Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-04-2016, 15:12   #141
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Szarak nie ociągał się, wymachując łopatą i usuwając wilgotną glebę spod jednej ścianki okutej klatki. Okolica wydawała się spokojna, jednak Adar wiedział, iż była to tylko iluzja. Pułapka sama się nie zastawiła, a ktokolwiek to zrobił, prędzej czy później przyjdzie sprawdzić, czy w sidła wpadła jego ofiara. Sługa nie chciał dać się zaskoczyć na tej ścieżce. Nie, kiedy nie mieli liczb i byli poobijani.

Narzędzie podarowane jeszcze przez Kasimira poszło w odstawkę, a zamiast niego w dłoni Adara zalśnił miecz. Ktoś się zbliżał i wioskowi poczęli przyjmować formację obronną przed klatką. Jasnym było, że nie zostawią Klausa na pastwę losu i będą walczyć w jego ochronie do końca. Nie mogło więc braknąć kuchcika z Krausnick w ich szeregach.

Adar opuścił ostrze i przyjrzał się nowo przybyłym. Nie wyglądali na sługusów Chaosu, ani tym bardziej Ragush'a Krwawego-Roga. W tym miejscu każdy, kto nie był zwierzoludziem, mógł uchodzić za ich przyjaciół. Dlatego Szarak schował broń i cofnął się, wracając po łopatę. Jeśli to ci ludzie byli odpowiedzialni za ustawienie tej klatki, może mieli do niej klucz. W przeciwnym wypadku Szarak był gotowy powziąć się dalszego kopania.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 09-04-2016, 18:35   #142
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wspólny dialog grupy

- Wybaczcie, nie sądziliśmy, że ta ścieżka jest uczęszczana jeszcze - odezwał się starszy łowca, po czym ruszył przed siebie unosząc wysoko nogi, aby nie potknąć się o sięgające kolan zarośla i wystające korzenie. Wciąż trzymał w dłoni łuk, lecz skierowany był on ku ziemi.
- Polowaliśmy na bestię, która w ciągu ostatnich kilku tygodni przyczyniła się do śmierci wielu mieszkańców okolicznych wiosek. Ledwo co zdążyliśmy pułapkę zbudować i oddalić się na bezpieczną odległość, a usłyszeliśmy hałas i zobaczyliśmy chmarę ptactwa wylatującego spomiędzy drzew. Nie ukrywam, że spodziewaliśmy się zobaczyć coś zgoła innego, choć widok przyjaznych twarzy w takim miejscu cieszy oczy jeszcze bardziej. Bądźcie powitani - powiedział podchodząc do Schulza, który również opuścił broń. Obaj uścisnęli sobie dłonie, po czym mężczyzna bez słowa wyjaśnienia sięgnął za pazuchę po klucz, którym następnie otworzył klatkę, w której tkwił uwięziony Klaus. Rzucił też ukradkowe spojrzenie na podkop oraz na znajdującą się tuż obok łopatę; na jego twarzy wykwitł grymas rozbawienia.
Tymczasem Albert nie ruszył się z miejsca. Stał tam gdzie był wcześniej, czekając aż drugi łowca potworów w pełni wyłoni się z zarośli, aby móc również się z nim przywitać. Obaj uścisnęli sobie dłonie, lecz tym razem Schulz nie poluźnił uścisku. Przytrzymał on młodego mężczyznę, aby móc się lepiej mu przyjrzeć.
- Ernst?! Kurwa, kopę lat, skurczybyku! Jak tam się trzyma oddział Żelaznych Wilków? Słyszałem, że zaciągnęli waszych do ganiania po lasach za niedobitkami - Albert uściskał młodego mężczyznę, klepiąc go po plecach. Ernst przez chwilę wyglądał na zaskoczonego tym nagłym powitaniem przez obcą mu osobę, lecz po chwili przypomniał sobie skąd znał on tą pomarszczoną twarz - Schulz również był żołnierzem Armii Imperialnej.
- Um… Rozwiązali formację, po tym jak część naszych uciekła na widok zmasowanego ataku wroga. Okryliśmy się hańbą, wielu wtedy stracono, ale mi darowano życie. Chcieli mnie wcielić do Kompanii Wolfenburskiej, ale nawiałem - odpowiedział młody mężczyzna, po czym spojrzał po otaczających go twarzach.
- Teraz podróżuję z wioski do wioski i zajmuję się problemami mieszkańców z okoliczną fauną. Da się z tego utrzymać - dodał po chwili.
- A wy? Co was tu sprowadza?
- Trochę długa historia… - odpowiedział Albert, patrząc po pozostałych.
- Krausnick zostało doszczętnie spalone przez hordę zwierzoludzi. Nasze kobiety, dzieci i starców uprowadzono i tylko ta garstka z nas, która teraz stoi przed tobą, przeżyła, ale jesteśmy zdeterminowani, żeby ich odbić. Wyrąbaliśmy sobie drogę przez las, pokonaliśmy wiele tych koźlich synów, lecz wciąż mają przewagę nad nami. Wiemy tylko tyle, że zmierzają w stronę Gór Środkowych, a tam chcą zarżnąć nasze rodziny na ołtarzu poświęconym mrocznym potęgom.*
- Chyba wybraliście nie do końca odpowiednią ścieżkę. - Ernst skrzywił się odrobinę. - W tych okolicach kręci się Bestia, na którą z Dieterem polujemy. Gdyby nie to, że musimy ją utłuc, moglibyśmy wam pomóc.
- W okolicy, powiadacie? - Spytał się Schulz, przenosząc spojrzenie z Ernsta na starszego łowcę. - Skoro zepsuliśmy wam pułapkę to pomożemy wam, ale w zamian oczekujemy tego samego. Wiecie może gdzie jest jej legowisko?
- Tak. W jaskini, do której prowadzi ta ścieżka - odpowiedział Dieter.
- Sami nie dalibyśmy jej rady. Ernst pytał o nią jedynego świadka, który przeżył spotkanie z Bestią, a ten wciąż majacząc opisał ogromnego wilka, znacznie większego od tych, które zazwyczaj można spotkać w puszczy, nawet w Lesie Cieni. Ślady łap oraz rozerwane na strzępy ciała wioskowych potwierdzają jego opowieść.*
- Paskudny zwierz ma na swym koncie mnóstwo ofiar. - Ernst uzupełnił wypowiedź Dietera. - Zabija dla samej przyjemności zabijania. Wielka bestia - powtórzył.
- Ale jest sam, a my mamy przewagę liczebną - odpowiedział Albert, po czym spojrzał na swoich towarzyszy i zapytał:
- Pomożemy mieszkańcom okolicznych wiosek? Skoro to po drodze to chyba żadna strata, a możemy zyskać silnych sojuszników.
- Och, jak uroczo. Spotykamy dwóch łowców potworów, z którymi mamy zabijać potwory! - rzekła ironicznie Katarina i aż się zaśmiała na głos, w międzyczasie powoli opuszczając łuk - Na pewno mamy na to czas, kiedy Ragush sobie siedzi i teraz pewnie popija krew któregoś z naszych wisielców?
- Czy tym "sojusznikom" nie wystarczy wieść, że pod ich nosem czai się jakiś-tam sługa Chaosu? I jaką mamy gwarancję, że nam pomogą nawet po zabiciu tej bestii, o której tyle gadacie? Gdybyśmy nie musieli, to sami byśmy nie walczyli - zerknęła na Schulza, pewnie opierając rękę na swym biodrze. W jej oczach płonęły nieznane, chłodne ognie. Była zupełnie inna niż poprzedniego dnia.
Albert obdarzył ją badawczym spojrzeniem, zastanawiając się co ją ugryzło. Jej słowa w nim samym wzbudziły irytację oraz gniew, które postanowił wyrazić następującymi słowami:
- Rozejrzyj się i spójrz po nas. Magnus ledwo chodzi, a poza mną to jedyny wojownik, zdolny pokonać w walce wręcz bestigora. Jak mamy uratować nasze rodziny skoro brakuje nam ludzi zdolnych do walki? Kto stawi czoła zwierzoludziom jeśli my polegniemy?
- Ja tam mogę iść gdziekolwiek. I tak mi nie zależy - wzruszyła ramionami na reakcję weterana, a to dziwne, niepokojące "coś" w jej oczach zgasło. Oparła się o stojące koło klatki drzewo rzucając chłodne spojrzenia na pozostałych, tak jakby każdy mógł być jej potencjalnym wrogiem. Omijała tylko Adara.
- Jak zdecydujecie się coś z tą klatką zrobić, to dajcie znać. Na razie podziękuję. Postoję.
- Sami potrzebujemy pomocy – odezwał się siedzący nieopodal starzec z brodą opartą na kiju. Usiadł pod drzewem, kiedy tylko opadło napięcie. Siedział tak chwilę nad czymś dumając, po czym podjął znów - ... ale nasza sprawa, nie dotyczy nas samych. Podobny los czeka inne wioski. - Tu spojrzał na łowców, a jego wzrok mówił, że wie coś więcej niż może zdradzić. - Byliście może w Mühlendorfie?
Dieter przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu, nie chcąc mieszać się do kłótni, ale na pytanie Dziadka Rybka postanowił odpowiedzieć.
- Tak, ale to było kilka miesięcy temu. Czemu pytasz?
- K… Karl Riemer- sołtys Mühlendorfu, jeno mogłem pomylić imię, jak zdrowie jego i małżonki?*
- Osobiście nie spotkałem się z nim, ale słyszałem, że wszystko dobrze u nich. Wioska się rozrasta, co jest dość zdumiewające wziąwszy pod uwagę czasy, w których przyszło nam żyć - odpowiedział Dieter.
- Widać bogowie sprzyjają tamtejszym mieszkańcom - wtrącił się Ernst. - Dla nas w tamtych okolicach w zasadzie nie ma nic do roboty.
Dziadek Rybak skinął głową i znów pogrążył się w milczącej zadumie. Gdyby potwór grasował także w okolicach wioski Riemera, zdobyłby kolejny argument by ten udzielił im wsparcia.
- Wy macie kłopoty, my mamy kłopoty - powiedział Ernst. - Wy pomożecie nam, potem m pomożemy wam. To chyba jasne i proste do zrozumienia. A Bestię macie, można by rzec, po drodze.
- Zakładając, że nie uciekniecie pewnej nocy po ubiciu tegoż wilka, by nie uczestniczyć w tym czymś - rzuciła od niechcenia dziewczyna.
- Sami i tak nie dotrwamy końca tej podróży – Pyotr zmrużył oczy, sprawiając wrażenie jakby coś czytał. Fakt, że prawie w każdym słowie nie zgadza się z Katariną nie umknął uwadze tych, co byli świadkiem ich ostatniej utarczki słownej. – Powinniśmy iść z nimi, choć cena może być ogromna. Prawda to, jeno najpierw... mam bandaże i zioła, jeno na ranę Magnusa niewiele poradzę. – Dziadek Rybak wskazał kijem, rannego drwala z nieco chaotycznie obandażowaną nogą – znacie się na tym lepiej?
Ernst pokręcił głową.
- Dobić, to prędzej - powiedział. - Zawinąć w szmatę, by się nie wykrwawił, ewentualnie jakieś przyżeganie. Nie na wiele się zdam.
Severus stał z boku. Nie odzywał się, tylko badawczo przyglądał się Ernstowi. Obserwował go czujnie. Nie to żeby mu nie ufał, czy podejrzewał ale życie nauczyło go ostrożności. Ochocze podejście ku ubiciu bestii, nie spodobało się akolicie, który może i trzymał się na nogach, ale do pełni sił było mu daleko.
- Severus - ukłonił się nisko - sługa Sigmara. Może spotkanie Ernsta na naszej drodze to znak od samego Sigmara. Nie można go lekceważyć - rzekł, choć sam nie był przekonany do swych słów - Jeśli mamy umrzeć to pomrzemy. Tu czy tam. Mała różnica, a jeśli dane nam będzie pokonać bestię, dobry czyn wpisze się w nasze działania. - w jego ostatnich słowach brzmiała obojętność.
- Jasne. Powiedz jeszcze, że Sigmar nas wszystkich ochroni, nakarmi, zbuduje nam domek i będziemy szczęśliwi. Bla, bla, bla - czarownica wywróciła oczami - Nie mam nic do waszego boga, ale wplatanie go do każdej możliwej rzeczy jest przesadą - ruchem głowy wskazała na dwójkę nowopoznanych ludzi - Ci oto łowcy po prostu przypadkiem znaleźli się niedaleko nas. Ot cała zagadka. A ja bym wolała zginąć będąc już u celu, a nie w jakiejś jaskini.
- Wtedy zawsze można zniszczyć kielich Sigmara i pokrzyżować plany Ragusha, jeśli nie będziemy mieli szans na zwycięstwo. W końcu lepiej by przestał istnieć niż by został sprofanowany, prawda? Połowiczne zwycięstwo - dodała moment później i, uprzednio odkładając łuk na bok, przeszła do zabawy swoim sztyletem.
- Nie żeby nas to interesowało, ale wypada dbać o interesy własnego kraju. Przy czym ja dbam o Kislev.
Ernst wzruszył ramionami.
- Zawsze uważałem, że w większej grupie można więcej zdziałać - powiedział. - I szybciej. Ale przecież cię nie będę ciągnąć na siłę.
- No dobra, masz rację. Jak do tej pory wszystko w tym lesie próbowało nas zabić i całkiem skutecznie im to szło - zeszła na łagodniejszy ton - Człowiek może być... Przewrażliwiony, że tak powiem. Niemniej sama decyzji podejmować nie mam zamiaru i nie chcę.
- Hm. Przepraszam - skinęła głową w geście szacunku do obu łowców potworów - Trochę mnie poniosło. Skoro jeden z was jest znajomym pana Schulza, to propozycja pomocy za pomoc wydaje się rozsądna, ale ta bestia, za którą się uganiacie… Wielki wilk… Może być problemem, choć pewnie nie większym niż Ragush i jego pomioty.

Severus słuchał dziwnie niewzruszony słów Katariny, a gdy ta skończyła skierował się ku niej. Spojrzał jej prosto w oczy, a potem uderzył ją w twarz z otwartej dłoni.
- A teraz zamilcz, a jeśli już otwierasz buzię, to nie ubliżaj temu którego sługa tu stoi - rzekł z lodowatym spojrzeniem w oczach.

Dziewczyna chwyciła się za policzek wolną dłonią i próbowała powstrzymać zawroty głowy przymykając lekko oczy. Przypomniała sobie natychmiast co trzyma w ręce. Podniosła swój wzrok, by odwzajemnić spojrzenie, lecz poza tym nie wykonała żadnej akcji ofensywnej.
- Jeśli chcesz bić innych, to najpierw zadbaj o to, by nie mieli broni w ręce - odparła aż nazbyt spokojnie i ruszyła lekko ramieniem. W jej dłoni wciąż był sztylet.
- Mogłam nawet się zdobyć na przeprosiny, ale może sobie daruję.

Pyotr Koldun widząc co czyni Severus wstał gwałtownie, pomimo trudności jakie mu towarzyszyły i pewnym krokiem ruszył ku akolicie. Nie opierał się na kiju, jak wcześniej, bowiem miał go w pogotowiu.
- Odszczekaj to szczeniaku! Nie wiesz do kogo mówisz! – Dziadek Rybak mówiąc to zbliżył się do akolity, próbując stanąć między nim a Katariną.

Sługa Adar przez większość czasu stał w milczeniu i obserwował rozwój wydarzeń. Nie bardzo wiedział, co sądzić o parze tropicieli, chociaż ich przyjazne nastawienie na pewno nieco go uspokoiło. Bardziej martwił się jednak wymianą zdań pomiędzy członkami ich grupy. Z troską przyglądał się lodowej czarownicy i starał się jak mógł, by zrozumieć jej wzburzenie. Na pewno jednak jej nie potępiał, w końcu wszyscy tak wiele przeszli.
Cios Severusa spotkał się z natychmiastową reakcją Szaraka. Z sykiem wyciągnął miecz z pochwy, zostawiając tarczę na plecach. Objął rękojeść oburącz i ruszył z marsową miną na blondyna. Dziadek Rybak był jednak bliżej i to on pierwszy stanął mu na drodze. Dlatego Adar stanął tylko u boku Katariny i wtopił w napastnika nienawistne spojrzenie. Nie mówił nic, tylko oddychał głęboko, a w oczach płonął mu żywy ogień. Nie wyglądało na to, że powstrzyma się przed ewentualnym atakiem.

Tymczasem, stojący nieopodal Albert Schulz nie zwrócił z początku uwagi na sprzeczkę, był zbyt pochłonięty rozmową z Ernstem. Dopiero kiedy minął go Adar z ponurą miną, były imperialny żołnierz obrócił się na pięcie i zobaczył stojących naprzeciw Severusa chłopów z bronią w ręku. Najbardziej zaskoczył go widok Katariny ze sztyletem w dłoni, którym wygrażała akolicie.
- Co u…?! Na brodę Ulryka! Zostawić was na chwilę samych, a pozabijacie się… O co tu znowu chodzi? Nie dość wam kłótni i sporów? Odłóżcie broń i oszczędzajcie siły na wroga, wasza śmierć tutaj nie przybliży nas do zwycięstwa - powiedział Schulz, po czym podszedł do Katariny i zniżył głos:
- Pozwól na chwilę - oddalili się od reszty tak aby nikt ich nie podsłuchiwał, ale wciąż w zasięgu wzroku, po czym zapytał ją:
- Co tam się wydarzyło? W ogóle co ciebie ugryzło? Całą podróż milczałaś, a pytana o coś warczałaś jak wściekły pies.

Dziewczyna w odpowiedzi zmierzyła go najpierw chłodnym spojrzeniem, w którym skrywała się nienawiść do całego świata, a później spuściła głowę schładzając dłonią gorejący z bólu policzek.
- Jeśli jeszcze raz mnie uderzy, to nie będę się powstrzymywać - wycedziła przez zaciśnięte zęby i schowała swój sztylet za plecami, by go Albert nie musiał widzieć.

Katarina chciała odejść, lecz Schulz chwycił ją za przedramię i pociągnął ku sobie, powstrzymując przed oddaleniem się. Lekko się wzdrygnęła, później szarpnęła, ale ostatecznie dała się zatrzymać.
- Nie zrobi tego, ale ty mi lepiej wytłumacz swoje zachowanie. Co się stało z uprzejmą, niewinną dziewczyną jaką znałem?
- Nie wiem. Chyba zginęła tego samego dnia, kiedy zginęła jej mistrzyni oraz jedyny przyjaciel, jakiego miała. Być może umarła ze zgryzoty, bo tak tęskna za dobrocią bogów została przez nich rzucona na pastwę losu - odpowiedziała mu cicho i potrząsnęła głową odganiając smutek, jaki się w niej zbierał.
- Tak jak my wszyscy, a jednak nie załamaliśmy się i brniemy w to dalej, bo przysługuje nam wszystkim wspólny cel. Nie poddawaj się, Katarino, bo to nie ma sensu. Zgubisz nie tylko siebie, ale też nas wszystkich. Bogowie często stawiają przed nami trudne wybory, testują nas w chwilach potrzeby, a jednak są tam i pomagają nam kiedy sytuacja tego wymaga. Ja w to wierzę, bo w innym przypadku nie miałbym choćby cienia nadziei na uratowanie mojej rodziny - odpowiedział Schulz.
- Wszyscy zginą. Skończą w piekle porzuceni przez bogów. Tak jak Willhelm i Franz. Jak Grom. Jak... Co jeśli to jakaś zabawa? - zadała szeptem pytanie odwracając się do mężczyzny, choć bardzo ciężko przechodziły jej przez gardło - Ich moc jest przecież wielka. Mogliby nam pomóc gdyby chcieli, ale kim my jesteśmy, by się nami interesowali?
- Za dużo sobie myślisz - odpowiedział weteran, siląc się na lekki uśmiech. - My, lud Ostlandu, jesteśmy prostymi ludźmi. Nasze życie to praca, sen i oddawanie czci bogom. Tak czynili nasi ojcowie, tak będą czynić nasze dzieci. Skupmy się na tym co nas czeka i na ten czas zapomnijmy o różnicach, które nas dzielą - wraz z tymi słowami Albert oddalił się i podszedł do Severusa.

Severus stał spokojnie. Bardzo spokojnie jak na człowieka, do którego ustawiła się kolejka. I każdy z niej miał ochotę mu co najmniej zajebać. Uderzenie dziewczyny może nie było najlepszym pomysłem. Nie miał jednak wyjścia. Cios jaki wyprowadził przypomniał mu przeszłość. Pewną kobietę, która lubiła jak się ją biło, lub używało przemocy. Podobało się jej to. I nie tylko to. Mimowolnie uśmiechnął się, choć nie było w tym uśmiechu zadowolenia. Tylko coś innego. Coś dziwnego.
Pierwszy był Pyotr. I to jemu należało pierw odpowiedzieć:
- To nie Kislev. To jest Imperium. Tu są ziemie Imperatora, a bogiem na tych ziemiach jest Sigmar. Zapamiętaj to - wysyczał prawie akolita dodając tym razem już łagodnie - Jeśli przeżyjemy możesz mnie wyzwać na ubitą ziemię, a na razie i Ty i Adar zachowajcie gniew na coś bardziej wartego uwagi.
To, że Adar wyciągnął ku niemu miecz było warte zapamiętania. Ciekawe czy był w niej zakochany, czy może chciał się jej przypodobać. Bo inne możliwości nie wchodziły w grę. On jako jedyny sięgnął po oręż i z tak jawnym zamiarem ruszył ku niemu. Była to cenna informacja dla Severusa, który lubił wiedzieć pewne rzeczy i obserwować. Tak jak i te informacje w stosownym momencie wykorzystywać.
Gdyby Schultz zwrócił się ku niemu, akolita nie zamierzał dyskutować z weteranem. On tu dowodził, więc jego słowo było prawem. Zamierzał jedynie skinąć posłusznie głową i przeprosić za tą sytuację. Żołnierz mógł mieć rację, i trzeba było unikać spięć. I tak mu nie ufali.

- I po co nam to wszystko? - Zapytał Schulz, podchodząc do Severusa. Pokręcił też głową z dezaprobatą. - Chciałbym już zakończyć ten spór i móc wyruszyć - dodał, nie chcąc już słowem wspominać o kłótni. - Pomożemy łowcom potworów zapolować na bestię i mam nadzieję, że później odwzajemnią się nam tym samym i razem zapolujemy na zwierzoludzi - powiedział, spoglądając na Dietera Dashauera, który w odpowiedzi skinął głową.

- Pomożemy - skinął głową Ernst, chociaż w głębi duszy nie był pewien, czy pójście samowtór na bestię nie byłoby bezpieczniejsze, niż przyłączenie się do grupy będących ze sobą w konflikcie osób.

***

Severus odszedł na bok, jakby miał dość być główną atrakcją wieczoru. Marta jakby instynktownie wyszła zza pazuchy i usiadła na barku akolity. Pyszczkiem trącała jego policzek, jakby chciała by ten okazał jej większe zainteresowanie. Dłoń mężczyzny powędrowała w kierunku futrzastego pyszczka stworzenia, delikatnie je głaszcząc i wodząc pieszczotliwie po nim. Wzrok akolity jednak był zimny i niepokojąco obojętny. Usta wykrzywiły się w delikatnym uśmieszku. Spoglądał na Katarinę niczym łowca na swoją ofiarę. Był pewien że nie zapomni mu ona tego, i przyjdzie moment gdy będzie chciała wyrównać rachunki. Przyjdzie, a on będzie czekał. Tak samo jak na Lamberta. On nie zapominał, tak samo jak nie zapomniał po co tu został przysłany.
Zadanie, którym został obarczony, nie było proste ani łatwe. Lambert, i jego zachowanie, skomplikowało wszystko. Obłęd w jaki popadał mógł zagrozić nie tylko jego życiu ale i powodzeniu całej misji. Miał nadzieję że, nie będzie już musiał oglądać kapłana bitewnego więcej w życiu. Jeśli jednak ich drogi miały by się znów skrzyżować, nie będzie miał wyjścia. Zabicie krasnoluda sprawiło że ten wydał sam na siebie wyrok.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 10-04-2016, 23:29   #143
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Doprawdy. Dwaj łowcy znikąd w niebezpiecznej okolicy.

Spokój Katariny był głównie przykrywką, w środku aż się gotowała ze wściekłości. Ile czasu minie, nim dojdą do tego całego ołtarza? Przyłapała się na tym, że powoli stawało się wobec śmierci innych obojętna. Jej aktualny stan podyktowany był chęcią zabicia tego, który wywrócił jej życie do góry nogami oraz… przemyśleniami względem ostatniej nocy. Miała coraz większe wrażenie, że to, co na początku wydawało się absurdem, zaczynało mieć sens.
I nawet nie była w stanie zauważyć, że zaczęła wyładowywać swój gniew na myśliwych.
Nie interesowało jej zdanie Schulza czy kogokolwiek innego. Słyszała, że chcieli pomóc w zamian za wsparcie ich misji w zabiciu jakiegoś przerośniętego wilka. Pewnie później uciekną z trofeum, by odebrać złoto i żyć sobie w spokoju skazując smutną grupkę wioskowych na śmierć. Przyjęła więc kpiącą postawę doprowadzając w ten sposób do zirytowania Alberta oraz Severusa.

Właśnie. Severus. Jego uderzenie pozostawiło po sobie piekący ból. Pomogła mu wyjść z opresji, a ten tak się odwdzięcza? To było jedynie dołożeniem opału do źródła jej gniewu. Nie bez powodu ludzie z Imperium nie są mile widziani w Kislev.
Miała ochotę zabić tego fanatyka, by się nauczył, że jej dobroć jest ograniczona. Zagroziła mu sztyletem i była gotowa wbić go prosto w jego serce, lecz w samą porę drogę zastąpił jej Pyotr narażając tym samym samego siebie. Była pewna, że nie robi tego ze względu na nią, tylko z powodu jej mistrzyni. Dopiero gdy Adar podszedł z dobytą bronią skierowaną przeciw akolicie, dziewczyna trochę się uspokoiła. Ostatniego wieczora stwierdziła sama w sobie, że tylko na nim można polegać, ale… Jak długo? W końcu i tak wszyscy ją zostawią.
W głębi duszy miała nadzieję, że ten człowiek z fretką szybko zginie.
A jeśli fretka będzie za bardzo rozpaczać z powodu jego śmierci, to zgniecie ją butem.
W końcu to jakiś przejaw litości.

Z tych szybko krążących myśli wyciągnął ją Schulz. Chciała jak najszybciej od niego odejść, więc próbowała go zbyć krótkim wyjaśnieniem sprawy i wypowiedzeniem groźby względem najemnika. Zrobiła dwa kroki próbując go wyminąć, a ten znów ją złapał. Jego pytanie doprowadziło do tego, że wyrzuciła z siebie część trzymanych w głębi serca żali.
Nie posłuchał. Po prostu powiedział tyle, ile chciał i sobie poszedł zostawiając Katarinę patrzącą się w pustkę.

Nie poruszyła się nawet o krok. Słowa Alberta dopiero po chwili do niej dotarły wraz z całą świadomością tego, co myślała i tego, jak się zachowywała. Sztylet wypadł jej z dłoni nie mogąc znaleźć z siły, by wciąż go trzymać. Spojrzała na swoje ręce. Trzęsły się. W jej duszy zbierał się strach. Strach przed samą sobą. Dyskretnie obejrzała się za siebie i pomknęła szybko, by schować się za najbliższym drzewem.

Oddychała ciężko. Wciąż nie wiedziała, co się z nią działo. Dlaczego taka była? Co się właśnie stało? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
A co jeśli… To ten sen… Jakaś siła sprawiła, że taka była?
A co jeśli… Powoli popadała w obłęd?
 
Flamedancer jest offline  
Stary 11-04-2016, 15:59   #144
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Najemnicy wraz z towarzyszącymi im kobietami, parli na południe w stronę Gór Środkowych, powoli acz niebłagalnie zbliżając się do granicy puszczy. Słońce osiągnęło zenit i był to prawdopodobnie ostatni tak ciepły dzień w tym roku. Ptaki wesoło ćwierkały, fruwając nad głowami podróżujących, rozłożyste korony drzew kołysały się na lekkim wietrze i nawet bardziej płochliwa zwierzyna pokazała się kilka razy najemnikom.
Wąska, udeptana ścieżka przed nimi, wiła się pomiędzy karłowatymi wzgórzami i gęstymi zaroślami, a czasem pięła się odrobinę w górę, by później opaść. Podróż była stosunkowo męcząca, lecz promienie słońca i dopisująca pogada nie pozwalały im zwolnić tempa. Lambert nalegał, aby wykorzystać sprzyjające warunki, dlatego z wyjątkiem krótkich przerw na załatwienie swoich potrzeb, wędrowcy nie zatrzymywali się na dłużej.

Po kilku kolejnych godzinach podróży przez las, najemnicy zauważyli, że ścieżka prowadzi ich coraz niżej, drzewa wokół nich stają się coraz wyższe, a ich konary coraz masywniejsze, aż w końcu sięgały tak wysoko, że niemalże całkowicie przesłoniły słońce. Krajobraz szybko się zmienił; nie było tu zbyt wiele krzewów, gdyż promienie słońca tylko w nieznacznym stopniu docierały do ziemi, zwierzyny łownej nie było w zasięgu wzroku, zaś grunt pod butami z każdym pokonanym krokiem wydawał się coraz bardziej podmokły. Ścieżka, którą podążali biegła pomiędzy błotnistymi sadzawkami, zewsząd otaczały ją gigantyczne sekwoje, a w powietrzu unosiła się chmara robactwa, która bezustannie kąsała podróżnych. Najemnicy szybko zrozumieli, że znaleźli się na bagnach.



- A sądziłem, że gorzej już być nie może. - Powiedział z westchnieniem Wilhelm, strzepując z butów grubą warstwę błota, która zaczynała mu już powoli ciążyć. - Może lepiej będzie okrążyć jakoś te moczary? Droga tędy może być męcząca i może zejść nam dłużej, niż po suchej ziemi. A na dodatek słyszałem, że właśnie takie miejsca zamieszkują największe i najgroźniejsze paskudztwa…

- To prawda. - Lambert zmrużył oczy, marszcząc przy tym czoło - ale obawiam się, że te bagna mogą się ciągnąć przez jeszcze wiele mil. Ścieżka jest dla nas pewnym kierunkiem, a schodząc z niej ryzykujemy zabłądzenie.

Kasowi nie podobała się wizja wchodzenia w bagno, biorąc pod uwagę to co spotkało ich w lesie. Sigmar jeden wie jakie okropieństwa i niebezpieczeństwa będą czyhać na nich ukryte w płytkiej wodzie i zaczajone za chmurą cuchnących oparów - o utonięciu w gęstym błocie nie wspominając.
- Jakoś to będzie. Trzeba uważać na to gdzie stawia się kolejny krok. - Grabarz podniósł z ziemi długi, smukły kij i obrabiał go przez moment nożem. Usatysfakcjonowany swoim narzędziem do pomiaru głębokości, zwrócił się do grupki ocalonych kobiet. - Pójdziemy gęsiego. Idźcie po śladach tych którzy są przed wami, i nie zbaczajmy ze ścieżki, a wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnął się, chociaż wewnątrz trawił go niepokój. Dwie z kobiet kurczowo ściskały kusze - jedna tą Thravara, a druga znalezioną w obozowisku zwierzoludzi. - Kristen, miej to cacko w pogotowiu, ale nie trzymaj go bełtem w stronę naszych pleców. Kto idzie pierwszy? - Rozejrzał się po reszcie towarzyszy, wyciągając w stronę nikogo w szczególności swojego dwu i pół metrowego drąga.

Lexa owym drągalem na pewno dostać by nie chciała, chociażby w oko. O innych miejscach już nie wspominając. Kas miał dziwne pomysły,a jeszcze dziwniejsze było jego sumienie i poczucie rycerskości wobec kobiet, które w tym przypadku po prostu wadziły. Mimo to blondynka wzruszyła ramionami, w końcu do Katariny początkowo też nie pałała zaufaniem, a potem jakoś zrobiło jej się nawet szkoda dziewki. Pokrzepił ją fakt, że Grabarz nakazał tym babsztylom nie mierzyć w swoich; zapewne lepiej w rękach dzierżyły liczne ilości kutasów, niż broń, a to już wojowniczce się nie podobało. Podobnie jak miejsce, w którym się znaleźli, ale nie miała na nic wpływu. Zaczynała mieć poczucie, że robi się marudna.
- Idziem w przoda im szybca tym lepia, tyle uważać na doły błota bo sie kto z nas wpadnie tam i utopi - Rozkazujący, żołnierski i ochrypły ton jej głosu postawił wszystkich do pionu, a przynajmniej miał ku temu predyspozycje. Lexa postanowiła iść za Lambertem, skoro ich tutaj wpakował, to niech sam nogami grunty bada. Kobieta miała w zamiarze wykorzystać nabyte umiejętności, aby pomóc w przeprawie, ale nie mogła nikomu obiecać, że wyjdą z tego cało i przejdą przez mokradła bezpiecznie.

Wilhelm skrzywił się na myśl o przeprawie przez bagna. Lambert był doświadczonym weteranem, który z pewnością przeszedł już nie jedno, Lexa pochodziła z Norski, więc bez wątpienia potrafiła radzić sobie podczas podróży przez ciężki i niepewny teren, a nawet Kas z uwolnionymi kobietami wychowani w otoczeniu lasu mieli chociażby znikome umiejętności przetrwania w dziczy. A on? Jedyne bagna i lasy przez które się wcześniej musiał przedzierać stanowiły dobrze wyglądającą scenografię podczas występów jego trupy cyrkowej. Miał zero doświadczenia z naturą. Męczarnia którą przechodził wędrując przez las skutecznie dała mu do zrozumienia, że nie posiada w żadnym razie krwi trapera, ale dopiero teraz miała zacząć się dla nich trudna droga. Pewnie nawet wielkie góry, w których kierunku zmierzali będą mniejszym wyzwaniem pod względem trudności przeprawy niż najeżone pułapkami w postacie podmokłego i zdradzieckiego gruntu oraz wodnych topieli bagno.
- Miejmy to już za sobą. - Powiedział z westchnieniem. Chciał już sięgnąć po nowy łuk, jednak zawahał się, rozważając czy aby nie będzie potrzebował obu wolnych rąk, gdyby wpadł w jakieś głębokie błotnisko. Po chwili krótkiego zastanowienia chwycił jednak broń dystansową do rąk. “W końcu to nie ja przecieram szlak” - stwierdził w myślach.
- Miejmy nadzieje, że te bagna nie ciągną się w nieskończoność i wyrobimy się przed zmierzchem. - Aktor kontynuował swoje narzekania świadom, że za chwile nawet na to nie starczy mu sił.


Podróż przez bagna nie należała do zbyt łatwych. Wielkie prastare dęby, wysokie jak najwyższe budynki w Altdorfie, przesłaniały promienie słońca swymi potężnymi konarami, tym samym pogrążając puszczę w wiecznych ciemnościach. Znacząco komplikowało to nawigację, bo co jakiś czas trzeba było wspiąć się na drzewa i ustalić swą pozycję względem Gór Środkowych, które górowały nad okolicznymi terenami. Liczne w tym lesie komary i inne krwiopijce skutecznie utrudniały życie zmęczonym podróżą najemnikom i towarzyszącym im kobietom, zaś grząski grunt i otaczające ich sadzawki okazały się być wyjątkowo trudną przeszkodą do pokonania - trzeba było brodzić po kolana w mętnej jak zupa wodzie, a czasem nawet przepłynąć wpław mały zbiornik wodny, co przy dodatkowym obciążeniu stało się szczególnie męczącym wyzwaniem.

Niespodziewanie, ich uwagę przykuł nagły ruch w leśnej gęstwinie. Jako pierwszy, szelest usłyszał Lambert, który cichym gwizdem i ruchem głowy ostrzegł idącą obok Lexę. Młoda kobieta zamarła wsłuchawszy się w otaczające ją odgłosy lasu. Ona także usłyszała szelest, gdy ten powtórzył się po dłuższej chwili ciszy. Z początku myślała, że to jakiś mały ssak przedziera się przez zarośla, ale widok uginających się drzew i dźwięk łamiących się gałęzi sprawił, że mimowolnie cofnęła się o kilka kroków. Podobne odgłosy odezwały się gdzieś z boku, lecz te były o wiele mniej subtelne i usłyszała je reszta wędrowców.

Idący dotąd z wielkim napięciem Wilhelm mimowolnie sięgnął po strzałę. Serce zaczęło mu walić gwałtownie w piersi, jednak zdołał opanować drżenie rąk. Czyżby w końcu dobra passa się skończyła? Tym razem to oni wpadli w zasadzkę. Nieznany wróg zbliżał się do nich z różnych storn, a Andree wycelował w stronę z której nadciągał ten głośniejszy.

- ...rwa mać. Trzymajcie się z tyłu! - Syknął grabarz przez ramię. Co dwa kroki coś chciało go zamordować. Na szczęście dotychczas najwięcej szczęścia miały bagienne komary, ale jak długo miała trwać ta dobra passa? Przemoczony, zmęczony i pokryty swędzącymi bąblami chłopak wiele utracił ze swojego pozytywnego usposobienia, na rzecz silnej chęci zrobienia komuś - lub czemuś - krzywdy. Miał sięgnąć po topór, zanim uświadomił sobie, że ten już spoczywa w jego dłoni, gotów do akcji. Stylisko, jeszcze niedawno niewygodne i obce, po wydarzeniach ostatnich dni stało się niemal przedłużeniem jego prawdziwego ramienia. Młodzieniec podniósł tarczę, i ustawił się tak by osłaniać jedną z flanek swoich towarzyszy z zaciętym wyrazem twarzy i sercem pełnym niepokoju o los wieśniaczek, które reszta zostawiła w jego opiece. Nie mógł ich zawieść po tym wszystkim co przeszły. Ani Magnusa. Jego oczy uważnie lustrowały otaczające ich zarośla, szukając źródła ich poruszenia, które bez wątpienia niedługo samo da o sobie znać…

Coś wielkiego i potwornie silnego zbliżało się w stronę najemników, w takich chwilach jak ta nikt nie śmiał pisnąć choćby słowem. Las ucichł na chwilę, zapadła złowroga cisza, jak przed burzą. Przez moment z wyjątkiem własnych nerwowych oddechów nie dało się usłyszeć nic więcej.
Najpierw ich nozdrza zaatakował powalający smród, przypominający odór dawno zdechłej krowy. Chwilę później niski i donośny pomruk wydobył się zza dzikiej gęstwiny. Spomiędzy liści i krzewów znajdujących się na prawo od ścieżki, wynurzył się wielki, pokryty ropiejącymi krostami pysk bagiennego trolla. Bestia w swej bezkresnej głupocie przyglądała się intruzom, nie będąc w stanie zrozumieć dlaczego te małe ludziki celują w nią jakimiś kawałkami drewna i żelaza, wykrzykując przy tym jakieś słowa w nieznanym jej języku. Drugi z potworów, wychodząc z zarośli znajdujących się na lewo od wędrowców, stanął naprzeciw Kristien, która pobladła z przerażenia i mimowolnie skuliła się.

Pojawienie się paskudnych bestii wyciągnęło na wierzch skrywaną dotychczas elokwencję i opanowanie Wilhelma.
- Ku… ku… kurwa! - Wrzasnął i zaraz zrezygnował z wystrzelenia do trolla z łuku. Upuścił strzałę na ziemie, równocześnie sięgając po zaczepiony przy pasie garłacz. Na takie bestie z pewnością potrzebna była broń ciężkiego kalibru. Odbezpieczył broń i położył palec na cynglu, celując w bestię która swoją uwagę skupiła na biednej kobiecie. - St… st… strzelać!

Wystrzelona z garłacza salwa pomknęła w stronę stojącego na prawo od ścieżki olbrzyma, zasypując go gradem szrapneli, lecz ten wciąż stał w zaroślach z przygłupawą miną, tak jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na rany, z których sączyła się czarna jak smoła krew. Ku własnemu zdumieniu, najemnicy zauważyli, że okaleczenia na ciele trolla niemalże natychmiast się zagoiły, pozostawiając twardą skórę w niemalże niezmienionej kondycji.
Nieskalane myślą ślepia potwora zwróciły się w stronę przerażonych kobiet, który kuliły się ze strachu, błagając bogów o interwencję. Ich najgorsze koszmary ziścił się w tej jednej chwili. W oczach potworach po raz pierwszy pojawiła się pewnego rodzaju złośliwa inteligencja. Widok skulonych niewiast był dla niego jak zaproszenie na obiad, z którego nie miał zamiaru nie skorzystać.
Dwa razy większa od rosłego człowieka bestia wynurzyła się z zarośli, ukazując się najemnikom w pełnej krasie. Nadzwyczaj długie, małpie ramiona sięgały ziemi, pysk przypominał skrzyżowanie goblina z jakimś wyjątkowo obrzydliwym nietoperzem, wzdęty brzuch wyglądał jakby miał zaraz pęknąć od własnego ciężaru i wylać swą cuchnącą zawartość na ziemię, a szerokie jak pnie drzew nogi były zdolne zmiażdżyć chronioną przez żelazny hełm czaszkę, tak jakby była zwykłym owocem.
Monstrum ruszyło w stronę kobiet nie zwracając uwagi na nic innego. Nie zrobiła na nim wrażenia salwa z garłacza, więc i kolejne strzały wystrzelone z łuku Wilhelma nie wyrządziły mu najmniejszej krzywdy. Na drodze stanął mu Lambert oraz Kasimir, obaj czuli pod stopami drgania wywołane przez kroki powłóczącego trolla. Bestia weszła do sadzawki, która znajdowała się na prawo od ścieżki, woda sięgała jej do piersi, ale nawet ta przeszkoda wodna nie spowolniła jej. Gdy już się wydostała na brzeg, posyłając na drogę wielką falę spienionej wody, skoczył ku niej Lambert.
Potężny ciosy młotem zostawiały głębokie ślady na masywnym cielsku trolla, lecz ten nie zwracała na nie uwagi. Po chwili zatrzymał się i spojrzał w dół na wielkie, otwarte rany, z których wypływała szlamowata krew. Na jego przygłupawej mordzie pojawiło się zdziwienie, które szybko zmieniło się w niekontrolowany gniew. Jeden cios potężnej łapy był wystarczający, aby posłać kapłana bitewnego prosto do sadzawki, z której wyszedł bagienny potwór. Monstrum zwróciło swój ohydny łeb z powrotem w stronę kobiet, które znajdowały się w jego zasięgu i przyśpieszyło tempa. Kasimir próbował powstrzymać go, rąbiąc toporem, lecz nic nie było w stanie zatrzymać pochodu wygłodniałego trolla. Złapał za jedną ze spanikowanych kobiet za kostkę i uniósł wysoko do góry, a później wcisnął do swej szeroko otwartej paszczy jak jakiś smakołyk. Z początku dało się usłyszeć krzyki niewiasty, lecz te natychmiast ustały, kiedy szczęki potwora zacisnęły się obrzydliwym chrupnięciem. Ukontentowany tą drobną przekąską, troll stanął w bezruchu, głośno beknął i oblizał się po paszczy swym, długim, cuchnącym zgnilizną, czarnym jęzorem.

Kasimir oniemiał widząc dokonaną przez potwora rzeź. Spadł na niego deszcz krwi, ściana juchy która uderzała kolejną falą z każdym ruchem szczęk monstrum. Kobietę którą znał całe życie, którą kilka godzin wcześniej uratował od pewnej śmierci i dał iskierkę nadziei, której poprzysiągł bronić, a teraz zaprowadził do zguby, spotkał najstraszniejszy z końców. Pełen strachu i błagania o pomoc, która nie miała nigdy nadejść. Chłopak był zbyt słaby, by przeciwstawić się prostolinijnej determinacji trolla by pożywić się i zadać przy tym innej istocie jak najwięcej bólu. Grabarz czuł się przy potworze zupełnie bezsilny - czy scena ta nie była metaforą toczonej od tysiącleci wojny między dobrem a złem, ludzkością i Chaosem? Jak można było walczyć z takim przeciwnikiem?
Ale wątpliwość i strach spłonęły wkrótce na stosie furii podsycanej niepohamowaną żądzą zemsty. Poczucie bezsilności przerodziło się gniew, niczym ptak wykluwający się z jajka. Cienka skorupka rozumu pękła, wylewając żółć rozpaczy i ropę szaleństwa.
Z głuchym, gardłowym warkotem Kas ciął na odlew, gdy troll wciąż był zajęty przeżuwaniem nadal drgającego w pośmiertnych spazmach truchła dziewczyny. Krasnoludzka stal zaśpiewała smutną pieśń gdy cięła powietrze szerokim łukiem, i z werwą zagłębiła się w klatce piersiowej monstrum. Może starożytne ostrze znało już smak trollowej krwi i pragnęło przelać jej jak najwięcej, może ślepy gniew zdradzonego przez bogów wieśniaka popychał je dalej i głębiej niż było to możliwe siłą samego ramienia, a może grabarzowi się zwyczajnie poszczęściło, ale rana którą zadał była straszliwa. Takie cięcie zdjęłoby głowę z ramion niemal każdego, człowieka, gora czy elfa, ale poszarpana, czerwona linia która wykwitła na ciele potwora nie zrobiła na nim większego wrażenia. Poza jednym - zwróciła na Kasa jego niepodzielną uwagę.
Trzymetrowa górą cuchnącego mięsa, tłuszczu i mchu upuściła dolną połowę swojego posiłku, rozdziawiła szeroko paszczę i zwymiotowała na młodzieńca zawartością swojego przepastnego brzuszyska. Świeża krew i kawałki ciała kobiety z Krausnick wymieszały się ze zdolnymi rozpuszczać kamienie sokami trawiennymi trolla, i niczym obrzydliwy tajfun uderzyły w szykującego się do kolejnego ciosu młodzieńca, zwalając go z nóg i odrzucając w tył, gdzie bez dźwięku wpadł do pobliskiej sadzawki. Topór Duraka spadł z mokrym plaśnięciem na ziemię, a Kas uderzył w taflę wody i zniknął w jej mętnych objęciach, by już nie wypłynąć. Dla towarzyszy chłopaka jasnym było, że już więcej go nie zobaczą, ale nie czas było na żałobę jeśli nie chcieli do niego dołączyć.

- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa - przekleństwa wylatywały z ust aktora mimowolnie, bez jego świadomości. Mimo, że stał z boku, posyłając nieustannie strzały w stronę cuchnącej bestii, nie był do końca w stanie ogarnąć całej sytuacji. Wszystko działo się dla niego zbyt szybko. Nadal przed oczami stał mu obraz pożeranej kobiety, jej ostatni jęk agonii. Nawet Lambert i Kasimir nie mieli szans. Trolle potraktowały ich jak zwykłe, nic nie warte szkodniki, których można się pozbyć jednym tylko uderzeniem. Zwierzoludzie były niczym w porównaniu to tych monstrualnych stworów. Jak mieli mierzyć się z czymś tak potężnym?
Taki wielki cel nie ciężko było trafić, jednak cóż z jego strzał, skoro bestie nie dawały im najmniejszych szans, regenerując każdą nowo powstałą ranę? Andree w głębi serca przeczuwał, że nie mieli szans i to tylko kwestia czasu, aż wszyscy podzielą los Kasimira. Jednak nadal wytrwale stał na swojej pozycji, nie mając najmniejszego zamiaru opuścić towarzyszy broni. Powstała między nimi w czasie tej trudnej przeprawy więź okazała się silniejsza niż strach. Wolał zginąć tu, razem z nimi w walce, niż tam, w lesie, całkiem sam.

Śmiałkowie mierzyli się z drugą bestią. Seria potężnych ciosów młota brata Lamberta i deszcz pocisków Wilhelma sprowadziły kolosa do kolan, gdzie zawzięcie odganiał się od nadzwyczaj niebezpiecznych jak się okazało liliputów. Mimo ran, długie, zakończone okrutnymi pazurami ramiona stwora nadal były śmiertelnie niebezpieczną bronią. Mimo to Lambert zręcznie unikał jej ataków, wyprowadzając ciężkim młotem kontry których nie powstydziliby się najznamienitsi estalijscy szermierze z ich smukłymi rapierami. Rozjuszona bólem i gniewem bestia zamarła nagle z głupim wyrazem na twarzy, a potem runęła do przodu, rozsyłając na wszystkie strony falę błota i wody. Z jej potylicy wystawało stylisko krasnoludzkiego topora, emaliowane runy zlewające się z czernią cuchnącej posoki. Nad masywem cielska stał Kasimir, przemoczony i pokryty czymś, czego żaden zdrowy na umyśle człowiek nie próbowałby opisać słowami, w obawie przed otwarciem portalu do samych piekieł. Dysząc, chwiejąc się i drżąc, młodzieniec podniósł głowę i spojrzał po towarzyszach nieobecnym wzrokiem. Okrucieństwo ran zadanych mu przez trolla ujrzało światło dziennie, a tych mniej znieczulonych na widok cudzego bólu przyprawiło o mimowolny dreszcz, który czmychnął wzdłuż ich kręgosłupów jak sopel lodu. Cała lewa strona jego ciała, przez ramię i pierś po bark i szyję była masą rozpuszczonej, wypalonej tkanki, miejscami ukazując gołe mięso. Ale najgorsze czekało wyżej, gdzie niegdyś mogła przywitać ich przystojna, szelmowsko uśmiechnięta facjata młodego człowieka, niepoznaczona linią lat, znojnej pracy i niedoli.
Kasimir podniósł dłonie do swojej zrujnowanej twarzy, padł na kolana i wydał z siebie potępieńczy wrzask, agonalny i pełen namacalnego cierpienia, który odbił się echem pośród drzew i krzewów tego przeklętego bagna.

 
Krieger jest offline  
Stary 13-04-2016, 17:26   #145
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Jaskinia Bestii, Las Cieni
8 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


W puszczy panowała osobliwa cisza, którą od czasu do czasu przerywał śpiew ptaków i szum wszechobecnych drzew. Chłopi przedzierali się przez gęste zarośla, idąc krętą i ledwo widoczną ścieżką, która miała zaprowadzić ich do legowiska bestii, o której po drodze opowiedzieli im napotkani łowcy potworów.
Idący tuż obok Schulza, Dieter Dashauer wyglądał na zmęczonego, choć nawet nie w połowie tak bardzo jak mieszkańcy Krausnick. Choć początkowo spotkanie nie należało do zbyt udanych, a to z powodu uwięzionego w klatce Klausa oraz niespodziewanej sprzeczki między Katariną a Severusem, to jednak staremu weteranowi udało się zapanować nad sytuacją i skłonić myśliwych do udzielenia im pomocy. W zamian mieszkańcy zgodzili się zabić bestię, która zdaniem łowców zgładziła wielu niewinnych ludzi, zamieszkujących otaczające Las Cieni osady.

Dieter prowadził chłopów wąską ścieżką, którą niełatwo było dostrzec wśród otaczających krzewów. Prawdę mówiąc, ciężko było to nazwać wydeptaną drogą, choćby z powodu sięgających kolan traw. Bliższym rzeczywistości byłoby określenie tego wolną przestrzenią pomiędzy wyrastającymi zaroślami i drzewami, a nawet ta definicja nie oddawała w pełni trudności z jakimi musieli mierzyć się przedzierający się przez las wędrowcy.
Idąc gęsiego, mieszkańcy wioski trzymali się blisko siebie, bardzo niepewni swego otoczenia. Na samym przodzie pochodu szedł Dieter Dashauer wraz z Albertem Schulzem i towarzyszącym im byłym imperialnym żołnierzem-dezerterem, Ernstem. W ręku trzymali miecze, którymi torowali sobie drogę przez krzewy i wysokie trawy. Tuż za nimi podążała reszta chłopów, którzy byli obładowani kurczącymi się zapasami żywności niczym juczne woły. Na ich twarzach dostrzec można było nie tylko zmęczenie, ale także strach przed nieznanym i niepewność, która towarzyszyła im od samego początku wyprawy.
Na samym końcu pochodu szedł Klaus, trzymając za lejce wierzchowca, na którym siedział ranny drwal. Dzięki dobrej woli starego tropiciela, Magnus nie spowalniał reszty towarzyszy, a przebita przez kolec jadowy Krwawej Turzycy noga mogła trochę odpocząć od trudów podróży.


- Bestia zgładziła wielu niewinnych ludzi, Schulz - odezwał się Dieter, który jak dotąd milczał przez znaczną część wyprawy. Na jego zarośniętej, pokrytej bliznami twarzy widać było upór, gdy z każdym machnięciem ostrego jak brzytwa miecza, ścinał gęste trawy i krzewy, które dodatkowo utrudniały im podróż.
- Wielu dobrych ludzi. Byli wśród nich byli wojskowi, którzy wiedzą, za który koniec miecza złapać, a mimo to ulegli sile i sprytowi zrodzonej z chłopskich koszmarów bestii.
Albert Schulz słuchał uważnie swego rozmówcy. Zmarszczki na jego czole pogłębiły się, gdy zastanawiał się nad słowami starego tropiciela. Powoli zaczynał się obawiać, że pcha swoich ludzi ku kolejnej zagładzie, a mimo to nie zatrzymywał się; parł dalej przed siebie, wiedząc, że nie ma innego wyboru. Zaoferowana przez tych dwojga pomoc w ich obecnej sytuacji była nie do przecenienia, a skoro znali się na polowaniu na wielkiego zwierza to zapewne daliby sobie też radę z paroma zwierzoczłekami.
- Co mówią o niej wioskowi? - Zapytał, choć podświadomie znał odpowiedź.
- Różnie. Niektórzy widzą w niej krwiożerczego boga lub inną niebiańską istotę w zwierzęcej skórze, zesłaną by ukarać wszystkich tych, którzy swym zachowaniem obrazili bogów. Inni starają się dostrzec w niej symbol końca czasów, ale ja zbyt długo pracowałem w tym zawodzie, aby wierzyć w podobne opowieści - odpowiedział Dashauer, na co Schulz przytaknął głową ze zrozumieniem. O zabobonności mieszkańców imperialnych wiosek wiedział z pierwszej ręki i nawet on sam często poddawał się równie idiotycznym wierzeniom, które w ciężkich chwilach nabierały sensu i pozwalały znaleźć wytłumaczenie przerażonemu człowiekowi.
- Obstawiam rosłego wilka. W puszczy jest ich pełno, nie wspominając o watahach wilków-gigantów, które czasem napadają na okoliczne farmy. Ten po prostu musi być wyjątkowo duży - kontynuował tropiciel, wciąż mocno pochłonięty wycinaniem sobie drogi przez gęste zarośla. Na wystających na ścieżkę gałązkach, co jakiś czas dostrzec można było kępy wilczego futra, które niewątpliwie należało do poszukiwanej bestii. Głębokie ślady pazurów na pobliskich drzewach świadczyły o niespotykanym jak na wilka rozmiarze.
- To bardzo prawdopodobne. Spotkaliśmy je na swojej drodze i jeden z nich odgryzł głowę zdolnemu wojownikowi. Jednym kłapnięciem szczęk - powiedział Schulz, szczególnie podkreślając ostatnie zdanie, na co Dieter w odpowiedzi spuścił głowę z szacunkiem.
- A więc przyjmijcie moje kondolencje. Skoro jeszcze żyjecie to zakładam, że je pokonaliście. Być może jedna z tych bestii uciekła wam i spłoszona trafiła do jakiejś wioski, gdzie zachęcona łatwymi ofiarami zaczęła siać pogrom.
Tropiciel chciał coś jeszcze od siebie dodać, lecz po chwili spostrzegł wyraźny ślad prowadzący przez zarośla. Ruszył w tym kierunku, każąc reszcie zachować ciszę.

Po odgarnięciu gęstych krzewów, chłopi ujrzeli przed sobą wielką jaskinię, która została wykuta przez siły przyrody w masywnej, porośniętej roślinami ścianie skalnej. Była dobrze ukryta wśród wyrastających w pobliżu wejścia do niej zarośli, a droga do niej prowadziła przez strome wzniesienie, na szczycie którego znajdowała się obrośnięta gęstą roślinnością półka skalna. Było to idealne schronienie dla większego zwierza, a w podobnych jaskiniach na terenach bardziej górzystych można było łatwo natknąć się na niedźwiedzia.

Nie licząc kilka fruwających nad głowami ptaków, których irytujący śpiew towarzyszył im od samego początku podróży, mieszkańcy Krausnick byli sami.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:35.
Warlock jest offline  
Stary 13-04-2016, 20:39   #146
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę Pyotr przysłuchiwał się i łapczywie spijał wszelkie informacje o monstrum, którego szukali. Sam wymienił również kilka zdań z łowcami potworów, chcąc poznać najdrobniejsze szczegóły o bestii.

Cechowała ją brutalna siła i niespotykany spryt. zeznania świadków i ślady jakie widywali po drodze mówiły jasno- przerośnięty wilk... lub coś podobnego. Dziadek Rybak słyszał w całym swym życiu wiele podań. W tym te o zwierzołakach i Dziedziach Ulryka.

W wypowiedzi Dietera Dashauer o tym by niejako spłoszony ogar miał być domniemaną bestią zauważył drobną niezgodność, o której natychmiast wspomniał. Bowiem bestia, z tego co powiedziano, grasowała nie od dziś. W dodatku, jak się dowiedział z późniejszych dociekań, atakowała głównie w nocy.


Zatrzymali się przed grotą, rozprawiając co dalej, lecz nie słuchał ich już. Zamiast tego wyłożył swoje karty. Wisielec Księżyc i Rydwan. Wróżba była trudna do rozwikłania. Przesłanie kart niejasne. Pyotr marszczył czoło w zastanowieniu, lecz im dłużej się zastanawiał tym większej pewności nabierał co do swego osądu. Schował rozdanie i rzekł:
- Nie zastaniemy go w środku...

Pyotr zastanowił się nad związkiem nocnych ataków z brakiem obecności potwora w swym leżu za dnia, lecz nie było tutaj żadnego związku. Być może potwór jeszcze nie wrócił z nocnego polowania, a może karty mówiły coś innego?
- ...bynajmniej nie w postaci jakiej go oczekujemy.

Dziadek Rybak wyraźnie nie był pewien swych słów, lecz być może sprawny tropiciel mógłby przyjrzeć się temu co sugerują najświeższe ślady? Słowa tego starca zawsze zasługiwały na uwagę. Czasem się mylił, lecz niespotykanie często miał rację w sprawach, o których z pozoru nie powinien wiedzieć nic.
 
Rewik jest offline  
Stary 14-04-2016, 21:13   #147
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Walka z trollami bagiennymi szła Lexie jak każda inna, czyli najlepiej. Jej potężne ciosy rozchlapywały oklejonego błotem, śmierdzącego stwora, a jego paszcza rozdziawiała się szeroko rozciągając cuchnącą maź. Odór był na tyle nieznośny, że walka była trudniejsza od tych wcześniejszych, jednakże wszystko skończyło się pomyślnie; przynajmniej według blondynki. Zjedzona wcześniej, nieznana jej dziewka, nie wzbudziła w Lexie żadnych emocji. Właściwie, to nawet dobrze się stało, bo jeden kłopot mniej. Szkoda było Kasimira, który tak głeboko to przeżywał. Najwyraźniej postawił sobie za punkt honoru obronę kobiet, a tutaj sytuacja, w której był wręcz bezradny.
Dla wojowniczki nie było jednak czasu na użalanie się. Kiedy pierwszy stwór konając, chlusnął wymiocinami zakrywając tym samym grabarza, Lexa dała krok oddalający ją od tego niesmacznego widowiska. Nie mogła się rozpraszać ani rzucać na ratunek, ponieważ już druga bestia parła w ich stronę, a za nią ciągnęła się smuga smrodu, która łącząc się z odorem rzygowin, tworzyła w atmosferze istną perfumerię; dla tych co lubują się w takich zapachach. Blondynka oddychała płytko, aby jak najmniej musieć wprowadzać w płuca nieprzyjemny zapach.

Po całej walce okazało się, że Kasimir żył. Utopiony w rzygowinach wyłonił się łapiąc bardziej świeże powietrze, od tego pod mazią. Lambert zdumiony wyłowił go czym prędzej i wyciągnął na brzeg, na skraj lasu, gdyż na tych niepewnych, gęstych gruntach nie dało się swobodnie opatrzyć ran. Te już na pierwszy rzut oka były naprawdę poważne. Chłopak ledwo oddychał.
Lexa zaśmiała się na krótko pod nosem, ale nie ze złośliwości. Stojąc nad leżącym grabarzem pod kątem, żeby jej nie widział, przypomniała sobie jego waleczność.To, że zawsze był gotów rzucić się w wir, dzielnie tnąc przeciwników i ryzykując własne życie. Tak, to był powód do uśmiechu, jeśli już umrzeć lub cierpieć, to z siłą godną woja, a nie płacząc nad swoim losem, a Kasimir mimo bólu i poparzeń, które doprowadziły go na skraj śmierci, zaciskał zęby. Kobieta pokiwała z uznaniem głową.
Lambert od razu kazał jej iść po drewno, na co ta przerzuciła oczami. Za dużo chyba sobie pozwalał, za takie coś to powinien jej zafundować najlepszą zbroję i jeszcze całować umorusane stopy. Wzdychając zdjęła plecak i wygrzebała z niego miksturę leczniczą. Miała ich mało, ale były one najbardziej skuteczne przy leczeniu ran, a na pewno najszybsze. Podzieliła się też naparem, ale wpierw musiała skoczyć po to nieszczęsne drewno.

W lesie przybagiennym było mnóstwo nieznośnych owadów i robactwa. Latały bzycząc natrętnie koło ucha, łaskotały w nozdrza próbując w nie wlecieć, a co gorsza kąsały po rękach i nogach. Lexa kilkakrotnie sama przywaliła sobie z plaskacza w ramię czy udo, rozmazując na skórze napitego krwią komara. Obrzydliwe stworzenia, już o stokroć bardziej wolała walczyć z kozojebcami lub śmierdzącymi aż do porzygu trollami. W sumie zastanawiała się, czy ów troll nie zwymiotował, bo nagle mu się nos odetkał i poczuł jak bardzo jebie.
Z różnymi myślami i przeszkadzającymi,upierdliwymi komarami latającymi jej koło dupy i twarzy, Lexa nazbierała porządną ilość chrustu i bez problemu wróciła do tymczasowego miejsca spoczynku.


Blondynka bez problemu rozpaliła ogień i usiadła sobie przy nim. Nie wtrącała się ani do rozmów, ani do procesu leczniczego, co mogła zrobić to już zrobiła. Odstąpienie leczniczych płynów było jedną rzeczą, jaką dla niego zrobić mogła, kolejną mogło być jedynie oderżnięcie łba i skrócenie męki. Kobieta jednak była dobrych myśli, w końcu te mikstury były bardzo kosztowne, więc na pewno potrafiły zdziałać cuda.
Siedząc sobie w milczeniu spoglądała w stronę bagien, rozglądała się uważnie i pilnowała okolicy. Nie chciała, aby cokolwiek ich zaskoczyło.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 16-04-2016, 05:36   #148
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Lambert zbliżył się ostrożnie do ciężko rannego chłopaka, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Kasimir chwiał się na nogach, lecz wciąż stał pomimo cieczy, która wypaliła mu pół twarzy i dotkliwie poparzyła resztę ciała. Przez moment kapłan zastanawiał się nad skróceniem jego męki, tu i teraz, lecz chłopak wykazał się niespotykaną wolą życia i pomimo znacznych obrażeń nie poddał się cierpieniu. Dla Lamberta był to widok, który wywołał na jego twarzy lekki uśmiech - nie drwiny, lecz uznania. Jego naznaczona tysiącem blizn skóra znosiła podobne cierpienie; ciało odmawiało posłuszeństwa, lecz silna dusza nie pozwalała mu umrzeć przez tyle lat pogrążonego w niekończącym się bólu żywota. W przypadku Kasimira, dobrze rokowało to na przyszłość i być może był idealnym kandydatem na członka zakonu Sigmarytów, jeśliby odpowiednio go ukierunkować.

- Usiądź - Polecił wytartym z emocji głosem, po czym sięgnął za pazuchę po skórzaną tubę, wewnątrz której znajdowały się świeże zioła.
- Czy to się nam podoba, czy też nie, musimy zrobić tu krótki postój. Lexa, pójdź po drewno. Napar z ziół wymaga gorącej wody - zwrócił się do kobiety, po czym wyciągnął zioła i począł je rozgniatać w dłoniach. Ta kiwnęła głową i nim odeszła, dała Lambertowi miksturę leczniczą oraz jeden napar.

Ciągle pogrążony w odmętach post-traumatycznego szoku grabarz dał się posadzić Lambertowi bez większych oporów. Oddychał płytko i szybko, a piorunujący ból przeszywał jego ciało jak tysiąc nasączonych jadłem igieł. Kawałki przepalonej tkanki wciąż odpadały od miejsc dotkniętych przez trollowy kwas, a oczy błyszczały gorączką cierpienia, ale zgodnie ze spostrzeżeniami Lamberta Kasimir wydawał się nie poddawać. Zaciskał zęby aż spomiędzy dziąseł popłynęła krewa, kapiąc mu na brodę i spływając na pierś wzdłuż linii jego ran. Po kilku chwilach jego wzrok odzyskał błysk świadomości, ale oznaczało to jeno tyle, że ból doskwierał mu jeszcze bardziej.

- Na... Sigmara… co za... - Wycedził przez zęby, ale nie zdążył nic dodać nim wstrząsnął nim agonalny spazm. Chłopak wziął kilka świszczących oddechów, a oko z przepalonej części jego twarzy, groteskowo pozbawione powieki i skóry na brwi, odszukało rozmytą sylwetkę Lamberta. - Co z innymi? - Wysapał chłopak przez zaciśnięte szczęki. - Czy… wszyscy są... cali? - Kolejny spazm bólu wykręcił ciałem młodzieńca niczym szmacianą lalką.

- Jedna z kobiet nie żyje, ale to chyba wiesz. Trafiła do paszczy trolla i sądząc po głośnych chrupnięciu, raczej nie przeżyła tego. Lepsze to niż kąpiel w sokach trawiennych - odpowiedział Lambert wciąż zajęty mieleniem ziół. Reszta roztrzęsionych kobiet podeszła do Kasimira, przyglądając się bezsilnie jego ranom. Bały się go nawet dotknąć.

- K… k… kurwa… - Powiedział słabym głosem grabarz. Skóra na pozostałej części jego facjaty przybrała kolor papieru. []- J-j-jak to wygląda? Mocno… dostałem? -[/i] Młodzieniec nie mógł robić już nic poza leżeniem i patrzeniem w niebo nad swoją głową.

- T-trochę - odparła krótko Kristien, choć ciężko było uwierzyć w jej słowach, tym bardziej, że jej przerażona twarz mówiła coś zupełnie innego. Chciała coś powiedzieć, znaleźć jakieś słowa pocieszenia, ale nie potrafiła. Zamiast tego przytuliła rannego mężczyznę, czego szybko pożałowała po tym jak jęknął z bólu, zaciskając przy tym mocno szczękę, aby nie wydrzeć się na całe gardło.

- Jeśli jest… bardzo źle. To wiecie co… robić. - Kas spojrzał na Lamberta i odwrócił głowę, co jakiś czas wydając z siebie syk bólu lub zduszony jęk gdy kapłan pracował przy jego ranach.

Wilhelm milczał. Nie dlatego, że nie chciał pocieszyć rannego towarzysza, ale dlatego, że widok jego stopionej twarzy przyprawiał go o mdłości. Zmasakrowane oddziały zwierzoludzi, spalone centigory, nawet cuchnące trolle bagienne, nie wywoływały w nim takiej odrazy, jaką w tej chwili Kasmir. Być może dlatego, że jeszcze chwilę temu grabarz wyglądał całkiem normalnie? Dlatego że był człowiekiem, a nie bestią? A może dlatego, że Andree przeczuwał iż bardzo łatwo mógł znaleźć się na jego miejscu? Twarz aktora jest jego najważniejszym narzędziem pracy. Kto chciałby oglądać występującą na scenie maszkarę?
- W-wyliżesz się z tego - wybąkał unikając wzroku grabarza.

- Wilhelm ma rację - odezwał się Lambert kończąc opatrywać jego rany. Na końcu podał mu napar z ziół, który zagotował przy rozpalonym przez Lexę ognisku, po czym zmówił krótką modlitwę w imię Sigmara. Kasimir dobrze znał smak lekarstwa, które wręczył mu kapłan i wiedział jak bardzo obrzydliwe ono jest, lecz mimo to pokornie wypił je do dna. Z trudem powstrzymał chęć zwymiotowania.
- Ale piękny jak dawniej to ty nie będziesz - dodał kapłan z lekkim uśmiechem rozbawienia na twarzy.

- No trudno... - Westchnął Kasimir, zbierając się powoli z ziemi. Czuł się dziwnie - ból który przed momentem niemal oderwał mu duszę od ciała teraz ustąpił miejsca niemal zupełnej znieczulicy, niemal równie nieprzyjemnej. Dotknął palcem błyszczącej, stopionej skóry na swoim ramieniu - nic. Nie tylko nie doznał żadnego uczucia dyskomfortu, ale nie był w stanie wyczuć nic innego. Jakby dotykał innej osoby. - Najwyraźniej bogowie uznali za stosowne wyrównać szanse Wilhelma z moimi - Zaśmiał się sucho, bez humoru. Położył dłoń na poparzonej stronie swojej twarzy i naraz cofnął ją, czując dotykiem nienaturalny, nieznajomy krajobraz jego własnej facjaty. Przeszedł do dreszcz gdy próbował wizualizować jak może teraz wyglądać, ale zaraz zaprzestał. Wystarczyło spojrzeć na reakcje jego towarzyszy - ich obrzydzenie, strach i współczucie, które biło z ich gestów, mowy ciała i mimiki. Kasimir spuścił głowę, czując że na zmianę unikają patrzenia w jego stronę, i obserwują jego rany z mroczną fascynacją.

- Dziękuję wam. Zwłaszcza tobie, Lambercie i Lexo. - Chłopak miał zacięty wyraz twarzy, a jego ton był nieco bardziej lodowaty niż sam by tego chciał. - Uratowaliście mi życie. Do czasu spłaty tego długu jestem wasz. - Grabarz ukłonił się przed grupką podróżników i spojrzał z dołu na Kristen. Dziewczyna posłała mu słaby uśmiech, patrząc na las gdzieś za jego plecami. Kas podniósł swą lewą rękę - palce mały i serdeczny stopione ze sobą w pojedynczą bryłę warstwą zmasakrowanej skóry - i zerwał z pleców resztki koszuli którą ubrał dwa wieczory temu. Poszatkowana bronią zwierzoludzi, nasiąknięta jego krwią i potem, nadal prezentowała się lepiej niż jego twarz. Młodzieniec zdarł z niej długi pas i owinął nim zniszczoną część swej głowy. Czy zrobił to dla swobody swoich towarzyszy, czy z własnego wstydu? A może z obu z tych powodów?

- Jestem gotów do dalszej drogi, jeśli taką podejmiecie decyzję. - Kasimir wyrażał się w zobojętniały, niemal gniewny, sposób. Można było to zrzucić na karb jego niedawnego stanięcia oko w oko ze śmiercią, a także z ceny którą zań zapłacił. Nie ulegało wątpliwości, że bitwa z trollami zmieniła młodzieńca nie tylko z wierzchu, ale i wewnątrz. Odwrócił się plecami do reszty i podszedł do miejsca gdzie porzucił swój topór. Patrzył na niego przez chwilę gdy leżał w krwawym błocie u jego stóp, aż w końcu schylił się i podniósł go, powstrzymując siłą pełne smutku westchnienie.
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 16-04-2016 o 05:47.
Krieger jest offline  
Stary 16-04-2016, 09:28   #149
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Dalsza droga upłynęła w milczeniu. Przynajmniej ze strony Klausa. Nieco odetchnął gdy Dieter przejął prowadzenie grupy z drugiej strony pochód na końcu wcale nie był lepszy było to miejsc narażone na atak, a na dodatek można było sobie skręcić kark od ciągłego obracania się za siebie...

W końcu dotarli przed pieczarę która nikogo nie nastrajała do jakichś brawurowych działań. Wszyscy przejęci nabożnym lękiem przed wchodzeniem w ciemną czeluść , rozstawili się na zewnątrz , planując...

Katarina odgarnęła niesforny kosmyk włosów, powoli przesuwając się na przód grupy, lecz wciąż pozostając za prowadzącymi pochód. Przymrużyła lekko oczy analizując sytuację, po czym wysunęła z kołczanu jedną strzałę chcąc posłużyć się nią jako wskaźnikiem.

- Chyba mam pomysł
- powiedziała cicho do reszty nie chcąc, by zamieszkujące jaskinię stworzenie ją usłyszało - Przydałoby się jakaś przynęta, na przykład sarna - zerknęła tutaj znacząco na Klausa - Poderżniemy jej gardło i położymy przed jaskinią. Bestia powinna zwęszyć krew. W tym czasie łucznicy powinni stanąć na tamtej półce skalnej - powiodła grotem strzały po wzniesieniu, póki nie wskazała odpowiedniego miejsca - Walczący wręcz mogą stanąć na flankach. Jeśli bestia wyjdzie, to będzie mogła zaatakować tylko jedną stronę, wtedy będzie narażona na ataki od góry i zza pleców.
-Tak mi się nasunęło...Nie brałam nigdy udziału w takich polowaniach - mocniej ścisnęła promień strzały w swej dłoni. Trochę się bała tego, co może wyjść z jaskini - Zróbcie jak chcecie.

- Bestie powinny wyciągnąć nawet hałasy dobiegające z zewnątrz jaskini. O ile jest w środku. Upolowanie sarny czy choćby nawet mniejszego zwierza z pewnością potrwa , czasem kilka godzin czasem dłużej. - Klaus westchnął wiedząc dobrze że to nie taka prosta sprawa, choć rozumiejąc intencje i zamiary Katariny - Ostatnio poszczęściło mi się z tą sarną że na nią natrafiłem , nie ma co liczyć na ponowny łut szczęścia. Jednak możemy zrobić częściowo jak zamierzasz, obstawić wejście i wyciągnąć bestie z pomocą jakiegoś hałasu, albo chociaż smażonego mięsa. Zapach od smażenia powinien być nawet intensywniejszy niż z rozlania krwi. Z pewnością dobrym pomysłem jest wyciągnięcie stwora na zewnątrz, w tych ciemnościach i małej przestrzeni w jaskini nie bylibyśmy w stanie wykorzystać przewagi z liczebności, tu możemy. Kto ma broń dystansową lub czuje się na siłach by wskakiwać bestii na grzbiet - Klaus uśmiechnął się - niech wchodzi za mną na tą półkę skalną , ewentualnie poszuka innych punktów strzeleckich. - stwierdził po czym zaczął przyglądać się śladom, by nieco później wdrapać się na ową półkę.

Po chwili jakby reflektując się dodał zwracając się do Katariny jak i Dziadka - W zasadzie wy tez znajdźcie sobie jakieś dobrze miejsce... - Nie skończył, nie przy obcych, a zarówno Katarina jak i Dziadek dobrze wiedzieli o co mu chodzi.

Adar przysłuchiwał się Katarinie i Klausowi. Swego czasu nasłuchał się opowieści o polowaniu na olbrzymie, przerażające bestie, opowiadane przez bardów i myśliwych wizytujących w tawernie. Tam jednak wszystko wyglądało prościej, bowiem łowcy zawsze byli niepokonani. Ich aktualna podróż udowodniła Szarakowi, jak kruche jest ludzkie życie, toteż zaczął wątpić w skuteczność tych opiewanych bohaterów.
- Mogę spróbować rozpalić ognisko przed jaskinią i przyrządzić trochę mięsnej przynęty na naszego stwora - wtrącił się do dyskusji, nerwowo zaciskając pięść na rękojeści miecza.

- Obawiam się, że bestia zaatakuje ciebie zanim zdążysz rozpalić ognisko. Pewnie już się nam przygląda, teraz kiedy swobodnie ze sobą rozmawiamy - zwrócił się do Adara Schulz.
- Może nasze wioskowe czaromioty posiadają jakieś zdolności, które mogłyby się nam przydać w wywabieniu bestii - spojrzał znacząco na Katarinę i Dziadka Rybaka.

- Jeśli bestia zaatakuje, to nie będzie trzeba jej wywabiać - stwierdził Ernst. - Równie dobrze może być tak, że zrobiła sobie drzemkę po ostatnim posiłku.

W trakcie wypowiedzi łowcy potworów dziewczyna niepewnie spojrzała na Alberta, a następnie na obu nowych członków grupy. Ten przed chwilą mówiący chyba nie zarejestrował wypowiedzi starca. To chyba lepiej.
Ścisnęła mocniej pięści spuszczając wzrok. Nie chciała już używać magii, nie w najbliższym czasie, ale skoro sytuacja tego wymagała, to nie miała wyjścia. Określenie “czaromiot” również się jej nie podobało. Gdyby wiedział jak bardzo niebezpieczne jest używanie tych mocy…
Wtedy by pewnie ją zabił.
- Zobaczę co jestem w stanie zrobić - zerknęła jeszcze raz z lekkim wyrzutem na Schulza i zaczęła myślowo przeglądać swój niewielki arsenał zaklęć zastanawiając się co z nim zrobić.

To, że Katarina jest wiedźmą, było jasne dla wszystkich, może z wyjątkiem Ernsta i Dietera, lecz i to było tylko kwestią czasu. Ta sprawa była przegrana. Zwłaszcza przy tak kretyńskich zagrywkach osób, które powinny wykazywać się większym rozsądkiem. Jednak nie był to jedyny powód nagłego wzburzenia Dziadka Rybaka.

- To żeś pierdolnął Schulz. Otępiały ciemnogród ignorancji... magia to nie w kij pierdział, jeno potęga, której unikać trzeba. Nie znam się na niej. Jeśli ktoś z was uważa, że potrafię władać tą potęgą niech zarzuci tą wiarę, bo tylko zaczernia wasze postrzeganie. Jestem jeno starcem, który wie jak patrzeć na świat. Wszystko co potrafię to tylko zdolność obserwacji i dostrzegania ukrytych przez bogów znaków. Doświadczenie lat. Czysta wiedza, bez tego okropnego plugastwa. Nigdy, powtarzam NIGDY nie sugerujcie nawet, by ktokolwiek używał magii, jeśli nie jest na to gotów. – ostatnie słowa były wypowiedziane z myślą o Katarinie. Przesłanie chyba było jasne dla wszystkich, może z wyjątkiem łowców potworów.

Schulz z pewnością miał w pamięci dawne lata, kiedy Pyotr nie stronił tak od magii. Wiedział, że starzec nie powiedział całej prawdy o sobie. Może Magnus także coś pamiętał. Prócz nich, wątpliwe by ktoś skojarzył chwilowe otępienie minotaura z poprzedniego dnia z magicznymi zdolnościami Pyotra. On sam działał wtedy pod silnym wzburzeniem i niewiele widział z poczynań osób wokół niego. Pyotr Koldun dawno temu porzucił czysto-magiczne praktyki, a ostatnie wydarzenia i wyjątki z nimi związane powinny odejść w zapomnienie. Odejść w zapomnienie tak samo, jak powoli zapominał w jaki sposób rzeczywiście korzystać z tej potęgi.

Kończąc swój wywód, starzec rozkaszlał się, a gdy się uspokoił rzekł jeszcze:
- Jak już żem mówił, bestii pewno wcale nie mo w jaskini. Karty mówią mi, że tak jest. Nie mo jej lub walka będzie łatwa i do diaska! To nie magia.

- A pokazałeś kartom te ślady krwi które prowadzą do jaskini? Klaus zapytał dziadka z nutką ironii, po czym poszedł w stronę jednego z zwalonych drzew, z okolic naściągał jeszcze nieco maskujących krzaków , przyszykował łuk i strzały. Wiedział że gdy bestia wylezie z nory będzie zajęta walką wręcz i nie szybko zorientuje się skąd przylatują kłujące igiełki. Przynajmniej miał taką nadzieje. Wiedział też że krew może należeć do kogoś innego niż bestia, jednak jeśli była to osoba to już dawno powinna wynurzyć się z jaskini, wątpił zresztą by ktokolwiek szukał tam schronienia. Nawet ranny. Jeżeli jednak ktoś tam faktycznie był , ktoś inny niż bestia to jego też zapach smażonego mięsa powinien wyciągnąć na zewnątrz. Kilka razy sprawdził swe stanowisko strzelnicze i dołożył nieco więcej krzaków. Po tym zamilkł obserwując okolice i wejście do jaskini.

Obecność dość świeżej krwi faktycznie, zmniejszała wiarygodność osądu Dziadka Rybaka, lecz nie przekreślała jej. Jeśli mają do czynienia ze Zwierzołakiem- zmiennokształtnym, scenariusz mógł wyglądać tak, że bestia po nocnym polowaniu i zaspokojeniu żądzy krwi przybyła do jaskini ranna, a później, po przemianie powrotnej, znacząc krwawym śladem ziemię, przerażona uciekła jak najdalej. Pyotr w pewnym sensie nawet radowałby się, gdyby okazało się że nie ma racji. Zmniejszyłoby to jego wiarygodność i wiarę wioskowych w jego magiczne zdolności, choć z powodu Severusa i tych dwóch łowców potworów, należało poważnie rozważyć ewentualność opuszczenia Imperium. Najbliższa ku temu okazja będzie w drodze do Mühlendorfu. Lecz to była trudna i póki co, jakże odległa decyzja, biorąc pod uwagę okoliczności.

Na razie Pyotr wycofał się i schował w względnie bezpiecznym miejscu. Nie wierzył, że dojdzie do starcia, ale gdyby okazało się, że źle odczytał wskazówki dane mu przez los, nie zamierzał nadstawiać karku… i bez tego ledwo trzymał się na nogach. Na pewno nie zamierzał sięgać po wiatry chaosu, lecz miał pewne obawy czy zdoła oprzeć się potędze, która już dwukrotnie go pokonała? Droga ku spaczeniu nęciła jak nigdy dotąd.

- Rozpalmy to ognisko i spróbujmy zagrywki z wyciąganiem potwora, jeśli nic nie wyjdzie to pójdę sprawdzić ta jaskinie, widzę w ciemności lepiej niż nie jeden z was, a może nawet wszyscy razem wzięci. - Klaus miał tylko nadzieje że przepowiednia dziadka jest prawdziwa i że cokolwiek siedzi w tej jaskini nie jest bestią... przynajmniej na razie.
 
Eliasz jest offline  
Stary 16-04-2016, 11:14   #150
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Severus stał z boku, jak zwykle. Gdyby zaczął się udzielać głośno, to mogło by być dziwne, ale tak? Tak, po prostu był jak zawsze sobą. No może nie do końca sobą, ale kto tam by wiedział. Wsłuchiwał się w cudowny plan powstrzymania bestii, i zastanawiał się kto jest bardziej szalony. Jego nowi towarzysze, czy wchodzący w opary szaleństwa Lambert.

Akolita stał tak, co jakiś czas upominając swoją fretkę, by ta nie wychylała się za bardzo. Marta jednak była zbyt ciekawa świata, by sobie spokojnie siedzieć za pazuchą młodego Sigmarity. Wyglądała raz po raz, i swoim śmiesznym pyszczkiem dawała znać, że Sevek nie jest sam. A i na Katrinę spoglądała gniewnie. Niczym na konkurentkę. Oczy zwierzęcia na widok dziewczyny, delikatnie mrużyły się a pyszczek otwierał ukazując małe, ostre ząbki.

Słowa. Dziesiątki słów padały to z jednej, to z drugiej strony, a akolita dalej milczał. Nawet nie przysłuchiwał się im tak po prawdzie. Po prostu stał i obserwował teren. Cokolwiek tutaj mieszkało, czymkolwiek było nie było wilkiem. Duże pazury przednich łap. Nie, to musiało być coś innego. Na razie jednak, to były tylko przypuszczenia. A słowa jego towarzyszy nie miały większego znaczenia. Wysoka ściana skalna znajdująca się przed nim, i wykuta w jej wnętrzu jaskinia, zdawała się zapraszać do środka. Przed nią teren był praktycznie pozbawiony drzew, a świeże ślady krwi prowadziły do do wnętrza. To nie napawało optymizmem. Przynajmniej tych co nie lubią ciemności i mroku.

Severus lubił. Jego rodzice. Mimowolnie uśmiechnął się. Był mały, gdy płonęli na stosie. Bardzo mały i nie wiele z tego pamiętał. Dopiero gdy podrósł, została wyjawiona mu prawda. Nie omieszkano opowiedzieć mu wszystkich szczegółów. Nawet tych, które przyprawiały o mdłości. Od małego żył w mroku i cieniu. Wychowany w surowej wierze, i jeszcze na surowszych zasadach. To one ukształtowały go, i to kim był. A blizna na piersi, miała przypominać mu, o tych co zbłądzili.

Dopiero gdy Schultz użył jednego słowa, oczy akolity stały się baczne i surowe. Przeszłość, i to co stało przed nim, przestało mieć znaczenie. Jedno słowo, przykuło pełną uwagę młodego akolity. A potem słowa dziadka, i reakcja Katriny. Było to bardzo ciekawe. Cała trójka myliła się. Tak bardzo, choć gdzieś ziarenka prawdy były w tym co mówili. Oboje i Pyotr i Katrina stąpali po cienkim lodzie. Bardzo cienkim, ale on będzie ich obserwował. Jeśli choć jedno z nich zapomni po czyjej stronie stoi, albo przejdzie przez wrota, z których nie ma powrotu, skażą się. Przypieczętują swój los.
Severus widział wielu wróżbitów, guślarzy czy innych czarowników, którzy wierzyli że są bezpieczni i nic im nie grozi. A potem wpadali w szpony Chaosu.


Gdy tak patrzył na Katrinę aż żal mu się jej zrobiło. Szkoda by było tak młodej dziewuszki, by jej ciało płonęło na stosie, tylko dlatego że pycha i ignorancja nie pozwoliły jej dostrzec prawdy. Tej, którą on odkrył dawno temu, wraz z prawdą o jego rodzicach. Chaos jest niczym niewidzialna nic. Nie czujesz jej, nie krępuje Cię do momentu gdy wpadasz w nią całkowicie i powrót już jest niemożliwy. Wtedy tylko słowo Sigmara, żelazo i ogień, może zbawić taką osobę. Akolita wiedział o tym aż nadto. Był synem Imperium. Jego strażnikiem. Tym który obserwuje i widzi. A to co teraz widzia,ł malowało się w czarnych barwach. Dla wszystkich. W tym także dla niego.

Kielich. On był jego celem. Gdy o tym pomyślał, poczuł smutek, który ogarnął jego myśli i serce. Było mu naprawdę żal tych co umarli, i co umrą. Lambert. On miał umrzeć, na pewno. Zbłądził. A Zakon nie wybacza. Wiara i fanatyzm nie mogą iść w parze, bowiem w pewnym momencie przekracza się granicę. Kapłan bitewny przekroczył ją.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172