Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2016, 19:02   #4
Agape
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Zafara stał pod drzewem, bardzo interesującym drzewem oczywiście dla kogoś kogo drzewa interesowały i gapił się na swoje odbicie na niespokojnej od uderzających w nią kropel powierzchni kałuży. Nie lubił patrzeć na swoje odbicie, nie lubił kałuż, a już najbardziej psuły mu nastrój małe lecz niezwykle liczne drobinki wody spadające z góry, zwane deszczem. Jego długie czerwone włosy przypominały strąki, przemoczone do suchej nitki ubranie pustynnego nomada ukryte pod równie przemokniętym czarnym płaszczem kleiło się do ciała i ciążyło nieprzyjemnie, nawet jego sierść nasiąkła wodą i jednego tylko nie mógł zrozumieć, mianowicie po co w ogóle to znosi. Mimo dłuższej chwili zastanowienia, podczas której woda nie tylko kapała mu z nosa, ale także udało jej się odnaleźć drogę od czubka jego głowy do nogawki spodni, nie znalazł żadnego powodu dla którego powinien sterczeć pod tym drzewem i moknąć, toteż przestał. Cała woda jaka się na nim zebrała nagle straciła punkt oparcia i runęła na drogę tworząc kolejną kałużę, a duch pustyni od tej chwili dla niej nietykalny podjął wędrówkę w poszukiwaniu jak najbardziej odludnego miejsca na tym piętrze. Odludnego i suchego, zdecydowanie powinno być suche.

Najbliższym takim punktem była stara szopa, ale i ona nawet nie znajdowała się tak blisko, jakby shinsoista sobie tego życzył. Niemniej pokonanie takiej odległości przy determinacji Zafary nie była szczególnym problemem. Szopa spełniała poprawnie swoją funkcję - było w miarę sucho i bezpiecznie (chyba że za zagrożenie weźmie się parę buszujących w kącie szczurów, które uciekły, jak tylko Zafara przestąpił próg pomieszczenia).

Żółtookiemu szczury nie przeszkadzały, niestety sama szopa sugerowała, że teren jest albo raczej był zamieszkany i wciąż ktoś mógł przypadkiem się tu zjawić, na przykład w taki dzień jak dziś szukając ochrony przed deszczem. Zafara nie życzył sobie żadnych przypadkowych gości dlatego postanowił iść dalej w rejony gdzie wszelkie ślady cywilizacji, o ile takowa tam była zostały zupełnie zatarte przez czas. Był wyjątkowo zdeterminowany żeby znaleźć właściwe miejsce na swoją kryjówkę.

Zafara uparł się, by wyjść z szopy. Była to jego decyzja i nie zamierzał jej odwoływać. Opuścił więc lokal. Na następnym celowniku stał piętrowy dom, który szedł do rozbiórki.
Niemniej ten automatycznie został wykreślony - kwestia czasu, jak rozwalanie domostwa zostanie kontynuowane, więc nie zagrzeje tu miejsca na długo - a jeszcze ktoś go stamtąd wygoni.
Co więcej czuł, że ten dom był odwiedzany trochę częściej niż by sobie Zafara tego życzył. Nie chodziło jednak wyłącznie o pracowników budowlanki czy robotników. Z tą aurą było coś dziwnego - tak samo, co w szpitalu, w którym Zafara pracował na czwartym piętrze. Pytanie tylko, czy to pozostawało obojętne na stwory pracujące przy demontażu budowli. Zresztą - teraz nieszczególnie to interesowało. Pewne rzeczy się zmieniły.
Teraz dbał tylko o siebie.
Do okolicy nie posiadał żadnej gwarancji, że jest w ogóle nie zamieszkana. Niemniej jaskinia mogła być ukryta w lesie, toteż tam się udał.
Legion drzew miał tę drobną zaletę, że na głowę Zafara padały większe krople wody, lecz rzadziej i w mniejszym stężeniu. Podmokły teren był podobnym problemem, co przedzieranie się przez kałuże wymieszane z błotem w proporcji 1:2. Po dłuższym czasie desperackich poszukiwań znalazł to, co chciał.
Jaskinię.


Tak, to zdecydowanie było to czego szukał, zupełne odludzie otoczone trudnym do przebycia terenem, ani śladów czyjejkolwiek bytności czy choćby ścieżki. Oto zapraszała go do siebie jego nowa kwatera na piątym piętrze, co prawda standardem z pewnością różniła się znacznie od przytulnego mieszkanka w bloku, ale przynajmniej nie musiał się przejmować sąsiadami którym mogłaby stać się krzywda gdyby coś poszło nie tak. Zajrzał do środka.

Był to miły akcent dnia, odliczając nagłe zaliczenie gleby i walnięcie twarzą w błoto. Dobrze, że był w niematerialnej formie, więc mógł szczególnie lać na to. Tak mu się poszczęściło, że ewentualną, a raczej ewidentną złośliwością Ar Afaza Zafara nie przejął się wcale. Wszędzie dominował kamień, może parę pajączków, a może też kilka latających szczurów. Niemniej nie byli to lokatorzy, którymi miał zamiar się martwić. Zresztą Zafara nie wyczuł, żeby ktoś tutaj łaził czy mieszkał, więc było to całkiem w pytę. Nic tylko się wprowadzać wnosić meble urządzać pokoje i zapraszać gości na parapetówę… a nie wróć, nie było mebli, urządzać niczego nigdy nie lubił, a gości potrzebował jak milionowe miasto epidemii dżumy.

-I jak ci się podoba?- zapytał swojego przymusowego współlokatora.
- Och, raczyłeś sobie wspomnieć o mojej obecności, mój sługo - odpowiedział ze znudzeniem jego najbardziej ulubiony [inaczej] współlokator. - Nie podoba mi się. To nieodpowiednie miejsce dla króla, nawet sług tutaj nie ma… poza tobą. - dopowiedział, jakby mu się przypomniało, że przecież Zafarę nazywał “swoim sługą”.

Słysząc taką odpowiedź długouchy tylko utwierdził się w przekonaniu, że miejsce wybrał idealne, przeszedł się jeszcze sprawdzając czy strop nigdzie nie wygląda jakby miał zacząć przeciekać, przywitał się grzecznie z pająkami i siadł sobie pod ścianą naprzeciwko całkiem pokaźnego stalagmitu.
- A więc uważasz, że robisz mi na złość - Ar Afaz mruknął po chwili błogiego spokoju połączonego z ciszą. Zarechotał, dodając. - Podoba mi się twoja desperacja, by mi dogryźć. Jesteś przynajmniej mniej nudnym sługą.

Zafara jakoś nie miał ochoty po raz kolejny uświadamiać starego piaskowego dziada, że nie jest i nigdy nie będzie żadnym jego sługą, nie miał też ochoty pytać jakim cudem jest mniej nudny niż przedtem, po prostu siedział sobie w milczeniu śledząc nierówności kamienia, słuchając popiskiwania nietoperzy i generalnie miło spędzając czas. Trwało to mniej więcej do zapadnięcia zmierzchu potem Zafara… poszedł spać.

***
Jak zwykle pojawił się na rozległej pokrytej piaszczystymi diunami przestrzeni, jak zwykle żar lał się z nieba na którym nie widniał nawet najmniejszy strzęp obłoku i jak zwykle nie był tu sam.
-Mam cię dosyć i nie odpuszczę dopóki się ciebie nie pozbędę.- oznajmił na wstępie, coby piaskowy dziad nie miał wątpliwości że sprawa jest poważna.
-Odejdź.- zażądał, dając Afazowi ostatnią szansę z której tamten i tak zapewne nie skorzysta.

I Zafara miał rację. Dziad… czy raczej mroczniejsza wersja jego samego, Zafary, jak sam się przyznał na teście na czwartym piętrze, nie tylko nie zamierzała sobie odejść, ale nawet jej głowa obróciła się w kierunku oryginału, reszta ciała nawet się nie poruszyła. Głowa wyszczerzyła ostre zęby, a usta wyszeptały “Nie”. Nie było to jedyne “Nie”, które wypowiedział Ar Afaz. On to słowo powtarzał, a każde stopniowo nabierało mocy, aż przestrzeń zaczęła łupać od jego brzmienia jak membrana w basie. Do tego doszedł szaleńczy śmiech Ar Afaza. Rechot i upiorne szepty zmieszały się ze sobą, a później wygaszały - w tym czasie upiór tylko gapił się zimno w Zafarę. Aż nastała cisza, żeby w mało spodziewanym momencie Ar Afaz przemówił głosem Zafary, jakby go przedrzeźniając:
- Przecież nie chcę, żebyś sobie poszedł. Kto wówczas pójdzie ze mną na górę i poprosi o naprawienie tego złomu? Zresztą… po co mi ten złom, mogę przecież sobie zażyczyć powrotu do dawnej potęgi. Przecież tego chcę, prawda? Chcę tego - odpowiedział za Zafarę jego odbicie.

Upiorne przedstawienie nie zrobiło na duchu pustyni wrażenia, stał jak zwykle spokojny i obojętny, czekając aż uzurpatorowi znudzi się powtarzanie swojej odmowy wciąż i wciąż od nowa. Jeśli Afaz oczekiwał jakiejś reakcji musiał zmienić taktykę i chyba wreszcie to do niego dotarło. Kolejne słowa wprawiły ducha pustyni w konsternację, przez te całe przepychanki z niechcianym lokatorem w swojej głowie jego cel, życzenie przez które znalazł się w wieży i z którym wybierał się do boga zeszło na dalszy plan. Teraz przypomniał je sobie, uporczywe niedające się zignorować pragnienie by odszukać i naprawić porzucony w innym świecie na środku pustyni przedmiot zredukowany do niedającej się rozpoznać poskręcanej miedzianej blachy z wprasowanym w nią popękanym rubinem, pragnienie które wygnało go z domu. Do tego dojmujące poczucie straty, zawieszenia gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. To wszystko wróciło wraz ze słowami uzurpatora.
-Chcę żebyś sobie poszedł. Na górę pójdę sam. Naprawię ten „złom” i odzyskam to co utraciłem, swoje wspomnienia, swoją moc, siebie. -poprawiał drugiego siebie z początku jak zwykle beznamiętnie lecz z każdym kolejnym słowem jego stoicka postawa słabła, a w głosie pojawiało się więcej emocji.- Tego właśnie chcę. Ty jesteś tylko kolejną wydmą na drodze do celu, którą muszę przekroczyć. Wynoś się, nie potrzebuję cię, to mój cel i moja moc. Słyszysz? Moja! Z nikim się nią nie podzielę!- zakończył z pasją, jego żółte oczy błyszczały jak w gorączce, dłoń bezwiednie powędrowała do zatkniętego za pas sztyletu, piasek wokół zaczął się unosić jakby grawitacja przestała działać, nawet bezwładny do tej pory ogon Zafary ożył przesuwając się gwałtownie to w jedną to w drugą stronę. Jeszcze nikomu nie udało się doprowadzić go do podobnego stanu, stanu w którym wystarczy jedno nieostrożne słowo by stracił nad sobą panowanie i pozwolił by gniew przejął kontrolę. Zupełnie tak jak w tamtym śnie od którego wszystko się zaczęło.

Ar Afaz uśmiechnął się jak małe dziecko, które otrzymało koszyk z cukierkami, kinder niespodziankami, petardami i zapałkami. Zarechotał szaleńczo, a w jego łapach zmaterializował się sztylet - identyczny do tego, po który sięgnął oryginał. Zafara dałby sobie obciąć łapy, że nawet grawerowanie i kamienie, którymi był obłożony jelec, były identyczne do tego, który on posiadał.
- Fantastycznie, o to mi chodzi! - kaprawe oczka upiora zmieniły się w ciemne szparki, w których iskrzyło radośnie, a na ustach błądził jowialny uśmieszek. - Ta pasja, taka podobna do tej, przy której bym rozszarpywał twoje ścierwo! To mi się podoba! - zarechotał. - Zatańczmy więc. Co powiedziałbyś… na ostrzejsze nuty, shahahaaaa!? - oponent poderwał się z miejsca, zmieniając się w piaszczystą smugę. Zafara przez chwilę widział piaskowy dym do czasu, gdy w jego boku nie objawiła się rana, z której trysnęły kulki światła. Gdy długouchy się zwrócił w kierunku Ar Afaza, ujrzał, jak ten oblizywał klingę sztyletu z jego energii. - Ehhh, jednak słabe - skrzywił się malowniczo, gdy zakosztował jego “krwi”. - lecz kto wie, lecz kto wie… - zachichotał złowieszczo. - Może coś z ciebie jeszcze będzie, mój sługo. Może ze sługi zaawansujesz… na stańczyka - dodał ze śmieszkiem, przedrzeźniając postawę bojową ducha pustyni.

Zafara spojrzał najpierw na ranę w swoim boku, a potem na sztylet który trzymał w dłoni z niejakim zdziwieniem, nie trwało ono jednak długo, jego lwi nos zmarszczył się, a długie uszy legły płasko na czaszce. Co prawda nie wyglądał przez to ani trochę groźniej, ale Afazowi nie było dane śmiać się z niego. Rozpędzony tuman piachu ruszył na uzurpatora, a były dżin razem z nim. W tej chwili długouchy nie pragnął niczego innego jak tylko zatopić swój sztylet w podbrzuszu sobowtóra i wypatroszyć go. Nie miał pojęcia dlaczego właśnie to chce zrobić i co bardziej niepokojące nie wiedział skąd wie jak się do tego zabrać, zupełnie jakby... jakby... ale to nie miało teraz znaczenia. Teraz chciał rozszarpać Afaza i w przeciwieństwie do niego chciał rozszarpać go żywego, a nie jego ścierwo.

Smuga pyłu i piasku zaszarżowała na intruza, niemniej ten ledwo - lecz jednak - wymsknął się z toru.
- To co, misiu? Może pora na piruecik? - zaszydził i roześmiał się dziko. Najbliższa łapa przeciwnika złapała Zafarę za rękaw i zaczęła robić oryginalnemu czerwonowłosemu istną karuzelę. Ar Afaz w dzikiej ekscytacji zaczął wirować na tyle szybko, że po drodze utworzył huragan z otaczającego ich wszędzie pyłu, kurzu i innych drobin. Gdyby nie to, że walka toczyła się na innej płaszczyźnie i to, że Zafara nie posiadał organów wewnętrznych - kręciłoby mu się porządnie w głowie bądź nawet zemdlałby. Przestrzeń wirowała w barwie piasku, dostrzegł też, że Ar Afaz wraz z nim uniósł się w powietrze - pewnie z kilkaset metrów. - A teraz fruń, ptaszynko! Shahaha~! - po czym cisnął Zafarą tak, że prawdziwy długouchy pikował do ziemi niczym drapieżny ptak. Na szczęście w locie zdołał jakoś wyhamować, zrobić zręczny obrót i wylądować na ziemi - bez większych przeszkód. Zafara szybko ogarnął, że Ar Afaz zmierza w jego kierunku - z lotem błyskawicy. Nie zamierzał czekać bezczynnie, w tej chwili nie był do tego zdolny, uniósł dłoń jakby wzywał jakieś zgromadzenie do powstania z miejsc a w miejscu w które właśnie wbiegał jego sobowtór wystrzeliła w nieb gigantyczna fontanna piasku.

Piaszczysty gejzer wystrzelił w kierunku Ar Afaza, otaczając go wszędzie tumanami pyłu. Pęd, który wytworzył ten pierwszy, rozwiał częściowo chmury piasku, lecz Ar Afaz uderzył w ziemię, w miejsce, gdzie chwilę temu znajdował się prawdziwy Zafara. Czerwonowłosy, rad, że zrobił sprytnie unik, uśmiechnął się chytrze pod nosem, kiedy dostrzegł, że z lewego ramienia wystaje mu rękojeść sztyletu. Ostrze wbiło się głęboko w ramię, a z niego w górę ulatywały kulki światła niczym świetlista krew. Ar Afaz powstawał zaś z krateru, który stworzyła siła uderzenia, kiedy ten zaliczył porządną glebę - poza tym, że prysnęło z niego trochę “światełek”, zdawało się, że nic mu się nie stało. Otrzepał sobie niedbale szatę, jakby tylko wytarzał się w dywanie z kurzu. Widząc gębę Zafary, ryj Ar Afaza promieniował sardonicznym uśmiechem, raczył też pokazać długie, zaostrzone kły, które skojarzyły się Zafarze z uzębieniem Novema.

W normalnych okolicznościach widok ten wstrząsnąłby duchem pustyni. Novem? Ta paskuda w jego biednej głowie? Ale teraz sprawił jedynie, że czerwonowłosy w odpowiedzi pokazał sobowtórowi swoje własne „kły” może i niewielkie ale zapewne równie ostre. Na horyzoncie za jego plecami coraz wyraźniej ciemniała charakterystyczna smuga zwiastująca zbliżającą się szybko burzę piaskową. Zanim nawałnica piasku wywołana jego gniewem pochłonie wszystko Zafara bezceremonialnie wyciągnął wbity w ciało sztylet i wyposażony w dwa ostrza ruszył do ataku przyspieszając swoje ruchy do granic możliwości.

Ar Afaz schował kły, a jego mina stężała, gdy zobaczył, jak zza pleców Zafary burza piaskowa rosła w siłę, a oryginał pędził na niego nie z jednym, a dwoma ostrzami. Wredny dziad chyba się zagalopował z rzucaniem sztyletu na swego oponenta, którego teraz tylko dozbroił. Czy była to kwestia jego lekkomyślności…czy może jakiejś wyrafinowanej taktyki - czas pokaże. Póki co niesiony gniewem Zafara zapikował w kierunku Ar Afaza, który zdał sobie po chwili sprawę, że popełnił głupstwo - zobaczył to! zobaczył - choćby był to ułamek sekundy - zakłopotanie na gębie Ar Afaza, który teraz stał na drodze jego sztyletom. Niemniej znów intruzowi udało się uniknąć sztychu zadawanego przez Zafarę. Niepewność uleciała z wroga równie szybko, jak się pojawiła. Ten gotował się do ataku, gdy nagle burza piaskowa wdzierała się na teren ich walki. Zafara wykorzystał to bez wahania. Ar Afaz próbował znów wymigać się ze starcia, lecz tym razem szczęście mu nie dopisało, bowiem prawdziwy Zafara już go dopadł i wbił sztylety znienawidzonemu gościowi. Jeden sztylet wylądował w brzuchu, a drugi w klatce piersiowej, tam gdzie normalnie powinno znajdować się serce. Na chwilę tego drugiego solidnie spiorunowało.
Czyżby tym razem to Zafara był górą?

Zafarze było wszystko jedno czy jest teraz górą, dołem czy bokiem, zresztą w szalejącym dookoła piaskowym piekle i tak trudno to było określić, jedyne co miało znaczenie to, to że jego sztylet, oba jego sztylety, zatopiły się głęboko w ciele oponenta. Z sadystycznym uśmiechem były dżin naparł na rękojeść broni, która tkwiła w “sercu” Afaza drugim ostrzem poruszając jakby patroszył rybę. Rozpłata go, o tak, a potem pożywi się jego światłem, będzie je spijał wprost z rany, aż sukinsyn zdechnie.

Ar nie zamierzał się tak łatwo poddawać, choć przy determinacji Zafary, by to on się teraz nad nim poznęcać, miał to zadanie dość mocno utrudnione. Łapska Ar Afaza siłowały się desperacko ze sztyletem, którym Zafara wywiercał mu dziurę w “bebechach”. Tym razem jednak to Ar Afaz spadł ze swego tronu, a świetlistych kulek ulatujących z ran intruza przybywało. Po trzykrotnych próbach wyrwania się Zafarze ze sztyletu, Ar Afaz ostatkiem sił spłynął błyskawicznie z pola bitwy, uznając tym razem swoją porażkę.
W eterze unosiło się pełno światełek. Zafara nie przejął się jednak nimi, tylko tym ścierwem, które mu chciało spieprzyć tchórzowsko z pola walki. Wśród obłoków piachu dostrzegł coś ciemnego i oślizgłego, niemniej Zafara teraz nie myślał nad tym, co to może być. Sam również zanurkował i przeszywał to sztyletami raz po raz. Czerwonowłosy górował ponownie nad oponentem, jeszcze bardziej szalejąc ze sztychami. Teraz wbijał już zupełnie na oślep, jak popadało, a świetliste kulki pryskały z ran z większą mocą niż wcześniej. Ar Afaz już stracił panowanie nad sytuacją. Ostatnie kawałki jego ścierwa uderzyły rozpaczliwie w bok Zafary, tam, gdzie długouchy miałby normalnie wątrobę, wbijając się do środka, jednak zdeterminowany pozbyciem się intruza Zafara zadał ostateczny cios maszkarze prosto w łeb, nie przejmując się wcale i tak porównywalnie nikłym obrażeniem.
Ciało przeciwnika rozpadło się na kule ciemności.
Zafara na polu bitwy został tym razem sam.

W pierwszej chwili nawet nie wiedział co właściwie się stało, rozejrzał się a raczej przeskanował otoczenie swoim szóstym zmysłem szukając przeciwnika w którego mógłby ponownie zatopić ostrza, ale nigdzie go nie było. Minęła dobra chwila zanim dotarło do niego że Ar Afaza już niema, że zabił go własnymi rękami. Szalejąca w okół burza piaskowa zaczynała słabnąć, duch pustyni uspokajał się na powrót stając się starym nudnym sobą. Wszędzie dookoła niego unosiły się świetliste, a także gdzieniegdzie ciemne kulki, niczym kurz po bitwie. Długouchy nie był pewien czy jest bardziej przerażony tym co właśnie zrobił czy szczęśliwy że na reszcie odzyskał panowanie nad swoim własnym wewnętrznym światem. Od początku był przygotowany na trudne i długotrwałe zmagania, inaczej nie fatygowałby się szukając dla siebie lokum na kompletnym odludziu, tymczasem było już po wszystkim, choć nie upłynął nawet jeden dzień. Czerwonowłosy nie bardzo mógł uwierzyć że istota tak pewna siebie jak Ar Afaz kiedy przyszło co do czego nie pokazała zbyt wiele ze swojej rzekomej potęgi. Trochę było mu szkoda, że nie dowiedział się z czym i dla czego tak na prawdę miał do czynienia, ale może lepiej było nie wiedzieć?

Złapał w palce unoszącą się przed nim kuleczkę światła, wyglądała apetycznie toteż bez głębszego zastanowienia wsadził ją do ust. Ze zdziwieniem stwierdził że czuje jej smak. Była wyborna! Złapał więc i zjadł następną, a potem jeszcze jedną i jeszcze… zanim się obejrzał latał po spokojnych już teraz wydmach łapiąc świetliste kulki i pochłaniając je niczym draże. Jakoś wcale nie przeszkadzało mu że zjada resztki energii niechcianego lokatora, a także swojej własnej. Pierwszy raz od dłuższego czasu był naprawdę sam i bardzo mu to odpowiadało. Zamierzał cieszyć się tą samotnością jak najdłużej.
 
Agape jest offline