Wątek: Wojna o Miguaya
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2007, 13:37   #38
Aivillo
 
Aivillo's Avatar
 
Reputacja: 1 Aivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnie
Czas nieugięcie gonił wskazówki zegara. Od zawsze pracował tak samo sekunda po sekundzie. Upływał równomiernie.
Granatowe niebo przysłoniły chmury muskane delikatnym wiatrem. Księżyc nie tracił swej żywej barwy i nie dawał się obłokom. Uciekał jak najdalej i chociaż czasami go doganiały wychodził zaraz zwycięsko z miną pychy i pewności, że zwykłe zmory nic nie mogą zrobić tak cudownemu zjawisku. Wśród ciszy rozległy się po sobie w idealnych odstępach trzy uderzenia zegara.
"Trzecia"- szepnął cicho Dramn w swojej starej karczmie. Wszyscy pochrapywali miękko na drewnianych blatach zużytych stolików. Dziewka karczemna siedziała na drewnianej ławie w kącie zaciśnięta ramionami postawnego osiłka, zapewne kowala. Jedynie Dramn na chwilę ocknął się z lekkiego snu, który w zupełności mu wystarczał. Zaczął porządkować butelki, szklanki, kielichy zamaszystymi ruchami przecierając ich wyszczerbione powierzchnie. Światło dawał niewielki świecznik ustawiony przy ladzie i dwa proste, metalowe kinkiety na ścianach. Karczmarz zerknął na pakamerę. Lisbeth spała w najlepsze przekręcając się na drugi bok i zrzucając przy tym płaszcz służący za okrycie. Spanie w metalowych zbrojach nie należało do wygód i można było nabawić się niezłych siniaków, ale doświadczona wojowniczka najwyraźniej nic sobie z tego nie robiła.

Nagle do uszu karczmarza dotarł początkowo cichy, a z czasem coraz wyraźniejszy stukot końskich kopyt. Po chwili pod drzwiami karczmy "Złota Strzała" zatrzymało się dwóch zbrojnych. W pełnym rynsztunku z wystającymi mieczami. Jeden z nich miał wyraźnie pokaźniejszy hełm. Drzwi otworzyły się z hukiem. I dwóch mężów wkroczyło bez sumienia niszcząc wielu gościom cudowne chwile snu. Dziewka karczemna ocknęła się nagle jak oparzona, zręcznie wysunęła się z objęć postawnego kowala i już była na swoim miejscu. Nie była to dziewczyna ani brzydka, ani specjalnie piękna. Raziła raczej przeciętnością. Długi mysi warkocz i przyjemne piwne oczy. Jedynym jej wyraźnym atutem była niezła figura czego nie bała się pokazywać w bardzo wyciętej i dopasowanej sukni i krótkim poplamionym fartuszku. Teraz nieco zawstydzona zerknęła na Dramna z wyrazem przeprosin. Mężczyzna tylko skinął uspokajająco głową i podszedł do mężczyzny, po którym wyraźnie było widać, że to nie przeciętny żołdak. Był wyższy od karczmarza niemal o głowę, chociaż i tamten do niskich nie należał, wydawał się również o dekadę młodszy. Miał gęstą, czarną czuprynę wystającą nieznacznie spod pokaźnego hełmu. Pociągłą surową twarz zdobiły czarne niczym węgle oczy często pałające ognistym gniewem, niewielki nos i kształtne acz niewielkie usta. Jego skóra była wyraźnie doświadczona przez słońce i niewygody. Dłoń, którą wyciągnął na przywitanie karczmarzowi była wielka i spracowana. Od całej postaci biła gęsta niczym mleko aura władzy i dostojeństwa. Karczmarz podał rękę przybyłemu i uśmiechnął się przymuszenie.
-Witaj pułkowniku Palladin, dawno już Cię nie widziałem w moich skromnych progach- powiedział cięgle sztucznie się uśmiechając. Bądź co bądź podpaść takiemu typowi nie należało to największych zachcianek karczmarza.
-Gdzie Lisbeth?- spytał krótko tamten.
Mężczyzna w brudnym fartuchu ze ścierką przepasaną przez lewe ramię wyglądał conajmniej ubogo przy wypolerowanej, błyszczącej mieniącej się złotem zbroi pułkownika. Ze zmieszaną niczym dziecko twarzą wskazał drzwi pakamery. Żołnierz skinął na kompana równie wyniosłego co on i sam ruszył skrzypiącą podłogą w stronę ciemnego pomieszczenia. Kiedy wszedł do środka ciemność niemal go oślepiła. Chwilę podążał przed siebie kierując się wyłącznie instynktem, ale zaraz przyzwyczaił się do mroku i ujrzał rozmyte kontury śpiącej kobiety. Obok prowizorycznego tapczanu leżał śliczny, aksamitny purpurowy płaszcz- symbol wyższych władz wojskowych. Przy wejściu zaraz znalazł się Dramn niosąc w jednej ręce stary świecznik, a w drugiej, jakby czytając w myślach żołnierzowi, kufel z wodą. Pułkownik podszedł do niego i zdecydowanym ruchem wziął go, po czym podszedł do śpiącej i wylał całą jego zawartość na twarz kobiety. Ta nagle jak oparzona otworzyła oczy i podskoczyła na podsłaniu. Równie szybko złapała się za głowę.
-Na Cyona co za bół- mruknęła i dopiero spojrzała przed siebie. Widok mężczyzny wielce ją zaskoczył. Podniosła jednym ruchem płaszcz, wstała i wyprostowała się.
-Kapitan Lisbeth Cross wita porucznika Alexandra Palladina!- krzyknęła jednym tchem.
-Co ty znowu robisz w tej dziurze Lisbeth, myślałem, że skończyłaś wreszcie z piciem- odpowiedział spokojnie mężczyzna. W drzwiach Dramn ledwie zdusił okrzyk oburzenia. Lisbeth milczała patrząc błagalnie w stronę przełożonego. Palladin podszedł do niej, ścisnął za ramię i pociągnął i przeciwległy kąt niewielkiej pakamery.
-Czyś ty zmysły postradała?- syknął. -Jaki ty dajesz przykład żołnierzom? Wiesz co by się stało gdyby przyjechał tu twój ojciec? Miałem cię doglądać, nie mówiłem nic o niańczeniu.
Kobieta zmieszana nałożyła swój płaszcz i popatrzyła na meżczyznę tym razem pełnym godności wzrokiem.
-Nikt ci tego nie kazał. Mogę robić co chcę, a właśnie przy okazji chciałam cię powiadomić, że właśnie tworzę nowy oddział ochotników...
-Robić co chcesz będziesz kiedy się zestarzejesz Lisbeth, teraz podlegasz mi czy sobie tego chcesz czy nie. Za bardzo wykorzystujesz moją słabość, nic dziwnego, że nazywają cię...- nie dokończył, bo Lisbeth wspięła się na palce i zamknęła jego usta w namiętnym pocałunku. Stali tak kilka chwil po czym kobieta powoli oderwała swoje wargi od jego i szepnęła mu do ucha ciepłym głosem:
-Nie kończ, wiem.

Karczmarz przystępował z nogi na nogę w oczekiwaniu na to co się stanie. Dziewka karczemna zabawiała rozmową drugiego żołnierza, który najwyraźniej był z tego niezwykle zadowolony. Po dziesięciu minutach zza mroku wynurzła się wysoka postać pułkownika, a tuż za nią nieco skacowana pani kapitan. Żołnierz w jednej chwili odskoczył od dziewki i stanął na baczność. Przechodząc obok niego Palladin rzucił:
-Wracasz piechotą Tancred. Kapitan Cross jedzie ze mną.
-Tak jest pułkowniku!- odpowiedział wojak niezbyt zadowolony z decyzji przełożonego.
Kobieta na odchodne rzuciła do Dramna ciche "Do zobaczenia" i puściła oko. Wkrótce rozległ się odgłos odjeżdżających rumaków, a karczmarz odetchnął z ulgą.
Ciemność już nieco się przerzedziła i niebo z granatowego zmieniało barwę na niebieską. Zegar wybił kwadrans do czwartej.
 
Aivillo jest offline