Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2016, 15:42   #131
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Katarina oraz Adar odeszli odrobinę od obozu w stronę lasu w celu pomodlenia się. Bogowie zawsze przychylnie patrzyli na słowa skierowane w ich stronę, ale teraz ich siła była im, śmiertelnikom, szczególnie potrzebna.
Oboje stanęli przed ogromnym starym drzewem, którego pień był tak szeroki, iż mogło się wydawać, że rośnie tu od początków świata. Dziewczyna uznała to za odpowiednie miejsce na modlitwę, więc uklęknęła i złożyła dłonie. Kątem oka spoglądała na mężczyznę, który za nią szedł.
- Wiesz... Świat jest okrutny. Możemy w każdej chwili zginąć. Chciałam, by twa dusza została przyjęta w objęcia któregoś z nich, gdybyś sam miał pożegnać się z tym światem - zaczęła tonem pełnym smutku - Oni nie mieli tej szansy.
Adar potarł swoje ramiona, pobudzając krew do krążenia i rozejrzał się uważnie. Las Cieni nadal wywoływał u niego gęsią skórkę. Odwaga, choć jak bardzo poparta młodzieńczym zapałem, ulegała strachom pradawnego zła.
- Ja… jestem tego świadom. Ale śmierć przestaje mieć znaczenie, jeśli nie ma rzeczy, dla której chciałoby się żyć - odpowiedział Szarak, przyglądając się specyficznej roślinie. Tak naprawdę nie zależało mu za bardzo na modlitwie. To prawda, potrzebował czegoś, co podniosłoby go na duchu, ale wszak to nie musiała być od razu kontemplacja do bogów. Mimo to zgodził się na pomysł Katariny i postanowił doprowadzić sprawę do końca.
Dziewczyna kwaśno się uśmiechnęła i zaczęła prowadzić modlitwę na głos z oddaniem, jakiego próżno szukać u zwykłego mieszkańca Imperium. Ewidentnie wierzyła w to, że bogowie natury mogą im pomóc. Sprawy przyjęły trochę dziwniejszy obrót, kiedy wyciągnęła z buta sztylet, nacięła sobie dłoń i kilka kropel krwi spadło na ziemię, którą później zostało oznaczone drzewo. Poprosiła o łaskę Ulryka mówiąc, że choć sama nic nie ma, to ofiaruje mu swoją krew, dzięki której będzie mogła przelewać juchę potworów Chaosu lub sama zostanie przelana ku jego chwale.
Sługa wzdrygnął się na zalążki rytuału z wykorzystaniem przelanej krwi. Mimo to nie dał po sobie znać, iż nie popierał fanatyzmu Katariny. Żądza zemsty, jak w każdym uczestniku wyprawy, płonęła w nim wciąż, toteż nie przeraził się bluzg rzucanych na ich ciemiężycieli. Szarak obserwował dziewczynę z uwagą i zainteresowaniem. Nie na co dzień miał okazję zobaczyć lodową czarownicę podczas modlitw. Dlatego nie pisnął nawet słówka i z pokorą pochylił głowę, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem.
Wyszeptała jeszcze kilka słów pod nosem i wstała otrzepując kolana. Obróciła się powoli w stronę Adara i podeszła do niego dwa kroki. Stanęła dość blisko niego, prawie na baczność. Na jej twarzy widać było ból powstały z powodu rany.
- Wybacz, przestraszyłam cię? - zapytała cicho z błyszczącymi oczami.
Szarak podniósł wzrok, opuszczając dłonie dotychczas złączone w modlitwie. Przez chwil kilka przyglądał się postaci kobiety, jednak zaraz tez powstał na równe nogi.
- To nie tak… Po prostu nigdy nie brałem udziału w takich obrządkach. Nie jestem pewien, jak powinienem się zachować - odpowiedział Adar, speszony spuszczając głowę. Poczuł, że zawiódł Katarinę swoim brakiem wychowania.
- Ja też nie. To było spontaniczne - uśmiechnęła się lekko, ale zaraz posmutniała.
- Hm. Po prostu chciałam się odwdzięczyć za to, że mi pomogłeś, kiedy rozbiliśmy ostatni obóz. Potrzebowałam rozmowy z kimś, ale nie za bardzo ktokolwiek chciał do mnie podejść - splotła ręce na piersi wyzbywając się poprzednich emocji. Na jej twarzy widniała teraz ponura, chłodna determinacja.
- Jestem wściekła. Ile złych rzeczy jeszcze nas spotka w tym lesie? Z czym przyjdzie nam się jeszcze mierzyć? - oparła się o drzewo twarzą w stronę obozu i spoglądała nań lekko mrużąc oczy.
Szarak nieco nieśmiało przyjrzał się jej obliczu z profilu i zamyślił na chwilę. Wyczuwając przedłużającą się chwilę, spuścił wzrok i odchrząknął.
- Dla mnie to przerażające, że straciliśmy Daniela i Willhelma. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie mogłem zrobić nic, by ich ocalić. To ja powinienem zginąć - powiedział markotnie, podążając za wzrokiem dziewczyny i spuszczając ramiona.
- Denerwujesz mnie. Gdybyś powinien zginąć, to bym cię zostawiła - kątem oka z naganą przyjrzała się twarzy sługi. Pokręciła głową i kontynuowała już trochę łagodniejszym tonem - Ich się nie dało uratować, a wszyscy musimy sobie pomagać. Kiedy mówisz, że powinniśmy cię zostawić, to tylko dodatkowo podkopujesz nasze beznadziejne morale. Musimy walczyć aż do śmierci. I tyle.
- Przynajmniej walczyć w imieniu tych, co już nie mogą tego robić.
- To nie chodzi o to. Po prostu ja nie zastąpię ani Daniela, ani akolitę Willhelma, którzy bez strachu stawiali czoła pomiotom Chaosu. Chciałbym być tak odważny jak pan Schulz albo brat Lambert - odpowiedział, nie podnosząc wzroku - Chciałbym was chronić, ale nie czuję, bym był w stanie to robić. Jestem tylko prostym sługą. Wszystko, co potrafię, to zamiatać podłogi i wycierać meble.
- A myślisz, że ja potrafię walczyć? - syknęła i kopnęła piętą pień drzewa - Ja umiem tylko miotać zaklęciami na lewo i prawo zarażając się na utratę zmysłów. Ty masz przynajmniej trochę krzepy. I zapewne pewniej trzymasz broń niż ja.
Sługa przygryzł wargę, obserwując reakcje czarownicy. Podziwiał ją za władzę nad magicznymi mocami i nie sądził, by te parę mięśni, którymi był obdarzony, znaczyło więcej od potężnych zaklęć.
- Najpewniej to czuję się z chochlą w ręce - odpowiedział po kolejnej chwili ciszy. Uśmiechnął się przy tym nieśmiało i spojrzał na rozgniewaną Katarinę - Myślisz, że to dałoby się jakoś połączyć? Moje kucharzenie i twoje moce? - zapytał, nie do końca będąc świadomym, jak bardzo rozbraja atmosferę.
- E? - dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a chwilę później wybuchła śmiechem. W życiu nie słyszała większej bzdury.
- Jasne, mogę miotać magicznymi ziemniaczanymi pociskami. Na pewno będą skuteczne - ironia w tych słowach była bardzo wyraźna, ale po chwili się uspokoiła. Na jej twarzy nie było już złości, za to zastąpił go względny spokój.
- Nie. Moja magia skupia się na destrukcji. Takie już są kislevskie czarownice - odepchnęła się od drzewa i oparła ręce o biodra uporczywie patrząc na Adara.
- Wcale nie jesteś głupi. Po prostu robisz sobie żarty, bo nie rozumiesz istoty tego, czym władamy. Prawda? - zapytała tak jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Szarak podrapał się po głowie i uśmiechnął się niepewnie. Musiał przed sobą przyznać, że coraz śmielej czuł się przy tej kobiecie i nawet robienie z siebie durnia przychodziło mu z większą łatwością.
- Przepraszam. Nie powinienem sobie robić żartów z Twoich zdolności. To prawda, nie rozumiem twojej, ani żadnej innej magii. Ale dopóki jesteś po naszej stronie, nie zawracam sobie tym głowy. Pan Schulz jest zdyscyplinowanym żołnierzem, Eliasz jest świetnym myśliwym, ja potrafię gotować, a ty znasz się na magii. Jeśli o mnie chodzi, to chyba dobrze się uzupełniamy. I wcale nie musimy rozumieć profesji naszych towarzyszy - odpowiedział kobiecie, porzucając swój żartobliwy ton. Ta chwila była chyba szczytem jego przemyśleń, ale może faktycznie po prostu nie był głupi, tak jak stwierdziła to Katarina.
Ta lekko przekrzywiła głowę zastanawiając się nad czymś. W tym czasie wykopała czubkiem buta małą dziurę w opadłych liściach leżących na ziemi całkowicie milcząc. Dopiero po spojrzeniu na swoje dzieło się odezwała:
- Hej, mogę mieć prośbę? To bardzo ważne - zaczęła zagadkowym tonem opuszczając ręce z bioder.
Adar przyglądał się jej poczynaniom bez słowa. Sam zresztą zastanawiał się nad sensem wypowiedzianych wcześniej zdań. Czy naprawdę wszystko było tak proste, jak sądził?
- Oczywiście, że tak. Wszyscy powinniśmy sobie teraz pomagać. Kto wie, jak długo jeszcze będziemy mieli okazję - zwrócił się na jej pytanie, splatając dłonie za plecami i przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem. Trochę obawiał się tego, czego może od niego chcieć lodowa czarownica. Ta zaś patrzyła tak jeszcze przez moment powoli do niego podchodząc, aż znienacka pchnęła go do tyłu sprawiając, że Szarak upadł na plecy na gruncie. Dziewczyna stanęła nad nim znowu zła.
- Cholero jedna! Nie będziesz mówił, że lepiej by było, byś ty umarł, zrozumiałeś?! - prawie wykrzyczała, ale ściszyła ton, by inni w obozie jej nie usłyszeli. Ich rozmowa powinna zostać miedzy nimi.
Adar padł na ziemie z głuchym uderzeniem, a impet wytrącił mu oddech z płuc. Nie był przygotowany na takie zachowanie dziewczyny, dlatego dał się obalić bez problemu.
Zastrzyk adrenaliny go jednak pobudził i rozszerzone źrenice wtopiły się w napastniczkę, a spięte mięśnie czekały, by odpowiedzieć atakiem.
Sługa zrozumiał, że Katarina nie chce go skrzywdzić, dlatego wziął głęboki oddech i spojrzał na nią badawczo, słuchając jej słów. Nie mógł rozgryźć, dlaczego tak postąpiła i co ją do tego podburzyło, toteż czuł się nieco skołowany.
- Przepraszam, Katarino. N-nie chciałem cię rozgniewać. Proszę, nie złość się na mnie - wydukał, podnosząc się na łokciach, wciąż nie będąc pewien, czy powinien wstać, czy nadal leżeć.
Ta odetchnęła i postąpiła krok do przodu, by przykucnąć obok. Gniew wyparował równie szybko, jak się pojawił. Po stracie mistrzyni chyba straciła stabilność emocjonalną, a może próbuje teraz wszystkich uchronić od losu, który został Natalyi zgotowany?
- Nie gniewam się. Ale cierpię, bo są tu ludzie, którzy chcą, byś żył, a ty mówisz, że lepiej, byś ty umarł. Tak łatwo byś się rozstał z życiem? - powiedziała zasmucona obejmując rękami kolana. Miała lekko przymrużone oczy ze zmęczenia.
- Chyba za dużo wypiłam - potrząsnęła głową strącając sobie tym samym czapkę z głowy. Szybko ją podniosła i otrzepała z brudu, jednak nie założyła jej znowu.
Szarak podniósł się do pozycji siedzącej i oparł łokcie o swoje kolana, pochylając głowę.
- Chcę żyć. Po prostu nauczyłem się, że niektóre życia są ważniejsze od mojego - odrzekł cicho, wyraźnie odsłaniając się na kolejne wyznanie - Życia wasze i porwanych mieszkańców Krausnick liczą się teraz dla mnie najbardziej. Walka o nie jest wszystkim, co mi pozostało - sługa wyciągnął dłoń po nakrycie głowy dziewczyny, spoglądając przy okazji jej w oczy.
- Każde życie jest ważne - odwróciła wzrok od jego spojrzenia i podała mu czapkę.
Szarak przez chwile ważył w dłoniach element odzienia Katariny, obchodząc się z nim jak z jajkiem. W końcu pochylił się do niej nieśmiało i ostrożnie spróbował nasunąć czapkę na jej głowę, odgarniając przy tym kosmyki włosów z jej twarzy. Ta zaś tylko patrzyła na poczyniania mężczyzny z lekkim zaskoczeniem, ale nie podjęła żadnych działań, które by miały mu przeszkodzić. Tylko się lekko zarumieniła.
- Zacznijmy więc od własnych - odpowiedział zgodnie, na co dziewczyna pokiwała energicznie głową nie wiedząc co powiedzieć, prawie znów strącając czapkę.
- Cieszę się, że to mówisz - wstała i spojrzała jeszcze raz na drzewo. Ciekawe ile lat już tu rosło i co pamiętało - Chyba powinniśmy wrócić do obozu - zasugerowała robiąc krok w stronę światła ogniska.

I oboje wrócili do obozu - Katarina, chyba zadowolona z efektów odbytej rozmowy, o czym świadczyć mógł delikatny uśmiech na ustach, w myślach stwierdzając, iż była to bardzo wartościowa rozmowa, oraz Adar, z wyrazem lekkiego skonfundowania na twarzy. Nikt się chyba specjalnie nie zainteresował tym, że ich nie było. Może to i lepiej.
Dziewczyna, kręcąc się w swoim śpiworze, martwiła się jedynie od Schulza. Czy będzie czatował w tamtym miejscu całą noc? Czy ktoś pójdzie go zmienić? Klaus, weź tam idź. On potrzebuje pomocy. On…
Wyczerpana minionym dniem pełnym śmierci, cierpienia i zwątpienia - zasnęła.




Sen nadszedł szybko - niespokojny, krótki, nie dający upragnionego odpoczynku. Odciskał swe piętno na umyśle swej biednej ofiary jak przystawienie do jej skóry rozżarzonego żelaza.
Katarina siedziała na krześle w ciemnym pomieszczeniu. Próba powstania skończyła się fiaskiem, bowiem była doń przykuta. Zaklęła cicho próbując się szarpać, ale mebel był z jakiegoś rodzaju metalu, więc porzuciła te działania i skupiła się na otoczeniu. Dominował w nim nieprzenikniony mrok. Próbował krzyknąć, ale nie była w stanie.
W nagłym przebłysku krwawego światła pojawiła się jakaś osoba, mężczyzna biorąc pod uwagę posturę. Snop czerwonego blasku przemieszczał się wraz z nim, kiedy zbliżał się do uwięzionej kobiety. Gdy się zbliżył - rozpoznała jego twarz. To był Franz. A jego głowa była doszyta do ciała za pomocą… ludzkich ścięgien? Spod “szwów” obficie spływała krew.
Stanął naprzeciw niej i splótł ręce na piersi, jego uniesiona do góry brew świadczyła o tym, że się zastanawia co z nią zrobić. W końcu jego twarz wykrzywił drapieżny uśmiech złożony z kłów, nie zębów. Pogładził ją po policzku jakby rozkoszując się strachem swej ofiary, aż wreszcie chwycił ją ostro za szyję i zbliżył się tak, by popatrzeć jej prosto w oczy.
- I co?! Szczęśliwa jesteś, że nie żyję, wiedźmo?! - wykrzyczał jej prosto w twarz - Sama mogłaś zginąć, chaośnicka kurwo, a później dać się gwałcić jakiemuś tam demonowi, któremu służysz! Ale spokojnie… - nagle zmienił swój ton głosu i pogłaskał ją czule po głowie - Niedługo nadejdzie twój czas, a wtedy będziesz widzieć to, co zrobiłaś. I będziesz żałować do końca swej żałosnej egzystencji.
Zaśmiał się szyderczo powodując ciarki na plecach Katariny patrzącej w niemym przerażeniu na kogoś, kto był mieszkańcem tej samej wioski, co ona.
- Witaj w piekle, młoda Katjo - uderzył ją w policzek otwartą dłonią, ale dziewczyna poczuła, jak ból rozchodzi się po wszystkich częściach jej ciała. Zamknęła oczy próbując przetrzymać to okrutne doświadczenie, lecz kiedy je otworzyła, Franza już nie było.
Przyszedł za to Willhelm… Chociaż ledwo go rozpoznała z powodu zdeformowanego ciała, które posiadł. Jedynie głowa przypominała jego dawne “ja”. Ta wijąca się masa kończyn i mięsa była nie do opisania. Na czole wypalony miał symbol Chaosu. Jak kat odpiął łańcuchy i chwycił sparaliżowaną dziewczynę za rękę, po czym z nienaturalną siłą rzucił nią w ciemność.

Wylądowała na miękkim, dwuosobowym łóżku z baldachimem, zupełnie naga, ale czysta i pachnąca po kąpieli. Rozejrzała się po rozrzutnie urządzonym pokoju - była to sala udekorowana na wzór tych, które miały lodowe wiedźmy, kosztowne meble, drogocenna biżuteria, charakterystyczny krój ubrań wiszących na haku na ścianie, kostur emanujący magią. Dobre jedzenie leżące na półeczce przy łożu. Napełniło ją to dziwnym, niepokojącym spokojem.
Przeszła się po komnacie dotykając każdej rzeczy po kolei, aż wreszcie nacisnęła na złotą klamkę wysokiej jakości dębowych drzwi. Za nimi stała jakaś dziewczyna, również naga, odrobinę niższa od Katariny. Jej długie czarne włosy spływały potokiem po plecach, elfia figura wręcz zachęcała swym pięknem, a spojrzenie wręcz zachęcało do zabawy. Różowe, wilgotne usta przywarły prawie natychmiast do tych należących do młodej wiedźmy, obdarzając ją namiętnym pocałunkiem, a do jej nosa doszedł jakiś słodkawy zapach nieznanych jej perfum. Ich ciała zwarły się w miłosnym uścisku, dłonie wodziły po skórze powoli zaczynając robić nieprzyzwoite rzeczy, a atmosfera się zagęszczała z powodu westchnień i jęków rozkoszy powoli potęgujących podniecenie obu kobiet. Czarownica prawie całkowicie zapomniała o chłodnej logice wpajanej przez jej mistrzynię, ale przez myśli przemknęło jedno imię: Klara.
Kiedy utraciła całkowicie zmysły doprowadzona do szczytu, nagle poczuła przeszywający ból w brzuchu. Na miejscu uroczej dziewczyny stała jakaś humanoidalna poczwara o kobiecych kształtach, ale z jej pleców wyrastały olbrzymie, kościane skrzydła, których końce wbiły się w ciało krzyczącej z cierpienia Katariny. Pokój przeszyły odgłosy agonii… i złośliwy śmiech.

Nagle wylądowała na tym samym krześle, jednak przez nią stało wiadro pełne krwi. Powolnym ruchem Willhelm zamoczył w nim dwie ręce i wypisał coś na białej ścianie. Choć nie potrafiła czytać, to jednak te słowa rezonowały jej w głowie. Podświadomie jest rozumiała. I jej strach powoli zaczął sięgać wartości maksymalnej.

RAGUSH KRWAWY-RÓG CZEKA

Ze wszystkich stron dobiegły ją złowieszcze śmiechy jakichś istot wszelkiej maści. To nie był zwykły sen. To faktycznie było piekło. Akolita zaś znów do niej podszedł podnosząc wiadro z jej własną krwią i chlusnął nią prosto w jej twarz.

Wielkie pole bitewne skąpane w czerwonym blasku zachodzącego słońca. Z nieba lał się krwawy deszcz. Wszystko było zasnute karmazynową mgłą, przez którą nie można było dostrzec żadnych wyraźnych kształtów w odległości kilku stóp. Bose stopy Katariny stąpały przez pobojowisko co chwila wchodząc w kałuże przelanego życiodajnego płynu, na sobie miała tylko luźną, podartą suknię. Była bezbronna.
Wtem odezwał się głos jakiejś osoby mówiącej z dużej odległości z bliżej nieokreślonego kierunku. Był on donośny, agresywny, wżerał się w umysł niczym zaraza.
- Potrafisz władać jedynie magią! Zobaczymy jak sobie poradzisz z mieczem! - ktoś wykrzyczał i wydał z siebie nieludzki okrzyk bitewny.
Dziewczyna rozejrzała się naokoło siebie zatrwożona. Już raz zginęła w śnie, ale nie może pozwolić, by doszło do tego drugi raz. Znalazła przy sobie jakąś broń… Dwie szable. Jedna była najzwyklejsza, trochę zardzewiała, nie przedstawiała dużej wartości bojowej. Druga - pokryta runami, błyszczała złowieszczym niebieskawym światłem wołając ją. Jej rękojeść była wykonana z kości, a ostrze… miało szkarłatny kolor.
Wzięła w dłoń oczywiście tą zwykłą, w samą porę, bo pierwszy napastnik wyszedł z mgły, by ją zaatakować. Był wysoki jak góra, na jego twarzy malowała się furia, krzyczał wniebogłosy w szale bojowym. Jego ogromny topór przyozdobiony był czaszkami pokonanych wrogów. Zamachnął się prosto w jej łeb, ale Katarina zdołała uniknąć ciosu, chyba czystym szczęściem.
Na jej twarzy rysowała się chłodna determinacja, jaka się zawsze u niej pojawiała, kiedy chroniła czyjeś lub swoje życie. Wyprowadziła kontratak żałosną szabelką trafiając prosto w pierś berserkera, a tą “determinację” nagle zastąpiło zwątpienie.
Broń nawet nie zdołała przeciąć skóry. Odbiła się jak od pełnego pancerza płytowego. Ostrze upadło na podłogę, a berserk dalej ciął w swoim szaleństwie nie mogąc jej trafić. Z daleka znów odezwał się tajemniczy głos.
- I ty chcesz ze mną walczyć?! Nie masz ze mną szans! Nikt nie ma ze mną szans! Nie potrafisz dobrać nawet odpowiedniej broni! Skoro nie możesz zadowolić boga krwi zabijając tego pachołka, to zadowolisz go oddając swoją własną krew! - roześmiał się histerycznie z własnej groźby - Przywitaj się z jego kolegami!
Zawtórował mu szaleńczy krzyk legionu takich, jak ten, który właśnie dostał rzuconym w głowę toporem z niewiadomego punktu. Z dziury w czaszce obficie chlusnęła krew ochlapując ją nie tylko juchą, ale też szarą, galaretowatą materią. Katarina nie wiedziała co robić. Nie miała dokąd uciec. Zrobiła dwa kroki i się potknęła. Słyszała jak całe stado gotowych do rozerwania jej na strzępy zwierząt, bo nie potrafiła ich nazwać ludźmi, zbliżało się w zastraszającym tempie jak woda po zerwaniu tamy na rzece.
Usłyszała cichy szept w swej głowie… Inkantacja… Ale skąd? I kolejne słowa… “Użyj, a zmienisz swój los”. Nie miała wyjścia. Zaczęła recytację zaklęcia w straszliwym, nieznanym jej języku, krzywiąc się co chwilę w bólu, bo czuła, jak coś się miesza jej w brzuchu w dziwny sposób. Przez jej umysł przeszedł jakiś szalony obraz, wizja w wizji. Jakaś kobieta dowodziła plugawą armią najeźdźców złożoną ze wszelkich pomiotów, jakie można sobie tylko wyobrazić. Ciemne włosy lekko się unosiły z powodu zbieranej magicznej mocy, a oczy wręcz iskrzyły magiczną mocą. Końcówka jej czarnej wyglądała tak, jakby była jednością ze śniegiem i lodem, który ją otaczał.


Jej powrót do “rzeczywistości” nastąpił do uderzeniu czegoś olbrzymiego w ziemię. Wszystko się zatrzęsło, a ona sama z krzykiem upadła w sporą kałużę krwi. Uniosła lekko głowę… A wtedy ujrzała, że cały krajobraz powoli zaczynał się zmieniać. Wszystko zamarzało. Czerwień zdominowała krajobraz.

Słońce zaszło. A młoda wiedźma usłyszała w swej głowie ten sam głos, ale już nie był to szept, a normalna mowa jakiejś mądrej, ale obcej osoby. Obcej na tyle, by każdy się poczuł nieswojo.
- To jest twoje przeznaczenie. Oddaj mi swe życie, a nagrodzę cię taką mocą, albo jeszcze większą - Jej słowa płynęły jak… Jakaś plastyczna maź. Było to dziwne uczucie.
I znów zapadł nieprzenikniony mrok.

Znowu metalowe krzesło. Znowu łańcuchy. Znowu mrok. Tylko oświetlona ściana. Obok niej siedział Willhelm i obserwował istotę robiącą coś przy zakłócającej “krajobraz” konstrukcji.
Był to pies. Dobrze znany jest pies, ale był znacznie wyższy, stał na dwóch łapach i… coś pisał. Znaczenie słów kolejny raz było jej wiadome, choć nie powinno.

Niech będzie pozdrowiony Tzeentch, Ten Który Zmienia Drogi.
N jawrr’thakh ‘Lzimbarr Tzeentch!

Odwrócił się i splótł ręce na piersi z wyrazem nagany na pysku. Popatrzył na swoją dawną panią ozięble i drgnął z obrzydzenia.
- A więc uważasz, że możesz wszystkich ocalić - kpiąco powiedział, choć w ogóle nie powinien wydobyć z siebie słówka - A co ze mną? Co z Natalyą? Co z Thravarem? Co z pozostałymi? Teraz służymy Chaosowi i to wszystko przez ciebie. Twoja magia sprawiła, że wszyscy zostaliśmy spaczeni. Ty…

Złoty blask znikąd pojawił się za ścianą. Powoli się nasilał rozganiając ciemności, aż wreszcie potężne uderzenie młota zburzyło mur. To był krasnolud. Ten sam, którego czaszkę zmiażdżył Lambert.
- Libertae tuteme ex noun! *
Thravar podbiegł do psa i zamachnął się potężnie w jego klatkę piersiową trafiając go prosto w żebra. “Grom” padł na ziemię i zaczął zwijać się w konwulsjach powoli rozpływając się jak roztopiony wosk.
- Libertae tuteme ex noun! - krzyknął Khazad raz jeszcze, a jego głos odbijał się echem w ciemności rozganianej przez ciepły blask.
Zaszarżował na masę rąk i nóg, którą był akolita Willhelm, roznosząc ją w drobny mak. Rozejrzał się za innymi przeciwnikami z chłodną furią w oczach, podrzucając w ręce swój młot, od którego biło światło dające nadzieję błądzącym w mroku. Pod jego wpływem zaczęły się topić przytrzymujące Katarinę łańcuchy, które pękły z dzwoniącym w uszach trzaskiem.




Zerwała się w środku nocy zlana zimnym potem. Rozejrzała się po obozowisku z wyrazem niepokoju na swojej twarzy, ale nie dostrzegła nic, co by mogło wyglądać jak zagrożenie. Położyła się więc na plecach i podsunęła dłonie pod głowę. Nie zaśnie już tej nocy.

Czym był ten koszmar? Pytanie to ciągle wracało do umysłu Katariny nie pozwalając, by się uspokoiła. Byli tam prawie wszyscy, którzy zginęli w trakcie wędrówki w poszukiwaniu “jakiejśtam” zemsty, tyle że każdy z nich był wypaczony przez Chaos. I te szepty… I krzyki… Straszne. Nawet Grom, jej wierny przyjaciel - również stał się sługą niszczycielskich potęg. Dlaczego? Dlatego, że widzieli jak miota czary? Że poprosiła bogów, by wyleczyli rany tych, którzy tego potrzebowali? Złapała się za twarz. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego świat jest taki okrutny? A co jeśli po prostu wybrali lepszą drogę? A co jeśli bogowie po prostu są kłamstwem i istnieją tylko bogowie Chaosu, a ci “dobrzy bogowie” są tylko kaprysem? Co jeśli spaczenie jest rzeczą naturalną?

Łzy puściły się jej z oczu z powodu beznadziejności, jaką poczuła. Ich walka z góry była skazana na porażkę. A może jest jeszcze nadzieja? Natalyi w koszmarze nie było.Ona zawsze walczyła z Chaosem.

Nękana tymi myślami - dotrwała do rana. Promienie Dazha oświetliły jej twarz dając trochę nadziei na lepszy dzień. Siedziała na swoim śpiworze i czesała włosy grzebieniem wsłuchując się w śpiew ptaków.
“Bo skoro mogła umrzeć tego dnia, to przynajmniej wypadało dobrze wyglądać, by się bogowie nie wystraszyli” - próbowała sobie poprawić humor tymi słowami, ale nocne rozmyślania uderzyły ją równie nagle, jak trafienie piorunem w grunt. Czapkę schowała do swojej torby i kiedy wszyscy byli gotowi, ruszyła dalej w poszukiwaniu… Nie wiedziała w sumie czego.




“Niech cię szlag, Ragush. Nie idę do ciebie w celach towarzyskich, tylko po to, by cię zabić” - pomyślała w pewnym momencie w trakcie wędrówki.

Szła w skupieniu z chłodną determinacją na twarzy, trzymając w ręce swój krótki łuk. Co prawda wolała ungolską broń zasięgową, ale nie miała na co narzekać. Nie mogła nadużywać magii tak, jak poprzedniego dnia. Miała wrażenie, że zacznie czuć, jakby każda kolejna wypowiedziana inkantacja rozrywała jej duszę. Nie potrafiła się cieszyć z odrobiny spokoju, którą zaznali idąc przez tętniący życiem fragment lasu, ale postanowiła, że jeśli następnym razem wejdą w jakiś mroczny fragment puszczy, to oznajmi, że zawraca. Nie miała zamiaru dopuścić do kolejnej sytuacji, w której jakieś wielkie bestie będą ich ścigać, a kwiatki będą pożerać truchła martwych.

Na widok spadającej dziwnej klatki dziewczyna jedynie zmrużyła oczy. Zwykłe bestie na pewno nie były w stanie zrobić czegoś tak “zaawansowanego” technologicznie - stąd jej podejrzenia. Wyciągnęła strzałę z kołczanu i nałożyła ją na cięciwę czekając na ewentualnych przeciwników. Co ciekawe - stanęła bardziej w środku całej grupy niż na tyłach. Jeszcze by się okazało, że ktoś ich zajdzie od tyłu i najpierw jej poderżną gardło. Była wdzięczna za troskę Adara, ale ona, Katarina, nie była zwykłą dziewczyną ze wsi. Musiała być silna. Silniejsza niż przeciętna kobieta. Chociaż do Lexy było jej daleko.
- To na pewno nie jest robota bestii. To ludzie, zapewne banici - powiedziała do reszty po cichu, marszcząc czoło kiedy jej oczy zaczęły przeczesywać okolicę w poszukiwaniu jakichkolwiek obcych sylwetek.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 05-04-2016 o 16:22.
Flamedancer jest offline  
Stary 02-04-2016, 23:43   #132
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Poranek przywitał go chłodem i ćmiącym bólem w zranionej nodze. Kończyna była opuchnięta i zdrętwiała, więc postanowił nieco ją rozruszać. Już przy próbie wstania zaczął żałować tego pomysłu - niespodziewane rwanie spowodowane przez nagle wzmożony przepływ krwi niemal powalił go z powrotem na ziemię. Niemal - zdołał jednak ustać i zagryzając wargi do krwi w końcu wyprostował się.

Bolało jak diabli.

Zmusił się do przejścia kilku kroków, a po krótkiej przerwie kolejnych kilku. Dopiero gdy uznał, że może opierać się na zranionej kończynie wystarczająco by móc kontynuować marsz, poszedł na stronę, by - krótko mówiąc - odcedzić kartofelki. Gdyby w czasie tej dość intymnej czynności jego noga odmówiła posłuszeństwa przybyli na pomoc mieszkańcy Krausnick zastaliby go z opuszczonymi gaciami. No zwyczajnie nie wypadało i tyle.

Wrócił do obozu i odciął pas materiału z koca. Nie znał się zbytnio na opatrywaniu ran, ale domyślał się, że opatrunki należało zmieniać co jakiś czas. Ten, który miał na nodze był cały przesiąknięty krwią, dlatego przyszła pora na jego zmianę. Poza kocem nie miał nic, co mogłoby posłużyć za płótno opatrunkowe. Gdy już miał wystarczającą długość materiału przystąpił do odwijania zużytego opatrunku. Wraz ze zmniejszaniem ucisku w okolicy rany ból stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Drwal zaciskał szczęki nie mając zamiaru poskarżyć się słowem, czy choćby syknięciem. O trudności zabiegu świadczyły dobitnie krople potu, jakie perliły się na czole Magnusa.

Wcześniej przelał część wody zebranej w kociołku do bukłaka. Reszty użył do przemycia rany i jej okolic, wycierając krew zdjętym z rany opatrunkiem. Samej ranie niespecjalnie się przyglądał - wolał nie wiedzieć, czy rokuje dobrze, czy raczej przyczyni się do choroby i śmierci w boleściach. Dość ciasno zawinął na udzie czysty materiał uzyskany z koca i w końcu odetchnął głęboko. Dzisiaj jeszcze pójdzie dalej.

Odpoczywając przez chwilę ściskał w ręku wisior zawieszony na rzemyku na szyi. Drobiazg przedstawiał koło pokryte bluszczem i Hoff nosił je ze sobą na szczęście. Jeśli to co go dotąd spotkało było szczęściem, to nie chciał wiedzieć, czym może okazać się jego brak.

Po skromnym śniadaniu ruszyli dalej. Magnus z przyzwyczajenia trzymał się zaraz za Klausem i pomagał w wyszukiwaniu śladów zwierzoludzi. Zajęcie pozwalało mu złagodzić nieco rwanie zranionej nogi, chociaż i tak czuł ją aż nadto wyraźnie. Z jego ust nie padło ani jedno słowo skargi, ani prośba, by zwolnić tempo marszu. Doskonale rozumiał, że nie mógł opóźniać grupy, bo każda chwila zwłoki zmniejszała szanse porwanych.

Drwal pozwolił, by do przodu pchała go ponura determinacja. Zamierzał wysłać w zaświaty możliwie wiele bestii, które napadły na Krausnick. Cel pozwalał mu ignorować ból i zmęczenie. Odpoczynek czekał po wykonaniu zadania. Nie wcześniej.

Niemal przegapił pułapkę. W ostatniej chwili, słysząc szelest liści gdzieś nad głową rzucił się na bok unikając zgniecenia przez klatkę. Upadek wywołał falę bólu w zranionej kończynie, ale Magnus już po chwili stał mocno na obu nogach i z gotową do użycia bronią i tarczą wypatrywał autorów zasadzki. Nikt jednak nie wyłaził z gęstwiny.

- Czekajcie. Sprawdzę, czy jesteśmy sami. - Rzucił do reszty i skierował się w stronę zarośli. Nim podejmą próbę wyswobodzenia myśliwego musieli mieć pewność, że nie zostaną zaatakowani.

Później musieli sprawdzić, czy klatkę da się przewrócić. Wyglądała solidnie i ciężko - drewno i sporo metalowych okuć. Może się zdarzyć, że uwolnienie Klausa wcale nie będzie takie proste.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 04-04-2016, 17:41   #133
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Grupa lubujących się w walkach osób, postanowiła iść w kierunku według opisu z listu. Mimo, iż Lambert przeczytał jego treść, to Lexa i tak nie do końca ją zrozumiała. Za dużo w tym gadania o północach, południach, wschodach i zachodach, namieszane było wszystko na tyle, że już sama nie wiedziała gdzie iść. Dla niej najłatwiej by było, gdyby autor listu napisał wprost, w stylu "za krzywym drzewem skręć w prawo". Wzruszyła jednak ramionami i jak zawsze zdała się na osoby od niej mądrzejsze, ponieważ ona od wykłócania się nie była. Mogła po prostu od razu wywalić komuś ze łba, a nie się sprzeczać, bo po prostu ani to zabawne, ani interesujące dla niej nie było, a dodatkowo jedynie zabierało czas.
Wątpliwość nastała, kiedy znaleźli ścieżkę do obozu. Kobieta nie była przekonana czy aby na pewno zwierzoludzie są tak durni, by pisać o położeniu obozu w liście i to w dodatku w języku powszechnie wszystkim znanym, czyli staroświatowym. Było to co najmniej podejrzane, przez co cel podróży stał się dla niej podejrzany. Lambert próbował coś jej wytłumaczyć opowiadając o jakiejś historii, ale ponownie blondynka nic z tego nie zrozumiała. Co gorsza; ona nawet nie chciała tego zrozumieć. Była ignorantką, w dodatku upartą jak oślica, ale kiedy Kasimir zadeklarował pójście niepokojącą i nie wzbudzającą zaufania ścieżką, Lexa zaoferowała swoją pomoc.
Tym oto sposobem, podzielili się na dwie dwuosobowe grupy, które miały obejść obozowisko z różnych stron. Wojowniczka wraz z Grabarzem schowali się za zaroślami otaczającymi obóz Ungorów i obserwowali ich umiejscowienie. Mieli wstępny plan, który był prosty w obsłudze; wyskakują z krzaków, rzucają się na dwóch najbliższych zwierzoludzi, a potem w biegnącą grupę Kasimir strzela z garłacza. Dalej czysty spontan, choć dla Lexy to i tak było nadmiernie oczywiste, że zakończy się to pokiereszowaniem ciał przez jej topory.


Kobieta kiwnęła znacząco do towarzysza i bez żadnych okrzyków po prostu wybiegła zza krzaków, szarżując na jednego z potworów. Rzuciła się na niego z impetem, powalając na ziemię a następnie jednym, silnym ciosem rozłupała czaszkę przecinając mózg ostrzem topora. Kasimirowi poszło gorzej, gdyż nie zabił swojego przeciwnika jednym ruchem, ale to nic takiego, ważne, że walczyli razem i że robił wszystko, co potrafił najlepiej.
Aby powalić następnego przeciwnika, blondynka postanowiła poczekać aż ten podbiegnie. Szarżujący na nią Ungor nie przewidział, że kobieta odskoczy na bok, przez co atak się nie powiedzie, a dodatkowo dostał od niej toporem prosto w plecy. Mimo to wciąż stał na nogach gotowy do rewanżu. Nim jednak zdążył wykonać swoje powolne ruchy, zakwiczał jedynie z bólu, a ponowny zamach topora oznaczył się na jego plecach wielkim iksem, a bestia z rykiem walnęła o ziemię, wykrwawiając się na śmierć. Szarża kolejnego Ungora nie zrobiła na niej większego wrażenia. Potwór znowu chybił, a Lexa odpłaciła mu się potężnym ciosem. Wzrost ego i pewności siebie nie przewidział jednak tego, że zwierzoludź tak szybko się pozbiera i naskoczy na wojowniczkę. Blondynka próbowała sparować atak, jednak cios osunął się po jej toporze i wbił się w przedramię, raniąc je lekko. Krew splamiła suchy piach, który wchłaniając wilgoć zaczął robić się grudkowaty. Wściekła Lexa zadała ostatni, kończący całą tą zabawę cios, a gdy przeciwnik już leżał, dodatkowo kopnęła go w martwy łeb.

Po całej walce większość rzuciła się na pomoc uwięzionym na środku obozowiska kobietom. Najemniczka nie pałała entuzjazmem na widok jakichś wieśniaków. Ocaleni byli dla nich jedynie kulą u nogi, po co im te baby? Skrzywiła się niechętna do dalszej współpracy i nawet nie podeszła do ryczących osób.
- Po co nam te ludzie, jak kule u nóg naszych - burknęła, chcąc jeszcze dodać, że szkoda że nie zostały spalone, ale sobie darowała. Zostawiła to dla siebie i przewróciła oczami, kręcąc głową z dezaprobatą, na widok Kasimira obściskującego się z kurwami oraz Wilhelma, wielkiego obrońcę uciśnionych. Po niedługiej chwili zignorowała całe to przedstawienie machnięciem ręki i poszła przeszukiwać szałasy jak i obozowisko.

Zaglądając do każdego z szałasów oraz kątów, znalazła wiele interesujących ją rzeczy. Nie miała zamiaru się tym dzielić, gdyż nie uważała, żeby ktoś na cokolwiek zasługiwał. Topór najwyższej jakości należał się najsilniejszej osobie z grupy; co samo w sobie wskazało zwycięzcę konkursu, w którym mężczyźni odpadli w przedbiegach. Miksurki leczące oraz napary, również należały się jedynie najlepszym i o ile mogłaby podzielić się tym z Grabarzem lub nawet Aktorem, o tyle wiejskim dziwkom nie miała zamiaru nic dawać. Niech klękną przed Lambertem i ssą lecznicze soki z jego kutasa, może coś im skapnie i sobie przy okazji ryj umyją. Zaśmiała się pod nosem na samo wyobrażenie tego przedstawienia, jednak humor szybko minął, kiedy spoglądając przez ramię, za swoimi plecami wciąż widziała to rzewne widowisko.

Lexa wróciła nic nie mówiąc. Miała przy sobie bardzo wiele rzeczy. Rzuciła jedną kuszą na środek, między Kasimira a kurwy. Spojrzała na nie groźnie, żeby skuliły się pod jej wzrokiem i odechciało im się zyć
- Billige horer, som tåballene* - rzuciła nieprzyjemnie i splunęła im pod nogi. Następnie ignorując cała tę bandę podeszła do Lamebrta i wcisnęła mu do rąk napar leczniczy.
- Ulecz Lexa, lepiej znać się niż ona. - powiedziała gardłowo i zmrużyła oczy patrząc na niego. Mógł zobaczyć w nich gniew i niezadowolenie z obecnej sytuacji, mógł nawet zrozumieć, co powiedziała w języku norskim, a na pewno dwa pierwsze słowa.
- Lexa nie prosi, nie chciej to nie, tylko zdecyduj - dodała stanowczo nie odrywając od niego spojrzenia, jakby chciała pokazać swoją odwagę.
Lambert nic nie odpowiedział, zmrużył tylko oczy, po czym spojrzał na ranne przedramię kobiety, które nie wyglądało najlepiej. Na szczęście rana była powierzchowna, gdyż ostrze topora powstrzymał pancerz.
- Po prostu wypij to. Tym się nie polewa ran - odparł kapłan, oddając jej napar, po czym wyciągnął z plecaka bandaże i po przemyciu rany, zaczął nimi opatrywać przedramię kobiety. Zmówił też kilka cichych słów w imię Sigmara.
Blondynka ponownie przerzuciła oczami, co nie uszło uwadze Kapłana. Widział on doskonale, prawdopodobnie wszyscy czuli złość i nienawiść Lexy do bezużytecznych bab. Nie miała zamiaru ani ich niańczyć, ani bronić. Najchętniej skróciłaby je o głowy już teraz, ale skoro był z nimi Kasimir, to niech się zajmuje swoimi. Może przynajmniej zamoczy kija, tak na poprawę humoru.
Po udanym zaleczeniu ran, kobieta odeszła jakiś kawałek, aby nie musieć ani patrzyć , ani słuchać całego tego show.
* Tanie kurwy, jak kule u nóg
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-04-2016, 23:23   #134
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Tak więc musieli opuścić wygodne legowisko w jaskini i ruszyć śladami zwierzoludzi. Przynajmniej nikt z nich już nie był senny. Poranny atak zwierzoludzi skutecznie dodał im wigoru na nowy dzień, który już na starcie zapowiadał się jeszcze cięższy niż poprzedni. Nawet spontaniczny pocałunek Lexy jakoś szybko zniknąć z głównego toru jego myśli, zastąpiony niepewnością i napięciem. Nikt poza Lambertem za bardzo nie kwapił się do dalszej obławy na zwierzoludzi, jednak miał on gadane, jak na kapłana przystało. Migiem przekonał wszystkich do swojej decyzji, która oczywiście musiała skończyć się krwawą jatką.

Wilhelm niechętnie postąpił za Lambertem. Choć z drugiej strony wiedział, że z nim nic mu raczej nie grozi. Jednak widok panoszących się po obozowisku zwierzoludzi sprawił, że zaczął powątpiewać w swoją teorię “bezpieczeństwa”.
Walka nastała raptownie, kiedy Lexa i Kasmir wylecieli z buszu na pierwszego z brzegu przeciwnika, a obok Wilhelma rozległ się głośny okrzyk bitewny Sigmaryty. On jedyny wolał pozostać w zaroślach, mierząc z łuku do każdego zwierzoludzia w zasięgu wzroku. Aktor był dobrym strzelcem. Fakt ten zaczął dziwić nawet jego samego, kiedy strzały za każdym razem sięgały celu. Może nie wykazał się druzgoczącą skutecznością, jak w czasie ostatniej walki, jednak osłabił wielu przeciwników, z którymi pojedynkował się kapłan, a jednego zdołał nawet posłać w piach.
Kiedy Andree i Lambert zdołali w końcu uporać się ze swoją częścią bestii, obaj rzucili się na pomoc Lexie i Kasowi. Walka tamtej dwójki była o wiele bardziej chaotyczna, dlatego aktor rzucił łuk na ziemię i zaszarżował wykrzykując zawołania bitewne ku chwale Sigmara. Najwyraźniej obecność kapłana mocno wpływała na jego pobożność i stosunek do bogów… albo po prostu stwierdził, że taki okrzyk będzie lepiej wyglądać w przyszłych balladach o jego poczynaniach.
Niestety, Wilhelm nie zdołał się i tym razem wykazać w walce wręcz. Jedynie raz, ledwo co drasnął zwierzoludzia, a resztą zajął się grabarz. Widząc jego zaciekłość i zdolności w posługiwaniu się orężem, aktor zaczął się zastanawiać, czy gdyby i on przez wiele lat machał łopatą i dźwigał zwłoki, to też nabrałby tyle wprawy w walce…

Ponownie wyszedł z walki bez szwanku. O wiele lepiej mu się powodziło, odkąd przyznał się do tego kim jest i skupił się na swoich zdolnościach walki na dystans, pozostawiając bezpośredni kontakt z wrogiem Lexie i Lambertowi - prawdziwym najemnikom i wojownikom.
Zdziwił się widokiem odnalezionych kobiet, co zresztą wyraził na głos, jednak mimo wszystko pomógł im się wydostać z więzienia. Kule u nogi, czy nie, nie mogli ich tak po prostu zostawić na pastwę losu. Nawet dla czystego humanitaryzmu, lepszym wyjściem byłoby zarżnięcie ich na miejscu, niż pozostawienie samym sobie w pełnym niebezpieczeństw lesie. Nie powiedział tego jednak na głos, z obawy, że wojowniczce zanadto przypadnie do gustu ten pomysł.

Szybko jednak odpuścił sobie pomoc kobietom. Lambert i Kas zaczęli z nimi rozmawiać, a w tym czasie Andree zdążył ocenić, że żadna z nich nie wykazywała się na chwilę obecną cieniem atrakcyjności. Już nawet zakrwawiona i rozwścieczona Lexa przyciągała swoimi wyglądem więcej uwagi, niż uprowadzone mieszkanki spalonej wioski.
Zamiast niesienia pomocy, Wilhelm postanowił skorzystać z okazji na splądrowanie obozu. Widok szybko wzbogacającej się w nowe przedmioty Lexy dodatkowo zachęcił go do tego. Chwilę poprzerzucał kilka śmieci, zniszczonych koców i innych niewartych uwagi gratów, aż w końcu natrafił na coś interesującego. Nowy, doskonale wykonany łuk musiał od dawna niewątpliwie tęsknić za swoim prawowitym właścicielem. Andree pewnie nie mógł go mu zastąpić, jednak przynajmniej nie był nierozgarniętym, nie znającym wagi dobrego łuku zwierzoludziem.
Poza nową bronią, Wilhelm odnalazł jeszcze niewielkie zapasy jedzenia, którymi podzielił się z grabarzem i uratowanym kobietom. Chwilę później był już gotowy do drogi.
 
Hazard jest offline  
Stary 05-04-2016, 16:13   #135
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
- Ślady są świeże. Ungory wiedzą, że idziemy ich tropem. - Powiedział Lambert spoglądając na krople krwi, które znaczyły ścieżkę przed nimi. Reszta najemników stała wraz z nim w zaroślach, przyglądając się ścieżce, która wyłoniła się jakby znikąd. Prowadziła ona dalej na zachód i skręcała za drzewami, ginąc w lekkiej porannej mgle.
- Skoro obóz jest przed nami to proponuję rozdzielić się i otoczyć go. Trzymajmy się jednak na odległość krzyku. - Powiedział po chwili, po czym wynurzył się z zarośli głośno przy tym szeleszcząc.

- Dla Lexa to zbyt prosta. Która normalna pomiot listy w reispiku daje i puszcza w pole? Słownie przecie wystarczy. Myśleć, że pułapka to, nie żadna obóz, minąć powinniśmy i lecieć dalej, ku Ragusha, aby wytępić i dzban zabrać, co nasza. - Wyraziła cicho swoją opinię i skrzywiła się wyraźnie.

- Lexa ma rację. Coś mi tu śmierdzi. - Przytaknął Kasimir, doskakując do Lamberta i kładąc mu dłoń na ramieniu. - Pamiętajmy, że jesteśmy teraz na ich terenie. Wiedzą że siedzimy im na ogonie, a jeśli Ragush chce żebyśmy uwierzyli że większość jego sił jest gdzie indziej, to właśnie wkładamy głowę w paszczę lwa. Mimo to... - Grabarz kontynuował cichym tonem, zerkając przelotnie na norsemenkę i Wilhelma. -...nie podoba mi się pomysł zostawiania tej niewiadomej za naszymi plecami. Zamiast rozdzielać się, proponowałbym zrobić szybkie rozeznanie, podkraść się i rzucić okiem na obóz, i dopiero wtedy zadecydować. Co wy na to? - Spytał młodzieniec, rozglądając się uważnie i ostrożnie rozsuwając gałęzie by rzucić okiem na przestrzeń między krzewami.

Chłopak zrobił krok do przodu i chciał zrobić jeszcze jeden, lecz w tym samym momencie spostrzegł podejrzaną stertę liści przed sobą. Ostrożnym ruchem nogi rozgarnął ją na bok i zobaczył rozłożone myśliwskie wnyki.

- Oni mają rację, niepotrzebnie się tu pchaliśmy. - Przytaknął Wilhelm. - Proponowałbym ruszyć dalej. Skopaliśmy im dupsko, zabiliśmy przywódców. Zostały same niedobitki, które były świadkami tego z jaką łatwością zmasakrowaliśmy prawie cały ich oddział. Nie żebym się znał na zwierzoludziach, ale szczerzę wątpię by mieli w sobie na tyle dyscypliny i lojalności, by nas dalej ścigać…

- Boicie się paru pcheł? - Zakpił sobie Lambert patrząc na pośpiesznie zastawione przez zwierzoludzi sidła. - Niektórzy z nich to dawni mieszkańcy Imperium, dotknięci spaczeniem Chaosu zostali zmuszeni opuścić rodzime wioski przed gniewem ludu Sigmara. W obecności bezdusznych hord, mutanci jeszcze bardziej postradali zmysły, ale języka nie zapomnieli. Wielu z nich wciąż się nim posługuje, choćby z tego względu, że pochodzą z różnych regionów Starego Świata. Archeon zgromadził największą armię plugastwa jaką nosiła ta planeta i to właśnie tu, w lasach Ostlandu, niedobitki Burzy Chaosu szukali kryjówki dla siebie. To wciąż bardzo niebezpieczne miejsce i to pomimo licznych sukcesów Kompanii Wolfenburskiej. - Odpowiedział Lexie, która z racji swego pochodzenia, zapewne nie znała tak dobrze najświeższej historii Imperium, po czym zwrócił się do reszty. - Nie ciekawi was chociaż co jest dalej? Mój młot wciąż łaknie krwi heretyków.
- Łaknąć winien krwi Ragusha i odzyskania tego, co najważniejsze. - Odparła jedynie ignorując historię, której i tak nie zrozumiała.

- Jeszcze przed chwilą wyglądałaś na zasmuconą faktem, że wrogowie podkuli ogon, a teraz sama czynisz to samo. - Kapłan wzruszył ramionami, po czym dodał. - Czyli co? Zostałem przegłosowany? Dobrze, możemy iść dalej, choć uważam to za bezsensowne skoro zaszliśmy aż tutaj.

- Ciekawy? - Grabarz sposępniał. - Te... pchły, jak je nazywasz, wymordowały całą moją wioskę. Chcę odpłacić się im pięknym za nadobne. - A może chcesz zginąć, zapytał sam siebie w myślach. - Mężczyzn ukrzyżować. Samice i dzieci posłać do kopalni. Nie jestem ciekawy, jestem wkurwiony. Ale to nie znaczy, ze pozwolę sobie ujebać nogę przy samej dupie pułapką na niedźwiedzie. - Kas delikatnie rozpracował wnyki i wstał. - Pozwólcie mi rzucić okiem na obóz. Może trzymają tam część jeńców, może mają tam więcej wskazówek co do dalszych planów Ragusha i tego drugiego. Mutanci i heretycy… Jeśli coś mi się przytrafi…- Młodzieniec chwycił topór. - …ktoś będzie krzyczał.

- Czekaj. - Wilhelm pociągnął Grabarza za ramię. Gdy ten się do niego odwrócił, aktor wyciągnął przyczepiony do pasa garłacz. - Naładowany. Tą stroną do potworów. Tutaj naciskasz i albo mordujesz, albo to cacko wybucha ci w rękach. Jakkolwiek by nie zadziałało to usłyszymy. - Z uśmiechem na ustach aktor wcisnął mu pistolet do ręki i klepnął w ramię pocieszająco. - Powodzenia. Nie daj się zabić.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się lekko i kiwnął głową, chowając topór za pasek i odbierając od blondyna podarunek. Krótka, masywna broń palna nosiła w sobie niszczycielską siłę, której miał okazję być świadkiem w jaskini. Jej ciężar dodawał mu otuchy, mimo ostrzeżenia Wilhelma. Młodzieniec spojrzał najpierw na Lexę, potem na Lamberta, szukając w nich wsparcia, lub wręcz przeciwnie.

- To ja też pójść, po dwa osoba w grupa też dobra. - Przytaknęła wzdychając. Wzięła badyl z gleby i postanowiła szorować nim po ziemi tuż przed sobą, nim w coś wdepnie to przynajmniej kij najpierw oberwie.

- Ja tu sam na pewno nie zostanę. Idę z wami, ale przy obozie się rozdzielimy - Odparł Lambert, po czym ruszył w stronę zarośli po przeciwnej stronie.

Poszukiwacze Kielicha i Mściciel z Krausnick się w zaroślach na skraju obozu ungorów, wewnątrz którego panowało spore poruszenie. Bestie biegały z szałasu do szałasu, zbierając najpotrzebniejsze rzeczy; bronie, ekwipunek oraz żywność i szykowały się do dalszej wyprawy. Na środku obozu znajdował się krąg naostrzonych bali skierowanych do wewnątrz. Ostre niczym włócznie kije uniemożliwiały wyjście z potrzasku kilku osobom, które były tam uwięzione. Część ungorów zaczęła rozsypywać w ich otoczeniu suchy chrust, który najwyraźniej zamierzali podpalić, o czym świadczyła rozpalona żagiew trzymana przez jednego z nich. Ungorów było w obozie kilkunastu, większość zajęta była szykowaniem się w pośpiechu do podróży, ale część stanęła na skraju obozu, uważnie przyglądając się ścieżce i otaczających obóz zaroślom.

Kas szukał wzrokiem jednostek decyzyjnych w społecznościach zwierzoludzi - gorów z największymi rogami, albo takich brutalnie koordynujących działania swoich pobratymców. Tacy zawsze powinni iść na pierwszy ogień, jak wynikało z nauczki którą najemnicy i on sam dostali w jaskini. Plan Lamberta sprzed kilku minut okazał się być teraz całkiem na miejscu, ale on i Lexa musieli działać szybko - gory przygotowywały się do podpalenia części swoich jeńców. Widok rozsypujących chrust bestii pociągnął za jakieś nieodgadnione struny w sercu grabarza, który był tą sceną głęboko poruszony, ale nie mógł zdecydować dlaczego. Młodzieniec jeszcze raz rzucił okiem na gotujących się w pośpiechu ungorów, i pokiwał głową sam do siebie.
- Ściągniemy na siebie ich uwagę. - Szepnął do Lexy. -Lambert i Wilhelm zaatakują z drugiej strony. - ‘Mam nadzieję’, dodał w myślach. - Chyba, że masz lepszy pomysł?

- Bieg, atak, a reszta bestia co do nas próbować dobiec, to Ty garłacz. Lexa nie umie strzelać, tylko topór - Odpowiedziała, choć nie była pewna czy ją zrozumiał. Podniosła się do pozycji prostej aby przygotować się do biegu, chciała wykorzystać przewagę zaskoczenia i od razu zaatakować najbliżej stojące bestie, a resztę co będzie próbowała dobiec, w większości ściągnąć z broni palnej.

Kas pokiwał głową, przewieszając garłacz przez ramię i dobywając topora i tarczy.
- Ja biorę tego po lewej. - Powiedział, gotując się by wyskoczyć z krzaków w tym samym momencie co Lexa.

***

Wyskoczyli z zarośli jak para wilków. Lexa, naturalnie, dopadła przeciwników pierwsza, rzucając się na bestię po, jakżeby inaczej, lewej, zmuszając Kasimira do szybkiej zmiany planów. Ungor Lexy nie zdążył nawet mrugnąć, gdy jej topory zmieniły go w sałatkę, ale drugi zdążył podnieść broń ze zduszonym, ostrzegawczym piskiem, przypominającym beczenie kozy.

Kasimir natarł na niego całym swoim impetem. Nie był wojownikiem - jego cios był prostym, ale potężnym cięciem z góry na dół, które odbiło zakrzywiony bułat gora na bok i zatopiło ostrze durakowego topora w piersi monstrum, rzucając nim o ziemię jak szmacianą lalką.

- Ostland! - Ryknął Kasimir, uderzając zakrwawionym toporem o tarczę. - Pamiętacie Krausnick, kozojeby!? - Warknął w stronę krzątających się w obozie przeciwników. Ungory podniosły łby, spojrzały po sobie, i rzuciły się do ataku, odrzucając naręcza zapasów i narzędzi by wymienić je na broń. - O kurwa! - Drgnął Kas, starając się w pośpiechu odłożyć topór i sięgnąć po garłacz. Rozkojarzony, nie zauważył że powalony przez niego ungor poruszył się i sięgnął po upuszczony w trawę bułat. Chwilę potem skoczył na równe nogi i ciął wściekle. Kasimir odchylił głowę w ostatniej chwili - ostrze zwierzoczłeka rozorało mu policzek i kawałek ucha. Grabarz ryknął z bólu i kopnął rannego oponenta w brzuch z partyzanta, posyłając go w ramiona swoich szarżujących pobratymców. A potem młodzieniec nacisnął spust garłacza, i jego świat wypełnił się dymem, dźwiękiem i fontanną krwi.

Zraniony przez Kasa na początku bitwy ungor zmienił się w kupkę nieprzypominających niczego plastrów krwistego mięsiwa, a jego towarzysze również zostali poszatkowani przez ołowianą burzę, trzymali się jednak uparcie na kopytach, ocierając krew z oczu i potrząsając łbami. Kas odrzucił bezużyteczny już garłacz i chwycił za topór i tarczę, wpadając między szeregi zwierzoludzi.

Bestie zasypały młodzieńca gradem wściekłych ciosów. Tarcza grabarza sypała drzazgami i iskrami. Młodzieniec nie pozostawał im jednak dłużny, atakując z szybkością i brutalnością która zastępowała obeznanie z wojennym rzemiosłem.
- To za Hansa! - Jeden z ungorów padł na kolana z rozszczepioną czaszką. - Za Inge! - Kolejny stwór spojrzał ze zdumieniem na tryskający krwią kikut swojej ręki, i runął do tyłu. - Za Franza! Za Krausnick! - Grabarz wył i miotał się pośród swoich przeciwników. Nawet gdy broń monstrów dosięgała jego skóry, były to jedynie draśnięcia, które dodatkowo rozjuszały niemal płonącego z wściekłości młodzieńca. Zalany juchą - swoją i tą bestii - chłopak przypominał berserkera bardziej niż pochodząca z północy Lexa, której ataki były zdecydowanie bardziej skoordynowane.

Zaślepiony żądzą krwi i z pianą na ustach, Kas stanął naprzeciwko ostatniego ze swoich napastników, uzbrojonego w tarczę i nabitą gwoździami maczugę mutanta o głowie przypominającej psa. Starożytne ostrze krasnoludzkiego topora wpiło się w drewno osłony zwierzoczłeka i utknęło w niej, a śliskie od krwi stylisko wymsknęło się spomiędzy obolałych palców grabarza. Stwór wyszczerzył kły w paskudnym uśmiechu i podniósł broń do ciosu, gotów roztrzaskać głowę grabarza jednym uderzeniem. Nagle psogłowy zawył z bólu i odwrócił się - to Wilhelm, nacierający z drugiej strony obozu, zatopił swój miecz w łopatce stwora. Kas postanowił wykorzystać tę okazję i upuszczając własną tarczę, pochwycił tę należącą do zwierzoczłeka w mocnym uścisku za rant, krzyżując ramiona. Schulz nauczył go tej brudnej sztuczki zeszłego sezonu, i grabarz był bardzo ciekaw jej skuteczności na polu bitwy. Wykorzystując całą swą masę i gwałtowny ruch ramion, młodzieniec obrócił tarczą zwierzoludzia o sto osiemdziesiąt stopni, tak jakby obracał kamień młynarski. Zakliszczona w imaczach ręka stwora trzasnęła głośno dźwiękiem miażdżonej kości i pękających ścięgien, a monstrum wydało z siebie opętańczy skowyt, niezgrabnie próbując zamachnąć się na Kasa swoją maczugą. Chłopak złapał go za nadgarstek i brutalnym uderzeniem głową zmasakrował nos i pysk mutanta, który padł na wznak brocząc krwią i skomląc. Z zaciętym wyrazem twarzy grabarz usiadł mu na plecach, chwycił go a brodę i począł krótkimi, rwanymi ruchami obracać łeb stwora tak długo, aż ostatni z jego kręgów szyjnych nie zamienił się w proch, a on sam spojrzał szklistym wzrokiem na swojego oprawcę, mimo że leżał brzuchem do ziemi.

- A to… za Duraka.- Wysapał młodzieniec, chwiejnie wstając na równe nogi

***


Lambert wytarł ociekający juchą młot o pobliskie, stygnące truchło ungora, po czym splunął na niego z odrazą. Wzrokiem odszukał resztę towarzyszy, którzy wyglądali na rannych, ale wciąż trzymali się na nogach. Podszedł do nich.
- To się nazywa chwalebna walka. - Powiedział, rozglądając się po otaczających najemników, piętrzących się zwłokach zwierzoludzi.
- Sigmar czuwał nad nami i najwyraźniej wynagrodził nasze starania. - Dodał, patrząc w kierunku prowizorycznego ogrodzenia wykonanego z włóczni i naostrzonych bali, które były skierowane do środka. W samym jego centrum stało kilka przerażonych kobiet, najwyraźniej pochodzących z Krausnick.
Na widok wybawców, trzy kobiety rzuciły się w stronę ogrodzenia i zaczęły mocować się z nim, wyrywając te słabsze elementy i odrzucając je na bok. Czwarta, najmłodsza, przykucnęła i zalała się łzami szczęścia i rozpaczy. Wyglądała na najbardziej wstrząśniętą i wykończoną wydarzeniami z ostatnich dwudziestu czterech godzin.

- Niby brakuje im ludzi na ofiary, a jednak zostawili tu je. Czyżby bogowie chaosu nie przepadali za kobietami? - stwierdził półgłosem Wilhelm, który zaraz potem ruszył, by pomóc wydostać się kobietom z więzienia.
- Nic już wam nie grozi, a przynajmniej nie w tej chwili. - Powiedział.

- Najpierw chcieli nas powiesić tak jak resztę, a teraz spalić. Chwała bogom, że przybyliście! - Wydusiła z siebie jedna z kobiet, była cała roztrzęsiona i bardzo bliska płaczu. Wilhelm wraz z Kasimirem wydostali niewiasty z potrzasku. W ostatniej z nich, młody grabarz rozpoznał adoptowaną córkę Magnusa, tą najstarszą. Kristen, bo tak miała na imię ta młoda i piękna dziewczyna, wyglądała na najbardziej zdruzgotaną pobytem wśród zwierzoludzi. Jej suknia była poszarpana, twarz i ręce posiniaczone, a włosy dalekie były od ładu. Strach było pomyśleć o tym co mogły jej zrobić ungory w trakcie uprowadzenia.

- Bogowie, Kristen! - Zalany krwią młodzieniec wydał z siebie zduszony zdumieniem krzyk. Doskoczył do młodej kobiety i zamknął ją w ciasnym uścisku. - Dzięki Ranaldowi że przeżyłaś! To ja, Kas, poznajesz? -

Dziewczyna cofnęła się gwałtownie od chłopaka. Sprawiała wrażenie oderwanej od rzeczywistości, niezdolnej do jakiegokolwiek kontaktu. W jej oczach widać było pewną dzikość, strach, a może nawet szaleństwo. Patrzyła na Kasimira swymi wielkimi, czarnymi oczami, tak jakby nie mogła go poznać. Jakby to była zupełnie inna osoba, niż ta jaką grabarz znał od wielu lat. Dopiero po chwili dostrzegł w jej spojrzeniu przebłysk zrozumienia, dziewczyna zachwiała się i runęła do przodu prosto w objęcia grabarza, który przez chwilę myślał, że straciła przytomność. Opierając głowę o jego prawy bark, mruknęła cicho, ledwie słyszalnym głosem:
- Zabili Matthiasa - Powiedziała mając na myśli chłopca, który był jej przyrodnim bratem, a którego zimne ciało Magnus obejmował pod drzewem wisielców.
- Wciąż mają Elsę… - Z tymi słowami, Kasimir wyczuł jak młodą kobietę opuszczają resztki sił. Elsa była najmłodszą z adoptowanej trójki dzieci i to jej najwięcej swojego czasu poświęcała Kristen.

- Ćśśś, maleńka, Jesteś już bezpieczna. - Kas zdjął z ramion futrzaną pelerynę i okrył nią dygoczące ciało dziewczyny. Jego spojrzenie błyszczało od z trudem powstrzymywanych łez nieopisanego smutku, ale też ulgi, że ktoś przeżył, a wysiłki Schulza i reszty nie idą na marne. - Twój ojciec przeżył atak, Kristen. Wyruszyliśmy, by was odnaleźć. Nie ma go tu z nami, ale… zrobię co w mojej mocy byście się znów spotkali. - Jeśli Magnus jeszcze żyje, dodał w myślach grabarz. Ale nie miało to znaczenia - trochę nadziei, choćby fałszywej, być może doda kobiecie sił. Młodzieniec nie miał wątpliwości, że nie jest to już ta sama Kristen którą znał.

Tymczasem Lambert rozmawiał z resztą kobiet, które były w niewiele lepszym stanie od Kristen. Nie dowiedział się od nich zbyt wiele, więc nie wyglądał na zadowolonego. Nie miał jednak zamiaru porzucić je w środku lasu, gdyż nie pozwalała mu na to jego niezachwiana wiara w boga-imperatora. Po chwili podszedł do Kasimira i półprzytomnej Kristen.
- Będziemy musieli ruszyć dalej. Przygotuję kobietom napar leczniczy. Powinien wzmocnić ich nadwątlone siły, ale po wydostaniu się z lasu zabierzesz je do najbliższej wioski.

Grabarz otworzył usta by zaprotestować. Wszakże chciał iść dalej z kapłanem i jego najemnikami! Czy nie okazał się wartościowym towarzyszem? Po chwili jednak uspokoił się i pokiwał głową, gdy rozum przejął kontrolę nad dumą i żądzą zemsty.
- Dziękuję, bracie Lambercie. - Kas wiedział, że klecha wiele ryzykuje zgadzając się na pomoc kobietom. Równie dobrze mógł go tu zostawić z nimi samego. Mimo to grabarz był zaskoczony tym, że decyzja kapłana pozostawiła w jego ustach gorzki posmak. Czyżby aż tak bardzo pochłonęła młodzieńca chęć przelania krwi swoich oprawców, że przekłada ją nad ocalenie swoich własnych pobratymców? - Tak zrobię. - Powiedział krótko, sięgając do plecaka by po chwili wydobyć z niego jedzenie i wodę dla uratowanych kobiet. Przygryzł wargę, uświadamiając sobie jak bardzo dodatkowa trójka wpłynie na uszczuplanie ich dość mizernych zapasów. - Ty też powinieneś zastanowić się nad zajściem do wioski, Lambercie. Jak bardzo nadłożylibyście drogi? Na drogę w góry będą potrzebne zapasy i dodatkowy rynsztunek. - Spytał, rozdając kobietom kęsy czarnego chleba i podając Kristen bukłak z wodą.

- Na razie nie chcę o tym myśleć. Jak wydostaniemy się z lasu to postanowię. - Odpowiedział Lambert i były to szczere słowa. Wiedział, że z zapasami coraz gorzej, ale nie mógł pozwolić zwierzoludziom splugawić artefakt Sigmara. Choćby miał przymierać głodem.

Tymczasem Wilhelm, który (wbrew swemu zwyczajnemu popędowi do kobiet) ulotnił się zaraz po wyciągnięciu ocalałych z klatki, wygramolił się z jednego z namiotów zwierzoludzi. Szelmowski uśmiech na jego twarzy zdradzał, że mimo wszystko najemnicy nie wyszli źle na tym napadzie. W prawej ręce trzymał nowy łuk wyglądający o wiele lepiej niż ten, którym się do tej pory posługiwał, zaś przez plecy przewieszony miał dodatkowy kołczan. W lewej ręce trzymał natomiast niewielki worek.
- Ktoś coś mówił o zapasach? Tutaj mam tu prowiant i wodę na co najmniej dwa dni - Powiedział, po czym rzucił z znalezisko grabarzowi. - Masz. Sam mam jeszcze spory zapas, a twoim przyjaciółkom zdecydowanie przyda się teraz coś do jedzenia.

Kas uśmiechnął się i odebrał od blondyna zapasy, wstając i ściskając mocno jego prawicę.
- Dziękuję, Wilhelmie. Jesteś dobrym człowiekiem. A to chyba twoje. - Chłopak oddał blondynowi jego garłacz, który wiernie przysłużył mu się w bitwie. Trochę bardziej zaskoczyła go reakcja Lexy na uratowanie kobiet. Najemniczka rzucała przekleństwami i zachowywała się w karygodny sposób. Kasimir kiepsko rozumiał kobietę nawet kiedy próbowała porozumiewać się z reikspielu, ale nie miał wątpliwości co do znaczenia wypluwanych z nienawiścią słów. Nie powiedział nic, zajmując się dalej oswobodzonymi wieśniaczkami, ale reakcja Lexy zaprzątała jego myśli. Czyż nie widział jej oddającej swoją pelerynę tej kisleviance? Jak jej tam, Katarinie? Czy nie próbowała powstrzymać młota Lamberta, gdy ten mordował Thravara? Teraz natomiast zachowywała się jak humorzasta, no cóż, harpia. Kas uświadomił sobie, że czasem zapominał o tym, skąd pochodziła. Ludzie z Norski byli notorycznie barbarzyńskim, krwiożerczym i samolubnym ludem. Na dalekiej północy, pragmatyzm i dbanie o własne dobro są warunkami przetrwania - obrona słabszych czy okazywanie łaski jest przeciwne wszystkiemu, co Norsii sobą reprezentowali. To pewnie te cechy sprawiły, że stali się idealnym narzędziem dla wykonywania woli Bóstw Chaosu, których szepty i życzenia niósł zimny, ostry wiatr.

Kas pamiętał inwazję lorda Mortkina na Ostland. Nie miał jeszcze dziesięciu lat, ale widział niekończące się strumienie uchodźców - kalekich, brudnych, o martwym spojrzeniu wypalonych okropnościami umysłów. Cała prowincja spłynęła wtedy krwią tysięcy niewinnych dusz, zmasakrowanych przez Mortkina za zniszczenie Ulfennik, wsi z której pochodził, przez Olega Von Raukova, które to było odwetem za wcześniejszą inwazję z Norski. Ostlandczycy i mieszkańcy Norski żywili do siebie szczerą nienawiść - Ostland, jako jedna z najbardziej wysuniętych na północ prowincji, był obiektem napaści i łupieżczych wypraw dokonywanych przez ludy północy jeszcze przed czasem Sigmara. Mortkin wybił populację prowincji niemal do nogi i sam spłonął w zgliszczach Volganof, ale opowieści o łamiących umysły okropieństwach tej inwazji długo jeszcze będą żyć w sercach ostlandczyków. Kto wie, czy zwierzoludzie z którymi teraz walczyli nie byli pokłosiem krucjaty Mortkina, która pierzchła w Las Cieni po jego śmierci i rozbiciu przez armię Imperium? Kto wie, czy Lexa nie brała w niej udziału, mordując ostlandczyków i paląc ich miasta, zanim złoto nie przestało płynąć? Kasimir uśmiechnął się pod nosem na te teorie spiskowe, ale postanowił mieć oko na nieprzewidywalną norsmenkę. Tak jak jego topór, była narzędziem. Przydatnym, ale w cudzych rękach twoje własne ostrze nie będzie miało skrupułów by odnaleźć twoje serce.

- Lambercie, czy i mi pomożesz opatrzyć rany? - Chłopak przypomniał sobie nagle o własnych obrażeniach, a następnie zwrócił się do uratowanych. - To jest Wilhelm i Lexa, dwoje walecznych śmiałków. Wspólnie zabili już tabun zwierzoludzi. - Młodzieniec przedstawił kobietom swoich wybawicieli. - A to brat Lambert, rycerz i kapłan w służbie Sigmara, na świętej misji. Przybyli do wioski rankiem po ataku. Zmierzamy w stronę Gór Środkowych, by dopaść naszych oprawców. Po drodze znajdziemy dla was jakieś bezpieczne schronienie, dobrze? Ale niedługo będziemy musieli ruszać. Wiem, że nie będzie wam łatwo, ale nie mamy innego wyboru. - Kas podniósł porzuconą przez Lexę kuszę i wyciągnął jej kolbę w stronę Kristen z wyrazem determinacji na twarzy. - Magnus zabierał cię czasem w las, prawda? Będziesz musiała o siebie zadbać. - Rzucił krótko, ale jego mowa ciała była uspokajająca. Przez myśl przeszło mu, że w niewoli Chaosytów któraś z kobiet mogła zostać skażona plugawym wpływem Spaczni. Mówiło się o ocalałych z bitew z Chaosem żołnierzach, który z pianą w ustach rzucali się na swoich dawnych towarzyszy. Gdyby doszło do takiej sytuacji... czy Kas będzie dość silny, by ukrócić ich cierpienie?
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 05-04-2016 o 17:27.
Krieger jest offline  
Stary 05-04-2016, 20:07   #136
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Południowy gościniec, Las Cieni
8 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


W lesie zapanowała dziwna cisza, przerywana przez szum okolicznych drzew, których konary łagodnie kołysały się na wietrze. Ptactwo, które wcześniej wesoło śpiewało, znalazło sobie schronienie w pobliskiej ścianie zarośli, która wznosiła się na kilka metrów, kompletnie przesłaniając widoczność. Na całe szczęście wraz z upływem nocy deszcz ustał i ścieżka przed nimi nie była aż tak zabłocona jak wcześniej, chociaż poranna rosa wciąż zaścielała trawę i liście, lśniąc w promieniach wschodzącego słońca niczym drobne kryształki.
Albert Schulz stał przez chwilę nieruchomo, przyglądając się uważnie klatce i jej najbliższemu otoczeniu. Ruszył w jej stronę wolnym krokiem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kolejnych pułapek, które mogły być ukryte pod stertą liści, które o tej porze roku zaczynały coraz częściej spadać z drzew. Podobnie uczynili towarzyszący mu chłopi; ostrożnie podążyli tuż za nim, rozglądając się po okolicy z nieufnością wymalowaną na twarzach.
Adar szybko obszedł klatkę szukając w niej słabych punktów, lecz owych nie znalazł. Konstrukcja była solidna i dodatkowo wzmocniona u podstawy, aby nadać jej większego ciężaru, zupełnie tak jakby przygotowana została na dużego zwierza. Uwięziony wewnątrz Klaus miał ogromne szczęście, że nie spadła mu na głowę, bo nie byłoby co po nim zbierać. Stojący nieopodal Dziadek Rybak zaproponował, aby podkopać klatkę i był to prawdopodobnie najlepszy pomysł, gdyż ta okazała się zbyt ciężka dla rannej i zmęczonej drużyny, o czym chłopi szybko się przekonali. Nie mając innego wyjścia, chwycili za łopatę, którą otrzymali od Kasimira i wzięli się do roboty.
Wciąż wilgotny od deszczu grunt, okazał się nadzwyczaj łatwy w przekopaniu. Łopata grabarza pomimo licznych śladów użytkowania była bardzo solidna i bez trudu poradziła sobie z tym zadaniem. Dziura pod klatką powiększała się z każdą chwilą i niewiele brakowało, a byłaby wystarczająco duża żeby łowca mógł się przez nią prześlizgnąć, kiedy nagle za ich plecami las groźnie zaszumiał. Coś spłoszyło ptactwo, które całą chmarą wyleciało z pobliskich zarośli. Przez moment dało się słyszeć tylko skrzek oddalających się wron i szum drzew, których liściaste gałęzie poruszały się wraz z wiatrem.
Chłopi niemalże natychmiast odsunęli się od klatki, zostawiając łopatę wbitą w stercie spiętrzonej ziemi, która usypana była tuż obok wyrwy. Klaus wciąż był uwięziony, skazany na wielokroć bezlitosny kaprys losu, dlatego nie mając innego wyjścia, zdecydował się sięgnąć po swój wierny, myśliwski łuk. Na cięciwę nałożył strzałę i naciągnął broń do granic swych możliwości, tak iż zatrzeszczała w proteście. Spodziewając się nadejścia kolejnych zastępów bestii z puszczy, łowca wycelował w ścianę piętrzących się zarośli, znajdujących się na prawo od ścieżki, jakieś dziesięć metrów od niego. Zamierzał walczyć do ostatniej kropli krwi, niczym dziki zwierz zapędzony w kozi róg. Podobnie postąpiła reszta jego kompanów; chwycili za oręż i stanęli pomiędzy klatką, a ścianą kosodrzewiny, gotów bronić uwięzionego towarzysza.
Strach na nowo powrócił i zagościł na surowych, chłopskich obliczach. Wciąż mieli przed oczami spotkanie z gigantycznymi pająkami i Krwawą Turzycą, która odebrała im dwóch, znanym im od kołyski kompanów. Byli ranni, poobijani i pomimo stosunkowo spokojnej nocy, wciąż zmęczeni. Magnus nie był nawet w stanie uciekać, nie kiedy jego noga przypominała na wpół zaropiały, krwawy ochłap. Nie spał zbyt wiele, trawiony przez silną gorączkę. Był wykończony i chwiał się na nogach z każdym krokiem. Na całe szczęście nie zaistniała potrzeba odcięcia rannej kończyny, więc drwal był w stanie iść dalej, podpierając się na swym kunsztownie wykonanym, oburęcznym mieczu.
W głowie uwięzionego w klatce Klausa, pojawiała się wizja uciekających w popłochu kompanów, zostawiających go na pastwę bestii z lasu, lecz szybko odrzucił od siebie tą absurdalną myśl. Zawsze trzymali się razem i nigdy nie porzucili nikogo na pewną śmierć. Dowiodły temu wydarzenia z ostatniej doby, gdzie wielu kompanów balansowało na skraju śmierci, a mimo to wszyscy wspierali się nawzajem, troszcząc się o te najsłabsze ogniwa.


Zarośla przed nimi zatrzęsły się gwałtowniej, a potem równie nagle ucichły. Chłopi stali niemalże nieruchomo, przyglądając się im z intensywnością, której nie powstydziłby się drapieżny sokół, polujący na królika. Po skroni spłynęły pierwsze krople potu, które powoli zaczęły formować drobny strumyczek, płynący wzdłuż lica. Zaciśnięte na rękojeści miecza palce poruszyły się nerwowo, szukając pewniejszego chwytu, a przyśpieszony oddech zamieniał się w parę tego mroźnego poranka. Zarośla ponownie zadrżały; uginające się młode drzewka i wystające gałęzie, poruszały się coraz gwałtowniej, nieuchronnie zbliżając się w ich kierunku.
Schulz chwycił oburącz za swój poszczerbiony miecz, ugiął kolana i wznosząc go na wysokość swojej głowy, skierował ostrze w stronę krzaków, gotów zaatakować w chwili wyłonienia się intruzów. Stojący tuż obok Magnus uczynił podobnie. Zatoczył szeroki łuk w powietrzu wspaniałą klingą, która odpowiedziała charakterystycznym świstem, po czym przełożył ją przez bark, gotów okręcić się na pięcie i wyprowadzić szybki cios. Oczy Dziadka Rybaka zaświeciły się fioletowoczarnym blaskiem, gdy sięgał wgłąb swego umysłu po jedno z bardziej przerażających zaklęć, a uwięziony w klatce Klaus uspokoił oddech, gotów do wypuszczenia strzały. Adar i Severus stali obok siebie, wpatrzeni w zarośla przed sobą. Ich dłonie spoczywały mocno zaciśnięte na orężu i odrobinę drżały; wiedzieli, że kolejnego starcia z hordą zwierzoludzi ta drużyna nie przetrwa. Nie musieli nawet zwerbalizować swych obaw, wystarczyła tylko krótka wymiana spojrzeń, która mówiła więcej niż słowa. Tylko Katarina stała spokojnie, wiedząc, że jeśli znowu przyjdzie jej walczyć, to da z siebie wszystko. Całkowicie odda swe ciało i umysł nieskrępowanej potędze Chaosu, a wszystko to w zamian za życie swych towarzyszy. Ofiara godna uwagi, obok której nawet Tzeentch, Pan Przemian, nie przeszedłby obojętnie…


Zarośla przed nimi gwałtownie ugięły się, a potem zostały rozsunięte, ukazując dwie zmęczone długą podróżą twarze mężczyzn, którzy wyglądali na myśliwych, choć byli od nich zdecydowanie lepiej uzbrojeni. Przez chwilę przyglądali się uważnie chłopom, równie zaskoczeni ich widokiem, co mieszkańcy Krausnick pojawieniem się tropicieli. Groteski temu spotkaniu nadawał fakt, iż Klaus tkwił uwięziony w klatce myśliwych, a obie strony wciąż celowały w siebie bronią i musiała minąć dłuższa chwila ciszy zanim ktokolwiek zdecydował się wykonać pierwszy ruch.
Znajdujący się na przodzie tropiciel spostrzegł uwięzionego człowieka i srogo zaklął pod nosem. Wyszedł z zarośli, ukazując się w pełnej krasie chłopom. Mężczyzna nie miał więcej niż czterdzieści zim, na jego naznaczonej zmarszczkami twarzy, widać było powagę i doświadczenie, które w Lesie Cieni było cenniejsze od wody i chleba. Uzbrojony był w długi myśliwski łuk, który trzymał kurczowo w dłoni oraz miecz, który wciąż tkwił w przypiętej do pasa pochwie. Tropiciel odziany w skórzany kaftan, który skrywał pod długim, sięgającym ziemi płaszczem. Na głowie nosił beret o tym samym kolorze co reszta stroju, czyli jasnozielonym, który doskonale zlewał się z otoczeniem. Kilka pięknych sokolich piór wystawało z nakrycia głowy, którą zdobiły też niewielkie, zwierzęce talizmany, doskonale podkreślając jego rolę w społeczeństwie. Był łowcą potworów.
Za nim stał młodszy, wysoki i dobrze mężczyzna, którego wiek raczej nie przekraczał trzydziestu zim. Miał brązowy oczy; dość długie, czarne włosy i opaloną twarz, a także lekki zarost. Jego ubiór był bardziej poniszczony od kompana, sugerując iż mógł być od niego biedniejszy, lecz przewieszona przez plecy rusznica robiła spore wrażenie i była wiele warta. Miał też dużą, okrągłą tarczę, którą trzymał w lewej dłoni oraz miecz, który znalazł się w prawej. Pomimo stosunkowo młodego wieku, wyglądał równie groźnie co jego towarzysz.

- Wybaczcie, nie sądziliśmy, że ta ścieżka jest uczęszczana jeszcze - odezwał się starszy łowca, po czym ruszył przed siebie unosząc wysoko nogi, aby nie potknąć się o sięgające kolan zarośla i wystające korzenie. Wciąż trzymał w dłoni łuk, lecz skierowany był on ku ziemi.
- Polowaliśmy na bestię, która w ciągu ostatnich kilku tygodni przyczyniła się do śmierci wielu mieszkańców okolicznych wiosek. Ledwo co zdążyliśmy pułapkę zbudować i oddalić się na bezpieczną odległość, a usłyszeliśmy hałas i zobaczyliśmy chmarę ptactwa wylatującego spomiędzy drzew. Nie ukrywam, że spodziewaliśmy się zobaczyć coś zgoła innego, choć widok przyjaznych twarzy w takim miejscu cieszy oczy jeszcze bardziej. Bądźcie powitani - powiedział podchodząc do Schulza, który również opuścił broń. Obaj uścisnęli sobie dłonie, po czym mężczyzna bez słowa wyjaśnienia sięgnął za pazuchę po klucz, którym następnie otworzył klatkę, w której tkwił uwięziony Klaus. Rzucił też ukradkowe spojrzenie na podkop oraz na znajdującą się tuż obok łopatę; na jego twarzy wykwitł grymas rozbawienia.
Tymczasem Albert nie ruszył się z miejsca. Stał tam gdzie był wcześniej, czekając aż drugi łowca potworów w pełni wyłoni się z zarośli, aby móc również się z nim przywitać. Obaj uścisnęli sobie dłonie, lecz tym razem Schulz nie poluźnił uścisku. Przytrzymał on młodego mężczyznę, aby móc się lepiej mu przyjrzeć.
- Ernst?! Kurwa, kopę lat, skurczybyku! Jak tam się trzyma oddział Żelaznych Wilków? Słyszałem, że zaciągnęli waszych do ganiania po lasach za niedobitkami - Albert uściskał młodego mężczyznę, klepiąc go po plecach. Ernst przez chwilę wyglądał na zaskoczonego tym nagłym powitaniem przez obcą mu osobę, lecz po chwili przypomniał sobie skąd znał on tą pomarszczoną twarz - Schulz również był żołnierzem Armii Imperialnej.
- Um… Rozwiązali formację, po tym jak część naszych uciekła na widok zmasowanego ataku wroga. Okryliśmy się hańbą, wielu wtedy stracono, ale mi darowano życie. Chcieli mnie wcielić do Kompanii Wolfenburskiej, ale nawiałem - odpowiedział młody mężczyzna, po czym spojrzał po otaczających go twarzach.
- Teraz podróżuję z wioski do wioski i zajmuję się problemami mieszkańców z okoliczną fauną. Da się z tego utrzymać - dodał po chwili.
- A wy? Co was tu sprowadza?



Obóz Ungorów, Las Cieni
8 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


Najemnicy ruszyli wąską ścieżką, zgrabnie omijając zastawione przez zwierzoludzi sidła, którymi usłana była droga przed nimi. W tej części lasu było znacznie mniej wielkich drzew, dominowała w przeważającej większości kosodrzewina oraz inne karłowate rośliny, które pozwoliły ludziom Lamberta podejść niepostrzeżenie do obozu ungorów. Kapłan Sigmara wraz z Wilhelmem obeszli polanę, na której rozstawionych było kilka większych szałasów i zatrzymali się w zaroślach naprzeciw ukrytej w krzakach Lexy oraz towarzyszącego jej Kasimira. W samym centrum otoczonego przez zwierzoludzi obozu, znajdował się krąg wbitych w ziemię włóczni oraz naostrzonych bali, które skierowane były do wewnątrz. Umieszczone były tam w jednym celu; miały za zadanie powstrzymać cztery młode i przerażone niewiasty przed ucieczką, które najwyraźniej ungory oszczędziły w celu wykonania jeszcze jednej, przerażającej egzekucji. Trzymały się one blisko siebie, trzęsąc się ze strachu i cicho płacząc w swej bezsilności. Wokół ich prowizorycznego więzienia, dotknięte rozmaitymi mutacjami bestie zaczęły rozkładać suchy chrust. Największy z ungorów, o rogach dłuższych niż reszta jego kompanów, stanął z pochodnią tuż obok ogrodzenia i gardłowym głosem rozkazywał innym w nieznanym najemnikom języku.
W ruchach zwierzoludzi widać było pośpiech. Wpadali oni do szałasów, zbierali na prędko zgromadzone łupy i najpotrzebniejsze rzeczy, które następnie pakowali do wykonanych z wygarbowanej skóry worków. Nie potrzeba było umysłu geniusza, żeby zrozumieć, iż bestie w trybie pilnym zwijają obóz i szykują się do dalszej wędrówki. Pochodnia w ręku największego z nich oraz rozłożony chrust wokół ogrodzenia z uwięzionymi wewnątrz uprowadzonymi kobietami, również nie pozostawiało złudzeń co do ich zamiarów.
Lambert nie mógł do tego dopuścić, lecz to nie on zaatakował pierwszy. Lexa wybiegła z zarośli z dwoma toporami uniesionymi do ataku i spadła na zwróconego tyłem do niej ungora, niczym sokół na swą ofiarę. Cios był tak silny, że rozłupał w pół czaszkę mutanta, która wydała z siebie charakterystyczne chrząknięcie. Kiedy wojowniczka wydobyła z jego głowy ostrze topora, wylewając tym samym płyn mózgowo-rdzeniowy na piasek pod stopami, Kasimir natarł stojącego tuż obok niej stwora i choć jego atak nie zabił z miejsca przeciwnika, to z całą pewnością odczuł on go na sobie i zmusił do panicznej obrony.
Widząc, że reszta najemników rozpoczęła ucztę bez niego, Lambert wbiegł na polanę z imieniem Sigmara na ustach. Ciężki, oburęczny młot zmiażdżył łeb najbliższego ungora i pomknął w stronę następnego, który stał nieopodal swego poprzednika. Ten również nie zdążył choćby krzyknąć; siła uderzenia była tak silna, że rozpruła nadęty do olbrzymich rozmiarów brzuch potwora, wypruwając trzewia na ziemię. Ungor głośno zawył i pochylił się, chcąc za wszelką cenę powstrzymać wylewające się wnętrzności, lecz kolejny cios młota wbił go w piach, kompletnie pozbawionego iskier życia.
Jedna ze stojących nieopodal bestii zakradła się do Lamberta, podnosząc topór z zamiarem opuszczenia go na łysą głowę kapłana, lecz wystrzelona z łuku Wilhelma strzała odszukała swój cel i zatopiła się w gardzieli zwierzoczłeka, zabijając go na miejscu. Hieronim uśmiechnął się ponuro, posyłając krótkie spojrzenie w stronę zarośli skąd nadleciał wybawicielski pocisk, po czym rzucił się na następnego przeciwnika.


Lexa nie marnowała energii na zbytnią finezję w walce. Dość szybko zaroiło się od wrogów wokół nich i zwyczajnie nie było czasu na to. Walczyła brudno, kopiąc, gryząc i sypiąc piachem w oczy. Wykorzystywała każdą nadarzającą się okazję, a mimo to bardzo szybko została zepchnięta z ofensywy do panicznej obrony. Wraz z Kasimirem, który stał tuż obok z toporem i tarczą w dłoniach, kładła pokotem przeciwnika za przeciwnikiem, lecz na każdego zabitego ungora pojawiało się w jego miejsce dwóch kolejnych. Mimo to żadne z nich nie miało zamiaru cofnąć się choćby o krok.
Przez moment, w głowie młodego grabarza pojawiły się wątpliwości, lecz widząc walczącą obok Lexę, która zachowywała się jakby była w transie, atakując niczym młoda lwica i nie bacząc przy tym na znaczną przewagę liczebną wroga, Kasimir zdecydował się stać w miejscu i walczyć do samego końca.
Topór, którego ostrze pokrywały krasnoludzkie runy, okrutnie rozczłonkowywał mutanty, które miały nieszczęście znaleźć się się w jego zasięgu. Młody mężczyzna został kilka razy boleśnie ugodzony, lecz były to na ogół słabe i niepewne ciosy, które pochłonął skórzany pancerz. Burza ostrzy, która rozpętała się wokół walczących wydawała się nie mieć końca, lecz z każdą chwilą opór wrogów słabnął, a ich przewaga liczebna malała.
Lambert ściął z nóg ostatniego przeciwnika, który znalazł się po jego stronę obozu. Tym razem ungory nie miały zamiaru uciekać w popłochu, a zamiast tego postanowiły walczyć do samego końca, co w ich przypadku nie trwało dłużej niż minutę od chwili wyłonienia się najemników z zarośli. Kiedy po południowej stronie obozowiska zabrakło przeciwników, Wilhelm ruszył z pomocą Lexie i Kasimirowi, lecz nim zdążył tam dobiec było już po wszystkim. Kilkanaście stworów leżało zaszlachtowanych jak świnie na piaszczystej ziemi, otaczającej krąg włóczni i bali. Niewiasty z Krausnick zostały uratowane przed śmiercią w płomieniach, a najemnicy nie tylko okryli się chwałą w oczach Sigmara, ale też zdobyli zgromadzone przez zwierzoludzi łupy.

Po uratowaniu przerażonych i wycieńczonych kobiet, Lambert przygotował im napar leczniczy, który natchnął je odrobiną energii niezbędnej do dalszej podróży, po czym udano się na południe, w stronę Gór Środkowych.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 06-04-2016, 00:23   #137
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Pyotr Koldun wykorzystał czas, potrzebny na wydobycie Klausa z klatki, by dać odpocząć nogom. Marsz nie służył mu. Coraz częściej reszta musiała przystawać na chwilę, by za nimi nadążył. Czasem chwiał się i tracił równowagę, bowiem nagłe zawroty głowy wciąż silnie mu dokuczały. Z początku wywrócił się kilka razy, później dawni mieszkańcy Krausnick na zmianę czuwali nad nim, lecz nikomu nie podobał się taki obrót spraw. Gdyby nie ranna dolna kończyna Magnusa, spowalniałby marsz niemiłosiernie, tak obaj ponosili za to odpowiedzialność. Było to silnie egoistyczne, lecz dodawało mu nieco otuchy.

Obolałe nogi i problemy z równowagą, nie były jedynym ciężarem z jakim musiał się zmierzyć. Ogrom cierpień jakie widział minionego dnia odcisnęło na nim piętno. Piętno to na nowo rozbudziło gniew znany mu z młodzieńczych lat oraz pragnienie mocy, którą niegdyś dysponował.

Kiedy zauważyli ruch, Pyotr podniósł się opierając na kiju i zamarł w bezruchu. Jego wzrok i słuch nie były już takie jak kiedyś, lecz wciąż mógł konkurować z niejednym młodszym od siebie. Nie musiał śledzić zachowania innych, by samemu odkryć czyjąś obecność, a tego jednego łatwo nauczyć się w tym lesie- tutaj wszystko jest wrogiem.

Czy to oblicze zagrożenia, czy podstępne pragnienie pchające go ku zaczerpnięciu mocy, sprawiło że znów sięgnął po wiatry chaosu? Coś co się w nim obudziło, coś co uśpił całe lata temu teraz zadziałało intuicyjnie. Nie musiał nawet sięgać po wyuczoną formułę, by dostroić umysł do eterycznej mocy, a nim zdążył zorientować się co czyni, jego umysł począł układać słowa zaklęcia, a on znów odczuł niesamowicie pociągające strumienie mocy, płynące w jego ciele.
- „Sila molnii Peruna otkryt' dveri mira..."

Poczuł jak moc koncentruje się w jego lewej dłoni. Uniósł ją lekko, lecz daleko jeszcze było do pełni inkantacji
- "...i eto potryaset osnovy"

Jego ślepia zaszkliły dziwnie ni to fioletowym ni czarnym blaskiem, a zaklęcie powoli morfowało się w jego umyśle.
- "oblako pozharishche... pokolebat? ... potreblyat?"

Jego ręka opadła niemal bezwiednie.
- "..."

Oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu i natychmiast utraciły blask magicznej mocy. Nie pamiętał. Nic nie pamiętał. Spojrzał na wyłaniające się postacie w stanie częściowego delirium, nie mogąc nic uczynić.

Nie rozumiał dlaczego nie pamięta tego zaklęcia. Nie rozumiał, dlaczego tamci nie atakują. Czy tak rodzi się obłęd?
 
Rewik jest offline  
Stary 06-04-2016, 11:55   #138
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki mężczyzna zatrzymał się na moment, uważnie wsłuchując się w odgłosy otaczającego go lasu. Wolał nie zostać zaskoczony przez żadne z zamieszkujących leśne ostępy zwierząt.
Spojrzał na Dietera, lecz ten również nie widział dokoła niczego niepokojącego.
- Na brodę Taala... Jeśli to zawiedzie, będziemy musieli iść do Bestii w odwiedziny - powiedział Ernst.
Mówiący odziany był w skórzaną, nieco podniszczoną kurtę, brązowe spodnie wpuszczone były w wysokie, sięgające kolan skórzane buty.
Opalona twarz wskazywała na to, że dość często wystawiana była na wiatr i słońce. Długie, ciemne włosy prosiły się o grzebień, i czasami, wbrew woli właściciela, spadały na czoło.
O dziwo - broda i wąsy były bardziej zadbane, niż włosy...
Mężczyzna uzbrojony był nieco nietypowo, jak na myśliwego - o ile muszkiet można było jakoś uznać, o tyle miecz i tarczę dość trudno było uznać za typowe wyposażenie człowieka, który spędza czas przemierzając bory i lasy.


Bestia polowała na ludzi pomiędzy Ferlangen, a Obelstein. Było to drapieżne stworzenie wielkości rosłego byka (o czym świadczyły zniszczenia oraz głębokie odciski stóp), które zostawiało ślady pasujące do ogromnego wilka.
Z bykiem Ernst by sobie poradził bez niczyjej pomocy, ale z wilkopodobną bestią nie zamierzał ryzykować. Odo Horn spróbował, a potem udało się odnaleźć tylko niektóe kawałki jego ciała.
Ucz się na błędach, najlepiej cudzych, powtarzał Ersntowi jego dziad, a były żołnierz, obecnie łowca bestii, zwykle słuchał tej dziadkowej mądrości. Nie bardzo wiedział co prawda, co nieżyjący już Hans Schatz powiedziałby na temat polowania na bestie w ogóle i na Bestię w szczególności, ale ideę zachowania ostrożności z pewnością by poparł.


- Trzy dni to nie tak dużo - odparł Dieter Dashauer, starszy od swego towarzysza o dobrych kilka lat. - Nigdzie się nam nie spieszy. Mamy co jeść i co pić, a klatka to bezpieczniejszy sposób, niż uganianie się za Bestią po lesie.
- Na upartego można by się zamknąć w środku - zażartował Ernst. - Bylibyśmy bezpieczni.

Ruszyli dalej, z każdym krokiem coraz czujniejsi, bowiem ścieżka, jedna z paru, którymi Bestia lubiła się poruszać, była coraz bliżej.

Hałas, jaki rozległ się przed nimi, mógł oznaczać tylko jedno - coś uruchomiło pułapkę, jednak hałasowi nie towarzyszył wściekły ryk Bestii.
- Na wszystkie demony - zaklął Dieter, po czym ostrożnie ruszył sprawdzić, co za ptaszek wpadł w ich sidła.
Ernst pospieszył za nim.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-04-2016, 20:46   #139
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Podkop pod klatką okazał się dobrym pomysłem , łopata poszła w ruch a Klaus wyczekiwał uwolnienia, ciesząc się w zasadzie z tego że znalazł się równo pod klatką, inaczej nie przeżyłby pewnie jej uderzenia.

Podobnie jak inni wolał zakładać jakiś atak , niż być przez kolejnych wrogów zaskoczony. Hałas dochodzący z lasu jedynie wzmógł jego czujność. Broń przygotował do strzału, czuł się dziwnie bezpiecznie w całej tej klatce, która właściwie chroniła go przed różnorakimi monstrami które mogły wyleźć z lasu. Nie była w stanie obronić go przed wszystkim, ale przed mnoga liczbą wrogów owszem.

Wyczekiwał w napięciu niemal nie puścił strzały z cięciwy gdy jego oczom ukazali się ludzie. Nawet wtedy , przez dłuższą chwilę celował w nich nerwowo nie wiedząc kim są i jakie są ich zamiary. Opuścił broń dopiero gdy i Schultz to zrobił. Pełen ulgi wsłuchiwał się w rozmowę , ale i kontynuował kopanie tyle że od swojej strony , jak tylko przejął wbitą za klatką drabinę.

- Jakim cudem wtargaliście to całe ustrojstwo na górę? - zapytał przybyszy pełen niedowierzania zmieszanego z podziwem. Klatka była tak ciężka że kilku chłopa nie było w stanie ją przechylić a przybysz stwierdził ze dopiero co we dwójkę ją zbudowali.

Rozejrzał się podejrzliwie po lesie, musiało ich tu być znacznie więcej i niekoniecznie musieli być przyjaźnie nastawieni. Fakt że Schultz zdawał się znać jednego z traperów nie przesądzał o jego zamiarach. Wszak minęło wiele lat nim się widzieli ostatnim razem, a ludzie się zmieniają. Zwłaszcza po ściganych przez prawo dezerterach można się było wiele spodziewać, wszak nie zawsze mogli liczyć na gościnę, a żyć przecie jakoś trzeba...

Klaus starał się nie okazywać nieufności , jednak jego pytanie było bardzo poważne i na jakiś czas zawisło w powietrzu domagając się odpowiedzi.
 
Eliasz jest offline  
Stary 08-04-2016, 13:09   #140
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Dwójka myśliwych, jacy pojawili się po aktywowaniu pułapki była zaskoczeniem. Spodziewał się raczej kolejnych bestii, niż ludzi na nie polujących. Konstrukcja i działanie pułapki były jednak na tyle skomplikowane, że silni i przy tym zwykle pozbawieni intelektu zwierzoludzie raczej nie zainstalowaliby czegoś takiego w takim miejscu.

Po prawdzie to spadająca i cholernie ciężka klatka byłą dość zaskakującym wyborem, jak na środek Lasu Cieni.

Dwójka obcych wspomniała coś o potworze terroryzującym okoliczne sioła. Może i klatka nabierała przy tym sensu, ale wciąż wymagała sporych nakładów czasu i materiałów podczas, gdy tradycyjny dół z zaostrzonymi palami mógł załatwić sprawę równie pewnie, o ile nie skuteczniej.

Chociaż wtedy Klaus skończyłby nadziany na jeden z tych zaostrzonych pali - czyli miał szczęście, że łowcy dokonali jednak tak nietypowego wyboru.

Gdy okazało się, że jednak nie będą ze sobą walczyć, Magnus podszedł do klatki i oparł się o nią pozwalając odpocząć kontuzjowanej nodze. Długie ostrze zweihandera całkiem dobrze sprawiało się w roli kostura, dzięki któremu mógł nieco ulżyć poharatanej kończynie.

Na wypowiedź młodszego z mężczyzn sugerującego, że Magnusa może co najwyżej dobić, bo leczyć nie potrafi drwal zareagował gniewnym sapnięciem. Młodzik coś szybko go na straty spisuje. Byli w Lesie Cieni i do tego podążali tam, gdzie od smrodu zwierzoludzi aż kręciło w nosie. Tutaj szybko można było z pełni zdrowia i sił człowieka stać się ledwo żywym lub zupełnie już martwym. Zależnie od tego, co bogowie sobie umyślili.

Schulz zamierzał pomóc łowcom w polowaniu na wilkopodobną bestię, a w zamian tamci mieli pomóc im w polowaniu na siepaczy Ragusha. Uczciwy układ, o ile nie zmitrężą zbyt wiele czasu szukając stwora, któremu przeznaczona była klatka.

Klatka.

Ha! Dobre sobie...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172