Yola była niepocieszona. Skoro Bonia nie chciała zjeść szczurzej potrawki to zapewne, nie znajdzie w drużynie już nikogo, kto chciałby spróbować jej kulinarnych eksperymentów. Rudowłosa kapłanka, zmarkotniała trochę, kręcąc się bez celu po magazynie. Od czasu do czasu, postukała butem w puste beczki. Poszurała trochę. Zajrzała w szparki w ścianie, lup po prostu bujała się na palcach stóp. Każdego z towarzyszy uraczyła smutnym, błagalnym i pełnym nadziei spojrzeniem wygłodniałego psiaka, który liczy na smakowity kąsek ze stołu, a nuż się ktoś nabierze?
- Mam jedną pochodnię, ale będzie przeszkadzać mi w walce lub w ewentualnym wsparciu, ale jeśli ktoś chce to mam ją przy plecaku. - zawód w głosie, choć tłumiony, był doskonale słyszalny. Co do planu działania, Yolanda nie zamierzała się wtrącać. Jedyny doświadczeniem myśliwskim jakim mogła się pochwalić, to polowanie na szybko skoczne żaby i spasione ropuchy, we wczesnym okresie dojrzewania. Koooniec.
Pozostawiła więc logistykę wyprawy, co bardziej doświadczonym osobnikom. Czyli… poszła na łatwiznę. Oby tylko… reszta nie wpadła na podobny plan działania, bo będzie z nimi cienko.
__________________ "Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab" |