Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2016, 21:23   #111
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Puszcza Cunha

Azriel rozejrzał się po towarzyszach. Miał nadzieję, że ktoś przejmie inicjatywę rozmowy, bo choć coś w driadzie kazało mu ją udusić, to wiedział, że nie jest to dobre wyjście. Jeśli jednak nikt nie byłby chętny, musiałby dać z siebie wszystko, by przekonać driady, że nie warto naszpikować ich strzałami. Jednak bardzo nie chciał dać dojść do Tehanu, a Tahal był dziwaczny. Spojrzał na Arin, licząc na jej pomóc i postanowił zacząć, a przynajmniej spróbować.
- Szukamy… - Azriel uniósł lekko ręce, nie wiedząc czy powinien podnieść je wyżej, w geście poddania się. Szybko je jednak opuścił. - Szukamy przeprawy do pustyni… głównie. Przy okazji jednak poszukujemy tutaj, w puszczy, w okolicach jeziora Cunha pewnej osoby - powiedział nie będąc pewnym jak bezpośredni powinien być przy driadach.

Tahal nie wiele wiedział o driadach i zwyczajach ich. Stanął obok Azriela i lekko się ukłonił, niczym jakiś dworzanin. Uśmiechnął się przy tym szeroko i rzekł:
-Wybacz najście...ale potrzebujemy przedostać się..tak jak mój towarzysz rzekł. Idziemy w kierunku pustyni. Nie mamy złych zamiarów. Choć gościny nie odmówimy - uśmiechnął się przy tym łobuzersko i szeroko, spoglądając a właściwie lustrując driadę od dołu do góry.

Tehanu jeszcze z czasów z przed rozdarcia słyszał zarówno o driadach jak i niektórych szczepach kotoludzi prowadzących mniej lub bardziej “zdrową rywalizację” z leśnymi pannami więc strzałą wbita w ścieżkę niespecjalnie go zdziwiła. Rozdarcie zmieniło wiele na szczęście nie na tyle żeby driady strzały wyciągały ze stygnących trupów zamiast z piasku. Mimo że strzała pod nogi zwykle nie była “uprzejmym” zaproszeniem do rozmowy za to zwykle stanowiła jednoznaczny argument w ustalaniu kto aktualnie był “gościem” a kto “panem na włościach”. Tehanu liczył że pierwsza odezwie się Arin w końcu to ona miała być od gadania a i baba z babą zawsze lepiej się dogada. Jak na razie, demonom też nie szło najgorzej. Kotołak przytakną tylko za towarzyszami.
- Jestem Tehanu Tahir syn Terrany. Droga przed nami i droga za nami.

Driada słuchała z uwagą, a gdy nikt więcej nie zabrał głosu pokiwała głową trawiąc wasze słowa. Po jej twarzy widać było że próbuje ocenić ile prawdy jest w tym co mówicie. Mierzyła wzrokiem szczególnie Tahala, być może jako stworzenie magiczne wyczuwała płynącą w nim iskrę magii.
- Przed wami, na końcu tego traktu jest obóz. Rozpostarty nad brzegiem jeziora, głównie elfy i ludzie z okolic, ale nie tylko. Podróżni i rolnicy z okolic, możecie spędzić wśród nich noc i zaczerpnąć wody, potem ruszyć dalej. Aczkolwiek musicie uważać, koczowisko już dawno zaczęło być bezpiecznym miejscem. Bieda popycha istoty spoza lasu do różnych przerażających czynności. Jeśli kogoś szukacie, może tam go znajdziecie. Jak nazywają osobę którą szukacie?

- Cholera dokładnie nie pamiętam - Azriel podrapał się po głowie. - Ibeabuchi? Jakoś tak, tak mi się wydaje. Podobno jest owiany złą sławą więc może go kojarzycie… - powiedział bez myślenia.

- Niestety nie znam nikogo o takim imieniu, ale skoro jest owiany złą sławą raczej się nie przedstawia swoim imieniem - zauważyła driada i po chwili szybko dodała - Wiecie jak wygląda?

Demon wzruszył ramionami.
- Wiemy, że jest magiem - odparł Azriel obojętnie. Osobiście stosunkowo obojętne było mu odnalezienie maga, bardziej mu zależało na przeprawie przez puszczę, która nie należałą do jego ulubionych otoczeń. Zbyt wiele razy organizował i odpierał zasadzki w takich miejscach, żeby czuć się tu bezpiecznie.

- Magowie nie są tu zbyt mile widziani, Przeklęta Dwunastka zapoczątkowała straszne wydarzenia, przez które prawie każdy mag musi kryć się ze swoimi zdolnościami. Zapytam sióstr o waszego maga, ale być może ukrywa się w koczowisku nad jeziorem. Ale zapewne wam się śpieszy, nie będę was dłużej zatrzymywać. Jedzcie cały tym szlakiem, a nie zbłądzicie. - odpowiedziała wskakując w haszcze z których nie tak dawno wyszła.

Azriel pokiwał głową, mrucząc coś w podzięce za wskazówki. Spoglądał z niesmakiem w haszcze. Nie chciało mu się iść dalej w puszczę, ani zatrzymywać w koczowisku, ale najwyraźniej musieli. Nawet jeśli maga tam nie było, to mogli znaleźć kogoś kto wiedział coś, cokolwiek o Ibeabuchim.

* * *

Do obozowiska trafiliście bez najmniejszego problemu, już z daleka wiódł do niego smród uryny i kału, potem waszym oczom ukazały się brudne od błota (prawdopodobnie nie tylko od niego) namioty. Kiedyś pewnie były kremowo białe, teraz przypominały ziemię na której akurat biło się dwóch mężczyzn. Ubrani byli skromnie, po wiejsku - szarpali się i szamotali. Jeden z nich widocznie przodował ponieważ budową ciała przypominał dorosłego byka, przez to że był troglodytą. Drugi był nieco niższy, ale równie krępy i silny - po długiej brodzie jasna była jego krasnoludzka przynależność. Te rasy zawsze miały ze sobą na pieńku, więc nikogo nie dziwił ten widok. Tylko trzech orków widocznie dobrze się bawiąc, dopingowali raz troga, a raz brodacza śmiejąc się do rozpuku. W obozie z resztą było o wiele więcej istot, a obóz otaczał cały północny brzeg przemieniając kiedyś srebrzyście czyste jęzioro którym opiekowały się triady w mulisty i mętne bajoro. Na początku wasze przybycie nikogo nie zaciekawiło, ale po czasie zaczęto zwracać na was uwagę. Pierwszy który do was się zbliżył i szedł ramię w ramię z koniem, był niski nawet jak na goblina chłopaczek:
- Mości Panowie! I Panie! Tanie namioty, tani nocleg. Odstąpię niedrogo!
Potem wszystko się potoczyło lawinowo. Zbliżył się do was jakiś marl kopiąc goblina w zadek i każąc mu spieprzać. Z drugiej strony zbliżył się ghul zagadując do Tehanu. Wasze nie tanie ubrania, konie, broń świadczyły o tym że nie jesteście zwykłymi podóżnikami i stać was na zostawienie trochę marek w koczowisku. Na środku obozu stał nawet pręgierz z przywiązanym do niego sáurio o jasnej karnacji łuski - być może niedawno przechodził wylinkę. Do pręgierza były również przybite różne ogłoszenia: zamtuz w namiocie nieopodal ogłaszał się najpiękniejszymi anielicami w okolicy, jakiś szaman oferował wróżenie z ręki i przepowiadanie przyszłości, z kolei na innej kartce była nagroda za jakiegoś gryzonia tj. plaga. Ale największe ogłoszenie i napisane najładniej, nawet z jakimiś pieczątkami sołtysa była nagroda za rowiązanie sprawy znikających mieszkańców koczowiska. Więcej informacji co do ogłoszenia było trzeba szukać w namiocie na którym powiewał proporzec Królestwa Vitvarov.


Królestwo to przed Rozdarciem było jednym z największych i jego armia stanowiła trzon na szybko zebranych wojsk, które ruszyły na portal chcąc jak najszybciej go zamknąć. Nie wielu wróciło, a Ci co wrócili opowiadali rzeczy straszne. Duże wojska oznaczały duży szwedzki stół dla potworów. Potem osłabione państwa zaczęły się staczać w wyniszczające wojny domowe oraz wojny ekonomiczne. Kto urzędował w namiocie nie było napisane, lecz prawdopodobnie to on tu stanowił coś na kształt władzy. A z pewnością by chciał.

Azriel uśmiechnął się pod nosem wchodząc do sporego obozowisko. Brud, smród i cała masa parszywych mord przypominała mu dawne czasy, kiedy jego kariera składała się z koczowania w takich właśnie miejscach, pomiędzy coraz to kolejnymi napadami, bitwami czy zleceniami dla jego bandy. Czasy dawno minione i takie, które czasami w sumie wspominał z lekkim wstydem i żalem, ale jak to wspomnienia, wywoływały pewną nostalgię. Poczuł się trochę swojsko, bardziej pewnie, chociaż akurat pewności mu nigdy nie brakowało.
- Zejść mi sprzed oczu brudne mendy! - warknął rozpychając się w zbierających się przed nimi tłumie. Poprowadził konia, starając się uważnie pilnować swojego skromnego dobytku. Był oddany sprawiedliwej zasadzie ucinania rąk złodziejom i miał lekką nadzieję, że będzie mógł ją tu zastosować, żeby nauczyć kilka cwaniaków ważnej lekcji.
- Spierdalaj mi spod nóg! - syknął odkopując na bok jakiegoś goblina, podbiegającego do niego z garścią błyskotek.
Zauważywszy wszelakie ogłoszenia, zatrzymał się na chwilę zastanawiając się.
- Znikają stąd ludzie? - mruknął pod nosem, ni to do siebie, ni to do kogoś innego. - Wypadałoby chyba pogadać z tutejszym szefem… - rzucił już do towarzyszy. Skinął głową na proporzec Vitvarov. - Takie porwania zawsze mi śmierdzą magią, albo gwałtem. Może ktoś czy coś nas naprowadzi na Ibeabuchiego...

Tehanu jeszcze zanim wjechali między namioty miał dość tego miejsca. “I to na nas mają czelność mówić dzikusy” Spluną na ziemie z wysokości siodła. “Na odwieczne zmagania świętych Braci”. Gdy wjechali między namioty “I będzie trzeba jeszcze w chodzić w tym gównie” Nie schodząc z konia odczytał ogłoszenia.
- Obawiam się że możesz mieć rację, niestety. - Dodał rozglądając się po okolicy. - Wolał bym już chyba dać się zeżreć niż mieszkać w w tym sraczu.

Klyn zachichotał lekko.
- Nie widziałeś chyba zbyt wiele slumsów, sraczy i innych małych piekełek, co kocie? Albo nigdy nie spotkałeś kanibali… - dodał spluwając w bok.

- Za każdym razem odrzuca mnie to tak samo, ot co. Nie wiem jak można się do tego przyzwyczaić. To chyba trzeba trzymać się życia bardziej niż jest ono warte. U nas zwijają jurtę i jadą gdzieś dalej. A co co zostają idą na łono brata. Lepiej się przenieś i żyć jak… koty niż zostać w takim grajdole i żyć jak… no nie wiem, ludzie. - Kotołak pominął fakt że w namiotach gnieździło się całe mrowie nieludzi szukających schronienia. - Pogadamy z tutejszym zawiadowcą.

Azriel pokiwał jedną głową, gdy słowa kota wlatywały mu jednym uchem i wylatywały drugim. Ruszył w stronę namiota z proporcem.

Namiot był największy ze wszystkich, składał się z jednego wielkiego namiotu jakim często podróżowali Królowie i przyległych do niego kilku mniejszych. Przed wejściem stało dwóch halabardników, ale raczej byli tylko na pokaz. Oboje byli orkami. Nie robili problemów, kiedy powiedzieliście że przyszliście porozmawiać z zarządcą tutejszego obozowiska. Tylko na chwilę jeden z halabardników zniknął za płachtą namiotu, by po chwili wrócić i was wpuścić.
Na samym końcu, na drewnianym, zdobionym krześle siedział zasłużony w bojach gnol, co widać było po jego twarzy oraz jego zbroi, ciężkiej płytówce której mógł pozazdrościć nawet Azriel. O krzesło oparty był obusieczny, dwuręczny topór.


Gnol ostrzegawczo zawarczał na Tehanu, obnażając zadbane kły. Był to ewidentny przejaw niechęci do kotowatego, ale w żaden sposób nie dał mu do zrozumienia aby wyszedł. Musiał to być raczej sygnał informujący kto tu rządzi. W otworach do przylegających namiotów widać było skromne, ale zawsze jakieś siły wojskowe. Wielu z żołnierzy było trwale okaleczonych oraz pokrzywdzonych. Dwóch cieszących się najlepszym zdrowiem - człowiek oraz minotaur stali po prawicy i lewicy gnola. Kiedy się zbliżaliście to minotaur wyciągnął dłoń i powiedział łagodnie.
- Stójcie. Bliżej nie podchodźcie.
- Spokojnie Lubak. - rzucił gnol z tronu - Widać że to nie przyjezdni, nie żaden motłoch z koczowiska. Poznajcie też Liena. - tu wskazał dłonią na człowieka, który skinął tylko głową milcząc - Ja nazywam się generał Griff, dowódca IV. Korpusu Uderzeniowego na Rozdarcie. Po prawej i po lewej możecie zobaczyć pozostałości moich wojsk, nie są liczne acz nadal potrafią walczyć więc proszę was, nie próbujcie żadnych sztuczek. - w tym momencie Griff podrapał się za uchem na którym wisiały dwa złote kolczyki, zaskakująco mało jak na gnola - No? Z czym do mnie przychodzicie cni podróżnicy? - nie ukrywał swej niechęci do Tehanu, wszystkie swoje słowa kierował do Azriela, pozostałych nie zaszczycając nawet spojrzeniem.

Klyn skinął głową dowódcy, w podzięce za stosunkowo przyjazne podjęcie jego i towarzyszy.
- Dwie sprawy generale. Dwie sprawy nas tu przywiodły - uniósł w górę dwa palce, zdejmując rękawice. - Po pierwsze - w górze ostał się jeden blady palec - nie umknęła naszej uwadze wzmianka o zaginionych biedakach, za których odnalezienie jest jakaś nagroda. - Klyn opuścił rękę i postąpił krok na przód.
- Druga sprawa jest bardziej osobista. Poszukujemy pewnego maga, owianego raczej złą sławą i urodzonego z równie złym imieniem - Ibeabuchi.

Gnol odpowiedział od razu, a widząc iż rozmawia z nim również wojownik, wstał z tronu i zaczął się przed nim przechadzać.
- Obie sprawy są mi doskonale znane. - powiedział - Ludzie znikają niecałe kilka kilometrów od koczowiska, w lesie, nieważne czy pójdzie się w lewo czy prawo. Ważne żeby iść nad brzegiem jeziora. - westchnął - Jeśli chcecie się tym zająć musicie porozmawiać z Lubakiem. Wysłałem tam mały oddział rozpoznawczy. Lubak i jeszcze czterech żołnierzy, niestety wróciło tylko dwóch. Poza Lubakiem był jeszcze nietoperek Ryn, ale został dźgnięty nożem w koczowisku i niestety się nie wylizał. - tu rozłożył bezradnie ręce - A więc tkwimy na tym kawałku ziemi wydzielonym nam przez driady i boimy się rozrosnąć, sramy pod siebie i się w tym taplamy, a wszystkim odpierdala szał. Ale nie podejrzewałem ich, to znaczy driad. Bardzo nam pomagają, przynajmniej pomagały na początku. Potem nie wiadomo czemu przestały, ale obiecały nam nietykalność i ochronę. Chciałem wesprzeć ich siły moimi kusznikami, ale odmówiły, a więc moi ludzie pilnuję by ta cała gawiedź się nie zarżnęła… A driady pilnują by od lasu trzymały się z daleka potwory z Rozdarcia. - gnol zrobił przerwę na wzięcie kilku oddechów - Druga sprawa… Złapaliśmy tego całego Ibeabebuchjego, ukrywał się jako cyrulik wśród nas ale się zdradził. Sąd wojsko-cywilny w którego skład wchodziłem ja oraz Panna Nirealla wydał wyrok skazujący na śmierć przez powieszenie. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że nierozstropnie jest wieszać maga nie wyrywając mu uprzednio rąk z barków. Wywinął kilka gestów i przemienił się w jaskółkę, po czym odfrunął do lasu. Moi ludzie próbowali go gonić, ale nic z tego, zapadł się jak kamień w wodę. Możliwe że to on stoi za zniknięciami cywili i moich żółnierzy. - znowu złapał oddech i rzucił z zadziwiająco dużym dystansem do siebie, jak na generała - Się naszczekałem jak szczenię. Ale co ważne, driady nie wiedzą co może stać za zniknięciami. Jeżeli mam być szczery, to na mój nos te zielone kurwy dogadały się z tym zmiennokształtnym faunem i powoli uszczuplają nasze siły. Gdyby nie to że nie mam dowodów i jako generał, muszę dane innym słowo, zebrałbym moich żołnierzy, uzbroił cywili i ruszył na te zielone cizie. - teraz również przeniósł wzrok na pozostałych, obserwując ich uważnie - Chcecie się tym zająć?
Nim dane było wam odpowiedzieć, jeden z halabardników wsunął się do namiotu i zainformował.
- Generale, Pani Nirealla czeka przed namiotem. Zaginęło dwóch kolejnych, tym razem dzieci.
- Wybaczcie. Muszę zająć się sprawami… organizacyjnymi. - poinformował po czym zbliżył się do wchodzącej do namiotu kotoczłeczki. Cicho o czymś rozmawiali, nie niepokojąc was oraz żołnierzy z przyległych namiotów.


Azriel odwrócił się do reszty swej wesołej kompanii.
- Co myślicie? Warto się tym zająć? Jeśli może to nas doprowadzić do tego maga, w sensie zaginięcia - skinął głową w stronę generała - to może i warto się temu przyjrzeć. Poza tym chętnie przeciąłbym coś co nie jest z Rozdarcia, a coś mi mówi, że dzięki temu może by ku temu okazja - mruknął kładąc dłoń na rękojeści.

- I tak musimy poszukać jakiegoś żarcia bo na trawie to tylko chabeta wyżyje. Jak nie tu to w lesie. A bez jego pomocy w zorganizowaniu czegoś jadalnego to już wolał bym chyba trawę żreć niż to co da się w tym bagnie kupić. - Tehanu wskazał ruchem głowy obozowisko. - Może Ona dorzuci parę zdań do opowieści tego gnola.

- A temu co tak śpieszno? - zapytał generał Azriela.

Klyn wzruszył ramionami.
- Tak już ma...

Tahal się nie odzywał. Sam był tym zaskoczony. Kiwnął jedynie głową że się zgadza z resztą. Na uwagę Klyna o kotku uśmiechnął się tylko szeroko, wyszczerzając zęby.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline