Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2016, 02:47   #208
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Jednym z najgorszych uczuć mogących maltretować duszę człowieka jest niepewność. Wbijała się ona między żebra i drążyła pokrętne korytarze w tkankach miękkich okolic serca oraz głowy. Osiadała chropowatą, duszącą lodowym kożuchem warstwą na całej skórze, a każda upływająca sekunda, oddech i mrugniecie potęgowały wrażenie osaczenia - w efekcie wywołując strach i mnożąc lęki. Co jeśli wrócą do reszty i okaże się, że większość tych których Alice znała, jest równie martwa co zalegające na brzegu jeziora mokre kamienie? Wilgoć tych drugich powodowało sąsiedztwo zbiornika wodnego… to należało do zjawisk naturalnych, w pełni przez lekarkę akceptowanych. Tych pierwszych zaś otoczy ich własna krew - to już powodowało, iż w piegowatej piersi rodził się rozpaczliwy krzyk sprzeciwu. Przez myśl przebiegło jej, że nie zdążyła przeprosić Chrisa i wynagrodzić mu nieprzyjemności związanych z podróżą. Powinna to zrobić od razu… w ogóle sama jechać Piczkowozem, jednak zamiast pomyśleć wtedy logicznie, wolała tarmosić się z Guido na masce swojego i w jego samochodzie. A jeśli nie było juz kogo przepraszać?

Zacisnęła więc z całej siły szczęki, byle tylko pozostać cicho.
Otwarte konflikty nie były tym, za czym przepadała. Odgłosy kanonady nie pozwalały zebrać myśli do kupy prze co nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że każda wystrzelona kula pozostawia ślad lub odprysk na jej psychice. Oczyma wyobraźni widziała krążącą nad wyspą śmierć, zaglądającą w wytrzeszczone nienawiścią i grozą oczy istot o wykrzywionych krwawym amokiem obliczach. Ludzi walczących o życie - tych obcych, a także tych znanych, bliskich sercu. Szukających się po omacku wśród leśniej zieleni.


Czytała kiedyś, że wzięcie przeciwnika w dwa ognie to dobra metoda walki, zwłaszcza gdy nie spodziewa się ataku z innego kierunku niż front… tle że to samo dało się powiedzieć o gangerach. Mogli nie spodziewać się problemów akurat od strony z jakiej nadchodzili. Dlaczego do jasnej cholery nie umiała się skupić?!
Zamknęła oczy, wykorzystując starą, sprawdzoną sztuczkę z odliczaniem w pamięci.
- Taylor - wydobyła z siebie miarowy szept - Można ich jakoś zmylić? Żeby nie szli na naszych, tylko się wrócili skąd przyszli? Nie widzieli nas… jakby zwrócić ich uwagę bez wychylania się… nie wiem. Nie jestem ani bojowa, ani obeznana w potyczkach w terenie i doświadczona jak ty. Ale może możemy coś zrobić? Chociażby rzucić kamieniem gdzieś po boku między drzewami.

- Jak rzucisz kamieniem i co dalej? Jak nie usłyszą czy zleją to pójdą dalej i znajdą naszych bo wystarczy iść na odgłos kanonady już teraz. A jak znajdą to oni wezmą naszych w dwa ognie. A jak usłyszą i nas namierzą zostanie się z nimi strzelać ale wówczas już nie będziemy mieć takiej przewagi. Więc czy tak czy siak to trzeba ich rozwalić jak widzisz. Przykro mi mała. Jak chcesz zostań z tyłu. Popilnujesz tych szmaciarzy by czegoś nie odwalili. - Taylor mówił też szeptem i raczej tonem starszego brata który musi wyjaśnić młodszej siostrze, że Św. Mikołaja nie ma i to starzy zostawiają co roku prezenty pod choinką. Mówił jak na siebie dość cierpliwym tonem i trochę smutnawym, ale jednak zdawał się nie widzieć innego “nieletalnego” rozwiązania kwestii maszerujących przed nimi nowojorskich żołnierzy.

- A gdyby ktoś ich odciągnął? Któryś z chłopaków mógłby to zrobić nie narażając się bardziej niż wy atakując ich od tyłu? - spytała przez drżące usta. Nie ogarniała co potrafią poszczególni ludzie z gangu prócz tego że Taylor zacnie operował bejsbolem, Paul nożami, a ludzie Krogulca z założenia doskonale się wspinali. Nachyliła się jeszcze bliżej łysola wsadzając piegowaty dziób pod kaptur, dzięki czemu szeptała mu praktycznie do ucha - Jedna osoba, gdzieś w innym kierunku. Wyprowadzić ich w pole, to też nie wypali? Powiesz że nie… to pójdę z jeńcami do tyłu. Nie chcę was narażać. Tylko ich zwiążcie porządnie bo… bo w razie czego nie dam rady ich… no wiesz - zacisnęła szczęki nim rozgadała się z nerwów na dobre.

- Ale po chuj? Nie rozwalimy ich teraz to trzeba będzie ich rozwalać potem a w międzyczasie oni mogą rozwalić kogoś od nas. Się kurwa ni chuja nie kalkuluje - odparł Taylor ze zdziwieniem w głosie kompletnie nie mogąc zrozumieć motywów lekarki w czapce.

Łysol miał rację, podobna furtka zostawiała zbyt duże prawdopodobieństwo na nieprzewidziane zwroty akcji, połączone z nagłymi zgonami wśród Runnerów - ludźmi których obiecała chronić i o których miała się troszczyć. Zacisnęła zęby, zamknęła oczy i odliczywszy w myślach do pięciu, wyrzuciła z siebie w pośpiechu.
- Czy możemy ich wziąć żywcem, nie zabijać? Będziemy mieli zakładników… dowiemy się skąd tu się wzięli, ilu ich jest, kto dowodzi, jakie mają uzbrojenie i gdzie stacjonują. Nie musimy ich zabijać - powtórzyła najważniejsze rwącym się szeptem.

- No pewnie, że możemy. Któryś powinien przeżyć to jak się podda to będzie żył - zgodził się pocieszającym tonem, najwyraźniej mając zamiar ulżyć sumieniu lekarki choć trochę.
- Dobra już starczy, idziemy. - Szepnął do niej dając głową znak, że oddalili się od żołnierzy na wystarczającą odległość i czas ruszać za nimi tak samo jak już zrobił to ich zwiadowca.

Zamiast dalej oponować Alice kiwnięciem przytaknęła, mimo że zgięcie karku kosztowało ją ogrom energii i nim wyprostowała na powrót rudy łeb do pozycji pionowej, coś wewnątrz jej klatki piersiowej zatrzepotało histerycznie, po czym jęknęło aby ułamek sekundy później rozsypać się z trzaskiem na tysiące krwawiących okruchów. O tym kiedyś właśnie mówił jej Tony, dlatego nie chciał zabierać ze sobą do pracy. Nie chodziło o kwestie bezpieczeństwa, lecz konieczność stawienia czoła nowej rzeczywistości już bez żadnych filtrów sprawiających że stawała się ona znośna. Miejsca konfliktów zbrojnych i potyczek szybko zostawały miejscami kaźni.
Stala kosmiczna nowego świata.

Czyją stronę wziąć w sytuacji gdy stuprocentowa była pewność co do zamiarów i śmiertelności nadchodzącego starcia? Ktoś musiał zginąć - jeśli nie teraz, to w bardzo bliskiej przyszłości. O neutralności Brzytewka nazywana niegdyś Igła, mogła zapomnieć - ona dziś nie istniała.
Czy wybór paść miał na obcych w gruncie rzeczy dla lekarki ludzi, czy na kogoś kogo znała i po cichu uwielbiała ponad rozsądne pojecie? Tak bardzo nie chciała, aby Taylor zginał ani teraz, ani najlepiej nigdy. Może okolica widziała w nim chodzącego agresora siejącego terror i egzekwującego wolę Guido pięścią i butem… lecz dla niej był tym uroczym, opiekuńczym gościem do którego śmiało mogła przyjść z każdym problemem i zawsze jej wysłuchał, doradził bądź próbował doradzić, na swój sposób pomóc w ogarnięciu aktualnie panujących zasad i warunków. Rozgadywał się też całkiem sympatycznie wbrew powszechnemu wrażeniu wiecznego mruka i cedzenia tonem rozkazu co najwyżej zdań prostych.
Rodzina… jakże los pokrętnie się układał. O rodzinę winno się dbać i to jej dobro stawiać na pozycji nadrzędnej niezależnie od sytuacji, lecz czy rozgrzeszało to kogokolwiek z łamania piątego przykazania?

Obcy czy rodzina, obcy czy rodzina. Ludzie po jednej i ludzie po drugiej stronie.
Wszędzie ludzie, a czas uciekał.
Tik tak. Tik tak...

Wyjście i rozmowa z żołnierzami odpadała. Rodzina Alice nigdy nie pozwoliłaby jej na podobną głupotę i narażanie się na niebezpieczeństwo, bo to naraziłoby całą grupę. Rozkazy dostali jasne i… i chyba nie chodziło już tylko o nie. Czyją stronę wziąć w sytuacji, gdy miało się stuprocentową pewność co do zamiarów obu stron i śmiertelności nadchodzącego starcia. Nikt nigdy nie powinien decydować o losie drugiego człowieka… tak było kiedyś, a teraz? Teraz na popękanej powichrzeni Ziemi, zamieszkałej przez niedobitki rasy ludzkiej, panowały kompletnie inne zasady. Prawo siły, zaś wojna jak to wojna - rządziła się swoimi prawami. Bliskich zaś nie wolno było wystawiać na niebezpieczeństwo.

- Zostanę z tyłu, razem z jeńcami. Przycupniemy w jakimś rowie żeby nas nie zauważono. Tylko zwiążcie ich proszę, zwłaszcza nogi Briana i jego mamy. Uszczupli im pole manewru. Jeżeli będą próbowali uciec nie dam rady ich powstrzymać. Nie umiem im zrobić krzywdy, a zostawianie z nami jeszcze kogoś to zbędne uszczuplenie sił potrzebnych wam do spacyfikowania przeciwnika. Przygotuję też eter… tak na wszelki wypadek i gdy będą się rzucać, uśpię ich - znów wsadziła dziób pod taylorowy kaptur, szepcząc mu do ucha i przytrzymując za ramię, a zmarznięty policzek zetknął się z drapiącym i zdecydowanie cieplejszym policzkiem starszego mężczyzny. Lekarka przymknęła na krótki moment oczy, przyciskając piegowate lico do twarzy łysego w sposób nie pozostawiający wątpliwości odnośnie celowości działania.
Westchnęła cicho i dodała prosząco - Uważaj na siebie, bo będzie mi bardzo przykro jeżeli… wróć w jednym kawałku, dobrze? I przyprowadź ze sobą chłopaków - nim przemyślała sprawę dwa razy, pocałowała go w policzek, szepnęła na koniec - Powodzenia Taylor.

W głowie zaś przebłyskiem przewinęła się Alice złota myśl, spisana niegdyś przez Friedricha Nietzsche'go.
"Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas."

Tylko kto teraz nie zasługiwał na to miano? Nawet ich świat był potworny, więc co dopiero żyjący na nim ludzie...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline