Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2016, 21:54   #8
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
W porównaniu z Damarą, w Granicznych Księstwach spiekota była wręcz zadziwiająca. Zwłaszcza w miastach. Powietrze wydawało się łamać i falować.

Adramelekh, syn Alastora, potarł łysą, lśniącą od kropelek czaszkę. Pot miał spory problem by w ogóle przecisnąć się przez jego skórę, grubą i twardą niczym rzemień. Nie tylko to wyróżniało chłopaka wśród mieszkańców południa Faerunu.

Miast paznokci miał on pazury - krótkie, grube, u dłoni przypominających wielkością łopaty. To ostatnie nie dziwiło, bowiem młodzieniec więcej niż o głowę przerastał dowolnego Południowca, mierząc grubo ponad siedem stóp wzrostu i z ekwipunkiem łatwo sięgając trzech cetnarów wagi. Trzech, nawet mimo tego że daleka wędrówka sprawiła iż coraz ściślej pasem musiał się okręcać. Szeroki w barach a wąski w biodrach, chroniony niedopasowaną kolekcją kolczej zbroi, karwaszy i dodatkowych fragmentów pancerza, objuczony na podobieństwo muła ciężkim plecakiem, z rękojeścią wielkiego miecza wyrastającą zza pleców, żółtymi, jarzącymi się ślepiami gapił się akurat na nader spektakularną budowlę.


- Herregud... - podniósł poznaczoną tatuażem rękę do oczu by osłonić je przed słońcem i lepiej przyjrzeć się świątyni Lathandera. Kościół był piękny i to że funkcję obronną spełniał jedynie w minimalnym stopniu nie miało większego znaczenia. Sycił oczy tym pięknem, rad oglądać budowlę przy której konstruowaniu postawiono na coś innego niż zwyczajowo w jego rodzinnych stronach. Taka zmiana była odświeżająca.

Z żalem odwrócił wzrok od świątyni, karbując sobie w pamięci by przy okazji obejrzeć jak wschód słońca rozpala wspaniały okienny witraż. Ale nie przybył do Thur w poszukiwaniu wrażeń turystycznych. Rozejrzał się, marszcząc nos i mrużąc oczy od słońca.

Od portu woniało konkretnie i intensywnie, dokładając swoisty zapaszek do smrodu otulającego każde ludzkie (i większość nieludzkich) siedliszcze. Traf chciał że do Thur dotarł lądem, z porośniętego trawami Shaar i teraz jego nozdrza zwęziły się raz i drugi gdy znowu poczuł tę woń. Ale nie zwracał uwagi na drobną niedogodność. Był to zapach szansy, może nawet intratnej szansy, jeśli wierzyć papierzysku które trzymał w poznaczonych bliznami i brudem palcach. Może nawet uda mu się dokupić coś z potrzebnych mu rzeczy! Po ucieczce - niemal tak jak stał, pozbawiony nawet porządnego pancerza który zdarł z siebie w gorączce - jego ekwipunek był kolekcją iście przypadkowych rupieci, a już zbroja...! Pożalcie się bogowie!

Warknął, zapominając się na chwilę. Zmełł w ustach potok szorstkich, zgrzytliwych, a jednocześnie dziwnie melodyjnych słów, nabrzmiałych nienawiścią i żądzą mordu. Poruszył głową na boki, rozluźniając zesztywniałe naraz mięśnie karku.
- Czas coś zjeść - powiedział już spokojniej i potarł brzuch. Miał wrażenie że zamiast żołądka ma tam hutniczy piec i tak samo właśnie potrzebuje paliwa.

Wyciągnął nogi, szukając owego “Czerwonego kocura” tak nęcąco reklamowanym w ogłoszeniu, rozglądając się bacznie, rozpytując raz i drugi o drogę, zerkając za dziewczętami i towarami - zwłaszcza zaś tęsknie za dobrą bronią i zbrojami. Pot spływał mu po plecach gdy w końcu stanął przed karczmą.

Jakiś otrok kręcił się koło pięknego, karego rumaka, ewidentnie kombinując jak go tu zwędzić bez zwrócenia uwagi i szkody dla własnej skóry. Adramelekh życzył mu w duchu powodzenia, bowiem w czasie ucieczki nauczył się doceniać osoby obrotne, przedsiębiorcze i nie bojące się ryzyka. Nie zwracając więcej uwagi na chłopca zrzucił plecak i zanurzył dłonie w korycie. Obmył twarz, obmył ręce, spryskał głowę pozwalając by woda ochłodziła mu rozpaloną skórę. Do tego czasu pustka w brzuchu zamieniła się w żrący kwas, w ostrze przeszywające mu wnętrzności. Z plecakiem w ręku wszedł do środka, skłaniając głowę pod nadprożem. Jedną ze zgryzot związanych z ucieczką z rodzinnych stron było to że zdawało się że wszędzie budują jak dla krasnoludków…

- Jadło poproszę - uśmiechnął się do służki, niespecjalnie zwracając uwagę na urodę - żenić się na razie nie zamiarował - za to żywotnie zainteresowany napełnieniem kałduna. Że zaś miasto było portowe to i ryb, i krabów zamówił całą górę, do tego pieczywa i piwa, jeśli w tym barbarzyńskim kraju takie serwują zamiast tych słodkich siuśków które tubylcy tutaj pijają. Pancerzyki krabów trzaskały i pękały w potężnych dłoniach i szczękach Damarczyka, pryskały sosem i tłuszczem z mięsa, pochłanianego na przemian z rybami i chlebem. Napychając się w tempie przemysłowym przyglądał się nienachalnie zebranym fosforyzującymi ślepiami, z mieczem na podorędziu, plecakiem u nogi i plecami opartymi o ścianę. Gdy skończył westchnął z lubością i dłonie wytarł, po czym znowu przywołał służkę.
- Z kim mam rozmawiać o tymże wezwaniu? - zagadnął uprzejmie, wskazując papier wyciągnięty z przepastnego plecaka...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline