Świergotka uznała iż zuchwała kradzież sandała stała się butem przelewającym obuwniczą czarę. Pytanie tylko gdzie takie naczynie się znajdowało, skąd wziąć tyle butów i czemu coś mi mówi że najbardziej interesowałoby to płeć piękną.
Lucyna sięgnęła po najlepszy argument, jakim była hartowana stal. Stara, dobra przemoc. Partridge mógł gadać swoje. W głębi duszy wiedział że stare powiedzenie iż takowa niczego nie rozwiązuje dawno przeszło do lamusa. Może i nie rozwiązuje, ale jak miażdży albo tnie! Trudno dyskutować bez głowy albo z połamanymi kośćmi. Wypchaj się mediacjo i ugodo!
W każdym razie kobiecie atak chyba się udał, bo zaraz uszu Partridge’a doszły okrzyki radości. Albo bólu. Trudno było powiedzieć. Lecz dla Silverballsa ów fakt przestał mieć znaczenie.
[mjuzyk] Jego świeżo odnaleziona miłość leżała w powiększającej się kałuży krwi. Teraz mógł już tylko zagłębić się w bezdennej rozpaczy. Wszystko stało się jedynie tłem: cała ta przygoda, jakiś zasrany goblin, leśniczy czy nawet sprzedaż krzeseł. Istota ludzka, albo elfia stawała się bez miłości ledwie gnijącym kwiatem, czekającym na swój kres. W głowie zdruzgotanego utratą młodzieńca przewijały się rozmaite obrazy. Myślał o tym, do czego mogliby razem dojść; jak cudowne chwile przeżywać. Spacery po plaży w stronę zachodzącego słońca, wyjazd do Paryża, wspólne mieszkanie. Gotowaliby sobie razem śniadania i smarowali noski bitą śmietaną. Ewentualnie polowali na ludzi i rozszarpywali ich w lesie. Partridge był gotowy na wszelkie ustępstwa względem tak potężnego uczucia. Ah, dlaczego życie musiało być tak okrutne? Czemu posiadanie złamanego serca stało tak blisko bycia płaczliwą cipą?
- Nigdy cię nie zapomnę - położył dłoń na ciele wilka.
Było nie było, pozostałe bestie wciąż tu tkwiły i nosiły w sobie zdecydowanie mniej romantyzmu. No i był jeszcze ten zielony kurdupel, ale jedna cholera wiedziała po co tu przyszedł. Póki nie brał udziału w walce, niewiele zajmował umysł Partridge’a.
Kiedy namacał ręką pancernika, zwierzę wydało dźwięk, które w jego języku oznaczało nie mniej nie więcej a “didaskalia!”. Raz się udało, musi i drugi. Co prawda wtedy trafił bogu ducha winnego jajogłowego, ale nic to. Nałożył Bogdana na łuk i obracając się wokół własnej osi, szepnął:
- Mów gdzie jest następny. Czy tam piszcz. Kwil. Cokolwiek.