Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2016, 00:08   #25
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Było późno, dużo później niż Sara miała w zwyczaju wracać do domu. Prace nad dekorowaniem świeżo dobudowanej części centrum dla najmłodszych pochłaniały ostatnimi czasy większość z jej wolnego czasu. Nie narzekała, kochała to zajęcie i poświęcała się mu z całym zapałem i sercem, jakie zawsze wkładała w swoje prace. Niekiedy, tak jak tego wieczoru, zdarzało się jej zapomnieć i dopiero głos Mary Sauton przywołał ją do rzeczywistości. Docierało wtedy do niej, że od paru godzin nie powinno jej być na terenie budowli. Na szczęście kobieta, która zajmowała się jej sprzątaniem, nie miała nic przeciwko obecności młodej Meris. Sara odnosiła niekiedy wrażenie, że wręcz woli by ktoś jeszcze poza nią zostawał po godzinach. Nie dopytywała jednak, a tylko dziękowała uprzejmie za poinformowanie o późnej godzinie, po czym zbierała swoje rzeczy i wychodziła.

W mieszkaniu, jak zawsze przy takich okazjach, czekało na nią powitanie w wykonaniu wyjątkowo niezadowolonego Taklona.


Spojrzenie pełne oddania, jakim obdarzył ją gdy tylko otworzyła drzwi, nie było pozbawione wyrzutu. Sara już kilkakrotnie zastanawiała się czy nie zabierać go ze sobą gdy szła do centrum. Kocur był wyjątkowo dobrze wychowanym zwierzęciem i nigdy nie sprawiał kłopotów, jednak wątpiła by te argumenty w jakikolwiek sposób przekonały Zaka Masera by wyraził zgodę. Dyrektor placówki był z zasady przyjaźnie nastawionym człowiekiem, jednak w kwestii zasad bywał nieustępliwym. Przynajmniej niektórych zasad…
- Już, już - uspokoiła kota, zamykając drzwi i pochylając się by wziąć go w ramiona. Zapalając światło rozjaśniła delikatnym blaskiem spotlight’ów nie za długi korytarz wiodący do obszernego salonu połączonego z kuchnią. Także i tam dominowały małe, dające mocne światło punkty, które wypełniały przestrzeń naprzemiennie światłem i cieniem. Całość dawała przyjemny, relaksujący efekt, który Sara pokochała od pierwszej chwili, w której przekroczyła próg tego mieszkania.


Sara bardzo dbała o to by jej twory nie naruszały ciepłej harmonii tego miejsca. Nie brakowało co prawda luźno rozłożonych przyborów do malowania, jednak stanowiły one jedynie drobny element wystroju, pozwalający jej odetchnąć i oczyścić myśli z pojawiających się tam obrazów. Przez szklaną ścianę widać było światła Mutazony, migające wesoło na tle granatu nocy. Przystanęła chwilę przyglądając się temu widokowi i sobie. Nie mogła narzekać, na dobrą sprawę. Nie można było mówić o obiektywnej ocenie, ale nie wydawało się jej by źle wyglądała. Może była trochę z szczupła, za niska i drobna, co potęgowały nieodłączne ogrodniczki, to jednak z pewnością mogła trafić gorzej. Pokręciła głową, uśmiechając się do swoich myśli i obdarzyła kota buziakiem. Obojgu burczało w brzuchu co było bardzo wyraźnym znakiem, że czas zająć się kolacją.

W jakiś czas później nogi zawiodły ją do pracowni. Odwiedzała ją codziennie, niekiedy znikając za drzwiami na całe godziny. Z założenia pokój ten miał być główną sypialnią. Przestronny, dobrze oświetlony, z wyjściem na balkon. Sara jednakże od razu zmieniła jego przeznaczenie ustawiając w nim płótna, stelaże, montując szafki i zmieniając oświetlenie. Liz oczywiście pomogła córce w urządzeniu wszystkiego tak by zapewnić dziewczynie najlepsze warunki do rozwijania zarówno mocy jak i samego talentu. Ostatnim darem był obraz przedstawiający całą rodzinę, który zajmował główne miejsce na ścianie pracowni. Zawsze uspokajał Sarę i pozwalał się skupić. Także i tego wieczoru to od krótkiej chwili poświęconej przyglądaniu się delikatnym zmianom natężenia barw przy kolejnych warstwach naniesionej na płótno farby, zaczęła swoją sesję w pracowni.

Do łóżka trafiła już na resztkach sił. Ten stan starała się osiągnąć zawsze bowiem zwykle odganiał koszmary, które wciąż od czasu do czasu ją dręczyły. Duży w nie wkład miał obraz wiszący w centrum szkoleniowym utworzonej przez Lewisa grupy. Przeklęta róża, którą tamtego wieczoru namalowała. Za każdym razem gdy widziała jak polityk przystaje i wpatruje się w śnieżnobiałe płatki splamione szkarłatem krwi, w jej myśli wkradały się wspomnienia. Zupełnie jakby podpinała się pod niego i wraz z nim przeżywała tamte chwile. Oczywiście nie było o tym mowy, nie posiadała takiego daru, jednak wrażenie pozostawało, nie dając jej spokoju. Nie rozumiała dlaczego uparł się by trzymać ten obraz. Gdyby to od niej zależało spaliłaby go następnego dnia, gdy się obudziła. Jednak decyzja nie była jej i musiała z tym jakoś żyć. Z tego też powodu nie lubiła przebywać w tamtym miejscu dłużej niż było to absolutnie konieczne. Zazwyczaj też, o ile nie było potrzeby by ćwiczenia były przeprowadzane w grupie, wybierała samotność.
Te myśli przeniosły ją z powrotem do sali gimnastycznej. Nie wiedziała dlaczego została wybrana do tej elitarnej grupy. Była z nich wszystkich najmłodsza, najmniej przystosowana do działania w terenie. Była nikim, nawet nie stanowiła wystarczającego zagrożenia by ktokolwiek z grup zajmujących się sprawdzaniem uzdolnionych, jakoś szczególnie się nią zainteresował. Jej moc nie zagrażała nikomu, była nieszkodliwa. Lub takie sprawiała wrażenie. Jakby na to nie spojrzeć była ostatnią osobą, którą można by posądzać o członkostwo w tym projekcie. A mimo tego stała razem z piątką bardziej odpowiednich kandydatów i słuchała słów Lewisa. Oczywistym było, że nie wyrazi sprzeciwu. Wciąż czuła się winna tego, że nie zdołała ostrzec go wcześniej. Może gdyby bardziej się starała, częściej spędzała czas ze sztalugami i pędzlem… Ograniczyła się wtedy tylko do skinięcia głową i nieśmiałego, acz przyjaznego spojrzenia na pozostałych. Wiedziała, ze czekają na nią ciężkie chwile, jednak postanowiła już wtedy ze da z siebie wszystko.
Od tamtego spotkania to właśnie postanowienie przyświecało każdemu jej krokowi, każdej decyzji. Uparcie walczyła by pokonać słabość ciała w trakcie treningów walki, oraz to, że tak naprawdę szczerze ich nienawidziła. Nie mogła ćwiczyć swojej mocy jak inni, za to spędzała godziny w pracowni, szlifując swój talent by jej obrazy były bardziej wyraźne i czytelne. Dzięki temu ataki stawały się rzadsze. Mogła je kontrolować, choć i tak nie zawsze się to udawało. czasami przyszłość wnikała w nią, domagając się uwagi na siłę, czy to się Sarze podobało czy nie. Zawsze też była to przyszłość pełna krwi, bólu i śmierci. To także z tego powodu starała się trzymać na uboczu. Nie, żeby odpychała pozostałych od siebie. Ot, trzymała swoje sprawy dla siebie, nie dzieląc się nimi z nikim i starając znaleźć rozwiązanie na własną rękę. To z kolei zaowocowało zwiększoną uwagą i troską ze strony rodziców. Efektem czego stało się mieszkanie, które od dwóch lat stanowiło jej dom. Nie była w stanie żyć tak jak pragnęła, mając nad głową nadopiekuńczą matkę i ojca, któremu wydawało się, że może ją ochronić przed każdym zagrożeniem. Mając miejsce tylko dla siebie, mogła w pełni się rozwijać. Nie znaczyło to jednak, że zerwała całkiem kontakty z rodziną. Na to akurat mieszkali za blisko siebie. Miło także było czasem wpaść do domu na obiad, który nie składał się z naprędce przygotowanej sałatki.
Samotność, która czasami ją dopadała, została zlikwidowana wraz z dniem, w którym znalazła Taklona. Bezpański kocur stał się jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Nigdy nie żałowała tego, że zabrała go ze sobą. Także w tej chwili przygarnęła kolorowe, miękkie i ciepłe futerko i przy dźwięku delikatnego mruczenia odpłynęła w pozbawiony obrazów sen.

Kolejny dzień przywitał ją wesołym blaskiem słońca wpadającym przez szparę w zasłonach. Nie musiała wstać wcześnie więc jeszcze przez jakiś czas pozwoliła sobie na poranne lenistwo zakończone pełnym skargi miauczeniem. Ktoś był głodny i ani myślał czekać na to by jego potrzeby zostały zaspokojone. Po śniadaniu i uporządkowaniu pracowni udała się do domu by skorzystać z gościnności matki i jej umiejętności kucharskich. Te z kolei, o czym stale powtarzała Liz, były warte grzechu. Jako że na ten dzień nie miała niczego szczególnie pilnego do zrobienia, skierowała swoje kroki tam gdzie zwykle w takich momentach. Prywatny szpital wybudowany z myślą o mieszkańcach Mutazony znajdował się niedaleko centrum osiedla i oferował pomoc medyczną nastawioną na szczególne potrzeby obdarzonych. Sara lubiła odwiedzać dział dla najmłodszych. Dzieci zawsze były pełne radości i pozytywnej energii. Liz niekiedy śmiała się z córki mówiąc, że chodzi tam po to by naładować baterie. Augury nie zamierzała się sprzeczać z matką. Rysowanie obrazków, malowanie gipsowych figurek czy lepienie zwierzątek z modeliny nigdy jej nie męczyło, a wręcz przeciwnie. Po takiej kuracji mogła swobodnie zniknąć na kolejne godziny w odmętach pracowni lub przy pracach nad centrum dla dzieci. Mogła także stawić czoła treningom, których nie szczędzono grupie Lewisa.

Mimo iż nie było takiego zaplanowanego na ten dzień, Sara i tak po wyjściu ze szpitala udała się właśnie w kierunku posiadłości polityka. Zbliżające się wydarzenia sprawiały, że szczególny nacisk kładła na pracę nad swoją mocą. Gdyby udało się jej wyjść w przyszłość tak by przewidzieć skutki wyborów, które wkrótce miały nastąpić, na los uzdolnionych, mogłaby dorzucić kolejną cegiełkę do swojej krucjaty. Z tego też powodu ostatnimi dniami malowała aż do stanu kompletnego wycieńczenia. Obrazy jednak wciąż były zbyt zamazane by dało się z nich cokolwiek odczytać. Nie była nawet pewna, czy przedstawiają wydarzenia, na których się skupiała. Jeden za drugim, czy to umieszczone na kartkach papieru czy na płótnie, były skrzętnie zbierane i sprawdzane przez nią z tym co słyszała w wiadomościach czy tym, co pojawiało się w gazetach. Istniała w końcu pewna szansa, że jednak uda się z owych smug odczytać coś, co okaże się istotne. Z taką nadzieją wkroczyła do grobowca, starając się przy tym omijać wzrokiem urny najbliższej rodziny właściciela tego miejsca.
To, że w ukrytym centrum ich specjalnej grupy zastała Impulse, nie zdziwiło zbytnio Sary. Czasami zastanawiała się, które z ich dwojga przykłada się bardziej by odpokutować winy. To, że zapewne on, tylko dodawało jej sił do doskonalenia siebie. Nie mogła bowiem powtórzyć tego, co się wtedy stało. Powinna była przewidzieć to zdarzenie wcześniej… Jej wzrok przeniósł się z ćwiczącego mężczyzny na obraz wiszący nad wyjściem. Przeklęta krwawa róża jej autorstwa, wisząca w tym miejscu by przypominać jej tamten wieczór. Wyraźne linie świadczące o tym, że zawiodła. I nie miały tu znaczenia słowa matki i ojca, tłumaczących że to nie była jej wina. Ta rana tkwiła zbyt głęboko. Żeby ją zaleczyć musiała stać się mocniejsza, szybsza, celniejsza w swych przepowiedniach. Z tego też powodu ponownie zajęła swoje miejsce w małej pracowni, urządzonej przez nią w pobliżu niezbyt często używanych komputerów. Ta sekcja była zwykle najcichsza i wystarczyło zsunąć nieco biurka by zrobić miejsce na jej sztalugi i regały z przyborami do malowania. Światło dawała jej specjalna lampa dająca czyste, białe światło, rozproszone tak by nie rzucać cieni.
Ustawiła sztalugę, położyła na nią blejtram z naciągniętym na nie płótnem, przygotowała farby. Pora było zacząć kolejny trening.

I tak godzina po godzinie i dzień po dniu, tak wcześniej jak i później, robiąc jedynie krótkie przerwy na to co można było wziąć za życie. Bo błędy trzeba było naprawiać, a gdy się nie dało to się na nich uczyć i starać nigdy więcej nie dopuścić do tego by ponownie do nich doszło. Umysł musiał być czysty, a dłoń pewna gdy trzymając pędzel przesuwała nim po płótnie nanosząc kolejne warstwy farby ujawniające światu to, co dopiero miało nadejść.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline