Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2016, 23:33   #125
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jatka zaskoczyła wszystkich. Włącznie z Portnerem, który przecież spodziewał się oporu. Ale idąc w kolumnie najemników wypatrywał między skałami pokrak Faith. A tu… Cholerny mech hybrydowy… Nawet przez chwilę o tym wcześniej nie pomyślał. Jakby podświadomie za pewnik wziął rewelację Beswicka o mutantach…

Zasłonę znalazł jeszcze zanim o niej pomyślał. Szybki rzut oka… Rodriguez szczęśliwie też. I sukinsyn nie zapomniał przy tym o Monice. Portner mógł skupić się na wirujących w powietrzu ostrzach i terkotaniu miniguna...
Ludzie Setha ogniem odpowiedzieli z opóźnieniem. Faith zdążyła rozchlastać kilkoro betelczyków. Zdawała się nie wybierać swoich celów w jakiś specjalny sposób. Decydowała chyba bliskość i prawdopodobieństwo trafienia. Czuła się pewnie…
A potem Bob przełamał jej hegemonię ładując w metaliczne bebechy dwucalowy pocisk. Mech zachwiał się. A zaraz potem poleciały serie z broni maszynowej. Portner miał tylko chwilę na wybranie stron.

W dupie miał dawnych kompanów. Krecha na wszystkich. Nie z zemsty. Za zasługi. Nie żeby jemu, czy Monice się nie należały. Roztaczane w przypływie wizji śmierci romantyczne wizje miały w sobie teraz tyle realizmu co świat sprzed końca. Tornado dwojga przyjaciół. Bzdura. Ale wszystko po kolei. Najpierw Seth. Brigsby nadal miał ze sobą prochy Moniki na wypadek gdyby te z plecaka nic nie dały. I Portner planował go zwyczajnie wykrwawić z ludzi. A potem Love i Faith. Problem polegał na tym, że napuszczanie na siebie przeciwników niesie za sobą oczywiste ryzyko…

Faith przegrywała. Po wstępnej rzeźni, jej działko słabo sprawdzało się w ostrzale zasłoniętych najemników, a na dystans trzymał ją sztucer Boba. Portner bez żalu zaczął wywalać w nią magazynek…

- Aiden!

Eddie? Chłopak mimo słyszalnej w głosie paniki, właśnie przemieszczał się między kamieniami, osłaniając się ostrzałem.
Portner pokazał mu gestem by ten się schował, ale nie odniosło to skutku. Kurwa mać. W ułamek sekundy podjął decyzję i ostrzeliwując się zmienił zasłonę kierując się do chłopaka…

***

- Co ty tu w ogóle robisz???! - syknął uchylając się pod pryskającymi z boku załamu odłamkami jakie wzbiła seria z miniguna. Młody zaczął coś szybko opowiadać. Słabo go słuchał, biorąc jego słowa za kolejny napad paniki. W końcu przerwał mu w połowie słowa - Słuchaj mnie. Tam na dole został cały konwój Setha. Bez obstawy. Uruchom co możesz i zbierz ilu się Bethelczyków, niech stąd spierdalają. Gdzieś tam musi też być Dhalia. I Fala zniknęła mi z oczu… Dasz sobie radę chłopaku. A potem czekajcie na nas z Rothsteinem. Koniecznie żywym. Jeśli… - kolejna seria obróciła połowę ich zasłony w piach i zmusiła obu do padnięcia plackiem na skały. Aiden syknął boleśnie i wykaszlawszy pył, spojrzał na prawą rękę, po której zaczęła suto ciec krew. Ciężka giwera zawisła mu bezwładnie w dłoni. A potem huknął granat. Jeden… drugi…

Zgrzyt poharatanych mechanizmów oznajmił kolejną przemianę. Faith. Suka zwiała.
- Co to kurwa było??? - Rodriguez podnosił się ze swojego załomu oglądając z wkurwem w oczach cięcie na boku, które przy okazji rozpieprzyło mu ukochany pas amunicyjny.
Portner wcisnął Eddiemu damę karową do łap.
- Spierdalaj - syknął.
Po czym wstał ciężko.
- Cholera… Widziałem już ją w Bethel. Byłem pewien, że jest mutantką. Ona i Love. Pierdolniętą mutantką.
- Jebany Moloch - Seth splunął pod buty i zmienił magazynek. Nieźle oberwał.
Straty były większe. Piach gryźli Wielebny, Sam i Dell. I wszyscy Bethelczycy poza Rothsteinem i Eddiem. Najlepiej trzymał się Bob który jeszcze teraz zafundował Faith na pożegnanie uszkodzenie jednego z odnóży. Trzy sekundy. Tyle minęło czasu między wystrzałem, a potknięciem mecha. Ospowaty snajper uśmiechnął się. A Eddie i Portner patrzyli na jeszcze jednego trupa. Teksańczyk.
Rodriguez miał już w nosie pilnowanie i trzymanie Moniki na dystans od Portnera. Wcisnął mu ją i zaczął łatać bebech.
Szczęka Portnera zacisnęła się mocno. Smród choroby był mocno wyczuwalny. Popatrzyli sobie w oczy, choć Aiden nie był pewien, czy jej spojrzenie było świadome. Jeszcze godzina. Może dwie. Nie więcej. Uda się. Uda.
A jak nie to jak mu bóg miły, oboje odejdą stąd z wieeeeeeeelkim hukiem.
Pozwolił jej zawisnąć na swoim prawym ramieniu. Lewym przeładował wyciągniętego z martwych rąk Wielebnego, karabin Rugera.
- Faith chroni Love’a. Trzeba ją dobić. - stwierdził.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline