Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2016, 18:53   #39
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
wszyscy
Upiorne wyliczanki co chwila przerywał dziwny dźwięk, dobywający się z głębin piersi Martusiowego Dyjamenta. Srebrzysty basior usilnie pragnął i próbował zawarczeć na topce, ale go rozbójniczka za skórę na karku twardo trzymała przy sobie, przez co z wilczej gardzieli ulatywało zirytowane gulgotanie, jakby pęcherzyki powietrza z bagna szły.
– Te topczyki to zwyczajnie wstydliwe takie, czy sromają się, żeś im łomot spuściła? – odezwała się nagle Marta, jej głos jej samej wydał się nienaturalny. Cichy jakiś taki i stłumiony. A przecież sama była potworą na mokradłach straszącą.
– Zwierzęta ich nie bardzo interesują… chyba że się wielce nudzą. Ale skoro są ludzie to konie zignorują – odparła Swartka. – A co do ataku to uderzą prędzej czy później, jak znudzi im się patrzenie. One są deczko… niespełna rozumu, targane przez wewnętrzne demony… tak mówił klecha przed bodajże pięćdziesięciu sześciu, a może siedmiu laty, który przyszedł je stąd wypędzić. Utopiły go.
– Niewdzięczniki.
– Może nie lubią krzykaczy...
– ...albo gości.
– ...alboć klechów – dorzucił beztrosko husarz.

Marta przeszła jeszcze kilka kroków, dłonie na drzewcu włóczni zacisnęła. W rytach ciętych głęboko w dębinie krzepła pomału krew. Jej krew. Krew Ojcowa. Błyszczącymi czerwono oczami potępieńca wodziła wampirzyca po mokradle. Starszy Bilecki trzymał się po jej prawicy i tak blisko, jak tylko mógł bez włażenia jej na kark. Dyszał ciężko jak niewiasta, co zległa rodzić, i co jakiś czas znak krzyża kreślił trwożliwie. Za każdym razem inną ręką i w inną stronę, ale z wielkim oddaniem człeka prostego, lecz przezornego, co i Bogu, i diabłu duszę obieca, byle powłokę doczesną we względnej całości zachować. Rozbójniczka dłonią, w której włócznię dzierżyła, tknęła go w ramię dla dodania otuchy i szepnęła ciszej niż tchnienie do idącego przed nią Zacha.
– Jakby ja tu straszyła... to bym groblę, drogę jedyną, podkopała... Na zasadzkę. Nie lepiej my lekcy przodem, przed ciężkozbrojnymi?
Oczywiście, nie tylko do tych jednych uszu musiało to dotrzeć.
– Jeno one nie takie bystre... – stwierdziła Swartka, a Wilhelm rzekł polubownym tonem. – Jeśli taka twa rada to… jeśli Zach tak również postanowi, nie widzę problemu.–
– Wybornie – błysnął białym zębem Węgier. – Bo jakbyś go dojrzał to byśmy pewnie nie poszli…
Skinął na Mikę, sam w karabelę się uzbroił i przodem ruszył. Marcie ciszej odparł.
– Nie rozłaźmy się.

Ruszyła, nim słowa zdążyły wybrzmieć, tempo do kroków Patrycjusza dostosowując bez udziału myśli niemal. Rzuciła w bok pospieszne spojrzenie na Francuza, schronionego za murem okutych w stal piersi Koenitzowych zbrojnych. Bilecki u jej boku przestał dyszeć i się przeżegnywać, a zaczął szczękać monotonnie zębami. Wszedł w kolejną fazę strachu i niebawem doprowadzi się bez niczyjej wyręki do ostatniej, którą Marta lubiała najbardziej, bo była dowodem tej krwi, co ją w żyłach, choć rozcieńczoną, miał nadal. Warchoł bladł wtedy jak nieboszczyk na marach, usta siniały mu śmiertelnie. Nie kulił się już, Boga ani bogów nie wzywał, nie drżał i nie uciekał. Rąbał szablicą i czekanem w zapamiętaniu, zaciekle i niepowstrzymanie, szedł do przodu jak taran.
– Słyszał pułkownika?
– T-t-t-t-t-t-t-ta-ta… – zaszczękał Bilecki w odpowiedzi.
– To się słucha.
Koenitz stoicko rozejrzał się dookoła i rzekł stanowczo:
– Nie okazujmy strachu, to ich pewnie zachęci.

Francuz jadący tuż obok niego nie wydawał się za bardzo przerażony ani też zaintrygowany. No... może troszeczkę zaciekawiony. Swartka ostentacyjnie ignorowała obecność potworów, pogwizdując pod nosem, by zagłuszyć szaleńcze szepty stworów, które ją wyraźnie drażniły. Bożogrobcy zaś wraz z Jaksą jechali powoli, obserwując zachowanie stworzeń. W dłoni wampira przesuwały się koraliki różańca, a usta układały się do bezszelestnej modlitwy. Marta pociągnęła Zacha za łokieć. Zapatrzył się na nią, gdy dawała mu nieme znaki. Ruszył za wysuniętą ku przodowi Swartką.
– Nie goń w pojedynkę, gołąbeczko – mruknął do niej. – Trudniej mi cię będzie z opałów wyciągnąć, jak mi z oka znikniesz.
 
Asenat jest offline