Wątek: Wojna o Miguaya
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2007, 10:58   #45
Aivillo
 
Aivillo's Avatar
 
Reputacja: 1 Aivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnie
Słońce najpierw nieśmiało, powoli wystawiało pierwszy promyk, ale zaraz nabrało odwagi i z impetem wygoniło swego nocnego zastępce za góry i lasy. Miasto budziło się do życie. W Kreuam wschód słońca oznaczał automatycznie początek pracy. Słychać było rozpalanie kowalskich pieców, chichoty dziewcząt idących do zakładów tkackich, szuranie mioteł i oburzenie starszych pań, które nie mogły pojąć "jak te frywolne pannice mogą chodzić bez wstążek i wianków". Lisbeth Cross i Alexsander Palladin jechali w ciszy przyglądając się porannym krzątaninom ludości. Niektórzy przystawali i patrzyli z zaciekawieniem na błyszczące w świetle zbroje i bogate płaszcze. Mali chłopcy pod sklepem z owocami prowadzili wojnę na drewniane miecze, gdy ujrzeli nadjeżdżający nie mogli nadziwić się prawdziwemu orężu wydając przy tym smutne westchnienia i odgłosy podziwu. Jeden z nich stanął przed wszystkim i oświadczył, że "jak dorośnie też będzie takim żołnierzem i będzie miał prawdziwy miecz, a nie drewniany". Koledzy skwitowali to śmiechem zawstydzając malucha, ale po chwili wszystko zapomnieli i bawili się dalej. Zegary biły czwartą, świt powoli zamieniał się w dzień. Lisbeth nagle zaczęła popędzać swojego wierzchowca.
-Po co tak pędzisz? Jeszcze staranujesz jakiegoś człowieka po drodze- rzekł z naganą mężczyzna.
-Powiedzmy, że robię sobie małe wyścigi- odpowiedziała figlarnie i popędziła konia. Palladin zaczął ją gonić, bardzo szybko zrównał się z nią:
-To nie honorowo nie poczekać na drugiego zawodnika! Teraz spróbuj mnie dogonić!- krzyknął w pędzie.
„Jak dziecko”- pomyślała kobieta, ale ruszyła w ślad za pułkownikiem. Zdziwieni gapie, myśleli, że stało się coś niedobrego i załamywali ręce. Jedna starsza pani mająca problemy z chodzeniem usiłowała przejść na drugą stronę i wtedy dopiero zauważyła żołnierzy. Padła na kolana modląc się do wszystkich bogów o życie, a Lisbeth przeskoczyła ją z impetem i krzyknęła przy tym:
-Przepraszam najmocniej!
Ta chwila nieuwagi mało co nie kosztowała jej zderzeniem z wozem, którym przewożono drób. W ostatnim momencie trzeźwy manewr uratował ją od najgorszego. Alexander widząc to zaczął się głośno śmiać z towarzyszki i przez to sam ledwie uniknął staranowania stoiska z warzywami. Zbulwersowany kupiec już chciał pokazać gagatkowi gdzie jego miejsce, lecz kiedy zobaczył pułkownika schował się spowrotem za wielkie skrzynie. Dalej droga była już prostsza, bo teren wokół koszarów był w tylko niewielkim stopniu zaludniony. Tu właśnie miała rozstrzygnąć walka. Na początku mężczyzna był na zdecydowanym prowadzeniu jednak pod koniec kobieta zaczęła zbliżać się niebezpiecznie i już miała go wyprzedzić kiedy to ukazała się przed nimi brama i musieli zakończyć swój wyścig.
-Uff, twój wierzchowiec chyba na długo zapamięta sobie ten dzień- powiedział pułkownik i posłał figlarny uśmiech do towarzyszki.
-Wzajemnie- mruknęła Lisbeth i wybuchła śmiechem.
-Opanuj się, zobacz gdzie jesteśmy- syknął mężczyzna chociaż śmiech również jemu kręcił się w kącikach ust. Kobieta umilkła i przybrała swój rzeczowy wyraz twarzy. Zbliżyli się do bramy gdzie strażnicy kłaniając się nisko powitali ich i otworzyli wejście. Pułkownik zszedł z konia i podbiegł by pomóc zsiąść Lisbeth. Ta wprawdzie podała mu rękę ale powiedziała grzecznie, że świetnie radzi sobie bez niczyjej pomocy.
Wkrótce nadszedł stajenny i zabrał wierzchowce, aby je wyczyścić i napoić, a wojacy skierowali się ku dziedzińcowi kwatery. Kobieta idąc poprawiała trochę rozczochrane kosmyki i co chwila dotykała czoła wykrzywiając twarz w grymasie bólu. Alexander zauważył to kątem oka i nie mógł oprzeć się małej naganie:
-Mówiłem Ci, że masz za słabą głowę na gorzałkę w twoim przypadku piłbym tylko rozcieńczone wino.
Lisbeth zmierzyła go agresywnym spojrzeniem i już miała na języku odpowiednią wypowiedź kiedy to podszedł do nich jakiś szary żołnierz. Stanął na baczność i krzyknął:
-Witam pułkowniku Palladinie i kapitan Cross!
Kobieta skrzywiła się i rzekła ostro:
-Do rzeczy kapralu...
I ponownie zaczęła rozcierać palcami swoje skronie co nieco speszyło mężczyznę.
-Czeka na panią kapitan od czwartej kilkoro ludzi, mówią, że są z pani oddziału.
Kobieta nieco otrzeźwiała.
-Ach, prawie bym zapomniała. Pułkowniku może zechce pan pójść ze mną? Pokażę panu jacy to ciekawi ludzie zaskoczyli mnie wczoraj w karczmie.
-Z miłą chęcią pani kapitan- odpowiedział mężczyzna i ręką odprawił żołnierza. Lisbeth go jednak zatrzymała.
-Kapralu mam do pana pewną sprawę- zaczęła. –Zgłosił się do mnie wczoraj człowiek o imieniu Veibat, o ile dobrze pamiętam i powiedział, że dostał trzy lata służby za drobne kradzieże. Sprawdź go, bo nie do końca jestem przekonana, że mówi prawdę.
-Tak jest pani kapitan!- odpowiedział żołnierz i skierował się ku budynkom koszar.

--------------------------------------------------------------------------

Jesteście wszyscy na dziedzińcu i podpieracie ściany budowli mieszkalnych, kiedy zauważyliście rudowłosą kobietę ustawiliście się w szeregu i czekaliście aż się do was zbliży. Całkowicie zaskoczył was widok mężczyzny, który był najwyraźniej wyższy stopniem od kapitan Cross. Wyglądał nawet na generała, tyle, że był nieco za młody. Przyglądaliście się mu ciekawie, kiedy to oboje podeszli do was. Widok Lisbeth nie zaliczał się do najlepszych. Potargane włosy i skrzywiona buzia oznaczały niewygodną noc. Ale nie odzywacie się, czekacie na słowa przełożonego.

-----------------------------------------------------------------------

-Witam drodzy rekruci. Jak widzę, wszyscy na poważnie wzięli moje słowa i stawili się punktualnie. Bardzo się cieszę- zaczęła kobieta.
-Przedstawiam wam oto pułkownika Alexandra Palladina. Jest on głównym dowodzącym oddziałów Miguaya w Kreuam i przyszedł pooglądać wasze dzisiejsze zmagania. Wprawdzie mówiliście mi wcześniej coś o sobie, ale nie wiem dokładnie jaką profesję wyznajecie. Oprócz Anny, która jest medykiem i Janosza, który służył w leśnych oddziałach- kontynuowała.
Na słowa „leśny oddział” Alexander zaczął wypatrywać w was owego Janosza.
-Słyszałem bardzo dużo o Wesołej Kampanii i leśnych zwiadowcach, ale nie miałem nigdy z żadnym do czynienia, no z wyjątkiem kapitan Trevaller. Słyszałem, że wszyscy zostali wymordowani niedaleko Czarnej Wody- powiedział zaciekawionym głosem. Lisbeth skinęła na Janosza, aby odpowiedział pułkownikowi o tym co się tam wydarzyło. Sama była tego niezwykle ciekawa.
 

Ostatnio edytowane przez Aivillo : 04-05-2007 o 12:41.
Aivillo jest offline