Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2016, 18:35   #142
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wspólny dialog grupy

- Wybaczcie, nie sądziliśmy, że ta ścieżka jest uczęszczana jeszcze - odezwał się starszy łowca, po czym ruszył przed siebie unosząc wysoko nogi, aby nie potknąć się o sięgające kolan zarośla i wystające korzenie. Wciąż trzymał w dłoni łuk, lecz skierowany był on ku ziemi.
- Polowaliśmy na bestię, która w ciągu ostatnich kilku tygodni przyczyniła się do śmierci wielu mieszkańców okolicznych wiosek. Ledwo co zdążyliśmy pułapkę zbudować i oddalić się na bezpieczną odległość, a usłyszeliśmy hałas i zobaczyliśmy chmarę ptactwa wylatującego spomiędzy drzew. Nie ukrywam, że spodziewaliśmy się zobaczyć coś zgoła innego, choć widok przyjaznych twarzy w takim miejscu cieszy oczy jeszcze bardziej. Bądźcie powitani - powiedział podchodząc do Schulza, który również opuścił broń. Obaj uścisnęli sobie dłonie, po czym mężczyzna bez słowa wyjaśnienia sięgnął za pazuchę po klucz, którym następnie otworzył klatkę, w której tkwił uwięziony Klaus. Rzucił też ukradkowe spojrzenie na podkop oraz na znajdującą się tuż obok łopatę; na jego twarzy wykwitł grymas rozbawienia.
Tymczasem Albert nie ruszył się z miejsca. Stał tam gdzie był wcześniej, czekając aż drugi łowca potworów w pełni wyłoni się z zarośli, aby móc również się z nim przywitać. Obaj uścisnęli sobie dłonie, lecz tym razem Schulz nie poluźnił uścisku. Przytrzymał on młodego mężczyznę, aby móc się lepiej mu przyjrzeć.
- Ernst?! Kurwa, kopę lat, skurczybyku! Jak tam się trzyma oddział Żelaznych Wilków? Słyszałem, że zaciągnęli waszych do ganiania po lasach za niedobitkami - Albert uściskał młodego mężczyznę, klepiąc go po plecach. Ernst przez chwilę wyglądał na zaskoczonego tym nagłym powitaniem przez obcą mu osobę, lecz po chwili przypomniał sobie skąd znał on tą pomarszczoną twarz - Schulz również był żołnierzem Armii Imperialnej.
- Um… Rozwiązali formację, po tym jak część naszych uciekła na widok zmasowanego ataku wroga. Okryliśmy się hańbą, wielu wtedy stracono, ale mi darowano życie. Chcieli mnie wcielić do Kompanii Wolfenburskiej, ale nawiałem - odpowiedział młody mężczyzna, po czym spojrzał po otaczających go twarzach.
- Teraz podróżuję z wioski do wioski i zajmuję się problemami mieszkańców z okoliczną fauną. Da się z tego utrzymać - dodał po chwili.
- A wy? Co was tu sprowadza?
- Trochę długa historia… - odpowiedział Albert, patrząc po pozostałych.
- Krausnick zostało doszczętnie spalone przez hordę zwierzoludzi. Nasze kobiety, dzieci i starców uprowadzono i tylko ta garstka z nas, która teraz stoi przed tobą, przeżyła, ale jesteśmy zdeterminowani, żeby ich odbić. Wyrąbaliśmy sobie drogę przez las, pokonaliśmy wiele tych koźlich synów, lecz wciąż mają przewagę nad nami. Wiemy tylko tyle, że zmierzają w stronę Gór Środkowych, a tam chcą zarżnąć nasze rodziny na ołtarzu poświęconym mrocznym potęgom.*
- Chyba wybraliście nie do końca odpowiednią ścieżkę. - Ernst skrzywił się odrobinę. - W tych okolicach kręci się Bestia, na którą z Dieterem polujemy. Gdyby nie to, że musimy ją utłuc, moglibyśmy wam pomóc.
- W okolicy, powiadacie? - Spytał się Schulz, przenosząc spojrzenie z Ernsta na starszego łowcę. - Skoro zepsuliśmy wam pułapkę to pomożemy wam, ale w zamian oczekujemy tego samego. Wiecie może gdzie jest jej legowisko?
- Tak. W jaskini, do której prowadzi ta ścieżka - odpowiedział Dieter.
- Sami nie dalibyśmy jej rady. Ernst pytał o nią jedynego świadka, który przeżył spotkanie z Bestią, a ten wciąż majacząc opisał ogromnego wilka, znacznie większego od tych, które zazwyczaj można spotkać w puszczy, nawet w Lesie Cieni. Ślady łap oraz rozerwane na strzępy ciała wioskowych potwierdzają jego opowieść.*
- Paskudny zwierz ma na swym koncie mnóstwo ofiar. - Ernst uzupełnił wypowiedź Dietera. - Zabija dla samej przyjemności zabijania. Wielka bestia - powtórzył.
- Ale jest sam, a my mamy przewagę liczebną - odpowiedział Albert, po czym spojrzał na swoich towarzyszy i zapytał:
- Pomożemy mieszkańcom okolicznych wiosek? Skoro to po drodze to chyba żadna strata, a możemy zyskać silnych sojuszników.
- Och, jak uroczo. Spotykamy dwóch łowców potworów, z którymi mamy zabijać potwory! - rzekła ironicznie Katarina i aż się zaśmiała na głos, w międzyczasie powoli opuszczając łuk - Na pewno mamy na to czas, kiedy Ragush sobie siedzi i teraz pewnie popija krew któregoś z naszych wisielców?
- Czy tym "sojusznikom" nie wystarczy wieść, że pod ich nosem czai się jakiś-tam sługa Chaosu? I jaką mamy gwarancję, że nam pomogą nawet po zabiciu tej bestii, o której tyle gadacie? Gdybyśmy nie musieli, to sami byśmy nie walczyli - zerknęła na Schulza, pewnie opierając rękę na swym biodrze. W jej oczach płonęły nieznane, chłodne ognie. Była zupełnie inna niż poprzedniego dnia.
Albert obdarzył ją badawczym spojrzeniem, zastanawiając się co ją ugryzło. Jej słowa w nim samym wzbudziły irytację oraz gniew, które postanowił wyrazić następującymi słowami:
- Rozejrzyj się i spójrz po nas. Magnus ledwo chodzi, a poza mną to jedyny wojownik, zdolny pokonać w walce wręcz bestigora. Jak mamy uratować nasze rodziny skoro brakuje nam ludzi zdolnych do walki? Kto stawi czoła zwierzoludziom jeśli my polegniemy?
- Ja tam mogę iść gdziekolwiek. I tak mi nie zależy - wzruszyła ramionami na reakcję weterana, a to dziwne, niepokojące "coś" w jej oczach zgasło. Oparła się o stojące koło klatki drzewo rzucając chłodne spojrzenia na pozostałych, tak jakby każdy mógł być jej potencjalnym wrogiem. Omijała tylko Adara.
- Jak zdecydujecie się coś z tą klatką zrobić, to dajcie znać. Na razie podziękuję. Postoję.
- Sami potrzebujemy pomocy – odezwał się siedzący nieopodal starzec z brodą opartą na kiju. Usiadł pod drzewem, kiedy tylko opadło napięcie. Siedział tak chwilę nad czymś dumając, po czym podjął znów - ... ale nasza sprawa, nie dotyczy nas samych. Podobny los czeka inne wioski. - Tu spojrzał na łowców, a jego wzrok mówił, że wie coś więcej niż może zdradzić. - Byliście może w Mühlendorfie?
Dieter przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu, nie chcąc mieszać się do kłótni, ale na pytanie Dziadka Rybka postanowił odpowiedzieć.
- Tak, ale to było kilka miesięcy temu. Czemu pytasz?
- K… Karl Riemer- sołtys Mühlendorfu, jeno mogłem pomylić imię, jak zdrowie jego i małżonki?*
- Osobiście nie spotkałem się z nim, ale słyszałem, że wszystko dobrze u nich. Wioska się rozrasta, co jest dość zdumiewające wziąwszy pod uwagę czasy, w których przyszło nam żyć - odpowiedział Dieter.
- Widać bogowie sprzyjają tamtejszym mieszkańcom - wtrącił się Ernst. - Dla nas w tamtych okolicach w zasadzie nie ma nic do roboty.
Dziadek Rybak skinął głową i znów pogrążył się w milczącej zadumie. Gdyby potwór grasował także w okolicach wioski Riemera, zdobyłby kolejny argument by ten udzielił im wsparcia.
- Wy macie kłopoty, my mamy kłopoty - powiedział Ernst. - Wy pomożecie nam, potem m pomożemy wam. To chyba jasne i proste do zrozumienia. A Bestię macie, można by rzec, po drodze.
- Zakładając, że nie uciekniecie pewnej nocy po ubiciu tegoż wilka, by nie uczestniczyć w tym czymś - rzuciła od niechcenia dziewczyna.
- Sami i tak nie dotrwamy końca tej podróży – Pyotr zmrużył oczy, sprawiając wrażenie jakby coś czytał. Fakt, że prawie w każdym słowie nie zgadza się z Katariną nie umknął uwadze tych, co byli świadkiem ich ostatniej utarczki słownej. – Powinniśmy iść z nimi, choć cena może być ogromna. Prawda to, jeno najpierw... mam bandaże i zioła, jeno na ranę Magnusa niewiele poradzę. – Dziadek Rybak wskazał kijem, rannego drwala z nieco chaotycznie obandażowaną nogą – znacie się na tym lepiej?
Ernst pokręcił głową.
- Dobić, to prędzej - powiedział. - Zawinąć w szmatę, by się nie wykrwawił, ewentualnie jakieś przyżeganie. Nie na wiele się zdam.
Severus stał z boku. Nie odzywał się, tylko badawczo przyglądał się Ernstowi. Obserwował go czujnie. Nie to żeby mu nie ufał, czy podejrzewał ale życie nauczyło go ostrożności. Ochocze podejście ku ubiciu bestii, nie spodobało się akolicie, który może i trzymał się na nogach, ale do pełni sił było mu daleko.
- Severus - ukłonił się nisko - sługa Sigmara. Może spotkanie Ernsta na naszej drodze to znak od samego Sigmara. Nie można go lekceważyć - rzekł, choć sam nie był przekonany do swych słów - Jeśli mamy umrzeć to pomrzemy. Tu czy tam. Mała różnica, a jeśli dane nam będzie pokonać bestię, dobry czyn wpisze się w nasze działania. - w jego ostatnich słowach brzmiała obojętność.
- Jasne. Powiedz jeszcze, że Sigmar nas wszystkich ochroni, nakarmi, zbuduje nam domek i będziemy szczęśliwi. Bla, bla, bla - czarownica wywróciła oczami - Nie mam nic do waszego boga, ale wplatanie go do każdej możliwej rzeczy jest przesadą - ruchem głowy wskazała na dwójkę nowopoznanych ludzi - Ci oto łowcy po prostu przypadkiem znaleźli się niedaleko nas. Ot cała zagadka. A ja bym wolała zginąć będąc już u celu, a nie w jakiejś jaskini.
- Wtedy zawsze można zniszczyć kielich Sigmara i pokrzyżować plany Ragusha, jeśli nie będziemy mieli szans na zwycięstwo. W końcu lepiej by przestał istnieć niż by został sprofanowany, prawda? Połowiczne zwycięstwo - dodała moment później i, uprzednio odkładając łuk na bok, przeszła do zabawy swoim sztyletem.
- Nie żeby nas to interesowało, ale wypada dbać o interesy własnego kraju. Przy czym ja dbam o Kislev.
Ernst wzruszył ramionami.
- Zawsze uważałem, że w większej grupie można więcej zdziałać - powiedział. - I szybciej. Ale przecież cię nie będę ciągnąć na siłę.
- No dobra, masz rację. Jak do tej pory wszystko w tym lesie próbowało nas zabić i całkiem skutecznie im to szło - zeszła na łagodniejszy ton - Człowiek może być... Przewrażliwiony, że tak powiem. Niemniej sama decyzji podejmować nie mam zamiaru i nie chcę.
- Hm. Przepraszam - skinęła głową w geście szacunku do obu łowców potworów - Trochę mnie poniosło. Skoro jeden z was jest znajomym pana Schulza, to propozycja pomocy za pomoc wydaje się rozsądna, ale ta bestia, za którą się uganiacie… Wielki wilk… Może być problemem, choć pewnie nie większym niż Ragush i jego pomioty.

Severus słuchał dziwnie niewzruszony słów Katariny, a gdy ta skończyła skierował się ku niej. Spojrzał jej prosto w oczy, a potem uderzył ją w twarz z otwartej dłoni.
- A teraz zamilcz, a jeśli już otwierasz buzię, to nie ubliżaj temu którego sługa tu stoi - rzekł z lodowatym spojrzeniem w oczach.

Dziewczyna chwyciła się za policzek wolną dłonią i próbowała powstrzymać zawroty głowy przymykając lekko oczy. Przypomniała sobie natychmiast co trzyma w ręce. Podniosła swój wzrok, by odwzajemnić spojrzenie, lecz poza tym nie wykonała żadnej akcji ofensywnej.
- Jeśli chcesz bić innych, to najpierw zadbaj o to, by nie mieli broni w ręce - odparła aż nazbyt spokojnie i ruszyła lekko ramieniem. W jej dłoni wciąż był sztylet.
- Mogłam nawet się zdobyć na przeprosiny, ale może sobie daruję.

Pyotr Koldun widząc co czyni Severus wstał gwałtownie, pomimo trudności jakie mu towarzyszyły i pewnym krokiem ruszył ku akolicie. Nie opierał się na kiju, jak wcześniej, bowiem miał go w pogotowiu.
- Odszczekaj to szczeniaku! Nie wiesz do kogo mówisz! – Dziadek Rybak mówiąc to zbliżył się do akolity, próbując stanąć między nim a Katariną.

Sługa Adar przez większość czasu stał w milczeniu i obserwował rozwój wydarzeń. Nie bardzo wiedział, co sądzić o parze tropicieli, chociaż ich przyjazne nastawienie na pewno nieco go uspokoiło. Bardziej martwił się jednak wymianą zdań pomiędzy członkami ich grupy. Z troską przyglądał się lodowej czarownicy i starał się jak mógł, by zrozumieć jej wzburzenie. Na pewno jednak jej nie potępiał, w końcu wszyscy tak wiele przeszli.
Cios Severusa spotkał się z natychmiastową reakcją Szaraka. Z sykiem wyciągnął miecz z pochwy, zostawiając tarczę na plecach. Objął rękojeść oburącz i ruszył z marsową miną na blondyna. Dziadek Rybak był jednak bliżej i to on pierwszy stanął mu na drodze. Dlatego Adar stanął tylko u boku Katariny i wtopił w napastnika nienawistne spojrzenie. Nie mówił nic, tylko oddychał głęboko, a w oczach płonął mu żywy ogień. Nie wyglądało na to, że powstrzyma się przed ewentualnym atakiem.

