Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2016, 13:05   #28
Sakal
 
Reputacja: 1 Sakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znanySakal wkrótce będzie znany
Ostry i rytmiczny alarm budzika przeciął powietrze, brutalnie wyrywając Jacka ze snu. Mimo że mutant gardził ludźmi, tym razem zachował się bardzo w ich stylu. Zresztą robił to każdego ranka. W mgnieniu oka znalazł się przy budziku i go wyłączył, wyładowując na nim gniew za to, że zrobił to, do czego go stworzono. Z tym że Shadow, zamiast pobiec lub podejść do urządzenia, użył swojej zdolności. Następnie przeciągnął się, a jego kości zatrzeszczały.
Nigdy więcej spania na kanapie - burknął niewyraźnie, po czym zaczął latać, oczywiście dosłownie, po górze mieszkania wykonując typowe, poranne rytuały. Wtem usłyszał dobiegający z kuchni hałas. Serce mu przyspieszyło, krew pulsowała w skroniach, a jego umysł zalała fala wspomnień z treningów, walk ulicznych czy strzelanin, w jakich brał udział.
Chwycił pistolet i tak cicho, jak tylko umiał, przygotował go do strzału, następnie powoli zaczął podchodzić do schodów. Chciał, aby w przypadku walki przeciwnik jak najdłużej nie wiedział jakimi mocami dysponuje.
Na schodach poświęcił kilka sekund na analizowanie, kim mógł być włamywacz.
Na pewno nie był to pospolity złodziej, gdyż wszystko pozostawało w porządku. A przynajmniej w stanie, który Jack nazywał porządkiem. Stół w salonie zawalony był brudnymi talerzami, na fotelach leżały ubrania oczekujące na pranie, a podłogi od kilku dni powinny zostać odkurzone.
Nie był to też żaden zabójca, gdyż mutant pozostawał cały i zdrowy.
Wykluczył również kogoś, kto przyszedł po jakąś konkretną rzecz. Warunki mieszkaniowe Shadowa może nie prezentowały się marnie, ale odliczając telefon i komputer, nie miał nic, co byłoby warte jakąś konkretną sumkę i byłoby łatwe do wyniesienia. A i te przedmioty miał tylko i wyłącznie dlatego, że były od niego wymagane w pracy.
Jednak ktoś na pewno tu przebywał, gdyż dało się zauważyć, że ktoś z grubsza ogarnął część pokoi oraz wietrzył dom, a z kuchni dobiegały typowe dla gotowania odgłosy. Kiedy znalazł się za rogiem pomieszczenia, wypuścił powoli powietrze z ust i wyskoczył zza niego, namierzając napastnika.
Zluzuj, koleś! — zawołał przerażony mężczyzna.
Biały bezrękawnik opinający jego mięśnie, czarne spodnie dżinsowe oraz srebrny łańcuszek zdobiący szyję nadawał mu wygląd stereotypowego, osiedlowego cwaniaczka, z tym że bijąca od niego aura szczerości oraz otwartości natychmiast pozbawiała większości ludzi tego typu uprzedzeń.
Na jego twarzy odmalowane było przerażenie, a czarne oczy uważnie lustrowały dłonie Jacka, który jak tylko zorientował się, o co chodzi, rozluźnił się.
Alex? — zawołał zdziwiony, chowając broń z powrotem do kabury. — Co tu robisz?
Jak to co? Sam zaproponowałeś mi nocleg po tym, jak wyciągnąłeś mnie pijanego z tamtej imprezy — rzekł czarnoskóry, ciesząc się w duchu z tego, że nie narobił w gacie.
Ano pamiętam, pamiętam też, że miałeś zwinąć się przed dziewiątą — powiedział ostro, po czym pociągnął nosem. — Coś ci się pali, Alex. .
Niespodziewany gość w ułamku chwili znalazł się przy kuchence, wyłączając gaz.
Cholera jasna, przez tę twoją spluwę kompletnie zapomniałem o jajkach. Mam nadzieję, że lubisz mocno ściętą jajecznicę? — Pośpiesznie nakładał śniadanie na przygotowane uprzednio talerze.
Ty i tak nigdy nie miałeś jajek. — Zaśmiał się pod nosem. — Dawaj, co tam masz, jestem tak głodny, że i tak zjem wszystko. Ale najpierw rzecz najważniejsza — Teatralnym gestem wzniósł palec wskazujący ku górze, przybierając jednocześnie przerysowanie poważny ton głosu. — Co ty tu robisz o tej godzinie?
W sensie? — spytał zbity z tropu. — Przecież ci mówiłem, sam mnie tu zaprosiłeś.
Owszem, ale mamy jedenastą dwadzieścia. — Wziął talerz i skierował swe kroki ku jadalni, po czym zapytał przeciągle — Więc?
No jakoś tak wyszło… — odparł speszony. — Ale o co się gniewasz? Przecież nic się nie stało, więc nie rób dramy. — Alex odstawił swój talerz i już miał zabrać się za jedzenie, jednak Shadow powstrzymał go przed tym uderzeniem w dłoń.
Najpierw modlitwa, nie pamiętasz? — warknął.
Ała… — Rozmasował dłoń. — To bolało, chłopie! Weź, daj se na wstrzymanie raz na jakiś czas.
— [i] Przemyślę to. A teraz wstawaj chłopie i nie garb się.
Oboje stanęli na baczność i złożyli ręce.
Zachowanie Alexa przypominało zachowanie małego dziecka, które ma siedzieć na krześle i nic nie robić, podczas gdy otacza go ogrom grających i świecących zabawek. Nie umiał ustać w jednym miejscu, a teksty modlitw wypowiadał byle jak. Za to Jack pogrążył się w nabożnym skupieniu, właściwie to niemalże w ekstazie.
Boże, dzięki ci składamy za to, co pożywać mamy. Ty nas żywić nie przestajesz bądź pochwalon za to, co nam dajesz. Amen — rzekli po trzykroć, po czym zaczęli jeść.
Podobno znalazłeś nową pracę?
A to już dawno, Alex — odparł obojętnie.
Serio? I co teraz robisz?
Zajmuję się ochroną. Fajna robota, poznajesz ludzi, zarabiasz kupę kasy, a i na nudę narzekać nie można.
Ale pewnie cholernie stresująca, no nie?
Nie ma rzeczy idealnych. — Wzruszył ramionami. — Zresztą teraz jest względny spokój, a i że bronię tylko mutantów, to często nie muszę nawet wychylać nosa poza dzielnię. I to się nazywa robota doskonała. No, dziena za jedzenie, ja spadam. — Zerwał się na równe nogi.
A nie zapomniałeś aby na pewno o czymś? — zapytał Alex, wymownie wskazując na pozostawiony samemu sobie talerz.
Jack obrócił się na pięcie i stanął na baczność.
— Chwalimy cię Panie i dziękujemy za ten posiłek, dar twojej dobroci. Przez Chrystusa pana naszego. Amen — wyrecytował płynnie, po czym skłonił się lekko i zmieniając się w kłąb dymu, opuścił dom.
— Cholera by go wzięła — mruknął pod nosem Alex. — Jak zwykle ja zostaję z całą robotą.

***

Dobry nastrój, który towarzyszył mu przy wychodzeniu z mieszkania, prysł niczym bańka mydlana, kiedy lunął deszcz. Na domiar złego robota, którą chciał wykonać, wymagała od niego wejście do dzielnicy zwykłych ludzi. Czuł na sobie ich spojrzenia, słyszał, jak go obgadują, niemal mógł dotknąć ich pogardy. Na domiar złego paskudna, ciężka ulewa ograniczała widoczność do zaledwie kilkunastu metrów. Kilka wypadków oraz godziny szczytu sprawiły, że całe miasto było praktycznie jednym wielkim korkiem, przepuszczającym czasem pojazd na sygnale. Tłumy ludzi na ponurych chodnikach rozświetlały tysiące reklam. Hopkins nie umiał wyobrazić sobie gorszej aury.
Usiłował zapalić papierosa, a seria niepowodzeń sprawiła, że miał ochotę cisnąć zapalniczką o chodnik i wykrzyczeć światu swoją frustrację. Powstrzymywał go przed tym jedynie widok policyjnego patrolu po lewej, ograniczył się więc jedynie do soczystego przekleństwa rzuconego pod nosem.
Proszę o okazanie dokumentów. — Jeden z gliniarzy klepnął go w plecy.
„Zabiję. Powoli i boleśnie” — Odwrócił się do niego, a jego oczy ciskały błyskawice.
Policjant był otyłym człowiekiem z przynajmniej pięcioma krzyżykami na karku. Jego łysina zdawała się świecić mocniej od ulicznych latarni, a odór litrów wody kolońskiej, którą na siebie wylał przed wyjściem z domu, przyprawiał mutanta o mdłości. Wyraz twarzy grubasa zdradzał, jak bardzo nienawidzi swojej roboty.
Ten drugi stanowił jego przeciwieństwo. Wysoki i przystojny, a przy tym szczupły młodzik, którego marzenia nie zostały jeszcze skonfrontowane z rzeczywistością. Stał z dumnie wypiętą piersią i niemal skakał po ulicy, krzycząc:
„Jestem policjantem, stróżem prawa, bohaterem, jebanym supermenem! Zauważcie mnie, proszę!”.
Bo? — burknął Jack. — Coś ci się nie podoba?
Nie, po prostu przeprowadzamy losową kontrolę antynarkotykową. To wszystko.
Spierdalaj, nie jestem ćpunem.
Minął stróża prawa, trącając go przy tym ramieniem, jednak po chwili policjant ponownie zagrodził mu drogę, mówiąc dużo bardziej stanowczo niż wcześniej.
Jeśli zaraz się pan nie uspokoi, będziemy zmuszeni pana aresztować.
Pierdolisz mi tu o aresztowaniach, a żeś się nawet nie przedstawił.
Mundurowi spojrzeli na siebie zmieszani, po czym wyciągnęli odznaki.
Starszy aspirant Kristen Whittaker… — rzekł gruby — …a to mój towarzysz, Bill Whitmore. A teraz poproszę pańskie dokumenty.
Ile razy mam wam mówić, abyście spierdalali?
Chłopcze, to nasze ostatnie ostrzeżenie… — Mężczyzna nazwany Billem pogroził mu palcem. — …jeśli się nie uspokoisz, zmusisz nas do użycia siły — odezwał się w końcu Bill.
Naprawdę? — Spróbował po raz kolejny zapalić papierosa, jednak ponownie nie odniosło to skutku. — Nie wyglądasz mi na takiego, co lubi dominować w łóżku, a i ja nie…
Chudy, słysząc tę odzywkę, nie wytrzymał i dobył pałkę z zamiarem zdzielenia nią człowieka. Spodziewał się tego, że mężczyzna może spróbować się uchylić przed ciosem pałką, zablokować go, zasłonić się przed nim rękoma bądź coś takiego. Jednak na pewno nie tego, że przeleci przez niego. Zanim zdążył się odwrócić, cios w głowę pozbawił go przytomności. Cywile rozpierzchli się dookoła, krzycząc wniebogłosy, a Kristen zdołał jedynie wybełkotać:
Mu-mu-mutant…
Ano. — Jack dostrzegł papierosa wystającego z kieszeni policjanta i sięgnął po niego. Ten zapalił się bez problemu. — To jak, będziesz spierdalał po dobroci?
Zaśmiał się na widok oddalających się pleców starszego aspiranta.
„Kurwa, to jednak może być dobry dzień” — powiedział w duchu, po czym rozejrzał się dookoła. Ulica wyludniła się, mało kto miał ochotę na konfrontację z wściekłym mutantem. I o to mu chodziło, miał zadbać o to, by ludzi było mało i to zrobił. Skręcił w stronę przystanku autobusowego i ruszył w stronę pobliskiego klubu. Ulicę oczyszczał dla dilerów, którzy płacili dużo. Ich kłopot polegał na tym, że jego szef płacił jeszcze więcej, a tamci nie byli ludźmi. I dlatego zwabił ich w pułapkę, jaką będzie niekoniecznie omówiona z kimś konfrontacja z ucieleśnieniem samego Diabła, czyli glinami, które niewątpliwie zlecą się tu po jego akcji. A on w tym czasie poczeka na nich, bawiąc się z młodzieżą, pijąc alkohol i opowiadając wszystkim, jak to było podczas Dnia Krwawej Róży. Przystanął na chwilę, dumając nad tym, jak bardzo podobny był jego plan do tamtego dnia. No i do tego jeszcze wcześniejszego, który dotknął go najbardziej.
„Cholera, sentymentalny się robię”.
Wkroczył do klubu z jedną myślą. Tym razem nie będzie użerał się z dziewczynami, jak jakaś podejdzie, to ją spławi. No i rzecz najważniejsza… Wyciągnął z kieszeni spodni telefon, wybrał numer, odczekał chwilę i powiedział do słuchawki.
Alex, nie dałbyś się może zaprosić do klubu?
Zwariowałeś? — wykrzyknął. — Wiesz ile ja sprzątałem ten syf w two…
Jack szybko się rozłączył i zanotował sobie w myślach, by przenocować u jakiegoś znajomego. Następnie w końcu dołączył do zabawy. Po kilku minutach jego telefon zadzwonił. Odebrał szybko, po czym uśmiechnął się.
No to… gdzie jesteś?
 

Ostatnio edytowane przez Sakal : 11-04-2016 o 19:04.
Sakal jest offline