Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2016, 20:37   #16
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Korytarz ciągnął się przez kilkadziesiąt kroków prosto, ale po chwili zaczął zakręcać pod dziwnymi kątami w najróżniejsze strony świata. Nawet Rictor stwierdził, że ktoś kto projektował te podziemia, musiał być pijany. Troje przebudzonych, którzy zdecydowali się podjąć próbę uratowania barmanki, nie musiało martwić się o światło ze względu na dziwnie emanującej kamienie przy sklepieniu. Ich czerwony blask nie tylko nieco niepokoił, ale też sprawiał wrażenie "oblepiać" wędrowców jak pajęczyna.
W końcu jednak pojawiło się przed nimi kolejne rozwidlenie, jedna odnoga korytarza prowadziła w lewo, druga w prawo. Obie drogi były do siebie bliźniaczo podobne, głównie za sprawą zalegającej w nich, nieprzeniknionej ciemności.
- Cholera - syknął Roland bezskutecznie starając się dostrzec cokolwiek w mroku korytarzy. Nie namyślając się długo, z westchnieniem odwrócił się w stronę z której przybyli. - Musimy się cofnąć i zabrać ze sobą pochodnie z tamtego korytarza. Bez nich wiele nie zdziałamy.
- Jeśli te korytarze prowadzą do cel... zawsze myślałem, że więźniowie są głośniejsi - stwierdził Shade. - Kamieni z sufitu nie zdołamy wydłubać - dodał. - Musimy się cofnąć. - zgodził się z Rolandem, równocześnie z uwagą przyglądając się kamiennej podłodze. Jeśli tędy wywożono zwłoki, to jakieś ślady mogły zostać.
- Nie traćmy czasu - powiedział Roland i ruszył pospiesznie po pochodnie.
Shade poszedł za nim. Łażenie po ciemku, po nieznanych korytarzach, zdało mu się mało rozsądne. Rictor wzruszył ramionami i również podążył za pozostałą dwójką. Niewątpliwie powrót po pochodnie był jedynym sensownym posunięciem jakie w chwili obecnej mogli podjąć.
Dobre kilka minut zajęło im zabranie pochodni i powrót z nimi. Znowu musieli przejść ten sam odcinek, oblani tajemniczym światłem, które podsuwało im niepokojące myśli. Przez własną nierozwagę, bądź raczej roztargnienie stracili wiele cennego czasu. Z pochodniami w rękach mogli ujrzeć w końcu, co kryło się w spowitych mrokiem korytarzach. Oba nie różniły się zupełnie niczym, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dlatego wybór drogi zdawał się z pozoru obojętny.
Shade, który z pochodnią w dłoni zaczął oglądać posadzkę, zdołał dostrzec jednak, iż ścieżka prowadząca na prawo jest splamiona krwią, ledwo wyraźną. Tak jakby ktoś starał się ukryć ślady. Na lewo zaś ściany wydały się być miejscami podrapane przez jakieś wielkie pazury, ale istota tych rozmiarów, która mogła posiadać takie wielkie szpony, nie miała prawa się tutaj zmieścić.
- Trochę mało tej krwi, jak na systematyczne wywożenie zwłok - powiedział Shade. - A te ślady... Nie wiem, czy mogłyby pochodzić od wózka, który by się obijał od ściany do ściany. Jakiś dziwny by był pomysł z takimi pazurzastymi zdobieniami.
- Utylizacja trupów… karmienie szczurów… dużych i z ostrymi pazurami... tam chyba lepiej nie iść. Więc druga ścieżka.- stwierdził krótko Rictor.
- Racja. Tak więc chodźmy - powiedział Roland, odwracając się w stronę prawego korytarza. W gruncie rzeczy obie drogi nie wydawały się mu nazbyt sympatyczne, jednak koniec końców musieli podjąć jakąś decyzję. - I tak już sporo czasu zmarnowaliśmy na te pochodnie. Musimy się spieszyć.
- Czy czasem trupy nie miały być wyrzucane do fosy? No i jaki zwierzak będzie drapać ściany stale na tej samej wysokości, na dodatek w poziomie? - Shade miał nieco inne zdanie, niż kompani i miał nadzieję, że ich przekona.
- To bardzo… bez znaczenia. Tak czy siak, chyba nie będziemy sprawdzać jak wygląda właściciel pazurów, co?- stwierdził Rictor z przekąsem. Bo wszak tak naprawdę nie było ważne, kto miał rację… ważne było co pazury znaczyły dla ich trójki. Nie ma co się tam pchać bez powodu.
- Według mnie to nie jest zwierzak - odparł Shade. Uniósł pochodnię i jeszcze raz przyjrzał się ścianie, chcąc dokładnie obejrzeć ślady, jednak po krótkich oględzinach stwierdził, że nie jest w stanie określić ich pochodzenia.
- Z pewnością nie jest to zwykły zwierzak… demoniczny szczur, demon, inne pazurzaste zagrożenie - wzruszył ramionami Rictor podążając za Rolandem i nie czekając na to aż Shade się ruszy. Na wszelki wypadek trzymając jedną dłonią pochodnię, drugą sięgnął po sztylet przy pasie.
- Jakie ma znaczenie czyje to ślady? Każdy z korytarzy może prowadzić do więzienia. Niczego nie dowiemy się, stojąc w miejscu - dodał Roland, zatrzymując się i czekając na ostateczną decyzję Shade’a. Ten wciąż nie zgadzał się z tokiem myślenia Rictora, lecz zamiast dalej dyskutować wzruszył jedynie ramionami i skręcił w prawy korytarz.
Droga którą w obrali przez jakiś czas biegła prosto, aż znowu zaczęła kręcić dziwna zakręty pod różnymi kątami, nawet w pewnym momencie się zwężając, aż wreszcie została krótka prosta, na której końcu dostrzec można było jakieś światła pochodni. Być może oświetlały jakieś pomieszczenie, bowiem się nie przemieszczały.
Prowadzący pochód Shade ruszył w tamtą stronę odrobinę pewniejszym krokiem, acz wciąż ostrożnym. I ta uwaga uratowała mu życie. Niespodziewanie pod jego stopami otworzyła się zapadnia. Mężczyzna krzyknął zaskoczony w chwili gdy grunt zniknął mu pod stopami, a na jego miejscu pojawiła się niewielka przepaść, na dnie której czaiły się ostre szpikulce. Upadek na nie oznaczał tylko jedno - śmierć. Shade jednak nie dał się tak łatwo byle prostej pułapce. Błyskawicznie, niemalże instynktownie zareagował i w ostatniej chwili zdołał się chwycić krawędzi. Dysząc ciężko podciągnął się ku gorze, nie chcąc nawet patrzeć na kolce, które raz na zawsze mogły przypieczętować jego los. To było dość traumatyczne przeżycie.
Kiedy wszyscy (a zwłaszcza Shade) się już dostatecznie uspokoili, wspólnie zaczęli przyglądać się pułapce. Zapadnia miała jakieś dwa metry długości i była szeroka na cały korytarz.
- Może jednak sprawdzimy najpierw ten korytarz z pazurami? - zaproponował Shade i równocześnie zaczął oglądać ściany - zapewne istniała jakaś możliwość zablokowania tej pułapki.
- Jeżeli nie znajdziemy metody na zamknięcie tego - mówił Roland szukając jakiegoś ukrytego przełącznika na ścianach i podłodze - to i tak nie będziemy mieli chyba innego wyboru. Cholera, ale skoro już tak daleko zaszliśmy…
Rictor zaś przykucnął przy niej próbując sobie przypomnieć, czy w torturowni nie było aby mebla dość szerokiego, by nadawał się na solidną kładkę i dość lekkiego by we dwóch mogli go tu przytargać.
Shade, by mieć wolne ręce, rzucił pochodnię na drugą stronę zapadni, po czym wziął rozbieg i skoczył. Los widać mu sprzyjał, bowiem nie musiał sprawdzać, czy ostrza są dostatecznie ostre, by zrobić z niego durszlak. Będąc już po drugiej stronie odsunął się od krawędzi pułapki, by zrobić miejsce dla pozostałych.
Zaraz za nim skoczył Roland z sercem w gardle. Przepaść w cale nie wymagała jakichś niesamowitych zdolności akrobatycznych by ją przeskoczyć, jednak świadomość czyhającej na jej dnie zagłady sama w sobie stanowiła przeszkodę.
- Uf, to nie było wcale takie trudne - stwierdził przeskoczeniu pułapki. Dysząc z nerwów przywarł do ściany korytarza, jakby szukał w czymś pewnego oparcia.
- Oby… - Rictor jako ostatni szykował się do tego skoku, podążając śladem towarzyszy, rozpędził się, skoczył. Znowu wszyscy znaleźli się obok siebie.
- Bądźmy ostrożni więc… może trzymać się będziemy za rączki, w razie gdyby pod szpicą naszej wesołej grupki znów otworzyła się zapadnia? - zaproponował Rictor łapiąc oddech po przeskoczeniu, bo serce mu niemal podeszło do gardła.
Przebudzeni (po krótkiej chwili na złapanie oddechu) ruszyli naprzód chcąc wreszcie odzyskać upragnioną wolność. Jednak mieli tu coś jeszcze do zrobienia. Musieli odnaleźć uprowadzoną karczmarkę. Przeszli ostatnie kilkadziesiąt metrów w stronę rzucanego przez pochodnię światła, aż znaleźli się na progu pomieszczenia skąpanego w półmroku. Wzdłuż ścian ciągnęły się bardzo duże ilości kratowanych cel, w których jednak nie byli w stanie niczego dostrzec. W wielkiej sali zalegała grobowa cisza. Co jakiś czas dzwoniły jakieś pojedynczy łańcuchy, ale tylko tyle. Wszyscy naraz zaczęli mieć złe przeczucia.
Roland zrobił krok do przodu, zszedł o jeden stopień i... z głośnym chlupnięciem zanurzając tym samym swoją stopę w jakiejś cieczy. Co prawda nie była żrąca, ale za to dziwnie ciepła. Mężczyzna cofnął się gwałtownie, niemalże wpadając na swoich towarzyszy. Zbliżył pochodnię do stopy i dopiero wtedy dostrzegł w co tak właściwie wdepnął.
Była to najprawdziwsza krew. Jeszcze raz spojrzeli uważnie na skąpaną w mroku salę, tym razem uwagę skupiając na jej podłodze. Wszędzie była krew, która wesoło pływała sobie przez całe pomieszczenie, krążąc pomiędzy kratami i wśród kolumn. Była płytka, ale nie zmieniało to faktu, że przerażała stojącą u progu trójkę. Substancja płynęła sobie wolno w kółko, chyba po to, by nie skrzepnąć.
- Na wszystkie demony! - zaklął Shade, pospiesznie cofając nogę.
- Nie wygląda na to, by tu miało być wyjście - dopowiedział zaraz. - [/i]Są za to cele... Szukamy Sarę?[/i]
- Uwalniamy wszystkich… jak leci - stwierdził cicho Rictor, ale nie ruszył się od razu. Całe to miejsce budziło ciarki. Skąd tyle krwi? Wszelkie domysły mężczyzny kończyły się brutalnie zmaltretowanymi ciałami z których “radośnie” wypływała pulsując w rytm zamierającego serca. Tego się obawiał i spodziewał. Że nie będzie kogo ratować.- Albo od łańcuchów i kajdan, albo… od przedłużającej się agonii.
Roland nabrał głęboko powietrza, spoglądając na spływającą po jego stopie krew. Przez dobrą chwilę zamarł w milczeniu, obserwując z odrazą czerwony basen.
- Krew ilu ludzi musi zalewać to pomieszczenie? - zapytał w końcu, lecz oczywiście nie spodziewał się od nikogo odpowiedzi.
- Chyba nie mamy wyjścia - dodał zaraz po tym, jak otrząsnął się z szoku. Postąpił naprzód zanurzając stopy w krwi. Zaraz zatrzymał się i odwrócił do dwójki kompanów. - Musimy znaleźć Sarę. Zobaczmy najpierw czy będziemy w stanie otworzyć jakoś te cele… i czy ich mieszkańcy wciąż żyją... Shade, mógłbyś iść pierwszy i badać mieczem, czy nie ma tu więcej takich dziur jak w korytarzu? Pod tą krwią raczej ciężko będzie cokolwiek dostrzec, nim będzie za późno. Będę zaraz za tobą, w razie czego możesz liczyć na mój refleks. - Wraz z ostatnimi słowami Roland próbował chyba wydusić z siebie jakąś żartobliwą nutę. Bezskutecznie.
- To potrwa całe lata... - Shade nie był zbyt optymistycznie nastawiony.
Zrobił krok, potem kolejny, tylko po to, by się znaleźć we krwi po łydkę. Zaklął bezgłośnie, po czym powoli ruszył w stronę najbliższej celi, którą od pomieszczenia odgradzały pionowe, żelazne pręty. Shade przysunął pochodnię do krat, by dokładniej zobaczyć wnętrze celi, ale natychmiast się cofnął, gorzko żałując, że w ogóle ma ze sobą pochodnię. Cela była zatłoczona. W pewnym sensie... Dwudziestka co najmniej ludzi. Powieszeni na hakach, niczym w rzeźni, a z licznych ran ściekała krew, której krople bezszelestnie skapywały do basenu.
Jakaś plugawa magia” - pomyślał Shade.
- Nie potrwa… nie możemy jednak rezygnować bez spró…- to że Rictor spodziewał się podobnych widoków nie oznaczało, że to co widział nie zrobiło na nim wrażenia. Zbladł czując jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zacisnął jednak dłonie w pięści starając się opanować i przyjrzał biedakom… czy ich rany dają im w ogóle jakieś szanse na przeżycie… czy też skrócenie tej agonii byłoby lepszym wyborem.
- Jeśli w każdej celi jest coś takiego... - Shade był przerażony. Przeszukanie tylu cel, w poszukiwaniu Sary nie wydało mu się to zadaniem, którego by się chciał podjąć.
- Saro? Jesteś tu gdzieś? - powiedział głośno. - Saro?! - zawołał, jednak znikąd nie dobiegła do niego odpowiedź.
Ludzie w celi nie ruszali się... no może lekko drgały im kończyny. Żyli? Shade, chcąc to sprawdzić i zwrócić na siebie ich uwagę, walnął w tworzący kratę pręt rękojeścią miecza. Metal uderzył o metal, ale głowica odbiła się bezdźwięcznie od kraty.
- Cóż to za przeklęte miejsce? - pytaniem Roland skomentował odkrycie Shade’a. Stał teraz nieco za towarzyszami, gdyż widok wiszących na ciał sprawił, że nagle poczuł się słabo. - Nie mam pojęcia co to za magia ale… chyba powinniśmy być wdzięczni, że nie słyszymy ich… krzyków.
- Nie mamy innego wyjścia… musimy sprawdzić co jest dalej w tych celach - dopowiedział, jakby nie chcąc przyjmować do wiadomości odpuszczenia sobie karczmarki.
- I co zrobisz? Jak to otworzysz? - spytał Shade, miał co prawda klucz po zabitym strażniku, ale już zdążył sprawdzić, że do kłódki nie pasuje.
- Są osłabieni upływem krwi… jest granica po której, nawet bólu nie czujesz - stwierdził Rictor, z odrazą przyglądając się tym lochom. W przeciwieństwie do Rolanda nie dziwił się temu co zobaczyli. Przeklęte miejsce… oczywiście że takim było, wszak nie widzieli dotąd co by przeczyło temu określeniu.
- Sprawdzimy jeszcze trochę… zobaczymy jeszcze kilka może kilkanaście cel, a potem… możliwe że będziemy musieli zawrócić - dodał. Ratowanie Sary to jedno, a wędrówka bez celu w zasięgu oczy… to jednak marnowanie czasu i sił.
Shade ruszył dalej, chcąc sprawdzić kolejną celę. I następną. Przy ósmej miał zamiar zawrócić, lecz jego oczy wyłapały pewien szczegół, przez który serce aż mu zamarło. Ujrzał wiszącą nad czerwoną topielą Sarę. Widok był okropny, ale dziewczyna wyglądała na kogoś, kogo się dało jeszcze uratować, bowiem była jedynie przywiązana do haka, a nie nań nabita. Jej ciało nosiło ślady dotkliwego biczowania.
Shade walnął rękojeścią miecza w kłódkę, z cichą nadzieją, że solidne uderzenie rozwali zamknięcie. Miecze zwykle były robione z lepszego metalu, niż kłódki. Widać przed Przebudzeniem Shade za mało ćwiczył, bowiem kłódka poddała się dopiero za piątym razem, a dzielnego oswobodziciela niemiłosiernie bolała ręka.
- Chodźcie mi pomóc - powiedział do swych towarzyszy niedoli, równocześnie wchodząc do celi wraz z Rictorem i Rolandem.
- [i]Przytrzymajcie ją - poprosił Shade, chowając miecz i wyciągając zza pasa zabrany z sali tortur nóż. Rictor i Roland tak uczynił ostrożnie chwytając Sarę, by nie sprawiać jej dodatkowego bólu. Dosyć szybko Shade’owi udało się przeciąć sznur blisko haka.
- Chodźmy stąd. W korytarzu ją uwolnimy do końca - zaproponował Shade.
- Potrzebujemy jeszcze łańcuchów i lin… ona nie przeskoczy przez zapadnię - ocenił Rictor.
- Może lepiej zabierzemy te drzwi? - Shade wskazał na wrota od celi. Wyglądało na to, że dadzą się wyjąć z zawiasów. - Zanieś ją do suchego korytarza i wróć nam pomóc.
- Niech postara się lepiej jakoś zatamować jej krwawienie - powiedział Roland podchodząc pospiesznie do drzwi. - We dwóch powinniśmy dać sobie z tym radę.
- Masz... spróbuj tym…- Rictor cisnął Shadowi resztę swojego rzeźnickiego fartucha, by wykorzystał je na prowizoryczne opatrunki, po czym wraz z Rolandem zaczął kombinować nad zdjęciem drzwi. W tym czasie Shade położył Sarę na podłodze w korytarzu, przeciął krępujące ją więzy, po czym pokroił fartuch na pasy i zaczął opatrywać rany dziewczyny.
W ścianach rozległy się dziwne odgłosy przesuwających się bloków oraz przelewającej się cieczy. Krew zaczęła szybciej płynąć naokoło środkowego murku, a ciała na hakach zaczęły wierzgać kończynami we wszystkie strony, kiedy dosłownie jakaś plugawa magia przebijała ich na wylot w celu wysączenia większej jej ilości.
Cokolwiek się działo, to wyglądało to bardzo, ale to bardzo źle. Musieli uciekać.
Shade skończył opatrywać ostatnią ranę Sary, po czym spojrzał w stronę komnaty, skąd dochodziły niepokojące odgłosy. Na szczęście poziom krwi się nie podnosił, ale wszystko wskazywało na to, że im dalej się stąd znajdą, tym lepiej. Zabrał resztki liny, wziął Sarę w ramiona i ruszył w stronę pułapki. Miał nadzieję, że kompani wnet poradzą sobie z drzwiami, a te będzie można wykorzystać w charakterze kładki i przerzucić nad zapadnią.
- Ruszamy… chyba nie chcemy wiedzieć co tu jeszcze się dzieje. - Rictor chwycił zdobyczną kratę od przodu i ruszył za Shadem. - Czas już się stąd ulotnić.
- Mhm - zgodził się Roland, pomagając nieść towarzyszowi ciężkie wrota celi. Miał nadzieje, że dobrze spełnią one role prowizorycznego mostu nad pułapką.
Shade dotarł do zapadni i, zamiast skakać, przepuścił swych kompanów, targających nieporęczne drzwi od celi. Jak się okazało, trzeba było nieco pokombinować, by niesiona przez Rolanda i Rictora krata spełniła pokładane w niej nadzieje, jednak bogowie najwyraźniej mieli swoje plany co do podążającej korytarzem czwórki, bowiem wszystkim udało się cało i zdrowo dotrzeć na drugą stronę pułapki.
Shade co prawda miał duszę na ramieniu, gdy pod nogami widział zakrwawione ostrza, na szczęście jednak udało mu się przedostać na drugą stronę, chociaż to, że niósł Sarę, nie ułatwiało mu przejścia.
Następnie cała czwórka ruszyła żwawym krokiem w kierunku rozwidlenia, na które natrafili wcześniej. Labrosse co chwila rzucał przejęte spojrzenie w stronę barmanki, zastanawiając się, czy to on jest winny stanowi w jakim się znajdowała. Ile musiała ścierpieć od czasu kiedy mroczni strażnicy zabrali ją ze sobą? Co jej zrobili? Co by było, gdyby nie zdążyli na czas? Roland zastanawiał się również, czy jego głębokie przejęcie inną, prawie całkowicie nieznaną mu osobą, jest częścią jego prawdziwej natury, odebranej przeszłości, czy jedynie tymczasowym skutkiem jej utraty. Czy prawdziwy on zaryzykowałby własne życie, by jej pomóc? A jeżeli nie, to czy na pewno chciał na nowo stać się tym kim był?
Skradziona przeszłość miała bądź co bądź również swoje pozytywne aspekty. W końcu kto nie chciałby zapomnieć czasem o smutnych czy upokarzających wydarzeniach ze swojego życia? Zapomnieć o okrucieństwach, których się dokonało? Niewiedza potrafi być czasem mniej bolesna niż świadomość prawdy. Ale czy był to wystarczający powód by Roland nie chciał poznać swojej przeszłości? Jakby miał w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia…
Nie było czasu na rozmyślania. Kwestią czasu było nim ktoś odnajdzie w końcu ciało strażnika i pośle z nimi pościg. Roland nawet nie ukrywał zdenerwowania. Chciał żyć, delektować się każdą chwilą wolności, przyjemności. A teraz wszystko to kojarzyło mu się z jednym, wypowiedzianym przez barmankę słowem - “Utopia”.
To tajemnicze miejsce było ich jedyną nadzieją, i nie ulegało wątpliwości, że albo dotrą tam szczęśliwi, albo zginą próbując.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 09-04-2016 o 12:40.
Hazard jest offline