Zachciało się darmowej strzelnicy, to teraz cierpiało ciało... co prawda nienależące do Ortegi, ale zawsze jakieś - z jednego zespołu, wiec miała już porządna podstawę do narzekania. Jako że zajmowanie rannymi irytowało czarnowłosą monterkę mniej niż konieczność użerania się z Morrisonem, śmierdzącym szczurem i całą pieprzoną otoczką wycieczki na którą jechać nie chciała, ale kazał jej przełożony, zajmowała się właśnie tym. Przy okazji jaka to była oszczędność amunicji, nerwów...
- Nie wierć się do jasnej cholery, bo ci zaraz nogę utnę i się skończy dzień dziecka! - ofukała Tima patrząc na ślady zębów odbite w skórze uda. Przydałoby się coś przeciwko wściekliźnie, po tych pieprzonych kundlach mogli się spodziewać wszystkiego co najgorsze. Może pechowy robotnik wykpi się raptem zwykłymi sznytami, zamiast zakażeniem, martwicą i śmiercią, ale Sam lubiła zawsze zakładać najgorsze rozwiązanie. Pasowało do jej wysoce rozwiniętego optymizmu, radości życiowej i ogólnej empatii na poziomie podkładki pod śrubę.
- Będzie trzeba sprawdzić te kundle. Mogą być chore. Głupio by było żebyś nam zszedł przez taki drobiazg, no nie? - podniosła pacjenta na duchu po swojemu i zaraz skrzywiła się jakby zagryzła plaster cytryny. Patologia, hańba, ujma na honorze i do tego jeszcze rwało ją w plecach. Musiała krzywo spać, albo monterkę zawiało. Ewentualnie wychodziły długoterminowe skutki poprzedniej strzelaniny z miejscowymi jełopami, nieodpowiednia faza księżyca, choroba świętego wita lub zwykły pierdolec przewlekły.
- Skończę twoje kopyto, zamkniesz się w ciężarówce, a ja pójdę do reszty naszych - burknęła, sięgając w międzyczasie po środki do odkażania.
Wszystko sprzeniewierzyło się przeciwko Sam od samego rana - teraz wiedziała to na pewno.
Ewentualnie mieli dziś poniedziałek.