Bitwa była krótka i brutalna, choć zwycięska. Karl nie zwracał uwagi na stan pozostałej ochrony karawany. Sam był ciężko ranny i siedząc na piachu tamował krew z najdotkliwszej rany.
- Mahtmasi... psia jego mać. - mruknął pod nosem i zhaltował dłonią maga przywołując go do siebie i mówiąc przy tym - Pora cię przeszkolić. Jak byś był tak miły to udzielę parę wskazówek jak się raną zająć... czarokleto.
W końcu magus chwalił się tym, że na ranach się zna. Co prawda, oprawca powątpiewał w jego zdolności i wolał go poprowadzić krok po kroku, niż wykrwawić się na śmierć. Co prawda częścią ran sam mógłby się zająć... Tylko stracił dość krwi i do tego dłonie nie były takie pewne jak przed bitwą. Poza tym, wolał mieć czarnowróża na oku. "Nigdy nie ufaj magom..." mruknął w myślach.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |