Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-04-2016, 10:26   #51
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin wyciął pazury bestii odkaził ogniem i spirytusem po czym schował do sakiewki, uznał że pięć w zupełności mu wystarczy, garść piór i krwi i tak była niezłym dodatkiem i pamiątką. Łapsko wrzucił do ognia w którym radośnie zaskwierczało.

Odrobiną spirytusu nasączył zakrwawione bandaże, po czym przemył je i odparzył w gotującej się wodzie. Musiały jeszcze wyschnąć, w normalnej krainie wystawiłby je na noc na zewnątrz i byłoby po problemie. Niestety tutaj rankiem byłby z nich przykładny sopel lodu. Zadowolił się jedynie wykręceniem bandaży zamierzając osuszyć je przy ogniu na swojej warcie.

Oczyścił nieco tarczę i hełm widząc że wytarzanie ich w śniegu po walce nie załatwiło do końca sprawy. Osełką naostrzył topór , sprawiając że żyleta była jeszcze ostrzejsza. Miało to swoje przełożenie w boju , naostrzona broń lepiej cięła, przynajmniej przez kilka pierwszych chwil w walce. Po naostrzeniu Yassy wyciągnął osełkę w kierunku innych chętnych do jej użycia.

Niespecjalnie lubił dzielić się czymkolwiek - jak to krasnolud, jednak w tym przypadku była to inwestycja we własna obronę.

Posilił się, beknął radośnie, po czym zaczął szykować się do noclegu. Cieszył się, że niedźwiedzia skóra tak dobrze się spisuje w roli osłony, nic dziwnego, skoro w tym celu właśnie była zamontowana na wozie.

Nie rozbierał się zanadto. W środku namiotu i tak było zimno, poza tym zwyczajnie nawykł już jako krasnolud i weteran Czarnego Sztandaru do spania w zbroi, przynajmniej tej skórzanej, choć były czasy gdy niektórzy spali i w metalowej kiedy zabójcy skaveńscy deptali im po piętach w przepastnych labiryntach jaskiń pod Azul.

Kolczugę i hełm z czepcem odłożył na bok, - czepiec w hełmie, aby można było za jednym zamachem nałożyć całą osłonę głowy. Topór przy boku, niemal na nim leżąc. Mając go wszak - tak jak i tarcze, pod ręką, blisko. Skaveńscy zabójcy potrafili podkraść się niezauważenie do śpiących członków oddziału, każda chwila, każda sekunda była na wagę życia w takim przypadku. Jeśli natychmiast po obudzeniu nie miałeś w ręku broni, byłeś już w zasadzie martwy. Bezbronny a więc martwy. Krasnoludy spod Czarnego Sztandaru mniej lub bardziej oswojeni byli w żołnierskim trybem życia. W zasadzie to każdy niemal krasnolud był z nim jakoś oswojony, jednak powstała na bazie wojskowego oddziału tym bardziej przywykła do takiej formacji i wszystkiego co się z nią wiązało. Nawet jeśli nie od samego początku, gdzie mieli kłopoty z karnością , to z całą pewnością po długich miesiącach wspólnej walki i wzajemnej pomocy, po wspólnych przeżyciach od których nie jedna ludzka główka by zupełnie osiwiała, a także takich które napawały dumą i radością. Jedno było pewne, khazadzi ci stali się czujni i przygotowani niemal na każdą ewentualność.

Sprawdził co z dziewczynką. Wciąż spała - pewnie i dobrze gdyż niechybnie wystraszyłaby się twarzy Thoina spoglądającego na nią w namiocie. Upewnił się że sznur Galeba dobrze trzyma małą w śpiworze. Nie chciałby małej harpicy a wciąż jeszcze nie wyzbył się obawy, że w takiego stwora mała może się przemienić. Choć musiał przyznać , że jak na sprytnie zastawioną pułapkę na podróżnych ta wyraźnie trwała zbyt długo... A może chodziło właśnie o uśpienie czujności?

Głównie te myśli spędzały sen z powiek Thorinowi, rozmyślania o krwi "harpii" miały na celu oddalić ponure wizje rzucającej się na niego w nocy małej trolo-harpii. W końcu udało mu się na jakiś czas zapomnieć o niebezpieczeństwie , ładnie zapakowanym w śpiwór i gdy myśli pochłonęła wyobraźnia przyszłych eksperymentów w końcu usnął. Jak się okazało nie na długo...

Od razu rozpoznał miarowe uderzenia w tarczę. Trik mający na celu zasiać niepewność w tłumie, wystraszyć potencjalnych przeciwników, dodać pewności siebie milicji. Thorin w pierwszym odruchu sięgnął po tarcze i topór osłaniając się nimi przed niewidocznym napastnikiem. Dopiero po kilku uderzeniach serca, gdy zorientował się, że nie ma bezpośredniego ataku na niego, zaczął szybko wynurzać się z zawiniętego wokół niego koca. Płaszcz który do tej pory okrywał legowisko Alriksona dość szybko i sprawnie wylądował na jego ramionach i torsie. W ślad za nim na głowę nałożył czepiec i hełm. Jedynie koszulka kolcza musiała pozostać z boku, nie było czasu na jej nałożenie gdy towarzysz wzywał.

Ostrożnie , osłaniając się od góry tarczą, uchylił namiot by rozejrzeć się w sytuacji. Jedynie głupiec wybiegałby bez sprawdzenia terenu - wszak mógł wpaść wprost pod topór czekającego przy wyjściu przeciwnika. Widząc nadchodzące wilki ruszył w kierunku Galeba by ramie w ramie odpierać zagrożenie. Nie minęła chwila a przy jego boku rozległo się miarowe bicie topora o tarczę, w rytm narzucony wcześniej przez runmistrza.

Thorin szykował się do walki , stojąc przy boku Galeba i wykorzystując ognisko nie chciał dać się osaczyć z kilku stron, dlatego nie zamierzał wybiegać przed szereg, liczył że i Kyan szybko dobiegnie do szeregu i jeśli słuch go nie mylił to wygramalał się właśnie z namiotu. W ten sposób z zabezpieczonymi bokami mógł skupić się na cięciu wroga.

Wyczekiwał przygotowany na atak wyprzedzający. Nie zamierzał rozbijać szeregu, wiedząc że wyskoczenie do przodu, szarża, skończy się osaczeniem z czterech stron przez wilki. Miał tylko nadzieje że i w ludziach było co nieco żołnierskiego drygu, to jednak miało się wkrótce okazać.

Tarcza jak zwykle wierna miała sparować każdy atak , wyuczone uniki pozostawiał jedynie na sytuacje w których nie dałoby się już parować. Ufał bardziej sowim umiejętnością bojowym niż zręczności w uskakiwaniu przed ciosami. Nie wiedział już ile to razy tarcza uratowała go przed śmiercią, a przynajmniej niemiłym zranieniem.


Wydawała się dość krucha gdyż drewniana, choć dzięki temu dużo lżejsza niż jej odpowiedniki z pełnego metalu. W Azul dla przeciążonego medyka waga miała znaczenie, targał wtedy kuszę z kołczanem i kronikę a i krzepy nie miał takiej co teraz. Wyglądało jednak na to że tarcza którą wtedy zakupił u zbrojmistrza, miała doskonale wpasowane metalowe wzmocnienia, które przejmowały całość ciosu. Można by rzec że była to metalowa tarcza z drewnianymi wypełnieniami... Grunt że służyła i miał nadzieje że swoje jeszcze odsłuży. Nie zapominał o nią dbać , wypełniać impregnatem rysy po ciosach gdy tylko miał ku temu okazję. Dbaj o swój rynsztunek a rynsztunek zadba o ciebie - powiedział mu kiedyś ojciec kiedy jeszcze liczył że Thorin wybierze żołnierską karierę. W jakiś sposób jego ambicje się spełniły, choć pewnie nie do końca tak jak tego oczekiwał.

Naostrzony topór zalśnił odbijając światło ogniska, wzywał do boju, gotował się do wojennej pieśni domagając się daniny za popełniony niegdyś błąd. Domagając się zapłaty za śmierć Yassy i uhonorowując jej imię kolejnymi poległymi od ciosów topora.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 03-04-2016 o 15:00.
Eliasz jest offline  
Stary 03-04-2016, 23:46   #52
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Weddien musiał przyznać, że krasnoludzcy weterani ponownie zaskoczyli go swoją postawą. Bardzo sprawnie zajęli się przygotowywaniem nocnego obozowiska. Odczuwał wstyd, że sam nie może być bardziej pomocny. Zraniona noga wydatnie mu przeszkadzała nawet w najprostszych czynnościach. Zmuszony był delikatnie i rozważnie stąpać po zdradliwym śniegu. Udało mu się jednakże zebrać trochę suchych gałęzi, które mogły nadać się jako opał na ognisko. Spoglądając na współtowarzyszy elf poczuł dziwną więź, która zaczynała łączyć tę osobliwą kompanię. Czy był to wynik wspólnej walki, w której przelano krew wrogich istot? A może to Norska naturalnie zacierała podziały swoim srogim charakterem oraz nieustannym widmem zagrożenia, obecnym w każdym podmuchu wiatru i zaspie śniegu, każącym trzymać się im razem?

Tymczasowo porzucił rozmyślania i skupił na ciepłym posiłku, który był teraz największym pragnieniem. Okutany w płaszcz z renifera, siedział na tarczy, spożywając skromną potrawkę, która wydawała się być rarytasem. Odrobina trunku nie wadziła i wyraźnie poprawiła mu nastrój. Ten jednakże został niebawem zmącony przez narastające zmęczenie. Dodatkowo świadomość, że nie uszli tego dnia daleko, była kolejnym ciężarem. Trzeba będzie zwiększyć tempo marszu i odrobić stratę czasu. Jeśli nie jutro, to następnego dnia... Niby był jakiś zapas, lecz wziąwszy pod uwagę czyhające niebezpieczeństwa i niedogodne warunki pogodowe, mogło się okazać, że drużyna omyli
się w swych początkowych rachubach. To byłaby porażka ich wszystkich...

Decyzję o odpoczynku i zwolnieniu z obowiązku wartowania przyjął z mieszanymi uczuciami. Chciał być równie przydatny, co inni. Traktowanie go litościwie mimowolnie uderzyło w dumę elfa wysokiego rodu. Odezwało się w nim dziedzictwo przodków... w które chwilami skrycie powątpiewał. Zmęczenie zdołało jednak pokonać to uczucie, a panujące zimno skutecznie skuło emocje Muirehena. Obiecał sobie, że przy najbliższej okazji wynagrodzi w jakiś sposób wielkoduszność Bjorna i pozostałych.

Namiot zakupiony we Frossborgu nie był duży, ale w zupełności wystarczał dla jednej, szczupłej, osoby. Nie zdecydował się zdjąć skórzni, która dostarczała dodatkowego ciepła. Ułożył się tak wygodnie jak pozwalały warunki, dbając o to, by rana nie został podrażniona. Mimo wykazywanej zapobiegliwości czuł, jakby nadal dawi zajmowali się jego poharataną nogą. Im mniej o tym myślał, tym ból natarczywiej wdzierał się w umysł i bezlitośnie kąsał zmysły. W końcu jednak przezwyciężył słabość, marząc o Ulthuanie. Spłynął na niego jakiś niewysłowiony, magiczny spokój. Poczuł się niczym wędrowiec, który po trudach i cierpieniu odnajduje wreszcie dom... Twarz Weddiena nabrała znamion ukojenia i gdyby ktoś z towarzyszy ją w tej chwili zobaczył, bez trudu określiłby nastrój śniącego...

Tknięty impulsem zagrożenia, został wyrwany z krainy Helenira... Czuły słuch wychwycił złowróżbny warkot, rytm uderzeń i poruszenie w obozie. Broń miał pod ręką, ale podświadomie zważył ryzyko. Zziębnięty i ranny nie będzie stanowił wielkiej przeszkody dla potencjalnych wrogów. Zwyciężyło w nim poczucie obowiązku i chęć podziękowania współtowarzyszom norskiej niedoli...

Muirehen sięgnął po miecz i tarczę. Ona miała za zadanie osłonić go przed ranami. W pierwszej potyczce popełnił błąd, zbytnio zawierzając swej zwinności. Tym razem wyszedł z namiotu i natychmiast oceniwszy sytuację osadził skjold w śniegu w postawie obronnej. Dodając sobie animuszu uderzył klingą w drewno, tak by równocześnie dać znać pozostałym o gotowości do walki. Patrząc na spaczone bestie wątpił, iż nieustępliwa postawa drużyny może je zniechęcić do ataku...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-04-2016 o 23:56.
Deszatie jest offline  
Stary 04-04-2016, 01:05   #53
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację

Gdy dotarli wspólnie na miejsce postoju, krasnolud trzonkiem młota wybadał okoliczny teren czy jest wolny od zapadlin, następnie zgarnął co większe zaspy ,a pozostały śnieg ubił by można było łatwo wbić się w glebę i mocowania namiotów rzeczywiście trzymały należycie. W trakcie tych czynności zwrócił się do towarzyszy, którzy także zajęli się pomocą przy rozbijaniu obozowiska.
– Przypomniała mi się stara pieśń, jak jeszcze terminowałem głęboko w tunelach pod Kadrin, śpiewaliśmy ją kopiąc kolejne tunele i walcząc z urobkiem. Robota szła szybciej i lżej… – chrząknął oczyszczając gardło i zadudnił swym głosem.


https://www.youtube.com/watch?v=rWNDGn1Iwg0


-Bracia z kopalni radujcie się!
kopcie, kopcie, kopcie ze mną
Wznieście kilofy i podnieście swój głos!
Śpiewajcie, śpiewajcie, śpiewajcie ze mną
W dół i w dół, prosto w głąb otchłani
Kto wie, co znajdziemy jeszcze niżej?
Diamenty, rubiny, złoto i więcej,
Ukryte głęboko w sercu góry

Urodzeni pod ziemią, wykarmieni przez kamienną pierś,
Wychowani w mroku, bezpieczeństwo naszego górskiego domu,
Skóra z żelaza, stal w naszych kościach,
Kopanie, kopanie czyni nas wolnymi,
Dalej bracia, zaśpiewajcie razem ze mną!

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Promienie słońca nie sięgają tak nisko,
Głęboko, głęboko do kopalni
Nigdy nie widzimy błękitnego blasku księżyca
Krasnoludy nie wzlatują tak wysoko
Wypełnijcie kufle i do dna ten miód!
Napełnijcie brzuchy w trakcie uczty!
Wpadnijcie do domu i zapadnijcie w sen
Śniąc w naszej górskiej twierdzy

Urodzeni pod ziemią ,dorastający w kamienistym łonie
Ziemia jest naszą kołyską, góry staną się naszym grobem
Staw nam czoła na bitewnej ziemi, a spotkasz swą zagładę,
Nie boimy się tego, co jest w sercu góry, żadna głębokość nie jest dla nas zbyt duża!

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Urodzeni pod ziemią, wykarmieni przez kamienną pierś,
Wychowani w mroku, bezpieczeństwo naszego górskiego domu,
Skóra z żelaza, stal w naszych kościach,
Kopanie, kopanie czyni nas wolnymi,
Dalej bracia, zaśpiewajcie razem ze mną!

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.

Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół
Jestem krasnoludem i kopię w dół,
Kopię, kopię w dół,
Kopię, kopię w dół.


Chcieli tego czy nie w rytmie tej pieśni zmuszeni byli pracować, Kyanowi wraz z muzyką robota paliła się w rękach, nadawała mu rytmu i tępa w pracy. Niczym kowalowi rytmiczne regularne uderzenia młota o kowadło.
Rozgarnął śnieg w centrum, owe otoczone było przez przygotowane miejsca na namioty, które teraz reszta rozstawiała kolejno. Zebrane drwa ułożył w należyty sposób, wyjąwszy hubkę i krzesiwo począł pracować nad rozpaleniem ognia, drewno choć było zmarznięte nie było przemoczone ani pokryte lodem, co znaczy że ta ziemia dawno odwilży nie widziała. Po dłuższym czasie gdy w końcu pierwsze ogniki poczęły podgryzać drwa, dawi uśmiechnął się pod nosem skrycie zadowolony. Ciesząc się że wkrótce płomienie rozgonią chłód i będzie można się ogrzać, a on nie omieszkał tego wykorzystać.
Gdy ranni zostali połatani przez ich łapiducha, już wkrótce jadło wylądowało na ruszcie jak i kociołek z świeżo zebranym śniegiem, a wszyscy wesoło spocząwszy przy ogniu posilali się napełniając od dawna przeklinające ich kałduny. Ciepło rozeszło się przyjemnie po ciele, a wraz z nim i nastroję uległy poprawie. Oczywiście trunki takoż poszły w ruch odganiając wszelkie obecne troski i znoje. Kyan wraz z Thorinem opowiadali krewko o tym jak położyli harpiszcze, Kyan także był ciekaw co zastaną po dotarciu na miejsce i jaka siła ich będzie. Nie mógł się doczekać aż zatopi młot w jakimś zielońcu, aż mu gówno ryjem wyleci. Udało im się także ostatecznie ustalić jak będą wyglądać warty.
Wyjąwszy swą fajkę, wydłubał zalegający osad, nabił dokładnie świeżym zielem i rozpalił, po chwili pierwsze kółka dymu poczęły unosić się w powietrzu dla odmiany od ciągle parującego oddechu z mrozu ich otaczającego. Wkrótce po tym jego głos zadudnił melancholijną melodię




Pieśń swym spokojnym tonem koiła niczym poduszka do snu, radował się słysząc, iż Thorin wraz z Galebem podjęli z nim wspólną opowieść. Gdy owa ucichła ciszy nie wzburzył żaden dźwięk prócz strzelającego ogniska. każdy był pogrążony w swych myślach i rozważaniach tak prywatnych iż nikt nie miał do nich dostępu prócz bogów. Przedłużająca się cisza wzbudziła wzmożoną potrzebę snu. Większość grupy po emocjach i brodzeniu w białym gównie dzień cały, kolejno znikali w namiotach, jak i wkrótce sam Kyan poszedł w ich ślady pozostawiając na pierwszej warcie Wulfgara, na odchodne rzucił jedynie – Trząchnij mnie ino gdy czas nadejdzie do zmiany… – i ruszył w stronę swego namiotu.
Przygotował sobie posłanie, nie zamierzał się rozbrajać z opancerzenia, gdyż on właśnie wkrótce miał zmienić Wulfgara. Cała broń wraz z plecakiem spoczęła tuż obok niego.
Walnął się na posłanie otulając kocem oraz swym ciepłym niedźwiedzim futrem, naciągnął kaptur i odpłynął w niebyt…
Minęło dla niego ledwie mrugnięcie okiem, a ktoś wrednie szarpał jego nogawicę, gdy podniósł energicznie głowę ujrzał zmarznięte Wulfgarowe lico. Kiwnąwszy głową zebrał swój rynsztunek i zmienił na posterunku towarzysza podróży. Mróz wgryzał się uporczywie każdą możliwą luką upierdliwie podgryzając, Kyan roztarł ręce i wyciągnął je w stronę ciągle palącego się ogniska. Zmierzył okolice wzrokiem bardzo uważnie jakby chciał spamiętać każdy cień i każde załamanie lasu.
W trakcie warty załadował kuszę bełtem trzymając młot za pasem, a tarczę na ramieniu, kręcił się po obozie, nie zapominając o podtrzymywaniu ognia. Zawsze lepiej było wystrzelić uprzednio do zbliżającego się przeciwnika korzystając z zapasu odległości, a potem zrugać go młotem, wyciskając żywot z mocą i efektem jaką pieść miażdży przejrzały owoc.
Podczas warty nic ciekawego się nie wydarzyło, prócz paru pierdów jakie wypuścił radośnie, które zawisły niczym trująca łuna nad okolicą za cholerę nie chcąc się rozproszyć.
Wkrótce Galeb zajął jego miejsce, a on wrócił do swojego wyczekującego z utęsknieniem koca.
Był tak padnięty że nie chciało mu się rozbierać, szczerze powiedziawszy usnąłby jak kamień nawet w pełnej płycie leżąc, klęcząc, stojąc miał to w dupie marzył jedynie by odpłynąć nie zwlekając ni chwili.
Jednak gdyby wiedział co go czekało w odmętach sennych pewnikiem wyciąłby sobie powieki i wziął wszystkie warty do świtu, jednak tej wiedzy posiadać nie mógł także odpłynął nieświadomy…




…Na niebie wysoko błyszczał księżyc w pełni, poniżej po horyzont ciągnął się gęsty mroczny las przykryty grubą warstwą białego puchu, wiatr hulał zawodząc i świszcząc między drzewami . Poniżej rozłożystych bezlistnych koron wiła się wąska ścieżka cała zasypana śniegiem. Pośrodku niej stał młodziutki krasnolud, rozglądając się z przerażeniem dokoła, daleko mu było nawet do dostąpienia rytuału Kumenouht i otrzymania tytułu Gnutrommi. Bezbrody parł przed siebie otulając się czerwonym płaszczem, które oprócz krótkichdo kolan poszarpanych spodni stanowiło jego całe odzienie.
Bose stopy znaczyły śnieg, przyspieszony oddech wypuszczał kolejne obłoki pary,biegł, biegł jak nigdy w życiu jakby przed czymś uciekając. W piersi waliło mu serce niczym młot, przerażone oczy łypały na boki strachliwie. Zamieć stawała się coraz silniejsza, utrudniając łykanie kolejnych haustów powietrza. Wyłoniwszy się zza kolejnego zakrętu jego oczom ukazało się mały pagórek, a na jego szczycie mała drewniana chatka. Ruszył w jej kierunku jak gdyby owa była wyczekiwanym zbawieniem. Śnieg był głęboki i nienaruszony, zapadał się po uda brodząc w nim jednak parł naprzód gnany strachem. Wiatr pogwizdywał coraz głośniej, prawie zrywając z niego czerwony płaszcz. Gdy dotarł do drzwi chatki było one otwarte na oścież, a ze środka dochodziło nikła łuna światła. Bał się ale nie miał wyjścia na zewnątrz czekała go pewna śmierć, więc przekroczył niepewnie próg domostwa rozglądając się strachliwie.
W jedynym pokoju tej chatki było jeno drewniane niskie łoże po którym wesoło pełzały szczury, a na krześle przy pulpicie siedziała jakaś istota z dymiącą się fajką w ustach i piórem w dłoni kreśląc coś na zwojach. Jednym źródłem świata była malutka prawie całkowicie wytopiona świeca, której płomień skakał od powiewów wiatru przez otwarte drzwi.





Mimo to w chatce było nader ciepło, unosił się także niezbyt przyjemny swąd, którego nie mógł młody krasnolud zidentyfikować w żaden sposób.
Głowa istoty uniosła się spoglądając na niego mimo że ów twarz ginęła w mroku czuł jej wzrok na sobie, przemówiła chropowatym głosem – Czekałem na ciebie tak długo… tak długo… musi ci być zimno, przemarzłeś… poczekaj… stary Ralf przyniesie ci futerko… tak… tak… futerko…hihihihi… rozgość się… – zachichotał
Podniósł się i otworzywszy zwisające na jednym tylko zawiasie stare skrzypiące drzwi zszedł do loszku, który widocznie posiadała ta łupina.
Młody dawi rozglądał się po pomieszczeniu pocierając zmarznięte ramiona, przyjrzawszy się dokładniej zauważył wszędzie wyorane bruzdy na deskach domostwa w przeróżnych miejscach. Może i dziwak ale był w sytuacji gdy wybrzydzanie nie stało w jego najlepszym interesie.
Nagle z dołu doszedł przeciągły jęk i krzyk, a potem trzask, co strwożyło krasnoluda jeszcze mocniej, dreszcze strachu przepełzły po jego ciele niczym armia niewidzialnych mrówek. Mimo to że chciał uciekać byle dalej, jakaś siła i ciekawość ciągnęła go na dół mimo iż wiedział że schodzić tam nie powinien. Był dawi nie czmychał na byle skrzek jakiegoś starucha…
Skrzypienie desek zdradzało pokonywane kolejne stopnie mimo iż krasnolud prawie kroczył na paluszkach… skóra cierpła, serce łomotało, a mimo to szedł… jakby ciało wraz z umysłem nie współpracowało. Gdy dotarł na dno schodów tuż przy nich zauważył odzienie istoty rozerwane na strzępy. Usłyszał parskanie i sapnięcia, a nagle po tym nastała przejmująca cisza. Dawi starał się przebić ciemność swoimi oczami jednak jak bardzo się nie starał nie mógł tego uczynić, przełknął ślinę głośno. Z lewej strony pochwycił cichy warkot gdy pysk wychynął tuż koło jego lica.





Stwór zawarczał cicho, a następnie wydobył się z jego pyska chichot. – Tak długo czekałem…. A teraz jesteś mój… hihihiii… moje świeże mięsko… hihihihi… – zanosił się potępieńczo
Krasnolud ocknął się cudem jakowym i pędem ruszył w górę schodów jakby stado demonów go gnało, a za plecami ciągle dźwięczał mu ten wredny piskliwy chichot, biegł ponownie co sił opuszając chatkę.
Gdyby miał siłę i czas zapłakałby z przerażenia jednak nie miał takiej sposobności. Biegł szybciej niż sam był w stanie, prawie gubiąc nogi, adrenalina prawie rozsadzała mu ciało. Oddalił się od chatki dobiegając do lasu, gdy za jego plecami, wzniósł się potężny ryk, który poniósł się po lasach i górach na mile stąd.
Dawi nie wiedział sam dlaczego ale zwolnił i odwrócił się na chwilę, a jego oczy błyszczały łzami i skrajnym panicznym strachem. Wtedy chatka została rozerwana na strzępy, rozsadzona od środka unosząc wysoko w niebo ogrom desek w różnych kierunkach… Ten stwór rósł…ciągle rósł… był już niczym gigant wielkości wysokich drzew.
– Nie uciekniesz mi !!!! Jesteś MÓJ! MÓJ ! MÓJ!!! – zadźwięczało w jego głowie
Nie myśląc długo krasnolud zniknął między drzewami uchodząc co sił w nogach, łkając w niebogłosy, krzycząc panicznie. Mimo to poczuł drżącą ziemie gdy stwór puścił się jego śladem rycząc wściekle dochodząc go w błyskawicznym tempie…
Czuł się jak mała przerażona bezbronna dziewczynka, przebierająca nóżkami co sił jednak ciągle jakby za wolno, nie przestając uchodzić odwrócił głowę potwór był już tuż tuż. Swoim ogromem przysłaniając nawet księżyc, młodemu krasnoludowi mocz począł obficie ściekać po bosych stopach, które przebierały tak szybko iż prawie nie dotykały podłoża. Piszczał z przerażenia…





Dobiegł do wyważonej starej pordzewiałej stalowej bramy, która prowadziła na polane nabitą mieczami niczym dorodne ciasto rodzynkami. U jego wejścia stała tajemnicza zakapturzona postać, na której widok potwór goniący go jeszcze chwilę wcześniej warknął wściekle i zawył z całych sił ku księżycowi tak mocno iż z uszu młodzika popłynęła krew. Gigant mimo furii i głodu zatrzymał się i począł wycofywać się skulony zagłębiając się z powrotem w lesie, jeszcze przez chwilę drżenie ziemi było wyczuwalne i nerwowo szalejące korony drzew uginające się pod potężnym cielskiem gdy się przez nie przedzierał.





„Wejdź i stań wobec swego przeznaczenia…” szepty wypełniły jego umysł „ Oczekują cię… RUSZAJ ! NIE ZWLEKAJĄC !”
Nagle postać rozpłynęła się w mroku, a dawi niesiony mimowolnie własnymi nogami wkroczył na polane. Zmierzał na wzgórze mijając setki wbitych w ziemie mieczy, z każdego z osobna płynął nieprzerwany strumień krwi, która barwiła glebę i piła ją łapczywie.
Mimo że chciał zawrócić i uciec, nie mógł ciało z wolna zmierzało niczym ciągnięte przez jakąś niewidzialną siłę wspinając się po wzgórzu. Na szczycie przy wielkim nagrobku spoczywał piękny wielki biały wilk, leżał zwinięty w kłębek, jednak jego ślepia wwiercały się w umysł intruza niczym rozpalone ostrza mieczy.





Padł na kolana i wpatrywał się tępo w pięknego dostojnego wilka, który uniósł niespiesznie łeb . Wtem wokół wilka poczęło się kotłować, a ziemia drżeć, niespodziewanie wkoło nagrobka wystrzeliły spod ziemi fontanny krwi, które zaczęły wokół niego wirować co raz szybciej i szybciej, wkrótce pochłonąwszy cała postać wilka. Krew chlapała na lico krasnoluda z tworzącego się wiru jednak nie mógł ni drgnąć, mógł jeno patrzeć. W nurcie widać było wirujące części ciała, nadgryzione ramiona, nogi, kości, czaszki, i nawet parę szkieletów. Jeden z nich wychylił głowę z wiru i począł się bezczelnie śmiać z klęczącego przerażonego do granic możliwości krasnoluda. Po chwili wir zwolnił wyłaniając na powrót wilka, jednak wilkiem zwać go już było nie sposób, a wilkołakiem… stał po pas zanurzony w wirze, cały skąpany w krwi, szczerzył się złowieszczo trzymając w łapię nagą czaszkę wraz z kręgosłupem. Wezwał go do siebie ruchem obkrwawionych szponów, a ciało dawiego zareagowało natychmiastowo, jego opór na nic się zdał, choć walczył cała swą siłą woli, nogi robiły swoje.





Z wolna krok po kroku zbliżał się do wiru słysząc jedynie chichot. Ziemia pod jego stopami lekko falowała i mruczała jakby oczekując posiłku.
Był pewien że to jest jego smutny koniec, wtem jednak na niebie strzeliło piorunem, a po okolicy poniósł się dudniący głos, który dotarł do samej głębi jego jestestwa i przeszył kości.

"RUNK A AF WARANAK DREK UM GRUND!!!!!"

Po nieboskłonie poczęły szaleć błyskawice, a wraz z nim intensywny zacinający deszcz, wraz z nim zbliżał się jakiś jasny kształt w zatrważającym tempie. Obiekt z mocnym pierdolnięciem wbił się w ziemie tuż obok młodego krasnoluda.





Gdy wzburzona ziemia opadła ujrzał postać przypominającą ducha, na pewno już dawno martwą, był to krasnolud. Jego oczy nie posiadały źrenic były całkowicie białe, długie białe włosy opadały luźno, za to broda spięta była potężna klamrą. Nadjedzony czasem upływającym, ramiona miały ubytki skóry i mięsiwa przez które widać było nagie białe kości, mimo to dzierżył potężny złoty młot przykuty grubym łańcuchem do przedramienia. Kości palców lewej dłoni trzymały go mocno i pewnie.
Wokół postaci unosiła się jakby łuna mgły, która jej nie opuszczała, jego usta wykrzywione były w szaleńczym uśmiechu jakby radując się na zbliżającą się konfrontację. Na lewej kości palca widniał złoty pierścień… który młody krasnolud poznawał… poznawał… bo to był jego pierścień, który został specjalnie dla niego wykuty… młody krasnolud zgłupiał totalnie, nic nie rozumiał ani nie wiedział cóż ma o tym sądzić. Począł już myśleć iż stracił rozum, a te majaki są tego skutkiem.
Duch zadudnił donośnie swym głosem -Gridd ek Skruff Dulg A Khazk !!! – wyciągając otwartą dłoń w jego stronę
Jego nogi nagle się zatrzymały i przestały kierować się w stronę wiru. Jednak dalej poruszyć się nie był w stanie.
Wilkołak stojąc wciąż w wirze zawył wściekle, odpowiedziały mu te same tony… po chwili jakby spod ziemi wyrosły cztery kolejne wilkołaki, łypiąc wściekle przekrwionymi ślipiami i szczerząc swe kły, które zwiastowały okrutną śmierć.




Jakby tego dość nie było setki mieczy wbitych w ziemie, zostało z niej wyrwanych i teraz lewitowały wokoło jakby czekając jedynie na rozkaz by rozpruć wszystko co im nakazano.
Duch spojrzał na młodego krasnoluda, zadudnił srogim ganiącym głosem

– Nie powinno cię tu być CHŁOPCZE ! TY ! musisz żyć, Los twój wykuty i zapisany ostał, przepowiednia wypełnić musi się. Bym JA ! mógł trwać po wieki… to nie twoja bitwa… jeszcze nie… – wyglądał jakby chciał jeszcze wiele rzeczy powiedzieć młodzieńcowi jednak ni słowo nie zabrzmiało więcej od postaci.

Za to w jego głowie wybrzmiały słowa wgryzając się w jego duszę niczym runy na orężu wykutym na kowadle losu.

Patrz! - ha! - to dziecię uszło - rośnie - to obrońca!
Wskrzesiciel narodu, krew jego dawne bohatery,
A imię jego będzie czterdzieści i cztery.
Nad ludy i nad króle podniesiony;
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony
A życie jego - trud trudów,
A tytuł jego - lud ludów;
krew oddana, krew przelana
A imię jego czterdzieści i cztery.


Wszystko trwało nie dłużej niż mrugnięcie okiem, duch dotknął jego czoła lekko popychając, a on opadł powolutku niczym liść na ziemie, zanurzył się w niej i okryła go ciemność…





Kyan zerwał się strwożony, płuca pracowały niczym miechy, a krew buzowała, począł dotykać się po ciele czy jest cały i zdrowy, to coś było zdecydowanie zbyt realistyczne .Wzdrygnął się, był cały mokry, z oczu ściekające strumienie łez pozostawiły po sobie zamarznięte korytarze na policzkach. Zatopił twarz w dłoniach starając się opanować i dojść do siebie. Wtedy mu się przypomniało… spojrzał na swoją lewą dłoń i ciarki przeszły mu po grzbiecie, miał ochotę zawyć i uciec stąd byle dalej, był tam, jego pierścień identyczny jak u ducha, a słowa przepowiedni wypowiedziane wciąż dźwięczały mu w głowie… „a jego imię czterdzieści cztery…”
Mógł walczyć ze wszystkim co krwawi i jest materialne, ale jak walczyć z duchami, zjawami , magią, i czymś tak nienaturalnym. Był istotnie przerażony a dłonie drżały mu jak nigdy dotąd.
Wtedy skowyt poniósł się po okolicy wdzierając się nie proszenie do jego namiotu i zamarł, następnie usłyszał stukanie oręża o tarczę co znaczyło jeno jedno, wróg nadciągał… miał nadzieje że tylko nie w postaciach z jego snu.
Zbliżył się powoli do wyjścia z namiotu starając się nie nahałasować, u stóp kładąc młot i tarczę, dobył nabitej kuszy i delikatnie uchylając połę wyjrzał cóż się działo . Sapnął ciężk gdy dojrzał cóż za intruz wpakował im się do obozu, nieumarłe ścierwa.
Może zostały wysłane by dokończyć dzieła? Kyan wykrzywił wargi sprzeciwiając się takiemu losowi. Tutaj nie był bezbronnym dzieciem, tutaj będą musiały grać na jego warunkach, tutaj odda swe życie bardzo bardzo drogo.
Postanowił wyczekać aż stwory miną jego namiot, gdy bliskie będą dopadnięcia do jego towarzyszy, wyceluję i wystrzeli bełt, a następnie dobywając młota ruszy na ich tyły wyduszając z nich magię, która pozwoliła by dalej trwały na tym świecie… tak to był dobry plan i tak postanowił uczynić.
Gdyby jednak okazały się sprytniejsze niż wyglądają, Kyan był gotów błyskawicznie dobyć oręża do zwarcia i wyczekując do ostatniej chwili uderzyć gdy plugawce odkryją się chcąc rozerwać jego trzewia.


 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 04-04-2016 o 15:26.
PanDwarf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172