Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2016, 01:05   #53
PanDwarf
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację

Gdy dotarli wspólnie na miejsce postoju, krasnolud trzonkiem młota wybadał okoliczny teren czy jest wolny od zapadlin, następnie zgarnął co większe zaspy ,a pozostały śnieg ubił by można było łatwo wbić się w glebę i mocowania namiotów rzeczywiście trzymały należycie. W trakcie tych czynności zwrócił się do towarzyszy, którzy także zajęli się pomocą przy rozbijaniu obozowiska.
– Przypomniała mi się stara pieśń, jak jeszcze terminowałem głęboko w tunelach pod Kadrin, śpiewaliśmy ją kopiąc kolejne tunele i walcząc z urobkiem. Robota szła szybciej i lżej… – chrząknął oczyszczając gardło i zadudnił swym głosem.


https://www.youtube.com/watch?v=rWNDGn1Iwg0


-Bracia z kopalni radujcie się!
kopcie, kopcie, kopcie ze mną
Wznieście kilofy i podnieście swój głos!
Śpiewajcie, śpiewajcie, śpiewajcie ze mną
W dół i w dół, prosto w głąb otchłani
Kto wie, co znajdziemy jeszcze niżej?
Diamenty, rubiny, złoto i więcej,
Ukryte głęboko w sercu góry

Urodzeni pod ziemią, wykarmieni przez kamienną pierś,
Wychowani w mroku, bezpieczeństwo naszego górskiego domu,
Skóra z żelaza, stal w naszych kościach,
Kopanie, kopanie czyni nas wolnymi,
Dalej bracia, zaśpiewajcie razem ze mną!

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Promienie słońca nie sięgają tak nisko,
Głęboko, głęboko do kopalni
Nigdy nie widzimy błękitnego blasku księżyca
Krasnoludy nie wzlatują tak wysoko
Wypełnijcie kufle i do dna ten miód!
Napełnijcie brzuchy w trakcie uczty!
Wpadnijcie do domu i zapadnijcie w sen
Śniąc w naszej górskiej twierdzy

Urodzeni pod ziemią ,dorastający w kamienistym łonie
Ziemia jest naszą kołyską, góry staną się naszym grobem
Staw nam czoła na bitewnej ziemi, a spotkasz swą zagładę,
Nie boimy się tego, co jest w sercu góry, żadna głębokość nie jest dla nas zbyt duża!

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Urodzeni pod ziemią, wykarmieni przez kamienną pierś,
Wychowani w mroku, bezpieczeństwo naszego górskiego domu,
Skóra z żelaza, stal w naszych kościach,
Kopanie, kopanie czyni nas wolnymi,
Dalej bracia, zaśpiewajcie razem ze mną!

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.


Chcieli tego czy nie w rytmie tej pieśni zmuszeni byli pracować, Kyanowi wraz z muzyką robota paliła się w rękach, nadawała mu rytmu i tępa w pracy. Niczym kowalowi rytmiczne regularne uderzenia młota o kowadło.
Rozgarnął śnieg w centrum, owe otoczone było przez przygotowane miejsca na namioty, które teraz reszta rozstawiała kolejno. Zebrane drwa ułożył w należyty sposób, wyjąwszy hubkę i krzesiwo począł pracować nad rozpaleniem ognia, drewno choć było zmarznięte nie było przemoczone ani pokryte lodem, co znaczy że ta ziemia dawno odwilży nie widziała. Po dłuższym czasie gdy w końcu pierwsze ogniki poczęły podgryzać drwa, dawi uśmiechnął się pod nosem skrycie zadowolony. Ciesząc się że wkrótce płomienie rozgonią chłód i będzie można się ogrzać, a on nie omieszkał tego wykorzystać.
Gdy ranni zostali połatani przez ich łapiducha, już wkrótce jadło wylądowało na ruszcie jak i kociołek z świeżo zebranym śniegiem, a wszyscy wesoło spocząwszy przy ogniu posilali się napełniając od dawna przeklinające ich kałduny. Ciepło rozeszło się przyjemnie po ciele, a wraz z nim i nastroję uległy poprawie. Oczywiście trunki takoż poszły w ruch odganiając wszelkie obecne troski i znoje. Kyan wraz z Thorinem opowiadali krewko o tym jak położyli harpiszcze, Kyan także był ciekaw co zastaną po dotarciu na miejsce i jaka siła ich będzie. Nie mógł się doczekać aż zatopi młot w jakimś zielońcu, aż mu gówno ryjem wyleci. Udało im się także ostatecznie ustalić jak będą wyglądać warty.
Wyjąwszy swą fajkę, wydłubał zalegający osad, nabił dokładnie świeżym zielem i rozpalił, po chwili pierwsze kółka dymu poczęły unosić się w powietrzu dla odmiany od ciągle parującego oddechu z mrozu ich otaczającego. Wkrótce po tym jego głos zadudnił melancholijną melodię




Pieśń swym spokojnym tonem koiła niczym poduszka do snu, radował się słysząc, iż Thorin wraz z Galebem podjęli z nim wspólną opowieść. Gdy owa ucichła ciszy nie wzburzył żaden dźwięk prócz strzelającego ogniska. każdy był pogrążony w swych myślach i rozważaniach tak prywatnych iż nikt nie miał do nich dostępu prócz bogów. Przedłużająca się cisza wzbudziła wzmożoną potrzebę snu. Większość grupy po emocjach i brodzeniu w białym gównie dzień cały, kolejno znikali w namiotach, jak i wkrótce sam Kyan poszedł w ich ślady pozostawiając na pierwszej warcie Wulfgara, na odchodne rzucił jedynie – Trząchnij mnie ino gdy czas nadejdzie do zmiany… – i ruszył w stronę swego namiotu.
Przygotował sobie posłanie, nie zamierzał się rozbrajać z opancerzenia, gdyż on właśnie wkrótce miał zmienić Wulfgara. Cała broń wraz z plecakiem spoczęła tuż obok niego.
Walnął się na posłanie otulając kocem oraz swym ciepłym niedźwiedzim futrem, naciągnął kaptur i odpłynął w niebyt…
Minęło dla niego ledwie mrugnięcie okiem, a ktoś wrednie szarpał jego nogawicę, gdy podniósł energicznie głowę ujrzał zmarznięte Wulfgarowe lico. Kiwnąwszy głową zebrał swój rynsztunek i zmienił na posterunku towarzysza podróży. Mróz wgryzał się uporczywie każdą możliwą luką upierdliwie podgryzając, Kyan roztarł ręce i wyciągnął je w stronę ciągle palącego się ogniska. Zmierzył okolice wzrokiem bardzo uważnie jakby chciał spamiętać każdy cień i każde załamanie lasu.
W trakcie warty załadował kuszę bełtem trzymając młot za pasem, a tarczę na ramieniu, kręcił się po obozie, nie zapominając o podtrzymywaniu ognia. Zawsze lepiej było wystrzelić uprzednio do zbliżającego się przeciwnika korzystając z zapasu odległości, a potem zrugać go młotem, wyciskając żywot z mocą i efektem jaką pieść miażdży przejrzały owoc.
Podczas warty nic ciekawego się nie wydarzyło, prócz paru pierdów jakie wypuścił radośnie, które zawisły niczym trująca łuna nad okolicą za cholerę nie chcąc się rozproszyć.
Wkrótce Galeb zajął jego miejsce, a on wrócił do swojego wyczekującego z utęsknieniem koca.
Był tak padnięty że nie chciało mu się rozbierać, szczerze powiedziawszy usnąłby jak kamień nawet w pełnej płycie leżąc, klęcząc, stojąc miał to w dupie marzył jedynie by odpłynąć nie zwlekając ni chwili.
Jednak gdyby wiedział co go czekało w odmętach sennych pewnikiem wyciąłby sobie powieki i wziął wszystkie warty do świtu, jednak tej wiedzy posiadać nie mógł także odpłynął nieświadomy…




…Na niebie wysoko błyszczał księżyc w pełni, poniżej po horyzont ciągnął się gęsty mroczny las przykryty grubą warstwą białego puchu, wiatr hulał zawodząc i świszcząc między drzewami . Poniżej rozłożystych bezlistnych koron wiła się wąska ścieżka cała zasypana śniegiem. Pośrodku niej stał młodziutki krasnolud, rozglądając się z przerażeniem dokoła, daleko mu było nawet do dostąpienia rytuału Kumenouht i otrzymania tytułu Gnutrommi. Bezbrody parł przed siebie otulając się czerwonym płaszczem, które oprócz krótkichdo kolan poszarpanych spodni stanowiło jego całe odzienie.
Bose stopy znaczyły śnieg, przyspieszony oddech wypuszczał kolejne obłoki pary,biegł, biegł jak nigdy w życiu jakby przed czymś uciekając. W piersi waliło mu serce niczym młot, przerażone oczy łypały na boki strachliwie. Zamieć stawała się coraz silniejsza, utrudniając łykanie kolejnych haustów powietrza. Wyłoniwszy się zza kolejnego zakrętu jego oczom ukazało się mały pagórek, a na jego szczycie mała drewniana chatka. Ruszył w jej kierunku jak gdyby owa była wyczekiwanym zbawieniem. Śnieg był głęboki i nienaruszony, zapadał się po uda brodząc w nim jednak parł naprzód gnany strachem. Wiatr pogwizdywał coraz głośniej, prawie zrywając z niego czerwony płaszcz. Gdy dotarł do drzwi chatki było one otwarte na oścież, a ze środka dochodziło nikła łuna światła. Bał się ale nie miał wyjścia na zewnątrz czekała go pewna śmierć, więc przekroczył niepewnie próg domostwa rozglądając się strachliwie.
W jedynym pokoju tej chatki było jeno drewniane niskie łoże po którym wesoło pełzały szczury, a na krześle przy pulpicie siedziała jakaś istota z dymiącą się fajką w ustach i piórem w dłoni kreśląc coś na zwojach. Jednym źródłem świata była malutka prawie całkowicie wytopiona świeca, której płomień skakał od powiewów wiatru przez otwarte drzwi.





Mimo to w chatce było nader ciepło, unosił się także niezbyt przyjemny swąd, którego nie mógł młody krasnolud zidentyfikować w żaden sposób.
Głowa istoty uniosła się spoglądając na niego mimo że ów twarz ginęła w mroku czuł jej wzrok na sobie, przemówiła chropowatym głosem – Czekałem na ciebie tak długo… tak długo… musi ci być zimno, przemarzłeś… poczekaj… stary Ralf przyniesie ci futerko… tak… tak… futerko…hihihihi… rozgość się… – zachichotał
Podniósł się i otworzywszy zwisające na jednym tylko zawiasie stare skrzypiące drzwi zszedł do loszku, który widocznie posiadała ta łupina.
Młody dawi rozglądał się po pomieszczeniu pocierając zmarznięte ramiona, przyjrzawszy się dokładniej zauważył wszędzie wyorane bruzdy na deskach domostwa w przeróżnych miejscach. Może i dziwak ale był w sytuacji gdy wybrzydzanie nie stało w jego najlepszym interesie.
Nagle z dołu doszedł przeciągły jęk i krzyk, a potem trzask, co strwożyło krasnoluda jeszcze mocniej, dreszcze strachu przepełzły po jego ciele niczym armia niewidzialnych mrówek. Mimo to że chciał uciekać byle dalej, jakaś siła i ciekawość ciągnęła go na dół mimo iż wiedział że schodzić tam nie powinien. Był dawi nie czmychał na byle skrzek jakiegoś starucha…
Skrzypienie desek zdradzało pokonywane kolejne stopnie mimo iż krasnolud prawie kroczył na paluszkach… skóra cierpła, serce łomotało, a mimo to szedł… jakby ciało wraz z umysłem nie współpracowało. Gdy dotarł na dno schodów tuż przy nich zauważył odzienie istoty rozerwane na strzępy. Usłyszał parskanie i sapnięcia, a nagle po tym nastała przejmująca cisza. Dawi starał się przebić ciemność swoimi oczami jednak jak bardzo się nie starał nie mógł tego uczynić, przełknął ślinę głośno. Z lewej strony pochwycił cichy warkot gdy pysk wychynął tuż koło jego lica.





Stwór zawarczał cicho, a następnie wydobył się z jego pyska chichot. – Tak długo czekałem…. A teraz jesteś mój… hihihiii… moje świeże mięsko… hihihihi… – zanosił się potępieńczo
Krasnolud ocknął się cudem jakowym i pędem ruszył w górę schodów jakby stado demonów go gnało, a za plecami ciągle dźwięczał mu ten wredny piskliwy chichot, biegł ponownie co sił opuszając chatkę.
Gdyby miał siłę i czas zapłakałby z przerażenia jednak nie miał takiej sposobności. Biegł szybciej niż sam był w stanie, prawie gubiąc nogi, adrenalina prawie rozsadzała mu ciało. Oddalił się od chatki dobiegając do lasu, gdy za jego plecami, wzniósł się potężny ryk, który poniósł się po lasach i górach na mile stąd.
Dawi nie wiedział sam dlaczego ale zwolnił i odwrócił się na chwilę, a jego oczy błyszczały łzami i skrajnym panicznym strachem. Wtedy chatka została rozerwana na strzępy, rozsadzona od środka unosząc wysoko w niebo ogrom desek w różnych kierunkach… Ten stwór rósł…ciągle rósł… był już niczym gigant wielkości wysokich drzew.
– Nie uciekniesz mi !!!! Jesteś MÓJ! MÓJ ! MÓJ!!! – zadźwięczało w jego głowie
Nie myśląc długo krasnolud zniknął między drzewami uchodząc co sił w nogach, łkając w niebogłosy, krzycząc panicznie. Mimo to poczuł drżącą ziemie gdy stwór puścił się jego śladem rycząc wściekle dochodząc go w błyskawicznym tempie…
Czuł się jak mała przerażona bezbronna dziewczynka, przebierająca nóżkami co sił jednak ciągle jakby za wolno, nie przestając uchodzić odwrócił głowę potwór był już tuż tuż. Swoim ogromem przysłaniając nawet księżyc, młodemu krasnoludowi mocz począł obficie ściekać po bosych stopach, które przebierały tak szybko iż prawie nie dotykały podłoża. Piszczał z przerażenia…





Dobiegł do wyważonej starej pordzewiałej stalowej bramy, która prowadziła na polane nabitą mieczami niczym dorodne ciasto rodzynkami. U jego wejścia stała tajemnicza zakapturzona postać, na której widok potwór goniący go jeszcze chwilę wcześniej warknął wściekle i zawył z całych sił ku księżycowi tak mocno iż z uszu młodzika popłynęła krew. Gigant mimo furii i głodu zatrzymał się i począł wycofywać się skulony zagłębiając się z powrotem w lesie, jeszcze przez chwilę drżenie ziemi było wyczuwalne i nerwowo szalejące korony drzew uginające się pod potężnym cielskiem gdy się przez nie przedzierał.





„Wejdź i stań wobec swego przeznaczenia…” szepty wypełniły jego umysł „ Oczekują cię… RUSZAJ ! NIE ZWLEKAJĄC !”
Nagle postać rozpłynęła się w mroku, a dawi niesiony mimowolnie własnymi nogami wkroczył na polane. Zmierzał na wzgórze mijając setki wbitych w ziemie mieczy, z każdego z osobna płynął nieprzerwany strumień krwi, która barwiła glebę i piła ją łapczywie.
Mimo że chciał zawrócić i uciec, nie mógł ciało z wolna zmierzało niczym ciągnięte przez jakąś niewidzialną siłę wspinając się po wzgórzu. Na szczycie przy wielkim nagrobku spoczywał piękny wielki biały wilk, leżał zwinięty w kłębek, jednak jego ślepia wwiercały się w umysł intruza niczym rozpalone ostrza mieczy.





Padł na kolana i wpatrywał się tępo w pięknego dostojnego wilka, który uniósł niespiesznie łeb . Wtem wokół wilka poczęło się kotłować, a ziemia drżeć, niespodziewanie wkoło nagrobka wystrzeliły spod ziemi fontanny krwi, które zaczęły wokół niego wirować co raz szybciej i szybciej, wkrótce pochłonąwszy cała postać wilka. Krew chlapała na lico krasnoluda z tworzącego się wiru jednak nie mógł ni drgnąć, mógł jeno patrzeć. W nurcie widać było wirujące części ciała, nadgryzione ramiona, nogi, kości, czaszki, i nawet parę szkieletów. Jeden z nich wychylił głowę z wiru i począł się bezczelnie śmiać z klęczącego przerażonego do granic możliwości krasnoluda. Po chwili wir zwolnił wyłaniając na powrót wilka, jednak wilkiem zwać go już było nie sposób, a wilkołakiem… stał po pas zanurzony w wirze, cały skąpany w krwi, szczerzył się złowieszczo trzymając w łapię nagą czaszkę wraz z kręgosłupem. Wezwał go do siebie ruchem obkrwawionych szponów, a ciało dawiego zareagowało natychmiastowo, jego opór na nic się zdał, choć walczył cała swą siłą woli, nogi robiły swoje.





Z wolna krok po kroku zbliżał się do wiru słysząc jedynie chichot. Ziemia pod jego stopami lekko falowała i mruczała jakby oczekując posiłku.
Był pewien że to jest jego smutny koniec, wtem jednak na niebie strzeliło piorunem, a po okolicy poniósł się dudniący głos, który dotarł do samej głębi jego jestestwa i przeszył kości.

"RUNK A AF WARANAK DREK UM GRUND!!!!!"

Po nieboskłonie poczęły szaleć błyskawice, a wraz z nim intensywny zacinający deszcz, wraz z nim zbliżał się jakiś jasny kształt w zatrważającym tempie. Obiekt z mocnym pierdolnięciem wbił się w ziemie tuż obok młodego krasnoluda.





Gdy wzburzona ziemia opadła ujrzał postać przypominającą ducha, na pewno już dawno martwą, był to krasnolud. Jego oczy nie posiadały źrenic były całkowicie białe, długie białe włosy opadały luźno, za to broda spięta była potężna klamrą. Nadjedzony czasem upływającym, ramiona miały ubytki skóry i mięsiwa przez które widać było nagie białe kości, mimo to dzierżył potężny złoty młot przykuty grubym łańcuchem do przedramienia. Kości palców lewej dłoni trzymały go mocno i pewnie.
Wokół postaci unosiła się jakby łuna mgły, która jej nie opuszczała, jego usta wykrzywione były w szaleńczym uśmiechu jakby radując się na zbliżającą się konfrontację. Na lewej kości palca widniał złoty pierścień… który młody krasnolud poznawał… poznawał… bo to był jego pierścień, który został specjalnie dla niego wykuty… młody krasnolud zgłupiał totalnie, nic nie rozumiał ani nie wiedział cóż ma o tym sądzić. Począł już myśleć iż stracił rozum, a te majaki są tego skutkiem.
Duch zadudnił donośnie swym głosem -Gridd ek Skruff Dulg A Khazk !!! – wyciągając otwartą dłoń w jego stronę
Jego nogi nagle się zatrzymały i przestały kierować się w stronę wiru. Jednak dalej poruszyć się nie był w stanie.
Wilkołak stojąc wciąż w wirze zawył wściekle, odpowiedziały mu te same tony… po chwili jakby spod ziemi wyrosły cztery kolejne wilkołaki, łypiąc wściekle przekrwionymi ślipiami i szczerząc swe kły, które zwiastowały okrutną śmierć.




Jakby tego dość nie było setki mieczy wbitych w ziemie, zostało z niej wyrwanych i teraz lewitowały wokoło jakby czekając jedynie na rozkaz by rozpruć wszystko co im nakazano.
Duch spojrzał na młodego krasnoluda, zadudnił srogim ganiącym głosem

– Nie powinno cię tu być CHŁOPCZE ! TY ! musisz żyć, Los twój wykuty i zapisany ostał, przepowiednia wypełnić musi się. Bym JA ! mógł trwać po wieki… to nie twoja bitwa… jeszcze nie… – wyglądał jakby chciał jeszcze wiele rzeczy powiedzieć młodzieńcowi jednak ni słowo nie zabrzmiało więcej od postaci.

Za to w jego głowie wybrzmiały słowa wgryzając się w jego duszę niczym runy na orężu wykutym na kowadle losu.

Patrz! - ha! - to dziecię uszło - rośnie - to obrońca!
Wskrzesiciel narodu, krew jego dawne bohatery,
A imię jego będzie czterdzieści i cztery.
Nad ludy i nad króle podniesiony;
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony
A życie jego - trud trudów,
A tytuł jego - lud ludów;
krew oddana, krew przelana
A imię jego czterdzieści i cztery.


Wszystko trwało nie dłużej niż mrugnięcie okiem, duch dotknął jego czoła lekko popychając, a on opadł powolutku niczym liść na ziemie, zanurzył się w niej i okryła go ciemność…





Kyan zerwał się strwożony, płuca pracowały niczym miechy, a krew buzowała, począł dotykać się po ciele czy jest cały i zdrowy, to coś było zdecydowanie zbyt realistyczne .Wzdrygnął się, był cały mokry, z oczu ściekające strumienie łez pozostawiły po sobie zamarznięte korytarze na policzkach. Zatopił twarz w dłoniach starając się opanować i dojść do siebie. Wtedy mu się przypomniało… spojrzał na swoją lewą dłoń i ciarki przeszły mu po grzbiecie, miał ochotę zawyć i uciec stąd byle dalej, był tam, jego pierścień identyczny jak u ducha, a słowa przepowiedni wypowiedziane wciąż dźwięczały mu w głowie… „a jego imię czterdzieści cztery…”
Mógł walczyć ze wszystkim co krwawi i jest materialne, ale jak walczyć z duchami, zjawami , magią, i czymś tak nienaturalnym. Był istotnie przerażony a dłonie drżały mu jak nigdy dotąd.
Wtedy skowyt poniósł się po okolicy wdzierając się nie proszenie do jego namiotu i zamarł, następnie usłyszał stukanie oręża o tarczę co znaczyło jeno jedno, wróg nadciągał… miał nadzieje że tylko nie w postaciach z jego snu.
Zbliżył się powoli do wyjścia z namiotu starając się nie nahałasować, u stóp kładąc młot i tarczę, dobył nabitej kuszy i delikatnie uchylając połę wyjrzał cóż się działo . Sapnął ciężk gdy dojrzał cóż za intruz wpakował im się do obozu, nieumarłe ścierwa.
Może zostały wysłane by dokończyć dzieła? Kyan wykrzywił wargi sprzeciwiając się takiemu losowi. Tutaj nie był bezbronnym dzieciem, tutaj będą musiały grać na jego warunkach, tutaj odda swe życie bardzo bardzo drogo.
Postanowił wyczekać aż stwory miną jego namiot, gdy bliskie będą dopadnięcia do jego towarzyszy, wyceluję i wystrzeli bełt, a następnie dobywając młota ruszy na ich tyły wyduszając z nich magię, która pozwoliła by dalej trwały na tym świecie… tak to był dobry plan i tak postanowił uczynić.
Gdyby jednak okazały się sprytniejsze niż wyglądają, Kyan był gotów błyskawicznie dobyć oręża do zwarcia i wyczekując do ostatniej chwili uderzyć gdy plugawce odkryją się chcąc rozerwać jego trzewia.


 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 04-04-2016 o 15:26.
PanDwarf jest offline