Tymczasem, stojący nieopodal Albert Schulz nie zwrócił z początku uwagi na sprzeczkę, był zbyt pochłonięty rozmową z Ernstem. Dopiero kiedy minął go Adar z ponurą miną, były imperialny żołnierz obrócił się na pięcie i zobaczył stojących naprzeciw Severusa chłopów z bronią w ręku. Najbardziej zaskoczył go widok Katariny ze sztyletem w dłoni, którym wygrażała akolicie.
- Co u…?! Na brodę Ulryka! Zostawić was na chwilę samych, a pozabijacie się… O co tu znowu chodzi? Nie dość wam kłótni i sporów? Odłóżcie broń i oszczędzajcie siły na wroga, wasza śmierć tutaj nie przybliży nas do zwycięstwa - powiedział Schulz, po czym podszedł do Katariny i zniżył głos:
- Pozwól na chwilę - oddalili się od reszty tak aby nikt ich nie podsłuchiwał, ale wciąż w zasięgu wzroku, po czym zapytał ją:
- Co tam się wydarzyło? W ogóle co ciebie ugryzło? Całą podróż milczałaś, a pytana o coś warczałaś jak wściekły pies.

Dziewczyna w odpowiedzi zmierzyła go najpierw chłodnym spojrzeniem, w którym skrywała się nienawiść do całego świata, a później spuściła głowę schładzając dłonią gorejący z bólu policzek.
- Jeśli jeszcze raz mnie uderzy, to nie będę się powstrzymywać - wycedziła przez zaciśnięte zęby i schowała swój sztylet za plecami, by go Albert nie musiał widzieć.

Katarina chciała odejść, lecz Schulz chwycił ją za przedramię i pociągnął ku sobie, powstrzymując przed oddaleniem się. Lekko się wzdrygnęła, później szarpnęła, ale ostatecznie dała się zatrzymać.
- Nie zrobi tego, ale ty mi lepiej wytłumacz swoje zachowanie. Co się stało z uprzejmą, niewinną dziewczyną jaką znałem?
- Nie wiem. Chyba zginęła tego samego dnia, kiedy zginęła jej mistrzyni oraz jedyny przyjaciel, jakiego miała. Być może umarła ze zgryzoty, bo tak tęskna za dobrocią bogów została przez nich rzucona na pastwę losu - odpowiedziała mu cicho i potrząsnęła głową odganiając smutek, jaki się w niej zbierał.
- Tak jak my wszyscy, a jednak nie załamaliśmy się i brniemy w to dalej, bo przysługuje nam wszystkim wspólny cel. Nie poddawaj się, Katarino, bo to nie ma sensu. Zgubisz nie tylko siebie, ale też nas wszystkich. Bogowie często stawiają przed nami trudne wybory, testują nas w chwilach potrzeby, a jednak są tam i pomagają nam kiedy sytuacja tego wymaga. Ja w to wierzę, bo w innym przypadku nie miałbym choćby cienia nadziei na uratowanie mojej rodziny - odpowiedział Schulz.
- Wszyscy zginą. Skończą w piekle porzuceni przez bogów. Tak jak Willhelm i Franz. Jak Grom. Jak... Co jeśli to jakaś zabawa? - zadała szeptem pytanie odwracając się do mężczyzny, choć bardzo ciężko przechodziły jej przez gardło - Ich moc jest przecież wielka. Mogliby nam pomóc gdyby chcieli, ale kim my jesteśmy, by się nami interesowali?
- Za dużo sobie myślisz - odpowiedział weteran, siląc się na lekki uśmiech. - My, lud Ostlandu, jesteśmy prostymi ludźmi. Nasze życie to praca, sen i oddawanie czci bogom. Tak czynili nasi ojcowie, tak będą czynić nasze dzieci. Skupmy się na tym co nas czeka i na ten czas zapomnijmy o różnicach, które nas dzielą - wraz z tymi słowami Albert oddalił się i podszedł do Severusa.

