Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2016, 16:13   #135
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
- Ślady są świeże. Ungory wiedzą, że idziemy ich tropem. - Powiedział Lambert spoglądając na krople krwi, które znaczyły ścieżkę przed nimi. Reszta najemników stała wraz z nim w zaroślach, przyglądając się ścieżce, która wyłoniła się jakby znikąd. Prowadziła ona dalej na zachód i skręcała za drzewami, ginąc w lekkiej porannej mgle.
- Skoro obóz jest przed nami to proponuję rozdzielić się i otoczyć go. Trzymajmy się jednak na odległość krzyku. - Powiedział po chwili, po czym wynurzył się z zarośli głośno przy tym szeleszcząc.

- Dla Lexa to zbyt prosta. Która normalna pomiot listy w reispiku daje i puszcza w pole? Słownie przecie wystarczy. Myśleć, że pułapka to, nie żadna obóz, minąć powinniśmy i lecieć dalej, ku Ragusha, aby wytępić i dzban zabrać, co nasza. - Wyraziła cicho swoją opinię i skrzywiła się wyraźnie.

- Lexa ma rację. Coś mi tu śmierdzi. - Przytaknął Kasimir, doskakując do Lamberta i kładąc mu dłoń na ramieniu. - Pamiętajmy, że jesteśmy teraz na ich terenie. Wiedzą że siedzimy im na ogonie, a jeśli Ragush chce żebyśmy uwierzyli że większość jego sił jest gdzie indziej, to właśnie wkładamy głowę w paszczę lwa. Mimo to... - Grabarz kontynuował cichym tonem, zerkając przelotnie na norsemenkę i Wilhelma. -...nie podoba mi się pomysł zostawiania tej niewiadomej za naszymi plecami. Zamiast rozdzielać się, proponowałbym zrobić szybkie rozeznanie, podkraść się i rzucić okiem na obóz, i dopiero wtedy zadecydować. Co wy na to? - Spytał młodzieniec, rozglądając się uważnie i ostrożnie rozsuwając gałęzie by rzucić okiem na przestrzeń między krzewami.

Chłopak zrobił krok do przodu i chciał zrobić jeszcze jeden, lecz w tym samym momencie spostrzegł podejrzaną stertę liści przed sobą. Ostrożnym ruchem nogi rozgarnął ją na bok i zobaczył rozłożone myśliwskie wnyki.

- Oni mają rację, niepotrzebnie się tu pchaliśmy. - Przytaknął Wilhelm. - Proponowałbym ruszyć dalej. Skopaliśmy im dupsko, zabiliśmy przywódców. Zostały same niedobitki, które były świadkami tego z jaką łatwością zmasakrowaliśmy prawie cały ich oddział. Nie żebym się znał na zwierzoludziach, ale szczerzę wątpię by mieli w sobie na tyle dyscypliny i lojalności, by nas dalej ścigać…

- Boicie się paru pcheł? - Zakpił sobie Lambert patrząc na pośpiesznie zastawione przez zwierzoludzi sidła. - Niektórzy z nich to dawni mieszkańcy Imperium, dotknięci spaczeniem Chaosu zostali zmuszeni opuścić rodzime wioski przed gniewem ludu Sigmara. W obecności bezdusznych hord, mutanci jeszcze bardziej postradali zmysły, ale języka nie zapomnieli. Wielu z nich wciąż się nim posługuje, choćby z tego względu, że pochodzą z różnych regionów Starego Świata. Archeon zgromadził największą armię plugastwa jaką nosiła ta planeta i to właśnie tu, w lasach Ostlandu, niedobitki Burzy Chaosu szukali kryjówki dla siebie. To wciąż bardzo niebezpieczne miejsce i to pomimo licznych sukcesów Kompanii Wolfenburskiej. - Odpowiedział Lexie, która z racji swego pochodzenia, zapewne nie znała tak dobrze najświeższej historii Imperium, po czym zwrócił się do reszty. - Nie ciekawi was chociaż co jest dalej? Mój młot wciąż łaknie krwi heretyków.
- Łaknąć winien krwi Ragusha i odzyskania tego, co najważniejsze. - Odparła jedynie ignorując historię, której i tak nie zrozumiała.

- Jeszcze przed chwilą wyglądałaś na zasmuconą faktem, że wrogowie podkuli ogon, a teraz sama czynisz to samo. - Kapłan wzruszył ramionami, po czym dodał. - Czyli co? Zostałem przegłosowany? Dobrze, możemy iść dalej, choć uważam to za bezsensowne skoro zaszliśmy aż tutaj.

- Ciekawy? - Grabarz sposępniał. - Te... pchły, jak je nazywasz, wymordowały całą moją wioskę. Chcę odpłacić się im pięknym za nadobne. - A może chcesz zginąć, zapytał sam siebie w myślach. - Mężczyzn ukrzyżować. Samice i dzieci posłać do kopalni. Nie jestem ciekawy, jestem wkurwiony. Ale to nie znaczy, ze pozwolę sobie ujebać nogę przy samej dupie pułapką na niedźwiedzie. - Kas delikatnie rozpracował wnyki i wstał. - Pozwólcie mi rzucić okiem na obóz. Może trzymają tam część jeńców, może mają tam więcej wskazówek co do dalszych planów Ragusha i tego drugiego. Mutanci i heretycy… Jeśli coś mi się przytrafi…- Młodzieniec chwycił topór. - …ktoś będzie krzyczał.

- Czekaj. - Wilhelm pociągnął Grabarza za ramię. Gdy ten się do niego odwrócił, aktor wyciągnął przyczepiony do pasa garłacz. - Naładowany. Tą stroną do potworów. Tutaj naciskasz i albo mordujesz, albo to cacko wybucha ci w rękach. Jakkolwiek by nie zadziałało to usłyszymy. - Z uśmiechem na ustach aktor wcisnął mu pistolet do ręki i klepnął w ramię pocieszająco. - Powodzenia. Nie daj się zabić.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się lekko i kiwnął głową, chowając topór za pasek i odbierając od blondyna podarunek. Krótka, masywna broń palna nosiła w sobie niszczycielską siłę, której miał okazję być świadkiem w jaskini. Jej ciężar dodawał mu otuchy, mimo ostrzeżenia Wilhelma. Młodzieniec spojrzał najpierw na Lexę, potem na Lamberta, szukając w nich wsparcia, lub wręcz przeciwnie.

- To ja też pójść, po dwa osoba w grupa też dobra. - Przytaknęła wzdychając. Wzięła badyl z gleby i postanowiła szorować nim po ziemi tuż przed sobą, nim w coś wdepnie to przynajmniej kij najpierw oberwie.

- Ja tu sam na pewno nie zostanę. Idę z wami, ale przy obozie się rozdzielimy - Odparł Lambert, po czym ruszył w stronę zarośli po przeciwnej stronie.

Poszukiwacze Kielicha i Mściciel z Krausnick się w zaroślach na skraju obozu ungorów, wewnątrz którego panowało spore poruszenie. Bestie biegały z szałasu do szałasu, zbierając najpotrzebniejsze rzeczy; bronie, ekwipunek oraz żywność i szykowały się do dalszej wyprawy. Na środku obozu znajdował się krąg naostrzonych bali skierowanych do wewnątrz. Ostre niczym włócznie kije uniemożliwiały wyjście z potrzasku kilku osobom, które były tam uwięzione. Część ungorów zaczęła rozsypywać w ich otoczeniu suchy chrust, który najwyraźniej zamierzali podpalić, o czym świadczyła rozpalona żagiew trzymana przez jednego z nich. Ungorów było w obozie kilkunastu, większość zajęta była szykowaniem się w pośpiechu do podróży, ale część stanęła na skraju obozu, uważnie przyglądając się ścieżce i otaczających obóz zaroślom.

Kas szukał wzrokiem jednostek decyzyjnych w społecznościach zwierzoludzi - gorów z największymi rogami, albo takich brutalnie koordynujących działania swoich pobratymców. Tacy zawsze powinni iść na pierwszy ogień, jak wynikało z nauczki którą najemnicy i on sam dostali w jaskini. Plan Lamberta sprzed kilku minut okazał się być teraz całkiem na miejscu, ale on i Lexa musieli działać szybko - gory przygotowywały się do podpalenia części swoich jeńców. Widok rozsypujących chrust bestii pociągnął za jakieś nieodgadnione struny w sercu grabarza, który był tą sceną głęboko poruszony, ale nie mógł zdecydować dlaczego. Młodzieniec jeszcze raz rzucił okiem na gotujących się w pośpiechu ungorów, i pokiwał głową sam do siebie.
- Ściągniemy na siebie ich uwagę. - Szepnął do Lexy. -Lambert i Wilhelm zaatakują z drugiej strony. - ‘Mam nadzieję’, dodał w myślach. - Chyba, że masz lepszy pomysł?

- Bieg, atak, a reszta bestia co do nas próbować dobiec, to Ty garłacz. Lexa nie umie strzelać, tylko topór - Odpowiedziała, choć nie była pewna czy ją zrozumiał. Podniosła się do pozycji prostej aby przygotować się do biegu, chciała wykorzystać przewagę zaskoczenia i od razu zaatakować najbliżej stojące bestie, a resztę co będzie próbowała dobiec, w większości ściągnąć z broni palnej.

Kas pokiwał głową, przewieszając garłacz przez ramię i dobywając topora i tarczy.
- Ja biorę tego po lewej. - Powiedział, gotując się by wyskoczyć z krzaków w tym samym momencie co Lexa.

***

Wyskoczyli z zarośli jak para wilków. Lexa, naturalnie, dopadła przeciwników pierwsza, rzucając się na bestię po, jakżeby inaczej, lewej, zmuszając Kasimira do szybkiej zmiany planów. Ungor Lexy nie zdążył nawet mrugnąć, gdy jej topory zmieniły go w sałatkę, ale drugi zdążył podnieść broń ze zduszonym, ostrzegawczym piskiem, przypominającym beczenie kozy.

Kasimir natarł na niego całym swoim impetem. Nie był wojownikiem - jego cios był prostym, ale potężnym cięciem z góry na dół, które odbiło zakrzywiony bułat gora na bok i zatopiło ostrze durakowego topora w piersi monstrum, rzucając nim o ziemię jak szmacianą lalką.

- Ostland! - Ryknął Kasimir, uderzając zakrwawionym toporem o tarczę. - Pamiętacie Krausnick, kozojeby!? - Warknął w stronę krzątających się w obozie przeciwników. Ungory podniosły łby, spojrzały po sobie, i rzuciły się do ataku, odrzucając naręcza zapasów i narzędzi by wymienić je na broń. - O kurwa! - Drgnął Kas, starając się w pośpiechu odłożyć topór i sięgnąć po garłacz. Rozkojarzony, nie zauważył że powalony przez niego ungor poruszył się i sięgnął po upuszczony w trawę bułat. Chwilę potem skoczył na równe nogi i ciął wściekle. Kasimir odchylił głowę w ostatniej chwili - ostrze zwierzoczłeka rozorało mu policzek i kawałek ucha. Grabarz ryknął z bólu i kopnął rannego oponenta w brzuch z partyzanta, posyłając go w ramiona swoich szarżujących pobratymców. A potem młodzieniec nacisnął spust garłacza, i jego świat wypełnił się dymem, dźwiękiem i fontanną krwi.

Zraniony przez Kasa na początku bitwy ungor zmienił się w kupkę nieprzypominających niczego plastrów krwistego mięsiwa, a jego towarzysze również zostali poszatkowani przez ołowianą burzę, trzymali się jednak uparcie na kopytach, ocierając krew z oczu i potrząsając łbami. Kas odrzucił bezużyteczny już garłacz i chwycił za topór i tarczę, wpadając między szeregi zwierzoludzi.

Bestie zasypały młodzieńca gradem wściekłych ciosów. Tarcza grabarza sypała drzazgami i iskrami. Młodzieniec nie pozostawał im jednak dłużny, atakując z szybkością i brutalnością która zastępowała obeznanie z wojennym rzemiosłem.
- To za Hansa! - Jeden z ungorów padł na kolana z rozszczepioną czaszką. - Za Inge! - Kolejny stwór spojrzał ze zdumieniem na tryskający krwią kikut swojej ręki, i runął do tyłu. - Za Franza! Za Krausnick! - Grabarz wył i miotał się pośród swoich przeciwników. Nawet gdy broń monstrów dosięgała jego skóry, były to jedynie draśnięcia, które dodatkowo rozjuszały niemal płonącego z wściekłości młodzieńca. Zalany juchą - swoją i tą bestii - chłopak przypominał berserkera bardziej niż pochodząca z północy Lexa, której ataki były zdecydowanie bardziej skoordynowane.

Zaślepiony żądzą krwi i z pianą na ustach, Kas stanął naprzeciwko ostatniego ze swoich napastników, uzbrojonego w tarczę i nabitą gwoździami maczugę mutanta o głowie przypominającej psa. Starożytne ostrze krasnoludzkiego topora wpiło się w drewno osłony zwierzoczłeka i utknęło w niej, a śliskie od krwi stylisko wymsknęło się spomiędzy obolałych palców grabarza. Stwór wyszczerzył kły w paskudnym uśmiechu i podniósł broń do ciosu, gotów roztrzaskać głowę grabarza jednym uderzeniem. Nagle psogłowy zawył z bólu i odwrócił się - to Wilhelm, nacierający z drugiej strony obozu, zatopił swój miecz w łopatce stwora. Kas postanowił wykorzystać tę okazję i upuszczając własną tarczę, pochwycił tę należącą do zwierzoczłeka w mocnym uścisku za rant, krzyżując ramiona. Schulz nauczył go tej brudnej sztuczki zeszłego sezonu, i grabarz był bardzo ciekaw jej skuteczności na polu bitwy. Wykorzystując całą swą masę i gwałtowny ruch ramion, młodzieniec obrócił tarczą zwierzoludzia o sto osiemdziesiąt stopni, tak jakby obracał kamień młynarski. Zakliszczona w imaczach ręka stwora trzasnęła głośno dźwiękiem miażdżonej kości i pękających ścięgien, a monstrum wydało z siebie opętańczy skowyt, niezgrabnie próbując zamachnąć się na Kasa swoją maczugą. Chłopak złapał go za nadgarstek i brutalnym uderzeniem głową zmasakrował nos i pysk mutanta, który padł na wznak brocząc krwią i skomląc. Z zaciętym wyrazem twarzy grabarz usiadł mu na plecach, chwycił go a brodę i począł krótkimi, rwanymi ruchami obracać łeb stwora tak długo, aż ostatni z jego kręgów szyjnych nie zamienił się w proch, a on sam spojrzał szklistym wzrokiem na swojego oprawcę, mimo że leżał brzuchem do ziemi.

- A to… za Duraka.- Wysapał młodzieniec, chwiejnie wstając na równe nogi

***


Lambert wytarł ociekający juchą młot o pobliskie, stygnące truchło ungora, po czym splunął na niego z odrazą. Wzrokiem odszukał resztę towarzyszy, którzy wyglądali na rannych, ale wciąż trzymali się na nogach. Podszedł do nich.
- To się nazywa chwalebna walka. - Powiedział, rozglądając się po otaczających najemników, piętrzących się zwłokach zwierzoludzi.
- Sigmar czuwał nad nami i najwyraźniej wynagrodził nasze starania. - Dodał, patrząc w kierunku prowizorycznego ogrodzenia wykonanego z włóczni i naostrzonych bali, które były skierowane do środka. W samym jego centrum stało kilka przerażonych kobiet, najwyraźniej pochodzących z Krausnick.
Na widok wybawców, trzy kobiety rzuciły się w stronę ogrodzenia i zaczęły mocować się z nim, wyrywając te słabsze elementy i odrzucając je na bok. Czwarta, najmłodsza, przykucnęła i zalała się łzami szczęścia i rozpaczy. Wyglądała na najbardziej wstrząśniętą i wykończoną wydarzeniami z ostatnich dwudziestu czterech godzin.

- Niby brakuje im ludzi na ofiary, a jednak zostawili tu je. Czyżby bogowie chaosu nie przepadali za kobietami? - stwierdził półgłosem Wilhelm, który zaraz potem ruszył, by pomóc wydostać się kobietom z więzienia.
- Nic już wam nie grozi, a przynajmniej nie w tej chwili. - Powiedział.

- Najpierw chcieli nas powiesić tak jak resztę, a teraz spalić. Chwała bogom, że przybyliście! - Wydusiła z siebie jedna z kobiet, była cała roztrzęsiona i bardzo bliska płaczu. Wilhelm wraz z Kasimirem wydostali niewiasty z potrzasku. W ostatniej z nich, młody grabarz rozpoznał adoptowaną córkę Magnusa, tą najstarszą. Kristen, bo tak miała na imię ta młoda i piękna dziewczyna, wyglądała na najbardziej zdruzgotaną pobytem wśród zwierzoludzi. Jej suknia była poszarpana, twarz i ręce posiniaczone, a włosy dalekie były od ładu. Strach było pomyśleć o tym co mogły jej zrobić ungory w trakcie uprowadzenia.

- Bogowie, Kristen! - Zalany krwią młodzieniec wydał z siebie zduszony zdumieniem krzyk. Doskoczył do młodej kobiety i zamknął ją w ciasnym uścisku. - Dzięki Ranaldowi że przeżyłaś! To ja, Kas, poznajesz? -

Dziewczyna cofnęła się gwałtownie od chłopaka. Sprawiała wrażenie oderwanej od rzeczywistości, niezdolnej do jakiegokolwiek kontaktu. W jej oczach widać było pewną dzikość, strach, a może nawet szaleństwo. Patrzyła na Kasimira swymi wielkimi, czarnymi oczami, tak jakby nie mogła go poznać. Jakby to była zupełnie inna osoba, niż ta jaką grabarz znał od wielu lat. Dopiero po chwili dostrzegł w jej spojrzeniu przebłysk zrozumienia, dziewczyna zachwiała się i runęła do przodu prosto w objęcia grabarza, który przez chwilę myślał, że straciła przytomność. Opierając głowę o jego prawy bark, mruknęła cicho, ledwie słyszalnym głosem:
- Zabili Matthiasa - Powiedziała mając na myśli chłopca, który był jej przyrodnim bratem, a którego zimne ciało Magnus obejmował pod drzewem wisielców.
- Wciąż mają Elsę… - Z tymi słowami, Kasimir wyczuł jak młodą kobietę opuszczają resztki sił. Elsa była najmłodszą z adoptowanej trójki dzieci i to jej najwięcej swojego czasu poświęcała Kristen.

- Ćśśś, maleńka, Jesteś już bezpieczna. - Kas zdjął z ramion futrzaną pelerynę i okrył nią dygoczące ciało dziewczyny. Jego spojrzenie błyszczało od z trudem powstrzymywanych łez nieopisanego smutku, ale też ulgi, że ktoś przeżył, a wysiłki Schulza i reszty nie idą na marne. - Twój ojciec przeżył atak, Kristen. Wyruszyliśmy, by was odnaleźć. Nie ma go tu z nami, ale… zrobię co w mojej mocy byście się znów spotkali. - Jeśli Magnus jeszcze żyje, dodał w myślach grabarz. Ale nie miało to znaczenia - trochę nadziei, choćby fałszywej, być może doda kobiecie sił. Młodzieniec nie miał wątpliwości, że nie jest to już ta sama Kristen którą znał.

Tymczasem Lambert rozmawiał z resztą kobiet, które były w niewiele lepszym stanie od Kristen. Nie dowiedział się od nich zbyt wiele, więc nie wyglądał na zadowolonego. Nie miał jednak zamiaru porzucić je w środku lasu, gdyż nie pozwalała mu na to jego niezachwiana wiara w boga-imperatora. Po chwili podszedł do Kasimira i półprzytomnej Kristen.
- Będziemy musieli ruszyć dalej. Przygotuję kobietom napar leczniczy. Powinien wzmocnić ich nadwątlone siły, ale po wydostaniu się z lasu zabierzesz je do najbliższej wioski.

Grabarz otworzył usta by zaprotestować. Wszakże chciał iść dalej z kapłanem i jego najemnikami! Czy nie okazał się wartościowym towarzyszem? Po chwili jednak uspokoił się i pokiwał głową, gdy rozum przejął kontrolę nad dumą i żądzą zemsty.
- Dziękuję, bracie Lambercie. - Kas wiedział, że klecha wiele ryzykuje zgadzając się na pomoc kobietom. Równie dobrze mógł go tu zostawić z nimi samego. Mimo to grabarz był zaskoczony tym, że decyzja kapłana pozostawiła w jego ustach gorzki posmak. Czyżby aż tak bardzo pochłonęła młodzieńca chęć przelania krwi swoich oprawców, że przekłada ją nad ocalenie swoich własnych pobratymców? - Tak zrobię. - Powiedział krótko, sięgając do plecaka by po chwili wydobyć z niego jedzenie i wodę dla uratowanych kobiet. Przygryzł wargę, uświadamiając sobie jak bardzo dodatkowa trójka wpłynie na uszczuplanie ich dość mizernych zapasów. - Ty też powinieneś zastanowić się nad zajściem do wioski, Lambercie. Jak bardzo nadłożylibyście drogi? Na drogę w góry będą potrzebne zapasy i dodatkowy rynsztunek. - Spytał, rozdając kobietom kęsy czarnego chleba i podając Kristen bukłak z wodą.

- Na razie nie chcę o tym myśleć. Jak wydostaniemy się z lasu to postanowię. - Odpowiedział Lambert i były to szczere słowa. Wiedział, że z zapasami coraz gorzej, ale nie mógł pozwolić zwierzoludziom splugawić artefakt Sigmara. Choćby miał przymierać głodem.

Tymczasem Wilhelm, który (wbrew swemu zwyczajnemu popędowi do kobiet) ulotnił się zaraz po wyciągnięciu ocalałych z klatki, wygramolił się z jednego z namiotów zwierzoludzi. Szelmowski uśmiech na jego twarzy zdradzał, że mimo wszystko najemnicy nie wyszli źle na tym napadzie. W prawej ręce trzymał nowy łuk wyglądający o wiele lepiej niż ten, którym się do tej pory posługiwał, zaś przez plecy przewieszony miał dodatkowy kołczan. W lewej ręce trzymał natomiast niewielki worek.
- Ktoś coś mówił o zapasach? Tutaj mam tu prowiant i wodę na co najmniej dwa dni - Powiedział, po czym rzucił z znalezisko grabarzowi. - Masz. Sam mam jeszcze spory zapas, a twoim przyjaciółkom zdecydowanie przyda się teraz coś do jedzenia.

Kas uśmiechnął się i odebrał od blondyna zapasy, wstając i ściskając mocno jego prawicę.
- Dziękuję, Wilhelmie. Jesteś dobrym człowiekiem. A to chyba twoje. - Chłopak oddał blondynowi jego garłacz, który wiernie przysłużył mu się w bitwie. Trochę bardziej zaskoczyła go reakcja Lexy na uratowanie kobiet. Najemniczka rzucała przekleństwami i zachowywała się w karygodny sposób. Kasimir kiepsko rozumiał kobietę nawet kiedy próbowała porozumiewać się z reikspielu, ale nie miał wątpliwości co do znaczenia wypluwanych z nienawiścią słów. Nie powiedział nic, zajmując się dalej oswobodzonymi wieśniaczkami, ale reakcja Lexy zaprzątała jego myśli. Czyż nie widział jej oddającej swoją pelerynę tej kisleviance? Jak jej tam, Katarinie? Czy nie próbowała powstrzymać młota Lamberta, gdy ten mordował Thravara? Teraz natomiast zachowywała się jak humorzasta, no cóż, harpia. Kas uświadomił sobie, że czasem zapominał o tym, skąd pochodziła. Ludzie z Norski byli notorycznie barbarzyńskim, krwiożerczym i samolubnym ludem. Na dalekiej północy, pragmatyzm i dbanie o własne dobro są warunkami przetrwania - obrona słabszych czy okazywanie łaski jest przeciwne wszystkiemu, co Norsii sobą reprezentowali. To pewnie te cechy sprawiły, że stali się idealnym narzędziem dla wykonywania woli Bóstw Chaosu, których szepty i życzenia niósł zimny, ostry wiatr.

Kas pamiętał inwazję lorda Mortkina na Ostland. Nie miał jeszcze dziesięciu lat, ale widział niekończące się strumienie uchodźców - kalekich, brudnych, o martwym spojrzeniu wypalonych okropnościami umysłów. Cała prowincja spłynęła wtedy krwią tysięcy niewinnych dusz, zmasakrowanych przez Mortkina za zniszczenie Ulfennik, wsi z której pochodził, przez Olega Von Raukova, które to było odwetem za wcześniejszą inwazję z Norski. Ostlandczycy i mieszkańcy Norski żywili do siebie szczerą nienawiść - Ostland, jako jedna z najbardziej wysuniętych na północ prowincji, był obiektem napaści i łupieżczych wypraw dokonywanych przez ludy północy jeszcze przed czasem Sigmara. Mortkin wybił populację prowincji niemal do nogi i sam spłonął w zgliszczach Volganof, ale opowieści o łamiących umysły okropieństwach tej inwazji długo jeszcze będą żyć w sercach ostlandczyków. Kto wie, czy zwierzoludzie z którymi teraz walczyli nie byli pokłosiem krucjaty Mortkina, która pierzchła w Las Cieni po jego śmierci i rozbiciu przez armię Imperium? Kto wie, czy Lexa nie brała w niej udziału, mordując ostlandczyków i paląc ich miasta, zanim złoto nie przestało płynąć? Kasimir uśmiechnął się pod nosem na te teorie spiskowe, ale postanowił mieć oko na nieprzewidywalną norsmenkę. Tak jak jego topór, była narzędziem. Przydatnym, ale w cudzych rękach twoje własne ostrze nie będzie miało skrupułów by odnaleźć twoje serce.

- Lambercie, czy i mi pomożesz opatrzyć rany? - Chłopak przypomniał sobie nagle o własnych obrażeniach, a następnie zwrócił się do uratowanych. - To jest Wilhelm i Lexa, dwoje walecznych śmiałków. Wspólnie zabili już tabun zwierzoludzi. - Młodzieniec przedstawił kobietom swoich wybawicieli. - A to brat Lambert, rycerz i kapłan w służbie Sigmara, na świętej misji. Przybyli do wioski rankiem po ataku. Zmierzamy w stronę Gór Środkowych, by dopaść naszych oprawców. Po drodze znajdziemy dla was jakieś bezpieczne schronienie, dobrze? Ale niedługo będziemy musieli ruszać. Wiem, że nie będzie wam łatwo, ale nie mamy innego wyboru. - Kas podniósł porzuconą przez Lexę kuszę i wyciągnął jej kolbę w stronę Kristen z wyrazem determinacji na twarzy. - Magnus zabierał cię czasem w las, prawda? Będziesz musiała o siebie zadbać. - Rzucił krótko, ale jego mowa ciała była uspokajająca. Przez myśl przeszło mu, że w niewoli Chaosytów któraś z kobiet mogła zostać skażona plugawym wpływem Spaczni. Mówiło się o ocalałych z bitew z Chaosem żołnierzach, który z pianą w ustach rzucali się na swoich dawnych towarzyszy. Gdyby doszło do takiej sytuacji... czy Kas będzie dość silny, by ukrócić ich cierpienie?
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 05-04-2016 o 17:27.
Krieger jest offline