się ładować. Standardowy ruch uliczny był jedynie natrętnym brzęczeniem w tle. Luc prawie sam wsiadł do pojazdu gdy pod klinikę podjechał
sportowy samochód i zaparkował w wydzielonym dla lekarzy miejscu parkingowym. Z wnętrza wyłonił się Fergus.
Włączył pipnięciem alarm w aucie i skierował się ku wejściu do kliniki.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-04-2016 o 11:59.
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-04-2016, 21:27   #80
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- It’s show time.- Billy jakoś nie przestraszył się napastników. Jego dłonie sięgnęły błyskawicznie po pistolety.
Weapon 1 Armed Mode; Ammo: 12
Weapon 2 Armed Mode; Ammo: 12

Wykorzystywać wzorce przeciw nim samym. Ludzie działają instyktownie według schematów. Cała sztuka jaką ćwiczył polegała na obracaniu wzorców przeciw nim samym.


Bieg… odbicie, od ściany, wylądowanie pomiędzy trójką mężczyzn zanim zrozumieli co wyrabia. Wykorzystanie zaskoczenia. Broń palna nie służy do walki na dystansie kontaktowym, każdy to wie…. Billy jednak łamał tą regułę. Strzały z bliskiej odległości: w twarz jednego, w brzuch drugiego, w krocze trzeciego… płynny obrót wokół własnej osi, by schodzić z potencjalnych linii ataku. Kule nie muszą zabić, ale powinny wyeliminować, z walki… trzy cele… trzy zagrożenia do usunięcia.
Wpadł w dokładnie, idealnie w pozycję jaką wskazał jego trening. Odruchy przejęły kontrolę nad jego ciałem. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że przeciwnicy nie są zwykłymi, najętymi spluwami. Pierwszy napastnik zszedł z linii strzału, lekko podbijając broń Idola w ostatnim momencie, kula wystrzelona minęła jego zamaskowaną twarz o włos. Billy zarejestrował to już kątem oka, odwracając się do kolejnego zamaskowanego przeciwnika. Ten miał jednak mniej szczęścia i pocisk wystrzelony przez Idola sięgnął celu. Przeciwnik padł z jękiem. Trzeci z gracją i jakby zupełnie bez wysiłku odsunął się z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał i sam wyprowadził błyskawiczny atak. Zamachnął się trzymanym ostrzem. Lekkie odbicie światła w jego ostrzu odbiło się w masce przeciwnika i smuga światła przesunęła się przed oczami samego Billy’ego.
Idol nie zamierzał się tym przejmować, ani kim byli, ani jak dobrzy. Nad tym pomyśli po walce. Jeśli przeżyje.
Różowooka też nie stała bezczynnie. Niewielka Azjatka okazała się niezwykle szybka. I zastosowała podobną taktykę co Billy. Wyciągając domowej roboty ostrze, ruszyła na jednego z napastników zbliżających się z tyłu.
Przygięła lekko kolana, spięła się i trzymając ostrze przy przedramieniu zamarkowała atak, by zaatakować ponownie poziomym cięciem przez tors. Trafiła, cienkie i ostre ostrze rozcięło bezszelestnie wierzchni strój napastnika i doszło do ciała. Przeciwnik cofnął się o kilka kroków, jakby robiąc miejsce swojemu towarzyszowi. Ten nie cackał się z dziewczyną. Mając czas by dobrze złożyć się do strzału, wycelował i strzelił. Rose z okrzykiem bólu wypuściła ostrze i złapała za lewe ramię, które obecnie zwisało bezwładnie.
- Rose do mnie!- krzyknął i dziewczyna trzymając się wciąż za postrzelone ramię zaczęła wycofywać się w kierunku ochroniarza. Idol znów obrócił się by dla odmiany podbić nadgarstkiem rękę przeciwnika po prawej i strzelić mu w twarz, po czym przybliżyć się do wroga po lewej i wpakować mu kule obu pistoletów prosto w płuca. Wystarczy, że ich przetrzebi, a Rose będzie mogła uciec i przestanie być kłopotem dla niego. Będzie się musiał martwić tylko o swoją skórę.
Napastnik z tyłu, ten sam który postrzelił różowooką wycelował w Billy’ego i strzelił. Idol poczuł uderzenie w bark i ból z tym związany, lecz kevlarowy płaszcz powstrzymał pocisk. W prawie tym samym momencie zaatakował go pierwszy z przeciwników stojący po lewej. Co zaskakujące atakował nożem. Ostrze musnęło policzek Idola, być może to wybiło go z rytmu gdy próbował zbliżać się do przeciwnika po prawej.
- Billy! - usłyszał za sobą głos Rose i zobaczył trzy lufy wycelowane w swoją głowę.
- Rose odsuń się. Ukryj!- krzyknął Billy nie spuszczając z nich luf również nie strzelił szykując się jednak to tańca wśród kul. Może i mógłby ich zabić, ale coś... było tu nie tak.
- Nie mogę - głos dziewczyny był lekko stłumiony.
Idol usłyszał jak wciąga ostrzej powietrze. Napastnicy nadal stali nieporuszeni. Ich połyskające wzierniki w maskach połyskiwały od czas do czasu nadając ich wizerunkom wrażenia martwoty.
Idol ostrożnie zerknął za siebie sprawdzając sytuację. Zaczynał się martwić.
Ostatni z napastników trzymał Rose plecami do siebie, zaciskając ramię wokół jej szyi. Rose przytrzymywała się przedramienia przeciwnika jedną dłonią. Drugie ramię wciąż miała opuszczone wzdłuż ciała. Na twarzy miała wypisane przerażenie.
W zapadłej ciszy słychać było znowu spadające od czasu do czasu krople wody.
- No to mamy pat… rozmawiamy czy dalej próbujemy się pozabijać?- spytał Idol spokojnym głosem.
Stojący za nim mężczyzna stwierdził krótko:
- Załóż to - rzucił Idolowi jakąś szmatkę(?).
- Serio?- westchnął Idol z irytacją.- Ale wpierw ją puść. Nie ma z tym nic wspólnego.
Cichy szum i uderzenie w skroń zakończyło dyskusję.


Obudził się w półmroku…
Wokół panowała cisza.
Leżał bez płaszcza, broni, ale na dość wygodnym tapczanie. W dość przytulnie urządzonym pokoju. Bez okien.
- Irytujące.- mruknął pod nosem Idol sięgając dłonią do czoła i sprawdzając ranę, a potem czy w protezie nadal ma dwie niespodzianki ukryte.
Rana na czole była opatrzona i powleczona sztuczną skórą. Oprócz broni i płaszcza, nie zabrano nic więcej.
Pozostało mu więc czekać, skoro żyje to z pewnością jest ku temu powód. Niestety to czekanie zaczęło mu się dłużyć, więc wstał by zbadać otoczenie, przełączając gogle w tryb podczerwieni.
Nie dało mu to zbyt wiele… normalne wyposażenie pokoju… no może oprócz jednej kamery ukrytej w rogu pod sufitem. Reszta stanowiła rzeczy nieożywione.
Podszedł do drzwi, by im się przyjrzeć w zamyśleniu i ocenić ich konstrukcję. Nadal miał wszak swą sztuczną rękę i… gadżet od Dee. Posłał słaby sygnał, by sprawdzić jak nano zareagują.
Zobaczył bardziej niż poczuł, niewielkie ruszenie energii, rozświetliło widok w trybie podczerwieni. Podarunek od Dee nadal działał. Kimkolwiek byli napastnicy, nie zabrali wystarczającej ilości zabawek.
Idol podszedł do kąta by stanąć w martwym polu kamery przez chwilę i uaktywnił nanomaszyny, by te po ścianie podpełzły pod kamerę i przecięły kable transmisyjne. Tu w nCat nie było sieci… więc z pewnością polegano na starych dobrych kablach jeśli chodzi o transmisje danych na długie dystanse. Jednocześnie należało użyć ręki by wybić sobie dziurę w drzwiach w okolicy zamknięcia i wydostać się.
Przez chwilę bawił się ustawieniami nanów stojąc w kącie.
Po niezbyt długiej chwili sprawdził ponownie urządzenie w podczerwieni z satysfakcją stwierdzając zmieniającą się temperaturę kamery. Nany najwidoczniej były skuteczne.
Nakazał więc im powrót, a sam zajął się wybijaniem dziur w drzwiach za pomocą silnego ciosu swojej protezy.
Przebił się bez problemów. Na protezę spadły drzazgi gdy wyciągał ramię z wybitej dziury. Kolejne uderzenie wyrwało drzwi z zawiasów.
Billy stanął na progu niezbyt długiego przedpokoju. Pod sufitem ciągnął się rząd wąskich okienek, lufcików nawet.
Pod sufitem wisiały staromodne lampy, ściany były wymalowane na biało, na drewnianej podłodze leżał pleciony, kolorowy dywan.
Idol wspiął się, by zajrzeć przez taki lufcik i rozejrzeć się po tym miejscu. Wiedział, że czas nie był po jego stronie. Ktoś przyjdzie sprawdzić, co się stało z kamerą.
Drzewa… dużo drzew. Tego się w nCat nie spodziewał. Niemniej nie miał czasu nad tym się zastanawiać. Billy musiał znaleźć Rose i swoje gnaty. Zwykle szukanie broni nie było problemem, ale zwykle działała łączność bezprzewodowa na długich dystansach.
… Weapon 1 activation mode… searching...
… Weapon 2 activation mode… searching…
...no results, sygnal jammed...
...no results, sygnal jammed...

Uruchomił tryb szukania połączenia z brońmi, nie był pewien czy znajdzie od razu, ale jeśli będzie w ich pobliżu, na razie miał kolejne drzwi do sforsowania.
System rozpoczął wyszukiwanie spluw Idola. Szło to dość mozolnie i procent wyszukiwania wyglądał jakby zamarzł.
Kolejne drzwi okazały się zwykłymi metalowymi “przeszkadzaczami” bez widocznych uzdatnień elektronicznych.
Idol wziął zamach stojąc w wąskim korytarzu i wyprowadził cios. Uderzył protezą wyginając nieco metal w miejscu uderzenia. Rozniósł się metaliczny dźwięk i zgrzyt gdy sztuczne ramię Idola zetknęło się z powierzchnią drzwi.
Idol nie martwił się brakiem kontaktu.Będzie blisko spluw, to z automatu wyłapie połączenie. Na razie spróbował przebić ścianę przy zamku za pomocą protezy. Może to pójdzie szybciej.
Uderzenie i kolejne…
Wybił sporą dziurę w ścianie, dobijając się do wewnętrznego szkieletu.
Między jednym uderzeniem a drugim usłyszał zbliżające się kroki, które zatrzymały się po drugiej stronie.
Krótkie dwa uderzenia w drzwi i męski głos:
- Odsuń się na pięć kroków.
Nie miał wielkiego wyboru i uczynił to, acz… nany sformowały w jego ręce długi krystaliczny sztylet, niczym sadystyczną szpilę do wbijania. Billy… nie był już nieuzbrojony.
Drzwi otworzyły się gwałtownie w zasadzie bez ostrzeżenia.
W progu stały dwie postacie: jedną z nich był wysoki mężczyzna


drugą była Rose.
- Widzę, że pilno Ci do wyjścia. - stwierdził spokojnym tonem mężczyzna. - Zapraszam.-
Rose nie odezwała się ani słowem, badając stan Idola wzrokiem.
- Tak w zasadzie to zobowiązałem się do pilnowania jej skóry. To zrozumiałe, że ruszyłem jej szukać.- wyjaśnił Idol chowając nany w dłoni w postaci kulki.
Mężczyzna odsunął się nieco stając za Rose i przy okazji robiąc Billy’emu przejście. Wskazał dłonią kierunek marszu.
Różowooka w dalszym ciągu się nie odzywała, chociaż ramię miała opatrzone.
- Dobrze, zatem, że już ją znalazłeś. - stwierdził mechanicznie nieco blondyn.
- Dobrze…- stwierdził Billy i spytał wprost Rose patrząc w jej oczy.- Wszystko OK?-
Dziewczyna pokiwała głową jedynie.
Nie do końca wyglądała na obecną tu i teraz, choć wydawała się wszystko rejestrować.
- Lubicie się bawić głowami innych, co?- zapytał w irytacji Billy.- Te klony to żywe automaty? Ludzkie ciało, ale mózgi maszyn bojowych?
Mężczyzna spojrzał na Idola lekko zaskoczony:
- Klony? - prowadził zarówno Idola jak i Rose do niewielkiego pomieszczenia, które zdumiewająco blisko przypominało Billy’emu miejsce przesłuchań. Stół, kilka krzeseł, żadnych wygód.
- Zamaskowani synchronizowani, wytrasowani jak pitbulle… odlani z jednej sztancy. Szeregowi żołnierze w każdej republice bananowej na terenie Amazonii.- stwierdził Idol siadając naprzeciw.
Rose usiadła obok Idola.
- To ludzie. Dobrze wyszkoleni, ale ludzie. - spojrzał na protezę Idola. - Chciałeś rozmawiać z Ibisem. Więc słucham.
-A co jest z nią?-
zapytał Idol wskazując na Rose.- Owszem chciałem rozmawiać, ale nie musieliście wysyłać takiego komitetu powitalnego. Dziwne macie tu szkolenia.
- Jest pod wpływem środków przeciwbólowych. Nieco oberwała ale nic jej nie będzie.
- resztę wypowiedzi Idola zbył wzruszeniem ramionami. Jestem dość zajętym człowiekiem....
- Wystarczyło powiedzieć przez posłańca, że mamy założyć nakrycia głowy. Suicide squad nie był w tym celu potrzebny.-
wyjaśnił Idol splatając palce.- Cóż… ogólnie rzecz biorąc, moja sytuacja jest taka, że szukam dobrego zakotwiczenia w nCat na wypadek… kłopotów. I solidnego pracodawcy. I usłyszałem o was.
- A jakie to kłopoty? I usłyszałeś o nas od?
- Technicznie to jestem zbiegiem z Korporacji. Niby o mnie zapomnieli, ale zawsze sobie mogą przypomnieć. A o was plotki dotarły do mnie z różnych źródeł. O waszej ostatniej akcji było głośno.-
przypomniał Idol.
- Której korporacji? - zaciekawił się nieco Ibis przyglądając się badawczo Idolowi.- I jak to zbiegiem? Puścili cię na tyle, żebyś mógł zwiać?
- Nie puścili. Akcja się rypła i cały mój oddział uległ skasowaniu.-
wyjaśnił Billy wzruszając ramionami.- Możliwe że uważają iż jestem martwy, a może zapomnieli… wiesz, jak akcja się sypnęła, to się z pewnością zaczęły poszukiwania winnego. O mnie zapomnieli.
- Jaka to korporacja? -
powtórzył blondyn - I jak dawno to było? - dopytywał Ibis.
- A więc…- Idol przyglądał się mężczyźnie. Niepokoił się o Rose nie do końca dowierzając zapewnieniom blondyna. Nie widział powodu by kłamać, mogą wszak sprawdzać jego informacje. Nie bał się. Nie ryzykował wszak więcej niż zwykle. Bo w końcu był wychowany na wojownika. Zaczął więc opowiadać o swej rodzimej korporacji i ostatnim zadaniu. O tym jak stracił rękę i jak reszta jego towarzyszy potraciła głowy. To bolało… choć już nie tak mocno jak dawniej. Ot, nostalgia została… nie nienawiść czy gniew, a nostalgia i żal za tym że nie dano im szansy odejścia z honorem… w walce.
- A czym zajmowałeś się od tamtej pory? - kolejne pytanie, mające za zadanie wyłuskać pokłady informacji. Idol jednak nie był pewien czy jedynie w celu sprawdzenia, czy faktycznie ustalenia jego uczciwości.
- Interesami różnych osób. Dostarczałem towar, pomagałem w akcjach, czasem robiłem za bodyguarda. Wszystko co się nawinęło i było opłacalne. Klientela różna... ale raczej z dołu niż z wieżowców.- stwierdził krótko Idol nie wdając się w szczegóły na temat klientów.
Ibis przez chwilę się namyślał.
- I co skłoniło cię do tego, żeby wpaść na pomysł kontaktu z nami?
- Duża elitarna organizacja… tajemnicza i z dala od korporacyjnych szczytów. Tu w nCat? Zatrudnienie się tutaj wydaje się sensowniejsze niż… podłączanie się pod jednego z kacyków. Ci mogą łatwo upaść w rozgrywkach między gangami. Wy zaś jesteś jesteście stabilnym graczem działającym w cieniu.-
wyjaśnił Idol swe racje.
- Nadal masz dojścia w korpsie? - spytał z innej beczki blondyn rzucając spojrzeniem na Rose.
- Mogę mieć. Podobnie jak dojścia w policji.- wyjaśnił Billy z lisim uśmieszkiem.- Starałem się przyczaić, żeby nie zwracali uwagi na zagubionego pracownika, ale jeśli będę miał… gdzie się ukryć, to mogę uaktywnić swoje dojścia.
- Do jakiego poziomu te dojścia w korpsie i policji?
- domagał się uściślenia Ibis.
- Średni szczebel. Może wyżej… ale ich nie miałem okazji przetestować.- wyjaśnił Billy krótko.
- I oprócz “schowania” - Ibis machnął palcami w powietrzu - czego jeszcze oczekujesz po ewentualnej współpracy?
- To zależy co jeszcze z niej wyniknie.-
uśmiechnął się łobuzersko Billy.- Jestem otwarty na propozycje… że tak powiem.
Ibis jednak nie wydawał się rozbawiony:
- To ty przychodzisz do nas. Więc pytanie chyba jest w pełni uzasadnione.
- To “schowanie” w razie kłopotów to minimum moich wymagań. Oczywiście lubię być opłacany za moją robotę i być może będę potrzebował czegoś… ale to są szczegóły do indywidualnych negocjacji przy zleceniach i tym podobnych sprawach.-
wyjaśnił Billy przyglądając się mężczyźnie.-A nie ogólne wymagania. Nauczyłem się dostosowywać do warunków w jakich żyję.
Ibis podniósł się z krzesła:
- Skontaktujemy się. Moi ludzie was odprowadzą.
Do pomieszczenia weszło trzech “zombie” klonów. Przynieśli ponownie ze sobą “szmatki” jakie Idol widział już nieco wcześniej.
- Nakrycie głowy dla was… - stwierdził, podczas gdy dwójka zamaskowanych podawała je Billy’emu i Rose.
- Cudnie…- mruknął pod nosem Idol, ale dał się ubrać.
Rose też nie protestowała, gdy nakładano jej maskę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-04-2016 o 21:29.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172