Maxym na chwilę spuścił wzrok w zamyśleniu. Ze słów technika pracującego dla Varr'a wynikało, że planeta wymagała sporych inwestycji. Sam transport domniemanych surowców nie mierzył się z GC żadnym wyzwaniem, chociaż zastosowanie wzmożonej eskorty byłoby czymś nowym. Jednak przygotowanie całego zaplecza, budowa portu i magazynów, nie wspominając już o personelu – to były spore koszta. Prawdziwa, organiczna żywność, jakkolwiek dużej nie miała wartości na pustynnej Medenie, nie podchodziła pod opłacalny interes dla jego firmy. Oczywiście z zakładaniem kolonii wiązały się też inne korzyści, na które wpływ miały takie czynniki jak rozwój ośrodka kultury i rekreacji oraz koneksje terytorialne. Mimo to żaden z tych elementów nie był teraz pożądany.
Goldmann postanowił jeszcze raz przemyśleć tę sprawę później. W końcu nie przyleciał tu zakładać plantacji, choć i to mogło się zdarzyć.
Spotkanie dobiegało końca i młodemu Goldmann'owi nie dane było omówić dalszych detali. Chociaż Max mógł założyć, że Jackson nie pójdzie na żadne układy, dopóki sam nie przekona się, że ma w co inwestować. Mimo wszystko musiał spróbować.
- Panie Varr - powiedział, wstając z miejsca i podchodząc do władcy Medeny. - Jeśli nasza... ekspedycja znajdzie na tej planecie coś wartego wydobycia, bądź długotrwałej inwestycji... Myślę, że przydałby się panu wspólnik w interesach. Nie chcę pana wiązać na razie żadnymi kontraktami. Po prostu oferuję swoje usługi i liczę na to, że zechce pan wziąć to pod uwagę, kiedy nadarzy się ku temu okazja. – Maxym starał się brzmieć jak najbardziej zaufanie, lecz nie służalczo. Taka relacja nie przechodziła w interesach, zwłaszcza tak poważnych. Wspólnicy musieli mieć do siebie wzajemny szacunek i trzymać się blisko, jak wrogowie. Wtedy można było mówić o biznesie oraz wspólnym generowaniu dochodów.