Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2016, 15:05   #48
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację

Kyan zostawił płonące truchła za sobą, znikając między drzewami, niczym zjawa. Las, rozpływający się pod mroczną płachtą zbliżającego się wieczora, był nienaturalnie cichy i zdawało mu się, że nawet dźwięk chrupiącego pod nogami śniegu roznosi się wokół echem. Długo nie musiał szukać. Po kilkunastu metrach las schodził naturalnie w dół, odkrywając spore, niezagospodarowane drzewami żłobienie w terenie. Khazad szybko ocenił, iż miejsce idealnie będzie nadawać się na obóz - nie dość, że kawałek od głównej drogi, to jeszcze osłaniało przed wiatrem i potencjalnie maskowało ich przed nieproszonymi gośćmi. Wrócił po towarzyszy; ci, co byli w stanie, zabrali się do zbierania drewna na opał, a Thravarsson zajął się przygotowywaniem terenu pod obóz. Skupiony i spokojny, metodycznie zajmował się kolejnymi partiami tego, co musiało być zrobione, by zabezpieczyć odpowiednio ich nocny odpoczynek.

Norsmeni wraz z Galebem i Thorinem zajęli się rozstawianiem namiotów, a biorąc pod uwagę ich doświadczenie w tej kwestii, z całością uwinęli się błyskawicznie. Niedługo potem Alrikson zaprosił Elsę do namiotu, gdzie odpowiednio potraktował ją igłą i nicią, zszywając rany na boku, a następnie zajął się cięciami na nodze Weddiena, który dzielnie znosił szycie wprawionego w tej materii khazada. Pozostali w międzyczasie zajęli się przygotowywaniem strawy i w końcu wszyscy mogli zasiąść wokół prowizorycznego rusztu nad ogniem, który dawał namiastkę przyjemnego ciepła, kojarzącego się z knajpą Bezokiego, którą opuścili dzisiejszego przedpołudnia. W obecnych, surowych warunkach, jakże odległe wydawało się to wspomnienie.


Gorący posiłek i serwowane przez Wulfgara wino rozleniwiały. Strzelający na polanach ogień hipnotyzował. Zamykał oczy. Tłoczył w umysły tylko jedną myśl: spać. Odpocząć. To był ciężki dzień, a nazajutrz czekał ich nie lepszy. Nie obudzą się w karczmie, nikt nie podsunie im przygotowanego wcześniej żarcia pod nos. Czuli, jak z każdą kolejną chwilą, gdy siedzą przy palenisku, muszą się coraz bardziej zmuszać do czegokolwiek. Zwłaszcza Elsa i Weddien. Dokończyli kolację, a następnie podzielili się wartami - Elsa w związku z ranami została pominięta, zatem na pierwszy ogień poszli Wulfgar oraz Kyan, po nich Galeb, Thorin i na końcu Bjorn. Elf miał tej nocy odpoczywać bez baczenia na zdrowie pozostałych, a sześć osób do wartowania to było i tak wystarczająco dużo, by w nocy udało się cokolwiek pospać. Przynajmniej z takimi nadziejami kładli się do snu. Skóra niedźwiedzia świetnie się sprawdzała przy zabezpieczeniu obozu i to był dobry pomysł, by ją ze sobą zabrać.


Ciężko było mu się rozbudzić i skupić na obserwacji terenu, zwłaszcza, że przyłapał naprawdę ostry mróz. Okutał się bardziej futrem, jednak na niewiele się to zdało. Co jakiś czas przechadzał się w tę i z powrotem, żeby tchnąć w ciało trochę energii i rozruszać członki, a przy okazji sprawdzić okolicę. Przez pierwszą godzinę nic się nie działo. Las był cichy i ciemny. Dopiero później, pod koniec warty usłyszał gdzieś w oddali dźwięk pękającej gałązki. Zaalarmowało go to. Pośród drzew, w odległości kilkunastu metrów, zobaczył nagle dwa świecące niczym oczy upiora punkciki. Po sekundzie zaś ujrzał wyraźnie całą paskudną sylwetkę tego, co wychynęło zza drzew.


W lichym świetle odpalonej latarenki ukazał mu się rozdziawiony, wilczy pysk, jednak osobnik, który na niego patrzył, z wilkiem wspólną miał jedynie powierzchowną fizjonomię. W miejscu, gdzie znajdował się kiedyś nos, teraz zionęła czarna dziura, osadzona pośród odsłoniętej kości kufy. Oczy spowiła jakaś nienaturalna, złowieszcza mgła, a futro zwierzęcia znaczyła zaschnięta krew i otwarte rany. Zawarczał przeciągle, by po chwili zacząć powoli schodzić w stronę Galeba. Khazad od razu zauważył, że bestia jest sporych rozmiarów i nie była sama. Niczym duchy, z ciemności wyszło pięciu jego nieumarłych pobratymców. Każdy zwierz znajdował się się w różnym stopniu rozkładu, a mimo to, powarkując złowieszczo i oblizując skrwawione pyski, zbliżali się do krasnoluda, próbując wziąć go łukiem.



Warta minęła mu spokojnie i z ulgą przywitał ciepły namiot, w którym mógł się chociaż nieco rozgrzać. Łapał coraz mocniejszy mróz, co nie zwiastowało dobrze kolejnemu dniu na otwartym terenie. Położył się, opatulając szczelnie, by ciepło od niego nie uciekało i szybko zapadł w sen.

To nie był jednak spokojny odpoczynek. Co jakiś czas wyrywał się ze snu, sprawdzając, czy wszystko w porządku, a gdy udało mu się w końcu mocniej zasnąć, miał wrażenie, że na dnie podświadomości słyszy jakiś ciepły, kobiecy głos. Najpierw cicho, niemal niezrozumiale, a z każdym wypowiedzianym słowem coraz wyraźniej. Kobieta o przyjemnym głosie szeptała do niego, jednak spomiędzy pełnych zdań, wychwytywał tylko niektóre słowa.
"~ Wulf... mój chłopiec... chodź do mnie... dla mnie... na zawsze... ciepło..."

Nagle się obudził, kompletnie rozbity, słysząc złowieszcze powarkiwania dochodzące gdzieś z zewnątrz. Wilki. To musiały być wilki.



Długo nie mógł zasnąć, ale nie ze względu na panujący mróz, tylko na myśli, które przelatywały mu przez umysł. Zastanawiał się, czy krew pseudo-harpii rzeczywiście da się wykorzystać w leczeniu ran lub odbudowy kończyn, których jedynym losem byłaby amputacja. Snuł wizje, w których posoka została dobrze przyjęta w eksperymentach na zwierzętach i mógł ją stosować na swoich pobratymcach. To byłoby coś. To wiele by zmieniło.

Zaglądał też do okutanej kocami norskiej znajdy i miał wrażenie, jakby skóra dziecka nabrała nieco głębi, jednak przy deficycie światła nie mógł być tego w stu procentach pewnym. W końcu trudy dnia i jemu się udzieliły, skutecznie odcinając świadomość, by pozwolić ciału odpocząć.

Obudził się, wyrwany ze snu jakimś hałasem dochodzącym z zewnątrz, a ponure powarkiwania tylko uświadczyły go w przekonaniu, że coś złego zaczęło się tam dziać. Oczy same mu się zamykały i czuł się, jakby pospał zaledwie kwadrans.



Warta się dłużyła, bo i nic się nie działo, więc z radością powitał zmieniającego go Galeba, a sam skrył się w swoim namiocie i opatuliwszy szczelnie poszedł spać. Sen nadszedł szybko i nie był przyjemny.

Thravarssonowi śniło się, że walczy w śniegu z wielkim, białym wilkołakiem i ilekroć chciał dopaść bestię obuchem swego młota, ta unikała jego ciosu, wyprowadzając precyzyjnie własne. Kyan niemal czuł pazury i zębiska stwora, które wgryzły się w prawe ramię, gdy wyrwał się z tego koszmaru.

Westchnął ciężko, zrzucając z powiek resztki snu. Chyba nie spał długo, ale miał zamiar zaraz to nadrobić. Nagle jego czujność wzmogły złowieszcze zwierzęce powarkiwania dochodzące z zewnątrz. Wilk. Albo wilki. Czyżby jego koszmar miał okazać się rzeczywistością?



Położyli się obok siebie w namiocie, jednak oboje dość długo nie mogli zasnąć, gdyż w powietrzu wisiało jakieś trudne do sprecyzowania napięcie między nimi, wykraczające poza ramy zwykłej znajomości. Tak, jakby oboje na coś oczekiwali? Może się czegoś obawiali? Ciężko było odgadnąć.

Rana Elsy pulsowała bólem i kobieta czuła, jak szwy ciągną skórę, jakby za chwilę miały ją rozerwać. Obawiała się, że każdy głębszy oddech mógłby się źle skończyć, choć liczyła, że Thorin dobrze się tym zajął.

Wtuleni w siebie, ogrzewając się wzajemnie, w końcu zasnęli. Tym razem oboje mieli spokojny, choć czuły sen. Gdy na zewnątrz podniosło się zamieszanie i Bjorn usłyszał złowróżbne powarkiwania, rozbudził Elsę i zaalarmował ją, że coś się dzieje.



Nie mógł długo zasnąć, gdyż zranienie cały czas o sobie przypominało nieprzyjemnym pulsowaniem. Do tego dochodziły szwy, które zdawały się ciągnąć skórę i Weddien miał wrażenie, że zaraz się rozejdą. Co prawda Thorin wyglądał na takiego, co wiedział, co robi, ale skąd Muirehen mógł to wiedzieć na pewno?

Ostatecznie, dzięki elfiej medytacji, udało mu się oddzielić umysł od obolałego ciała, które nie pozwalało mu zasnąć i w końcu oddał się w objęcia Helenira, norskiego boga snu, w którego i tak nie wierzył. Tym razem nie śnił mu się ani żaden koszmar, ani prześladujące go wizje. Obudziło go za to zamieszanie i złowieszcze powarkiwania (to były chyba wilki!) dochodzące gdzieś z bliskiej okolicy. Czyżby zostali zaatakowani?

Odruchowo spojrzał w stronę swej broni, jednak gdy noga znów zapulsowała bólem, zastanowił się, czy był sens sprawdzać, co się tam dzieje. Wciąż czuł resztki snu na powiekach.



Ci, którzy wyskoczyli z namiotów, od razu dostrzegli stojącego w pozycji bojowej Galeba, oraz zbliżające się do niego łukiem stworzenia, które jedynie wyglądem przypominały wilki. Było ich sześć, każde w innym stopniu rozkładu. Widok ten wlał w serca podróżników niepokój i strach. W mdłym świetle latarenki widzieli odkryte żebra ubabrane w zaschniętej krwi, odsłonięte kości czaszki, skrwawione płaty skóry wiszące na ścięgnach, czy sinoróżowy mózg wypływający przez dziury w czaszce. Mimo wszystko, jakimś paskudnym sposobem, te stwory żyły i poruszały się! Najgorsze były jednak oczy. Całkiem białe. Niewidzące. Martwe.


Z pochylonymi łbami, na lekko ugiętych łapach ruszyły w stronę awanturników. Szły po śniegu wolno i niezgrabnie, jakby ich mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Było pewne, że wyczekują odpowiedniego momentu, by zaatakować i ich planów nie zmieniło nawet pojawienie się kilku innych członków drużyny. Śnieg prószył delikatnie, gdy nieumarłe wilki leniwie zmniejszały odległość ku swoim ofiarom.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 02-04-2016 o 15:11. Powód: Kosmetyka posta ;)
Kenshi jest offline