Severus stał spokojnie. Bardzo spokojnie jak na człowieka, do którego ustawiła się kolejka. I każdy z niej miał ochotę mu co najmniej zajebać. Uderzenie dziewczyny może nie było najlepszym pomysłem. Nie miał jednak wyjścia. Cios jaki wyprowadził przypomniał mu przeszłość. Pewną kobietę, która lubiła jak się ją biło, lub używało przemocy. Podobało się jej to. I nie tylko to. Mimowolnie uśmiechnął się, choć nie było w tym uśmiechu zadowolenia. Tylko coś innego. Coś dziwnego.
Pierwszy był Pyotr. I to jemu należało pierw odpowiedzieć:
- To nie Kislev. To jest Imperium. Tu są ziemie Imperatora, a bogiem na tych ziemiach jest Sigmar. Zapamiętaj to - wysyczał prawie akolita dodając tym razem już łagodnie - Jeśli przeżyjemy możesz mnie wyzwać na ubitą ziemię, a na razie i Ty i Adar zachowajcie gniew na coś bardziej wartego uwagi.
To, że Adar wyciągnął ku niemu miecz było warte zapamiętania. Ciekawe czy był w niej zakochany, czy może chciał się jej przypodobać. Bo inne możliwości nie wchodziły w grę. On jako jedyny sięgnął po oręż i z tak jawnym zamiarem ruszył ku niemu. Była to cenna informacja dla Severusa, który lubił wiedzieć pewne rzeczy i obserwować. Tak jak i te informacje w stosownym momencie wykorzystywać.
Gdyby Schultz zwrócił się ku niemu, akolita nie zamierzał dyskutować z weteranem. On tu dowodził, więc jego słowo było prawem. Zamierzał jedynie skinąć posłusznie głową i przeprosić za tą sytuację. Żołnierz mógł mieć rację, i trzeba było unikać spięć. I tak mu nie ufali.

- I po co nam to wszystko? - Zapytał Schulz, podchodząc do Severusa. Pokręcił też głową z dezaprobatą. - Chciałbym już zakończyć ten spór i móc wyruszyć - dodał, nie chcąc już słowem wspominać o kłótni. - Pomożemy łowcom potworów zapolować na bestię i mam nadzieję, że później odwzajemnią się nam tym samym i razem zapolujemy na zwierzoludzi - powiedział, spoglądając na Dietera Dashauera, który w odpowiedzi skinął głową.

- Pomożemy - skinął głową Ernst, chociaż w głębi duszy nie był pewien, czy pójście samowtór na bestię nie byłoby bezpieczniejsze, niż przyłączenie się do grupy będących ze sobą w konflikcie osób.

***

Severus odszedł na bok, jakby miał dość być główną atrakcją wieczoru. Marta jakby instynktownie wyszła zza pazuchy i usiadła na barku akolity. Pyszczkiem trącała jego policzek, jakby chciała by ten okazał jej większe zainteresowanie. Dłoń mężczyzny powędrowała w kierunku futrzastego pyszczka stworzenia, delikatnie je głaszcząc i wodząc pieszczotliwie po nim. Wzrok akolity jednak był zimny i niepokojąco obojętny. Usta wykrzywiły się w delikatnym uśmieszku. Spoglądał na Katarinę niczym łowca na swoją ofiarę. Był pewien że nie zapomni mu ona tego, i przyjdzie moment gdy będzie chciała wyrównać rachunki. Przyjdzie, a on będzie czekał. Tak samo jak na Lamberta. On nie zapominał, tak samo jak nie zapomniał po co tu został przysłany.
Zadanie, którym został obarczony, nie było proste ani łatwe. Lambert, i jego zachowanie, skomplikowało wszystko. Obłęd w jaki popadał mógł zagrozić nie tylko jego życiu ale i powodzeniu całej misji. Miał nadzieję że, nie będzie już musiał oglądać kapłana bitewnego więcej w życiu. Jeśli jednak ich drogi miały by się znów skrzyżować, nie będzie miał wyjścia. Zabicie krasnoluda sprawiło że ten wydał sam na siebie wyrok.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline