Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2016, 22:51   #207
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dzięki dla Adiego,Leminkainena, no_to_ten i MG za pomoc

Snajper wskazał pozostałym pasażerom łodzi płynące równolegle do nich jednostki wypełnione nowojorskimi żołnierzami. Płynęli w tym samym kierunku co i oni, zwrócił się do zastępczyni szeryfa w przerwie między jednym machnięciem wioseł a drugim: - Może przybijemy na ląd w innym miejscu niż oni? - kiwnął w kierunku mundurowych - Nie wiemy jakie mają zamiary, ale skoro tyle ich tam się na tę Wyspę pakuje, to jest to bez wątpienia działanie operacyjne. Tym bardziej tajemnicze, że nawet szeryfowi nie zdradzili swoich zamiarów. Strzelam w ciemno, że albo interesuje ich sam Bunkier, bo z tego co wiem, innych ciekawych rzeczy tam nie ma? Muszą mieć jakieś info i jest tam coś co ich interesuje. Na pewno będą chcieli zabezpieczyć perymetr, co dla nas może oznaczać kłopoty z poruszaniem sie po Wyspie. Nie pchałbym się im prosto w ślepia - Lynx wiedział co nieco o taktyce i zwyczajach nowojorskich oddziałów, trochę się nawalczył przy ich boku na Froncie, więc sięgnął do tych wspomnień i doświadczeń.

Brennan ukrył ziewnięcie dłonią.

Było już południe, a on ciągle czuł się nieco senny. Nie spał ani długo, ani w wyjątkowo dobrych warunkach. Czuł się jednak tak jakby przedrzemał przez znacznie dłuższy okres niż tylko jedną noc. Jakby spędził w łóżku, nieświadomy niczego dookoła, znacznie więcej czasu niż jedynie kilka godzin.

- Rozsądna sugestia. - spoglądał to na nowojorczyków w oddali, to na wodę dookoła. Z tymi pierwszymi wolał nie rozmawiać. Co do drugiego aspektu, to wciąż miał w pamięci wizytę na bagnach. Widłak najpierw go topił, a potem zatruł i mało nie zagryzł. Cheb i woda to nie było dobre połączenie dla Davida. - Ile ich może być?

Gordon rozglądał się po okolicy szukając jakiegoś odludniejszego miejsca gdzie można było przybić do brzegu. Jak takie znajdzie skierowuje Lynx’a w tamtym kierunku.

Grupka w wynajętej rybackiej łodzi zwolniła dając się wyprzedzić kawalkadzie nowojorskich łodzi. Widzieli się nawzajem i tamci też na nich zerkali całkiem często ale chyba mieli inne priorytety bo zajęci byli całkiem raźnym wiosłowaniem. Tyle, że odstęp między nimi stale się powiększał a porywaczy i porwanych wciąż nie było ani śladu. Nowojorczycy tak jak poprzednio przybili do tej przystani na Wyspie. Tam zaczęli rozpakowywać się na molo. Sądząc z podłużnych rurowatych pakunków wyładowywali moździerze na brzeg. Sama osada wyglądała już nieźle pod kontrolą Nowojorczyków w jednym z okien dostrzegli nawet gniazdo broni maszynowej wiodącej za ich łódką swoją lufą. W końcu jednak byli jedyną łodzią w pobliżu Wyspy więc erkaemiści Collinsa mieli dość ograniczony wybór celów. Jak się nie mieli ochoty spotkać z Nowojorczykami zaraz po wylądowaniu mogli spróbować wylądować po którejś ze stron osady. Plaże wokół niej wydawały się dość odludne i pustawe. Im dalej by się zdesantowali tym mniejsza szansa była na jakąś reakcję ze strony żołnierzy ale i dalej od miejsca akcji lub dla zorientowania się w sytuacji. Wszelkie manewry łodzią odwlekały też szanse na jakąś sensowniejszą interakcję z kimkolwiek na Wyspie.

Wyglądało na to, że Wyspa na północ od Cheb, była celem regularnego desantu. Jeśli siły, które wcześniej przypłynęły na nią, były tak liczne jak te które oglądali teraz, to mogła być ich tam nawet setka. Pakunki które wypakowywali na pomoście, z daleka Lynx zidentyfikował jako moździerze. - Idą na ostre - rzucił do reszty snajper, kiedy próbowali znaleźć jakieś miejsce do desantu, oddalone nieco od nowojorczyków. Lufa gniazda karabinu maszynowego, wodziła za nimi, byli w sumie jedynym celem na wodzie. - Wylądujemy i idziemy do nich? Czy przemykamy się bokiem? - Wood zweryfikował swoje początkowe plany - I tak nas widzieli, a Nico jest przedstawicielem miejscowej władzy, w trakcie służbowych obowiązków, nie powinni nas zatrzymać. Biorą się na poważnie za ten Bunkier chyba - rzucił do reszty. “To mógł być ich jedyny cel na Wyspie” - wnioskował posterunkowiec, chyba, że było tam więcej tajemniczych, przedwojennych budowli.


- Wylądujemy i ostrożnie do nich podejdziemy, chcę wiedzieć czego mogę się spodziewać zanim wyskoczę zza krzaka z okrzykiem “akuku!”, Tak przy okazji to jakby ktoś pytał to planowaliśmy wylądować w osadzie ale wiatr nas zniósł. - zaproponowała Kanadyjka.

Nataniel skinął jej głową i z resztą ekipy, zaczęli kierować łodź ku brzegowi, kilkaset metrów poniżej miejsca, gdzie wylądowali żołnierze. Pod osłoną drzew i krzewów, mogli spokojnie przybić do brzegu i wyładować się z bagażami. Plan Nico, był prosty i funkcjonalny, nawet mu się spodobał. Póki co snajperki nie ściągał z pleców, a krótszy karabinek miał na zawieszeniu taktycznym, miał nadzieję, że chłopaczki z NYA nie będą nerwowi. Nie ma nic gorszego, niże zesrany ze strachu poborowy z palcem na spuście, widywał już takich wcześniej armii z “collinsowa”.

- Ja pójdę przodem wy trzymajcie się za mną w zasięgu wzroku, hałasujecie cholernie. - powiedziała DuClare.

Snajper dał jej znak dłonią, że rozumie.

Gordon trzymał się za Nico, szedł ramię w ramię z Lynx’em. Kiwnął głową na znak zgody i kierowali się ku wojsku.

Gdy zbliżyli się do brzegu i w końcu się na nim znaleźli okazało się, że z bliska wygląda to albo zdecydowanie bardziej interesująco albo na odwrót wręcz nieciekawie. Kwestia na co się kto nastawiał i czego szukał. Przede wszystkim powitała ich odległa kanonada z głębi lądu i nerwowa bieganina na brzegu. Strzelanina zdecydowanie przekraczała skalą jakąś tam strzelaninę w barze na paru podpijaczonych i zbyt nerwowych gości co postanowiło sobie od ręki wyjaśnić swoje racje. Dla frontowych weteranów odgłos zdecydowanie przypominał regularną potyczkę. Ale potyczkę w skali regularnego oddziału wojskowego a nie nie paru narwańców z pukawkami. Słychać było odgłosy broni maszynowej, eksplozje jak od granatów i mniej lub bardziej regularny odgłos indywidualnej broni ręcznej o zdecydowanie większej szybkostrzelności niż spotykane na co dzień strzelby i sztucery.

Obrazu dopełniali widoczni żołnierze NYA którzy prawie wszyscy robili wszystko w biegu. Sytuacja musiała być gorąca bo ledwo co para przywiezionych moździerzy od razu była rozstawiana tuż za osadą. Na ich oczach załoga rozstawiała tubowatą lufę, prostokątną płytę i dwójnóg. Na oko Walkera był to jakiś średni moździerz piechoty o zasięgu kilku kilometrów, prawie na pewno klasyczny 81 mm z charakterystyczną nasadką na końcu lufy. Obie bronie stromotorowe były szykowane do natychmiastowego użytku. Dwa inne wciąż niesione przez żołnierzy w kolumnie były niesione w stronę drogi prowadzącej gdzieś w las w głąb Wyspy.

Nie było się więc co dziwić, że powitanie Nowojorczyków było dość chłodne, podejrzliwe i nerwowe. Zastopował ich jakiś podoficer z dwoma żołnierzami za sobą idąc im na spotkanie z wyciągniętą w stopującym geście dłonią. Kilku dalszych żołnierzy zostało w pogotowiu pod jako taką osłoną ścian i budynków obserwując nadchodzącą trójkę. Wszyscy mieli broń w łapach choć jeszcze nie celowali w ich stronę.

Lynx szedł w pewnym oddaleniu od Nico. Trzymał jedną rękę opartą o kolbę karabinu, a drugą na łożu. Dzięki temu nie sprawiał wrażenia bojowo nastawionego, ale tez w każdej chwili mógł podrzucić karabinek do góry. Pierwsza szła zastępczyni szeryfa, gwiazdka w jej klapie powinna ostudzić nieco zapał żołdaków z Nowego Jorku. On postanowił poczekać i poobserwować dokładniej żołnierzy. Chciał z ich postawy, ruchów, sposobu zachowania i uzbrojenia, dowiedzieć się jak najwięcej o tym co to za oddział i jakie mogą mieć zadanie. Widział już w swoim życiu wielu żołnierzy z NY, z kilkunastu frontowych oddziałów. Był też swego czasu w Zgniłym Jabłuszku, więc liczył, że los się do niego uśmiechnie i przyniesie mu jakieś wskazówki.

- Nicolette DuClare z biura szeryfa w Cheb, co się tu dzieje żołnierzu? - “zgrywajmy twardą” - pomyślała Nico.

- Sierżant Chad Keaton NYA. To operacja wojskowa i teren działań wojska. Proszę opuścić ten teren. Byłoby miło jakby pani i pani ludzie zabezpieczyli teren z tych cywili. - odrzekł facet w mundurze i z karabinkiem M 16 w łapie wskazując kciukiem gdzieś na zdezelowaną osadę gdzie Chebańczyków prawie nie było widać. Pewnie widząc taki rumor i masę obcych, uzbrojonych ludzi w mundurach woleli nie napatoczyć im się pod oko czy lufę bez potrzeby. Najwyraźniej wziął Gordona i Nathaniela za jakiś jej pomocników.

David trzymał się na końcu, za Lynxem i Gordonem. Nowojorskie pole bitwy, które zdawało się na bieżąco rozkładać i strzelać gdzie popadnie, mocno go niepokoiło.

Już po pierwszych słowach Keatona wyłaniał się obraz człowieka, który nie poświęci dwudziestu sekund na wyjaśnianie ciekawskim co tu się właściwie dzieje. Prędzej poświęci dwadzieścia kul, po czym ze spokojem wróci do swoich obowiązków. Brennan nie zamierzał wdawać się w wymianę argumentów; nie chciał też żeby któryś z towarzyszy tego próbował. Jakikolwiek autorytet miała tu jedynie Nicolette, ale nie robił on pewnie wrażenia na nowojorskich żołdakach.

Stał więc tylko z bronią w rękach, wiedząc że i tak niewiele ona pomoże w obecnej sytuacji.

Wood okiem weterana oceniał uzbrojenie i umundurowanie spotkanych żołnierzy. jednak dystynkcje oddziałów nic mu nie mówiły. Wyposażeni byli wprawdzie standardowo, czyli w popularne “emki”, gdzieniegdzie zauważył kilka trzymanych w rękach żołnierzy “miniaczy”, do tego dochodziły moździerze i widziany z łodzi karabin maszynowy, będący pewnie wariacją którejś odmiany “dwieście czterdziestki”. Słowem, liczebnością i uzbrojeniem, byli praktycznie pełną kompanią NYA, a może nawet i dwiema. Nie wiedział przecież ile wojska zostało w tym ich obozie na granicy z Cheb. Lynx słuchał co ma do powiedzenia dowódca żołnierzy, ale Nico i reszta usłyszała standardową formułkę. Odezwał się zza pleców Nico, kierując słowa ni to do niej ni to do podoficera: - Nico, może pomożemy tym mieszkańcom? - zapytał. - Sądząc ze słów pana podoficera, nie ma szans byśmy mogli rozejrzeć się za porwanymi na Wyspie. Znam taką gadkę, nie puszczą nas dalej, przynajmniej póki nie skończą. Prawda? - zapytał teraz sierżanta. Przez chwilę wsłuchiwał się w kanonadę gdzieś z głębi Wyspy: - Sądząc po odgłosach, nieprędko Wam tu zejdzie. Coś nie poszło zgodnie z planem? Zaopiekujemy się mieszkańcami, Nico. Musimy im zapewnić bezpieczeństwo, bo mam dziwne wrażenie, że to akurat priorytetem operacji wojskowej nie będzie? - znowu wplótł w wypowiedź pytanie do Chada.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline