Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2016, 18:37   #90
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bitaan kraknął łapiąc się za dziób. Przerażenie wdarło się do jego ptasiego serca i zaczęło tłumić trzeźwość myśli. Upominał się jeszcze że nie może rzucić się do bezwarunkowej ucieczki, gdyż sprowokuje ratunek towarzyszy, a wtedy wszystko będzie stracone!
Kraknął rzucając magiczne dźwięki gdzieś za kordon który go otaczał. Miały wyobrażać chlupot wody uciekającego tengu. Sam zaś zanurzył się pod wodę nabierając wcześniej powietrza i modląc się by ten fortel się powiódł. Tuż przy mule zaczął przesuwać się powoli w stronę chaty, obierając drogę przez szczelinę w jeszcze nie domkniętym kręgu umarlaków. Wyobraźnia zaś dobitnie podsuwała mu wizję tego, jak zombi zaśmiewając się obserwują z góry jego raczkowanie i zbierają się do coup-de-grace.
Woda była brudna, gęsta i śmierdząca. Brodził w niej zupełnie po omacku, bo nawet otwarte szeroko oczy - jak przemógł paskudne szczypanie w oczy - nie pozwalały zupełnie nic zobaczyć. Na jego szczęście, stwory były głupie. I chyba faktycznie całkiem lub prawie całkiem ślepe, bo fortel zdawał się działać. Obił się o coś raz i drugi, nie mając pojęcia czy to drzewko, kamień czy nieumarły. Nikt go jednak nie zaatakował. Kiedy po jakimś czasie wynurzył głowę, nie mogąc już dłużej wstrzymywać oddechu, zauważył, że jest już bliżej wyspy. A większość potworów ruszyła ku nowym dźwiękom. Wydostał się z ich kręgu bez choćby jednego dodatkowego draśnięcia! Na wyspie już nie było potworów, więc wdrapał się na nią, zmęczony i ociekający mulastą wodą.

- Wpuść nas proszę. Twoja wiedza o bagnach bardzo nam pomoże - Wyszeptała Maarin do właściciela domu. - Udało się nam odciągnąć zagrożenie.
Bitaan legł po prostu na ziemi oddychając ciężko. Starał się przy tym robić to cicho. Nic nie robił. Cieszył się że żyje.
Alan, widząc że pierzastemu kompanowi udało się wyrwać ze śmiertelnego niebezpieczeństwa, ruszył ku niemu co sił w nogach. Zamiast radości jednak, na jego twarzy malowała się groźna mina. Dopadł do Bitaana i chwycił jego dziób w żelazny uścisk swej dłoni.
- Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz? - zapytał, nie dając jednak tengu żadnych szans na odpowiedź. Bo i jak? Dziób miał zawarty na głucho, a nawet głową nie szło kiwnąć w tym chwycie mocnym jak imadło.
Valerius przyjrzał się Maarin z uwagą, po czym pokręcił z politowaniem głową. Owszem, określiła swe potrzeby, ale zapomniała że ta chatka nie jest klasztorem Ilmatera. I nie interesu, by pomóc obcym… za darmo.
- Możemy się odwdzięczyć jakoś… pomóc… magią leczniczą na przykład albo zapłacić.-zasugerował cicho Valerius próbując tej metody, a w ostateczności gotów był się po magiczne zauroczenie “osoby” po drugiej stronie drzwi.
- Sss… - właściciel domu pokazał palec przyłożony do ust. - Wy cssicho! Glymss chcseee. Wy zsssapłacić! - jego głos nie był głośniejszy od szeptu. - Glymss nie ranny. Glymss głodny i Glymss dawno nie mieć sssamica.
Korzystając z tego, że kapłanka mogła zobaczyć właściciela domu wyszeptała zaklęcie mające na celu przychylne, wręcz przyjacielskie nastawienie gospodarza wobec niej.
- Jestem pewna, że możemy ponegocjować wewnątrz. Proszę nie każ nam stać na zewnątrz - powiedziała dalej miłym głosem. Miała nadzieję, że czar się udał i będą mogli wyłgać się od jakiejkolwiek zapłaty. Że też Valerius w ogóle musiał coś o niej wspominać.
Bitaan w istocie próbował coś odpowiedzieć, ale uciszony zdołał tylko zamachać rękoma - a i to nieporadnie i bez przekonania. Ostatkiem sił pokazał jedynie palcem na chatkę, po czym przestał walczyć. Wbrew pozorom czuł się nad wyraz bezpieczny, a słowa Alana działały kojąco, a nie karcąco. Półork pokręcił zrezygnowany głową, machanie rękami mogło bowiem oznaczać cokolwiek. Podniósł jednak tengu z ziemi, ze zdziwieniem stwierdzając, że bard był lekki… cóż, jak piórko, to chyba byłoby stosowne porównanie. Bez wielkiego trudu mógłby go unieść w jednej ręce, choć pewnie nie byłoby to wygodne. Dla żadnej ze stron. Dlatego też zaniósł go do chatki na obu rękach, będąc przekonanym, że Bitaan jest ciężko rany. Przecież inaczej kłapałby już dziobem, albo poszedł sam.
Ratunek dla dzielnego tengu był iście poetycki, niestety to Bitaan był tym niesionym, brudnym, mokrym i obolałym stworzeniem i nie widział tego z daleka w dobrym świetle. Fakty jednak dało się później dopasować do pięknej, bohaterskiej pieśni.
Pozostali stojący na górze bardziej zwracali uwagę na jaszczura, którego oczy nagle otworzyły się szerzej, a usta powoli rozjaśnił uśmiech. Modlitwa Maarin zadziałała. Undine miała świadomość, że ma skończony czas działania, ale efekt był natychmiastowy. Drzwi do chaty otworzyły się.
- Ssssaprasszam! - wysyczał gospodarz, wpuszczając do bardzo prostej, lekko śmierdzącej bagnami izby. Była urządzona prawie jak ludzka, z kilkoma zbutwiałymi deskami jako stół, prostym posłaniem, ustawioną w kącie beczką i kilkoma innymi elementami “wyposażenia”. Była też odrobinę za mała dla nich wszystkich, o ile nie będą się do siebie przytulać. - Ktośśśśś ssse mną - wskazał na mężczyzn jaszczur. - Na dół, po ssssstrawa - zachęcił gestem, zaczynając schodzić na dół, niewątpliwie po to, aby wtachać kociołek na górę i z nagłej przyjaźni nakarmić gości.
Bitaan dramatycznie złapał Alana za “fraki” i podniósł się na jego rękach by znaleźć się bliżej twarzy. Otworzył dziób i żałosnym głosem wystękał.
- Woooodyyy… muszę się umyć…
Alan nawet chciał pomóc biednemu bardowi, ale sam żadnej wody nie posiadał. Nawet prostego bukłaka, ten bowiem został tysiące mil na północy, wraz z resztą półorczego ekwipunku. Może jednak kapłanka mogłaby odpowiedzieć na prośbę tengu?
- Bayle pomożesz z mi z tym przyniesieniem strawy?- zapytał Valerius nie do końca chętny samemu schodzić z jaszczurem po jedzenie. Mimo wszystko… urok Maarin mógł w końcu stracić na sile.
Paladyn skinął głową, kładąc Jiiyę na posłaniu i we trzech poszli na dół. To co gotowało się w kociołku, wyglądało odrobinę podejrzanie. Konsystencji gęstej, koloru błotnistego, lecz o zapachu całkiem nawet miłym dla nosa. Zauroczony kucharz i gospodarz w jednym chwycił kocioł z jednej strony, a potem syknął i odskoczył. Metalowy gar był rozgrzany za bardzo, aby chwycić gołymi dłońmi.

Tymczasem na górze Lon usiadł przy towarzyszce, która ciągle dopiero dochodziła do siebie po interwencji paladyna. Dia zaglądała w każdy kąt.
- Co teraz? - szepnęła cicho Elin. - To zaklęcie na pewno nie jest tak długie, aby przeprowadził nas przez bagna, a jestem pewna, że bez niego nie damy rady.
Przez dłuższy czas nikt nie odpowiedział na to pytanie. Dopiero kiedy zaklinacz i paladyn wtachali kocioł, trzymając go przez tkaniny, ten pierwszy postanowił po raz kolejny wyrazić swoje niezadowolenie.

- Że też trafiło na chutliwą jaszczurkę. Kto by się tego spodziewał po zimnokrwistym gadzie. Przekupić go się nie da. Można wziąć w tymczasową niewolę, bo na przekonanie też chyba nie ma co… No chyba że gdzieś w pobliżu są baby jaszczurki i można by ich zeswatać- podrapał się po czuprynie Valerius zdziwiony jego żądaniami.-Do zmroku i po zmroku, chyba nam przyjdzie tkwić tutaj. Straciliśmy sporo czasu na tą walkę. A lepiej żebyśmy przebyli całe bagno za jednym razem, za dnia.-
- Bez przesady. Może nam po prostu powiedzieć jak się przeprawić. A czasu wcale dużo jeszcze nie sprawdziliśmy. Przestań wreszcie tak czarnowidzieć. Nie poznaję ciebie naprawdę… - kapłanka pokręciła głową. Niespecjalnie zastanawiała się nad tym, że sama się mocno zmieniła. Widać każdy inaczej przeżywał swoje wyjście na świat.
- A ty nie jęcz, już masz wody… - Maarin podeszła do Tengu i korzystając ze swego połączenia z żywiołem, przyzwała strumień wody którym oblała Bitaana. Tym razem nie był na tyle mocny aby przewrócić go na ziemię i poobijać.
- Patrzenie jak omal nie zginął człowiek przez nasze… a głównie twoje błędy, psuje mi nieco humor- odgryzł się nagle Valerius pocierając czoło.-Wybacz… ale jak mam zachować optymizm, skoro… ty zachowujesz się niepoważnie. Może zachłysnęłaś się łaską, może jest inny powód, ale… te bagna są niebezpieczne, zapewne w nocy jeszcze bardziej. Nie ma tu miejsca na…- uśmiechnął się ironicznie.-... piknikowe zachowanie. Możesz mieć rację, że ten jaszczur nie musi nas prowadzić, może rzeczywiście wystarczą jego wskazówki. Niemniej najlepiej będzie jak… wyruszymy dalej z następnym świtem.
Półork przysłuchiwał się wymianie zdań, a jakżeby inaczej, w milczeniu. Słowa Valeriusa brzmiały racjonalnie. Powodem całej tej walki z nieumarłymi, była lekkomyślność Bitaana i Maarin. Gdyby nie to, może nawet nie pobudziliby trupów, a sam Alan nie dorobiłby się kolejnego siniaka. Która to zresztą bolesna pamiątka po trupiej łapie nakłoniła wreszcie chłopaka do założenia na siebie skór w tym przeklętym upale.
- Ptfuu! Ptfuuuu! - Zaskoczony Bitaan pluł wodą na prawo i lewo unosząc się gwałtownie i potrząsając całym ciałem. Stroszył przy tym, dość śmiesznie pióra, na całym ciele. Gdy już uświadomił sobie że nie grozi mu podtopienie kiwnął dziobem.
- Dziękuję wielce… - wyszeptał i dodał dziarsko wodząc spojrzeniem po chatce. - Kryzys zażegnany.
Maarin wysłała krótki uśmiech bardowi.
-Widzisz Valeriusie, ja wolę zauważyć, że udało nam się uratować przewodniczkę. Znaleźliśmy kogoś, kto może nam opowiedzieć o bagnach, lub przez nie przeprowadzić. Wiemy tez więcej niż wcześniej. Nie uważam, też aby nie udało się nam jeszcze przedostać na drugą stronę bagien. O to jednak się zapytam naszego gospodarza - z tymi słowami poszła do niego i dokładnie o to zapytała.
- Nie tobie… - burknął ponuro Valerius jakoś bynajmniej nie podzielający optymizmu kapłanki.- Bayle’owi i Lonowi się udało ją uratować.
Sięgnął do swego boku i potarł świeżą ranę i uniósł zakrwawioną dłoń.- To jest zasługa twojej niefrasobliwości. Gdybym się nie odezwał też byśmy trwali w milczeniu na podeście tej chatki, a i rzucanie uroków nie jest tylko twoją domeną Maarin. Jeśli chcesz wiedzieć co mnie wbija w ponury nastrój to nie to bagno, ani nie potwory zamieszkujące je. A plaga niefrasobliwości jaka trapi tą grupę. Lubię się bawić i lubię rozrywki, ale na uśmiech Sune… czas nieco dorosnąć, zwłaszcza jeśli ktoś mieni się być duchową przewodniczką innych. Jak miałbym zwierzać ci się z moich własnych problemów, skoro stajesz się bardziej niedojrzała niż Dia?
Maarin się zatrzymała i spojrzała na Valeriusa.
- Dorastanie nie oznacza zapatrzenia w błędy i porażki. Polega na przyjęciu doświadczenia i podążeniu dalej. A teraz wybacz, ale kiedy ty zamierzasz się nad tym zamyślać muszę zająć się czymś równie ważnym - kapłanka nie zamierzała kontynuować tej rozmowy. Kłótnia niczego nie rozwiąże. Przekonywanie zaklinacza zaś było niemożliwe w tym momencie. Jedyne co mogła zrobić to zdobyć informacje i na nich oprzeć ich dalsze działania.
- To prawda… tyle że nie zauważyłem, byś się czegokolwiek nauczyła z porażek- syknął cicho idąc w kąt chaty i zabierając się za przygotowanie sobie opatrunku. Był zbyt dumny by żebrać o leczenie u Maarin. Może i była to głupota, ale trudno… Swym zachowaniem na bagnach kapłanka bardzo go zawiodła.
Harpagonowi nawet przez myśl nie przeszło zdjąć pancerz czy tarcze. Niebezpieczeństwo nie minęło - ich gospodarz mógł okazać się nagle nieprzyjazny, jego chatka też mogla nie być tak bezpiecznym schronieniem przed umarlakami jak im się wydawało.
- Potrzebujemy informacji o tych bagnach, informacja to druga najpotężniejsza broń na świecie. Spytajcie go, czy te trupy nawiedzają całe bagniska czy tylko tą okolice - powiedział cicho do towarzyszy. Wolał sam nie zwracać się do gadoczłeka, bo mógłby wziąć słowa uzbrojonego po zęby obcego za wrogie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline