Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2016, 14:45   #38
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Gdy Niamh zapukała do komnaty zajmowanej przez Randala, świt dopiero zaczynał przebijać się przez głębiny. Z tego też powodu, maga zastała w mocno porannym i zaspanym anturażu.
– Czcigodny Randalu, powóz czeka – oznajmiła bez ogródek, ale nie bez szacunku.
– Powóz? – spytał zaspany jeszcze mag. – Dokąd chcesz mnie teraz zabrać, pani?

Niamh najchętniej zabrałaby czcigodnego maga tysiąc Cieni dalej i porzuciła samego, na żer zamieszkujących wybrany świat potworów. Albo przykułaby go łańcuchami do skały w morskiej głębi, żeby jej nie bruździł, nie przeszkadzał, a nade wszystko nie wstrzymywał swym wystudiowanie biernym oporem jej zaplanowanej już podróży. Żadne z tych pragnień nie wypisało się na jej twarzy.

– Postanowiłam odwieźć cię osobiście do domu twego. Medyk ostrzegał, że jeszcze słabujesz. Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś zasłabł nagle samotnie na pustej ulicy – odparła zamiast tego.
– Cieszę się, że w końcu posłuchałaś głosu zdrowego rozsądku. – Randal był wyraźnie zadowolony. – Zaraz będę gotów. Wybaczysz mi pani. – Kiwnął lekko głową i ruszył w stronę drzwi, by odprowadzić swego gościa i dopełnić porannej toalety.

Przed wykładanymi potrzaskaną po wybuychu mozaiką schodami wiodącymi do stóp wieży Niamh wysiadła i podała magowi rękę, gdy wychodził z powozu. Był w końcu osobą wiekową… zapewne mniej więcej w jej wieku. Odprowadziła go pod drzwi same i pożegnała się dwornie, gestem nakazując ostatniemu strażnikowi, który już tylko dla efektu pozostał przy wejściu, by podążył za nią.
Mag pożegnał ją równie dworsko i zniknął za drzwiami swej wieży – twierdzy, jak zwykł ją nazywać.


Tadgh nie był głupi. Oczywiście, był arogancki, prostacki i pozbawiony klasy, ale nie był głupi. Wyczuł, że pętla zaciska mu się wokół szyi i odpuścił mizerny łup. Wisiorek zerwany z szyi Ailila trafił o poranku w ręce Niamh. Poniekąd wolałaby, aby się kapitan zaparł, uniósł dumą i nie rozluźnił zaciśniętych chciwie na byle czym rąk. Niamh na podbudowie z tego przywłaszczenia byłaby w stanie wywieść i zasugerować, że działał we współpracy z wrogiem i zacierał obecnie tego ślady, złapany na gorącym uczynku. Generalnie obojętne było, co to był za ozdoba... To jej brak był dla Tadgha obciążający... Jednak nie był na tyle głupi, by się złapać na prostą sztuczkę. Jego pospolity spryt kazał mu jednak przypisywać żądaniom Niamh pospolite pobudki osobistych chuci i zainteresowania pobitym wojakiem. Dawał tego wyraz już wczoraj. Głośno i publicznie. Niamh siedziała w swym gabinecie sama, pozwoliła więc sobie na pełne niesmaku pokręcenie głową, dziś ozdobioną grzebieniami w kształcie latających ryb. Wsunęła w szparę medalionu pomalowany na mleczną biel paznokieć.

Sekretnik i łańcuszek wykonano z miedzi, nie złota, co widać było po śladzie zęba na jednym z ogniw. W środku umieszczono dwa malunki, portety na pierwszy rzut oka tej samej osoby. Po bliższym przyjrzeniu Niamh doszła do wniosku, że to dwie różne kobiety, ale bardzo do siebie podobne. Jedna nosiła ubranie mocno już niemodne, druga współczesne. Obie niewiasty były młodeymi Rebmianki. Niamh poniekąd kojarzyła tę we współczesnym ubraniu. Raz, może dwa w życiu ją widziała. Była to lady Aine, dziedziczka wielkiej fortuny. Jej rodzina zajmowała się produkcją jedwabiu morskiego. Kobieta unikała jednak zgiełku wielkiego miasta i towarzystwa wyższych sfer. Dalsze oględziny pozwoliły też dopatrzeć się pewnego podobieństwa do nieszczęsnego, pobitego gwardzisty...

Ważyła przez chwilę wisior na swej białej dłoni, by zaraz wsunąć go do szuflady między własne drobiazgi i wrócić do spisywania raportu. Szanse Ailila na wyjście w miarę cało z tej politycznej awantury minimalnie wzrosły. Po godzinie poszły znowu w górę, bowiem Niamh odwiedził niespodziewany gość.


Niamh uniosła z wykładanego macicą perłową blatu pergamin, na którym zaczęła spisywać wydarzenia poprzedniego wieczoru. Odwróciła kartę niezapisaną stroną do góry.
– Podwładny kapitana Tadgha – skinęła pani Meave na potwierdzenie, że kojarzy i personę, i problem. – Niezwykle przykra sprawa.
– Znam go od dawna. To dobry chłopak. Pomaga mi i sierotom, nad którymi sprawuję pieczę. Chciałam cię prosić, byś mi umożliwiła mi rozmowę z nim. Ostatnio przyniósł mi sporą sumę pieniędzy. Nie chciał powiedzieć, skąd je wziął. To był całoroczny żołd. Przekazał je na naukę i wyposażenie dwóch z moich wychowanków. Chciałabym wiedzieć, czy pieniądze te pochodzą z nielegalnego źródła.

Córka generała nawet nie mrugnęła.
– Ailil obecnie przebywa pod strażą.
Otworzyła szufladę i podsunęła w stronę starszej kobiety otwarty medalion.
– To jego. – Meave obrzuciła przedmiot badawczym spojrzeniem. – Nigdy się z nim nie rozstawał. Pani powiedz, – Starsza kobieta położyła dłoń na ręce, która trzymała medalion. – to prawda? On dopuścił się… – Zamilkła na chwilę, a w jej oczach pojawił się i strach i smutek – czegoś strasznego?
– Jeśli powiem, że tak, uwierzysz, czcigodna Meave?
– Tak – odparła z jeszcze większym smutkiem. Cofnęła swą dłoń. Przed generalską córką wylądował mieszek, ze złotem, sądząc po dźwięku. – Nie mogę zatem tego przyjąć.

Delikatne palce Niamh ujęły sakiewkę. Pozbawioną znaków, które mogłyby prowadzić do niej, lecz z miękkiego, haftowanego materiału poczynionej. Na pierwszy rzut oka było widać, że trzosik należał do kogoś znacznego i rozmiłowanego w pięknie. Generalska córka rozsupłała troczki i z precyzją i dokładnością bardziej lichwiarzowi niż damie przystającej przeliczyła, czy złota jest tyle, ile w nim umieściła. Nie ubyło ni jednej monety.

– Nie mogę w to… – powiedziała cicho starsza kobieta. – On był wzorem dla tych chłopców. Co ja im powiem? – pytała bardziej siebie niż swoją rozmówczynię.
– Najlepiej prawdę – zasugerowała Niamh. – Że własną skórę dał pokroić, a nie wydał mocodawcy.
Wsypała złoto z powrotem do trzosa i przesunęła go w stronę starszej kobiety.
– Mam wiele wad, czcigodna Meave. Ale chronię tych, którzy okazali lojalność.
Dostojna matrona zamrugała z pełnym niezrozumieniem tego, co powiedział Niamh. Swój wzrok przenosiła z arystokratki na złoto i z powrotem.
– Przecież powiedziałaś pani, że dopuścił się czegoś strasznego. Że on… – Meave zmieszała się. – Ja byłam pewna, że to… Nie rozumiem – dodała w końcu bezsilnie.
– Tak naprawdę tego nie powiedziałam – Niamh zapatrzyła się w okno. – Ale tak będzie twierdził jego kapitan. Twój młody przyjaciel dostał się w tryby maszyny o wiele potężniejszej niż my wszyscy… i te tryby mogą go zgnieść. Skoro go znasz… nie pozwól, by czyjekolwiek słowa zmieniły to, co o nim myślisz. Przecież znasz prawdę?
Starsza Rembianka kiwnęła głową, chociaż dość niepewnie.
– A co z nim będzie?
– Na razie dochodzi do siebie. Pod moją pieczą i strażą, więc uniknie kolejnego bicia i tortur. Złoży dobrowolnie zeznania. Nie sądzę, żeby mógł wrócić na służbę. Lecz wojsko to niejedyna ścieżka, jaką może pójść młody człowiek.
– Lord Conall ucieszy się z tego zapewne – westchnęła cicho Meave.
– Dlaczegoż miałoby go to uradować?

– Gdyż zawsze uważał, że bękart… – Starsza kobieta nagle zamilkła. – Wybacz, pani. Nie powinnam rozgłaszać plotek.
– Czcigodna Meave. Jeśli chcesz wesprzeć przyjaciela, powiedz wszystko, co może pomóc. I nie, nie razi mnie słowo bękart – Niamh wróciła spojrzeniem do starszej kobiety. – Ja jestem z nieprawego łoża. Wiedziałaś? Mało kto wie…
– Pani. To zwykłe rodzinne sprawy. Lord Conall to mąż matki Aililla. Nie można mu się dziwić, że nie darzy sympatią żywego dowodu zdrady żony. Po jej śmierci pozbył się go z domu. Tak Ailill trafił do mnie.

Była to, cóż tu ukrywać, wzruszająca historia. Musiała serca krajać. Tym, którzy serca mieli.

– Jeśli chcesz go odwiedzić, polecę strażnikom, by cię przepuścili. Zdaje się, że twoja podopieczna również go opatrywała, znasz więc… stan, w jakim się znajduje? – spytała Niamh gładko.
– Moja podopieczna? Oo…? Grainne? Wiesz o niej pani? Tak. Od niej o tym wiem. To był tylko mój pomysł. Odhran nie jest niczemu winien – zaczęła gorączkowo tłumaczyć się.
– Mówił, że bardzo z niej jest zadowolony. A pochwałami szafuje znacznie mniej hojnie niż poradami lekarskimi – Niamh skinęła lekko głową, nie zwracając uwagi na tłumaczenia. – Mam uprzedzić strażników o twej wizycie?
– Będę ci wdzięczna pani – odpowiedziała podnosząc się i chowając złoto, które przyniosła.
– Byłoby najlepszym, gdybyś pojawiła się u niego w ciągu najbliższej godziny – Twarz Niamh nie zmieniła uprzejmego, lecz w sumie obojętnego wyrazu. – Możesz zostać tak długo, jak zapragniesz, zarządzę, by i obiad wam wspólny podano.
– Nie kłopocz się pani. Naprawdę. – Uśmiechnęła się starsza kobieta. – Czy mogę? – Wskazała na wisiorek.
– To nie kłopot. Drobne uprzejmości czynią z nas… ludzi. Przekaż przyjacielowi, że odwiedzę go po południu. Wolę oddać mu jego drobiazg sama. To kolejna z tych… uprzejmości.
– Myślę, że Ailill ucieszy się gdy odzyska swoją własność. To jedyne, co mu po matce zostało. – Meave skłoniła się nisko i wyszła, odprowadzana z rewerencją przez służbę.

Niamh owinęła łańcuszek wokół ostrza zdobionego masą perłową noża do otwierania listów i uniosła w górę. Wisior z portretami dwóch kobiet kołysał się jej przed twarzą. Uprzejmości i drobiazgi, które czynią z nas ludzi. Wzruszają i chwytają za serce, mocarnie lub lekko, nieważne. Ważne, że pozwalają kłamać innym i sobie. Że ludźmi jesteśmy, nie potworami.

Wrzuciła medalion z powrotem do szuflady i wezwała Cendrica, by wydać mu polecenia odnośnie wizyty czcigodnej Meave w izolatce, w której wracał do sił jej podopieczny. Dowódca jej straży domowej przekaże je komu trzeba... Gdy wyszedł, odwróciła pergamin z rozpoczętym raportem – który poczeka jeszcze kilka godzin na swój ciąg dalszy. Tymczasem ona odnajdzie swego niemożliwego kuzyna i wspólnie zajmą się sprawą maga. Ostatecznym rozwiązaniem sprawy maga, miejmy nadzieję, bowiem czas płynął nieubłaganie. Być może trzeba będzie ograniczyć uprzejmości, które czynią z nas ludzi, na rzecz zaoszczędzenia cennych dni, które można przeznaczyć na co innego.

W kwestii zaś drobiazgów, ludzi z nas czyniących... ukryty portret niewątpliwie będzie trzeba albo zabrać ze sobą, albo wreszcie zniszczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-04-2016 o 11:26.
Asenat jest offline