Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2016, 21:03   #226
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar, Ocero Gazgo

Ocero został przez ten szalony ciąg zdarzeń wrzucony w przestrzeń usianą nikim innym jak Tel'quessir, jako określała się w swoim języku rasa elfów. To nie było tak, że kapłan Selune miał jakąś awersję do nich, tu chodziło o coś zgoła innego. Tu bardziej sama natura większości elfów, jak się Ocero wydawało, które w jego oczach były zapatrzone w to, co widzieli jako swoją wyższość ponad wszystkimi innymi rasami i z jakąś nieokreśloną lubością to okazywały.

Teraz jednak nie miał żadnego wyboru, przeklęty najwyraźniej nieopisaną magią, przywiązany do Quelnathama. Przynajmniej ten konkretny elf nie okazywał mu na każdym kroku niechęci z powodu braku szpiczastych uszu i całokształtu jego wyglądu, nie wspominając już o zaletach mentalnych elfiego ludu… Innymi słowy nie był rasistą, a przynajmniej nie okazywał tego tak ostentacyjnie.

Sam Quelnatham natomiast dopóki nie znalazł się ponownie w domu po dłuższym czasie nieobecności nie podejrzewałby jaką radość sprawi mi powrót. Wszystko było takie znajome, a jednocześnie niosło za sobą nutkę niesamowitości ponownego odkrycia. Prawie że podświadomie oglądał stare kąty, sycił oczy zgromadzonymi w domu księgami, chłonął całą atmosferę tego miejsca. To było wszystko było piękne, ale czasami trzeba podjąć wyprawę, a obłędne wydarzenia, których był nie tyle już świadkiem, co uczestnikiem, jedynie zdawały się sprzyjać podróży…

Ocero jadł spokojnie pozostawione z nim suszone owoce i orzechy, kiedy usłyszał, że ktoś zbliża się do wejścia. Poprawił się wygodniej na swoim siedzisku żując suszoną śliwkę, gdy rozległo się niepewne pukanie i nieśmiało przez próg do środka zajrzała elfka o urodzie do pozazdroszczenia, odziana w zielonkawe szaty czarodzieja. Zobaczywszy Ocero zawahała się, ale zaraz zebrała się w sobie, aby odezwać się, dla różnicy, we Wspólnym..

- Witam… Czy… Quelnatham jest tutaj? - zapytała, jednak szybko się poprawiła - Nazywam się Melue Inariell i słyszałam, że wrócił.

Quelnatham dosłyszawszy pukanie ruszył w kierunku wyjścia, gdzie natrafił na nikogo innego, jak na Melue stojącą w progu, jakby niepewna czy może wejść, a jednocześnie zbyt zaniepokojona, aby spokojnie czekać na konkretne zaproszenie. Kiedy elfka zobaczyła tego, którego szukała odezwała się początkowo po elfiemu, aby po kilku słowach zerknąć na Ocero i przejść na Wspólny.

- Quelnathamie… Nic ci się nie stało? Słyszałam, że wróciłeś, ale była też mowa o rannym elfie… Wybacz, że weszłam tak… Nietaktowanie wyszło… - dodała na koniec wyraźnie niepocieszona z faktu swego zachowania.




Gaspar Wyrmspike

Kot, który przypałętał się za Gasparem do domu w dniu, w którym przeprowadzona obławę na rezydencję Naraltana Wildhawka, po powrocie dramatopisarza do domu zachowywał się osobliwie. Wyrmspike spędził noc u Faliny, która po przedstawieniu prawie siłą zaciągnęła go do swego domu nie dając mu żadnego wyboru, niczym najlepszy strażnik miejski ujmujący bandytów na gorącym uczynku. Trzymała go tam także prawie cały następny dzień, jako że miała wolność od służby. Kobiety...

Jednakże kiedy Gaspar wrócił do siebie rozpętało się piekło.

Od progu zaatakował go kot żądny jego całkowitej, niepodzielnej uwagi. Plątał się pod nogami, miauczał niczym obdzierany ze skóry, a jeżeli Gaspar spróbował go złapać ten piekielnik wyrywał się i umykał pod łóżko, oczywiście, nie przestając miauczeć. Wyrmspike'a mogłoby dziwić takie zachowanie zwierzęcia, które powinno raczej udawać, że go nie ma zważając na bałagan jaki po sobie zostawiło. Malusieńka kuchnia została ogołocona ze wszystkiego do jedzenia, do czego zwierzątko mogło się dostać. Gaspar mógłby nawet się nie dziwić gdyby pozostawił kota bez jedzenia na ponad dzień, jednak zostawił wraz z nim wystarczająco dużo pożywienia i wody, aby wystarczyło na trzy koty. Prócz resztek jedzenia i zwalonych na podłogę przyborów kuchennych, które śmiały przeszkadzać kotu na ziemi leżały też ułożone wcześniej na sekretarzyku notatki i treści sztuk tworząc obraz jak po przejściu małego huraganu.

Na sekretarzyku ostał się jednak nietknięty kocią łapą króciutki list, wręcz notatka napisana schludnym, czytelnym charakterem pisma jakim najwyraźniej szczyciła się kobieta, która złożyła "niezapowiedzianą wizytę" Gasparowi, gdy ten powrócił z przeklętej przez bogów rezydencji:

"Spotkajmy się dzień po twoim przedstawieniu po zachodzie słońca w podłej kantynie portowej "Ością w gardle". Ubierz się jakoś stosownie do charakteru przybytku. Nie pozwól się prosić.
Leliana, seneszal"


Do zachodu słońca została jakaś godzina.

Kot wydał z siebie opętańcze miauczenie.




Theodor Greycliff

Wysokie stawki w hazardzie przyciągały wielu - dla niektórych chodziło o, teoretycznie, łatwy zarobek, inni poszukiwali w tym niebezpieczeństwie dla sakwy emocji, od których byli wręcz uzależnieni i trwały one tak długo, jak długo wystarczało im zasobów złota. Jak jednak było z Theodorem? Czy nie chodziło o te dwie rzeczy?

Na pewno jednak w tej chwili chodziło najbardziej o pieniądze. Kiesa Greycliffa uszczuplała, a on najwyraźniej nie lubił mieć zbyt mało złota na podorędziu. Oddawał się więc tej kapryśnej pani pod postacią hazardu, która szczyciła go blaskiem monet czasem je rozdając, czasem zabierając, jednak niezaprzeczalnie Theodor wychodził na plus. Był wszak szczęściarzem cieszącym się łaskami Tymory, które zdawały się go nie opuszczać mimo milczenia bogów. Prócz uprawiania hazardu zabawiał się także w inną grę, a dokładniej w sianie fałszywych, najprawdopodobniej, plotek w Skullporcie o śmierci Machy. Miał wsparcie w Elerdrinie, jak i co ważniejsze w Arneliusie, który zgodził się trochę dopomóc to przedsięwzięcie dzięki swoim zasobom. Jak i Greycliff, jak i Arnelius, musieli zdawać sobie sprawę z tego, w jak niebezpieczną grę gra ten drugi wspomagając pierwszego, ale czy nie będzie słodsza nagroda na samym końcu?

O ile, oczywiście, obaj to wszystko przeżyją.

Dzień mógł uznać za udany, gdy natrafił w jednym z kasyn Waterdeep na twardy orzech. Prawie cały dzień spędził na grze, początkowo przegrywając, aby zacząć się poważnie wydobywać z dołka. Wydawało mu się już, że tak pozostanie do samego końca, a Tymora nie odwróciła od niego swego wzroku pomimo tego udawanego odrzucenia bogini, jednak wieczorem, gdy słońce zaczęło chylić się ku upadkowi starł się w kartach z niejakim Ovelisem, o włosach niczym pióra kruka, którego twarz z jakiegoś powodu przypominała mu szczura. Theodor górował nad nim wzrostem, jednak nawet on nie wydawał się być tak wychudzony jako ten. Theo chciał zakończyć ten dzień wygraną, ale nie zapowiadało się na to, a ów Ovelis grał na naprawdę wysokie stawki.

- Pasujesz? - mężczyzna uśmiechnął się z nieprzyjemną wyższością zabierając swoją stawkę z tej partii, z której ogołocił Theodora. Oparł się wygodniej na obijanym krześle, po czym zwrócił się do przeciwnika z pewnością w głosie - Powiem ci coś, szczęściarzu, któryś ogołocił z pieniędzy połowę kasyna. - spojrzał ukontentowany Greycliffowi w oczy i wypowiedział słowa, które wciąż smakowały koszmarem, jakiego Theo doświadczył w lochu Twierdzy straży miejskiej - Nie chodzi o to, abyś miał szczęście, ale o to, żeby inni go nie mieli.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 04-04-2016 o 00:45.
Zell jest offline