Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2016, 11:41   #6
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Teller patrzył przez szkła lornetki na przewrócony wrak. “Durny skurwiel” - pomyślał mściwie i zgrzytnął zębami. Zbyt długo już był na tropie swojego celu, zbyt długo. Początkowo wydawało mu się, że to będzie prosta robota, zwinie cel i dostarczy go Astrze bezproblemowo. Czasami jednak ma się pecha, a to złapał gumę, a to gaźnik w motocyklu odmówił posłuszeństwa, jakby pieprzony nowojorczyk był jakimś szamanem, podświadomie sabotującym działania Daniela.

Szczęście jednak opuściło żałosnego sukinkota. Samochód leżał na asfalcie, przewrócony na boku. Przejeżdżający cadillac nie zatrzymał się nawet, wiec przez moment zaczął się niepokoić, że jego cel skapiał gdzieś w tym wozie i nie wykona zadania. Z satysfakcją stwierdził, że ktoś się czołga z wraku. “Ruch, a więc życie” - pomyślał. Wypił z manierki kilka łyków ciepławej wody, która jednak w tym upale, była jak balsam na jego wysuszone gardło. To mogła być zasadzka, nie miał jednak zbyt wiele czasu by to sprawdzić. Gdzieś z północy, zauważył ruch - tuman kurzu unoszący się na granicy widnokręgu. Nie potrzebował w tej chwili towarzystwa, nie przy robocie, jaką miał wykonać. Oszacował czas jaki mu pozostał na około pół godziny, musiał zmieścić się w połowie z tego, jeśli chciał odskoczyć nadciągającym nieznajomym.

Schował lornetkę do futerału i zaczął zjeżdżać w dół. Nie zamierzał jechać od razu na wprost do wraku, tylko objechać go wokoło. Ranny i tak się nigdzie nie wybierał, na tej patelni daleko by mu nie uciekł.

Niczym sęp wyczekujący upragnionego posiłku, zataczał maszyną coraz mniejsze kręgi, koncentrując się na celu. Bez pośpiechu, nonszalancko wręcz prowadził ją wśród pokruszonych okruchów skalnych i piachu, chrzęszczącego złośliwie między zębami. Kłującego powieki od wewnętrznej strony i zmuszającego do częstego mrugania. Hegemończyk czuł go dosłownie wszędzie, w każdym załamaniu skóry, pod całym ubraniem. Czy to buty, czy koszula - twarde drobiny pchały się gdzie tylko mogły.
Do upatrzonego miejsca odgradzajacego go od rannego toną żelastwa dotarł nie niepokojony. W tym czasie obiekt wbrew rozsądkowi ciagle żywy, zdołał wyczołgać sie do połowy przez wybite okno i widać na tym jego siły sie skończyły, gdyż zastygł w bezruchu, a cieżki, chrapliwy oddech podnosił okryty obszerną bluzą tułów nagłymi, nieregularnymi zrywami. Danielowi ciężko było stwierdzić czy ma do czynienia z pieprzonym Nowojorczykiem - ubiór maskował detale sylwetki, a także skrywał kształt broni. O ile obcy był uzbrojony… lecz czy istniał dziś ktoś, kto poruszał się bez stalowej ochrony?

Zatrzymał motor na wprost leżącego na wpół na asfalcie, a na wpół we wraku rannego. Zgasił silnik i oparł podpórkę o rozgrzany asfalt. W ręce trzymał wyciągnięty z kabury rewolwer, nie miał pewności, że to jego cel, ani nie miał pewności, że cwaniaczek tylko udaje rannego, ani nie miał pewności, że ten nie ma broni. W bastionie nauczył się, że nie ufa się nikomu i niczemu. Ostrożnie zaczął zbliżać się do wraku nie spuszczając lufy potężnego rewolweru z głowy nieznajomego.

Jeżeli został zauważony, to przeciwnik nie dał tego po sobie poznać. Nadal leżał wyciągnięty do połowy z metalowego wraku, dysząc ciężko, chrapliwie, jakby miał zamiar zaraz wypluć płuca i przełyk. Wyglądało na to, że sił starczało mu tylko na oddychanie. Ręce podobne dwóm martwym ptakom, spoczywały na karoserii

Ręka dzierżąca rewolwer kierowała się cały czas w stronę głowy rannego mężczyzny. Daniel zbliżył się do wraku i kątem oka zajrzał do środka, chciał mieć pewność, że nikt go nie zaskoczy, kiedy będzie się zajmował swoim celem. Kiedy upewnił się, że ranny był sam, podszedł do niego i spróbował wyciągnąć go z wraku na asfalt, by ocenić jego rany i zidentyfikować go.
Gdy tylko zbliżył się na tyle, by wyciagnąć rękę i szarpnąć zbyt wielką bluzę, nieprzytomnie dotąd ciało drgnęło. Palce dłoni podkurczyły się i rozprostowały, próbując drapać odruchowo karoserię. Małe, wąskie palce drobnych dłoni. W porównaniu z nimi łapy Daniela przypominała wielkością łopatę. Wystarczyło wyciągnać rannego na ziemię, aby okazało się że to nie ranny… a ranna. Młoda kobieta latynoskiej urody, sugerujacej za miejsce pochodzenia niedaleką i jakże Teller’owi znaną Hegemonię. Przeczyły temu drobna budowa i właśnie owe ręce bez odcisków, blizn i zadrapać, do tego przyczepione do wyczuwalnie wątłych pod tkaniną bluzy ramion. Krótkie czarny włosy miałą posklejane krwią, usta spierzchnięte i popękane. Gdy wyladowała na spękanym asfalcie wysiliła się na tyle by otworzyć oczy, spróbować poruszyć i usiaść. Ostatnie jej nie wyszło, widać wystawiona na powolne pieczenie na słońcu, bez wody i cienia, wykorzystała resztkę dostępnych sił do trzymania oczu otwartych.

- Noż kurwa - zaklął szpetnie Teller, zobaczywszy zamiast twarzy ściganego starca, ranną kobietę. - Kim Ty jesteś? - zapytał potrząsając. Był zły, nawet nie wiedział, kiedy ten starzec mu umknął, miał jego brykę cały czas na oku, a tu taki numer. Rozejrzał się po widnokręgu wietrząc zasadzkę. Pomimo ran, przeszukał ją w poszukiwaniu ukrytej broni, nauczył się nie ufać nikomu w Bastionie, a ta laska miał jak na jego gust, zbyt hegemońskie rysy twarzy.

Broni nie znalazł, jeśli nie liczyć glocka schowanego w kaburze na kostce i ukrytego pod spodniami, ale wiadomo że pistolet tej wielkosci cięzko uznać za “porzadną broń”, mimo że dziury w ciele zostawiała całkiem bolesne i śmiertelne. Tumany kurzu na pólnocnej drodze jasno obrazowały przybliżajace się, nieznane zagrożenie. Jeżeli dobrze oceniał odległość winien znaleźć się w jego zasięgu za około dwadzieścia minut do kwadransa minimalnie. Nieznajoma zaś próbowała coś powiedzieć, lecz zamiast słów z jej gardła wydobył się cichy charchot. Podrygiwała w rytm potrząśnieć Teller’a niczym duża wersja szmacianej lalki, jakimi zwykle bawiły się małe dziewczynki.

Wyciągnął ukryteg Glocka i schował sobie za pas. Kobieta próbowała coś powiedzieć, ale nie za bardzo potrafił zrozumieć to charczenie. Miał mało czasu, tumany kurzy na horyzoncie, zwiastujące niepożądanych gości, zbliżały się niepokojąco. Przejrzał szybko samochód - bagażnik i schowki, a potem nie zważając na stan kobiety podniósł ją z ziemi. Musiał ja wsadzić na motocykl i odskoczyć, by potem przyjrzeć się jej obrażeniom i dowiedzieć się wogóle kim ona jest. Miał być podstarzay nowojorczyk, a znalazł małolatę z Hegemonii, miał dziwne przeczucie, że w tym rozdaniu to nie on rozdaje karty.

Ogledziny nie przyniosły ze sobą żadnych cennych odkryć. Daniel nie znalazł ani jednego gambla pozwalajacego na odkucie się za zużyte paliwo. W samochodowym schowku od strony z której wyczołgała się nieznajoma, szwendała się bezpańśka talia kart w przezroczystym, plastikowym opakowaniu. Bagażnik zawierał torbę z damskimi ciuchami, kajdanki i pokrwawiony łom. Rude zacieki szpeciły też wewnątrzbagażnikową okładzinę zarówno na podłodze jak i na ściankach. Była jednak stara, częściowo wytarta zębem czasu oraz najróżniejszych dóbr wożonych podczas zapewne licznych podróży.
Nie znalazł też swojego celu, więc zapowiadało się, że całą trasę pokonał nie dość że na darmo to i za darmo, o ile nie liczyć wyraźnie średnio ogarniającej upalną rzeczywistość panienki. Miał dużo szczęścia, bo leżała cicho, poruszając raptem niemrawo głową. Rozgarniała słabo policzkiem spękaną ziemię, chcąc najwidoczniej w próbie osłonięcia twarzy przed słonecznymi promieniami. Próbowała też coś powiedzieć, ale w końcu dała za wygraną, pogrążając się w czymś pośrednim miedzy maligną a snem. Usadzona zaś na motorze chwiała się i wytrzymywała w pionie raptem dwie-trzy sekundy.

Dziewczyna była w kiepskim stanie, chwiała się i kolebała na siodle. Daniel posadził ją przed sobą i nie miał zbyt wiele czasu, na oględziny kobiety. Była ranna i chyba próbowała mu coś powiedzieć, ale jej stan nie pozwalał jej na zbyt wiele. Wyciągnął kawałek linki z sakwy przy motocyklu i przywiązał ją przez tułów do swojego korpusu. W ten sposób mógł prowadzić maszynę, miał zamiar odskoczyć od tych zbliżających się z tyłu nieznajomych i przy pierwszej nadarzającej się okazji chciał zjechać z drogi. Potrzebował tylko do tego odpowiedniego schronienia.

Potem musiał wypytać dziewczynę, jak to się stało, że poruszała się autem nowojorskiego cwaniaczka. Świeże ślady krwi w bagażniku i zakrwawiony łom podpowiadały mu, że mógł on marnie skończyć, ale póki co nie wiedział nic na pewno. Włączył bieg i dodał gazu, a jego Indian Scout, zaczął połykać kolejne metry spękanego asfaltu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline