Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2016, 15:44   #19
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzeba było wziąć dupę w troki i jak najszybciej wynieść się z tych przeklętych podziemi.
Latające oczy, miotające paskudnymi promieniami. Pułapka, która pochłonęła niejedno życie. Zalana krwią komnata. Krwawiące ciała.
Czy potrzebne były jeszcze jakieś argumenty?

Shade przez moment zastanawiał się, czy gdyby dostał się w ręce Strażników, to straciłby życie na szafocie, przy biernej obecności bezmyślnych widzów, czy też może trafiłby do jednej z cel, a jego krew zasilałaby zbiornik, służący nieznanym mu, lecz z pewnością niecnym celom.
Słabo mu się zrobiło od samej myśli, a wizja siebie, nabitego na hak niczym zwierzęca tusza, nie poprawiła mu nastroju.
Już chyba szafot był lepszy.

Spróbował przyspieszyć kroku, chociaż słodki ciężar, spoczywający w jego ramionach, niezbyt sprzyjał tego typu działaniom. Co jednak miał zrobić? Zostawić Sarę na pewną śmierć i uciec? Z pewnością nie należał do aniołów, ale porzucenie kogoś niezbyt mu pasowało.
Przekazać komuś innemu? Bezdusznemu półorkowi na przykład? Shade był pewien, że Rognir uznałby Sarę za zbędny ciężar, a jedyne dobrodziejstwo, jakie by jej wyświadczył, to byłoby skrócenie jej o głowę.
O ile, oczywiście, zechciałby stracić kilka cennych chwil na ten zbędny gest.


Shade nie miał czasu by cieszyć się tym, że miał rację, że to korytarz poznaczony pazurami był tym, który należało wybrać dawno temu.
Gdyby nie Roland i Rictor i ich przeklęty upór, już dawno byliby daleko stąd. Nie uwolniliby co prawda Sary, ale też nie mieliby na karku dwóch wybryków natury ani (co było znacznie gorsze) czerwonookich Strażników.
Pal sześć zresztą kolor ich oczu - bardziej chodziło o zamiary, jakie Strażnicy żywili w stosunku do uciekinierów, zamiary dla tych ostatnich niezbyt miłe.

Z każdym krokiem Sara stawała się coraz cięższa, a oddech Shade'a - coraz szybszy i płytszy, rwący. Shade zdawał sobie sprawę z tego, ze to pierwsze jest tylko złudzeniem, ale dla jego zmęczonych mięśni złudzenie było jak najbardziej realne.


Łup! Łup! Łup!
Kroki Strażników brzmiały coraz głośniej. Shade miał wrażenie, że Strażnicy są coraz bliżej, że są tuż, tuż za jego plecami, że zaraz go dopadną.
Miał już mroczki przed oczami, gdy nagle posadzka się skończyła, a on runął z krzykiem w dół.



Pozbierał się jakoś, zaskoczony tym, że nie połamał sobie rąk czy nóg. I karku.
Sara też żyła.
Wystarczył rzut oka by zorientować się, że znaleźli się w miejscu, o którym słyszeli wcześniej - w fosie. Miejscu paskudnym tak z wyglądu, jak i z zapachu, lecz stanowiącym ostatnią przeszkodę na drodze ku wolności.
Problemy jednak stale się przed nimi piętrzyły i nie ogranczały się do sześciu metrów, które trzeba było (w pionie) przebyć.
Wśród stosów ludzkich resztek buszowały stworzenia, z którymi Shade nie zamierzał zawierać bliższej znajomości. Co prawda przerośnięte gąsienice czy szczypawy miały dosyć jedzenia, ale kto mógł wiedzieć, co takiemu robalowi przyjdzie do tępego łba? A nuż zechce skosztować świeższego mięsa lub zabawić się w polowanie?
No i byli przecież Strażnicy. Co prawda Shade nie sądził, by któryś zechciał skakać do fosy, ale przecież istniały łuki i proce. Co za problem pobiec i przynieść? Strażnik, którego zabił Roland, miał w sakiewce kamienie, idealnie się nadające jako pociski do procy.

Grzęznąc po kostki w gnatach i zgniłym mięsie Shade przeszedł kilkanaście kroków w bok. Posadził Sarę przy ścianie, po czym zaczął przeszukiwać okolicę, w dość naiwnej nadziei, że zdoła znaleźć coś, co pomoże im w wyjściu z tarapatów.
Nic, nic, nic... aż wreszcie, pod przeciwległą ścianą, wzrok Shade'a padł na przedmiot, który w zasadzie nie miał prawa tu być.

Łuk był nie tylko ładny, ale i sprawny, a na dodatek tuż obok leżał kołczan z siedmioma strzałami.
Prezent od losu?
Już po chwili się okazało, że najnowsze zdobyczy Shade'a towarzyszył rozdarty plecak, który dziury dorobił się na skutek gwałtownego kontaktu ze złamaną gałęzią, której kawał sterczał ze ściany.
A więc los nie tyle sprzyjał Shade'owi, co okazał się nieprzyjazny dla jakiegoś nieszczęśnika, który zapewne podszedł zbyt blisko krawędzi i skończył na jej dnie...
Co prawda w plecaku z powodu dziury nie utrzymałby się żaden mały przedmiot, ale duże mogły się uchować, więc Shade nie pogardził i tym znaleziskiem.

Ściana fosy była wilgotna, podmokła wprost. Pomysł, by wbić w nią sztylety i wykorzystać ich rękojeści jak szczeble, nie miał szans na realizację, podobnie jak i podskok na wysokość sześciu metrów. Pozostawało znaleźć inne, lepsze miejsce.

Wędrówka wzdłuż ziemistej ściany doprowadziła Shade'a do miejsca, gdzie ścianę porastał bluszcz - podgniły, fioletowy, cuchnący zgnilizną; idealnie dopasowany wyglądem i zapachem do otoczenia - do leżących dokoła gnatów i cuchnącego, zgniłego mięsa.
Ale wygląd to jedno, a szansa wejścia na górę to drugie...
Shade szarpnął z całej siły bluszcz, a ten, ku jego zdziwieniu, wytrzymał, co zachęciło Shade'a do podjęcia próby wspinaczki. Próby, która zakończyła się zdecydowanie niefortunnie.
Rozcięta o jakiś kolec dłoń nie utrzymała ciężaru ciała, a Shade znalazł się na ziemi, a dokładniej - na kupę kości, z których jedna boleśnie wbiła mu się w udo.
Na szczęście Bazylia, chociaż straszyła otoczenie nieludzkim obliczem tudzież rogów, udzieliła mu pomocy w postaci jakiejś szmaty i piekącego alkoholu, która to kombinacja posłużyła do opatrzenia rany na udzie.

Rany ranami, ale bluszcz został i zapraszał do wspinaczki, kolejna próba zakończyła się również niepowodzeniem. Dwa kroki w górę... i jeszcze szybszy powrót na dół. Na szczęście bez kolejnych obrażeń. Tylko ślady krwi na bluszczu były dowodem, że próba ta została podjęta.
- Do trzech razy sztuka - mruknął Shade, przesuwając się o kilka kroków i ponownie zabierając się za wspinanie.
Podskoczył, sprawnie chwycił za pnącza, najwyżej jak mógł, i zaciskając z bólu zęby począł wchodzić do góry, stopami opierając się o ścianę.
Pół metra. Metr. Kolejne pół metra.
Nawet nie wiedział kiedy ściana się skończyła.
Mały wysiłek... i Shade znalazł się na górze.
WOLNOŚĆ!

Powitała go goła ziemia, bez odrobiny nawet trawy. Jedyną rośliną był wyrastający jakby z głębi ziemi bluszcz. No i znajdujący się w oddali las, drzewa, których korony, podobnie jak jak i liście bluszczu, były ciemnopurpurowe.
Za plecami, po drugiej strony fosy, miał wysoki na trzy kondygnacje, szary mur.
Naprawdę wydostał się z więzienia...
Teraz jeszcze trzeba było pomóc innym. Przede wszystkim Sarze.
 
Kerm jest offline