Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2016, 15:42   #131
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Katarina oraz Adar odeszli odrobinę od obozu w stronę lasu w celu pomodlenia się. Bogowie zawsze przychylnie patrzyli na słowa skierowane w ich stronę, ale teraz ich siła była im, śmiertelnikom, szczególnie potrzebna.
Oboje stanęli przed ogromnym starym drzewem, którego pień był tak szeroki, iż mogło się wydawać, że rośnie tu od początków świata. Dziewczyna uznała to za odpowiednie miejsce na modlitwę, więc uklęknęła i złożyła dłonie. Kątem oka spoglądała na mężczyznę, który za nią szedł.
- Wiesz... Świat jest okrutny. Możemy w każdej chwili zginąć. Chciałam, by twa dusza została przyjęta w objęcia któregoś z nich, gdybyś sam miał pożegnać się z tym światem - zaczęła tonem pełnym smutku - Oni nie mieli tej szansy.
Adar potarł swoje ramiona, pobudzając krew do krążenia i rozejrzał się uważnie. Las Cieni nadal wywoływał u niego gęsią skórkę. Odwaga, choć jak bardzo poparta młodzieńczym zapałem, ulegała strachom pradawnego zła.
- Ja… jestem tego świadom. Ale śmierć przestaje mieć znaczenie, jeśli nie ma rzeczy, dla której chciałoby się żyć - odpowiedział Szarak, przyglądając się specyficznej roślinie. Tak naprawdę nie zależało mu za bardzo na modlitwie. To prawda, potrzebował czegoś, co podniosłoby go na duchu, ale wszak to nie musiała być od razu kontemplacja do bogów. Mimo to zgodził się na pomysł Katariny i postanowił doprowadzić sprawę do końca.
Dziewczyna kwaśno się uśmiechnęła i zaczęła prowadzić modlitwę na głos z oddaniem, jakiego próżno szukać u zwykłego mieszkańca Imperium. Ewidentnie wierzyła w to, że bogowie natury mogą im pomóc. Sprawy przyjęły trochę dziwniejszy obrót, kiedy wyciągnęła z buta sztylet, nacięła sobie dłoń i kilka kropel krwi spadło na ziemię, którą później zostało oznaczone drzewo. Poprosiła o łaskę Ulryka mówiąc, że choć sama nic nie ma, to ofiaruje mu swoją krew, dzięki której będzie mogła przelewać juchę potworów Chaosu lub sama zostanie przelana ku jego chwale.
Sługa wzdrygnął się na zalążki rytuału z wykorzystaniem przelanej krwi. Mimo to nie dał po sobie znać, iż nie popierał fanatyzmu Katariny. Żądza zemsty, jak w każdym uczestniku wyprawy, płonęła w nim wciąż, toteż nie przeraził się bluzg rzucanych na ich ciemiężycieli. Szarak obserwował dziewczynę z uwagą i zainteresowaniem. Nie na co dzień miał okazję zobaczyć lodową czarownicę podczas modlitw. Dlatego nie pisnął nawet słówka i z pokorą pochylił głowę, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem.
Wyszeptała jeszcze kilka słów pod nosem i wstała otrzepując kolana. Obróciła się powoli w stronę Adara i podeszła do niego dwa kroki. Stanęła dość blisko niego, prawie na baczność. Na jej twarzy widać było ból powstały z powodu rany.
- Wybacz, przestraszyłam cię? - zapytała cicho z błyszczącymi oczami.
Szarak podniósł wzrok, opuszczając dłonie dotychczas złączone w modlitwie. Przez chwil kilka przyglądał się postaci kobiety, jednak zaraz tez powstał na równe nogi.
- To nie tak… Po prostu nigdy nie brałem udziału w takich obrządkach. Nie jestem pewien, jak powinienem się zachować - odpowiedział Adar, speszony spuszczając głowę. Poczuł, że zawiódł Katarinę swoim brakiem wychowania.
- Ja też nie. To było spontaniczne - uśmiechnęła się lekko, ale zaraz posmutniała.
- Hm. Po prostu chciałam się odwdzięczyć za to, że mi pomogłeś, kiedy rozbiliśmy ostatni obóz. Potrzebowałam rozmowy z kimś, ale nie za bardzo ktokolwiek chciał do mnie podejść - splotła ręce na piersi wyzbywając się poprzednich emocji. Na jej twarzy widniała teraz ponura, chłodna determinacja.
- Jestem wściekła. Ile złych rzeczy jeszcze nas spotka w tym lesie? Z czym przyjdzie nam się jeszcze mierzyć? - oparła się o drzewo twarzą w stronę obozu i spoglądała nań lekko mrużąc oczy.
Szarak nieco nieśmiało przyjrzał się jej obliczu z profilu i zamyślił na chwilę. Wyczuwając przedłużającą się chwilę, spuścił wzrok i odchrząknął.
- Dla mnie to przerażające, że straciliśmy Daniela i Willhelma. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie mogłem zrobić nic, by ich ocalić. To ja powinienem zginąć - powiedział markotnie, podążając za wzrokiem dziewczyny i spuszczając ramiona.
- Denerwujesz mnie. Gdybyś powinien zginąć, to bym cię zostawiła - kątem oka z naganą przyjrzała się twarzy sługi. Pokręciła głową i kontynuowała już trochę łagodniejszym tonem - Ich się nie dało uratować, a wszyscy musimy sobie pomagać. Kiedy mówisz, że powinniśmy cię zostawić, to tylko dodatkowo podkopujesz nasze beznadziejne morale. Musimy walczyć aż do śmierci. I tyle.
- Przynajmniej walczyć w imieniu tych, co już nie mogą tego robić.
- To nie chodzi o to. Po prostu ja nie zastąpię ani Daniela, ani akolitę Willhelma, którzy bez strachu stawiali czoła pomiotom Chaosu. Chciałbym być tak odważny jak pan Schulz albo brat Lambert - odpowiedział, nie podnosząc wzroku - Chciałbym was chronić, ale nie czuję, bym był w stanie to robić. Jestem tylko prostym sługą. Wszystko, co potrafię, to zamiatać podłogi i wycierać meble.
- A myślisz, że ja potrafię walczyć? - syknęła i kopnęła piętą pień drzewa - Ja umiem tylko miotać zaklęciami na lewo i prawo zarażając się na utratę zmysłów. Ty masz przynajmniej trochę krzepy. I zapewne pewniej trzymasz broń niż ja.
Sługa przygryzł wargę, obserwując reakcje czarownicy. Podziwiał ją za władzę nad magicznymi mocami i nie sądził, by te parę mięśni, którymi był obdarzony, znaczyło więcej od potężnych zaklęć.
- Najpewniej to czuję się z chochlą w ręce - odpowiedział po kolejnej chwili ciszy. Uśmiechnął się przy tym nieśmiało i spojrzał na rozgniewaną Katarinę - Myślisz, że to dałoby się jakoś połączyć? Moje kucharzenie i twoje moce? - zapytał, nie do końca będąc świadomym, jak bardzo rozbraja atmosferę.
- E? - dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a chwilę później wybuchła śmiechem. W życiu nie słyszała większej bzdury.
- Jasne, mogę miotać magicznymi ziemniaczanymi pociskami. Na pewno będą skuteczne - ironia w tych słowach była bardzo wyraźna, ale po chwili się uspokoiła. Na jej twarzy nie było już złości, za to zastąpił go względny spokój.
- Nie. Moja magia skupia się na destrukcji. Takie już są kislevskie czarownice - odepchnęła się od drzewa i oparła ręce o biodra uporczywie patrząc na Adara.
- Wcale nie jesteś głupi. Po prostu robisz sobie żarty, bo nie rozumiesz istoty tego, czym władamy. Prawda? - zapytała tak jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Szarak podrapał się po głowie i uśmiechnął się niepewnie. Musiał przed sobą przyznać, że coraz śmielej czuł się przy tej kobiecie i nawet robienie z siebie durnia przychodziło mu z większą łatwością.
- Przepraszam. Nie powinienem sobie robić żartów z Twoich zdolności. To prawda, nie rozumiem twojej, ani żadnej innej magii. Ale dopóki jesteś po naszej stronie, nie zawracam sobie tym głowy. Pan Schulz jest zdyscyplinowanym żołnierzem, Eliasz jest świetnym myśliwym, ja potrafię gotować, a ty znasz się na magii. Jeśli o mnie chodzi, to chyba dobrze się uzupełniamy. I wcale nie musimy rozumieć profesji naszych towarzyszy - odpowiedział kobiecie, porzucając swój żartobliwy ton. Ta chwila była chyba szczytem jego przemyśleń, ale może faktycznie po prostu nie był głupi, tak jak stwierdziła to Katarina.
Ta lekko przekrzywiła głowę zastanawiając się nad czymś. W tym czasie wykopała czubkiem buta małą dziurę w opadłych liściach leżących na ziemi całkowicie milcząc. Dopiero po spojrzeniu na swoje dzieło się odezwała:
- Hej, mogę mieć prośbę? To bardzo ważne - zaczęła zagadkowym tonem opuszczając ręce z bioder.
Adar przyglądał się jej poczynaniom bez słowa. Sam zresztą zastanawiał się nad sensem wypowiedzianych wcześniej zdań. Czy naprawdę wszystko było tak proste, jak sądził?
- Oczywiście, że tak. Wszyscy powinniśmy sobie teraz pomagać. Kto wie, jak długo jeszcze będziemy mieli okazję - zwrócił się na jej pytanie, splatając dłonie za plecami i przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem. Trochę obawiał się tego, czego może od niego chcieć lodowa czarownica. Ta zaś patrzyła tak jeszcze przez moment powoli do niego podchodząc, aż znienacka pchnęła go do tyłu sprawiając, że Szarak upadł na plecy na gruncie. Dziewczyna stanęła nad nim znowu zła.
- Cholero jedna! Nie będziesz mówił, że lepiej by było, byś ty umarł, zrozumiałeś?! - prawie wykrzyczała, ale ściszyła ton, by inni w obozie jej nie usłyszeli. Ich rozmowa powinna zostać miedzy nimi.
Adar padł na ziemie z głuchym uderzeniem, a impet wytrącił mu oddech z płuc. Nie był przygotowany na takie zachowanie dziewczyny, dlatego dał się obalić bez problemu.
Zastrzyk adrenaliny go jednak pobudził i rozszerzone źrenice wtopiły się w napastniczkę, a spięte mięśnie czekały, by odpowiedzieć atakiem.
Sługa zrozumiał, że Katarina nie chce go skrzywdzić, dlatego wziął głęboki oddech i spojrzał na nią badawczo, słuchając jej słów. Nie mógł rozgryźć, dlaczego tak postąpiła i co ją do tego podburzyło, toteż czuł się nieco skołowany.
- Przepraszam, Katarino. N-nie chciałem cię rozgniewać. Proszę, nie złość się na mnie - wydukał, podnosząc się na łokciach, wciąż nie będąc pewien, czy powinien wstać, czy nadal leżeć.
Ta odetchnęła i postąpiła krok do przodu, by przykucnąć obok. Gniew wyparował równie szybko, jak się pojawił. Po stracie mistrzyni chyba straciła stabilność emocjonalną, a może próbuje teraz wszystkich uchronić od losu, który został Natalyi zgotowany?
- Nie gniewam się. Ale cierpię, bo są tu ludzie, którzy chcą, byś żył, a ty mówisz, że lepiej, byś ty umarł. Tak łatwo byś się rozstał z życiem? - powiedziała zasmucona obejmując rękami kolana. Miała lekko przymrużone oczy ze zmęczenia.
- Chyba za dużo wypiłam - potrząsnęła głową strącając sobie tym samym czapkę z głowy. Szybko ją podniosła i otrzepała z brudu, jednak nie założyła jej znowu.
Szarak podniósł się do pozycji siedzącej i oparł łokcie o swoje kolana, pochylając głowę.
- Chcę żyć. Po prostu nauczyłem się, że niektóre życia są ważniejsze od mojego - odrzekł cicho, wyraźnie odsłaniając się na kolejne wyznanie - Życia wasze i porwanych mieszkańców Krausnick liczą się teraz dla mnie najbardziej. Walka o nie jest wszystkim, co mi pozostało - sługa wyciągnął dłoń po nakrycie głowy dziewczyny, spoglądając przy okazji jej w oczy.
- Każde życie jest ważne - odwróciła wzrok od jego spojrzenia i podała mu czapkę.
Szarak przez chwile ważył w dłoniach element odzienia Katariny, obchodząc się z nim jak z jajkiem. W końcu pochylił się do niej nieśmiało i ostrożnie spróbował nasunąć czapkę na jej głowę, odgarniając przy tym kosmyki włosów z jej twarzy. Ta zaś tylko patrzyła na poczyniania mężczyzny z lekkim zaskoczeniem, ale nie podjęła żadnych działań, które by miały mu przeszkodzić. Tylko się lekko zarumieniła.
- Zacznijmy więc od własnych - odpowiedział zgodnie, na co dziewczyna pokiwała energicznie głową nie wiedząc co powiedzieć, prawie znów strącając czapkę.
- Cieszę się, że to mówisz - wstała i spojrzała jeszcze raz na drzewo. Ciekawe ile lat już tu rosło i co pamiętało - Chyba powinniśmy wrócić do obozu - zasugerowała robiąc krok w stronę światła ogniska.

I oboje wrócili do obozu - Katarina, chyba zadowolona z efektów odbytej rozmowy, o czym świadczyć mógł delikatny uśmiech na ustach, w myślach stwierdzając, iż była to bardzo wartościowa rozmowa, oraz Adar, z wyrazem lekkiego skonfundowania na twarzy. Nikt się chyba specjalnie nie zainteresował tym, że ich nie było. Może to i lepiej.
Dziewczyna, kręcąc się w swoim śpiworze, martwiła się jedynie od Schulza. Czy będzie czatował w tamtym miejscu całą noc? Czy ktoś pójdzie go zmienić? Klaus, weź tam idź. On potrzebuje pomocy. On…
Wyczerpana minionym dniem pełnym śmierci, cierpienia i zwątpienia - zasnęła.




Sen nadszedł szybko - niespokojny, krótki, nie dający upragnionego odpoczynku. Odciskał swe piętno na umyśle swej biednej ofiary jak przystawienie do jej skóry rozżarzonego żelaza.
Katarina siedziała na krześle w ciemnym pomieszczeniu. Próba powstania skończyła się fiaskiem, bowiem była doń przykuta. Zaklęła cicho próbując się szarpać, ale mebel był z jakiegoś rodzaju metalu, więc porzuciła te działania i skupiła się na otoczeniu. Dominował w nim nieprzenikniony mrok. Próbował krzyknąć, ale nie była w stanie.
W nagłym przebłysku krwawego światła pojawiła się jakaś osoba, mężczyzna biorąc pod uwagę posturę. Snop czerwonego blasku przemieszczał się wraz z nim, kiedy zbliżał się do uwięzionej kobiety. Gdy się zbliżył - rozpoznała jego twarz. To był Franz. A jego głowa była doszyta do ciała za pomocą… ludzkich ścięgien? Spod “szwów” obficie spływała krew.
Stanął naprzeciw niej i splótł ręce na piersi, jego uniesiona do góry brew świadczyła o tym, że się zastanawia co z nią zrobić. W końcu jego twarz wykrzywił drapieżny uśmiech złożony z kłów, nie zębów. Pogładził ją po policzku jakby rozkoszując się strachem swej ofiary, aż wreszcie chwycił ją ostro za szyję i zbliżył się tak, by popatrzeć jej prosto w oczy.
- I co?! Szczęśliwa jesteś, że nie żyję, wiedźmo?! - wykrzyczał jej prosto w twarz - Sama mogłaś zginąć, chaośnicka kurwo, a później dać się gwałcić jakiemuś tam demonowi, któremu służysz! Ale spokojnie… - nagle zmienił swój ton głosu i pogłaskał ją czule po głowie - Niedługo nadejdzie twój czas, a wtedy będziesz widzieć to, co zrobiłaś. I będziesz żałować do końca swej żałosnej egzystencji.
Zaśmiał się szyderczo powodując ciarki na plecach Katariny patrzącej w niemym przerażeniu na kogoś, kto był mieszkańcem tej samej wioski, co ona.
- Witaj w piekle, młoda Katjo - uderzył ją w policzek otwartą dłonią, ale dziewczyna poczuła, jak ból rozchodzi się po wszystkich częściach jej ciała. Zamknęła oczy próbując przetrzymać to okrutne doświadczenie, lecz kiedy je otworzyła, Franza już nie było.
Przyszedł za to Willhelm… Chociaż ledwo go rozpoznała z powodu zdeformowanego ciała, które posiadł. Jedynie głowa przypominała jego dawne “ja”. Ta wijąca się masa kończyn i mięsa była nie do opisania. Na czole wypalony miał symbol Chaosu. Jak kat odpiął łańcuchy i chwycił sparaliżowaną dziewczynę za rękę, po czym z nienaturalną siłą rzucił nią w ciemność.

Wylądowała na miękkim, dwuosobowym łóżku z baldachimem, zupełnie naga, ale czysta i pachnąca po kąpieli. Rozejrzała się po rozrzutnie urządzonym pokoju - była to sala udekorowana na wzór tych, które miały lodowe wiedźmy, kosztowne meble, drogocenna biżuteria, charakterystyczny krój ubrań wiszących na haku na ścianie, kostur emanujący magią. Dobre jedzenie leżące na półeczce przy łożu. Napełniło ją to dziwnym, niepokojącym spokojem.
Przeszła się po komnacie dotykając każdej rzeczy po kolei, aż wreszcie nacisnęła na złotą klamkę wysokiej jakości dębowych drzwi. Za nimi stała jakaś dziewczyna, również naga, odrobinę niższa od Katariny. Jej długie czarne włosy spływały potokiem po plecach, elfia figura wręcz zachęcała swym pięknem, a spojrzenie wręcz zachęcało do zabawy. Różowe, wilgotne usta przywarły prawie natychmiast do tych należących do młodej wiedźmy, obdarzając ją namiętnym pocałunkiem, a do jej nosa doszedł jakiś słodkawy zapach nieznanych jej perfum. Ich ciała zwarły się w miłosnym uścisku, dłonie wodziły po skórze powoli zaczynając robić nieprzyzwoite rzeczy, a atmosfera się zagęszczała z powodu westchnień i jęków rozkoszy powoli potęgujących podniecenie obu kobiet. Czarownica prawie całkowicie zapomniała o chłodnej logice wpajanej przez jej mistrzynię, ale przez myśli przemknęło jedno imię: Klara.
Kiedy utraciła całkowicie zmysły doprowadzona do szczytu, nagle poczuła przeszywający ból w brzuchu. Na miejscu uroczej dziewczyny stała jakaś humanoidalna poczwara o kobiecych kształtach, ale z jej pleców wyrastały olbrzymie, kościane skrzydła, których końce wbiły się w ciało krzyczącej z cierpienia Katariny. Pokój przeszyły odgłosy agonii… i złośliwy śmiech.

Nagle wylądowała na tym samym krześle, jednak przez nią stało wiadro pełne krwi. Powolnym ruchem Willhelm zamoczył w nim dwie ręce i wypisał coś na białej ścianie. Choć nie potrafiła czytać, to jednak te słowa rezonowały jej w głowie. Podświadomie jest rozumiała. I jej strach powoli zaczął sięgać wartości maksymalnej.

RAGUSH KRWAWY-RÓG CZEKA

Ze wszystkich stron dobiegły ją złowieszcze śmiechy jakichś istot wszelkiej maści. To nie był zwykły sen. To faktycznie było piekło. Akolita zaś znów do niej podszedł podnosząc wiadro z jej własną krwią i chlusnął nią prosto w jej twarz.

Wielkie pole bitewne skąpane w czerwonym blasku zachodzącego słońca. Z nieba lał się krwawy deszcz. Wszystko było zasnute karmazynową mgłą, przez którą nie można było dostrzec żadnych wyraźnych kształtów w odległości kilku stóp. Bose stopy Katariny stąpały przez pobojowisko co chwila wchodząc w kałuże przelanego życiodajnego płynu, na sobie miała tylko luźną, podartą suknię. Była bezbronna.
Wtem odezwał się głos jakiejś osoby mówiącej z dużej odległości z bliżej nieokreślonego kierunku. Był on donośny, agresywny, wżerał się w umysł niczym zaraza.
- Potrafisz władać jedynie magią! Zobaczymy jak sobie poradzisz z mieczem! - ktoś wykrzyczał i wydał z siebie nieludzki okrzyk bitewny.
Dziewczyna rozejrzała się naokoło siebie zatrwożona. Już raz zginęła w śnie, ale nie może pozwolić, by doszło do tego drugi raz. Znalazła przy sobie jakąś broń… Dwie szable. Jedna była najzwyklejsza, trochę zardzewiała, nie przedstawiała dużej wartości bojowej. Druga - pokryta runami, błyszczała złowieszczym niebieskawym światłem wołając ją. Jej rękojeść była wykonana z kości, a ostrze… miało szkarłatny kolor.
Wzięła w dłoń oczywiście tą zwykłą, w samą porę, bo pierwszy napastnik wyszedł z mgły, by ją zaatakować. Był wysoki jak góra, na jego twarzy malowała się furia, krzyczał wniebogłosy w szale bojowym. Jego ogromny topór przyozdobiony był czaszkami pokonanych wrogów. Zamachnął się prosto w jej łeb, ale Katarina zdołała uniknąć ciosu, chyba czystym szczęściem.
Na jej twarzy rysowała się chłodna determinacja, jaka się zawsze u niej pojawiała, kiedy chroniła czyjeś lub swoje życie. Wyprowadziła kontratak żałosną szabelką trafiając prosto w pierś berserkera, a tą “determinację” nagle zastąpiło zwątpienie.
Broń nawet nie zdołała przeciąć skóry. Odbiła się jak od pełnego pancerza płytowego. Ostrze upadło na podłogę, a berserk dalej ciął w swoim szaleństwie nie mogąc jej trafić. Z daleka znów odezwał się tajemniczy głos.
- I ty chcesz ze mną walczyć?! Nie masz ze mną szans! Nikt nie ma ze mną szans! Nie potrafisz dobrać nawet odpowiedniej broni! Skoro nie możesz zadowolić boga krwi zabijając tego pachołka, to zadowolisz go oddając swoją własną krew! - roześmiał się histerycznie z własnej groźby - Przywitaj się z jego kolegami!
Zawtórował mu szaleńczy krzyk legionu takich, jak ten, który właśnie dostał rzuconym w głowę toporem z niewiadomego punktu. Z dziury w czaszce obficie chlusnęła krew ochlapując ją nie tylko juchą, ale też szarą, galaretowatą materią. Katarina nie wiedziała co robić. Nie miała dokąd uciec. Zrobiła dwa kroki i się potknęła. Słyszała jak całe stado gotowych do rozerwania jej na strzępy zwierząt, bo nie potrafiła ich nazwać ludźmi, zbliżało się w zastraszającym tempie jak woda po zerwaniu tamy na rzece.
Usłyszała cichy szept w swej głowie… Inkantacja… Ale skąd? I kolejne słowa… “Użyj, a zmienisz swój los”. Nie miała wyjścia. Zaczęła recytację zaklęcia w straszliwym, nieznanym jej języku, krzywiąc się co chwilę w bólu, bo czuła, jak coś się miesza jej w brzuchu w dziwny sposób. Przez jej umysł przeszedł jakiś szalony obraz, wizja w wizji. Jakaś kobieta dowodziła plugawą armią najeźdźców złożoną ze wszelkich pomiotów, jakie można sobie tylko wyobrazić. Ciemne włosy lekko się unosiły z powodu zbieranej magicznej mocy, a oczy wręcz iskrzyły magiczną mocą. Końcówka jej czarnej wyglądała tak, jakby była jednością ze śniegiem i lodem, który ją otaczał.


Jej powrót do “rzeczywistości” nastąpił do uderzeniu czegoś olbrzymiego w ziemię. Wszystko się zatrzęsło, a ona sama z krzykiem upadła w sporą kałużę krwi. Uniosła lekko głowę… A wtedy ujrzała, że cały krajobraz powoli zaczynał się zmieniać. Wszystko zamarzało. Czerwień zdominowała krajobraz.

Słońce zaszło. A młoda wiedźma usłyszała w swej głowie ten sam głos, ale już nie był to szept, a normalna mowa jakiejś mądrej, ale obcej osoby. Obcej na tyle, by każdy się poczuł nieswojo.
- To jest twoje przeznaczenie. Oddaj mi swe życie, a nagrodzę cię taką mocą, albo jeszcze większą - Jej słowa płynęły jak… Jakaś plastyczna maź. Było to dziwne uczucie.
I znów zapadł nieprzenikniony mrok.

Znowu metalowe krzesło. Znowu łańcuchy. Znowu mrok. Tylko oświetlona ściana. Obok niej siedział Willhelm i obserwował istotę robiącą coś przy zakłócającej “krajobraz” konstrukcji.
Był to pies. Dobrze znany jest pies, ale był znacznie wyższy, stał na dwóch łapach i… coś pisał. Znaczenie słów kolejny raz było jej wiadome, choć nie powinno.

Niech będzie pozdrowiony Tzeentch, Ten Który Zmienia Drogi.
N jawrr’thakh ‘Lzimbarr Tzeentch!

Odwrócił się i splótł ręce na piersi z wyrazem nagany na pysku. Popatrzył na swoją dawną panią ozięble i drgnął z obrzydzenia.
- A więc uważasz, że możesz wszystkich ocalić - kpiąco powiedział, choć w ogóle nie powinien wydobyć z siebie słówka - A co ze mną? Co z Natalyą? Co z Thravarem? Co z pozostałymi? Teraz służymy Chaosowi i to wszystko przez ciebie. Twoja magia sprawiła, że wszyscy zostaliśmy spaczeni. Ty…

Złoty blask znikąd pojawił się za ścianą. Powoli się nasilał rozganiając ciemności, aż wreszcie potężne uderzenie młota zburzyło mur. To był krasnolud. Ten sam, którego czaszkę zmiażdżył Lambert.
- Libertae tuteme ex noun! *
Thravar podbiegł do psa i zamachnął się potężnie w jego klatkę piersiową trafiając go prosto w żebra. “Grom” padł na ziemię i zaczął zwijać się w konwulsjach powoli rozpływając się jak roztopiony wosk.
- Libertae tuteme ex noun! - krzyknął Khazad raz jeszcze, a jego głos odbijał się echem w ciemności rozganianej przez ciepły blask.
Zaszarżował na masę rąk i nóg, którą był akolita Willhelm, roznosząc ją w drobny mak. Rozejrzał się za innymi przeciwnikami z chłodną furią w oczach, podrzucając w ręce swój młot, od którego biło światło dające nadzieję błądzącym w mroku. Pod jego wpływem zaczęły się topić przytrzymujące Katarinę łańcuchy, które pękły z dzwoniącym w uszach trzaskiem.




Zerwała się w środku nocy zlana zimnym potem. Rozejrzała się po obozowisku z wyrazem niepokoju na swojej twarzy, ale nie dostrzegła nic, co by mogło wyglądać jak zagrożenie. Położyła się więc na plecach i podsunęła dłonie pod głowę. Nie zaśnie już tej nocy.

Czym był ten koszmar? Pytanie to ciągle wracało do umysłu Katariny nie pozwalając, by się uspokoiła. Byli tam prawie wszyscy, którzy zginęli w trakcie wędrówki w poszukiwaniu “jakiejśtam” zemsty, tyle że każdy z nich był wypaczony przez Chaos. I te szepty… I krzyki… Straszne. Nawet Grom, jej wierny przyjaciel - również stał się sługą niszczycielskich potęg. Dlaczego? Dlatego, że widzieli jak miota czary? Że poprosiła bogów, by wyleczyli rany tych, którzy tego potrzebowali? Złapała się za twarz. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego świat jest taki okrutny? A co jeśli po prostu wybrali lepszą drogę? A co jeśli bogowie po prostu są kłamstwem i istnieją tylko bogowie Chaosu, a ci “dobrzy bogowie” są tylko kaprysem? Co jeśli spaczenie jest rzeczą naturalną?

Łzy puściły się jej z oczu z powodu beznadziejności, jaką poczuła. Ich walka z góry była skazana na porażkę. A może jest jeszcze nadzieja? Natalyi w koszmarze nie było.Ona zawsze walczyła z Chaosem.

Nękana tymi myślami - dotrwała do rana. Promienie Dazha oświetliły jej twarz dając trochę nadziei na lepszy dzień. Siedziała na swoim śpiworze i czesała włosy grzebieniem wsłuchując się w śpiew ptaków.
“Bo skoro mogła umrzeć tego dnia, to przynajmniej wypadało dobrze wyglądać, by się bogowie nie wystraszyli” - próbowała sobie poprawić humor tymi słowami, ale nocne rozmyślania uderzyły ją równie nagle, jak trafienie piorunem w grunt. Czapkę schowała do swojej torby i kiedy wszyscy byli gotowi, ruszyła dalej w poszukiwaniu… Nie wiedziała w sumie czego.




“Niech cię szlag, Ragush. Nie idę do ciebie w celach towarzyskich, tylko po to, by cię zabić” - pomyślała w pewnym momencie w trakcie wędrówki.

Szła w skupieniu z chłodną determinacją na twarzy, trzymając w ręce swój krótki łuk. Co prawda wolała ungolską broń zasięgową, ale nie miała na co narzekać. Nie mogła nadużywać magii tak, jak poprzedniego dnia. Miała wrażenie, że zacznie czuć, jakby każda kolejna wypowiedziana inkantacja rozrywała jej duszę. Nie potrafiła się cieszyć z odrobiny spokoju, którą zaznali idąc przez tętniący życiem fragment lasu, ale postanowiła, że jeśli następnym razem wejdą w jakiś mroczny fragment puszczy, to oznajmi, że zawraca. Nie miała zamiaru dopuścić do kolejnej sytuacji, w której jakieś wielkie bestie będą ich ścigać, a kwiatki będą pożerać truchła martwych.

Na widok spadającej dziwnej klatki dziewczyna jedynie zmrużyła oczy. Zwykłe bestie na pewno nie były w stanie zrobić czegoś tak “zaawansowanego” technologicznie - stąd jej podejrzenia. Wyciągnęła strzałę z kołczanu i nałożyła ją na cięciwę czekając na ewentualnych przeciwników. Co ciekawe - stanęła bardziej w środku całej grupy niż na tyłach. Jeszcze by się okazało, że ktoś ich zajdzie od tyłu i najpierw jej poderżną gardło. Była wdzięczna za troskę Adara, ale ona, Katarina, nie była zwykłą dziewczyną ze wsi. Musiała być silna. Silniejsza niż przeciętna kobieta. Chociaż do Lexy było jej daleko.
- To na pewno nie jest robota bestii. To ludzie, zapewne banici - powiedziała do reszty po cichu, marszcząc czoło kiedy jej oczy zaczęły przeczesywać okolicę w poszukiwaniu jakichkolwiek obcych sylwetek.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 05-04-2016 o 16:22.
Flamedancer jest offline