Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2016, 21:20   #40
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
wszyscy c.d.

Podczas gdy wyprawa powoli poruszała się do przodu, z tyłu dołączyli do jej orszaku spóźnialscy. Mości Kryński, z siedzącą przed nim Zofii, i wyraźnie niepocieszony Rozciecha. Ten pierwszy energicznie pomachał towarzyszom na powitanie.

– Dobry wieczór, przyjaciele! Wybaczcie spóźnienie.

Zofia nie odezwała się słowem. Zamiast tego przyglądała się dzieciom. Jakikolwiek entuzjazm jaki czuła do tej wyprawy szybko wyparował, i po chwili jasne się stało że najchętniej kazałaby Kryńskiemu zawrócić konia.

Zamiast tego spuściła wzrok, próbując zignorować makabryczną piosenkę.

- Miło że waćpanna do nas dołączyła. Martwiłem się o nią.- rzekł dworskim tonem Koenitz kierując swe słowa o Zofii.

Zofia wymamrotała coś niemrawo, nie podnosząc wzroku.

– To jaki jest plan Panie Koenitz? – zagadnął zamiast tego Kryński. – Czego spodziewamy się znaleźć na wyspie?

- Miejsca na duże ognisko i umieszczenie ludzi i zwierząt w środku, my zaś przyczaimy się na obrzeżach. Nasza przewodniczka twierdzi, że stwory powinny nas zignorować, gdyż zimnych nie topią, więc pozwolimy im nas minąć, a potem zamkniemy pułapkę.-

Zach wysunięty sporo na przód w ślad za przewodniczką obejrzał się na przybycie Zosi i przywitał ją kurtuazyjnym skinieniem.

- Rozpalajcie rzeczony ogień, nie ma na co czekać - spojrzał na zakutych w stal rycerzy Koenitza.

Zofia szturchnęła swoje wojownika i wskazała głową na francuza. Kryński posłusznie zrównał z nim konia.

– Um, przepraszam Panie… – zaczęła cicho. Znów zapomniała czyjegoś imienia. – Wiem że pewnie już na to za późno… Ale… Czy nie ma jakiegoś… Rytuału… Który pozwoliłby im… Przejść na drugą stronę… W bardziej bezbolesny sposób?

-Nasz uczony kolega stwierdził iż te pokraki to… nie są dzieci, a ich puste martwe ciałka opętane przez złe duchy. Duszyczki owych niewiniątek… ponoć już dawno przeszły do Pana w niebiesiech.- wyjaśnił uprzejmie Wilhelm.

Wampirzyca wydawała się tą informacją minimalnie… Być może nie podniesiona na duchu, ale mniej przygnębiona.

Martowy warchoł zrobił się jednolicie biały na gębie, co wampirzycę wprawiło w wyraźnie dobry humor. Puściła kark Dyjamenta, żeby Bileckiego po ramieniu poklepać. Koenitzowym rycerzykom biedzącym się nad draską kawał kory brzozowej zza pazuchy dobyty podała i stanęła na powrót za Węgrem i przewodniczką. Paznokciami drapała po drewnie włóczni i nuciła jakąś węgierską melodię. Nad wyraz fałszywie.


Dotarli na miejsce, które kiedyś było osadą ludzką. Płaska przestrzeń usypana z ziemi pośrodku bagnisk, z gdzieniegdzie widocznymi kamiennymi pozostałościami po fundamentach. Osada była kiedyś spora… mogła składać się nawet z czterdziestu budynków. Koenitz zarządził usypanie stosu z chrustu i jego ludzie szybko się do tego zabrali. Marcel oddalił się nieco stosu, tak jak i sam Ventrue. Gdy stos zapłonie, instynktowny lęk przed odstraszy Kainitów od centrum wyspy. Z czego i Tremere i Ventrue zdawali sobie sprawę.

- Proponuję ustawić się na granicy obszaru… każdy z nas wybierze sobie swój kawałek ziemi do obrony. Przepuścimy stwory do środka obszaru i wtedy dopiero zaatakujemy.- zaproponował Wilhelm pozostałym spokrewnionym.

Jaksa kiwnął głową i rzekł:

- W takim razie ja pilnuję wschodu.

Zsiadł z konia. Odwiesił kopię i tarczę, które świetnie sprawdzały się z konia, jednak na ziemi były wyjątkowo nieporęczne. Ruszył na wskazaną pozycję.

- Pani raczy? - Milos zajął miejsce po okręgu obok krzyżowca i Swartce wskazał punkt nieco dalej. Mice nakazał gestem iść ku centrum placu i rozpalanego ognia.

- Trzymaj się go - nakazała Bileckiemu Marta i popchnęła go lekko za odchodzącym Węgrem. Stanęła niedaleko Swartki. Nachyliła się jeszcze, by musnąć palcami wilczy grzbiet. Dyjamenta odsyłać do ogniska nie zamierzała. Basior krążył niespokojnie niedaleko niej, łbem w stronę moczaru zarzucał.

Zofia zamieniła jeszcze ze swoimi ludźmi parę słów, a potem zwróciła się do reszty wampirów.

- … To mi zostaje… Zachód? – Upewniła się. W ręce ściskała kurczowo łuk, a u pasa wisiał podarowany wcześniej buzdygan. Choć widać było że najchętniej nie użyłaby żadnego z powyższych.

- … Chciałam tylko powiedzieć… Powodzenia.

Otworzyła jeszcze usta, jakby miało to być zaczątkiem jakieś dłuższej podnoszącej na duchu przemowy, ale po chwili zamknęła je bez słowo. Odwrócił się i pośpiesznie podbiegła na swoje miejsce.

Koenitz i Marcel stanęli naprzeciw Gangrelek i Węgra… Wilhelm dokładnie na przeciw Zacha, a Tremere Swartki… Ludzie skupili się na podsycaniu coraz większego ognia pożerającego zgromadzony słów, a mamroczące utopce… zbliżały się. Zaciekawione mamrotały pod nosem swoje wyliczanki. Teraz już łatwiej je było policzyć, całą dwunastkę… zaciekawione zbliżały się do ludzi którzy skupili się w środku. Obecność wampirów nieco ich niepokoiła, zwłaszcza od Swartki zdawały się uciekać, ale… powoli podkradały się niezgrabnie w kierunku ognia i…

Teraz łatwiej można się było im przyjrzeć….ciałom będące pokraczną parodią ludzkich i twarzom nie mającym nic wspólnego z obliczami dziecięcymi.

Zach bacznie przyglądał się potworom, które ciągnęło ku żywym ustawionym wokół ognia. Odczekał aż wszystkie przekroczą wyznaczoną przez nich granicę, a przynajmniej do czasu aż któraś z maszkar nie rzuci się na ich ludzi. Nie wypatrywał sygnału, sam wybrał moment. Spalił własną posokę aby wzmocnić siłę. Skrócił dystans między jednym ze stworów, zaszedł go od tyłu i pewnym ruchem zamachnął się by ściąć łeb.
 
liliel jest offline