Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2016, 17:24   #15
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poszło im żałośnie. Byli swoimi własnymi wrogami. Rictor padł rażony zarówno przez strażnika jak i przez Shade. Ból… był nieprzyjemny, ale popadanie w otchłań śmierci już mniej. To było jakieś rozwiązanie, jedno z możliwych w tym miejscu. Zapewne nie najgorsze.
Ale nie wyszło, Shade postanowił wyratować Rictora z objęć śmierci. Co niekoniecznie musiało się rzeźnikowi mu podobać. Rictor wstał na nogi i przepełniony gniewem zaatakował. Instynktownie i brutalnie… ciosy jednak były wyuczone. Uderzał tak by zranić, uderzał tak gdzie wedle niego znajdowały się naczynia krwionośne, które uderzenia mogły rozerwać. Uderzał tak by zabić. I to było ciekawe.
Gdy patrzył na swoje dłonie po walce… pokryte juchą oczka, zdawał sobie sprawę że kiedyś gdzieś mógł nimi zabijać ludzi. Czy zabił nimi kogoś? Czy zabił kogokolwiek? Nie wiedział, ale ten fakt go intrygował. Rictor nie czuł się mordercą. Może kogoś zabił, ale chyba w uczciwej walce. Chyba…
Gdy skończyła się walka Rictor spojrzał na trójkę nowych towarzyszy, rogatą, półorczego kata i chudzinę.
Raczej nie wyglądali na godnych zaufania, ale Roland myślał inaczej i oddał topór katowski tak po prostu z własnej woli. Niezbyt mądry ruch wedle Rictora, ale cóż… sam Rictor był ranny, a poza tym wolał ufać własnym pięściom niż toporowi. Czego nie można było powiedzieć o Rolandzie. On potrzebował broni. Dobrze że chociaż Shade nie był aż tak hojny i nie oddał swojego miecza.

Po krótkiej rozmowie ruszyli wszyscy. Rictor nie zastanawiał się z początku kim są towarzysze, choć obecność kata go mierziła strasznie. Nic nie mówił, o nic się nie pytał, z niczego się nie zwierzał. Wolał by pozostali mu obcy i w miarę obojętni, tak jak Shade i Roland. To bowiem miejsce w którym łatwo było o zgon, toteż nie chciał odczuwać żalu, po tych którzy nie wyjdą stąd żywi. Sam zresztą też nie chciał by ktoś po nim płakał po zgonie. Ruszyli dalej, aż doszli do miejsca w którym…

… nastąpił rozłam. Półork nagle poczuł, że ma jaja. Jakoś przez tyle lat, gdy lizał buty swych panów, żadnych nie wyhodował, a tu mu nagle wyrosły? Zabawne. Kat w oczach Rictora był typowym osiłkiem, płaszczył się przed silniejszymi, pomiatał słabszymi. A Roland oddając mu swój topór udowodnił swą słabość. Tym razem jednak Roland okazał się mieć jakiś kręgosłup. Kto by pomyślał?
Rictor więc poparł Rolanda, nie dlatego że miał rację. Ale dlatego że półork był w oczach Rictora niegodny zaufania i nie zamierzał iść wraz z nim. Roland był szlachetny, ta szlachetność mogła ich zabić, ale… samolubstwo i arogancja kata mogła również ich zabić. Ale przynajmniej Rictor nie musiał się martwić że topór katowski skończy w jego plecach, gdy półork przeżyje skurcz jąder i nawrót lojalności do swych panów. Kobiety poszły z półorkiem. Nie martwiło to Rictora, ani się do nich nie przywiązał, ani mu się podobały. Nie były więc warte uwagi Rictora. Skoro wolały iść z kimś kto uważa ich za ladacznice, to cóż… pewnie były nimi i zasługiwały na to co czekało je przy półorku, który nimi pomiatał. Co kto lubi, prawda?
Rictor więc ruszył z Shade'm, który prawie go zabił i z Rolandem który prowadził ich na prawię pewną zgubę. Nie ma co, doborowe towarzystwo.
A jednak Rictor uśmiechał się zadowolony. Co miał wszak do stracenia? Życie?… dobry żart.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline