Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2016, 16:53   #1
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
[18+][anime] Tower of God 5F: Wyścig szczurów

Piąte Piętro

Zafara
Jaka piękna pogoda, czyli rozmowa w deszczu na totalnie odludnym zadupiu


Ledwo co wszedł na piętro, a już został chłodno przywitany - tym razem przez tutejszą pogodę.
Nie znosił tego.


Niemniej Zafara odnalazł tutaj co, czego na poprzednim Piętrze rozpaczliwie szukał.
Święty spokój.
Nawet jeśli nie były tego wielkie ilości i to wszystko odbywało się w strugach deszczu.
Nie zaczepił go Legion. Nie spotkał Plisskena. Jednooki wciąż nie dawał o sobie znać, że żyje i nic mu się nie stało, co bynajmniej wcale nie go nie martwiło i wręcz nawet - kij go to obchodziło. Nie zastał po drodze jakichś dziwnych typów… w znaczeniu takich, co których by pierwszy raz na oczy widział, a ci chcieliby go porwać do jakichś pojebanych celów po chuj wie co.
Zafara stał teraz pod drzewem, które chroniło go od kontaktu z kroplami deszczu. Roślina rozrosła się do kilkunastu metrów wysokości, a jego poskręcane gałęzie zajmowały pewnie obszar o szerokości dwa razy większej niż wysokość. Duch pustyni nie miał pojęcia, co mogło spowodować, że gałęzie były poskręcane jak esy floresy, a drzewo choć przechylone było w kierunku ulicy tak, że jeszcze trochę i tworzyłoby łuk nad drogą, nie przewracało się. Pewnie zasługa shinso albo kogoś, kto za pomocą shinso ukształtował sobie to drzewo.
Padało tak od kwadransa - bo pogoda musiała dostać w tym czasie swoistego okresu w górskich klimatach, bo wcześniej gdy Zafara pokonywał drogę, było chłodno, lecz stabilnie. Niemniej czerwonowłosy zdążył przemoknąć do suchej nitki, więc była to dobitnie marna pociecha.
Przyznać musiał przed sobą - i przed jeszcze jedną, niewidzialną dla innych pokraką: nie przygotował się wystarczająco dobrze na to piętro.
Pokraka ta teraz celowała palcem w Zafarę i najpewniej drwiła sobie z niego. Długouchy zobaczył ją w odbiciu najbliższej kałuży - niemal tuż przed jego przemokłymi stopami. Jego pragnienie znalezienia się na odludziu miało swoje plusy dodatnie, ale i plusy ujemne - poza łąką, lasem, który rósł kawał drogi od drogi, starą szopą, do którego było z kwadrans marszu i niewiele dalej oddalonym zrujnowanym piętrowym domem, którego stan wskazywał na to, że podlegał rozbiórce, nie miał za bardzo gdzie się porządniej schronić przed deszczem.
Jakim cudem tutaj zawędrował - sam teraz pojęcia nie miał.


Quen x Yin x Dan
Mała zapoznawcza improwizacja, czyli okolice portalu międzypiętrowego


Nie tylko Zafara natrafił na deszcz. Również czwórkę regularnych, którzy dopiero co zdali test i dostali przepustkę na to Piętro.
Również Quen z Ansarą, oraz Yin i Dan natrafili na nieciekawą aurę. Ledwo tylko trafili na Piąte Piętro, a już na dzień dobry dostali czarną polewkę od tutejszej Matki Natury. Dobrze, że przy portalu międzypiętrowym stała budka ze sporym dachem, pod którym można było przystać i ochronić się przed deszczem - niestety niezupełnie przed zimnem. Co jakiś czas z portalu ktoś wychodził - niektórzy z nich wyposażyli się w ochronę przed deszczem, jednak znalazły się też takie misie, które wyglądały jakby przez parę tygodni nie mieli kontaktu z cywilizacją lub oczekiwały ciepłego, miłego pokoiku z kawką czy herbatką. Paru osobników opatulonych w płaszcze, z których ściekała woda, podeszło pod dach. Jeden z zakapturzonych podszedł do okienka w budce, w której siedział rosły, wysoki osobnik.


Yinowi bardzo przypominał handlarza psowatych, którzy to w jego świecie byli jedną z dominujących ras, zaś Dan był pewien, że pieseł miał taki sam wzrost jak on. Pies nosił coś, co Danowi przypominało grubą, zieloną tunikę z długimi rękawami. Na prawej łapie miał karwasz, a na lewej zaś kilka złocistych bransolet. Biała psia głowa ozdobiona dwiema rudymi łatami czasem prześwitywała przez szybę budki. Stwór gadał z “kapturem” i parę razy podrapał się za lewym, rudym, długawym uchem. Po chwili pazurzasta łapa psowatego podsunęła coś klientowi, który przywołał fioletowy ATS, by dokonać nim zakupu, a potem spakować do niego coś prostokątnego, co wyglądało na ładnie poskładaną mapę. Kapturek wrócił do swego zakapturzonego kompana i o czymś gadali. Cholera wie o czym.

Quen obserwował dokładnie Ansarę, czy nic jej poważnego nie dolega, bowiem brzydka spora szrama przechodząca z barku na szyję wyglądała na opuchniętą. Toporniczka jednak nie wyglądała na taką, co by się przejęła tym obrażeniem. Sama podeszła do psiego handlarza, by kupić od niego czerwony szal oraz mapę piętra.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Amon : 19-04-2017 o 23:32. Powód: dodanie prefixu [18+]
Ryo jest offline  
Stary 06-04-2016, 13:09   #2
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Yeon-in wpatrywał się przez chwilę w ścianę deszczu, który dynamicznie odbijał się w zielonych oczach latarnika. Ubrany był w zaledwie futrzaną przepaskę i siłę rzemyków, kawałków futra, piórek czy koralików. Półdługie czarne włosy łaskotały nagie barki, a grzywka przykrywała czoło. Młody mężczyzna podpierał się na włóczni, której długie ostrze dotykało policzka. Otrząsnął się po chwili, jakby chciał uwolnić się od natarczywych wspomnień i także ruszył do handlarza.

- Daj mi, proszę, jakiś zielony płaszcz, jeżeli masz. I mapę. - Yin przywołał ATS, który był przezroczystą sferą z wesoło pełgającym płomyczkiem.

Handlarz spojrzał dokładniej na Yina, najpewniej na oko mierząc jego posturę, ruszył wówczas po chwili wgłąb swojej budki i po chwili przyszedł z zielonym płaszczem, dopasowanym do mężczyzny i który to miał go chronić przed deszczem oraz mapę piętra.

- Za wszystko będzie 200 kredytów - wycenił psowaty.

Yin wydał polecenie i ATS przelał pieniądze na konto psowatego. Narzucił płaszcz na ramiona i przestudiował dokładnie mapę. Gdy zapamiętał wszystko co go interesowało, schował ją do Kieszeni i kazał zniknąć. Następnie odwrócił się do zgromadzonych:

- Nazywam się Yeon-in Gyeoul. Jestem latarnikiem i szukam osób chętnych na wspólne przebicie się przez test na tym piętrze. A potem na wspólne ucztowanie i zabawę na piętrze szóstym.

Mówił pewnie i bez cienia nieśmiałości.

Na odpowiedź Yina niektórzy zebrani z ośmiu zebranych regularnych pod jednym dachem zerknęli po sobie. Dwójka zakapturzonych bytów skierowała swe puste oblicza w kierunku latarnika. Mało kto chyba kwapił się do współpracy z nim, ale… niebawem z tłumu wyłoniła się dziewczynka. Jak dla Yina - za młoda, by w jego świecie można było wydawać taką na zamążpójście.


Dziecko sięgało mu ledwie do klatki piersiowej, miało krótkie ciemne włosy ozdobione spinką w kształcie motyla i było odziane w różowy płaszcz oraz ciemną spódniczkę. Na nogach miała tenisówki, które na pierwszy rzut oka ewidentnie nie nadawały się do chodzenia w taką pogodę.

Nie wyglądała na wojownika i nie widać było, by nosiła przy sobie jakąkolwiek broń.

- Ja chętnie pójdę - odparła cichutkim głosikiem, który o mały włos nie został zagłuszony przez ulewę. Podreptała do Yina, spojrzała w górę i przedstawiła się mu. - Jestem Lola, shinsoista.

Latarnik zaciekawiony spojrzał na dziewczynkę, szybko tracąc uprzednie zainteresowanie mężczyzną w masce na twarzy. Jak to maleństwo dostało się tak wysoko? Uśmiechnął się do niej ciepło, chciał zrobić przyjazne wrażenie. Shinsoista z pewnością się przyda - wiadome było, że duet latarnik-mag był jednym z najsilniejszych połączeń, jakie dało się osiągnąć.

- Miło mi cię poznać, Lolu - przywitał się, przykucając i wyciągając do niej dłoń. - Przybyłaś tutaj sama? - zapytał szczerze zaciekawiony.

- Mmmm, miałam tutaj przyjść ze znajomymi, ale nie zdali testu - odparła dziewczynka, lekko się jąkając. Uścisnęła jednak dłoń mężczyźnie.

Tymczasem mroczny blondyn oraz jego opancerzona towarzyszka odsunęli się od reszty Wspinających. Danowi coś mówiło, że dwójka nie odeszła całkowicie tylko dlatego, że toporniczka go zatrzymała, by przeczekali ulewę. Jej towarzysz zaś stał plecami do reszty zgromadzonych.

W międzyczasie odziany na czarno samotnik modelował w powietrzu hologram - zapewne mapę Piątego Piętra - i nie był ani trochę zainteresowany pozostałym towarzystwem.

Białowłosy odziany w kimono dobrane jakby pod kolor jego czupryny z zaciekawieniem spojrzał na dwójkę, która najwyraźniej nie chciał dołączyć do paczki dzikusa (jak w myślach nazwał go już Dan). Wkrótce jednak owe zainteresowanie minęło. Skoro nie chcieli dołączyć się do Yeon-in’a i dziewczynki, to zapewne nie zechcieliby dołączyć teraz do Dana. Zresztą, byli tu dopiero od kilku chwil, kto by tam się przejmował poszukiwaniem drużyny, skoro o suche miejsce do spania trudno. Z drugiej strony Dan nie chciał stracić nadarzającej się okazji na poznanie kogoś nowego.

Niespiesznie, z uprzejmym uśmiechem na twarzy Dan zbliżył się do dzikusa i dziewczynki. Po drodze poprawił jeszcze biały płaszcz z kapturem i przyczepioną do pasa katenę.

- Dan Amersis, łowca - powiedział melodyjnym głosem, robiąc lekki ukłon. - Również przybyłem tu sam i poszukuję towarzyszy. Wprawdzie do następnego egzaminu jeszcze zapewne sporo czasu, ale tym wcześniej się kogoś znajdzie, tym lepiej będzie można dopracować współpracę.

- A ja jestem Lola, shinsoista - dziewczynka przedstawiła się Danowi i też się odkłoniła. - To czekamy, aż przestanie padać czy kupimy em… parasol, i mapę, i ruszymy dalej? - spytała mniej śmiało nowych znajomych.

Tymczasem mroczny blondyn ruszył po coś do budki, zostawiając toporniczkę samą. Lola zerknęła z obawą na opancerzoną kobietę, szybko przeniosła swe spojrzenie na dwójkę mężczyzn.

- Witaj, Danie Amersis. - Yin skłonił lekko głowę. - Jest tak jak mówisz - im wcześniej się poznamy, tym lepiej będziemy mogli współpracować. I możecie mówić mi Yin, zazwyczaj nie ma czasu, by wypowiedzieć całe moje imię. - Uśmiechnął się do nowych towarzyszy i przełożył włócznię do drugiej ręki. - Mapę już zakupiłem, Lolu. Mnie wystarczy płaszcz, ale jeżeli jeszcze czegoś potrzebujecie, to macie czas na zakupy. Ja postaram się znaleźć jakieś miejsce do zatrzymania.

Zakończywszy krótką przemowę, latarnik wyjął z ATS mapę i zaczął szukać jakiegoś miejsca do wynajęcia.

- [i]Hm. Hm. Znajdź najbliższy lokal, w ciepłym miejscu lepiej będzie można pogadać i zastanowić się co dalej.[i] - rzekł Dan. Następnie spojrzał na dziewczynkę i ruchem głowy wskazał na sklep, a następnie ruszył w jego kierunku.

- Mapę piętra i parasol - zwrócił się do białowłosy do sprzedawcy, po czym zaraz się zreflektował. - Dwa parasole. Swoją drogą, wiesz może gdzie znajduje się najbliższe, godne polecenia miejsce, w którym moglibyśmy się najeść i ogrzać?

Dan wydał 50 kredytów na dwa parasole. Pies zaś orzekł, że zna taki najbliższy lokal, mógł nawet sprzedać bilety i opisać drogę do takiego lokalu. Dan podał Loli jej parasol, po czym wziął trzy bilety, których stację docelową nazwano “Jastrzębia Górka”. Wrócił do dzikusa przerywając mu jego zmagania z mapą.

- Dobra, już wiem gdzie iść - powiedział rozdając nowym towarzyszom bilety. - Przekonamy się czy ten pies ma nosa do dobrych lokali. Chyba nic tu po nas. - Dan wskazał parasolem na kierunek w którym powinni udać się na przystanek, po czym jednym szarpnięciem rozłożył go i oparł na ramieniu. -Idziemy?

Lola spojrzała ostatni raz na toporniczkę, potem na pozostałych regularnych, po czym potwierdziła, że jest gotowa do drogi.

Yeon-in jeszcze przez moment wpatrywał się w mapę, starając się zapamiętać każdy szczegół. Kto wie, kiedy taka wiedza będzie mogła się przydać?

- Może być i Jastrzębia Górka - zgodził się latarnik, potwierdzając informację z mapą, którą schował do sferycznej kieszeni. - Dzięki za bilet. Chodźmy.

Spojrzał na Lolę, oferując, że potrzyma dla niej parasolkę. Był także miło zaskocznony otrzymaniem biletu. Rzutowało to dobrze na rozpoczętą znajomość. Na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech. Lola też się uśmiechnęła i raźniej ruszyła za Yinem, nie zwracając już więcej uwagi na resztę regularnych, poza Danem. Zrobiła się nieco bojaźliwa, jak tylko dowiedziała się, że w tym samym kierunku podąża odziany na czarno blondyn oraz jego opancerzona koleżanka. Wyglądało na to, że parka udawała się do tej samej budki co ich trio.

- O, chyba nie tylko my mamy już dość tego miejsca - stwierdził Dan, spoglądając z nonszalanckim uśmiechem na ustach na dwójkę, która jeszcze chwilę wcześniej przyciągnęła jego uwagę. - Coś Cię w nich niepokoi? - zapytał nagle dziewczynki. - Pozory, zwłaszcza tu, w wieży, zazwyczaj bywają mylne.

Dziecko poczerwieniało na twarzy z zawstydzenia i wyznało Danowi:

- Ta pani w zbroi mnie przeraża, wygląda strasznie.

- Oj, to z pewnością nie najstraszniejsza istota w wieży - białowłosy zaśmiał się cicho. -Na poprzednim piętrzę miałem okazję poznać niską istotę, która mogłaby służyć jako strach na wróble. Nazywał się Lu - łysa głowa zrobiona jakby z jakiegoś materiału, ciało szkieletu, przykryte jedynie jakimś poszarpanym i zniszczonym prześcieradłem, istny potwór. Jednak jak go bliżej poznałem, okazywał się jedną z najsympatyczniejszych osób jaką przyszło mi do tej pory poznać. Ona - znowu spojrzał na kobietę - na pewno nie jest taka zła, na jaką się wydaję.

- Mmm, nie boję się… strachów na wróble… ale ona, tak em, patrzy się niemiło - wyjaśniała Lola, zacinając się. Dziecko było czerwone na twarzy ze wstydu. Chyba i tak bało się toporniczki, że chciało znajdować się jak najdalej od niej. - Przepraszam, plotę głupoty, ale boję się jej. - wtrąciła to tak, jakby chciała zamaskować to, co wspominała o toporze.

- Nie przejmuj się - Dan machnął ręką. “Też mam ojca łamagę”, dodał złośliwie w myślach, jakby chciał, by ktoś go usłyszał. - Ona wcale nie wydają się być nami zainteresowana. - dodał z lekkim rozbawieniem w głosie.

- Ummm, chyba masz rację - Lola zerknęła na “pancerniczkę”, istotnie nie pałała zainteresowaniem ich trójcą. Podobnie jak mroczny blondyn, który z tą straszną kobietą spieszył się w kierunku budki, do której zmierzali. - Walczysz mieczem? - spytała się Dana.

Białowłosy odchylił lekko poły swojego płaszcza, by zaprezentować w całości przyczepioną do pasa katanę. Widać było, że mężczyzna ewidentnie ma jakiegoś świra na punkcie tego koloru, ponieważ nawet pochwa i rękojeść broni zostały zrobione z białych materiałów. Monotoniczny wygląd przerywały jedynie skromne złote zdobienia, też jakby dopasowane do koloru jego oczu.

- Jak widać - powiedział pogodnie. - To pamiątka po moim ojcu - dodał zaraz, jakby z jakiegoś powodu uznał, że koniecznym jest wspomnienie tego faktu. Zapewne sam nie wiedział nawet dlaczego.

- Ładny…aż wolę go nie dotykać. Zresztą nie umiem walczyć mieczem… Pewnie jest dla ciebie sporo wart - zagadnęła.

- W istocie - odparł. - Poza swoją skutecznością w walce, ma dla mnie wartość sentymentalną. Przypomina mi o tym, po co tu jestem.

- Ooo. Masz go po tacie? - dziecko wskazało na broń.

Dan pokiwał głową.

- Stworzył go niedługo przed swoją śmiercią i zostawił mi go w testamencie. Cenny podarunek… - “I jedyny jaki kiedykolwiek od niego dostałem”, znowu pomyślał z przekąsem, choć z jego twarzy ani na moment nie zniknął serdeczny uśmiech.

Latarnik wysłuchiwał rozmowy dziewczynki i łowcy. Szkoda, że mała się na razie bardziej nie otworzyła, ale zapewne przyjdzie na to czas. Yin musi dokładnie poznać kompanów, by móc w pełni wykorzystać ich potencjał bojowy.

- Piękna broń - weschnął, podziwiając miecz. W jego świecie nie korzystano z katan, jednak potrafił docenić ostrze, z którym człowiek obchodził się jak z dobrym towarzyszem.

W międzyczasie grupka zaczęła zbliżać się do przystanku.

Przed trójką towarzyszy wepchała się mroczniejsza dwójka, która podążała jakimś raptem do tej samej budki - widać, spieszyło im się gdzieś. Budka była podobna do tej, z której rezydował psowaty z tą różnicą, że nie było nigdzie okienek. Zamiast tego pod dachem znajdowały się dwa wejścia - a raczej wejście i wyjście. Z tego, co tłumaczył humanoidalny pies, do budki wchodziło się do lewych drzwi, zaś z prawej się wychodziło. Kiedy w trójkę weszli do środka, zastali niemał goły pokój - jedynym jego wyposażeniem była gładka tafla, która przypominała Yinowi oszlifowany, gładki kamień wulkaniczny. Pomijając to, że gdzieniegdzie na nim świeciły się znaczki. Tak jak opowiedział psi kioskarz, na tafli znajdowało się miejsce na bilety, które po prostu przykładano do świetlistej szpary. Wyrwa “pożarła” bilety, zaś Dan wypisał na magicznej tablicy nazwę przystanku. Gdy tylko skończył pisać, pokój zalała fala delikatnego błękitnego światła, a gdy feeria barw dobiegła końca, na tafli pojawił się napis. “Jesteście na miejscu. Dziękujemy za skorzystanie z usług.”

Pierwsza z pomieszczenia wyszła Lola. Otworzyła drzwi, i koledzy zastali inny krajobraz. Nie tylko było więcej zabudowy, ale i więcej życia - sporo istot przechadzało się do sklepów, kawiarenek czy innych instytucji. Co więcej, tutaj już nie padało, więc można było złożyć parasol - chyba że ktoś obawiał się, że niebo spadnie mu na głowę. Lola zainteresowała się drzewami podobnymi do choinek, z tym że te rośliny posiadały owoce, które nie tylko świeciły jak żaróweczki, tyle że łagodniej, ale i chyba nadawałyby się do jedzenia. W Wieży można było spotkać różne dziwne rzeczy. Eskapada świetlistych drzewek tworzyła niejako drogowskaz do “Jastrzębiej Górki”, która wyglądała jak spora góralska chata - z tym, że na jej dachu górowała figura jastrzębia z rozłożonymi skrzydłami, jakby wyrzeźbiony ptak zapraszał do budynku. Albo jakby był gotów porwać dom w swe szpony i przenieść w inne miejsce - jak kto to interpretował. Loli podobało się kolorowe oświetlenie, którym było ozdobione wejście. Na ganku stał stół z koszykiem, w którym znajdowały się kolorowe świetliste owoce podobne do gruszek. Lola miała wielką ochotę wziąć te cudactwa i spróbować, niemniej początkowo się wahała, czy można. Dopiero gdy dostrzegła przy tym koszyku tabliczkę z napisem “Dla gości”, wzięła z koszyka trzy owoce, podreptała do Dana i Yina, i wręczyła im po jednym owocu. Sama zaś zaczęła pałaszować owoc.

- To chyba ten lokal, o którym mówił pan Pies - wskazała na dom z jastrzębiem. Zawędrowała w kierunku Jastrzębiej Górki.

Yin przyjął owoc z uśmiechem. Coś za dużo się uśmiechał, jednak jego pierwsze kroki na piątym piętrze okazały się miłe i no… po prostu miłe. Z pewnością nie tego spodziewał się po ciężkim egzaminie. Ugryzł kolorowy owoc, przypominający mu latarnię.

- Tak, to musi być Jastrzębia Górka - poprał Lolę. - Zajmę się zakwaterowaniem, a potem zapraszam was na obiad, gdzie dogadamy ewentualne szczegóły współpracy, a jeżeli chcecie, to spiszemy jakowyś kontrakt. Naprawdę cieszę się, że zgodziliście się połączyć wspólnie siły - dodał po chwili, szczerze wdzięczny i ruszył w stronę kontuaru, by dowiedzieć się o cenę pokoju dla trzech osób, warunki i wszystko co było do zakwaterowania potrzebne.


- O moje zakwaterowanie nie musisz się martwić - powiedział Dan, obracając owoc w rękach. - Jestem dosyć wymagający pod tym względem, więc wolę sam się tym zająć później.

Białowłosy z uznaniem przyglądał się wystrojowi lokalu. Niespiesznie zbliżył się do baru, lustrując wzrokiem wybór oferowanych w nim napojów. A miał w czym wybierać!

- To w takim razie ja zapłacę za napoje - rzekł i spojrzał po nowo poznanych towarzyszach. - Na co macie ochotę?

- Ummm, ja bez alkoholu poproszę - Lola po chwili zaczęła składać swoje zamówienie Danowi. - Mmm… może być herbata z mango?

Yin zamówił pokój dwuosobowy dla siebie i Loli z dostępem do sieci. Postarał się wytargować nieco niższą cenę, miał zamiar zamówić pokój na cały tydzień. Przy okazji powiedział Danowi, że chętnie napije się czarnej kawy z wkruszonymi liśćmi miłorzębu, chyba że nie rośnie tutaj, to bez dodatków. Yin takowy napar dostał bez problemu, Lola dostała ciepłą herbatę z mango, a Danowi zostały do opłacenia napoje - w sumie 23 kredyty. Nie licząc swojego. Lola powiedziała Yinowi, że do pokoju zamówiłaby sobie jeszcze wodne łóżko, deklarując, że jakby co, może je opłacić z “pieniążków, które jej zostały”. Koszty zostały na szybko podliczone - w sumie za wynajem poszłoby 1050 kredytów, na Yina i na Lolę.

Latarnik potrząsnął głową, przywołując sferę z płomykiem i zapłacił za pokój. Następnie usiadł, delektując się gorzko-kwaśnym naparem. Rozpoczął rozmowę pytaniem:

- Skoro już udało nam się na chwilę ustabilizować, to chciałbym się dowiedzieć, jak prędko chcielibyście przejść test, co potraficie i czy potrzebujecie pieniędzy - a jeżeli, to gdzie planujemy zarobić. I jeżeli chcecie, to opowiedzcie coś więcej o sobie, jestem was ciekaw.

- To wszystko zależy - odparł spokojnie Dan, po czym pociągnął łyka zamówionej przez siebie szklaneczki Whiskey z colą. Najwyraźniej nie przejmował się abstynencją, którą narzucił sobie Yin oraz (z oczywistych względów) Lola. Z drugiej strony było mu to na rękę, nie musiał marnować zbyt wielu swoich pieniędzy, które już wkrótce chciał przeznaczyć na jakieś obszerne mieszkanie, a nawet domek na uboczu. - Musimy najpierw dowiedzieć się, kiedy odbywają się testy. Sam chciałbym się na pewno trochę rozejrzeć po tym piętrze. Pieniądze na chwilę obecną nie są dla mnie problemem, ale kto wie, co będzie za kilka dni, tygodni - westchną, wygodnie rozpierając się na krześle.

- Potrafię walczyć - dodał zaraz z szerokim uśmiechem. - Naprawdę spotkałem niewielu szermierzy lepszych ode mnie. W młodości spędziłem setki godzin pod okiem najlepszych nauczycieli walki mego ojca. Znam jeszcze może jedną, czy dwie sztuczki, nic ciekawego. - Machnął dłonią.

- Ale ja tu gadam i gadam - białowłosy zaśmiał się krótko. - O mnie wiecie już dużo, a ja o was kompletnie nic. Nie chciałbym wyjść na narcyza, który papla tylko o sobie.

- Jak wspomniałem - rozpoczął Yin - jestem latarnikiem. Pochodzę ze świata, w którym społeczeństwo podzielone jest na trzy kasty. Ja byłem wojownikiem. I wciąż nim jestem. - Wskazał na włócznię opartą o stolik, podrapał się po policzku i dokończył gorzki napój. - Zdolny jestem do wykorzystywania magii, którą tutaj znacie pod nazwą shinsu, do wzmacniania siebie i sojuszników. Oprócz tego staram się za pomocą urządzeń - na momemt pojawiła się przed nim zielona latarnia - zrobić najwięcej jak się da dla towarzyszy. I dla siebie oczywiście. A Ty, Lolu?

- Jestem wsparciem, potrafię tworzyć tarcze i bariery z shinso - odparła dziewczynka. - poza tym umiem władać procą.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 08-04-2016, 11:04   #3
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Na nowym piętrze

Słowa latarnika okazały się wypowiedziane wielce optymistycznym tonem. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę postawę drugiego latarnika w tym zestawieniu. Mierzący około 170 centymetrów wzrostu osobnik odziany był w czerń. Nawet jego jasna twarz skryta była pod chustą, na której namalowana była dolna szczęka szkieletu. Jedynie oczy i kawałek blond włosów pozwalały się zobaczyć z zewnątrz. Osobnik ten stał obok kobiety. Dość ładnej, jeśli można było to powiedzieć po wojowniczce odzianej w zbroję płytową.
- Uczty po zdanym teście… taaa. - Quen Xun po wydostaniu się z czwartego piętra wyraźnie stracił na poczuciu humoru, a jego towarzyska dusza została stłamszona i wyrzucona w kąt. A może to jedynie była kwestia opadów. Latarnik nie lubił, gdy coś na niego padało, chociaż z drugiej strony deszcz był lepszy od krwi.
- Kupić ci coś? - Ansara zagadała do Quena, gdy tylko związała opaskę na szyi.
- Nie… Ta pogoda wpędzi mnie w depresję. Chodźmy już stąd. - zwrócił się do swojej towarzyszki.
- Czy wiesz, dokąd? - spytała się Ansara, która co prawda usłyszała pytanie włócznika, lecz nie wyglądało na to, by pałała się do współpracy, jeśli Quen nie wyrażał zainteresowania ofertą.
Blondyn przez chwilę zerkał na zakupioną przez łowczynię mapę.
- Zabudowania są tutaj… - wskazał palcem punkt. - Więc jak najdalej od nich… Tam. - wskazał palcem na horyzont w bliżej nieokreślonym punkcie.
- A wiesz, co tam jest? - spojrzała ze zdziwieniem na latarnika. Ansara za dobrze znała Quena na punkcie szalonych pomysłów.
- Drzewa? - ni to spytał, ni to stwierdził. - Lubisz drzewa.
- Nie mam nic przeciwko nim.
- To idziemy. - latarnik przeciągnął się. Zachowywał się, jakby nie do końca kontaktował z rzeczywistością. - Ktoś idzie z nami? - spytał raczej z grzeczności.
Toporniczka spoglądała z lekką dozą powątpiewania. Niemniej Quen nie miał więcej szczęścia od Yina, do którego zgłosiła się mała dziewczynka. Ta chyba bała się Ansary, bo nie chciała do niej podchodzić, jakby ta miała w najmniej spodziewanym momencie rozszaleć się i porąbać ją na kawałki. Zakapturzeni zerknęli na dwójkę przyjaciół, ale i oni chyba nie przejawiali większej dozy zainteresowania niż poprzednio.
- Cieszy mnie to. - rzucił bez najmniejszej dozy sarkazmu w głosie, wręcz się cieszył taką decyzją. Po czym ruszył w deszcz. Nie miał za bardzo pomysłu, w którą stronę iść więc szedł prosto. Dopóki nie zlokalizuje kolejnego schronienia przed deszczem lub ten deszcz nie przestanie padać.
- I jak siostra, może być? - zwrócił się do Ansary, gdy znaleźli się poza zasięgiem słuchu pozostałych pod dachem regularnych. - Co prawda trudno się przez to oddycha, ale przynajmniej nie widać moich blizn. - chłopak zsunął z twarzy chustę i uśmiechnął się. Zaprezentował też podrapania na swojej twarzy. Trzy biegły wzdłuż lewego policzka, trzy kolejne przez nos.
- Może być, bardziej pasuje ci to wszystko - skinęła głową Ansara, zerkając na regularnych, którzy pozostawali pod dachem. - Nie poczekamy, aż chociaż przestanie padać? - zaproponowała.
- Ale gdzie indziej. O tutaj. - wskazał na jakieś zadaszenie. - Jakoś ostatnio nie lubię przebywać w tłumie większym niż trzy osoby.
Dwójka przyjaciół odeszła od pozostałych regularnych. Niemniej nie opuściła ich całkowicie, tak więc Quen miał pewien komfort odizolowania się od reszty. Gorzej, gdy ktoś zdecyduje się do niego dołączyć i się nie odczepi… no, ale od czego miał Ansarę?
- Chciałabym, by przestało padać. Trochę boli mnie w barku - wskazała na bark, w który porządnie oberwała od Novema na ostatnim teście.
- Pokaż. - latarnik wyjął z kieszeni dwie sześciościenne kostki do gry. Były czarne w czerwone kropki. Pełniły one funkcję jego latarni. Quen szukał w ranie jakichś elementów wspólnych z tymi, które zdobył w czasie walki z Novemem. Miał nadzieję nie znaleźć niczego.
Ansara zdjęła ostrożnie naramiennik oraz ściągnęła chustę, niezbyt przejmując się resztą regularnych. Rany po walce z Novemem wyglądały na opuchnięte, jak Quen sprawdził dokładniej, to zaczęły ognić się w barku - na ciemnofioletowo.
- Alice, możesz coś na to poradzić?” - chłopak spytał się swojej przymusowej współlokatorki. Wiedział, że po przeżyciach na czwartym piętrze ona również nie była w formie, ale bał się o swoją siostrę.
Otrzymał odpowiedź przeczącą. Alice umiała leczyć wyłącznie z Yortseda, a obrażenia u Ansary nie były jego dziełem.
- Musimy znaleźć jakiegoś lekarza. Eh, Setzer by się przydał. Pokaż no mapę, Przeskanuję ją latarniami i poszukam najbliższego lekarza. Zrobię wszystko by ci to usunąć. - chłopak uśmiechnął się lekko.
Ansara słabo się uśmiechnęła i podała chłopakowi mapę.
Latarnie krążyły nad nią wte i we wte, starając się zrobić model 3D piętra. Quen w tym czasie manualnie wyszukiwał najbliższego lekarza, czy też nawet szpital, jeśli była taka potrzeba.
- Czemu tego nie zaleczyli na tamtym piętrze? Co oni kurde współpracowali z tą pokraką? - marudził pod nosem.
Toporniczka westchnęła i wzruszyła ramionami - skrzywiła się przy tym, jak ruszyła zranionym barkiem. Tymczasem Quenowi udało się zrobić model piętra 3D i połączyć się z siecią. Pewnie budka posiadała hotspot. Niestety, wyszła na jaw kolejna wada tego Piętra, która nie występowała na Czwartym - wszędzie było daleko, do lekarzy też. Najbliższy wymagał porządnie wytrenowanego Zafarę w kwestii tworzeniu portalu do punktu oddalonego o dobrą godzinę drogi…jego odrzutową deskorolką.
Quen zaczął kląć na czym świat stoi. Dostało się każdemu rankerowi, którego poznał na czwartym piętrze, wszystkim, których nie poznał i jeszcze paru innym. Regularni też nie byli bezpiecznie przed bluzgami latarnika.
- Wytrzymasz? Do lekarza jest… daleko.
- Wytrzymam - mruknęła Ansara. - Pójdziesz mi po coś do picia?
- No spoko. Wodę, czy coś bardziej wymyślnego?
- Co chcesz - odparła bardziej obojętnie toporniczka.
- Kieruj się w tamtą stronę. - pokazał stronę, w którą był lekarz. [i] - dogonię cię.
Chłopak schował kości do kieszeni, założył na twarz maskę i ruszył kupić dziewczynie picie. Po drodze minął “dzikusa”, który ogłaszał wcześniej nabór do drużyny - miał już dwóch chętnych do drużyny. Jednakże Quen miał co innego na głowie niż kumplowanie się z kim popadnie. Ruszył do psowatego.
- Dobry, poproszę dwie duże butelki wody. - zwrócił się do sprzedawcy. - Jest jakiś sposób, by szybko dostać się do lekarza? - zapytał.
Pies zainteresował się tym drugim, podając dwie butelki wody po… 5 kredytów w sumie.
- A co się dzieje?
- Mojej koleżance zaogniła się rana, którą zdobyła na teście na 4 piętrze. Boję się, że to coś poważniejszego. - wyznał chłopak.
- Wrrrr… - zastanowił się pies. Z białego ATSa ozdobionego kośćmi wyjął parę biletów i specjalny długopis, oraz wytrzasnął skądś kawałek papieru, na którym pociągnął pisadłem raz. - Tutaj masz opis, jak trafić do lekarza. A to bilety do portalobusa. Hau. Musisz zejść na dół - wskazał drogę prowadzącą na dół. - Potem skręcasz tam - pokazał, że po zejściu z góry ma udać się na prawo. - Będzie taka budka podobna co ta, tyle że błękitna. Tam jest dwójka drzwi. Wchodzisz do pierwszych po tej stronie - wskazał na swoją prawą łapę. - Tam jest taka tafla. Pokaże ci się otwór na takie bilety - pokazał mu bilecik. - Potem piszesz nazwę przystanku, gdzie chcesz się znaleźć. Musisz to wpisać - wskazał na podkreślone pismo na karteczce.
Cytat:
przystanek: Ulica Strzelista
<o, pies="" nawet="" pokusił="" się="" o="" nagryzmolenie="" mapy="" z="" tym="" przystankiem="">
</o,>
- Hau, zrozumiałeś?
- Najpierw w dół, później w prawo. Niebieska budka. Pierwsze drzwi od prawej, wsadzić bilety w otwór, wpisać “Ulica Strzelista”. - latarnik powtórzył najważniejsze informacje. - Tak, zrozumiałem. Dziękuję.
- Hauhau! Dokładnie - potwierdził psowaty.
- W takim razie dziękuję bardzo za pomoc. - Quen ruszył biegiem za Ansarę, by podzielić się z nią dobrą informacją. Następnie korygując kierunek, marszu ruszył na przystanek.
Ansara ruszyła się dość leniwie z miejsca i udała się za Quenem w kierunku, który on wyznaczył. W tym czasie nie zadawała mu pytań, dokąd się udają i po co.

Gdy dotarli do przystanku, latarnik postępował zgodnie z wytycznymi psa. Wsadził bilety w odpowiedni otwór i napisał nazwę przystanku. Teraz pozostało czekać. Pomieszczenie zalała fala niebieskawego delikatnego światła. Ansara wyszła z pomieszczenia - wówczas wyszło na to, że faktycznie zostali przeniesieni do bardziej zaludnionego miejsca. Pies również dobrze wyrysował mapę do ośrodka medycznego. Dziewczyna zdawała się w tym momencie nie spieszyć do lekarza, co więcej w tym momencie bardziej interesowała ją....grupka dzieci bawiąca się zabawką podobną do hula-hopa niż sam szpital, wobec którego nie wyrażała ciepłych emocji.
- Już się lepiej czuję - oznajmiła Ansara, po czym nogi ją gdzieś poniosły. To, co było dziwne, to to, że dziewczyna wcale nie studiowała dogłębnie mapy, a mimo to bezbłędnie trafiła… do lodziarni, oddalonej o paręset metrów, w której kupiła sobie duży kubełek lodów z owocami. Quen był pewien, że nie było to możliwe, żeby Ansara o takim miejscu wiedziała… chyba.
- Ej, bez takich. - chłopak zwrócił się do swojej siostry z wyrzutami. - Idziemy do szpitala, a nie obżerać się lodami. To ci na tuszę źle zrobi.
- Kiedy już się lepiej czuję. Mam ci to zademonstrować? - spytała wyzywającym tonem, konsumując lody.
- Taa, to skąd wiedziałaś, gdzie jest lodziarnia? - latarnik skierował ręce za swoje plecy i przywołał liść swego ducha. Tak na wszelki wypadek.
- Nie wiem, nogi same mnie tutaj poniosły - przyznała się szczerze Ansara, która nadal konsumowała lody.
Niespodziewanie też odezwał się Srebrzatek.
- Też chciałbym loda. O smaku trawy cytrynowej. Kupisz miiiiiii? - prosił błagalnie latarnika.
- I to uważasz za objaw zdrowia? Jak zjesz, idziemy do lekarza. Choćbym miał cię tam siłą zaciągnąć. - Quen podszedł do lady i zamówił dwie porcje lodów. Jedne dla Srebrzatka, trochę mniejsze i drugie dla siebie, trochę większe o smaku toffi. Zaczął je jeść, bacznie przyglądając się Ansarze.
- Wiem, że to nienormalne, przynajmniej w moim przypadku - Ansara westchnęła, pałaszując lody. Ciekawe, kiedy to z niej zrobiła się taka ich wielbicielka… wcześniej preferowała cokolwiek z mięsem. - i to, że polubiłam lody. Mam takie głupie wrażenie, jakbym ich już dawno nie jadła… to głupie i niepokojące zarazem - dodała, wyznając Quenowi.
- Dlatego powinien zobaczyć cię lekarz. Zanim zaczniesz mieć ochotę zabijać wszystkich dookoła.
- To zjem lody i pójdziemy.
Srebrzatek usiadł na stole i podczas konsumpcji deseru spytał Quena.
- To robota Novema?
- Nie wiem. Równie dobrze nasza Ansara może wracać do bycia człowiekiem. Chociaż sam w to wątpię.
Ansara na ten temat nic nie powiedziała, bardziej skupiała się na konsumpcji deseru. Kiedy zjadła lody, niechętnie powstała z miejsca, ale zamierzała dotrzymać umowy z Quenem.
- Jak chcesz ze mną iść do lekarza, to się pospiesz. Mogę jeszcze zdążyć, zmienić zdanie.
Latarnik wstał, razem z kubełkiem lodów i pokierował się razem z toporniczką w stronę lekarza. W drodze spałaszował słodycze, zaś Ansara znowu niechętnie wchodziła do budynku, niemniej tym razem nie uciekła. W przychodni nie siedziało zbyt wiele ludzi stworzeń. Znalazł się tu… worek z nogami i oczami (ciekawe, czy z kotem w środku?), facet w garniaku co zamiast głowy z karku wyrastała mu kula kłębiastego, gryzącego w oczu dymu czy niebieskowłosy dyndas w kraciastej koszuli i dżinsach. Quen szukał gabinetu, a Ansara usiadła w pobliżu ożywionego worka i spoglądała ze znudzeniem na przybyłe stwory. Latarnik znalazłszy odpowiedni pokój i odpowiednią okazję, poprowadził koleżankę do lekarza. W gabinecie Ansara znowu zaczęła się dziwnie zachowywać, nie chcąc za pierwszym razem ściągnąć naramiennika, a gdy to zrobiła, musiała walczyć dyskretnie z drgającą ręką, która miała ochotę cisnąć kawałkiem zbroi w medyka. Toporniczka spoglądała przepraszającym spojrzeniem na Quena, jakby chciała niewerbalnie się tłumaczyć, że sama nie wie, co z nią się dzieje. Lekarz niespecjalnie się zamartwił zachowaniem Ansary, jakby nie raz miał z takim przypadkiem do czynienia. Oprócz tego, że wyczyszczono ranę toporniczce, to Ansara dostała receptę na antybiotyki i skierowanie do jeszcze innego lekarza.
- Wiesz, w sumie to nigdy cię tak nagiej nie widziałem jak w chwili, gdy zdjęłaś naramiennik. No, no, całkiem, całkiem ciałko. - skomentował Quen, by poprawić humor półorczycy. - No to idziem do kolejnego lekarza. Im szybciej to załatwimy, tym większa szansa, że głowę urwiesz mi jako Ansara, a nie Novem.
Kobieta spojrzała na Quena dość ostro. W tym momencie wzrosło prawdopodobieństwo, że to Ansara oderwie mu głowę od karku - być może w akompaniamencie Novema.
- No czyli wiemy, na czym stoimy. I bardzo dobrze. I nie przejmuj się ślicznotko. Wolę Nethę, oczywiście bez obrazy. - rzucił chłopak. - To idziemy. Lekarz… o ja pierdole, jak można tak pisać? - Quen musiał posłużyć się swoimi latarniami, by odczytać skierowanie.
Ansara wzięła kartkę do ręki. Również zgodziła się co do charakteru pisma, że było słabo czytelne, niemniej ATS i tak ułatwiał robotę, gdy szło o odczytanie tych esów-floresów. W tak zwanych normalnych warunkach mogliby mieć o wiele trudniej lub nawet niemożliwie.
- Mamy to na jutro… na rano - oznajmiła, odszyfrowując z trudem pismo. - Adres też podali… dobra. Chyba możemy zająć się innymi sprawami, bo skoro podali taki termin, to chyba nas nie przyjmą wcześniej. Zajmijmy się czymś ciekawszym od latania po lekarzach. Znudziło mi się to już na czwartym piętrze - dodała, skalpując Quena spojrzeniem.
- Ciesz się, że nie latałaś w roli pacjenta. Teraz nadrobisz. - zrewanżował się chłopak. - To co, szukamy noclegu w okolicy, a po lekarzu wynosimy się na zadupie, czy co?
- Wynosimy się na zadupie - zadecydowała Ansara. - po lekarzu - dodała z tonem, który świadczył o tym, że Ansara nie miała najmniejszej ochoty zapoznawać się z lekarzami.
- No już, już. Bo pomyślę, że się ich boisz.
- Z tego, co wiem, to bardziej boisz się mnie niż ja lekarzy.
- Quen i Ansara nie pożrą się ze sobą? - zapytał szeptem latarnika zaniepokojony srebrzysty duszek.
- Tylko idiota, by się ciebie nie bał. - rzucił chłopak - Nie martw się Srebrzatek. Co najwyżej ona pożre mnie. - wredny uśmiech pojawił się na odsłoniętej twarzy.
- Ciebie? Ani trochę nie wyglądasz smakowicie - zakpiła sobie z niego Ansara. - To, co teraz robimy?
- I dobrze, że wyglądam na niejadalnego, bo taki jestem. - odgryzł się latarnik. - Proponuję rozejrzeć się za jakimś noclegiem i przespać się do jutra, bo i tak nic ciekawszego nie mamy do roboty.
- Ja nie znam tego piętra - oświadczyła Ansara, pomimo że sama chwilę temu zaciągnęła się do lodziarni. - może poszukaj czegoś w bazie?
- Wątpię, czy jest tutaj dostęp do internetu. Chodź, poszukamy w tradycyjny sposób. - rzucił Quen, ruszając do wyjścia.

Dwójka towarzyszy rzuciła się na naprawdę głębokie i szerokie wody. Czym innym było posiadać nielimitowany dostęp do sieci - i to pewnie darmowy, a czym innym teraz okazało się szukanie, gdzie popadnie - na własną rękę i odpowiedzialność.
Quen pokręcał głową, ale gdzie nie spojrzał, nie widział budynku, który odgrywałby rolę hotelu czy jakiejś bazy noclegowej - bądź nie posiadał umiejętności, które pozwoliłyby mu dostrzec prawdę zapisaną w murach budynków. Ansara też takowej nie posiadała, co więcej, dalej było to dla niej dziwne, że ją pociągnęło do lokalu, który pierwszy raz na oczy widziała, a jednocześnie wydawał się jej znajomy.
Baza noclegowa musiała znajdować się w innym miejscu.
- Właśnie przestałem lubić to miejsce. No cóż, trzeba bardziej tradycyjnie. Przepraszam bardzo, gdzie tutaj jest jakiś hostel lub coś w tym stylu? - spytał pierwszą nadarzającą się osobę.
- Przepraszam, ale nie wiem.
A czyli piętro turystyczne. No to było ciekawie.
- Chodź, poszukamy jakiejś informacji, może gdzieś jest.
Informacja też nie chciała tak rosnąć jak grzyby po deszczu.
Trafili z czwartego Piętra prosto pod rynnę czy rynsztok piątego Piętra.
Lecz na szczęście udało im się znaleźć, to co chcieli akurat po drodze, kiedy Ansarze zaczęło się nudzić. Z tego, co już wiedzieli to to, że na danym Piętrze dominowała architektura, która Quenowi przypominała domy bogatych “górali” - bądź mieszkańców gór, jak kto wolał określić to poprawnie politycznie.
[media]http://www.robgont.com/content-images/slider-1.jpg[/media]
Quen dowiedział się, że dom nazywa się Willa Fiony.
- No w końcu. Pewnie zabulimy majątek, ale przynajmniej do lekarza nie będziemy mieli w cholerę daleko. Idziemy? - zwrócił się do Ansary.
- Idziemy, bo nie chce mi się szukać dalej.
No i poszli. Quen pierwszy. Zatrzymał się przed drzwiami, szukając dzwonka, domofonu lub kołatki. Znalazło się wszystko, włącznie z imieniem Willi na domofonie. Znajdowało się też tam imię Thomas. Quen niewiele myśląc, nacisnął na przycisk przy Fionie. Na jego spotkanie wyszła miło wyglądająca blondynka.

[media]http://img14.deviantart.net/f0af/i/2004/239/0/3/aerith___housewife.jpg[/media]

Tak samo wysoka jak Quen. Miała lekko falowane włosy sięgające pasa i szczupłą figurę. Uroczo wyglądała seledynowej sukience sięgającej kolan oraz w kuchennym fartuchu. Czuło się trochę bardziej jak w domu, jak tak Quen spojrzał na tę urodziwą panią.
- Dzień dobry, szukacie noclegu. Proszę, zapraszam do środka - i nawet miło zapraszała do środka. Robiła dobre wrażenie, nawet Ansara nie raczyła ją obrzucać podejrzliwym wzrokiem.
- Dzień dobry. - Quen odruchowo się ukłonił przed kobietą. - Tak, szukamy. Jeden pokój z dwoma łóżkami. - poprosił chłopak, gdy był już w środku. Dom był ładny, pewnie też drogi. Chociaż może stanie się cud.
- Proszę tędy - przeszli przez korytarz i po schodach na półpiętro. Z tego, co Quen zauważył wnet, jak i Ansara, to to, że domostwo było utrzymane niezwykle schludnie.
Pokój, do którego ich zaprowadziła, był piękny i posiadał wiele niepotrzebnych mebli.

[media]http://www.zwiedzaczek.com.pl/wp-content/uploads/images/pokoj-na-wynajem-w-zakopanem.jpg[/media]

Quen jakoś był sceptycznie nastawiony do tego miejsca, w przeciwieństwie do Ansary. Co oznaczało, że właśnie tutaj spędzą noc. Chociaż jakby Quen się uparł, mógłby zawsze spać na dworze… w końcu, balkon też się znalazł. Choć bez leżaka. Ale koc, jakby chłopak się uparł, mógł zabrać z łóżka i przespać się na balkonie…
Biedne kredyty…
- Mam nadzieję, że nie mają na wyposażeniu Yortseda ani Novema - wymruczała Ansara, ładując się na łóżko jak na połacie śniegu. Brakowało jeszcze tylko tego, żeby w tym materacu zaczęła zataczać aniołki.
- Za taką cenę to bardziej bym obstawiał bardziej przystojnych onych i cycate one. - Quen również położył się na łóżku. Głową w dół. Nie chciał myśleć o kredytach, które tutaj prześpi. - Mam nadzieję, że dalej masz ochotę mieszkać w dziczy, a nie w takich luksusach.
- Nnnn… - Ansara wtuliła się w poduszki i kołdry. - Po so? - wyburczała.
Chłopak podniósł lekko głowę do góry, przyglądając się łowczyni.
- Co po co? Nie mów mi, że chcesz tutaj zostać? A zresztą. Jak znajdziemy jakąś robotę, możemy zamieszkać i tutaj. Wiesz, zachowujesz się jak mała dziewczynka. - rzucił, pokazując jej język.
- A co, nie mogę? - odburknęła, nie przejmując się nader uszczypliwością chłopaka. Położyła się na łóżku, na nieco zmiecionej kołdrze. Poleżała tak chwilę, po czym zreflektowała się i pościeliła łóżko. Burknęła coś do siebie pod nosem, po czym rzuciła do chłopaka. - Pamiętaj, że ja też mam kredyty. Jakby co, możemy podzielić się kosztami wynajmu na pół.
- A możesz, nie mam zamiaru ci bronić. To nawet urocze. - odparł latarnik - No podzielimy się na pół. Ale i tak roboty trzeba poszukać. W końcu trza latarnie ulepszyć i parę innych rzeczy też kupić.
- Nie mam pomysłu na robotę. Chyba że jakaś ochrona… Hmm... - zaczęła się nad czymś zastanawiać. Pewnie nad robotą.
- Co hmm? Będziesz łapała przestępców i ich składała, by mieścili się w damskiej torebce? - chłopak prychnął, powstrzymując śmiech. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić swojej siostry z damską torebką. No, chyba że uszytą ze skór jej przeciwników.
- Najpierw musiałabym mieć damską torebkę. Najdzie się jakiś gad, to można byłoby sobie odpicować torebkę z jego skóry. A potem… hmmm - tutaj spojrzała na Quena… z jakąś taką grozą w oczach…
- Co potem… czemu się tak na mnie patrzysz? Ja nie jestem gadem. Nie mam ogona.
- A skąd pomysł, że ja o tym gadzie teraz? - uśmiechnęła się wrednie. - Myślałam sobie, Xun, czy dałbyś radę zmieścić się w takiej torebce, w razie, jakbyś mnie wkurzył.
- Wiesz, taka brutalność nie przystoi kobiecie. No, chyba że te cycki to na pokaz. - wskazał na zbrojny biust kobiety.
- A ta zbroja to myślisz, że to, dlatego że lubię się w niej przeglądać? - zripostowała na odpowiedź chłopaka.
- A skąd mam wiedzieć? Zresztą jestem facetem. Widzę twoje cycki, a nie zbroję, która je otacza.
- Nie, ta zbroja jest po to, żeby przeciwnik miał możliwość przejrzeć w niej swój ryj po raz ostatni w życiu.
- A… a możesz ją… nie wiem zdematerializować? Jakbyś tak założyła, jakąś zwiewną sukienkę z dużym dekoltem, to przeciwnik pewnie by się też gapił, tylko nie mógł ruszyć, bo byłby zbyt zapatrzony.
- Nie mogę zdematerializować zbroi.
- A zdjąć? Zainwestowalibyśmy w kieszeń na zbroję.
- Nie za bardzo, nie za długo.
- Czemu? To jakaś rasowa cecha? Tak jak u S-Drowa? - dopytywał się chłopak. Nie często miał okazję dowiedzieć się czegoś o Ansarze.
- O S-Drowie mówiłeś, że jest żelaznym człowiekiem, a u mnie nikogo takiego nie było. Nie cecha rasowa. Bardziej... osobista. - wyjaśniła mgliście Ansara.
- Klątwa? Znaczy, jak nie chcesz, to nie musisz mówić.
- Tak, to klątwa. Dlatego idę na górę poprosić Boga o zdjęcie jej. Wówczas nie będę skazana na tę zbroję - westchnęła Ansara. - To magiczna zbroja, która chroni moje ciało przed… hmm, rozpadem - mruknęła. - Długa historia i nie na teraz. Może później ci opowiem.
- Ok. - chłopak przeskoczył na jej łóżko i przytulił ją. Jakoś czuł, że tak powinien zrobić. - Ważne, że pod spodem masz też serce, a nie tylko mięśnie.
- Mam normalne ciało, odliczając to, że po zdjęciu tej zbroi mogę zacząć się rozpadać na pył czy coś - mruknęła Ansara. Też go przytuliła - nawet niezbyt silnie, żeby mu nie połamać kości.
- No to nie wolno jej zdejmować. Nie chcę, byś się rozpadła na pył. Pomimo że jesteś straszna, to i tak cię lubię.
- Mogę zdjąć, ale nie na długo, bo zaczynam się rozpadać.
Quen lekko pstryknął ją w nos.
- Nie przerywaj, jak cię komplementuję. - burknął.
- Doceniam to.
- Ty taka silna byłaś od urodzenia, czy przez klątwę? - spytał jeszcze, podkładając rękę pod swoją głowę i przyglądając się twarzy Ansary.
- Zawsze byłam silna.
- Twoja matka musiała mieć przesrane, jak siedziałaś w jej no… w brzuchu. - zaśmiał się chłopak.
Ansara machnęła na to ręką, nie wiedząc za bardzo, co na to odpowiedzieć.
- Dobra, Xun, idźmy zapłacić za nocleg. Na ile bierzemy?
- Na ile nas stać, silna księżniczko. - Quen znów się zaśmiał. - A może straszna księżniczko? Jak wolisz? – zapytał, wstając z łóżka kobiety.
- Nie księżniczkuj mi tu - Ansara pacnęła lekko metalową dłonią w głowę Quena. - Najwyżej potem przemyślimy opcję spania na ławce w parku albo pod jakimś mostem, jak wyjdzie za dużo na naszą Kieszeń.
- Dobrze, dobrze pani rycerz w lśniącej zbroi… e nie, bo to by robiło ze mnie księżniczkę. Mniejsza o to. Nie na ławce. W lesie pod drzewem. To chodźmy.
- I tak jesteś taką moją małą księżniczką… e, nie, małym księciem?
- Jestem za biedny na księcia. I nie musisz mnie ciągle ratować. Sam też potrafię o siebie zadbać… czasami.
- A czasem muszę ja ciebie ratować i tak w koło - dopowiedziała Ansara. - Książę - dodała, udając S-Drowa z czwartego piętra. Po jej minie widać było, że ją to bawiło.
- Nie, nie, nie. To wcale nie jest zabawne. Zaraz pójdę na zakupy i kupię ci kieckę, którą założę na twoją zbroję.
- To zdecydowanie kiepski pomysł, Książę.
- Osz, ty! - chłopak rzucił się na nią. Znał swoje możliwości w kwestii siłowania się z Ansarą, ale jego celem były włosy kobiety. Zamierzał zrobić z nich warkoczyki. No i wiedział, że rzucanie się na Ansarę nie było zbyt mądrym pomysłem przy jej sile, niemniej reakcja Quena tak ją rozbawiła, że nawet i już by się dorwał do jej włosów. Ale nic z tego. Nawet przy chwilowym wytrąceniu równowagi zdążyła w ostatniej chwili złapać jego rękę.
Chłopak wiedział, co to oznaczało.
Potem obserwował świat z perspektywy zwiniętego dywanika, który ktoś niósłby pod pachą.
Całe szczęście, że Quen żył i nic mu się nie stało, pomijając, że został zatrzaśnięty w imadle w postaci okutej zbroją ręki Ansary i za dużo fikać nie mógł. Potem Ansara zeszła po schodach z Quenem pod pachą jak gdyby nigdy nic. Fiona obserwowała z lekkim zdziwieniem tę scenerię.
- To poskromienie złośnicy - wytłumaczyła Ansara na szybko.
- Nieudana próba poskromienia złośnicy, bo złośnica właśnie mnie pod pachą niesie. - dodał chłopak. - Chcieliśmy zapłacić za pokój.
Ktoś zaśmiał się z tej scenerii. Cichy śmiech dochodził z biura, do którego się udawali. Biuro zaś zarządzał kto inny.

[media]http://41.media.tumblr.com/5a15b7313739e35df3f59519fad79f2c/tumblr_nx6ctm4xry1srovwqo6_1280.png[/media]

- Zapraszam tutaj - z pomieszczenia tego rozbrzmiewał przyjemny dla ucha baryton.
Za biurem siedział młodzieniaszek o niebieskich włosach, który wyglądał na niewiele starszego od Quena, a może i byłby jego rówieśnikiem. Niemniej w Wieży trudno było stwierdzić, kto jaki tak naprawdę może mieć rzeczywisty wiek, skoro rankerzy potrafili żyć tysiące w przeliczeniu na rachubę czasu z jego świata, a wielu z nich wcale nie wyglądało na starców czy babcie.
Widać było, że chłopak jest zadbany, chociaż na pewno był szczupły, czy też chudy, prawdopodobnie jednak uprawiał dużo sportu, co sprawiało, że na nadwagę nie mógłby narzekać. Może nawet bliżej mu było przez tą chudość do niedowagi. Daleko mu było do pakerów, wydawał się zbyt wydelikacony. Włosy, które sięgały mu do karku, lekko skręcały mu się na końcach.
Na paru palcach prawej ręki miał parę pierścionków, wśród nich był chyba sygnet, ale Quen i Ansara stali zbyt daleko, by mogli się temu przyjrzeć. Poza tym wyglądał zwyczajnie, odziany w kraciastą czerwono-białą koszulę i szare dżinsy.
- Więc państwo zamawiają pokój 22, na jaki okres czasu?
- A ile za noc mamy płacić? - spytał latarnik, dalej będąc pod pachą półorczycy.
- Za całą dobę 200 kredytów, wliczając w to media, internet i wodę - odparł, zerkając ze zdziwieniem na trzymanie Quena pod pachą. Wtedy Ansara postawiła blondyna na nogi. Quen dostrzegł, że Ansarę trochę zdziwiła cena wynajmu. “Nie tak drogo” - szepnęła.
- Na początek dziesięć nocy. - stwierdził blondyn.
- W sumie 2000 kredytów - potwierdził niebieskowłosy, zapisując coś w księdze srebrzystym długopisem - tego samego rodzaju, co dostawał każdy regularny, co rozpoczął wspinaczkę, w akademii dla regularnych.
Quen zapłacił, korzystając ze swojego ATSa.
- A jeszcze mam pytanie. Gdzie możemy się rozejrzeć za jakąś pracą? Ja jestem latarnikiem, a ona łowczynią. - spytał chłopak.
- Niektórzy powiedzieliby, że w Urzędzie Pracy. Ale może mógłby pan sprecyzować, w czym dokładniej chciałby pan pracować? Bo mój jeden znajomy szukał latarnika do pracy przy hurtowni danych - odparł niebieskowłosy dyndas. Chwilę przyjrzał się łowczyni. - Nie wiem natomiast, co by było dla łowców ciekawego. Sam nie za bardzo się tym interesowałem - przyznał.
- Byłbym zainteresowany pracą w hurtowni. Może mnie pan skontaktować z tym znajomym? - spytał chłopak. - A dla ciebie sistra poszukamy czegoś na mieście.
Młodziak podsunął Quenowi wizytówkę z danymi kontaktowymi do kolegi.
- Chyba trzeba będzie, poszukać gdzie się da - Ansara wzruszyła ramionami.
- Dziękuję. - zwrócił się do mężczyzny, po czym skierował się z powrotem do swojego pokoju. - To już jutro, po wizycie u lekarza poszukamy coś dla ciebie. Dzisiaj napiszę do tego gościa i rozeznam się w ofercie.
- Niech będzie - mruknęła Ansara. - Potrzebuję kupić sobie porządny topór. Przydałoby się, żeby Novemopodobni mi go nie mogli zjeść. Ewentualnie przydałoby się nauczyć tworzyć z shinso. Mniej kłopotu - zastanawiała się na głos. - Tak… Xun, skoro tutaj masz sieć… sprawdzisz mi, jak się tworzy broń z shinso czy coś?
- No nie ma sprawy. Dla ciebie wszystko siostra. - lekko uderzył ją w bok, co miało zastąpić ukłucie pod żebra. - No i płaszcz mam ci kupić.
Ansara niemal nie poczuła tego ciosu.
- Płaszczem nie pogardzę - zgodziła się odnośnie zakupu. - No, dzięki brachu - pacnęła go po głowie łapą, bynajmniej nie po to, żeby go sprać. Miało to być lekkie poszturchanie; z powodu siły Ansary nie było znów takie łagodne.
- Ej, ostrożniej. Z twoją siłą to mi głowę urwiesz. - poskarżył się chłopak. Gdy znaleźli się z powrotem w pokoju, Quen przywołał swoją bazę operacyjną. Jako że nigdy nie lubił pracować nad jedną sprawą naraz, na jednym ekranie wystukał kontakt do pracodawcy, na drugim zaczął szukać informacji o tworzeniu broni z shinso.
Pracodawca niestety nie odpowiadał. Najwyraźniej już spał lub był zajęty. Informacje o tworzeniu broni z shinso znalazły się dość szybko. Quen zapisał je w pamięci latarni, by mieć do nich dostęp w każdej sytuacji i pokazał je Ansarze. Kobieta potrzebowała trochę czasu na przestudiowanie instrukcji i zapewne jeszcze więcej na nauczenie się tego. Chłopak po chwili zastanowienia uznał, że jemu też się przyda taka zdolność. Jednak trochę zmodyfikowana. By mógł tworzyć kusze i deskolotkę.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 09-04-2016, 19:02   #4
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Zafara stał pod drzewem, bardzo interesującym drzewem oczywiście dla kogoś kogo drzewa interesowały i gapił się na swoje odbicie na niespokojnej od uderzających w nią kropel powierzchni kałuży. Nie lubił patrzeć na swoje odbicie, nie lubił kałuż, a już najbardziej psuły mu nastrój małe lecz niezwykle liczne drobinki wody spadające z góry, zwane deszczem. Jego długie czerwone włosy przypominały strąki, przemoczone do suchej nitki ubranie pustynnego nomada ukryte pod równie przemokniętym czarnym płaszczem kleiło się do ciała i ciążyło nieprzyjemnie, nawet jego sierść nasiąkła wodą i jednego tylko nie mógł zrozumieć, mianowicie po co w ogóle to znosi. Mimo dłuższej chwili zastanowienia, podczas której woda nie tylko kapała mu z nosa, ale także udało jej się odnaleźć drogę od czubka jego głowy do nogawki spodni, nie znalazł żadnego powodu dla którego powinien sterczeć pod tym drzewem i moknąć, toteż przestał. Cała woda jaka się na nim zebrała nagle straciła punkt oparcia i runęła na drogę tworząc kolejną kałużę, a duch pustyni od tej chwili dla niej nietykalny podjął wędrówkę w poszukiwaniu jak najbardziej odludnego miejsca na tym piętrze. Odludnego i suchego, zdecydowanie powinno być suche.

Najbliższym takim punktem była stara szopa, ale i ona nawet nie znajdowała się tak blisko, jakby shinsoista sobie tego życzył. Niemniej pokonanie takiej odległości przy determinacji Zafary nie była szczególnym problemem. Szopa spełniała poprawnie swoją funkcję - było w miarę sucho i bezpiecznie (chyba że za zagrożenie weźmie się parę buszujących w kącie szczurów, które uciekły, jak tylko Zafara przestąpił próg pomieszczenia).

Żółtookiemu szczury nie przeszkadzały, niestety sama szopa sugerowała, że teren jest albo raczej był zamieszkany i wciąż ktoś mógł przypadkiem się tu zjawić, na przykład w taki dzień jak dziś szukając ochrony przed deszczem. Zafara nie życzył sobie żadnych przypadkowych gości dlatego postanowił iść dalej w rejony gdzie wszelkie ślady cywilizacji, o ile takowa tam była zostały zupełnie zatarte przez czas. Był wyjątkowo zdeterminowany żeby znaleźć właściwe miejsce na swoją kryjówkę.

Zafara uparł się, by wyjść z szopy. Była to jego decyzja i nie zamierzał jej odwoływać. Opuścił więc lokal. Na następnym celowniku stał piętrowy dom, który szedł do rozbiórki.
Niemniej ten automatycznie został wykreślony - kwestia czasu, jak rozwalanie domostwa zostanie kontynuowane, więc nie zagrzeje tu miejsca na długo - a jeszcze ktoś go stamtąd wygoni.
Co więcej czuł, że ten dom był odwiedzany trochę częściej niż by sobie Zafara tego życzył. Nie chodziło jednak wyłącznie o pracowników budowlanki czy robotników. Z tą aurą było coś dziwnego - tak samo, co w szpitalu, w którym Zafara pracował na czwartym piętrze. Pytanie tylko, czy to pozostawało obojętne na stwory pracujące przy demontażu budowli. Zresztą - teraz nieszczególnie to interesowało. Pewne rzeczy się zmieniły.
Teraz dbał tylko o siebie.
Do okolicy nie posiadał żadnej gwarancji, że jest w ogóle nie zamieszkana. Niemniej jaskinia mogła być ukryta w lesie, toteż tam się udał.
Legion drzew miał tę drobną zaletę, że na głowę Zafara padały większe krople wody, lecz rzadziej i w mniejszym stężeniu. Podmokły teren był podobnym problemem, co przedzieranie się przez kałuże wymieszane z błotem w proporcji 1:2. Po dłuższym czasie desperackich poszukiwań znalazł to, co chciał.
Jaskinię.


Tak, to zdecydowanie było to czego szukał, zupełne odludzie otoczone trudnym do przebycia terenem, ani śladów czyjejkolwiek bytności czy choćby ścieżki. Oto zapraszała go do siebie jego nowa kwatera na piątym piętrze, co prawda standardem z pewnością różniła się znacznie od przytulnego mieszkanka w bloku, ale przynajmniej nie musiał się przejmować sąsiadami którym mogłaby stać się krzywda gdyby coś poszło nie tak. Zajrzał do środka.

Był to miły akcent dnia, odliczając nagłe zaliczenie gleby i walnięcie twarzą w błoto. Dobrze, że był w niematerialnej formie, więc mógł szczególnie lać na to. Tak mu się poszczęściło, że ewentualną, a raczej ewidentną złośliwością Ar Afaza Zafara nie przejął się wcale. Wszędzie dominował kamień, może parę pajączków, a może też kilka latających szczurów. Niemniej nie byli to lokatorzy, którymi miał zamiar się martwić. Zresztą Zafara nie wyczuł, żeby ktoś tutaj łaził czy mieszkał, więc było to całkiem w pytę. Nic tylko się wprowadzać wnosić meble urządzać pokoje i zapraszać gości na parapetówę… a nie wróć, nie było mebli, urządzać niczego nigdy nie lubił, a gości potrzebował jak milionowe miasto epidemii dżumy.

-I jak ci się podoba?- zapytał swojego przymusowego współlokatora.
- Och, raczyłeś sobie wspomnieć o mojej obecności, mój sługo - odpowiedział ze znudzeniem jego najbardziej ulubiony [inaczej] współlokator. - Nie podoba mi się. To nieodpowiednie miejsce dla króla, nawet sług tutaj nie ma… poza tobą. - dopowiedział, jakby mu się przypomniało, że przecież Zafarę nazywał “swoim sługą”.

Słysząc taką odpowiedź długouchy tylko utwierdził się w przekonaniu, że miejsce wybrał idealne, przeszedł się jeszcze sprawdzając czy strop nigdzie nie wygląda jakby miał zacząć przeciekać, przywitał się grzecznie z pająkami i siadł sobie pod ścianą naprzeciwko całkiem pokaźnego stalagmitu.
- A więc uważasz, że robisz mi na złość - Ar Afaz mruknął po chwili błogiego spokoju połączonego z ciszą. Zarechotał, dodając. - Podoba mi się twoja desperacja, by mi dogryźć. Jesteś przynajmniej mniej nudnym sługą.

Zafara jakoś nie miał ochoty po raz kolejny uświadamiać starego piaskowego dziada, że nie jest i nigdy nie będzie żadnym jego sługą, nie miał też ochoty pytać jakim cudem jest mniej nudny niż przedtem, po prostu siedział sobie w milczeniu śledząc nierówności kamienia, słuchając popiskiwania nietoperzy i generalnie miło spędzając czas. Trwało to mniej więcej do zapadnięcia zmierzchu potem Zafara… poszedł spać.

***
Jak zwykle pojawił się na rozległej pokrytej piaszczystymi diunami przestrzeni, jak zwykle żar lał się z nieba na którym nie widniał nawet najmniejszy strzęp obłoku i jak zwykle nie był tu sam.
-Mam cię dosyć i nie odpuszczę dopóki się ciebie nie pozbędę.- oznajmił na wstępie, coby piaskowy dziad nie miał wątpliwości że sprawa jest poważna.
-Odejdź.- zażądał, dając Afazowi ostatnią szansę z której tamten i tak zapewne nie skorzysta.

I Zafara miał rację. Dziad… czy raczej mroczniejsza wersja jego samego, Zafary, jak sam się przyznał na teście na czwartym piętrze, nie tylko nie zamierzała sobie odejść, ale nawet jej głowa obróciła się w kierunku oryginału, reszta ciała nawet się nie poruszyła. Głowa wyszczerzyła ostre zęby, a usta wyszeptały “Nie”. Nie było to jedyne “Nie”, które wypowiedział Ar Afaz. On to słowo powtarzał, a każde stopniowo nabierało mocy, aż przestrzeń zaczęła łupać od jego brzmienia jak membrana w basie. Do tego doszedł szaleńczy śmiech Ar Afaza. Rechot i upiorne szepty zmieszały się ze sobą, a później wygaszały - w tym czasie upiór tylko gapił się zimno w Zafarę. Aż nastała cisza, żeby w mało spodziewanym momencie Ar Afaz przemówił głosem Zafary, jakby go przedrzeźniając:
- Przecież nie chcę, żebyś sobie poszedł. Kto wówczas pójdzie ze mną na górę i poprosi o naprawienie tego złomu? Zresztą… po co mi ten złom, mogę przecież sobie zażyczyć powrotu do dawnej potęgi. Przecież tego chcę, prawda? Chcę tego - odpowiedział za Zafarę jego odbicie.

Upiorne przedstawienie nie zrobiło na duchu pustyni wrażenia, stał jak zwykle spokojny i obojętny, czekając aż uzurpatorowi znudzi się powtarzanie swojej odmowy wciąż i wciąż od nowa. Jeśli Afaz oczekiwał jakiejś reakcji musiał zmienić taktykę i chyba wreszcie to do niego dotarło. Kolejne słowa wprawiły ducha pustyni w konsternację, przez te całe przepychanki z niechcianym lokatorem w swojej głowie jego cel, życzenie przez które znalazł się w wieży i z którym wybierał się do boga zeszło na dalszy plan. Teraz przypomniał je sobie, uporczywe niedające się zignorować pragnienie by odszukać i naprawić porzucony w innym świecie na środku pustyni przedmiot zredukowany do niedającej się rozpoznać poskręcanej miedzianej blachy z wprasowanym w nią popękanym rubinem, pragnienie które wygnało go z domu. Do tego dojmujące poczucie straty, zawieszenia gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. To wszystko wróciło wraz ze słowami uzurpatora.
-Chcę żebyś sobie poszedł. Na górę pójdę sam. Naprawię ten „złom” i odzyskam to co utraciłem, swoje wspomnienia, swoją moc, siebie. -poprawiał drugiego siebie z początku jak zwykle beznamiętnie lecz z każdym kolejnym słowem jego stoicka postawa słabła, a w głosie pojawiało się więcej emocji.- Tego właśnie chcę. Ty jesteś tylko kolejną wydmą na drodze do celu, którą muszę przekroczyć. Wynoś się, nie potrzebuję cię, to mój cel i moja moc. Słyszysz? Moja! Z nikim się nią nie podzielę!- zakończył z pasją, jego żółte oczy błyszczały jak w gorączce, dłoń bezwiednie powędrowała do zatkniętego za pas sztyletu, piasek wokół zaczął się unosić jakby grawitacja przestała działać, nawet bezwładny do tej pory ogon Zafary ożył przesuwając się gwałtownie to w jedną to w drugą stronę. Jeszcze nikomu nie udało się doprowadzić go do podobnego stanu, stanu w którym wystarczy jedno nieostrożne słowo by stracił nad sobą panowanie i pozwolił by gniew przejął kontrolę. Zupełnie tak jak w tamtym śnie od którego wszystko się zaczęło.

Ar Afaz uśmiechnął się jak małe dziecko, które otrzymało koszyk z cukierkami, kinder niespodziankami, petardami i zapałkami. Zarechotał szaleńczo, a w jego łapach zmaterializował się sztylet - identyczny do tego, po który sięgnął oryginał. Zafara dałby sobie obciąć łapy, że nawet grawerowanie i kamienie, którymi był obłożony jelec, były identyczne do tego, który on posiadał.
- Fantastycznie, o to mi chodzi! - kaprawe oczka upiora zmieniły się w ciemne szparki, w których iskrzyło radośnie, a na ustach błądził jowialny uśmieszek. - Ta pasja, taka podobna do tej, przy której bym rozszarpywał twoje ścierwo! To mi się podoba! - zarechotał. - Zatańczmy więc. Co powiedziałbyś… na ostrzejsze nuty, shahahaaaa!? - oponent poderwał się z miejsca, zmieniając się w piaszczystą smugę. Zafara przez chwilę widział piaskowy dym do czasu, gdy w jego boku nie objawiła się rana, z której trysnęły kulki światła. Gdy długouchy się zwrócił w kierunku Ar Afaza, ujrzał, jak ten oblizywał klingę sztyletu z jego energii. - Ehhh, jednak słabe - skrzywił się malowniczo, gdy zakosztował jego “krwi”. - lecz kto wie, lecz kto wie… - zachichotał złowieszczo. - Może coś z ciebie jeszcze będzie, mój sługo. Może ze sługi zaawansujesz… na stańczyka - dodał ze śmieszkiem, przedrzeźniając postawę bojową ducha pustyni.

Zafara spojrzał najpierw na ranę w swoim boku, a potem na sztylet który trzymał w dłoni z niejakim zdziwieniem, nie trwało ono jednak długo, jego lwi nos zmarszczył się, a długie uszy legły płasko na czaszce. Co prawda nie wyglądał przez to ani trochę groźniej, ale Afazowi nie było dane śmiać się z niego. Rozpędzony tuman piachu ruszył na uzurpatora, a były dżin razem z nim. W tej chwili długouchy nie pragnął niczego innego jak tylko zatopić swój sztylet w podbrzuszu sobowtóra i wypatroszyć go. Nie miał pojęcia dlaczego właśnie to chce zrobić i co bardziej niepokojące nie wiedział skąd wie jak się do tego zabrać, zupełnie jakby... jakby... ale to nie miało teraz znaczenia. Teraz chciał rozszarpać Afaza i w przeciwieństwie do niego chciał rozszarpać go żywego, a nie jego ścierwo.

Smuga pyłu i piasku zaszarżowała na intruza, niemniej ten ledwo - lecz jednak - wymsknął się z toru.
- To co, misiu? Może pora na piruecik? - zaszydził i roześmiał się dziko. Najbliższa łapa przeciwnika złapała Zafarę za rękaw i zaczęła robić oryginalnemu czerwonowłosemu istną karuzelę. Ar Afaz w dzikiej ekscytacji zaczął wirować na tyle szybko, że po drodze utworzył huragan z otaczającego ich wszędzie pyłu, kurzu i innych drobin. Gdyby nie to, że walka toczyła się na innej płaszczyźnie i to, że Zafara nie posiadał organów wewnętrznych - kręciłoby mu się porządnie w głowie bądź nawet zemdlałby. Przestrzeń wirowała w barwie piasku, dostrzegł też, że Ar Afaz wraz z nim uniósł się w powietrze - pewnie z kilkaset metrów. - A teraz fruń, ptaszynko! Shahaha~! - po czym cisnął Zafarą tak, że prawdziwy długouchy pikował do ziemi niczym drapieżny ptak. Na szczęście w locie zdołał jakoś wyhamować, zrobić zręczny obrót i wylądować na ziemi - bez większych przeszkód. Zafara szybko ogarnął, że Ar Afaz zmierza w jego kierunku - z lotem błyskawicy. Nie zamierzał czekać bezczynnie, w tej chwili nie był do tego zdolny, uniósł dłoń jakby wzywał jakieś zgromadzenie do powstania z miejsc a w miejscu w które właśnie wbiegał jego sobowtór wystrzeliła w nieb gigantyczna fontanna piasku.

Piaszczysty gejzer wystrzelił w kierunku Ar Afaza, otaczając go wszędzie tumanami pyłu. Pęd, który wytworzył ten pierwszy, rozwiał częściowo chmury piasku, lecz Ar Afaz uderzył w ziemię, w miejsce, gdzie chwilę temu znajdował się prawdziwy Zafara. Czerwonowłosy, rad, że zrobił sprytnie unik, uśmiechnął się chytrze pod nosem, kiedy dostrzegł, że z lewego ramienia wystaje mu rękojeść sztyletu. Ostrze wbiło się głęboko w ramię, a z niego w górę ulatywały kulki światła niczym świetlista krew. Ar Afaz powstawał zaś z krateru, który stworzyła siła uderzenia, kiedy ten zaliczył porządną glebę - poza tym, że prysnęło z niego trochę “światełek”, zdawało się, że nic mu się nie stało. Otrzepał sobie niedbale szatę, jakby tylko wytarzał się w dywanie z kurzu. Widząc gębę Zafary, ryj Ar Afaza promieniował sardonicznym uśmiechem, raczył też pokazać długie, zaostrzone kły, które skojarzyły się Zafarze z uzębieniem Novema.

W normalnych okolicznościach widok ten wstrząsnąłby duchem pustyni. Novem? Ta paskuda w jego biednej głowie? Ale teraz sprawił jedynie, że czerwonowłosy w odpowiedzi pokazał sobowtórowi swoje własne „kły” może i niewielkie ale zapewne równie ostre. Na horyzoncie za jego plecami coraz wyraźniej ciemniała charakterystyczna smuga zwiastująca zbliżającą się szybko burzę piaskową. Zanim nawałnica piasku wywołana jego gniewem pochłonie wszystko Zafara bezceremonialnie wyciągnął wbity w ciało sztylet i wyposażony w dwa ostrza ruszył do ataku przyspieszając swoje ruchy do granic możliwości.

Ar Afaz schował kły, a jego mina stężała, gdy zobaczył, jak zza pleców Zafary burza piaskowa rosła w siłę, a oryginał pędził na niego nie z jednym, a dwoma ostrzami. Wredny dziad chyba się zagalopował z rzucaniem sztyletu na swego oponenta, którego teraz tylko dozbroił. Czy była to kwestia jego lekkomyślności…czy może jakiejś wyrafinowanej taktyki - czas pokaże. Póki co niesiony gniewem Zafara zapikował w kierunku Ar Afaza, który zdał sobie po chwili sprawę, że popełnił głupstwo - zobaczył to! zobaczył - choćby był to ułamek sekundy - zakłopotanie na gębie Ar Afaza, który teraz stał na drodze jego sztyletom. Niemniej znów intruzowi udało się uniknąć sztychu zadawanego przez Zafarę. Niepewność uleciała z wroga równie szybko, jak się pojawiła. Ten gotował się do ataku, gdy nagle burza piaskowa wdzierała się na teren ich walki. Zafara wykorzystał to bez wahania. Ar Afaz próbował znów wymigać się ze starcia, lecz tym razem szczęście mu nie dopisało, bowiem prawdziwy Zafara już go dopadł i wbił sztylety znienawidzonemu gościowi. Jeden sztylet wylądował w brzuchu, a drugi w klatce piersiowej, tam gdzie normalnie powinno znajdować się serce. Na chwilę tego drugiego solidnie spiorunowało.
Czyżby tym razem to Zafara był górą?

Zafarze było wszystko jedno czy jest teraz górą, dołem czy bokiem, zresztą w szalejącym dookoła piaskowym piekle i tak trudno to było określić, jedyne co miało znaczenie to, to że jego sztylet, oba jego sztylety, zatopiły się głęboko w ciele oponenta. Z sadystycznym uśmiechem były dżin naparł na rękojeść broni, która tkwiła w “sercu” Afaza drugim ostrzem poruszając jakby patroszył rybę. Rozpłata go, o tak, a potem pożywi się jego światłem, będzie je spijał wprost z rany, aż sukinsyn zdechnie.

Ar nie zamierzał się tak łatwo poddawać, choć przy determinacji Zafary, by to on się teraz nad nim poznęcać, miał to zadanie dość mocno utrudnione. Łapska Ar Afaza siłowały się desperacko ze sztyletem, którym Zafara wywiercał mu dziurę w “bebechach”. Tym razem jednak to Ar Afaz spadł ze swego tronu, a świetlistych kulek ulatujących z ran intruza przybywało. Po trzykrotnych próbach wyrwania się Zafarze ze sztyletu, Ar Afaz ostatkiem sił spłynął błyskawicznie z pola bitwy, uznając tym razem swoją porażkę.
W eterze unosiło się pełno światełek. Zafara nie przejął się jednak nimi, tylko tym ścierwem, które mu chciało spieprzyć tchórzowsko z pola walki. Wśród obłoków piachu dostrzegł coś ciemnego i oślizgłego, niemniej Zafara teraz nie myślał nad tym, co to może być. Sam również zanurkował i przeszywał to sztyletami raz po raz. Czerwonowłosy górował ponownie nad oponentem, jeszcze bardziej szalejąc ze sztychami. Teraz wbijał już zupełnie na oślep, jak popadało, a świetliste kulki pryskały z ran z większą mocą niż wcześniej. Ar Afaz już stracił panowanie nad sytuacją. Ostatnie kawałki jego ścierwa uderzyły rozpaczliwie w bok Zafary, tam, gdzie długouchy miałby normalnie wątrobę, wbijając się do środka, jednak zdeterminowany pozbyciem się intruza Zafara zadał ostateczny cios maszkarze prosto w łeb, nie przejmując się wcale i tak porównywalnie nikłym obrażeniem.
Ciało przeciwnika rozpadło się na kule ciemności.
Zafara na polu bitwy został tym razem sam.

W pierwszej chwili nawet nie wiedział co właściwie się stało, rozejrzał się a raczej przeskanował otoczenie swoim szóstym zmysłem szukając przeciwnika w którego mógłby ponownie zatopić ostrza, ale nigdzie go nie było. Minęła dobra chwila zanim dotarło do niego że Ar Afaza już niema, że zabił go własnymi rękami. Szalejąca w okół burza piaskowa zaczynała słabnąć, duch pustyni uspokajał się na powrót stając się starym nudnym sobą. Wszędzie dookoła niego unosiły się świetliste, a także gdzieniegdzie ciemne kulki, niczym kurz po bitwie. Długouchy nie był pewien czy jest bardziej przerażony tym co właśnie zrobił czy szczęśliwy że na reszcie odzyskał panowanie nad swoim własnym wewnętrznym światem. Od początku był przygotowany na trudne i długotrwałe zmagania, inaczej nie fatygowałby się szukając dla siebie lokum na kompletnym odludziu, tymczasem było już po wszystkim, choć nie upłynął nawet jeden dzień. Czerwonowłosy nie bardzo mógł uwierzyć że istota tak pewna siebie jak Ar Afaz kiedy przyszło co do czego nie pokazała zbyt wiele ze swojej rzekomej potęgi. Trochę było mu szkoda, że nie dowiedział się z czym i dla czego tak na prawdę miał do czynienia, ale może lepiej było nie wiedzieć?

Złapał w palce unoszącą się przed nim kuleczkę światła, wyglądała apetycznie toteż bez głębszego zastanowienia wsadził ją do ust. Ze zdziwieniem stwierdził że czuje jej smak. Była wyborna! Złapał więc i zjadł następną, a potem jeszcze jedną i jeszcze… zanim się obejrzał latał po spokojnych już teraz wydmach łapiąc świetliste kulki i pochłaniając je niczym draże. Jakoś wcale nie przeszkadzało mu że zjada resztki energii niechcianego lokatora, a także swojej własnej. Pierwszy raz od dłuższego czasu był naprawdę sam i bardzo mu to odpowiadało. Zamierzał cieszyć się tą samotnością jak najdłużej.
 
Agape jest offline  
Stary 15-04-2016, 22:34   #5
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
- Sądzę, że dobrze się w ewentualnej walce uzupełnimy. Schodząc na bardziej filozoficzne tematy… Co was do Wieży zagnało? Nie czujcie się zobowiązani odpowiadać. Wiem, że to może być bardzo osobista sprawa…
- Sprawy rodzinne - odpowiedział krótko i zwięźle Dan. - Być może w późniejszym czasie powiem wam coś o tym więcej.
Dziecko przysłuchiwało się rozmowie, popijając herbatkę owocową i bąknęła:
- Mm, ja też sprawy rodzinne - zawstydziło się i krępowało się o tym powiedzieć. Powróciła do picia napoju. - Ja też może kiedyś opowiem w swoim czasie - uśmiechnęło się do dwójki nowych towarzyszy.
W międzyczasie w pomieszczeniu kręciło się trochę istot, czy to na obiad czy na śniadanie czy kolacjośniadane. Dan wyczuł ewidentny zapach krwi przy daniu jednego stwora - przypominał mu oni, nawet miał taki jebitny młot przy sobie. Loli skrzywiła się, jak wyczuła metaliczną woń. W kącie jakiś robot pił naftę, a do kontuaru raźnym krokiem z wejścia podszedł… koleś, który wyglądał jak skrzyżowanie motocyklisty i kostuchy.
Pomijając to, że nie miał prawej ręki, bo rękaw łopotał u niego jak czarne skrzydełko, był całkiem sprawny fizycznie i promieniował energią.
- Yo yo yo, karczmarz, podaj co mocnego - zawołał raźnie do gościa z fajczącym się łbem [który jakoś nie zmieniał się w popiół] jak do jakiegoś znajomka. Po tamtym wcale nie było zaś widać, żeby przybysz był jego koleżką, ale też nie było widać, żeby ifryt się tym jakoś przejął. Lola gapiła się przez moment na “motocyklistę”, który nawet nie raczył zdjąć maski. Dan wyczaił, że dziewczynka zaczyna się denerwować jak przy opancerzonej kobiecie, lecz jeszcze z dodatkiem zażenowania, acz ta starała się zbytnio nie przejmować się dziwakiem i jego głośnym zachowaniem.
Z drugiej zaś strony Dan i Yin mieli dziwne wrażenie, że ktoś ich obserwuje z jednego ze stolików… mimo, że ten stolik był zupełnie pusty.

Yeon uśmiechnął się w stronę pustego stolika, rozkazał jednej z zielonych latarni przejść w tryb działania i przeskanował stolik, szczerząc zęby.
- Oho, widzę, że wiele ciekawych indywiduów przyjdzie nam spotkać na tym piętrze - powiedział wesoło Dan przyglądając się otoczeniu, tylko na sekundę zatrzymując wzrok na niewidzialnym obserwatorze. W chwili gdy Yeon przywołał swoją latarnię, on wstał od stolika. - Zaraz przyjdę, zamówię sobie drugą szklaneczkę.
Podniósł pustą szklankę i niespiesznie zaczął oddalać się w stronę baru i motocyklisty, kątem oka przyglądając się któż to skrywa się pod powłoką niewidzialności.
Ktokolwiek to był, zaczął sobie odchodzić niezauważony przez resztę. Ominął latarnie Yina, które przekazały mu informacje, że gość użył niewidzialności. I że wyglądał na człowieka - ciekawe, czy był zwiadowcą. Jeśli tak, chyba miał tym razem pecha, że został przyuważony przez dwójkę stworzeń. Chyba nie lubił zbytnio towarzystwa, może mu się nie spodobała inwigilacja, w każdym razie to coś opuściło pomieszczenie. W każdym razie gość był bardzo szybki, zwłaszcza, gdy chodziło o zwianie z pomieszczenia.
Danowi jednak coś dalej tutaj wadziło, znów ktoś go obserwował, ale nie potrafił określić, z którego dokładniej to kierunku. Wiedział, czy czuł się, jakby miał do niego przyjść nielubiany, dawno niewidziany krewny.
- To samo co poprzednio - powiedział do Ifryta, odkładając pustą szklaneczkę na ladę. Niepokoiło go owe nieprzyjemne przeczucie, że jest obserwowany, jednak w żadnym razie nie chciał dać tego po sobie poznać. Przez chwilę zastanawiał się, jak właściwie powinien zareagować by przyłapać natręta, aż w końcu jego spojrzenie padło na stojącego obok faceta w masce. Uśmiechnął się przebiegle.
- Yo! - zwrócił się do niego swobodnie. Zaraz potem nieco ściszył głos. - Z tamtego stolika usłyszałem, że chciałbyś się napić czegoś mocnego. Co powiesz na pewien układ? Ja zapłacę za twój napój, w zamian za spełnienie mojej małej prośby, która z pewnością nie powinna być dla ciebie problemem. Co ty na to?
Jegomość dostał butlę piwa, którą otworzył sobie zębami, lekko uchylając maskę, która odsłoniła jasną szczecinę na szczęce.
- Weź nie pierdol i nie baw się w zagadki, tylko powiedz konkretnie, czego chcesz - odparł Danowi skórzasty, wzruszając ramieniem i pijąc trunek z gwinta.
- Ktoś mnie obserwuje - białowłosy wyjaśnił krótko. - Nie wiem kto i skąd dokładnie, ale nie chcę go spłoszyć. Jeżeli obczaisz dla mnie tego gościa, to postawię ci drugą butelkę. Jasne?
- A czy ja ci wyglądam na jebanego detektywa, żeby ci łapać… jak tym było… stalkerów? - odparł koleś. - A co do piwa… - tutaj się zastanawiał. - możesz mi postawić. Ale jak mam ci pomóc, to postaraj się o coś lepszego.

Yin w tym czasie obserwował, co się działo i nie wtrącał się w nic. Co najwyżej przywołał drugą latarnię i oddelegował ją do “pilnowania” Dana. Latarnia… zarejestrowała lekkie zaburzenie czasu przy Danie i dziwnym gościu. Tak jakby z ogólnego czasu wycięto kilkanaście sekund.

To co się stało, trwało zaledwie kilkanaście sekund… a raczej stało się za szybko i zbyt niespodziewanie. [Gość] Zaczął się baczniej rozglądać. Potem wykończył piwo, wstał z miejsca. W jego dłoni zmaterializował się karabin i wycelował nim w sufit. - Wykurwiaj stamtąd, bo inaczej twoja stara pomyli cię z cedzakiem! Liczę do dziesięciu i wyłazisz! - w międzyczasie zrobiło się nerwowo-dziwnie. Większość klienteli popatrzyła na niego jak na wariata, debila albo wariata. Ifryt schował się na zapleczu. Lola wyrażnie się przestraszyła, przerwała dopijanie herbaty, chowając się pod stół. - Raz, dwa, dziesięć! - kątem oka Dan zauważył, że dziecko wyczarowało sobie kopułę z shinso, pod którą się schowało. Słyszał kiedyś o tej technice - nazywała się bodaj Last Resort. Najwyraźniej dziecko chciało być bezpieczne za wszelką cenę - jeśli burda nie potrwa długo, na pewno nic się jej nie powinno stać.
Seria pocisków z shinso przeszywała sufit. Klientela rozbiegła się - jedna jej część w panice, druga się chroniła… Wszystko trwało to kilka sekund - z sufitu zrobił się drewniany ser szwajcarski.
- Kurwa, chuj uciekł. A był tam! - zawołał zamaskowany. - Spokojnie, ja ze służb jestem! - wyciągnął jakąś oznakę, cholera wie z jakiej agencji. Chuj bardziej kogo to interesowało, zwłaszcza, wparadowały służby i szybko wyprowadziły zapaleńca z lokalu. Kopuła z shinso dziewczynki szybko zniknęła, acz Lola jeszcze wyraźnie drżała ze strachu, nie wychodząc spod stolika. W jej kubku z herbatą pływało pełno pyłu i kawałków niegdysiejszego sufitu. - Weźcie sprawdźcie ten lokal, jakiś chuj tam siedzi i nas wszystkich pozabija! - zamaskowany darł mordę, nikt chyba specjalnie go nie słuchał.
Ifryt obserwował, czy ktoś jeszcze będzie chciał drzeć mordę albo strzelać do nieistniejących gości. Wyglądało na to, że tylko oni dwaj - Dan i zamaskowany - mieli takie wrażenie, reszta najwyraźniej niczego takiego nie poczuła. Jeszcze w dodatku większość, co siedziała w pomieszczeniu, gapiła się w kierunku Dana.
Szczęśliwie nikomu nic się nie stało - tylko sufit był w opłakanym stanie.
Byleby ten problem nie spadł na czyjeś barki, musieli mieć jakieś ubezpieczenie w tym lokalu.
Lola wyszła spod stolika dopiero po paru minutach, jak się otrząsnęła. Spojrzała na sufit, a zaraz po tym na Dana.
- Co to miało być? - spytała wyraźnie przestraszona białowłosego szermierza.
- Sam chciałbym wiedzieć - powiedział niemalże zdruzgotany działaniami zamaskowanego Dan. Przez całą tą scenę jak wryty wpatrywał się w ciągle powiększające się zniszczenia na suficie, z jednej strony załamany gwałtowną reakcją motocyklisty, a z drugie niezwykle zaciekawiony tym, co z tego wszystkiego wyniknie. Jednak w chwili kiedy wszystko się skończyło - podglądacz umknął, szalony mężczyzna został wyprowadzony, a uwaga całego otoczenia skupiła się na Danie, ten poczuł, że został postawiony w niezręcznej sytuacji. Ale tylko przez chwilę.
Roześmiał się głośno i uniósł ręce do góry zamierając w teatralnej pozie.
- Nie mam nic wspólnego z tym szaleńcem! Rozmawiamy, aż tu nagle, ni z tego ni z owego ubzdurał sobie, że coś go obserwuje. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, ten nagle odwrócił się i zaczął strzelać w swojego niewidzialnego, wyimaginowanego prześladowcę - tłumaczył się, teraz jakby bardziej rozbawiony niż zakłopotany. Zaraz spojrzenie jego padło na barmana. - To w sumie jednak zamiast szklaneczki, możesz dać całą butelkę tej Whiskey.
Barman podał butelkę whiskey, pokręcając później głową i mrucząc do siebie pod nosem. - Wariaci, wszędzie pełno wariatów. Tylko sprzątać po nich nie ma kto - burknął. Cała przestrzeń zaczęła powoli sama się czyścić z okruchów i pyłu z sufitu - czy też one same zaczęły powracać na swoje miejsce.
- Po co do niego poszedłeś? - zdziwiła się Lola, pytając o to Dana. Ona sama wciąż jeszcze była wstrząśnięta tym, co tu się przydarzyło.
- Zdawało mi się, że spotkałem go kiedyś na jednym z niższych pięter. Chciałem się upewnić czy to był naprawdę on, a kiedy okazało się, że jednak nie, to ten zaczął tą swoją dziwną gadkę, że czuje się obserwowany - wyjaśnił, równocześnie chowając butelkę do kieszeni ATS’a.
- Ym… Bo wiesz, podszedłeś tylko do niego, a on zaraz po tym zaczął strzelać - wyjaśniła mu Lola, jakby rozmowa Dana i tego wariata trwała znacznie krócej niż rzeczywiście tak wyszło.

- Ale się popieprzyło… - westchnął latarnik, oddelegowując urządzenia do świata niewidzialności. Delikatnie dotknął ramienia Loli. - Nie wiem, co zrobił Dan, z pewnością jednak widzieliśmy, że nie płacił mu niczym. Więc facet sam musiał wpaść na ten genialny pomysł, jakim było zrobienie rabanu w karczmie - tłumaczył spokojnie, zastanawiając się, co ten Dan powiedział. Musiało to być równie genialne, jak zachowanie motocyklisty. - A ten, co nas obserwował był człowiekopodobny, ale nie wiem dokładnie. Skan nie był zbyt wyraźny. Dla mnie możemy chwilowo nie przejmować się tematem, dokończyć napoje. Potem idę rozejrzeć się po mieście. Chcecie mi towarzyszyć? - zapytał, przywołując ATS i spoglądając na godzinę.
- Zdaje mi się, że moje podejście do niego po prostu przelało czarę goryczy. Aż się dziwie, że nie zaczął najpierw strzelać do mnie - powiedział Dan, zdaje się, z powagą. - Nie myślisz chyba, że namówiłem go by od tak, rozwalił sufit. - Spojrzał na dziewczynkę, uśmiechając się przepraszająco.
- Um, nie nie, skąd - zaprzeczyło dziecko. - Umm, mogłabym nową herbatę dostać? - spojrzało prosząco na Dana. - Bo nasypało się do niej sporo pyłu z sufitu...
Wyraz twarzy białowłosego rozpogodził się, chociaż ciężko było zauważyć, co w istocie uległo zmianie.
- Jasne - powiedział wesoło i zwrócił się do barmana. - Jeszcze jedną herbatkę dla tej pani.
Barman przyrządził herbatkę dziewczynce i niespodziewanie zagadał do Dana:
- Co to był za typek? Mówiłeś, że był to twój znajomy?
- Ym, Yin, to jeszcze dopiję herbatkę, pójdę do łazienki i udamy się razem na miasto... Dobrze? - spytało, spoglądając na latarnika i łowcę, chcąc sprawdzić, czy obaj zgadzają się na ten pomysł. - Dziękuję - rzuciła do barmana. Szklankę z herbatą wzięła do rączek i zaczęła powoli upijać napar.
- Tak mi się tylko zdawało. Nieszczęsna pomyłka. Na jednym z testów spotkałem typa, który ubierał się tak samo, więc sądziłem, że to on - odpowiedział barmanowi Dan.
- W Wieży można spotkać pełno typków, co wyglądają podobnie do siebie albo wyglądają tak samo, w końcu krzyżuje się tutaj mnóstwo światów, jak nie wszystkie. Jak ktoś ma szczęście albo pecha, to może nawet natrafić na samego siebie z innej rzeczywistości - opowiadał barman. - Spotkałem kiedyś gostka, co spotkał samego siebie jako staruszka na jednym z dolnych pięter. A co do podobnych gości, to zdaje mi się, że widziałem niedawno typka podobnego do ciebie, nawet katany pewnie mielibyście takie same - orzekł to Danowi. - Masz brata?
-W istocie mam - powiedział białowłosy. Po wyrazie jego twarzy można było stwierdzić, że jest mocno zaskoczony tym, co powiedział barman. - Ale czy to mógł być naprawdę on? Jak wyglądał? Przedstawił się?
- Nie przedstawiał się - odparł barman. - Był trochę wyższy od ciebie, miał ciemne włosy i podobne ciuchy, tylko czarne.
- Nie miał też przypadkiem opaski na prawym oku?
Barman zastanowił się chwilę.
- Tak, wydaje mi się, że miał opaskę na oku.
- Czyli to rzeczywiście on… - białowłosy zasępił się na moment, jakby rozważając coś w myślach. Zaraz jednak oprzytomniał. - Dziękuję za informację. Szukałem go od bardzo dawna. Pamiętasz może ile dni temu był tu ostatnio?
- A nawet nie tak dawno, będzie z pięć dni?
- Ah tak… Jeszcze raz, najmocniej dziękuję - powiedział Dan, a następnie znowu wrócił do towarzyszy, wcześniej jeszcze żegnając się z barmanem lekkim ukłonem.

- Ja muszę poszukać najpierw jakiegoś zakwaterowania, a później swojego brata - zwrócił się do Yina i Loli. - Lepiej będzie jak pójdę sam, wątpię by wam się chciało gonić ze mną po różnych mieszkaniach, domach. Bywam wybredny, więc to z pewnością nie będzie szybka sprawa. Może spotkamy się tu jutro, albo i pojutrze, o tej samej porze, kiedy zdążymy już nieco zapoznać się z tym piętrem i zdobędziemy informację na temat najbliższego testu?

- Spotkajmy się jutro wieczorem, ja postawię kolację - kiwnął głową Yeon-in. - Powodzenia w poszukiwaniu mieszkania, a jakbyś potrzebował się z nami skontaktować, to… momencik.

Yin zapytał barmana o numer do lokalu i podał go Danowi.

- Jakby co to zadzwoń, to się spotkamy wcześniej. Idziemy, Lolu? - spytał dziewczynki, nie chcąc wchodzić w sprawy Dana, dopóki ten nie będzie czuł się na tyle swobodnie, by wspólnie się nimi zająć.
Dziewczynka zgodziła się podążyć za Yinem.
- Idziemy.
- Będziemy w kontakcie - powiedział białowłosy kłaniając się lekko. Następnie pospiesznie wyszedł z lokalu. Najwyraźniej sprawy, które miał do załatwienia, były dla niego naglące. W pierwszej kolejności musiał zakupić jakiś przewodnik po piętrze, by znaleźć dzielnice w której mógłby wynająć dla siebie odpowiednio wygodny i obszerny domek lub przynajmniej apartament z ładnym widokiem.
- Uważajcie za siebie, żeby nie natrafić na kolejnych wariatów jak przed chwilą - przestrzegł na odchodnym barman, który powrócił do pracy za ladą.
- Ech, dużo się podziało. Cała moja energia poszła na barierę - westchnęła po drodze Lola, gdy razem z Yinem wchodziła po schodach parę pięter. - To wszystko było dziwne - stwierdziła po chwili.

- Do usłyszenia, Dan - rzucił na odchodne latarnik i ruszył za Lolą.

- Było to dziwne, masz rację. Zdaje się także, że Dan też trochę w tym maczał palce, ale zdaje mi się, że faktycznie tego nie zainicjował. Ktoś nas obserwował, to pewne. Będę dbał o twoje bezpieczeństwo - obiecał Yin, nie wiedząc czemu poczuł sympatię do tej dziwnej dziewczynki. Jednak nie potrafił pozbyć się ciepłego uczucia, kiedy na nią patrzył. - Chcesz się gdzieś konkretnie przejść czy po prostu posnujemy się chwilę po mieście?
- Ummm, przeszłabym się po mieście - zgodziła się na późniejszy spacer. Uśmiechnęła się radośnie, kiedy Yin zadeklarował, że zapewni jej bezpieczeństwo. Widać, że dziewczynka zdecydowanie potrzebowała działać w drużynie, patrząc na jej zdolności i mizernie zbudowane ciałko. - Ktoś nas obserwował z tego stolika, który przeskanowałeś?

- Tak. Nie sądzę, żeby było to coś, czym musimy się obecnie przejmować. A przynajmniej nie poważnie przejmować. Będę uważny - Yeon-in starał się być przez całe życie uważny i wykrywać zagrożenie, nim te mu… zagrozi - i jakby co, wykorzystam moje latarenki do działania. A co do tego kogoś, to była to istota z pewnością podobna do człowieka, jednak dobrze korzystająca z niewidzialności, więc niewiele się dowiedziałem ze skanu. Nie wyczułaś może przepływu shinsu z tamtej strony?
- Z której?

- Od strony tego stolika, który przeskanowałem. Bo to, że od Dana i tego dziwaka coś się podziało, to także zauważyłem.
- Ummm, tak, to coś uciekło bardzo szybko z pomieszczenia. Chyba nie spodobało mu się to, że go zauważyliśmy i zdemaskowaliśmy - uśmiechnęło się dziecko. - Najpewniej użyło shinso do ukrycia swojej obecności. Obstawiam niewidzialność, ale nie maskowanie shinso… hmmm… na tej podstawie trudno byłoby w stu procentach trafnie podać klasę, ale obstawię, że to był zwiadowca - oceniła Lola po krótkiej refleksji.

- Za mną nikt, jak się zdaje, nie wędruje. Nikt cię nie śledzi? Albo nie ma ku temu powodów? Nie zaszłaś komuś za skórę? - dopytywał, aż zorientował się, że mógł małą przestraszyć. Wtedy dodał: - Chociaż to raczej mało prawdopodobne, prawda?

Lola z lekkim przestrachem zerknęła za siebie, potem dyskretnie spojrzała na otoczenie.
- Umm, nikt nie powinien za nami iść, mm - pomruczała, po chwili ponowiła sprawdzenie przestrzeni shinso. - nikt za nami nie szedł, a przynajmniej nie po to, by iść za nami.
Na pytanie, czy komuś zaszła za skórę:
- E, ale po co miałabym zachodzić komuś za skórę? - posmutniała. - Jestem za słaba, żeby chcieć się komuś narazić albo z kimś się konfrontować. Nie szukam sobie tutaj wrogów. Już wystarczająco wielu chce się dostać na szczyt Wieży i już z wieloma muszę rywalizować - spuściła główkę.

Yin w milczeniu skinął głową. Miał zamiar obejść miasto wraz z Lolą, notując w pamięci różnorakie sklepy, istotne miejsca. Chciał też zaciągnąć języka w sprawie terminu testu i jego przebiegu.

Udało im się dowiedzieć, gdzie odbywa się ten test i tym razem miejsce tego egzaminu na kolejne piętro było nietypowe - choć w Wieży to wszystko mogło wydawać się nietypowe, a tak naprawdę było jedną z wielu norm możliwych nie tylko do zwyczajnego zaistnienia, ale też nawet zrozumienia. Niemniej z tym drugim bywało częściej gorzej w praktyce niż w teorii.
Na tym piętrze bowiem zanim się do egzaminu podeszło… trzeba było znaleźć egzaminatora. Co do tożsamości rankera było jasne; jako że rasa rankera nie występowała w świecie Yina, a może przynajmniej niezbyt powszechnie, a tak się składało, że Lola wiedziała, o co może chodzić, wytłumaczyła na szybko Yinowi, że ranker jest satyrem. Dolną część ciała stanowiła część kozła, górna człowieka, a ponadto stworzenie to posiadało rogi kozła. Wiedzieli już więc, jak wygląda. Dowiedzieli się też, jak się nazywa - Pan. Gorzej było, że część poprzedzająca egzamin polegała na swoistej zabawie w chowanego i pierwszym zadaniem trzeba było tego Pana znaleźć, a dopiero potem można było podejść do testu przygotowanego przez niego. I na tej pierwszej części - przedtestowej - sporo regularnych odpadało, nie posiadając na tyle determinacji, by go znaleźć. Jedyną wskazówką było to, że ranker lubił pszczoły i hodował je - nic ponadto. Nic więcej nie mogli się o nim dowiedzieć, jako sam Pan rzadko opuszczał swój las, o którego lokalizacji Yin i Lola też się dowiedzieli. Dwójka regularnych próbowała się czegoś więcej dowiedzieć, niemniej albo rozmówcy sami nie wiedzieli, co można byłoby podpowiedzieć jeszcze mężczyźnie i dziewczynce albo (jak się wydawało Yinowi i Loli), że nie wszyscy zamierzali im pomagać za darmo lub nie zamierzali im ułatwiać zadania. W wielu przypadkach jednak nikt z rozmówców nie podołał zadaniu na tyle, by stawić się przed Panem. Możliwe, że niektórzy z zapytanych mogli być regularnymi i mieli zamiar podjąć się kolejnej próby w swoim czasie, niemniej tutaj towarzysze mogli się zdać jedynie na swoje przypuszczenia. Wyglądało jednak na to, że tej swoistej rozgrzewki można było próbować, ile się chciało - w końcu nie była to ta właściwa część testu. Odnośnie testu - tu już niczego konkretnego się nie dowiedzieli, można było powiedzieć nawet, że niczego się nie dowiedzieli. Przeważnie ci, którzy zdali ten test, poszli wyżej i nie zamierzali się dzielić nią z innymi rywalami. Zresztą ci nie mieli po co wracać na dół, skoro pięli się w górę.

Lola po drodze kupiła sobie paczkę ciasteczek i podzieliła się nimi z Yinem. W międzyczasie rozkminiała, jakby można było znaleźć Pana. Uznała, że gdyby się dowiedzieli, jak często Pan wychodzi z lasu lub kiedy mógłby wyjść, mogliby go po prostu zaczepić. Ale było to raczej marzenie ściętej głowy… choć było dość ciekawe. Prędzej jednak trzeba było znaleźć, co mogło dotyczyć pszczół, skoro były tak istotne w tym zadaniu. Inną sprawą było też, czemu wszyscy jakimś trafem wiedzą o tym, choć rzadko tego całego Pana widują.
W obecnej chwili siedzieli na ławce w parku. Yin nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego w miasteczku, może poza tym, że było zadbane i posiadało to, co potrzebowali mieszkańcy. Regularni też mogli znaleźć ośrodki szkoleniowe, choć nie przypominały one akademii dla regularnych i były płatne. Można było się tam jednak doszkolić bądź nauczyć czegoś od rankerów prowadzących takie placówki. Nie były to jednak małe pieniądze, kwoty przeważnie były czterocyfrowe i nie w zakresie tych najniższych, i tyczyło się to konkretnego kursu. Poza tym można było znaleźć areny, biblioteki, warsztaty i inne placówki o wyspecjalizowanych przeznaczeniach. Do kilku z nich dostęp mieli wyłącznie rankerzy.
Lola była zmęczona ciągłym chodzeniem po mieście i dowiadywaniem się wszystkiego, jak leciało, więc prosiła Yina o możliwość odpoczynku lub o powrót do schroniska, żeby mogła się przespać.

Yin był zadowolony ze zdobytych informacji (i z ciastek). Wydawać się mogło, że sprawdzian przed przystąpieniem do testu jest idealnie dopasowany do latarnika specjalizującego się w zdobywaniu informacji.

- Lolu, możemy w sumie udać się do pokoju i odpocząć. Potem wybiorę się jeszcze na spacer w okolice lasu, by przyjrzeć się naszemu zadaniu. - “I sprawdzić, czego uda mi się na obrzeżach dowiedzieć z pomocą latarnii”, dodał w myślach. - Jutro rozejrzałbym się za pracą i przyjrzał ośrodkom szkoleniowym. Nie zaszkodzi zdobyć nieco doświadczenia przed przystąpieniem do testu.

- Emmm, mogłabym z tobą wybrać się do tego lasu i do tych ośrodków? - zapytała z lekkim wahaniem Lola.

- To jeżeli masz jeszcze siłę, to możemy wybrać się tam w pierwszej kolejności. Co ty na to?

- Możemy tam wybrać się później.

- W porządku - westchnął Yin. - Chodźmy.

Ruszyli w stronę Jastrzębiej Górki.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 16-04-2016, 09:25   #6
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Rozmowa poza czasem

Dan machnął ręką delikatnie, wciąż starając się sprawiać wrażenie prowadzenia swobodnej rozmowy.
- Nie chce żebyś go łapał. Tylko przyuważ gdzie się czai, jak wygląda, czy coś kombinuje. Musi być gdzieś tutaj. Jak go znajdziesz, to wskaż mi go jakimś subtelnym gestem - powiedział. - Co powiesz na buteleczkę Jack’a Daniels’a?
Koleś zastanowił się, patrząc się na Dana, jakby ten chciał próbować go robić w chuja.
- Jako zaliczkę kupujesz mi dwie.
Białowłosy już miał zamiar odpowiedzieć zamaskowanemu kolesiowi coś nieprzyjemnego, jednak w porę ugryzł się w język.
- Trochę wygórowana cena, jak na tak proste zadanie, nie sądzisz - zapytał, po czym jakby zmienił ton i ciągnął dalej. - Zlituj się, chyba nie chcesz naciągać kolegi w potrzebie.
- Nie jesteśmy kolesiami, ciołku - burknął. Niemniej Dan zauważył w jego głosie jakieś wahanie. Zamaskowany rozglądał się dookoła. - Kurwa, też masz takie wrażenie bycia obserwowanym?
- Ta. Gdybym nie miał, to nie prosiłbym cię teraz o pomoc… To co powiesz? Jedna butelka Whiskey załatwi sprawę? Po wszystkim, o ile wszystko dobrze pójdzie, to postawię drugą i wspólnie ją wypijamy. Co ty na to?
- Dobra. Ale jak zrobisz mnie w chuja, to rozpierdolę ci łeb - zgodził się gość.

Głos w głowie Dana


Pożegnawszy się z nowo poznanymi towarzyszami, Dan pospiesznie opuścił lokal i ruszył na poszukiwanie noclegu. Z zamyśloną miną szedł przez miasteczko, nie zwracając uwagi na otoczenie. Całą uwagę podzielił między poszukiwanie jakiegoś kiosku, gdzie mógłby zakupić przewodnik po piętrze, oraz na rozmyślania. Mimo, że nie chciał tego okazać przy Loli i Yinie, to cała sytuacja mocno nim wstrząsnęła. Najpierw niewidzialny obserwator, później strzelanina, a na końcu informacja o jego bracie. Wiele rzeczy naraz. Nie był pewny, czy powinien się cieszyć z informacji o pobycie jego brata na tym piętrze, czy wręcz przeciwnie. Wiedział, że w końcu musi dojść do spotkania, jednak wcale nie był taki pewny, czy pójdzie ono po jego myśli.
Jego rozważania przerwało nagłe spostrzeżenie bezwładnie miotanej przez wiatr ulotki, która to trafiła wprost pod jego nogi. W normalnych chwilach białowłosy z pewnością nie zwróciłby na to nawet uwagi, jednak jakieś dziwne roztargnienie sprawiło, że zainteresował się reklamą. Czytając jej treść, Dan mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. To było właśnie to, czego szukał.
- “Willa Fiony”, hmm - mruknął pod nosem, a następnie ruszył w stronę najbliższego przystanku. Ten zbieg okoliczności jakby poprawił częściowo jego nastrój. Nadal zastanawiał się nad skomplikowaną sytuacją, w której się znalazł, jednak teraz jakby mniej przejmował się tym wszystkim.
Gdy dotarł do przystanku, czekała już tam niemała kolejka, toteż i on musiał wykazać się odrobiną cierpliwości. W jednej chwili jakby sobie o czymś przypomniał.
”Powiedz mi… Też wyczułeś coś dziwnego, w chwili gdy gadałem z tamtym poje*em w masce?”
Nic nadzwyczajnego, jeśli nie liczyć obecności tego pojeba”, Dan usłyszał w swojej głowie głos pełen obojętności.
Ho, ho, czyżbyś ktoś był dzisiaj nie w sosie? A może wstałeś lewą nogą?”, białowłosy uśmiechnął się.”Powinieneś być bardziej zadowolony, biorąc pod uwagę, że mój brat jest na tym piętrze.
Będę bardziej zadowolony, jak obydwaj skoczycie sobie do gardeł”, orzekł nieco bardziej cynicznie głos w jego głowie.
Cierpliwości, na wszystko przyjdzie pora. Swoją drogą, jak myślisz, ten który mnie obserwował, to mógł być Fan? Takie tchórzowskie zachowanie wydaje mi się pasować do niego.
Wszyscy jesteście siebie tyle samo warci”, prychnął rozmówca. “ nie ma wiec żadnego znaczenia, czy to był on czy kto inny z was. Ty tez niespecjalnie grzeszysz bohaterstwem, co w swoim czasie wyszło na jaw.”, dodał.
Dan cicho zachichotał, wchodząc w końcu do pomieszczenia, które miało go przenieść w okolicę Willi Fiony. Wykorzystał zakupiony chwilę wcześniej bilet i czekał, aż zostanie przeniesiony.
Tchórzostwo i bohaterstwo to nie przeciwieństwa tej samej cechy.
To była kpina. Coś, co idealnie pasuje do waszej czwórki.
Skąd w tobie tyle złości?, Dan roześmiał się. “Albo wiesz co, lepiej nie odpowiadaj. O zobacz, jesteśmy na miejscu.
Białowłosy wyszedł z budki, a następnie skierował się w stronę willi. Droga nie była długa. Już z przystanku można było dostrzec piękny budynek, który zachwycał swym rozmachem. “Z okien na najwyższym piętrze musi być niezgorszy widok”, stwierdził w myślach, tym razem nie zwracając się konkretnie do niewidzialnego rozmówcy.
Gdy dotarł na miejsce, szybko został przywitany i zaproszony do środka przez uroczą gospodynię o falowanych włosach, która jakby idealnie wpasowywała się w klimat tego miejsca. Wnętrze urządzone w stylu najwyraźniej charakterystycznym dla całego piętra również zrobiło dobre wrażenie na białowłosym. Światło późnego popołudnia wpadające przez okna mieniło się w jasnej boazerii i meblach.
- Całkiem tu ładnie - powiedział, po czym poprosił o pokój na najwyższym, czwartym piętrze. Nie miał żadnych złudzeń, że apartament okaże się tani, jednak jakoś się tym nie przejmował. Wygodne i dostojne życie warte jest w końcu każdej ceny.
Niestety nie miał jeszcze czasu, by po napawać się swoim pokojem. Dopiero co dostał się na to piętro, a na jego głowę już spadło wiele rzeczy, którymi musiał się niezwłocznie zająć. Po uiszczeniu opłaty za pokój na najbliższy tydzień, białowłosy miał zamiar od razu wyjść na ulicę i rozpytać się wśród mieszkańców piętra, gdzie służby zabierają osoby stanowiące zagrożenie dla otoczenia. Nie miał wątpliwości, że koleś w mace prędzej czy później upomniałby się o swoją zapłatę, toteż Dan zapobiegawczo wolał jako pierwszy go odnaleźć. Równocześnie przyszła mu do głowy myśl, że praca w takich służbach porządkowych, mogłaby przynieść mu wiele korzyści, nie tylko materialnych.

 
Hazard jest offline  
Stary 20-04-2016, 13:46   #7
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Yin
O czym szumi las, czyli szukamy rankera


I żeby się u mnie na strychu zalęgły choć raz prostytutki - tak oto orzekło z łóżek, które znajdowało się w pokoju Yina i Loli. Żeby nie być mało dokładnym - to było to, na którym spał Yin. Łóżko wodne dziewczynki było wolne od bezeceństw tego kolorowego, okrutnego gniazda światów. Ktokolwiek tworzył ten napis, możliwe, że z takim życzeniem udał się do Boga Wieży. Lub ta bezecna myśl sama przelała się na łóżko na pomocą markera.

Szczęśliwie dwójka regularnych nie zamierzała sprawdzać wątpliwej twórczości niektórych bywalców Jastrzębiej Górki, a przynajmniej jeden z nich.

Ze wszystkim się zgodzę, tylko nie z tym, żeby się u mnie na strychu zalęgły krasnoludki. Taki Ingwar będzie mi buszował i podkradał piwo z lodówki i nie spuszczał wody w kiblu. - oczy Yina mimochodem zarejestrowały odpowiedź dopisaną obok frazy z prostytutkami. Dobrze, że tego łóżka nie dostała mała dziewczynka, która zdrzemnęła się na grzecznym, poczciwym posłaniu.

Po solidnym odpoczynku i nabraniu sił Yin zabrał się z Lolą do lasu, w którym mieli rozegrać test. Po drodze kupili kilka biletów do magicznych budek teleportacyjnych, które przetransferowały ich do odpowiedniego punktu. Na końcu czekał ich krótki spacer oraz piękna okolica.


Wielka rzeka oddzielała parę regularnych od lądu z ogromnymi połaciami lasu, w których podobno należało szukać owego Pana. To co mogło zdziwić Yina - bądź też nie - to to, że las wyglądał bardzo zwyczajnie jak na własność tajemniczego rankera. Nic im nie stało również na przeszkodzie, aby do tego lasu się wybrać.


Quen Xun
Spacer po pokoju ciemną porą, czyli kto się do nas wprosił

Reszta wieczoru została mile spędzona z Ansarą. I nie chodziło tu bynajmniej o zabawy erotyczne. Quen musiał do następnego dnia poczekać na kontakt z pracodawcą, a Ansara postanowiła sobie dać spokój z ćwiczeniami tworzenia broni z shinso. Okazało się, że sztuka ta w praktyce była równie skomplikowana co w teorii. Dziewczynie udało się stworzyć kilka sporych świetlistych kul, nawet stabilnych, ale nie udało się z nich wykreować coś konkretnego. Potem toporniczka postanowiła zapoznać się z nowym dla siebie wynalazkiem - centrum multimedialnym. Ansara tak dziwnie mocno zainteresowała się tym urządzeniem, że Quen zaczął się zastanawiać, czy to znowu Novem lub Yortsed nie siedli jej na mózg, ale wnet przypomniał sobie, że Alice wyleczyła toporniczkę z tego drugiego - więc w rachubę wchodził tylko ten pierwszy. Jutro pójdą z tym problemem się rozprawić.
Później przypomniała mu się Netha, więc Quen zajrzał do magicznej poczty. Nie zobaczył w niej jednak żadnej wiadomości od kociaczki. Postanowił więc ostatecznie zapoznać Ansarę z urządzeniem, Quen zapuścił z bazy operacyjnej parę filmów, w międzyczasie zamawiając różne przekąski. Półorczyca w przerwach od seansu filmowego pytała chłopaka o niuanse techniczne z jego świata oraz te związane z multimediami, ponieważ Ansara pochodziła z mało zaawansowanego technicznie świata, nawet mniej zaawansowanego niż w ten, w którym urodził się i wychował Quen, i tak naprawdę sporo rzeczy w Wieży ją dziwiło, niemniej do latarni i akcesoriów do nich przyzwyczaiła się z racji bywania ze swoim bratem. Obejrzeli sobie wspólnie filmy dokumentalne o drzewach i roślinach. Ansara wpatrywała się z ewidentnym zainteresowaniem w obrazy, zasłuchiwała się w lektora i muzykę. Stwierdziła, że nie tak szybko kupi sobie takie cudo, ale może kiedyś…

Quen nie był w stanie zasnąć. Przy Ansarze było to trudne, zwłaszcza, że dziewczyna posiadała jedną zasadniczą wadę, która dyskwalifikowała ją jako lokatora. Chrapała. Głośno. A tej nocy Quenowi wydawało się, że chrapie głośniej niż zazwyczaj. Chłopak przewracał się w łóżku, zatykał sobie uszy, przykrył głowę poduszką, ale nie mógł zasnąć. Postanowił więc poprzeglądać sobie zasoby sieciowe z dala od Ansary, by jej nie budzić. Niemniej kiedy wstał z łóżka, usłyszał ciche kroczki, a kiedy spojrzał w kierunku ich źródła, zobaczył jakąś małą drobną postać kręcącą się po pokoju. Rozglądała się za czymś po półkach. Intruz był wielkości i kształtu małego człowieka, ubrany w coś, co Quen mógł określić jako pidżamka. Niemniej przez wszechobecne ciemności nie dostrzegł więcej detali.


Zafara
Veni, vini, wykurwiaj dziadzie, czyli względność świętego spokoju

Zafara po raz pierwszy od dawna obudził się z wrażeniem bycia czerwonym, puszystym sweterkiem wypranym w Perwolu i święconej wodzie. Takim puszystym, lekkim, ale też dziwnie pustym sweterkiem. Ranek powitał go trelem leśnych ptaków, piszczeniem gryzoni, jednym spasionym szczurem, który szukał pokarmu koło Zafary, lecz go nie znalazł oraz promieniami sztucznego słońca przebijającymi się przez zawiłe konary drzew. W powietrzu unosiła się wilgoć, a wielki pająk, który przy wejściu do jaskini utkał sobie wcześniej sieć, chyba się zbierał na górę, żeby się schować. Czerwonowłosy odgonił od siebie intruza jednym machnięciem ogona, po czym uświadomił sobie, że w tę czynność nie był w stanie włożyć chęci zniszczenia, zgniecenia, rozdeptania czy zrobienia krzywdy szczurowi. Prawdę mówiąc, kiedy zniszczył Ar Afaza odczuł, że nie jest w stanie wzbudzić w sobie gniewu, ani go zmniejszyć, wiele rzeczy mu totalnie latało, niemniej poranek go cieszył bardzo. Tak jakby zniszczył w sobie ciemną stronę.
Długouchy wyszedł z jaskini i kiedy przyjrzał się w jednej kałuży, zobaczył tam… Ar Afaza. Tą mroczniejszą, wredniejszą wersję siebie. Zaskoczony duch zerkał w odbicie, czekając na jego reakcję, ale wkrótce wyszło na to, że to odbicie wykonuje dokładnie te same ruchy, co jego właściciel… i nic ponadto. Głosu upierdliwego lokatora też nie usłyszał, w końcu jak ktoś, kto przestał istnieć, mógł mieć prawo głosu?
Zafara zerkał na około, w międzyczasie odkrywając, że nie posiada czegoś takiego jak cień. Kiedy przejrzał dokładniej swój ekwipunek odkrył, że posiada teraz nie jeden, a dwa sztylety - jeden należał do Zafary, a drugi - identyczny co ten pierwszy - należał do Ar Afaza. Duch nie miał pojęcia, co ta broń w sobie kryła, sam sztylet zaś nie palił się do pokazu magicznych sztuczek.
Po starciu z dziadem mrok nie tylko przestał przerażać czy wzbudzać w Zafarze strach - który właściwie już przestał ogólnie czuć - ale też dostrzegł w nim o wiele więcej elementów. Tak jakby ciemność odkryła przed nim swoje sekrety. Widział w niej o wiele lepiej niż wcześniej. Niemniej kiedy dziecię pustyni chciało użyć jakiejkolwiek umiejętności powiązanej z ciemnością, odkrył, iż nie jest w stanie tego zrobić, jakby mrok na zawsze zaprzestał z nim współpracy.
Tak więc ograbiony z negatywnych odczuć, ciemności, z lżejszym “sumieniem” Zafara miał przed sobą bardziej… otwarty świat. Świat bez Ar Afaza za towarzysza czy przymusowego lokatora. Już nie musiał narażać Soni na piętno Ar Afaza.


Dan
Pielgrzymka do komisariatu, czyli mam sprawę do załatwienia

Dan zadał sobie trudu, aby poszukać awanturnika. Tu bardziej niż na przechodniów, którzy w większości nie wiedzieli o żadnym zamieszaniu w Jastrzębiej Górce, bardziej zdać się na łut szczęścia. Dostał namiary na ten znajdujący się najbliżej noclegowni, w której pokój wynajęli sobie Yin i Lola.


Gdzie czekał na nią facet będący na oko w wieku średnim, z czarnym, zmierzchwionymi, tłustymi włosami. Posiadał kilkudniowy zarost i wąsy, a skórę miał przesuszoną. Czarne, lekko przekrwione oczy, jak z niewyspania, spojrzały uważnie, acz radośnie na zatrzymaną.
Osobnik z wyglądu przypominał Hermes bardziej menela niż policjanta… ale OK, to była Wieża, kręciło się w niej znacznie więcej dziwniejszych stworzeń. Żul też mógł być gliną. Zresztą nie takie rzeczy mogły wzbudzać zdziwienie czy oburzenie.
- Komisarz Eraser. W czym mogę pomóc? - przedstawił się funkcjonariusz, do którego Dan przyszedł w sprawie zatrzymanego strzelca.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 20-04-2016 o 13:49.
Ryo jest offline  
Stary 22-04-2016, 20:08   #8
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Quen = synonim niezwykłych wypadków

Quen przyglądając się żywym reakcjom Ansary na to, co ta widziała na ekranie, cieszył się w duchu, że nie puścił jej jakiegoś innego filmu. Sam na początku pobytu w Wieży miał problemy z aklimatyzacją w miejscu, gdzie było tyle nowych rzeczy. Szybko jednak jego ciekawość wzięła górę i uczył się – w większości przypadków metodą prób i błędów – co z czym się łączy i po co to w ogóle jest. Teraz mógł pomagać swojej siostrze w kwestiach technicznych. Chociaż sam pewnie najchętniej zamieszkałby w domku na drzewie gdzieś na zadupiu. Kto by pomyślał, że można się zmienić tak drastycznie w tylko dwa tygodnie.
Jedno się nie zmieniło. Półorczyca śpiąc, odwalała koncert orkiestry dętej, zupełnie nie przejmując się faktem, że robiła to sama i w nieodpowiedniej porze. Przez to Quen, zamiast spokojnie spać, surfował po internecie i zauważył istotę, której zauważyć nie powinien.

Srebrny liść niemal natychmiastowo oplótł nadgarstek chłopaka, gdy uświadomił sobie, że jakieś maleństwo porusza się bezczelnie po ich pokoju. Po chwili na liściu pojawił się biały kwiat chryzantemy, który Quen zerwał i delikatnie rzucił w stronę nieznajomej istoty. Gęsta mgła zasnuła cały pokój, w tym również istotkę, która się pojawiła w tym pokoju.
- Ekhem… - odkaszlnął latarnik, chcąc zwrócić na siebie uwagę, a raczej na dwie kusze, które pojawiły się w jego rękach. - Gdy odzyskasz władzę nad swoim ciałem, radziłbym ci usiąść i pogadać ze mną. No, chyba że twoim idolem jest ser z dziurami i chciałbyś, bądź chciałabyś stać się taki, bądź taka jak on.
Istotka obróciła się w kierunku Quena, jakby nie do końca ogarniała, o co chodzi. Blondyn dostrzegł, że stworzenie ma sylwetkę ludzkiego dziecka i ma krótkie włosy. Nie był jednak w stanie ani dostrzec twarzy, ani sprawdzić, jakiej płci było to “dziecko”, które chłopakowi sięgało może co najwyżej do piersi.
Widzą swobodę ruchów niziołka, chłopak postanowił posłać po podłodze w jej kierunku pnącza swego duszka, by przytrzymać ją w miejscu.
- Czego tutaj szukasz? - spytał się jednocześnie.
Pnącza jednak przeszyły ją jak powietrze. Stworzenie nie odparło na pytanie Quena. Jego głowa kręciła się powolutku w różne strony, jakby samo poruszanie szyją sprawiało mu problemy. Intruz czegoś szukał, ale nie mówił Quenowi, czego dokładniej.
Latarnik zaczął mieć dziwne skojarzenia z pewnymi istotami na Y i na N. Jego dwie latarnie przystąpiły do skanowania istoty. Stworzenie zignorowało sześciany, które badały pomieszczenie. Z wyników skanu wyszło to, że… Quen i Ansara byli jedynymi żyjącymi istotami w tym pokoju, a sam pokój nie posiadał żadnych tajemnic ani ukrytych przejść. Był to zwyczajny, choć dobrze urządzony, przytulny pokój. Jakby nikogo dodatkowego w pokoju nie było, a widział ją tylko Quen. Sama istota nie ciągnęła sięjakoś atakować kusznika. Sprawiała wrażenie dziwnie ospałej, przymulonej. Po chwili rozglądania się na około Quen odczuł, że przybysz gapi się na niego.
Chłopak wstał z łóżka. Odłożył na bok kusze i wyciągnął przez siebie powoli ręce, chcąc dać zjawie znać, że nic jej nie grozi z jego strony. Istota cały czas stała w miejscu osnuta całunem ciemności. Quen powoli zbliżał się do dziwnego stwora, a ten od niego nie uciekał. Gdy latarnik wyciągnął do niego ręce, dziecko powoli również wyciągnęło rączkę i chwyciło delikatnie dłoń blondyna. Co było dziwne, Quen poczuł to, jak normalny dotyk - dotykało go małe dziecko. Miał wrażenie, że dłoń malucha miejscami była pokryta strupami lub wrzodami, a samo trzymanie było nie tak silne, jak by można było się spodziewać po dziwnym przybyszu.
- Potrafisz się ze mną porozumieć? - spytał dziecko, patrząc mu w twarz, by widziało jego usta.
Dziecko stało się nieznacznie bardziej widoczne. Część jego skóry na twarzy wyglądała jak po oblaniu kwasem, tak samo na szyi, na której dodatkowo blondyn dostrzegł wrzody. W powietrzu unosiła się woń podobna do zapachu rozkładającego się ciała, a wydobywała się ona z tych zaognionych ran. Quen wytężając wzrok, dojrzał piżamkę w jasnym kolorze, gdzieniegdzie zabrudzona ropą albo krwią. Istotka miała przerzedzone włosy, jak ktoś, kto był traktowany chemioterapią przez dłuższy czas. Latarnikowi wydawało się, że malec coś powiedział, ale tak cicho, że tylko nieznaczny ruch warg sugerował, że mógł coś powiedzieć, ale nie miał na to siły.
Chłopak przywołał do siebie jedną z latarni i nastawił ją na jak najlepsze wykrywanie dźwięku.
- Proszę, powtórz.
Latarnie wyczuliły się na dźwięk… ale niewiele to dało. Dziecko coś powiedziało, ale odbiorniki nie wzmocniły tonów. Jakby jego nie było wcale w tym pokoju. Niebawem jednak dziecko chwyciło delikatnie przedramienia Quena, jakby chciało go gdzieś zaprowadzić. Na co chłopak pozwolił.

Dziecko zaciągnęło powoli chłopaka do drzwi, niemniej Quen miał wrażenie, że to on sam otwiera te drzwi, a nie mały.
Zeszli po schodach. Kroków malca wcale nie było słychać ani czuć, jakby ten był duchem, niemniej dzieciak z trudem schodził po schodach, jakby był niedołężnym starcem. Mimo to dotarli na parter, przekroczyli sień, a potem Quen wyszedł z domostwa. Dziwnie łatwo im to poszło, a potem dziwne dziecko zaczęło go prowadzić w innym kierunku niż ten, z którego Quen przyszedł razem z Ansarą. Po jakimś czasie Quen zaczął odczuwać zmęczenie, jakby przeszedł bez wytchnienia wiele mil, a dziecko, chociaż poruszało się niezgrabnie i ciężko, nie zdradzało znacznych oznak zmęczenia. Jednocześnie latarnik stracił poczucie czasu i w jego odczuciu dość szybko doszli do czegoś w rodzaju… przydrożnej kapliczki?
- To… twoje? - spytał chłopak. Przyglądał się uważnie kapliczce, szukając jakiegoś elementu, który tutaj nie pasował lub go brakowało.
Po chwili doszedł do tego, że tenże budyneczek… był czyimś grobowcem. Wewnątrz niego Quen zobaczył… zabawki, dziecięce łóżeczko, kwiatki - jakby trafił do maleńkiego dziecięcego pokoiku. Pomijając to, że żadnego dziecka tutaj nie uświadczył, ale o dziwo - nie było w tym pomieszczeniu ani krztyny kurzu, choć z pewnością nikt tutaj nie mieszkał. Na jednej ze ścian Quen dostrzegł kamienną tablicę z pięknie wyrytymi literami:

Naszemu aniołkowi - mama, tata i brat

Czyżby Quen trafił do mauzoleum? Tymczasem dziecko wyciągnęło z kąta coś w rodzaju złotej piłeczki i niezdarnie rzuciło ją do Quena, jakby chciał, żeby latarnik się z nim pobawił.
Duszek dziecka chciał się z nim bawić. Czemu akurat trafiło na niego, nie wiedział. Ale to nie było najważniejsze. Chłopak złapał piłeczkę i delikatnie odtoczył do duszka. Dziecko chyba się cieszyło, choć nie okazało tego po sobie, a na pewno nie energicznie. Odturlało piłeczkę do Quena. Chłopak przywołał swojego duszka.
- Srebrzatku, to… Aniołek. - zwrócił się do listka, wskazując na dziecko - Aniołku, to Srebrzatek. - zwrócił się do ducha, wskazując na listka.
Zaspany Srebrzatek kręcił się wokół miejsca, na które wskazywał Quen…
- Umm, ale tutaj nikogo nie widzę - zdziwił się duszek. - gdzie jest Aniołek? - szukał nowego kolegi, jakby go znaleźć nie mógł. Tymczasem Aniołek wcale nie zniknął - przynajmniej Quenowi. Dalej chciał się bawić z latarnikiem.
- Jesteś częścią mnie. Powinieneś widzieć ducha. - stwierdził chłopak. Nie wnikając jednak w zawiłości kontaktu z dzieckiem, odtoczył mu piłkę. Zaś piłka powróciła do Quena. Duszek zaś fruwał po całym pomieszczeniu. Gdzieś znalazł kredki i zaczął je badać. A potem znalazł nawet kawał papier - chyba z bloku rysunkowego. Srebrzatek zamotał się w papierach pełnych dziecięcych bazgrołów.
- Uważaj. To grób dziecka. Nie narób bałaganu. - rzucił do listka, samemu dalej bawiąc się z duchem.
- Ojej - jęknął duszek, któremu udało się wydostać z papierków. Słychać było szmer kartek, które przewraca Srebrzatek i szuranie kredkami. - Znalazłem coś ciekawego - wówczas Quena wyrwało jakby z transu. Aniołek zniknął, zaś Quen w jednej chwili poczuł się przemarznięty do suchej kości, zmęczony i głodny. Latarnik został sam w pomieszczeniu.
Chłopak przez chwilę szczękał zębami. Gdy doszedł jakoś do siebie, zwrócił się do Srebrzatka:
- Co znalazłeś, urwisie?
- Chodź, chodź, chodź, to Quenowi pokażę! - ponaglał stworek. Chłopak ruszył do swojego duszka.
Stworek pokazał mu rysunek domku na drzewie. Te bazgroły ewidentnie mu się z kojarzyły z jednym domem, nawet łudząco podobnym do tego, w którym się schronił na czwartym Piętrze.
- To… rodzina Setzera… - chłopak był wyraźnie zdziwiony. - Ale czemu na takim odludziu? Poszukajmy jeszcze czegoś. Mam nadzieję, że to nie sam Setzer. - jakoś nie zdziwiłby się, gdyby się naprawdę tak okazało.
- Ale czego?
- Jesteśmy ze sobą dobre dziesięć lat i jeszcze musisz się pytać? Czegokolwiek - rzucił, uśmiechając się do listka.
Srebrzatek wskoczył czy podfrunął na głowę Quenowi, rozglądając się na około jak marynarz na bocianim gnieździe. Ale nic szczególnego w tym pokoju nie znaleźli, a na pewno nie znaleźli kufra ze skarbami ani czegoś nadzwyczajnego. Wszystko w tym pokoju było dziecięce i zwyczajne, nie licząc tego, że było dość zadbane. Setzera - wbrew obawom Quena - też nie znaleźli, chociaż kto go tam wie.
Setzer miał albo braciszka, albo syna… albo sam był tym dzieckiem. Chłopak nie wiedział czemu, ale ta myśl nie chciała opuścić jego umysłu. Wątpił jednak czy rozwiąże tę zagadkę samemu, a do rankera nie chciał dzwonić. Po co rozdrapywać stare rany? Postanowił więc zrobić tutaj porządek po swoich poszukiwaniach, zmówić modlitwę i wrócić do hotelu. Chłopak udał się do wyjścia i próbował otworzyć drzwi. Szły naprawdę bardzo ciężko albo praktycznie w ogóle. Jakby te ważyły kilkadziesiąt kilogramów lub więcej. Musiał poprosić o pomoc Srebrzatka, aby je otworzyć. Przez szczelinę w drzwiach wiał nieprzyjemny, lodowaty wiatr, który wywiał z pomieszczenia resztę ciepła, niemniej chłopak wydostał się na zewnątrz - nie do końca wiedział, gdzie dokładniej się znajduje, niemniej poczuł silne szczypanie w stopach - z zimna, bowiem nie ubrał butów, a na dworze powiewało chłodem. O ciemności się nie martwił - miał latarnie.

Chłopak przywołał swoją bazę operacyjną. Pewnie nie powróci dzięki temu szybciej do hotelu, ale były duże szanse, że w ogóle powróci. Odpalił analizę mapy, którą zeskanował w ciągu dnia, by dowiedzieć się, gdzie jest. Przeszedł jakieś 3 kilometry od hotelu, w którym nocował z Ansarą. Latarnik zaznaczył na mapie to miejsce. Postanowił tutaj co jakiś czas zaglądać. Następnie wprawił bazę w ruch. Sam natomiast wziął Srebrzatka w ramiona i przytulił.
- Jutro zaczynamy trening. Gotowy, mały?
- Tak, tak, tak! - zadeklarował Srebrzatek, wskakując na głowę Quena.
- Obudzisz mnie, jak dotrzemy? - spytał chłopak - Tutaj jest tak cicho i bez chrapania Ansary.
- Zamarzniesz - stwierdził bez złośliwości Srebrzatek.
Udali się do hotelu. Tam Quen padł do łóżka. Nawet odgłosy wydawane przez łowczynię nie przeszkodziły mu w spaniu. Zagrzebał się w pościel, jednak jego stopy nie pozwoliły mu zasnąć spokojnie. Mrowiły go, jakby w nich zalęgło się mnóstwo robali i zaczęły mocno piec. Kiedy chłopak przyjrzał się stopom, dostrzegł, że je odmroził - całe były zsiniałe, gdzieniegdzie na nich pojawiły się brunatne krzaczki - część z nich było zwyczajnym brudem naniesionym z podwórza, a część stanowiły pouszkadzane naczynia krwionośne. W pomieszczeniu rozlegało się głośne chrapanie Ansary, która tak mocno spała, że nawet nie zauważyła, że chłopak chwilę temu wrócił z dłuższego spaceru. Srebrzatek zaś to była całkiem inna sprawa, to on, nie Ansara zobaczył, w jakim stanie są nogi Quena. Duszek pomagał jak mógł; wziął kocyk z łóżka Quena i otulił nim stopy chłopakowi, który miał wrażenie, jakby stopy włożono mu do grzanego silnego kwasu, do którego włożono naelektryzowane przewody, i ułożył je na podłodze.
Dla Quena taki widok i zjawisko nie były wcale obce. Ileż to biedoty w jego świecie dotykał ten sam problem, jeśli na chłodne dni te nie miały butów czy odpowiednich duchów opiekuńczych?
Chłopak zaczął szukać w internecie informacji o tym, co trzeba zrobić z odmrożeniami. Jednocześnie rzucił w Ansarę poduszką, by ją obudzić. Gdyby to nie pomogło, miał zamiar rzucić czymś cięższym. Musiał sobie przygotować ciepłe napoje i ciepłą kąpiel. Poduszka pofrunęła w kierunku Ansary, ta coś odburczała, przewróciła się na łóżku i powróciła do spania.
No cóż, trzeba było sobie poradzić samemu. Latarnik korzystając ze swojej bazy operacyjnej, podszedł do barku. Wyszukał jakąś herbatę, czy co to było i korzystając z czajnika, podgrzał ją. Spróbował. Smakowało źle, ale dało się wypić. Następnie z kubkiem w ręku ruszył do łazienki, wziąć prysznic, czy raczej ciepłą wodą oblewać sobie nogi. Mrowiło go porządnie za każdym razem, gdy ciepła woda dotykała nóg. Srebrzatek wyszukał miskę i przysunął ją do Quena.
- Quen niech naleje sobie ciepłej wody i grzej sobie nogi w tym - pokazał miskę, w której się ułożył.
- Ok, mały. - chłopak tak, jak zaproponował mu jego duszek.

Ciepła woda była przyjemna, niemniej jeszcze przez dłuższy okres czasu szczypało w stopach. Tymczasem Ansara przewróciła się parę razy na łóżku.
- Sz, kurwa, ale hałasujesz, Xun - burknęła, wiercąc się.
- Ja przynajmniej nie chrapię, potworze! - krzyknął z łazienki chłopak. - Nawet nie zauważyłaś, jak mnie nie było.
- To gdzie cię było, potworze?
- Wątpię, byś chciała słuchać. Jakiś duch chłopca chodził po naszym pokoju. Dałem się zaprowadzić prawie 3 kilosy stąd, do jego grobowca. I nie zgadniesz, co tam znalazłem.
- Nie zgadnę. Idę spać - burknęła Ansara.
- Jak będziesz dalej chrapać, to jutro dostaniesz patelnię z odciskiem swojej głowy.
- Chyba nie lubisz swojego żywota - prychnęła dziewczyna. - No co takiego znalazłeś?
- Dzieciak jest z rodziny Setzera lub z rodziny poprzednich mieszkańców jego domu. Widziałem rysunek tej willi na drzewie. Jak moje nogi wrócą do normy, to poszukam informacji o historii tego domostwa.
Ansara stęknęła, wyciągając się na łóżku i powoli z niego powstając.
- Jesteś pewny?
- Znalazłem rysunek tego domku na drzewie - Srebrzatek przyznał się nieśmiało.
- No, to on znalazł. No i dowiedziałem się, że tylko ja widziałem tego ducha. Znając moje szczęście, pewnie to był prawdziwy Setzer. - rzucił chłopak.
- Ten duch miałby być prawdziwym Setzerem? - zdziwiła się toporniczka, jakby zdawało się jej, że się przesłyszała.
- No a niby czemu nie? Po tym, co nas spotkało na 4 piętrze, uważasz, że to takie nieprawdziwe?
- No nie. Ale w takim razie kto nas gościł w tym domu, poza tą całą Sofią?
- Wiesz, to tylko teoria. Równie dobrze dzieciak mógł być synem lub bratem Setzera. - stwierdził chłopak. - Chociaż kto tam wie. Napiszę do Nethy, jak się czuje i czy wszystko w porządku. - jak zapowiedział, tak zrobił. Dorzucił też kilka zdań, że mu jej brakuje, że chce, by znów razem z nimi się wspinała, wkurzała go i takie tam.
- A mnie zastanawia, czemu tylko ty widziałeś tego ducha.
- Hm… nie wiem. Może przez to, że jestem na swój sposób szamanem? A może przez Alice? - postanowił zapytać się jej o to.
To nie był Yortsed”, przez głowę Quena przeszła taka myśl. - “Nie przyczyniłam się do tego, że widziałeś jakiegoś dzieciaka” - wtrąciła się jej dodatkowa część.
- Trudno powiedzieć, no ale... to by pasowało, że to że jesteś szamanem, i dlatego mogłeś go zobaczyć - zgodziła się półorczyca. - A to coś, Alice, może przez nią? - zgadywała.
- A ty go widziałaś?” - spytał swoją lokatorkę. Na co ta zaprzeczyła. - Nie to nie przez nią. - zwrócił się do Ansary. - Wychodzi na to, że coś we mnie samym sprawiło, że go widziałem.
- Dziwne… - mruknęła Ansara.
- Tyle czasu się znamy, a ty dalej uważasz coś związanego ze mną za dziwne?
Dziewczyna mu nie odpowiedziała.
- E, potworze, co jest?
Potwór mu nic nie odpowiedział.
Quen połączył się ze swoimi latarniami, chcąc za wszelką cenę sprawdzić, co stało się z Ansarą. Dziewczyna nie wychodziła z pokoju. Otworzyła drzwi i zerkała na korytarz.
Jedna z latarni podleciała do niej i szturchnęła ją w tył głowy. Quen usłyszał pretensjonalne “Ej, no co?”. Toporniczka rozglądała się po pokoju zdezorientowana, zamknęła drzwi od pokoju.
- Wydawało mi się, że ktoś wychodził z pokoju.
- Naszego pokoju? - spytał chłopak, wyjeżdżając w bazie z łazienki. Odsłonił górną część swojego komputera, tak by widzieć swoją siostrę.
- Ta.
Latarnie przeskanowały pomieszczenie, szukając śladów kogoś… innego niż oni. I tak jak poprzednio - nie znalazł niczego i nikogo żywego poza ich dwójką. Odliczając Srebrzatka, ale niczego w tym pokoju nie przybyło.
- No cóż, może ty też widzisz duchy. - stwierdził Quen.
- Cóż, wygląda na to, że oboje stajemy się wariatami.
- Zaraz tam wariatami. Psychopatami. To lepiej brzmi.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 27-05-2016, 21:55   #9
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Yin rozejrzał się po ścianie lasu, rejestrując rodzaj drzew, możliwość wdrapywania się na nie, rozłożystość gałęzi. Było to ważne przy ewentualnym planowaniu przemieszczania się czy walki. Przywołał obie latarnie i wykonał nimi dokładny skan, zastanawiając się, cóż też może wykazać.

- Lolu - mogłabyś mi powiedzieć, czy widzisz coś intrygującego? I jak shinsu się w tym miejscu zachowuje?

Latarnie wykazały, że właśnie niedawno do lasu weszły dwa stwory, a wskazały nawet więcej - jedna z nich była chodzącym szkieletem i miał wielkość podobną jak człekopodobne istoty, a pewnie jeszcze był podobnie wysoki jak Yin, druga zaś była mniejsza, niewiele większa od Loli, i bardziej... opakowana ciałem. Poza tym tego dnia do lasu udało się siedem innych stworzeń, a ścieżką, na której stali Yin i Lola, przeszło ich zdecydowanie więcej, lecz nie w kierunku kniei. Sam las wyglądał niepozornie, acz w nim shinso tętniło mocniej niż na otwartym terenie. Jakby to gąszcz sam z siebie był magiczny, acz nie posiadał żadnych tajnych przejść, bo i po co, jak można było sobie do niego zwyczajnie wejść.

- Um, jest więcej shinso w tym lesie. Ale poza tym nic nadzwyczajnego w nim nie czuć. Chyba trzeba tam wejść, żeby dowiedzieć się więcej - odpowiedziała dziewczynka.

- Miej się na baczności. Wchodzimy - zakomenderował Yeon-in i wszedł między drzewa.

Latarnie unosiły się po bokach i nieco z przodu, informując latarnika o ewentualnych zagrożeniach. Skupiał się na wykrywaniu koncentracji shinso i poszukiwaniu tropów, które mogłyby zostawić zwierzęta. Przy okazji tworzył w systemie mapę lasu, by móc wieczorem się jej na spokojnie przyjrzeć.

Ruszyli więc naprzód, między stosy wysokich iglaków.
Szlak, którym podążył Yin, był już ubity stopami, łapami, mackami i innego rodzaju kończynami wielu regularnych, w tym też tych, którzy weszli niedługo przed dwójką. Lola dreptała tuż za Yinem, lekko się kuląc i rozglądając się na boki. Latarnie oświetlały okolice podreptanej mieszaniny ziemi, igieł i mchu. Po drodze latarnia wykryła kilka wypalonych zapałek, parę petów oraz parę latających gryzoni podobnych do latających wiewiórek - może byli to regularni, a może były to tylko okoliczne zwierzaki. Póki co droga była prosta, choć częściej szło się pod górę. Lola znalazła 3 duże grzyby. Wszystkie niejadalne dla stworzeń z rasy duetu. Ponadto Yin z pomocą latarni wykrył 1 akumulatorek na shinso - w dobrym stanie, nawet energii miał full. Zapewne ktoś go zgubił podczas eskapady po lesie. Duet odkrył później krzaki z bardzo dużymi jadowicie niebieskimi jagodami - jeśliby chcieli, mogli je spożywać na surowo bez uszczerbku dla zdrowia.

Zwierzęta, jeśli jakieś się kryły, to trzymały się raczej z dala od ścieżki wydreptanej przez regularnych. Tylko parę ptaszków przeleciało nad głową mężczyzny. Gdzieś w oddali zaszeleściły liście. Lola zaś odkryła kopę śnieżku, który uchronił się przed roztopem w cieniu wielkiego pokręconego iglaka. Patrząc na dziury w śniegu - ktoś sobie chyba zrobił śnieżki i kogoś nimi obrzucał, bo resztki po śnieżkach widniały na ścieżce czy rozsmarowały się na pniach pobliskich drzew. Niemniej jedna z latarni wykryła, że nie cały ubytek śniegu skończył w okolicy - część białego opadu ktoś ze sobą zabrał bądź skonsumował. Niemniej ten śnieg mógł być zastanawiający, gdyż po drodze dwójka prawie w ogóle śniegu nie spotkała - teraz właśnie trafili na największe skupisko białego puchu, jak dotąd.

Nagle biały pocisk wyleciał z konarów jednego z drzew, prosto w twarz Yina. Gdyby nie to, że mężczyzna w ostatniej chwili się wychylił, jego wizja pewnie zabarwiłaby się na biało lub - co też możliwe - oberwałby. Za to Lola nie zdążyła zareagować i dostała w głowę kulą śniegu. Krzyk dziewczynki i jej zachybotanie sygnalizowało, że ktoś włożył sporo siły w rzut. Z oczu dziecka pociekły łzy. Jednocześnie ktoś w tym samym drzewie przebiegł po jednej z gałęzi - był chudy jak kościotrup (dosłownie) oraz wysoki. Reszta detali zamazała się w widmie szybkości tego osobnika. Stwór zarechotał z uciechy, wiejąc na następne drzewo.

Spacer po lesie był nawet przyjemny, Yin baterię schował do ATSa, jagodę skosztował i podzielił się z dziewczynką. Zasugerował też, że grzyby te można zostawić w spokoju - po co zrywać coś, co się im nie przyda, a może żyć? Zapałki także ignorował, nie był śmieciarzem.

Śnieg był zastanawiający, jednak Yeon-in nie przejmował się nim zbytnio - nie znał tego poziomu, więc to, że przez dwa dni było ładnie, nie oznaczało, że tydzień wcześniej nie było śnieżycy. Musi o to zapytać jakiegoś tubylca. A potem nastąpił dość komiczny atak - napaść śnieżką. Jednak reakcja dziewczynki, która nie uniknęła pocisku, świadczyła o tym, że jednak sprawa była poważna.

Jedna latarnia zostaje oddelegowana dla Loli i ma ją osłaniać, Yin natomiast wzmacnia sobie zręczność i goni uciekającego, biegnąc ziemią - z pewnością będzie szybszy od dziwnego napastnika. Druga latarnia porusza się wraz z latarnikiem i utrzymuje wizję uciekajacego, by Yin go nie zgubił.

Jeden z sześcianów mężczyzny okrążał Lolę niczym jej wyjątkowo czujny strażnik, a Yin bez wahania udał się w pościg za chudzielcem, który skakał zręcznie po gałęziach jak wiewiórka, mimo iż sam wiewiórką nie był. Bacząc na zręczność gostka, musiał ją podrasować za pomocą shinso, podobnie jak Yin.
Wyścig był iście emocjonujący i zażarty, niczym dwójka szczurów biegnąca do worka pełnego najlepszej jakości żarcia. Ani jeden ani drugi zawodnik tego swoistego nie chciał się poddać. Yin wyrównał swoją pozycję ze szkieletorem, który przez chwilę rechotał, biegając i skacząc po gałęziach, niemniej przestał, kiedy zobaczył Yina.
- Ej! - zaskrzeczał ze złością. - Chcesz się ze mną bić czy uciekniesz przede mną? Polecam. Ci. To. Drugie! - wycedził w przerwach od skakania po gałęziach.

Yin w odpowiedzi rozkazuje latarni zaatakować - blast formation. Ma nadzieję strącić kretyna na ziemię. Potem mówi:

- Po co zaatakowałeś małą? I czego chcesz?

- Au - odparł mało namiętnie, chyba nie zabolało go tak, jak powinno. Na moment, gdy pocisk uderzył w kretyna, zaiskrzyło się i na chwilę ujawniło jego kształt.
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/bb/c9/11/bbc91143b055736c9b72ede71827dce9.jpg[/media]
Kościotrup z pomarańczową chustą odziany jedynie w brązowe spodenki i wysokie czerwone buty masował prawą rękę, którą chyba chciał odbić pocisk, ale coś mu nie siadło. Pocisk shinso wystrzelony z latarni trafił w gostka, lecz ten wcale nie spadł z drzewa.
Światłość tak szybko się rozproszyła, jak się pojawiła i kostek znów został okryty cieniem gałęzi.
- To miało iść na ciebie, kretynie. Mogłeś się nie ruszać, to by w nią nie trafiło. Co z ciebie za mężczyzna, co nie potrafi obronić małej dziewczynki? - rzucił wyzywająco kościsty przeciwnik. - Nudziłem się tu trochę i uznałem, że co tam, cisnę w ciebie śnieżką - dodał wesoło i powalająco szczerze.

Yin westchnął. Trafił na idiotę, który rzuca w ludzi śnieżkami. Miał nadzieję, że Lola zjawi się za niedługo i go wesprze, jeżeli miałoby dojść do walki.

- Co z ciebie za trup, który mówi i biega? - odpowiedział równie paskudnym tonem. - To po co się szlajasz po lesie, skoro się tutaj nudzisz? Lepiej byś mi powiedział, co tu ciekawego można znaleźć…

Latarnik starał się mówić swobodnie, ale był gotów, by użyć zniknięcia, gdyby nadszedł jakiś niespodziewany atak.

- A co z tego będę miał, jak ci powiem, co tutaj jest? - spytał szkieletor.
- Uf, jestem cała - Lola odezwała się do Yina przez latarnię, co też mężczyzna usłyszał. - Już mi nic nie jest. Um, zaprowadź mnie do ciebie, pomogę ci.

Latarnia Yeon-ina prowadziła Lolę w stronę rozmawiającej dwójki. Tymczasem Yin zastanawiał się, czy zaproponować szkieletowi współpracę czy wbicie włóczni w oczodół i przekręcenie kilkukrotne, by zobaczyć co się stanie. Wybrał jednak opcję pośrednią:

- Za zranienie mojej towarzyszki zdradzisz mi kilka informacji, które sam bym zdobył, a nie poświęcę na to czasu. W zamian cię nie zabiję. A potem możemy porozmawiać o współpracy ewentualnie o zapłacie za twoją wiedzę. Co ty na to? - spytał łagodnie i oparł się na włóczni.

Dziewczynka podążała za latarnią cicho i ostrożnie, jak tylko potrafiła. Tymczasem szkielet “przyglądał” się włócznikowi dość bacznie, nad czymś się zastanawiając.
- Jak chcesz informacji, to mów konkretnie jakich. Nie mam zamiaru bawić się z tobą w kalambury, to raz - mruknął szkielet. - Dwa, ja też cenię swój czas i życie, khehehe - dodał i zaśmiał się gorzko. - Trzy, jeśli ty chcesz towaru, to jest informacji, to ja ustalam cenę - dodał po chwili, opierając się o pień drzewa i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Yeon zaś dowiedział się dzięki drugiej latarni, że Lola za niebawem dotrze na miejsce.

- Zdaje się, że nie grzeszysz inteligencją. Co regularny może robić w tym lesie i jakich szukać informacji? Hmm… Chyba interesuje mnie miejsce gdzie mogę znaleźć rankera ewentualnie trop, który mnie ku niemu zaprowadzi. - “Oby Lola zdążyła, zanim ten idiota znów coś wymyśli”, dodał w myślach.
- No więc szukasz wskazówki, jak znaleźć rankera. W takim przypadku możemy mówić o szukaniu informacji, nie? khehehe - w międzyczasie, gdy szkieletor odparł na pytanie Yeon-in’a, Lola dobiegła do mężczyzny i dysząc, stanęła za nim. - No i mała jest cała - ocenił stan Loli, kiedy ta łypała na niego zza latarnika.
- Czemu nas zaatakowałeś… - burknęła Lola zza pleców Yin’a do szkieletora. - uf… eh… i coś ty za jeden?! To bolało, debilu.
- Nie chciałem ciebie zaatakować - przyznał dziewczynce dziwaczny rozmówca. - To miało iść na twojego obrońcę, mówiłem mu o tym~
W tym czasie niespodziewanie szkielet odskoczył od pnia drzewa, tuż przed tym, jak energetyczna ściana już jak tylko pojawiła się za plecami “kostka”, ruszyła się błyskawicznie, aby znienacka zepchnąć kostka. Pojawiła się następna ściana, tym razem pod gałęzią. Ogromna “żyleta” przecięła gałąź od strony ziemi, a szkielet skakał po konarach drzewa jak małpka. Lola najwyraźniej chciała strącić szkielet z drzewa, niemniej na ziemi przybywało tylko gałęzi, a szkielet rechotał, jakby się dobrze bawił. W końcu dziewczynka zmęczyła się cięciem i ogałacaniem drzewa, opierając się o biodro Yina, a szkieletor sterczał prawieże na czubku drzewa.
- Hehe! Dobry z ciebie shinsoista! - zawołał szkielet z wysoka do dziewczynki. - Chciałaś mnie pociąć za to, że przypadkiem trafiłem w ciebie śnieżką?!
- Yin… um… eh… chciałam go zepchnąć… uf - wydyszała zmęczona dziewczynka. - Ale on jest szybki… dziwnie szybki. Albo używa… shinso movement… albo… uf… używa podobnej techniki… uff... - tutaj wzięła głębszy wdech. - techniki co ty użyłeś - drżące rączki objęły ramię mężczyzny. - gdyby trzeba było… obronię cię.

Dobrze było zobaczyć małą w akcji. Okazało się, że jednak coś potrafi, jednak fakt, że zmęczyła się tak bardzo, nie uzyskując żadnego efektu, oznaczał… że albo była kiepska, albo ten szkielet był wyjątkowo silny. W każdym razie walki należało uniknąć, jeżeli dało się tego kretyna przegadać. Yeon-in wyjątkowo go znielubił.

- Oy, mam pomysł! - krzyknął po chwili szkielet do dwójki na dole. - co powiecie na pojedynek? Jeden z was do walki ze mną. Wygracie, powiem wam wszystko, co chcecie i co będę wiedział. Przegracie, zostawię was z niczym! - zarechotał, zadowolony z własnego pomysłu. - Co wy na to?!

Dobra oferta…

- Pasuje mi - opowiedział od razu latarnik. - Lolu - zwrócił się do małej - nie ingeruj w walkę, ale jakby po niej nie wywiązywał się z umowy, to… go zabij. Ty w międzyczasie wypocznij, a po walce ze mną, nie będzie miał łatwo…

Yin przeciągnął się, przyzwał latarnię, którą uprzednio oddelegował do młodej shinsoistki, i wyjął z ATSa oszczepy i nóż. Te pierwsze wbił w ziemię przed sobą, nóż zatknął za pas.

- Schodź na dół, kostku. Wolisz do pierwszej krwi czy do momentu aż padniesz? Nie chciałbym cię zabić, zanim mi na wszystkie pytania nie odpowiesz.

- Hmm, logicznym jest, że wolę nie paść. Nie ufam wam do końca, ale jestem w miarę uczciwy - odparł pod nosem szkieletor, zaś po chwili zarechotał. - Khehehe, wspaniale! - po czym zlazł zręcznie z drzewa, a z gałęzi sterczącej parę metrów nad ziemią po prostu zeskoczył. W stawach gdzieniegdzie zaklekotało, ale Kostek wyglądał na całego. - Oddalmy się na wszelki wypadek, żeby tą twoją małą coś nie trafiło - rzucił do Yina. - O tam - wskazał na niewielką polanę między dwoma sporymi drzewami, znajdującą się kilkadziesiąt kroków od ich towarzystwa i kilka metrów w górę.

- W porządku - zgodził się latarnik i ruszył w stronę polanki, najpierw skanując ją latarniami, gdyby miała to być pułapka. - Faktycznie możesz wyglądać na uczciwego, jeżeli chcesz się pozbawić przewagi drzew. Trzymaj się, Lola - rzucił jeszcze do małej.

- Um, uważaj na siebie, Yin, ja bym mu nie ufała do końca, skoro wspominał, że w tym lesie był nie raz - Lola przytuliła do siebie latarnię, którą posłał do niej Yin.

- No puść już latarenkę, będzie mi potrzebna. A uważać na siebie będę, a moim głównym zabezpieczeniem jesteś przecież ty. Ochronisz mnie, co? - Uśmiechnął się i ruszył przed siebie.

Dziecko pokiwało główką.
- Oj dajcie spokój, jakbym chciał wam coś zrobić poważnego, to bym to zrobił wcześniej - żachnął się Kostek i machnął na to “wachlarzem” kości. - Was też nie chcę zabić, khehehe.
Polana była małą, swoistą arenką zbudowaną przez tutejszą Matkę Naturę, Pana lub - pośrednio - przez Pana Wieży, otoczoną krzaczkami. Nie raz to miejsce ktoś wykorzystywał do rozpalania ogniska, bo w glebie było sporo popiołu i wypalonych gałązek i śmieci. Po drodze ktoś kiedyś powstawiał pułapki, które albo porozwalała jakaś inteligentniejsza fauna - lub pozbył się ich sam Pan, jakiś czas temu. Po drodze Yin znalazł grzybki, które okazały się jadalne. Poza tym znalazł kawałek szkła po butelce po napoju wyskokowym. Drogę prawie że przebiegłby mu jakiś mały gryzoń, który czmychnął szybko ze ścieżki w głąb lasu. Szkielet zwinnie wdrapywał się na górę i po kilkunastu sekundach już wkraczał na polankę. Nie dobył żadnej broni.
- Nie będę korzystał z drzew - oświadczył Kostek. - Będę walczył tu na polanie. Nie znaczy to, że ułatwię ci jakoś specjalnie walkę - przez chwilę potrzaskał knykciami, palcami i stawami w rękach. - Gotowyś? - rzucił do Yina.

Yin wszedł na polankę, otoczony wirującymi latarniami i przygotowując bronie.

- Jakieś zasady, czy wolisz walczyć jakkolwiek? Ja proponowałbym bez shinso i latarni, ale jak wolisz…
- Walczyłeś kiedyś w pojedynku? - zapytał szkieletor. - Teoretycznie to zawodnicy ustawiają sobie warunki walki i warunki wygranej, ale w praktyce… hmm, to wyścig szczurów - Yin zrozumiał, że Kostek ma na myśli, że przeważnie pojedynki w Wieży nie kierują się szczególnie zasadami. Wygrywał przeważnie silniejszy, inteligentniejszy lub po prostu ktoś bardziej bezwzględny. - Tutaj zaś nie będziemy walczyć na śmierć, żaden z nas tego nie chce, prawda? Areną będzie ta polana - Szkielet wskazał na całą polankę. - Do pierwszej krwi lub do momentu, jak ktoś z nas wypadnie poza polankę - zaproponował szkielet.

“Jego strata” - pomyślał Yin. - “Jeżeli walczylibyśmy bez wspomagaczy miałby większe szanse.” Latarnik uśmiechnął się.

- Jestem gotowy.

Yeon-in cisnął w przeciwnika oszczepem, śmiejąc się w duchu z pierwszej krwi, gdyż szkielet nie krwawił. Chyba. Ale miał inny plan. Stał na samej krawędzi i chciał po prostu zniknąć, gdy zostanie zaatakowany. Potem pojawić się za plecami zainteresowanego i pomóc mu spaść z areny. W międzyczasie latarnie miały przeszkadzać - wykonać jakiś strzał, ewentualnie chronić Yina przed dystansowymi atakami.

Latarnik dotarłszy do krawędzi prowizorycznej areny rzucił bronią. Yin okazał się w tej chwili nieco szybszy od kościstego przeciwnika. Dodatkowo mężczyzna posiadał wsparcie w postaci dwóch latarni, kiedy Lola puściła sześcianik i pozwoliła mu odlecieć do Yina. Zaś Kostek nie posiadał żadnej widocznej broni. Yin w natarciu okazał się trochę szybszy od przeciwnika, jak chodziło o inicjatywę ataku, jeszcze trochę, a naprawdę zaskoczyłby szkielet. Ten jednak uniknął ataku, acz o mały włos, grot włóczni drasnął go tylko nieznacznie w lewy bark. Szkielet nie należał jednak do najwolniejszych przeciwników, z jakimi przyszło się zmierzyć Yinowi. Dodatkowo z jakiegoś powodu Kostek nie leciał z atakiem na włócznika ani nie chciało mu się lecieć na brzeg areny. Co też on szykował? Dlaczego ten tak chętnie psuł Yinowi ten prosty, dobry plan?

Yin przezornie zrobił dwa kroki do przodu, żeby nie zostać zepchniętym z areny jakimś atakiem shinso. Rzucił drugim oszczepem w lewą stronę, by w tym samym momencie wydać rozkaz obu latarniom wystrzelenie (blast formation) - jednej w miejsce, gdzie stał szkielet, drugiej nieco w prawo. Takiego ataku powinien nie móc uniknąć. Dodatkowo latarnik jest gotowy zniknąć, w momencie, w którym kościej zaatakuje swoim tajnym, niespodziewanym atakiem, jak nazywał przygotowanie szkieleta w myślach.

Oszczep poleciał w kierunku szkieleta. Kościsty odskoczył w bok, zgodnie z przewidywaniami latarnika, a latarnie rozpoczęły ostrzał szkieleta. Kostek ładnie wymijał sporą część ataków, nie znaczyło to, że po drodze nie oberwał - niemniej z jego kości nie leciała żadna krew; w końcu przecież to był trup… chyba. Szkielety nie krwawiły. Kostek mimo to, dalej nie atakował w Yina. Może był tak głupi tylko na pokaz, kto wie? Z drugiej strony to Yin był cały i zdrowy, a szkielet już dostał dwa razy i tańczył niemal pogo, wymijając i skacząc po kawałku “areny”, żeby tylko nie dostać od latarni. Tylko że ten niespodziewany atak Kostka wciąż nie nadchodził.
Nagle jednak Yin poczuł gwałtowne szarpnięcie z tyłu, a potem widział jak leci ze sporą szybkością. Usłyszał rechot Kostka za swoimi plecami; a z drugiej strony przed nim Kostek też tańczył unikając latarni. Yin zdążył co prawda zniknąć, niestety jedna z jego stóp dotknęła terenu poza areną.
- Nyehehehe, przegrałeś~! Hę? - Kostek zdziwił się, kiedy mężczyzna zniknął mu z pola percepcji. Niemniej widział, że facet trochę opuścił obszar walki, co wedle umowy między regularnymi oznaczało to, że jeśli Kostek by kombinował, to Yin przegrał walkę. Szkieletor wyglądał na zdziwionego tym zagraniem, spoglądał na miejsce, w którym zniknął Yin. Zaś druga jego kopia zajmowała się latarniami.

Latarnie w miejsce, w którym zniknął Yin, by go podeprzeć i wrzucić na arenę. Następnie Yeon-in się wkurwia - szkielet niezwykle go irytował. Yin przejdzie do walki wręcz z kopią, która znajduje się przy nim, starając się wraz z latarniami wypchnąć kościanego skurwysyna poza arenę.

Magiczne sześciany zaprzestały ostrzał Kostka i natarły na Szkieletora, który znajdował się bliżej Yina. Sam mężczyzna przestał się też patyczkować i zamiast atakować włócznią, przeszedł do walki wręcz. Kostek, który raczej spodziewał się szarży bronią drzewcową, wyglądał na nieco zdumionego, lecz to zdziwienie minęło z pierwszym - niecelnym zresztą - ciosem. Kostek wciąż ku irytacji Yina skupiał się głównie na unikach, nawet w obliczu latarni, które miały mu odebrać drogę ucieczki. Tak miało dziać się w teorii.
Niebawem jednak kolejny cios okazał się celny - lecz cóż z tego, skoro również w efekcie pięść wojownika przeszyła postać szkieleta jak powietrze.
- Nyehehe. Nabrałeś się - rechot dobiegł ze strony drugiej kopii. Najbliższa zaś Yinowi kopia przedrzeźniała wojaka; jego eteryczne piąstki trafiały w twarz Yina, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Niestety, Yinowi nie starczyło czasu na reakcję, kiedy zaczął być ostrzeliwany… niebieskimi kościami z shinso!

Klony! Jak mógł się nabrać na tak prostą zwiadowczą sztuczkę?!
Ta myśl zakołatała mu w głowię, jednak jej siła blakła w obliczu szoku. Latarnie dzielnie niwelowały część eterycznych kostnych lanc, niemniej kilka z nich uderzyło Yina, a kopia Kostka wcale nie sprzyjała walce latarnika; wręcz wkurzała i rozpraszała. Mężczyzna się zdenerwował - jedna z lanc po raz kolejny niemal zepchnęła latarnika z areny.

Niedobrze. Za mało czasu, by dokładnie przemyśleć sprawę i zdecydować, co tak naprawdę powinien zrobić. Szkielet miał przewagę - nie krwawił, skutecznie używał shinso i zmęczył Yina. Trzeba było postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować. Tylko jak?

Latarnik znów zniknął i wysłał latarnie, by okrążyły kostka z dwóch stron. On i dwie latarnie miały teraz tworzyć trójkąt, wewnątrz którego miał znaleźć się kościej. Latarnie miały także rozpocząć ostrzał, by zwrócić na siebie uwagę przeciwnika. Sam Yin, po pojawieniu się, zmienia bonus ze zręczności na siłę, biegnie w stronę szkieleta i ma plan głupi i prosty - liczyć na to, że ten będzie zajęty latarniami i go nie dostrzeże, złapać skurczybyka, unieść nad głowę i zrzucić z areny. Inaczej tego po prostu nie wygra.

Kościej uśmiechnął się… bardziej cwanie. W jego kościstych łapskach utworzyła się włócznia z niebieskich kości świecących od shinso, po czym tak samo jak Yin zaszarżował na swojego przeciwnika. Po drodze Kostek oberwał troszkę od latarni, ale to tylko nieco; nie były to na tyle poważne obrażenia, aby uniemożliwić ruchy potrzebne do walki. Yin usłyszał stukot podobny do dzięcioła, trzykrotny i bardzo dynamiczny; na ten sygnał - ku jego zdziwieniu - Kościej zatrzymał się i przerwał atak. W tym czasie Yin dopadł szkieletora i zaczęli się siłować; nie bez trudu przyszło się mierzyć mężczyźnie, bo chociaż Kostek nie posiadał widocznych mięśni, siły i woli oporu mu nie brakowało. Kostek zdecydowanie bronił się przed zepchnięciem, zaś wkrótce dzięciołowy “rytm” się ponowił. Wtenczas kostek uwolnił się z uścisku Yina dopiero za trzecim razem - wyskoczył sam z areny, ku zdziwieniu latarnika.
- Zmierzymy się innym razem! - rzucił do Yina, jakby pospiesznie, po czym…puścił się do ucieczki w górę, nie oglądając się na latarnika.
Coś było nie tak.

- Przegrałeś - krzyknął za nim Yin, uznając to za poddanie się. Nie oczekiwał jednak, że szkielet uzna to za swoją porażkę. Dźwięk był niepokojący i latarnik uznał, że musi odnaleźć Lolę i ewentualnie ją zabezpieczyć. Odesłał w jej stronę jedną z latarni, przypisując ją do małej, samemu zebrał swoje oszczepy i na pozostałej maszynie sfrunął z areny do dziewczynki.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 06-06-2016, 12:37   #10
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Umowa zawarta


Widok obdartusa, którzy rzekomo powinien być, jako funkcjonariusz, kręgosłupem moralnym w wieży, nieco zaskoczył Dana. Zapewne gdyby nie fakt, że mężczyzna przedstawił się mu jako komisarz, białowłosy uznałby bez zastanowienia, że trafił w złe miejsce. Oczywiście, sam po sobie dobrze wiedział, że pozory potrafią mylić, dlatego z góry ustalił, że obdartus nie może być byle pierwszym lepszym gliną. W końcu kto chciałby przyjąć na takie stanowisko osobę o aparycji bezdomnego, gdyby ten nie miał ponadprzeciętnych zdolności lub przydatnych umiejętności.
Białowłosy postanowił jednak nie ukrywać swoje zaskoczenie. Komisarz zapewne wielokrotnie musiał spotykać się z taką reakcją, więc udawanie poważnego mogłoby wydać się mu bardziej sztuczne. A Dan chciał zrobić dobre wrażenie, skoro chciał znaleźć tu zamaskowanego kretyna i być może pracę.
-Nazywam się Dan Amersis. Przyszedłem tutaj w sprawię zamaskowanego mężczyzny, który kilka godzin temu zrobił… no, nieco zdemolował dach w Jastrzębiej Górce. Czy nie został on czasem zabrany tutaj?
- Zgadza się, przed chwilą został zabrany do aresztu - potwierdził “żulik”, po czym zagadnął po chwilowej obserwacji. - Przyszedłeś tu z nim pogadać?
- Tak. Ale chciałbym się jeszcze wcześniej dowiedzieć, jak długo go będziecie tu trzymać i czy istnieje możliwość wpłacenia kaucji za wypuszczenie go - zagadnął Dan.
- Można wpłacić kaucję, w tym przypadku 10000 kredytów. Oczywiście, można z nim porozmawiać, niemniej muszę towarzyszyć przy przesłuchaniu.
Cholerny pies” - pomyślał Dan, któremu zdecydowanie nie podobał się fakt, że ich rozmowie ma przysłuchiwać się osoba trzecia. “Z drugiej strony, przecież nic złego nie zrobiłem”.
- Oczywiście, rozumiem - odpowiedział całkiem swobodnie.
- Zatem proszę za mną - zasygnalizował Eraser i udał się do pomieszczenia. Dość skromnego, żeby nie powiedzieć pustego, bo poza stołem i krzesłami nie było w tym pokoju niczego.
- Ruso, proszę przysłać aresztowanego, Strife’a - “żulik” powiedział coś do ATSa, a po chwili para bojowych robotów przyprowadziła do pomieszczenia znajomego zamaskowanego typka, który spojrzał na Dana. Przez maskę trudno było powiedzieć więcej o jego reakcji na spotkanie białowłosego. Eraser udał się pod ścianę, nie znikając z pomieszczenia. Pokój został zamknięty.
- Yo! - powiedział wesoło Dan na widok zamaskowanego. Nie był do końca pewien jak powinien zacząć, gdyż nie mógł stwierdzić w jakim nastawieniu w stosunku do niego był aresztowany. Zapobiegawczo białowłosy wolał uznać, że niezbyt przyjaznym. Spoważniał. - Nie uważasz, że zachowałeś się w tamtej sytuacji nazbyt… agresywnie? Nie potępiam twoich metod działania, ale sam widzisz, jak skończyłeś.
- Weź spierdalaj - warknął pod nosem koleś. - W chuja leciałeś, wystawiłeś mnie, a teraz przyszedłeś - po co? - łypnął na Dana.
- Chciałem ci złożyć propozycję. Może i jesteś narwany, ale z pewnością do miękkich i słabych nie należysz. Oczywiście, nie chodzi mi tutaj o nic nielegalnego i nazbyt ryzykownego - stanowczo zastrzegł białowłosy. - Zapłacę za ciebie kaucje, a w zamian ty mi pomożesz znaleźć kilka osób. Co ty na to? Może, że wolisz gnić w tym miejscu nie wiadomo ile.
- Taa? - mruknął zamaskowany. - To może ja też mam propozycję. Wpłacisz za mnie kaucję, poszukam tych gości, o których mówisz, ale biorę zaliczkę zaraz po wyjściu. A jak znowu zrobisz mnie w chuja, to tobie pierwszemu rozpierdolę ryj. Zgoda?
- Przez własną głupotę, a nie przeze mnie, się tu znalazłeś - powiedział sucho Dan. Westchnął. - A czy 10000 kredytów na wypuszczenie Cię stąd, nie jest aby przypadkiem najlepszą zaliczką?
- To jest kaucja - mruknął zamaskowany. - A niech będzie na początek. - zgodził się.
- Dobra. Mam nadzieję na udaną współpracę, ale nie licz na to, że drugi raz cię stąd wyciągnę, jeżeli znowu przeholujesz. - Dan wstał z krzesła i wyciągnął dłoń w stronę zamaskowanego.
- Dobra - zamaskowany po chwili uścisnął rękę.

=***=


Kaucja wpłacona, gość teoretycznie bez zobowiązań wobec funkcjonariuszy. Teoretycznie nic nie powinno już stać na drodze porozumienia.
Teoretycznie powinien być luz.
Jegomość luzackim krokiem opuścił przybytek w towarzystwie Dana, jak gdyby nigdy nic.
- To jak ci było na imię? - zamaskowany zagadnął do białowłosego.
Dan zaczął zastanawiać się przez moment, czy aby na pewno powinien wyjawić swoje imię zamaskowanemu. Jeżeli zostanie przyłapany podczas wypełniania swojego zlecenia, to mógłby wyjawić przypadkiem kto go wynajął.
- Dan - odpowiedział. W końcu zamaskowany wiedział jak wygląda. To by wystarczyło, by go zdemaskować. - A ty? Ah! Zapomniałbym. Żeby nie było, że jestem gołosłowny - powiedział, po czym wyciągnął z ATSa zakupioną wcześniej butelkę Whiskey, którą zaraz wręczył kolesiowi. - Jak obiecałem. Może i trochę przeholowałeś wtedy, ale na pewno skutecznie udało ci się odstraszyć tamtego natręta. Kimkolwiek był, teraz na pewno pomyśli kilka razy, nim odważy się do mnie zbliżyć.
- Strife - wyjawił zamaskowany, choć Dan powinien był wiedzieć, w końcu wpłacał za niego kaucję. Niemniej typkowi wcale nie przeszkadzało, że się przedstawia ponownie.
Na widok whiskey bardziej ożył. - Dzięki - rzucił. Zębami odpakował sobie butelkę, wypluł nakrętkę i upił zdrowego łyka. - Tak, to jest życie, takie mocno zjebane, ale ze smakiem - po czym napił się ponownie. - A niech jeszcze raz spróbuje, to jego własna stara pomyli go z durszlakiem - dodał, odnośnie tajemniczego stalkera.
- Przypuszczam, że jeszcze nie jeden raz przyjdzie nam się z nim spotkać - odparł Dan. Jeżeli jego przypuszczenie były słuszne, to osobą która ich obserwowała, musiał być jeden z jego braci, lub osoba z nim w jakiś sposób związana. - Prawdę mówiąc, zadanie które dla ciebie mam, będzie miało związek z tym typem. Ale szczegóły omówimy w moim apartamencie. Jest całkiem niedaleko stąd. Wolałbym nie ryzykować, że znowu ktoś będzie nas obserwował i podsłuchiwał.
- No to prowadź - odparł Strife.
Faceci udali się do willi, w której pokój wynajmował Dan. Nie mieli większego problemu po drodze - to była dość spokojna okolica, w której nikomu nie paliło się do rozrób. Strife był zadowolony z tej dozy spokoju.
Gdy znaleźli się w pokoju Dana, Strife walnął pytanie do Dana [z grubej rury], o jakiego typa chodzi.
Kiedy przybyli do pokoju, Dan walnął się na wygodny fotel. Swoją katanę odpiął od pasa i położył obok siebie. Przez chwilę spoglądał za okno na piękną górską panoramę, zaraz jednak zwrócił się do swojego nowego podwładnego.
- Poszukuje braci. Trzech. - Dan lekko uniósł rękę w górę i wyprostował palec wskazujący. - [i]Pierwszy ma na imię Kan. Ma ciemne włosy i opaskę na prawym oku. Zdrowe oko ma, tak jak ja, złote. Jest dosyć wysoki, skory do wpadania we wściekłość. Nie wiem jak teraz, ale wcześniej bardzo lubił pić do nieprzytomności.[i] -
Białowłosy wyprostował teraz środkowy palec.
- Drugi Fan. Mojego wzrostu, brązowe włosy, złote oczy. Tchórz jakich mało. Podejrzewam, że to on mógł wtedy nas obserwować.
W końcu wyprostował trzeci palec.
- I ostatni, moim zdaniem najbardziej niebezpieczny Gan. Ma czarne włosy, ale ostatnio jak go widziałem miał jeden różowy, dłuższy kosmyk włosów. Jest ciemniejszej kancacji ode mnie, a od lewej ręki ciągnie się mu aż po klatkę piersiową tatuaż ze smokiem. Też ma złote oczy.
Dan skończył odliczać. Rozwalił się nieco wygodniej w fotelu, splótłszy ręce za głową.
- Mamy między sobą wiele różnic, ale mimo to jesteśmy nieco podobni z budowy i rysów twarzy. A no i najważniejsze. - Białowłosy sięgnął po swój miecz, oparty do tej pory wygodnie o fotel. - Wszyscy mają takie katany. Może nie są identyczne, ale z łatwością można rozpoznać podobieństwo między nimi. Mam nadzieje, że tak się nie stanie, ale jeżeli przypadkiem musiał z którymś walczyć, to miej się na baczności kiedy dobędą broni…
Strife wyciągnął notesik, jedyną lewą ręką, położył się na podłodze i zaczął w nim skrobać::
- Dobra, czyli trzy pizdy do odstrzelenia… pierwszy Kutas, opaska na oku... drugi Fajfus, yhmmmm - mruczał pod nosem, notując zawzięcie. - no i git - po czym notes schował za pazuchę. - A gdzie można byłoby ich spotkać? - podrapał się po czerepie, myśląc nad czymś. - Pewnie tam, gdzie można się najebać. Czyli wszystkie monopole, bary, lokale… - myślał na głos wyliczając miejsca, gdzie można było natknąć się na pierwszego brata. Wyglądało na to, że ostatnie wydarzenia na komisariacie i na czwartym piętrze przydały mu rozumku i powagi… troszkę. - A kolejną dwójkę fagasów spotkamy chuj nie wiadomo gdzie. Będzie biba. - stwierdził, uśmiechając się głupio. - Ciekawe, czy przy tym pierwszym zadziała metoda kija i wódki.
-Bardzo możliwe. Barman w lokalu, w którym zrobiłeś okna dachowe, mówił mi, że widział typa z opaską na oku i takim mieczem jakiś czas temu - odpowiedział białowłosy. - Wystarczy, że odkryjesz gdzie mieszkają albo pracują.
- Dobra, to się da zrobić - odparł buńczucznie były aresztowany. - A wiesz coś więcej, co potem było z tym pizdusiem? - spytał Strife.
-Nie. Wiem tylko, że był pięć dni temu w tamtym barze. Zaproponowałbym, byś to tam zaczął szukać, ale mam wrażenie, że nie zostaniesz tam zbyt dobrze przyjęty - stwierdził Dan z uśmiechem.
- Po chuj tam iść? - zdziwił się Strife. - Wiemy, że Kandzia była tam kilka dni temu. I chyba więcej się tam nie pojawiła, nie?
Dan pokiwał w zamyśleniu głową.
-W sumie racja. Jakbyś się czegokolwiek dowiedział o którymś z nich, to daj znać. Będę tu mieszkał na pewno przez jakiś czas.
- To daj namiary do siebie, jakiś telefon czy cuś.
Białowłosy sięgnął po niewielką karteczkę znajdującą się na stoliku obok.
- Obecnie nie mam telefonu. Tu masz wizytówkę hotelu. Jak będziesz coś miał, to zadzwoń na podany numer i przekaż, że chcesz ze mną rozmawiać. Ktoś powinien przekierować rozmowę na ten pokój. Jak skołuję sobie jakiś telefon, to podam nowy numer. W sumie, ty też możesz mi podać namiar na siebie. Tak byłoby łatwiej.
- Jasne - Strife wyciągnął wizytówkę. Była doprawdy kozacka… profesjonalny rozwiązywacz problemów, załatwi każdy problem w wystrzałowy sposób. Dan otrzymał namiary do najemnika, znaczy się kumpla. - Będę w kontakcie. To ja idę na spacer - gunslinger schował wizytówkę od Dana do ATSa. - No to bywaj!
Kozak wyszedł z pokoju Dana. Sam zaś białowłosy nie powiedział już ani słowa, jedynie skinieniem głowy żegnając swojego nowego podwładnego. Rozwalił się wygodnie w fotelu, rozważając w myślach, jakie kroki powinien teraz uczynić. Teraz, gdy miał już do dyspozycji Strife’a, wolał nie ryzykować prowadzenia śledztwa. Równie dobrze mógłby przesiedzieć w pokoju kilka następnych dni, czekając aż informacje same do niego przyjdą, jednak szybko przypomniał sobie o jeszcze innym problemie. Jego fundusze zmniejszyły się niebywale po zapłaceniu kaucji. Potrzebował pracy, a przynajmniej jakiegoś źródła zarobków.
Znowu nasunął mu się pomysł, by zacząć szukać pracy w policji. Zaraz jednak zwątpił. Ten namolny glina słuchał całej jego rozmowy ze Strifem i z pewnością miałby obiekcje w sprawi przyjęcia go do pracy. Z drugiej jednak strony… Dan miał przecież dar przekonywania.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172