Usadowili się na tyłach topornie wyglądającego ciężarowego łazika. Gdy tylko kierowca uruchomił silnik, jasnym stało się, że rozmowa w środku nie będzie należała do łatwych. Chrobotało okropnie, a ciężkie, wysłużone gąsienice generowały swoje własne źródło metalicznego piszczącego przeraźliwie hałasu. Mimo wszystko człowieczek z Zaibatsu pochylając się konspiracyjnie do Maxyma starał się mu coś tam przekazać.
- Wrobiono mnie! - pisnął.
- Ale nie mogę teraz więcej zdradzić! Jak mnie wyśledzą, to zabiją też wszystkich innych, którzy mogli się dowiedzieć! Już to zrobili na Hullonie! Zamordowali moich dwóch współpracowników! I zrzucili to na mnie! Rozumiesz? ONI mogą wszystko!
Rozejrzał się konspiracyjnie po wnętrzu pojazdu.
- To wielki spisek... - dodał tylko, patrząc wymownie na biznesmena.
- Muszę się tu gdzieś ukryć, przeczekać! Dowiedzieć się, komu można tu ufać! Musisz mi pomóc, przyjacielu! ***
Tymczasem po drugiej stronie dziewczyna wraz z Inu podróżowały we względnej ciszy. Jedynie przy wsiadaniu Mya w odpowiedzi na stwierdzenie najemniczki wydukała:
- Nie mogłam tego zostawić...
Ale potem od momentu kiedy zaczęli zbliżać się do miasta wyraźnie zaniemówiła, na ewentualne próby nawiązania konwersacji odpowiadała jedynie zdawkowo i półsłówkami. Wyraźnie jej myśli skupione były tylko na tym, co czekało jej na miejscu.
Początkowo przez tumany wzbijanego wokół pojazdów pustynnego kurzu niewiele było widać, ale w końcu dojrzeli rozległa osadę zbudowaną wokół wielkiej formacji skalnej. Gdy zbliżyli się jeszcze bardziej zaczęli dostrzegać pojedyncze budynki, alejki, niewielkie place targowe, zagrody ze zwierzętami i warsztaty z naprawianymi przed nimi topornie wyglądającymi pojazdami.
Miasto wyglądało jak jedna wielka mozaika stylów i technologii. W centrum był stary masywny kompleks z grubo ciosanego, ale nowoczesnego superbetonu, gdzieś po bokach podoklejane do niego były standaryzowane kontenery mieszkalne z durastali, do nich dobudowano ściany z płótna, blachy, złomu i co tylko dało się na tej pustynnej kuli znaleźć. W ścianach samej formacji skalnej, do której przylegało miasto również widać było sporą ilość otworów i ciemnych zejść, najwyraźniej i ona była mniej lub bardziej zamieszkana.
Na ulicach widać było sporą mieszankę kultur. Większość wydawali się tam faktycznie stanowić potomkowie Latynosów, lecz nie brakowało też czarnoskórych i nawet pewnej mniejszości Azjatów. Na małą część miasta kładł się jeszcze cień górujących nad budynkami skał, ale w innych miejscach rozciągano rozległe szarawe płótna, wieszane między dachami i pozwalająca okryć przyjemnym mrokiem alejki i stanowiska handlowe. Gdzieś tam szczekał pies, gdzie indziej w zagrodzie meczały szarawe, krótkowłose kozy.
W końcu minęli i coś, co wyglądało jak kompleks lądowiska. Było tam sporo wojska, z dachów w pobliżu w niebo sięgały liczne anteny. Tutaj zapewne był to ważny ośrodek infrastrukturalny, w cywilizowanych stronach byłoby to z rozmiarów pewnie zaledwie małe lotnisko sportowe.
Koło lądowiska znajdował się też w miarę rozległy plac. To tam zatrzymały się wszystkie pojazdy konwoju, wysadzając stopniowo wszystkich uratowanych pasażerów. Widząc to, z zabudowań lądowiska zaczęli wychodzić miejscowi, doszukując się wśród uratowanych ludzi tych, na których przybycie czekali. Minutę później na plac wtargnęli też liczni handlarze oferując wszystko możliwe, od map miasta i regionu, przez talizmany na "bilitową gorączkę" po tajne mapy skarbów prezentujące rzekomo lokalizację wyjątkowo obfitych skupisk tego surowca. Ktoś tam reklamował nawet zasuszoną łapę jakiegoś mitycznego Człowieka z Wydm.
- Dobra, wysiadamy! - rzucił im przez tłum Diego, próbując przepchnąć się przez namolną ciżbę.
- Idziemy z buta, Varr mówił, żeby jak najdłużej nie robić z waszej wizyty wielkiego przedstawienia, tedy wejdziemy jak zwykli ludzie furtą! Wszyscy są? Wszyscy gotowi? O pendejo! Idiota! - odsunął jakiegoś namolnego dziada, który o mało co nie staranował go, próbując dopchać się do Maxima, by wkręcić mu jakąś "medyczną bilitową matę".