Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2016, 08:54   #21
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Tak dobrze już szło i oczywiście musiało się spieprzyć. Gdy zamachowiec padł ze skręconym karkiem pozostali zaalarmowani zwrócili się w kierunku Aarona. Niedobrze, mutant schował się natychmiast za ścianą. Gdyby tamci zaczęli strzelać pociski zabiłyby go przez drewniane drzwi.
Schowawszy się Apfelbaum odruchowo użył telepatycznej sondy. I aż zawył z bólu. Uczucie było takie jakby ktoś wepchnął mu w mózg rozżarzony drut. Nie było wyjścia, musiał odpuścić.
Gdy tylko zamknął umysł ból zniknął i znów mógł myśleć jasno.
Z ostatniego "nasłuchu" wynikało, że Adrian jest na piętrze. Było oczywiste, że tą drogą się do niego nie dostanie, za dużo po drodze cyngli. To znaczyło...no właśnie, co?
Aaron myślał rozpaczliwie. Jak dostać się do schodów?
I nagle go tknęło. Przecież nie potrzebował schodów. Prawda?
Zaciskając zęby mężczyzna błyskawicznie skumulował moc i, starając się wchłonąć ból, cisnął falą energii telekinetycznej celując w sufit. Huknęło, na Aarona posypał się tynk.
Gdy Apfelbaum doszedł do siebie okazało się, że w suficie zieje teraz piękna półokrągła dziura, przez którą od biedy można się przecisnąć. I dobrze, bo ból głowy praktycznie uniemożliwiał dalsze operowanie energią psi.
Stół pod ścianą wykonany był z kutego żelaza. Aaron popchnął go na środek pokoju i szybko, nim tamci zaczną się zastanawiać co on tu wyczynia, wskoczył na blat i podskoczył jak najwyżej chwytając krawędź wyrwy.
W jednej chwili zdał sobie sprawę jakim to było wyzwaniem w jego stanie. Ból głowy sprawiał, że przed oczami wirowały mu czarne płatki, ale jeszcze gorzej sprawował się przestrzelony bok. Aaron dosłownie czuł jak kulka w jego ciele zaczyna się przemieszczać powodując dodatkowe spustoszenia. Zdając sobie sprawę, że długo tak nie wytrzyma mężczyzna wytężył się podciągając w górę by wreszcie znaleźć się na piętrze w kolejnym pokoju. Na szczęście pustym.
Przez jakąś minutę Aaron leżał na podłodze starając się dojść do siebie. Ból i wysiłek, opłacane wiadrami potu, przez dobrą chwilę nie pozwalały mu się pozbierać.
W końcu jednak wstał klnąc pod nosem w jidysz. Natychmiast kazał sobie samemu się zamknąć po czym wytężył słuch. Gdzieś w pobliżu słyszał szmer głosów.
Ściskając pistolet Apfelbaum ruszył w tamtą stronę starając się poruszać jak najciszej. Jeśli spisze się dobrze to już wkrótce terroryści będą mieli niespodziankę.
Już niedługo.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 02-04-2016, 13:21   #22
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Keiko zamarła, kiedy napastnik zaczął walić w drzwi. Widziała, jak futryna odkształca się i wiedziała, ze od wtargnięcia tego kogoś do sali dzielą ich najwyżej minuty. Gdyby nie ich podopieczni zdecydowała by się na ucieczkę przez okno, ale zbyt wiele zawdzięczała panu Lewisowi, aby teraz zawieść jego zaufanie.

Głuchy odgłos.. i cisza. Wyglądało na to, ze część ochroniarzy jednak przeżyła… To dawało im szanse. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Chwile zajęło jej dojścia do równowag, Helen zaczęła już zajmować się dziećmi, które zaniepokoiły się, wyrwane ze snu hałasem. Dołączyła do koleżanki.

- Nie ma się co przejmować – powiedziała. – Już sobie poszli, myślą, ze to śmieszne, ale inni się przestraszają. Takie żarty, kiedy nikt się nie śmieje, nie są śmieszne. Każdy by się przestraszył.
Weszła między dzieci. Przywołała wspomnienie błogości, jaka obejmuje najedzone, już lekko senną dziecko. „Pełen brzuszek. Ciężkie powieki. Ciepło. Spać. Spać”. Posłała je w kierunku pierwszego dziecka, dotknęła jego głowy i leciutko popchnęła w stronę materaca. „Spać.” Dawanie było prostsze niż zabieranie, dlatego posłała spokój do Helen zamiast zabrać jej strach.

Chodziła między materacami, usypiając dzieci. Jeśli miały walczyć, maluchy nie mogły im przeszkadzać.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 03-04-2016, 18:46   #23
 
Lifeless's Avatar
 
Reputacja: 1 Lifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwu
Jackowi w końcu udało się uspokoić dziewczynę i kiedy ta pozwoliła odprowadzić się na drogę, zamówił jej taksówkę, po czym wrócił do Arthura. Akurat udało się mu trafić w sam raz z czasem, bo co bardziej zdenerwowani słowami chłopaka kierowcy wysiedli z pojazdów i ruszyli w jego stronę z pięściami. We dwójkę stoczyli długą i wyjątkowo nieefektowną walkę z grupą podchmielonej młodzieży, której większość uderzeń nawet nie trafiała w cel. Gdy w końcu nietrzeźwi nastolatkowie pojęli, że przeciąganie bitwy nie ma sensu, było już za późno i na miejsce przyjechała policja.

Ponad dwie godziny zajęło spisanie wszystkich niepełnoletnich, wystawienie mandatów i zakucie w kajdanki awanturników. Arthur i Jack też nieco się musieli tłumaczyć, ale pomógł im fakt, że podali służbom pomocną dłoń w wyłapywaniu niedobitków. Po zamknięciu widowiska dwójka bohaterów była więc z siebie zadowolona, a jednocześnie przerażona tym, co spowodowało całą tę szamotaninę. Bo jeśli wierzyć plotkom powtarzanym wśród imprezowiczów, ten dzień przejdzie do historii.

*****


Dziewczyny wspólnie próbowały uspokoić zdenerwowane dzieci. Keiko chciała użyć do tego swojej mocy, ale kiedy wytworzyła emocjonalną więź z jednym z nich, nagły ból głowy praktycznie sparaliżował jej ciało. Upadła na kolano i syknęła, momentalnie wycofując swoją umiejętność. Uśmiechnęła się niepewnie, żeby nie przestraszyć wychowanków, jednak Helen zdążyła zauważyć dziwne zachowanie koleżanki.

Mimo to wróciły do uspokajania dzieci, jakby nic się nie stało. Najważniejszą rzeczą było teraz ułożyć je z powrotem na materace, żeby nie wywoływać niepotrzebnych hałasów i nie wabić napastników do sali. Chociaż na twarzach nosiły uśmiechy, w środku wypełniało je przerażenie, niepewność przyszłości. Miały nadzieję, że ochroniarze, którzy zdołali przeżyć, uporają się z atakiem, lecz to, co zrobią, gdyby tak się nie stało, pozostawało jedną wielką niewiadomą.

Huk z pokoju obok, jaki rozniósł się po całym domu, sprawił, że wszelkie próby utulenia dzieci do snu poszły na marne.

Jednak eksplozja, która nastąpiła niedługo później, zniechęciła kobiety do podejmowania jakichkolwiek kolejnych.

*****


Aaron skumulował w sobie moc i wysadził kawałek sufitu. Huk, jaki spowodował tym posunięciem, poniósł się echem po wszystkich pomieszczeniach. Wiedząc, że nie ma już nic do stracenia, wskoczył na górę i z wielkim trudem podciągnął się do pokoju wyżej. Wtedy usłyszał dźwięk wystrzału z broni, a zaraz po nim kolejny. Wyprostował się z jękiem bólu na ustach, czując, jak rana na boku otwiera się i wyciągnął pistolet z kabury, po czym otworzył drzwi na korytarz mocnym kopnięciem.

Praktycznie wybiegł z pomieszczenia, od razu kierując rękę z bronią w miejsce, z którego dobiegały hałasy. Na drugim końcu domu zdążył zobaczyć kulącą się sylwetkę Lewisa i biegnącego w jego kierunku Sama. Ochroniarz w ostatniej chwili rozciągnął swoje ciało, by przykryć nim polityka, gdyż moment później pokój eksplodował, a siła wybuchu posłała Aarona na przeciwległą ścianę.

*****


Adrian pojawił się przed sypialnią swojej córki z rękoma uniesionymi do góry. Dwójka zamachowców stała po obu stronach skulonych w uścisku najważniejszych kobiet w życiu polityka. Lewisowi zadrżała warga, kiedy zobaczył, że lufa mężczyzny po prawej stronie przyłożona była do skroni Rose, podczas gdy wolną ręką trzymał dziewczynkę za włosy.
- Zostawcie je – z trudem wyszeptał, przełykając ślinę.
Napastnik z lewej strony kiwnął głową.
- Ty dotrzymałeś słowa, my zrobimy to samo. No dobra, kończmy to. - Wycelował pistolet w kierunku Adriana.
Tylko huk z tyłu domu, który rozległ się w momencie, w jakim zamachowiec już miał wystrzelić, uratował Lewisa. Mężczyzna zawahał się i w tym samym czasie przed politykiem pojawił się Sam, trafiając pociskiem prosto w głowę napastnika. Drugi terrorysta zareagował natychmiast, wyciągając rękę przed siebie i celując we właściciela posiadłości, jednak śmiertelnemu strzałowi zapobiegł Harry, który zza pleców Adriana umieścił kulkę w jego piersi. Zamachowiec także wystrzelił, lecz chybił. Pocisk przebił skórę na brzuchu Lewisa, zmuszając go do skulenia się i chwycenia ręką za tułów w naturalnym odruchu.

Przeciwnik tymczasem opadł na kolano i ostatkiem siły przytulił ramię do twarzy, szepcząc:
- Teraz.
Wydawało się, że czas zwolnił. Adrian uniósł głowę i zobaczył, jak Sam odwraca się na pięcie i rzuca w jego stronę, ale ominął go wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na dwójce kobiet. Rose wciąż płakała, tuląc się do matki, nic nie rozumiejąc z tego, co działo się wokół niej. Karen także miała czerwone, podkrążone oczy, lecz nie leciały z nich już łzy. Być może wiedziała, co musi się dzisiaj wydarzyć, być może przeczuwała, jaki za chwilę spotka je koniec. Ostatni uśmiech, który posłała wtedy w stronę męża, już na zawsze pozostał dla niego jedną wielką tajemnicą.

Wybuch bomby pochłonął cztery najbliższe ciała i odrzucił trójkę mężczyzn do tyłu.

*****


Oliver przybył na miejsce w momencie, w którym duża grupa zamachowców uciekała pospiesznie w kierunku lasu, nawet nie osłaniając swoich pleców. Zeskoczył z motocykla i posłał w ich kierunku kilka losowych pocisków z pistoletu, ale nie rzucił się do pościgu. Najpierw musiał dostać się do Lewisa. Popędził w stronę głównego wejścia do domu, jednak kiedy usłyszał huk eksplozji, zatrzymał się w miejscu i zasłonił twarz rękoma, żeby nie dostać lecącymi odłamkami budynku.

Wybuch rozerwał najdalej wysuniętą przednią część piętra posiadłości. Na ziemi wylądowało kilka zakrwawionych kawałków ludzkich kończyn, ale szef ochrony wolał nie zastanawiać się, do kogo należały za życia. Kiedy z nieba przestały wreszcie lecieć fragmenty posiadłości, mężczyzna wyważył drzwi do domu i podbiegł do leżącego na podłodze przed schodami Lewisa. Tuż obok spoczywało nienaturalnie rozciągnięte martwe ciało Sama. Wyglądało na to, że zasłonił nim Adriana, ratując go w ten sposób od skutków eksplozji, bo w plecach miał wypalony krater.

Z trudem przełknął ślinę, starając się wymazać ten obraz z głowy i złapał Lewisa za ramię, żeby pomóc mu wstać. Na szczęście polityk wydawał się być w miarę stabilnym stanie, nie licząc rany postrzałowej na brzuchu.
- Wszystko dobrze. Już jest pan bezpieczny – starał się uspokoić mężczyznę, który jednak wzrokiem znajdował się chyba w innym świecie.
- One... Słyszę je... Mówią do mnie... - szeptał, a Oliverowi zaszkliły się oczy, kiedy zrozumiał, co tu się wydarzyło.
- Nie teraz, Adrian... Nie teraz... - poprosił, wyprowadzając go na zewnątrz.
- Krzyczą. Płaczą. Błagają. Cały czas je słyszę. Co mam...
- Nie! - przerwał mu nagle głośny okrzyk, a chwilę później ramię polityka eksplodowało czerwienią, gdy trafił w nie pocisk.
Oliver zareagował błyskawicznie. Odwrócił głowę i zobaczył wychodzącego z lasu napastnika z pistoletem wycelowanym w stronę Lewisa. Już miał wystrzelić po raz drugi, kiedy bardzo silny impuls posłany przez ochroniarza sprawił, że ręka odskoczyła w górę i nabój poleciał w nicość. Hash długo się nie zastanawiał. Przymierzył i trafił bezbłędnie w głowę, posyłając przeciwnika na ziemię. Kiedy upewnił się, że zamachowiec na pewno nie żyje, z powrotem zwrócił uwagę na Adriana.
- Wszystko w porządku? - zapytał, ale polityk wpatrywał się tylko w nieruchome ciało terrorysty.
Odtrącił dłoń podawaną mu przez szefa ochrony i ruszył w kierunku zwłok, nie zważając na obrażenia.
- Muszę zobaczyć jego twarz – szepnął i ukląkł przy ciele, żeby ściągnąć mężczyźnie kominiarkę z głowy.
Choć nie rozumiał jego zachowania, Oliver postanowił mu w tym nie przeszkadzać, samemu jednak uważnie rozglądał się po otoczeniu, szukając wzrokiem kolejnych napastników. Nikogo na szczęście nie dostrzegł, poza tym kilka minut później na miejsce dotarła druga grupa ochroniarzy i Thomas Meris, którzy szybko odciągnęli Lewisa od ciała, wsadzili do furgonetki i pojechali prosto do szpitala.

Na miejscu został tylko Hash, który w ciszy przeczesywał dom, szukając ocalałych. Starał się nie zapamiętywać martwych twarzy swoich kolegów, ludzi, których wybrał i którzy zginęli z jego powodu. Skupił się na żywych. Znalazł nieprzytomnych Harry'ego i Aarona, z czego pierwszy oprócz pogruchotanych kości i lekkich poparzeń był w miarę zdrowy, a drugi mógł się pochwalić tylko raną w boku. Spoza ochrony przetrwały jeszcze Keiko i Helen wraz z ogromną grupą dzieciaków. Na szczęście żadne z nich nie odniosło obrażeń.

Mógłby to nazwać cudem, gdyby nie to, jak wielką obrazą było to słowo w odniesieniu do dzisiejszego dnia. Dnia, który miał być świętem mutantów, a dla najważniejszego człowieka w ich historii stał się jedynie symbolem tragedii.

Trzydziesta piąta rocznica wprowadzenia ustawy o równouprawnieniu mutantów zmieniła się w Dzień Krwawej Róży.
 
Lifeless jest offline  
Stary 03-04-2016, 18:48   #24
 
Lifeless's Avatar
 
Reputacja: 1 Lifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwu
Pół roku później

Sześć osób stało w rzędzie na sali gimnastycznej w jednej ze szkół budowanych na terenie dzielnicy Mutazone. Prace nad placówką nie zostały jeszcze ukończone, więc przebywanie na jej terenie było w gruncie rzeczy nielegalne, ale nikt się tym zbytnio nie przejmował. Zostali tu bowiem zaproszeni przez człowieka, któremu się nie odmawia.

Adrian Lewis wszedł na salę szybkim krokiem z byłym szefem ochrony, Oliverem Hashem, u boku. Ustawił się przed grupą, spoglądając po kolei w oczy smutnym, zmęczonym wzrokiem.
- Ta szóstka? - zapytał, zwracając głowę w stronę mężczyzny.
Hash pokiwał głową.
- Można im zaufać?
- Jestem tego pewien.
Polityk odchrząknął i na powrót odwrócił się ku wybranym. Na chwilę opuścił wzrok, prawdopodobnie zastanawiając się nad słowami, po czym zaczął:
- Wiecie, po co tu jesteście. Oliver z pewnością wiele wam już wyjaśnił, ale postaram się w dużym skrócie powiedzieć to wszystko ponownie, żeby sytuacja była jasna i zrozumiała. Będziecie stanowić elitarną grupę. Jednostkę, która ma zapobiegać sytuacjom takim jak ta, do której doszło przed kilkoma miesiącami. Nie chcę wojny, co jednak nie znaczy, że nie odpowiem ogniem, gdy ktoś naśle na nas pożar. Zostaniecie przeszkoleni pod kątem zachowania w kryzysowych chwilach, żeby uczynić z was pierwszych zmutowanych agentów specjalnych. Będziecie reagować na każde moje słowo, wykonywać każdy mój rozkaz i pojawiać się tam, gdzie was będę akurat potrzebował. Musicie być też przygotowani na to, że jeśli tak postanowię, być może przyjdzie wam kogoś zabić. Wasze dane osobowe zostaną wymazane z kartotek i zastąpione nowymi, fałszywymi, a podczas samych operacji korzystać będziecie z pseudonimów, żeby ograniczyć ewentualność rozpoznania do minimum. Nie chcę, żeby ktokolwiek skojarzył to, czym będziecie się zajmować na boku, ze mną, dlatego zrobię wszystko, żeby umożliwiać wam efektywną pracę, a jednocześnie zacierać wszystkie ślady, które za sobą pozostawicie. W zamian oczekuję bezwzględnego oddania mojej sprawie i wierności. Ze wszelkimi zdradami i odmowami wykonania polecenia uporam się natychmiast. Może to, co mówię, brzmi jak słowa tyrana, ale mamy być skuteczni, a żeby być skuteczni, musimy być jednomyślni. Nie liczę na to, że zrozumiecie. Liczę na to, że mi zaufacie. - Po raz kolejny zajrzał głęboko w oczy każdemu z nich. - To jak, ufacie mi?


01.11.2013, środa, Mutazone, Nowy Jork

Oliver Hash przeszedł przez furtkę prowadzącą do posiadłości Adriana Lewisa, po drodze podając rękę pilnującemu jej ochroniarzowi. Spojrzał na piękny dom i westchnął ciężko, kierując się ścieżką w stronę komórki. Chociaż minęło już sporo czasu, od kiedy przywrócono rezydencji dawny wygląd, wciąż za każdym razem kiedy spoglądał na budynek, widział dziurę ziejącą w jego piętrze. Sporo od tamtego czasu zmieniło się też w życiu samego mężczyzny – między innymi przestał być szefem ochrony polityka – co jednak nie wpłynęło na częstotliwość odwiedzin. Można nawet powiedzieć, że teraz bywał tu częściej niż kiedyś.

Otworzył drzwi do małego wolno stojącego pomieszczenia i zszedł po schodach do grobowca, cały czas rozmyślając nad tym, co ostatnio się działo - a niewątpliwie działo się wiele. Wybory prezydenckie miały się odbyć już za kilka dni i wszystko wskazywało na to, że tym razem wygra kandydat otwarcie wrogo nastawiony do mutantów, Robert Ford, startujący z ramienia Demokratów. Oczywiście nie znaczyło to niczego dobrego dla Mutazone, bo od dłuższego czasu Ford pokazywał, że istnienie tej dzielnicy stanowi dla jego sprawy duży problem.

Tymczasem Adrian Lewis, Scott Willis i Roger Staysey tworzący wspólnie Izbę Mniejszości to zdecydowani przeciwnicy polityki kandydata. I być może jeszcze na początku tego tysiąclecia ich słowa wystarczyłyby, żeby przekonać mieszkańców USA do zmiany swojego zdania, ale te czasy już dawno minęły. Ludzie zbytnio bali się mocy mutantów, żeby nie chcieć ograniczyć ich praw choć trochę. A ponieważ Robert Ford zamierzał je ograniczyć prawie zupełnie, to szybko zebrał wielu zwolenników. No cóż, przynajmniej nareszcie zapowiadało się, że będą mieli co robić.

Otworzył kredens i wyjął z niego świeczkę, po czym ruszył wzdłuż rzędów urn, starając się nie spoglądać na tabliczki z nazwiskami. Były tu bowiem także prochy Karen i Rose i za każdym razem, gdy spoglądał na ich ołtarze, widział obraz tragedii z 13 maja. Otrząsnąwszy się z przykrych wspomnień, podszedł do ostatniej popielnicy po prawej stronie i zapalił przy niej świeczkę. Następnie przesunął wazę w prawo i na klawiaturze ukrytej pod nią wpisał ośmiocyfrowe hasło. Nie musiał długo czekać, żeby ściana przesunęła się, wpuszczając go do kolejnej sali.

Pomieszczenie było bardzo duże, starannie uszczelnione i zaprojektowane tak, że ewentualne włamanie właściwie nie miało szans powodzenia. Pomijając dziesiątki mniejszych i większych zabezpieczeń przy wejściu, jak choćby wszechobecne czytniki sylwetek i linii papilarnych, podobne systemy znajdowały się wewnątrz, więc nawet jeśli włamywaczowi udałoby się wejść, to szybko zostałby wykryty i zamknięty w środku, a każdy z członków jednostki otrzymałby stosowną informację. Oczywiście czysto hipotetycznie, bo w praktyce istnienie grupy owiane było taką tajemnicą, że nawet najbliżsi przyjaciela Lewisa nie znali szczegółów. A już na pewno nie wiedzieli, kto do niej należał.

Zaś samą salę podzielono na kilka sektorów. Jeden z nich stanowiły rzędy manekinów treningowych zbudowanych w taki sposób, że każde uderzenie wiązało się z kontratakiem, więc nawet dla bardzo dobrze wyszkolonych w sztukach walki osób przy odpowiedniej szybkości ciosów były nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza że końce miały wzmocnione i każdy przyjęty sierp bolał jak diabli.

Drugi sektor złożony był ze stanowisk z hełmami otwierającymi dostęp do wirtualnej rzeczywistości. Tam ćwiczyli reakcje na sytuacje wyjątkowe, w których wymagano od nich maksymalnego skupienia i jak najszybszej odpowiedzi. Maszyna wybaczała błędy, więc nie mieli się czego bać, ale chodziło tutaj głównie o zminimalizowanie ilości wszelkich pomyłek, aby mogli być tak efektywni, jak tylko się dało.

Trzeci sektor to kopuła, w której uczyli się korzystać ze swoich umiejętności. Po wejściu do środka obraz wizualizował przed nimi różne scenki, a oni mieli reagować na nie przy wykorzystaniu swoich zdolności. System wykorzystywał podświadomość, więc nie było szans na zrobienie sobie krzywdy, jednak działał świetnie i po jego wprowadzeniu poczynili ogromne postępy. Co prawda, zabawnie wyglądało to z zewnątrz, bo osoba siedząca tam wyglądała, jakby biła się z powietrzem, ale kiedy coś jest głupie i działa, to nie jest głupie.

Biurka z komputerami, gdzie szlifowali wiedzę teoretyczno-praktyczną na temat urządzeń elektronicznych i ich systemów, stanowiły czwartą część sali. Większość grupy uważała zresztą te zajęcia za najnudniejsze, w tym Oliver, ale znaleźli się i pasjonaci. Co kto lubi. W każdym razie nie mogli ich pomijać, zważywszy na to, jak głęboko elektronika zakorzeniła się w kulturze współczesnego świata.

Piąty sektor był właściwie osobnym pomieszczeniem, zamkniętym dla wszystkich oprócz Lewisa, który zapraszał ich tutaj na narady. Ten pokój i tak był niewielki, a że wypełniały go szafki z dokumentami i ogromny komputer, kluczenie między nimi stawało się problematyczne. Tak więc narady wyglądały w ten sposób, że stali obok siebie praktycznie przyklejeni jeden do drugiego i obserwowali to, co Adrian wyświetlał im na wielkim monitorze.

Jednak dzisiaj nie planowali narady. Dzisiaj Oliver przyszedł tu dla samego siebie i niespiesznie przebrał się w kostium do ćwiczeń, żeby potrenować walkę z manekinami. Od kilku lat spędzał w tym miejscu większość czasu wolnego i wcale nie planował tego ograniczyć. Już raz okazał się niewystarczająco przygotowany i nigdy więcej nie mógł powtórzyć swojego błędu.

Impulse, bo takiego pseudonimu używał, zgodnie z przysięgą jakiej złożył, zamierzał bronić Lewisa za wszelką możliwą cenę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 08-04-2016 o 16:42. Powód: Post pod postem
Lifeless jest offline  
Stary 09-04-2016, 00:08   #25
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Było późno, dużo później niż Sara miała w zwyczaju wracać do domu. Prace nad dekorowaniem świeżo dobudowanej części centrum dla najmłodszych pochłaniały ostatnimi czasy większość z jej wolnego czasu. Nie narzekała, kochała to zajęcie i poświęcała się mu z całym zapałem i sercem, jakie zawsze wkładała w swoje prace. Niekiedy, tak jak tego wieczoru, zdarzało się jej zapomnieć i dopiero głos Mary Sauton przywołał ją do rzeczywistości. Docierało wtedy do niej, że od paru godzin nie powinno jej być na terenie budowli. Na szczęście kobieta, która zajmowała się jej sprzątaniem, nie miała nic przeciwko obecności młodej Meris. Sara odnosiła niekiedy wrażenie, że wręcz woli by ktoś jeszcze poza nią zostawał po godzinach. Nie dopytywała jednak, a tylko dziękowała uprzejmie za poinformowanie o późnej godzinie, po czym zbierała swoje rzeczy i wychodziła.

W mieszkaniu, jak zawsze przy takich okazjach, czekało na nią powitanie w wykonaniu wyjątkowo niezadowolonego Taklona.


Spojrzenie pełne oddania, jakim obdarzył ją gdy tylko otworzyła drzwi, nie było pozbawione wyrzutu. Sara już kilkakrotnie zastanawiała się czy nie zabierać go ze sobą gdy szła do centrum. Kocur był wyjątkowo dobrze wychowanym zwierzęciem i nigdy nie sprawiał kłopotów, jednak wątpiła by te argumenty w jakikolwiek sposób przekonały Zaka Masera by wyraził zgodę. Dyrektor placówki był z zasady przyjaźnie nastawionym człowiekiem, jednak w kwestii zasad bywał nieustępliwym. Przynajmniej niektórych zasad…
- Już, już - uspokoiła kota, zamykając drzwi i pochylając się by wziąć go w ramiona. Zapalając światło rozjaśniła delikatnym blaskiem spotlight’ów nie za długi korytarz wiodący do obszernego salonu połączonego z kuchnią. Także i tam dominowały małe, dające mocne światło punkty, które wypełniały przestrzeń naprzemiennie światłem i cieniem. Całość dawała przyjemny, relaksujący efekt, który Sara pokochała od pierwszej chwili, w której przekroczyła próg tego mieszkania.


Sara bardzo dbała o to by jej twory nie naruszały ciepłej harmonii tego miejsca. Nie brakowało co prawda luźno rozłożonych przyborów do malowania, jednak stanowiły one jedynie drobny element wystroju, pozwalający jej odetchnąć i oczyścić myśli z pojawiających się tam obrazów. Przez szklaną ścianę widać było światła Mutazony, migające wesoło na tle granatu nocy. Przystanęła chwilę przyglądając się temu widokowi i sobie. Nie mogła narzekać, na dobrą sprawę. Nie można było mówić o obiektywnej ocenie, ale nie wydawało się jej by źle wyglądała. Może była trochę z szczupła, za niska i drobna, co potęgowały nieodłączne ogrodniczki, to jednak z pewnością mogła trafić gorzej. Pokręciła głową, uśmiechając się do swoich myśli i obdarzyła kota buziakiem. Obojgu burczało w brzuchu co było bardzo wyraźnym znakiem, że czas zająć się kolacją.

W jakiś czas później nogi zawiodły ją do pracowni. Odwiedzała ją codziennie, niekiedy znikając za drzwiami na całe godziny. Z założenia pokój ten miał być główną sypialnią. Przestronny, dobrze oświetlony, z wyjściem na balkon. Sara jednakże od razu zmieniła jego przeznaczenie ustawiając w nim płótna, stelaże, montując szafki i zmieniając oświetlenie. Liz oczywiście pomogła córce w urządzeniu wszystkiego tak by zapewnić dziewczynie najlepsze warunki do rozwijania zarówno mocy jak i samego talentu. Ostatnim darem był obraz przedstawiający całą rodzinę, który zajmował główne miejsce na ścianie pracowni. Zawsze uspokajał Sarę i pozwalał się skupić. Także i tego wieczoru to od krótkiej chwili poświęconej przyglądaniu się delikatnym zmianom natężenia barw przy kolejnych warstwach naniesionej na płótno farby, zaczęła swoją sesję w pracowni.

Do łóżka trafiła już na resztkach sił. Ten stan starała się osiągnąć zawsze bowiem zwykle odganiał koszmary, które wciąż od czasu do czasu ją dręczyły. Duży w nie wkład miał obraz wiszący w centrum szkoleniowym utworzonej przez Lewisa grupy. Przeklęta róża, którą tamtego wieczoru namalowała. Za każdym razem gdy widziała jak polityk przystaje i wpatruje się w śnieżnobiałe płatki splamione szkarłatem krwi, w jej myśli wkradały się wspomnienia. Zupełnie jakby podpinała się pod niego i wraz z nim przeżywała tamte chwile. Oczywiście nie było o tym mowy, nie posiadała takiego daru, jednak wrażenie pozostawało, nie dając jej spokoju. Nie rozumiała dlaczego uparł się by trzymać ten obraz. Gdyby to od niej zależało spaliłaby go następnego dnia, gdy się obudziła. Jednak decyzja nie była jej i musiała z tym jakoś żyć. Z tego też powodu nie lubiła przebywać w tamtym miejscu dłużej niż było to absolutnie konieczne. Zazwyczaj też, o ile nie było potrzeby by ćwiczenia były przeprowadzane w grupie, wybierała samotność.
Te myśli przeniosły ją z powrotem do sali gimnastycznej. Nie wiedziała dlaczego została wybrana do tej elitarnej grupy. Była z nich wszystkich najmłodsza, najmniej przystosowana do działania w terenie. Była nikim, nawet nie stanowiła wystarczającego zagrożenia by ktokolwiek z grup zajmujących się sprawdzaniem uzdolnionych, jakoś szczególnie się nią zainteresował. Jej moc nie zagrażała nikomu, była nieszkodliwa. Lub takie sprawiała wrażenie. Jakby na to nie spojrzeć była ostatnią osobą, którą można by posądzać o członkostwo w tym projekcie. A mimo tego stała razem z piątką bardziej odpowiednich kandydatów i słuchała słów Lewisa. Oczywistym było, że nie wyrazi sprzeciwu. Wciąż czuła się winna tego, że nie zdołała ostrzec go wcześniej. Może gdyby bardziej się starała, częściej spędzała czas ze sztalugami i pędzlem… Ograniczyła się wtedy tylko do skinięcia głową i nieśmiałego, acz przyjaznego spojrzenia na pozostałych. Wiedziała, ze czekają na nią ciężkie chwile, jednak postanowiła już wtedy ze da z siebie wszystko.
Od tamtego spotkania to właśnie postanowienie przyświecało każdemu jej krokowi, każdej decyzji. Uparcie walczyła by pokonać słabość ciała w trakcie treningów walki, oraz to, że tak naprawdę szczerze ich nienawidziła. Nie mogła ćwiczyć swojej mocy jak inni, za to spędzała godziny w pracowni, szlifując swój talent by jej obrazy były bardziej wyraźne i czytelne. Dzięki temu ataki stawały się rzadsze. Mogła je kontrolować, choć i tak nie zawsze się to udawało. czasami przyszłość wnikała w nią, domagając się uwagi na siłę, czy to się Sarze podobało czy nie. Zawsze też była to przyszłość pełna krwi, bólu i śmierci. To także z tego powodu starała się trzymać na uboczu. Nie, żeby odpychała pozostałych od siebie. Ot, trzymała swoje sprawy dla siebie, nie dzieląc się nimi z nikim i starając znaleźć rozwiązanie na własną rękę. To z kolei zaowocowało zwiększoną uwagą i troską ze strony rodziców. Efektem czego stało się mieszkanie, które od dwóch lat stanowiło jej dom. Nie była w stanie żyć tak jak pragnęła, mając nad głową nadopiekuńczą matkę i ojca, któremu wydawało się, że może ją ochronić przed każdym zagrożeniem. Mając miejsce tylko dla siebie, mogła w pełni się rozwijać. Nie znaczyło to jednak, że zerwała całkiem kontakty z rodziną. Na to akurat mieszkali za blisko siebie. Miło także było czasem wpaść do domu na obiad, który nie składał się z naprędce przygotowanej sałatki.
Samotność, która czasami ją dopadała, została zlikwidowana wraz z dniem, w którym znalazła Taklona. Bezpański kocur stał się jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Nigdy nie żałowała tego, że zabrała go ze sobą. Także w tej chwili przygarnęła kolorowe, miękkie i ciepłe futerko i przy dźwięku delikatnego mruczenia odpłynęła w pozbawiony obrazów sen.

Kolejny dzień przywitał ją wesołym blaskiem słońca wpadającym przez szparę w zasłonach. Nie musiała wstać wcześnie więc jeszcze przez jakiś czas pozwoliła sobie na poranne lenistwo zakończone pełnym skargi miauczeniem. Ktoś był głodny i ani myślał czekać na to by jego potrzeby zostały zaspokojone. Po śniadaniu i uporządkowaniu pracowni udała się do domu by skorzystać z gościnności matki i jej umiejętności kucharskich. Te z kolei, o czym stale powtarzała Liz, były warte grzechu. Jako że na ten dzień nie miała niczego szczególnie pilnego do zrobienia, skierowała swoje kroki tam gdzie zwykle w takich momentach. Prywatny szpital wybudowany z myślą o mieszkańcach Mutazony znajdował się niedaleko centrum osiedla i oferował pomoc medyczną nastawioną na szczególne potrzeby obdarzonych. Sara lubiła odwiedzać dział dla najmłodszych. Dzieci zawsze były pełne radości i pozytywnej energii. Liz niekiedy śmiała się z córki mówiąc, że chodzi tam po to by naładować baterie. Augury nie zamierzała się sprzeczać z matką. Rysowanie obrazków, malowanie gipsowych figurek czy lepienie zwierzątek z modeliny nigdy jej nie męczyło, a wręcz przeciwnie. Po takiej kuracji mogła swobodnie zniknąć na kolejne godziny w odmętach pracowni lub przy pracach nad centrum dla dzieci. Mogła także stawić czoła treningom, których nie szczędzono grupie Lewisa.

Mimo iż nie było takiego zaplanowanego na ten dzień, Sara i tak po wyjściu ze szpitala udała się właśnie w kierunku posiadłości polityka. Zbliżające się wydarzenia sprawiały, że szczególny nacisk kładła na pracę nad swoją mocą. Gdyby udało się jej wyjść w przyszłość tak by przewidzieć skutki wyborów, które wkrótce miały nastąpić, na los uzdolnionych, mogłaby dorzucić kolejną cegiełkę do swojej krucjaty. Z tego też powodu ostatnimi dniami malowała aż do stanu kompletnego wycieńczenia. Obrazy jednak wciąż były zbyt zamazane by dało się z nich cokolwiek odczytać. Nie była nawet pewna, czy przedstawiają wydarzenia, na których się skupiała. Jeden za drugim, czy to umieszczone na kartkach papieru czy na płótnie, były skrzętnie zbierane i sprawdzane przez nią z tym co słyszała w wiadomościach czy tym, co pojawiało się w gazetach. Istniała w końcu pewna szansa, że jednak uda się z owych smug odczytać coś, co okaże się istotne. Z taką nadzieją wkroczyła do grobowca, starając się przy tym omijać wzrokiem urny najbliższej rodziny właściciela tego miejsca.
To, że w ukrytym centrum ich specjalnej grupy zastała Impulse, nie zdziwiło zbytnio Sary. Czasami zastanawiała się, które z ich dwojga przykłada się bardziej by odpokutować winy. To, że zapewne on, tylko dodawało jej sił do doskonalenia siebie. Nie mogła bowiem powtórzyć tego, co się wtedy stało. Powinna była przewidzieć to zdarzenie wcześniej… Jej wzrok przeniósł się z ćwiczącego mężczyzny na obraz wiszący nad wyjściem. Przeklęta krwawa róża jej autorstwa, wisząca w tym miejscu by przypominać jej tamten wieczór. Wyraźne linie świadczące o tym, że zawiodła. I nie miały tu znaczenia słowa matki i ojca, tłumaczących że to nie była jej wina. Ta rana tkwiła zbyt głęboko. Żeby ją zaleczyć musiała stać się mocniejsza, szybsza, celniejsza w swych przepowiedniach. Z tego też powodu ponownie zajęła swoje miejsce w małej pracowni, urządzonej przez nią w pobliżu niezbyt często używanych komputerów. Ta sekcja była zwykle najcichsza i wystarczyło zsunąć nieco biurka by zrobić miejsce na jej sztalugi i regały z przyborami do malowania. Światło dawała jej specjalna lampa dająca czyste, białe światło, rozproszone tak by nie rzucać cieni.
Ustawiła sztalugę, położyła na nią blejtram z naciągniętym na nie płótnem, przygotowała farby. Pora było zacząć kolejny trening.

I tak godzina po godzinie i dzień po dniu, tak wcześniej jak i później, robiąc jedynie krótkie przerwy na to co można było wziąć za życie. Bo błędy trzeba było naprawiać, a gdy się nie dało to się na nich uczyć i starać nigdy więcej nie dopuścić do tego by ponownie do nich doszło. Umysł musiał być czysty, a dłoń pewna gdy trzymając pędzel przesuwała nim po płótnie nanosząc kolejne warstwy farby ujawniające światu to, co dopiero miało nadejść.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 09-04-2016, 12:37   #26
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Nowy York, Soho, mieszkanie Apfelbauma

Aaron wszedł do swego apartamentu, zamknął drzwi na klucz, same klucze rzucił na stolik i z westchnieniem ulgi usiadł na swoim ulubionym fotelu. Obiecując swemu ciału późniejszą kąpiel przez chwilę delektował się wygodą siedziska.
Wreszcie wstał by usiąść na krzesełku przed komputerem, odpalił maszynę i już po chwili śmigał po internecie.
Sporo się dzisiaj dowiedział. Teraz musiał jeszcze cos sprawdzić...

*****

Minęło pięć lat od Dnia Krwawej Róży ale Apfelbaum nie zapomniał. Podobnie jak Adrian, który, nie mogąc cofnąć skutków tego dnia, poświęcił się całkowicie pracy. Tego samego wymagał od podwładnych, a Aaronowi to pasowało. W pracy znajdował odkupienie, póki co nikt nie przejrzał jego duszy i nie dowiedział się jak pali wina mimowolnego zdrajcy.
Flameweaver zerknął na zegarek (11.57) i podniósł wzrok by przyjrzeć się swemu celowi. Przed nim, za wysokim murem naszpikowanym elektroniką, za szlabanem strzeżonym przez profesjonalnego ochroniarza, pod okiem kamery przemysłowej, znajdował się budynek, w którym mieściło się laboratorium Lewis Corporations.
Arthur już czekał, tak jak się umówili. Gdy Aaron podszedł do strażnika, kolega zwrócił się do tamtego prosząc o otwarcie szlabanu machając przed nosem ochroniarza swoim identyfikatorem. Strażnik wpisał Aarona do księgi, podał mu przepustkę na smyczce, pouczył co do procedur i wpuścił do środka.
Trzeba przyznać, że ośrodek robił wrażenie, tak jak profesjonalizm jego pracowników. Uzbrojeni ochroniarze w kamizelkach kuloodpornych, zabiegani laboranci w kitlach, kamery i czytniki linii papilarnych na każdym kroku. I ta wszechobecna atmosfera dobrej organizacji pracy. Interesujące.
Już wcześniej Aaron wytłumaczył Arthurowi co chciałby przede wszystkim zobaczyć. Skierowali się prosto do celu.
Młodszy mutant przez całą drogę z wyraźną duma opowiadał o ośrodku i, lekko zachęcony, o impedimencie. Aaron na początku tylko słuchał, ale w końcu zaczął zadawać pytania i w rezultacie wdali się w rozmowę.
Impediment. Najmłodsze dziecko Lewis Corporations.
Jak się okazało nie było mowy by dotknąć wynalazku, ale Aaron nawet się z tego cieszył. Z tego co usłyszał ten materiał blokował moce telepatów. Apfelbaum wolał nie wiedzieć jak zareagował by jego mózg w zetknięciu z tym materiałem.
Widział go przez szybę z super wytrzymałego szklastyku. Mało imponujący widok, po prostu duża bryła szarego metalu. Jak tłumaczył Arthur, podstawową barierą była suma wielkości. Nie, póki co nie znaleziono sposobu by zmniejszyć obiekt. Tak, zmniejszenie go powodowało utratę jego właściwości. Tak, impediment blokował telepatię i tylko telepatię. Nie, telekineza i pozostałe moce psi nie podlegały jego wpływowi. Tak, gdy w pomieszczeniu wyłożonym impedimentem znajdowało się dwóch lub więcej telepatów mogli się porozumiewać telepatycznie, ale nie byli w stanie wysłać sygnału na zewnątrz. Tak, siedziba wydziału specjalnego była w całości wyłożona impedimentem.
Aaron zadał jeszcze parę pytań po czym (żadnych zdjęć!) podziękował Arthurowi, porozmawiali jeszcze trochę o pracy i mieście, po czym pożegnali się przy szlabanie. Aaron oddał przepustkę i wybył na miasto.
Musiał pomyśleć.

*****

Pół godziny później mutant siedział na krzesełku przy stoliku w jednej ze swoich ulubionych restauracji na świeżym powietrzu. Na stoliku parowało cappuccino, roztapiały się lody, dzień był zdumiewająco ciepły jak na listopad. Tylko kilka chmur, ale nic więcej nie zapowiadało by miał spaść deszcz.
Obok Aarona, przy sąsiednim stoliku, jakiś starszy mężczyzna ubrany na biało, czytał z laptopa. Dalej siedziała grupa hałaśliwych nastolatków. Kelnerki w jasnych sukienkach z wprawą obsługiwały klientów. Najbliższy samochód jakieś 150 metrów dalej. Przyjemnie.
Aaron skosztował lodów śmietankowych, po czym wygodnie ułożył ciało na wiklinowym krześle.
Lewis Corporations.
Firma, jak od dawna wiedział Aaron, zajmowała się głownie produkcją i handlem technologiami militarnymi. Impediment nie zaliczał się stricte do takich technologii. Niemniej, Apfelbaum spokojnie mógł sobie wyobrazić jak zostaje użyty na polu walki. Choćby walki informacyjnej.
Minęło pięć lat, ale Flameweaver nie zapomniał. Podczas Dnia któryś z napastników użył urządzenia lub mocy, która zablokowała energię psi mutantów. Blokowaniu temu towarzyszyły przykre efekty uboczne.
Apfelbaum zabełtał łyżką w lodach.
Aaron rozmawiał o tym z kolegami wiele razy. Stąd wiedział, że Keiko również była bezbronna podczas Dnia. I tylko oni dwoje.
Czegokolwiek użyto do blokowania wyższych funkcji mózgów mutantów impediment zdradzał podobne właściwości. Tylko mniej uniwersalne. Impediment blokował telepatię. Podczas dnia zablokowano wszystkie moce umysłów mutantów.
Interesujące.
Musieli dowiedzieć się czego użyto podczas dnia. A może jakiś mutant zdrajca posiadał talent do blokowania mocy? A może użyto technologii podobnej do impedimentu? Kto w tym drugim przypadku mógł posiadać takie możliwości?
Rząd? Korporacje?
Apfelbaum skrzywił się. Lody nagle przestały mu smakować.
Odstawiając kubeczek na stolik szybko wypił cappuccino, uregulował rachunek i udał się spacerkiem do domu.

*****

Apartamentowiec, w którym mieszkał Aaron należał do nowoczesnego budownictwa. Nowoczesny i przestronny mieścił kilkanaście wygodnych apartamentów dla wymagających klientów. Wynajęcie tu mieszkania swoje kosztowało, ale Adrian dbał by jego żołnierze mogli sobie pozwolić na wysoki standard życia.
Jak zwykle ignorując windę Flameweaver wszedł na trzecie piętro po schodach. Otworzył drzwi (klucz dość ciężko chodził, przyda się ślusarz...) i wszedł do swego domu...

*****

Trzy i pół godziny później Apfelbaum z westchnieniem wyłączył komputer, przetarł zmęczone oczy i udał się pod prysznic.
Dokonawszy ablucji założył świeże ubranie po czym udał się do salonu analizując informacje zebrane podczas wizyty w ośrodku i grzebania w internecie.
Czegoś się dowiedział, przynajmniej w ośrodku. Grzebanie w sieci też coś dało, w sensie - Aaron wiedział, że niewiele wie. Do sieci nie przeciekło na razie nic o nowych technologiach, które go interesowały. Sporo rzeczy nowych, sporo fascynujących, ale nic o jego celu. Wyciągając się wygodnie na kanapie w salonie Apfelbaum położył telefon w zasięgu ręki (zawsze gotowy...) i postarał się zdrzemnąć by dać odpocząć oczom. Już niedługo będzie potrzebny i musiał być w formie.
Już nigdy nie zawiedzie Adriana i swych towarzyszy broni.
Już nigdy.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 09-04-2016 o 12:40.
Jaśmin jest offline  
Stary 10-04-2016, 01:09   #27
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
01.11.2013 Nowy Jorka Mutazone - Mieszkanie Arthura

Na szafce nocnej zapiszczał budzik, migający na zielono wyświetlacz wskazywał równo godzinę 06:00. Arthur wyłączył budzik i obrócił się na drugi bok miał jeszcze dziesięć minut do spania nie warto było ich tracić, zresztą zwyczajowy kwadrans akademicki nadal był w użyciu na uniwersytecie.
Arthur po dziecięciu minutach wygramolił się z łózka i udał się do kuchni gdzie przyszykował śniadanie składające się z tostów z kremem czekoladowym zapijając je mocną czarną kawą, po śniadaniu Arthur skierował swe kroki w stronę łazienki gdzie wziął prysznic i dokonał porannej toalety przy okazji przebrał się też w świeże ciuchy - jeansy, śmieszną koszulkę z obrazkowym kotem i grubszy wełniany sweter, przy okazji Arthur nasypał suchej karmy do miski Plancka czyli swojego szaroburego kota który jak zawsze nie raczył się zjawić i najprawdopodobniej gdzieś się włóczył.
Wychodząc z mieszkania Arthur zgarną kurtkę z wieszaka i ubrał ją razem z wełnianą ciepłą czapką.

Swoje kroki skierował prosto ku oddalonemu kawałek nowojorskiemu metru który o tej godzinie jak zwykle przeżywał prawdziwe oblężenie, ludzie jak zwykle spieszyli się czy to do pracy czy też na zajęcia w szkołach czy uczelniach, przechodząc przez barierki odbił bilet i ruszył prosto ku odjeżdżającemu wagonowi. Na szczęście tym razem wsiadł w porę i nie musiał czekać na kolejny rozkład który miał przyjechać dopiero za piętnaście minut.

--------------------

Arthur wysiadł na przystanku Columbia Street i skierował się prosto ku budynkowi wydziału fizyki eksperymentalnej. Gdy tam dotarł w biurze szybko przejrzał swoje notatki i wcześniej przygotowaną prezentację, po czym ruszył w kierunku sali wykładowej mając nadzieję że pierwszoroczni grzecznie czekają pod salą na wykład.
Widząc że studenci czekają otworzył salę i ruszył w kierunku katedry i uruchomił komputer przygotowując prezentację, po czym widząc że wszyscy znajdują się na sali rozpoczął wykład na temat funkcji falowej.

-Proszę Państwa dziś na wykładzie omówimy jedno z ważniejszych zagadnień mechaniki kwantowej jakim jest funkcja falowa, jak wszyscy dobrze wiemy z poprzedniego wykładu w tym celu będziemy musieli przypomnieć sobie czym jest równani Schrödingera i jakie są jego założenia...

Po nie całych dwóch godzinach Arthur skończył wykład i wygonił studentów z sali po czym skierował się do biura zabrał swoje rzeczy w tym kilkadziesiąt kartek z pracami kolokwialnymi studentów i ruszył prosto do wyjścia. Tym razem czekała go praca bardziej praktyczno-laboratoryjna w Lewis Corporations, a po za tym był na godzinę 12 umówiony z Aronem w celu zaprezentowania mu właściwości impadiamentu.
Na szczęście metrem dość szybko udało się dotrzeć do laboratorium załatwić wszelkie formalności związane z wejściem na teren ośrodka i przeprowadzić z resztą współpracowników poranny research badawczy.
Około 12 wyszedł po jak zawsze punktualnego Arona który oczekiwał na niego przed budynkiem, po załatwieni wszelki formalności związanych z wejścia Arthur wraz z starszym mutantem udali się w kierunku który go najbardziej interesował czyli do pomieszczenia z blokiem impadiamentu. Po drodze Arthur starał się przybliżyć na tyle ile mógł Aronowi cele i najważniejsze kierunki badawcze ośrodka, na całe szczęści starszy mutant miał całką sporą wiedzę o poczynaniach ośrodka jak i o samym impadiamencie. Po tym jak Aron zakończył swoją wizytę w ośrodku i pożegnał się z Arturem, ten skierował się do swojego biura w laboratorium przy okazji po drodze zebrał wyniki z akceleratora cząsteczkowego na temat fuzji anihilacyjnej. Po czym opuścił teren ośrodka i ruszył w kierunku metra w celu dotarcia do posiadłości Pana Lewisa o tej godzinie metro nie powinno być zatłoczone więc dotarcie do ich siedziby nie powinna zając dużo czasu.

-----------------------

Arthur jak zwykle skierował się prosto ku sali komputerowej, oczywiście w tym celu musiał przejść obok grobowca co zawsze napawało go melancholijnym nastrojem, urny bliskich Panna Lewisa zbyt dobrze przypominały o strasznych i przerażających wydarzeniach które dotknęły każdego z nich. Zaraz potem dało się zauważyć ćwiczącego Olivera, Arthur skiną mu tylko głową na przywitanie i ruszył dalej
Arthur wchodząc do pomieszczenia z komputerami zauważył że zawsze było puste, Arthur dobrze wiedział że większość osób nie zaglądał tu zbyt często - bardziej woleli salę ćwiczeń czy symulatory niż programowanie czy zabawę z podzespołami, oczywiście Arthur nie zapominał że walka i szybka analiza informacji jest ważna ale i tak w sali ćwiczeń z reguły to on częściej dostawał po zębach niż inni członkowie oddziału.
Jak zawsze Arthur zajął się tym czym umiał robić najlepiej czyli naprawił jeden zapusty napęd CD-ROM który dziwnym trafem się uszkodził, po czym upewnił się że oprogramowanie Firewall jest sprawne i czy system nie wykrył jakiegoś nieproszonego gościa, następnie zabrał się z tworzenie sprawniejszego oprogramowania logicznego dla głównego systemu zarządzającego i przy okazji sprawdził prace studentów.
 
Orthan jest offline  
Stary 10-04-2016, 13:05   #28
 
Sakal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znany
Ostry i rytmiczny alarm budzika przeciął powietrze, brutalnie wyrywając Jacka ze snu. Mimo że mutant gardził ludźmi, tym razem zachował się bardzo w ich stylu. Zresztą robił to każdego ranka. W mgnieniu oka znalazł się przy budziku i go wyłączył, wyładowując na nim gniew za to, że zrobił to, do czego go stworzono. Z tym że Shadow, zamiast pobiec lub podejść do urządzenia, użył swojej zdolności. Następnie przeciągnął się, a jego kości zatrzeszczały.
Nigdy więcej spania na kanapie - burknął niewyraźnie, po czym zaczął latać, oczywiście dosłownie, po górze mieszkania wykonując typowe, poranne rytuały. Wtem usłyszał dobiegający z kuchni hałas. Serce mu przyspieszyło, krew pulsowała w skroniach, a jego umysł zalała fala wspomnień z treningów, walk ulicznych czy strzelanin, w jakich brał udział.
Chwycił pistolet i tak cicho, jak tylko umiał, przygotował go do strzału, następnie powoli zaczął podchodzić do schodów. Chciał, aby w przypadku walki przeciwnik jak najdłużej nie wiedział jakimi mocami dysponuje.
Na schodach poświęcił kilka sekund na analizowanie, kim mógł być włamywacz.
Na pewno nie był to pospolity złodziej, gdyż wszystko pozostawało w porządku. A przynajmniej w stanie, który Jack nazywał porządkiem. Stół w salonie zawalony był brudnymi talerzami, na fotelach leżały ubrania oczekujące na pranie, a podłogi od kilku dni powinny zostać odkurzone.
Nie był to też żaden zabójca, gdyż mutant pozostawał cały i zdrowy.
Wykluczył również kogoś, kto przyszedł po jakąś konkretną rzecz. Warunki mieszkaniowe Shadowa może nie prezentowały się marnie, ale odliczając telefon i komputer, nie miał nic, co byłoby warte jakąś konkretną sumkę i byłoby łatwe do wyniesienia. A i te przedmioty miał tylko i wyłącznie dlatego, że były od niego wymagane w pracy.
Jednak ktoś na pewno tu przebywał, gdyż dało się zauważyć, że ktoś z grubsza ogarnął część pokoi oraz wietrzył dom, a z kuchni dobiegały typowe dla gotowania odgłosy. Kiedy znalazł się za rogiem pomieszczenia, wypuścił powoli powietrze z ust i wyskoczył zza niego, namierzając napastnika.
Zluzuj, koleś! — zawołał przerażony mężczyzna.
Biały bezrękawnik opinający jego mięśnie, czarne spodnie dżinsowe oraz srebrny łańcuszek zdobiący szyję nadawał mu wygląd stereotypowego, osiedlowego cwaniaczka, z tym że bijąca od niego aura szczerości oraz otwartości natychmiast pozbawiała większości ludzi tego typu uprzedzeń.
Na jego twarzy odmalowane było przerażenie, a czarne oczy uważnie lustrowały dłonie Jacka, który jak tylko zorientował się, o co chodzi, rozluźnił się.
Alex? — zawołał zdziwiony, chowając broń z powrotem do kabury. — Co tu robisz?
Jak to co? Sam zaproponowałeś mi nocleg po tym, jak wyciągnąłeś mnie pijanego z tamtej imprezy — rzekł czarnoskóry, ciesząc się w duchu z tego, że nie narobił w gacie.
Ano pamiętam, pamiętam też, że miałeś zwinąć się przed dziewiątą — powiedział ostro, po czym pociągnął nosem. — Coś ci się pali, Alex. .
Niespodziewany gość w ułamku chwili znalazł się przy kuchence, wyłączając gaz.
Cholera jasna, przez tę twoją spluwę kompletnie zapomniałem o jajkach. Mam nadzieję, że lubisz mocno ściętą jajecznicę? — Pośpiesznie nakładał śniadanie na przygotowane uprzednio talerze.
Ty i tak nigdy nie miałeś jajek. — Zaśmiał się pod nosem. — Dawaj, co tam masz, jestem tak głodny, że i tak zjem wszystko. Ale najpierw rzecz najważniejsza — Teatralnym gestem wzniósł palec wskazujący ku górze, przybierając jednocześnie przerysowanie poważny ton głosu. — Co ty tu robisz o tej godzinie?
W sensie? — spytał zbity z tropu. — Przecież ci mówiłem, sam mnie tu zaprosiłeś.
Owszem, ale mamy jedenastą dwadzieścia. — Wziął talerz i skierował swe kroki ku jadalni, po czym zapytał przeciągle — Więc?
No jakoś tak wyszło… — odparł speszony. — Ale o co się gniewasz? Przecież nic się nie stało, więc nie rób dramy. — Alex odstawił swój talerz i już miał zabrać się za jedzenie, jednak Shadow powstrzymał go przed tym uderzeniem w dłoń.
Najpierw modlitwa, nie pamiętasz? — warknął.
Ała… — Rozmasował dłoń. — To bolało, chłopie! Weź, daj se na wstrzymanie raz na jakiś czas.
— [i] Przemyślę to. A teraz wstawaj chłopie i nie garb się.
Oboje stanęli na baczność i złożyli ręce.
Zachowanie Alexa przypominało zachowanie małego dziecka, które ma siedzieć na krześle i nic nie robić, podczas gdy otacza go ogrom grających i świecących zabawek. Nie umiał ustać w jednym miejscu, a teksty modlitw wypowiadał byle jak. Za to Jack pogrążył się w nabożnym skupieniu, właściwie to niemalże w ekstazie.
Boże, dzięki ci składamy za to, co pożywać mamy. Ty nas żywić nie przestajesz bądź pochwalon za to, co nam dajesz. Amen — rzekli po trzykroć, po czym zaczęli jeść.
Podobno znalazłeś nową pracę?
A to już dawno, Alex — odparł obojętnie.
Serio? I co teraz robisz?
Zajmuję się ochroną. Fajna robota, poznajesz ludzi, zarabiasz kupę kasy, a i na nudę narzekać nie można.
Ale pewnie cholernie stresująca, no nie?
Nie ma rzeczy idealnych. — Wzruszył ramionami. — Zresztą teraz jest względny spokój, a i że bronię tylko mutantów, to często nie muszę nawet wychylać nosa poza dzielnię. I to się nazywa robota doskonała. No, dziena za jedzenie, ja spadam. — Zerwał się na równe nogi.
A nie zapomniałeś aby na pewno o czymś? — zapytał Alex, wymownie wskazując na pozostawiony samemu sobie talerz.
Jack obrócił się na pięcie i stanął na baczność.
— Chwalimy cię Panie i dziękujemy za ten posiłek, dar twojej dobroci. Przez Chrystusa pana naszego. Amen — wyrecytował płynnie, po czym skłonił się lekko i zmieniając się w kłąb dymu, opuścił dom.
— Cholera by go wzięła — mruknął pod nosem Alex. — Jak zwykle ja zostaję z całą robotą.

***

Dobry nastrój, który towarzyszył mu przy wychodzeniu z mieszkania, prysł niczym bańka mydlana, kiedy lunął deszcz. Na domiar złego robota, którą chciał wykonać, wymagała od niego wejście do dzielnicy zwykłych ludzi. Czuł na sobie ich spojrzenia, słyszał, jak go obgadują, niemal mógł dotknąć ich pogardy. Na domiar złego paskudna, ciężka ulewa ograniczała widoczność do zaledwie kilkunastu metrów. Kilka wypadków oraz godziny szczytu sprawiły, że całe miasto było praktycznie jednym wielkim korkiem, przepuszczającym czasem pojazd na sygnale. Tłumy ludzi na ponurych chodnikach rozświetlały tysiące reklam. Hopkins nie umiał wyobrazić sobie gorszej aury.
Usiłował zapalić papierosa, a seria niepowodzeń sprawiła, że miał ochotę cisnąć zapalniczką o chodnik i wykrzyczeć światu swoją frustrację. Powstrzymywał go przed tym jedynie widok policyjnego patrolu po lewej, ograniczył się więc jedynie do soczystego przekleństwa rzuconego pod nosem.
Proszę o okazanie dokumentów. — Jeden z gliniarzy klepnął go w plecy.
„Zabiję. Powoli i boleśnie” — Odwrócił się do niego, a jego oczy ciskały błyskawice.
Policjant był otyłym człowiekiem z przynajmniej pięcioma krzyżykami na karku. Jego łysina zdawała się świecić mocniej od ulicznych latarni, a odór litrów wody kolońskiej, którą na siebie wylał przed wyjściem z domu, przyprawiał mutanta o mdłości. Wyraz twarzy grubasa zdradzał, jak bardzo nienawidzi swojej roboty.
Ten drugi stanowił jego przeciwieństwo. Wysoki i przystojny, a przy tym szczupły młodzik, którego marzenia nie zostały jeszcze skonfrontowane z rzeczywistością. Stał z dumnie wypiętą piersią i niemal skakał po ulicy, krzycząc:
„Jestem policjantem, stróżem prawa, bohaterem, jebanym supermenem! Zauważcie mnie, proszę!”.
Bo? — burknął Jack. — Coś ci się nie podoba?
Nie, po prostu przeprowadzamy losową kontrolę antynarkotykową. To wszystko.
Spierdalaj, nie jestem ćpunem.
Minął stróża prawa, trącając go przy tym ramieniem, jednak po chwili policjant ponownie zagrodził mu drogę, mówiąc dużo bardziej stanowczo niż wcześniej.
Jeśli zaraz się pan nie uspokoi, będziemy zmuszeni pana aresztować.
Pierdolisz mi tu o aresztowaniach, a żeś się nawet nie przedstawił.
Mundurowi spojrzeli na siebie zmieszani, po czym wyciągnęli odznaki.
Starszy aspirant Kristen Whittaker… — rzekł gruby — …a to mój towarzysz, Bill Whitmore. A teraz poproszę pańskie dokumenty.
Ile razy mam wam mówić, abyście spierdalali?
Chłopcze, to nasze ostatnie ostrzeżenie… — Mężczyzna nazwany Billem pogroził mu palcem. — …jeśli się nie uspokoisz, zmusisz nas do użycia siły — odezwał się w końcu Bill.
Naprawdę? — Spróbował po raz kolejny zapalić papierosa, jednak ponownie nie odniosło to skutku. — Nie wyglądasz mi na takiego, co lubi dominować w łóżku, a i ja nie…
Chudy, słysząc tę odzywkę, nie wytrzymał i dobył pałkę z zamiarem zdzielenia nią człowieka. Spodziewał się tego, że mężczyzna może spróbować się uchylić przed ciosem pałką, zablokować go, zasłonić się przed nim rękoma bądź coś takiego. Jednak na pewno nie tego, że przeleci przez niego. Zanim zdążył się odwrócić, cios w głowę pozbawił go przytomności. Cywile rozpierzchli się dookoła, krzycząc wniebogłosy, a Kristen zdołał jedynie wybełkotać:
Mu-mu-mutant…
Ano. — Jack dostrzegł papierosa wystającego z kieszeni policjanta i sięgnął po niego. Ten zapalił się bez problemu. — To jak, będziesz spierdalał po dobroci?
Zaśmiał się na widok oddalających się pleców starszego aspiranta.
„Kurwa, to jednak może być dobry dzień” — powiedział w duchu, po czym rozejrzał się dookoła. Ulica wyludniła się, mało kto miał ochotę na konfrontację z wściekłym mutantem. I o to mu chodziło, miał zadbać o to, by ludzi było mało i to zrobił. Skręcił w stronę przystanku autobusowego i ruszył w stronę pobliskiego klubu. Ulicę oczyszczał dla dilerów, którzy płacili dużo. Ich kłopot polegał na tym, że jego szef płacił jeszcze więcej, a tamci nie byli ludźmi. I dlatego zwabił ich w pułapkę, jaką będzie niekoniecznie omówiona z kimś konfrontacja z ucieleśnieniem samego Diabła, czyli glinami, które niewątpliwie zlecą się tu po jego akcji. A on w tym czasie poczeka na nich, bawiąc się z młodzieżą, pijąc alkohol i opowiadając wszystkim, jak to było podczas Dnia Krwawej Róży. Przystanął na chwilę, dumając nad tym, jak bardzo podobny był jego plan do tamtego dnia. No i do tego jeszcze wcześniejszego, który dotknął go najbardziej.
„Cholera, sentymentalny się robię”.
Wkroczył do klubu z jedną myślą. Tym razem nie będzie użerał się z dziewczynami, jak jakaś podejdzie, to ją spławi. No i rzecz najważniejsza… Wyciągnął z kieszeni spodni telefon, wybrał numer, odczekał chwilę i powiedział do słuchawki.
Alex, nie dałbyś się może zaprosić do klubu?
Zwariowałeś? — wykrzyknął. — Wiesz ile ja sprzątałem ten syf w two…
Jack szybko się rozłączył i zanotował sobie w myślach, by przenocować u jakiegoś znajomego. Następnie w końcu dołączył do zabawy. Po kilku minutach jego telefon zadzwonił. Odebrał szybko, po czym uśmiechnął się.
No to… gdzie jesteś?
 

Ostatnio edytowane przez Sakal : 11-04-2016 o 19:04.
Sakal jest offline  
Stary 11-04-2016, 00:10   #29
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Keiko syknęła z bólu, rozcierając stłuczony bark. Który to raz dziś oberwała? 10? Przeklęła i znowu przyjęła pozycję. Atak, unik, uderzenie. Znowu. Co robiła źle?
- Nie koncentrujesz się – powiedział Trener. – Kiedy skupiasz się tylko na uniku, jest dobrze, nawet bardzo dobrze, ale tu masz dwa elementy – najpierw atak, potem unik. Rozumiesz?
Rozumiała, ale jej ciało nie mogło tego ogarnąć. Pozostałe elementy treningu szły jej świetnie – wiedzę zawsze przyswajała bez trudu, swoje zdolności kontrolowała coraz lepiej, potrafiła przywoływać wybrane emocje, rzucać i zabierać nawet bez kontaktu fizycznego, ale to cholerne połączenie ataku i uniku ciągle jej nie wychodziło.
To było… poszukała adekwatnej nazwy na to, co czuła – frustrujące. Tak. Frustrujące.
- To frustrujące – powiedziała do Trenera i wyszła. Ten był tak zdziwiony, ze zanim zdążył zareagować, Keiko zniknęła już za drzwiami.

Nie przebierała się, naciągnęła tylko bluzę. Jej dom dzieliło od rezydencji Lewisa pół godziny spacerem. Wyszła za bramę i puściła się biegiem. Ruch pomagał się jej uspokoić. Nie myśleć o małej Rose ani życiu na rancho jej rodziców przed tym .. wszystkim. Biegła równo, miękko, po drodze przeskoczyła nad jedną, czy dwoma ławkami. Emocje dostosowały się do rytmu jej kroków. Wieczorem planowali wspinaczkę na jeden z wieżowców, nic specjalnego, spokojnie, bez szaleństw – szli łatwiejszą ścianą.

Dobiegła na miejsce. Dom zajmował niewielką działkę. Wybiła się, złapała za szczyt bramy i przesadziła ją jednym susem. Pchnęła drzwi i weszła do środka.
- Hej – przywitał ją stojący przy kuchence mężczyzna . Był ubrany w elegancki, szyty na miarę jedwabny garnitur z dobraną starannie poszetką. Miał nienaganną sylwetkę, wyglądał na kilka lat starszego od Keiko, a wyższy był pewnie z pól metra. Wydawał się kompletnie nie pasować do niewielkiej kuchni a jednocześnie sprawiał wrażenie całkowicie zadomowianego.
- Hej Max – wspięła się na palce, a on pochylił się, żeby mogła go pocałować. – Gdzie Brayan?
- Jeszcze zbawia świat w swojej korporacji
– puścił do niej oko. – Jemy sami. Skończyłaś na dziś? Żadnych klientów? Żadnych agresywnych psów czy innych królików do ułożenia?
- Niedobrze
– rzadko łapała żarty Maxa, więc konsekwentnie je ignorowała, ale on zdawał się tym nie przejmować. Usiadła przy stole, a mężczyzna nałożył jej spaghetti na talerz. – Mieliśmy się wspinać… a skoro zbawia świat, to pewnie wróci skonany.
- Cóż, słodka-kochana, mogę ci w zamian zaproponować wspólne zakupy, masz fatalny styl
– obrzucił niechętnym spojrzeniem jej przydużą bluzę i legginsy - Albo pozwól mi wziąć miarę, sam ci coś uszyję
Potrząsnęła głową, a Max westchnął z teatralnym rozczarowaniem w głosie nalewając wino do kieliszków.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 11-04-2016, 18:56   #30
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Nowy York, Mutazone, Prywatna Praktyka Psychologiczna

Helen pożegnała ostatniego pacjenta i powoli szykowała się do zamknięcia gabinetu, gdy do drzwi ktoś zapukał. Było już dobrze po ósmej wieczorem ale czasami zdarzało się, że pod sam koniec jej dnia pracy, pojawiały się osoby wysłane przez Adriana Lewisa. Temu politykowi nie odmawiała odkąd zgodziła się należeć do tajnej grupy, którą założył pół roku po śmierci Karen i Rose.

Dzień Krwawej Róży i wieczór kiedy złożył im swoją propozycję zostały głęboko wyryte w jej pamięci. Choć propozycja Lewisa była na swój sposób okrutna, to nikt ze zgromadzonej tamtego dnia szóstki nie zaprotestował. Najwyraźniej nie tylko ona uważała, że zrobiła zbyt mało, by nie dopuścić do tragedii. Później śmiała się w duchu, że w zasadzie wszystkim, łącznie z nią samą, przydałaby się porządna terapia. Zamiast terapii otrzymali jednak coś lepszego - trening, który przygotował ich do reagowania w kryzysowych sytuacjach. Nie było łatwo nawet dla niej, trenującej sztuki walki od ponad dziesięciu lat. Wymagano od nich przekraczania własnych granic i ciągłego pokonywania słabości. McDara zdając sobie sprawę jak trudno musi być pozostałym dwóch dziewczętom, starała się je wspierać nie narzucając się jednocześnie. Sama z początku miała ogromne problemy z zaakceptowaniem własnych ograniczeń. Zdolności pozostałych wydawały się jej o wiele bardziej przydatne niż jej uzdrawianie. Spędzała długie godziny w Kopule, by poszerzyć własne możliwości ale do dnia dzisiejszego nie zdołała cofnąć żadnej choroby. Dopiero dłuższa rozmowa i sparing z Olivierem wybiły jej z głowy tracenie czasu nad tym czego nie jest w stanie uczynić.

- Proszę - Odpowiedziała.
Do pokoju wszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna w elgenckim, szarym garniturze.
- Dobry wieczór. Steven Randal. - Przedstawił się przyjemnym głosem.
- Dobry wieczór. Proszę siadać. - Pacjent wyglądał i przedstawił się zgodnie z opisem jaki dostała w ostatnim mailu od Lewisa. Wyciągnęła blok lisowy, długopis i usiadła na wprost mężczyzny w drugim fotelu. Zapowiadał się długi wieczór.

***

Do mieszkania dotarła dopiero po dwudziestej trzeciej. Mieściło się w jednym z apartamentowców z własnym ochroniarzem i było oddalone od domu Adriana Lewisa zaledwie o dziesięć minut biegu.
Nie dane jej było jednak wejść od razu do budynku, gdyż tuż przed drzwiami usłyszała znajomy głos.

- Helen! - Odwróciła się jego kierunku, by zobaczyć zbliżającego się do niej zatroskanego blondyna w zwykłych jeansach i skórzanej kurtce.
- Kev.. - Westchnęła w duchu, a potem spojrzała na mężczyznę z lekkim przestrachem. - Zapomniałam o spotkaniu? - Spytała.
- Zgadza się… Znowu. - Kevin stanął przed nią i jak to zwykle miał w zwyczaju chciał zburzyć jej z trudem ułożoną fryzurę ale złapała go szybko za rękę.
- Przepraszam… Miałam nadprogramowego pacjenta, a teraz jestem okropnie zmęczona… Wynagrodzę Ci to jakoś.
Kevin westchnął ciężko, w oczach czaił mu się smutek.
- Nie odbierałaś też komórki… - Nim zdążyła coś odpowiedzieć pokręcił lekko głową. - Sądzę, że jednak miałaś rację i powinienem dać sobie spokój. - Odezwał się po chwili. - Chciałem Ci to powiedzieć osobiście, dlatego przyszedłem.
- Przykro mi, Kev…
Blondyn pokręcił lekko głową.
- Ostrzegałaś mnie… Uważaj na siebie.
- Ty również… I przepraszam. - Spojrzała na mężczyznę ze smutkiem.

Ten uśmiechnął się lekko i odszedł szybkim krokiem. Nie próbowała go zatrzymywać, od początku wiedziała, że z tego nic będzie. Spędzili razem miłe chwile ale nie umiała się zaangażować. Nie pierwszy raz zresztą. Nie potrafiła być w związku, kiedy na jeden telefon musiała być gotowa wszystko rzucić i ruszyć tam gdzie Lewis wskaże. Przyzwyczaiła się więc do krótkich i mało znaczących znajomości, a z biegiem czasu było ich po prostu coraz mniej. Ten z Kevinem był prawdopodobnie ostatnim na dłuższy czas, o ile w ogóle nie zrezygnuje z tej namiastki prywatnego życia.
Wjechała windą na piąte piętro i weszła do swojego mieszkania. Była zmęczona ale po rozstaniu miała ochotę odreagować. Przebrała się więc w dres i zaczęła starannie okładać worek treningowy.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 11-04-2016 o 22:12. Powód: kosmetyczne zmiany
Blaithinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172