Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2016, 22:23   #43
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
wszyscy cd.

Milos pochował broń, przycisnął dłoń do rozoranego boku i doszedł wpierw do Marty.
- Całaś? - okiem łypnął na jej udo pokrwawione. Kiedy dłoń od brzucha odkleił po jego ranie nie było już śladu, zostały jedynie brudne zacieki.

Obróciła twarz ku niemu, posoką zbryzganą i odmienioną. Zza rozjarzonych czerwono ślepi patrzył ktoś obcy. Może nie zły, ale odległy i obojętny. Znów nad truchłem się nachyliła, rękę zanurzyła w jusze i w drewno włóczni wtarła. Zamamrotała coś niewyraźnie pod nosem, broń nagle odłożyła i znów głowę obkręciła ku Węgrowi.
- Z nożami? Ty go ubić chciał czy do łoża zaciągnąć? - zaśmiała się cicho. Zza paska wyciągnęła butelkę z ciemnego szkła, korek wyjęła i w zęby wsadziła, po czym do wyciskania posoki zaczęła się sposobić.
- Szabla mi prawie pękła, twarde gadziny - ubabranymi od juchy rękoma zaczesał osełedec i kroków kilka postąpił ku Zosi i Jaksie. - Jakżeś mówiła? Niksy?

Zofia dyszała ciężko, stojąc nieopodal jednookiego i ciała nieszczęsnego… Stwora, z którym przyszło jej walczyć. Wzrok miała trochę nieobecny, i zdawała się bardzo intensywnie ignorować fakt że zbryzgana była czarną posoką.
– Co? Tak, Niksy. Mama mi o nich mówiła. – spojrzała na niego niewidzącym spojrzeniem. – Powinno się z nimi… Tańczyć, czy coś, żeby je odegnać. Albo znaleźć ich instrumenty. Nie pamiętam. – wzruszyła ramionami i pociągnęła nosem.
Po czym natychmiast zasłoniła usta i odbiegła na bok. Odwrócona plecami do reszty zgięła się w bok i wydała odgłos jakby miała zwrócić wieczorny posiłek… Choć oczywiście nic takiego się nie stało.
Cała okolica śmierdziała plugawą krwią i spalenizną.
- Instrumenty? - Zach odwrócił wzrok nie patrząc na niedomaganie dziewczyny jakby chciał jej choć namiastkę dać prywatności. - Ktoś inny coś wie o owych niksach? Pod samym Krakowem i żadne wiły czy porońce ale trzeba nam potwory z obcych krain spotkać?
- Pfff… przecież mówiłam… to Utopce. -stwierdziła autorytarnie Swartka.- Trzeba wrzucić je do ognia i spalić.
- Spalić w istocie nie zaszkodzi - butem truchło trącił. - Mika, z mości Bieleckim powrzucajcie truchła w ognisko.
- … Myślę, że to Niksy... – zaprotestowała słabo Zofia, spoglądając przez ramię na Swartke. – Śpiewały jak przyjechaliśmy.
- Wiesz jak je odegnać? Na dobre?
- Są martwe… jak skończą w płomieniach nie pozostanie nawet wspomnienie po nich.- oceniła tubylczyni.
- Daj dziewczynie mówić - słowa Węgra zabrzmiały surowo i władczo. - Twoje rady zostały rozpatrzone, jej równie dobrze też można rozważyć.
- … Nie wiem… W bajkach zawsze było…. Ze trzeba zniszczyć instrument. – wyprostowała się powoli. Zapach wcale nie zelżał, więc zasłaniała nos rękawem. – Nie wiem… Może… Um. – rozejrzała się spanikowana, i jej wzrok spoczął na rozmawiającym z Sarnai LaCroixie. - … Panie Czarodzieju, jak Pan myśli?
- … że w starek bajędach i dziadów zgrzybiałych gędźbie po równo prawdy, przesady i blagi mieszka. - Zamiast Tremere odpowiedziała jej Marta. Rozbójniczka nadeszła cicho jak duch od skraju rozlewiska, na włóczni się wspierając lekko i kołysząc trzymaną za splątane kłaki głową ubitego stwora. Spod rozciętych pazurami hajdawerów wyglądało mocne, muskularne udo. - I że spróbować nam warto, choćby i po to, by wiedzieć…
Stanęła obok Swartki, czerep u swych stóp złożyła i zamilkła, ślepie w Węgra wgapiwszy nieruchomo. Uśmiechnęła się szybko i ulotnie, Swartki rękę swoją otoczyła, wnętrze jej dłoni opuszkami palców muskając.
- Jakże to tak… Kwiatuś paproci szukać chciała - tchnęła z rozbawieniem w ledwie widoczne w płowej czuprynie ucho. - Nie noc to świętojańska i mniej może czarowne i cel, i okolica. Ale pójdź ze mną. Wstyd na własnych błotach krakusom w igrach dać się wyprzedzić.
Węgier odwzajemnił Martowe intensywne spojrzenie. Zdawał się nie przejąć ni przytaszczoną głową, ni jej aparycją dziką ale kiedy się zaczęła do Swartki przymilać i z nią dłonie splatać wyraźnie Zach ogłupiał.
- Mówiłaś, że gdzieś tu wieś była? Jakieś budynki się po niej ostały? Warto by tam sprawdzić… - ruszył w stronę wody. - Nie wszystek można nosem, nawet najczulszym wywąchać. Jakbym ja był wodną paskudą to wiem gdzie bym skarby swoje ukrył.
Stanął na brzegu i odwrócony plecami do towarzyszy począł się rozdziewać. Zzuł wysokie buty, odrzucił pas z bronią, ściągnął szarawary. W blasku rozhajcowanego ogniska błysnęła ogorzała skóra, supły mięśni i ścięgien.
Rozbójniczka jakby w ziemię wrosła razem ze swym kijaszkiem, nie mrugała i gapiła się jak zaczarowana. Dopiero gdy do Węgra jego śmiertelny przyboczny dołączył i też się rozdziewać począł, zaśmiała się ochryple i Swartce całe widowisko szpicem włóczni pokazała. Na wypadek, gdyby jasnowłosa Gangrelka przegapiła tenże widomy dowód na to, że i ludek w kompaniji do zabaw skory, i niektóre pijawy mało zadęte własną ważnością.
- Bilecki, a bywaj tu. Powróz z kotwą weź, pułkownikowi szukać pomożesz - Marta niechętnie odwróciła się plecami do rozlewiska i na człeka swego ręką machnęła ponaglająco. Potem zaś ku Zofii się nachyliła z uśmiechem kota, który do spiżarki zakradł się i wie już, że śmietanki ochleje się zaraz niechybnie. - A nie mówiła mać twa, na jakich instrumentach owe niksy brzdękają? Gęśli szukamy, basetli czy bardziej piszczałek?
-Osada jeszcze w czasach piastowych, gdy herezyja unosiła łeb po chrobrowym panowaniu… Od tego czasu nic nie zostało. Jeno groble zostały i trochę belek i kamieni. Żadnych skarbów.- stwierdziła Swartka próbując naprawić jakoś swój łaszek. Koenitz zaś nie wtrącał się w dywagacje pilnują porządkowania pobojowiska i posyłając dwóch swoich do Brunona i Borutka, co by obóz zwijali z nakazem wymarszu. Dopiero zarządziwszy to wszystko Wilhelm stwierdził.- Poszukiwać możemy do czasu, aż reszta nas dogoni. Potem jednak powinnyśmy ruszać dalej, a właśnie panna Swartko, co jest dalej?
- Hmm… Przeworsk… kiedyś osada graniczna, teraz miasto tkaczy i handlu. Jest tam z trzech Spokrewnionych, żadnego nie znam z imienia. Jeden to Toreador. W Przeworku dużo dzwonów, zakon Bernardynów i tacy on… Bożogrobcy.- wskazała na Jaksę palcem wampirzyca.
Tymczasem poszukiwania Jaksy, węszenie Diamencika, przeszukiwania kotwą, ba… nawet Martusiowe dedukcje nie dawały żadnych rezultatów, żadnych śladów instrumentów, żadnych śladów jakichkolwiek. Ot tyle że Swartka pogapiła się na goliznę nurków i pomruczała o tym że widziała większe… mniejsze zresztą też. Nawet przyzwanie nocnych ptaków przez Martę nie pomagało. Nie zdradziły nic na temat instrumentów czy kryjówek, poza kryjówkami swych gniazd.
Koenitz zaś stoicko przyglądał się działaniom polskich wampirów z pobłażliwym spojrzeniem i dumą, nadal w błyszczącej zbroi. Swartka dyskretnie podkradła się do Diamencika i zaczęła mu coś na ucho szeptać.
Cokolwiek mu poradziła, wystarczyło i wilk zabrał się za grzebanie wśród porzuconego przez trójkę nurków przyodziewku i wynoszenie ich gaci gdzieś w pobliskie krzaki na bagnach, a Swartka czuwała, by wilka nie przyłapali.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline