Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2016, 20:47   #91
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Ich gospodarz popatrywał raz na jedno, raz na drugie, nie wiedząc co począć. Ciągle pod wpływem uroku Maarin to bliżej undine się ustawił. Bayle wydawał się zafrasowany, Kass mieszała potrawkę, ostrożnie próbując jak smakuje. Skrzywiła się przy tym, co nie było dobrym sygnałem. Elin odwróciła się od dwójki kłócących się przyjaciół, ale to Dia jak zwykle zareagowała. Jej twarz zdradzała złość.
- Od początku tej wyprawy tylko narzekasz Val! Jesteś… jesteś zupełnie kimś innym. Nie jesteś już tym przyjacielem, którego pamiętam z klasztoru - wytknęła mu. - I nie chrzań mi tu o dorastaniu, bo jeszcze dwa dekadnie temu podglądałeś praczki we wsi. Przyjaciele nie oskarżają się wzajemnie! Tak, Maarin mogła popełnić błąd, ale wytykanie jej tego palcem tak że prawie go wkładasz jej w oko jest śmieszne i żałosne. Zamiast tego wymyśliłbyś co robić dalej - prychnęła i wyszła z chaty, siadając na schodach. Kiedy słowa rudowłosej przebrzmiały, izbę wypełnił spokojny głos paladyna.
- Lon, straciliśmy trochę czasu, ale da się jeszcze przekroczyć bagna za dnia?
Przewodnik skinął głową. Ciągle siedział przy śpiącej towarzyszce.
- W takim razie powinniśmy spróbować. Siedzenie w tej chacie mi się nie uśmiecha.
- Na pewno możemy go przekupić czymś innym od… naszych ciał - Elin odwróciła się od okna i uśmiechnęła krzywo.
Valerius był zmęczony i walką... i tym że na jego oczach inny człowiek omal nie został utopiony.
Ten widok i wszystkie nieprzyjemne emocje jakie nadal po nim odczuwał sprawiły, że słowa Dii spłynęły po nim jak po kaczce.
- Mi też się nie uśmiecha, ale jeszcze mniej utknięcie na środku bagien w nocy. Dlatego wolałbym ruszyć na moczary wraz ze świtem. Byśmy mieli cały dzień na dotarcie do ich granic… zresztą, dopóki ona nie dojdzie do siebie.- wskazał na przewodniczkę.- I tak jesteśmy zmuszeni tu zostać.-
Po tym zdarzeniu naprawdę nie miał ochoty na próbę godzenia się z Dią. Sam potrzebował otuchy i zrozumienia… ale nie spodziewał się uzyskać takiej pomocy od nikogo w tej grupie.
Podrapał się za uchem.- Pytanie tylko czym.. magii nie chce. Jedzenia pewnie też. Mogę go oddać mój magiczny pierścień jeśli to wystarczy na zdobycie jego przychylności... później. Ale w tej kwestii wolę z nim negocjować, gdy jego umysł będzie wolny od magicznego wpływu Maarin.-
Bitaan patrzył zdezorientowany na wszystkich. Sprawiał wrażenie jakby nie wiedzieli o czym mówią, bo w istocie nie miał pojęcia. Chwilę mu zajęło uświadomienie sobie co tak naprawdę się dzieje o czym wszyscy rozmawiają. Podniósł palec do góry i otworzył dziób.
- Hola hola… moi mili. Wszak to nie Maarin, a ja wywabiłem potwory z ukrycia i niechybnej zasadzki jaką na nas planowały. To byłem ja i mój niefrasobliwy śpiew. Niech zatem zniknie to wiadro pomyj i oskarżeń Valeriusie, który trzymałeś przed chwilą nad naszą kapłanką. Nie ma tu mowy też o żadnym błędzie gdyż i ja, choć może i mam zeza, widziałem jakoby to Maarin stała i odganiała otaczające nas potwory. Daleko jej było od stania na boku i przyglądania się całej aferze z zainteresowaniem równym bezczynności. Czy jest coś o czym nie wiem? Byłem nieprzytomny gdy coś się stało? - zadał pytanie, lecz nikomu nie dał szansy odpowiedzieć. - Ba! Oczywiście że nie. Choć jasno stwierdzam że pokręciło mi zmysły, a ostatnia wycieczka zbliżyła mnie o kilka kroków do szaleństwa, to jednak ślepy nie byłem.
Zbliżył się do Valeriusa i położył mu dziarsko dłoń na ramieniu, poklepując przyjacielsko.
Zaklinacz spojrzał na ptaszysko wzruszył ramionami i tyle. Paplanina Bitaana spłynęła po nim jak po kaczce. Miał wrażenie, że jego gadanina to… pochlebstwa wycelowane w serduszko kapłanki. On znał tą sztuczkę… przyjąć na siebie wszelkie oskarżenia, by zyskać wdzięczność Maarin. Nie słyszał w nich ani skruchy, ani refleksji nad własnymi czynami. Czysta demagogia… Valerius, miał nadzieję że jednak coś do głowy obojgu weszło, że wszelka niefrasobliwość utonie na tych bagnach, przynajmniej do czasu ich opuszczenia. Nadzieja ta jednak jak płomyczek świecy była niewielka i łatwa do zgaszenia.
- Nie ma sensu spuszczać dzioba na kwintę - wycelował palec w Dię i pokiwał nim w powietrzu karcąco. - Nie ma sensu stroszyć piór. Widać że jest wśród nas ponury humor, a morale lekko szoruje brzuchem po bryle błota. Więc słuchajcie mych słów moi drodzy. Słuchajcie ich uważnie, bowiem oto co następuje. Kłótnie precz. Skupmy się na naszej misji…
Tu nachylił się do Valeriusa dodając konspiracyjnym szeptem.
- I nie warto przy jaszczurze kłapać dziobem o urokach i czarach, w jego osobę wycelowanych zwłaszcza.
Wszak nie wiedział o tym co Maarin uczyniła. Po czym kontynuował dalej głośniej. Skrzywił się przy tym nieco, gdyż zakuło go mocniej w ranie, jaką otrzymał od nieumarłego. Wszak nie zabandażował jej jeszcze, bo i nie było okazji.
- Niech no ja spojrzę na gospodarza naszego - tu powędrował do jaszczura. - Toż to chłop na schwał. Dzielna i zaradna istota, która z pewnością nam pomoże w naszej misji. Czyż nie zamieszkuje tych terenów? Takich niebezpiecznych i ponurych? Wszak tylko osoba o stalowych nerwach i sprycie większym niż u Dandeliona Zaradnego, mogła by tego dokonać… i dokonywać dzień po dniu. Za jedną cnotą idą zaś kolejne, tylko trzeba im dać szansę. Niechże no… dajmy mu szansę wspomóc nas słowem, radami i czynami…
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline