Złapał za coś twardego i dość topornego. Będzie do ratowania życia jak znalazł - przebiegło mu tylko przez myśl. Zamachnął się parę razy, przy każdym ciosie coraz mniej entuzjastycznie. Ratowany nie powinien tyle stękać i wić się z bólu. Coś tu nie grało.
Świergotka podniosła się z ziemi, zaś Partridge rozłożył jowialnie ręce.
- Nic ci nie jest o pani. Chyba zasłużyłem na całusa.
Skądkolwiek pochodziła Lucyna, w jej środowisku pocałunek oznaczał rąbnięcie w szczękę tak mocne, że dwa trzonowce na stałe wkomponowały się w runo leśne. Partridge wyrżnął o ziemię, znacząc w niej otwór godny porządnego rowu melioracyjnego. Ah, gorący temperament czarodziejek. Jak tu nie kochać tych boskich stworzeń?
- No dobfa, jestefmy kwita - odrzekł, przykładając pancernika do obolałego policzka.
Goblin wszedł im nagle w słowo, proponując przejście kopalniami. Ta opcja nie była wcale głupia. Może miało się obejść bez kompromitującej ucieczki. Z drugiej strony, zastanawiał się dlaczego ten kurdupel w ogóle chciał im pomóc. Dotychczas w żaden sposób nie był wobec nich zobowiązany.
- Groty to nie mój klimat. Kojarzą mi się z krasnoludami, a te z toporem wetkniętym w głowę. Przynajmniej do tego przyzwyczaiły mnie klany sąsiadujące z moją ojczyzną. Ale faktycznie lepsze to niż węże błotne czy orkowie. Jedźmy, nikt nie woła. Znaczy chodźmy - zachęcająco wskazał na Lucynę, mając nadzieję że nie szykuje się ona do kolejnego ciosu.