Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2016, 15:59   #144
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Najemnicy wraz z towarzyszącymi im kobietami, parli na południe w stronę Gór Środkowych, powoli acz niebłagalnie zbliżając się do granicy puszczy. Słońce osiągnęło zenit i był to prawdopodobnie ostatni tak ciepły dzień w tym roku. Ptaki wesoło ćwierkały, fruwając nad głowami podróżujących, rozłożyste korony drzew kołysały się na lekkim wietrze i nawet bardziej płochliwa zwierzyna pokazała się kilka razy najemnikom.
Wąska, udeptana ścieżka przed nimi, wiła się pomiędzy karłowatymi wzgórzami i gęstymi zaroślami, a czasem pięła się odrobinę w górę, by później opaść. Podróż była stosunkowo męcząca, lecz promienie słońca i dopisująca pogada nie pozwalały im zwolnić tempa. Lambert nalegał, aby wykorzystać sprzyjające warunki, dlatego z wyjątkiem krótkich przerw na załatwienie swoich potrzeb, wędrowcy nie zatrzymywali się na dłużej.

Po kilku kolejnych godzinach podróży przez las, najemnicy zauważyli, że ścieżka prowadzi ich coraz niżej, drzewa wokół nich stają się coraz wyższe, a ich konary coraz masywniejsze, aż w końcu sięgały tak wysoko, że niemalże całkowicie przesłoniły słońce. Krajobraz szybko się zmienił; nie było tu zbyt wiele krzewów, gdyż promienie słońca tylko w nieznacznym stopniu docierały do ziemi, zwierzyny łownej nie było w zasięgu wzroku, zaś grunt pod butami z każdym pokonanym krokiem wydawał się coraz bardziej podmokły. Ścieżka, którą podążali biegła pomiędzy błotnistymi sadzawkami, zewsząd otaczały ją gigantyczne sekwoje, a w powietrzu unosiła się chmara robactwa, która bezustannie kąsała podróżnych. Najemnicy szybko zrozumieli, że znaleźli się na bagnach.



- A sądziłem, że gorzej już być nie może. - Powiedział z westchnieniem Wilhelm, strzepując z butów grubą warstwę błota, która zaczynała mu już powoli ciążyć. - Może lepiej będzie okrążyć jakoś te moczary? Droga tędy może być męcząca i może zejść nam dłużej, niż po suchej ziemi. A na dodatek słyszałem, że właśnie takie miejsca zamieszkują największe i najgroźniejsze paskudztwa…

- To prawda. - Lambert zmrużył oczy, marszcząc przy tym czoło - ale obawiam się, że te bagna mogą się ciągnąć przez jeszcze wiele mil. Ścieżka jest dla nas pewnym kierunkiem, a schodząc z niej ryzykujemy zabłądzenie.

Kasowi nie podobała się wizja wchodzenia w bagno, biorąc pod uwagę to co spotkało ich w lesie. Sigmar jeden wie jakie okropieństwa i niebezpieczeństwa będą czyhać na nich ukryte w płytkiej wodzie i zaczajone za chmurą cuchnących oparów - o utonięciu w gęstym błocie nie wspominając.
- Jakoś to będzie. Trzeba uważać na to gdzie stawia się kolejny krok. - Grabarz podniósł z ziemi długi, smukły kij i obrabiał go przez moment nożem. Usatysfakcjonowany swoim narzędziem do pomiaru głębokości, zwrócił się do grupki ocalonych kobiet. - Pójdziemy gęsiego. Idźcie po śladach tych którzy są przed wami, i nie zbaczajmy ze ścieżki, a wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnął się, chociaż wewnątrz trawił go niepokój. Dwie z kobiet kurczowo ściskały kusze - jedna tą Thravara, a druga znalezioną w obozowisku zwierzoludzi. - Kristen, miej to cacko w pogotowiu, ale nie trzymaj go bełtem w stronę naszych pleców. Kto idzie pierwszy? - Rozejrzał się po reszcie towarzyszy, wyciągając w stronę nikogo w szczególności swojego dwu i pół metrowego drąga.

Lexa owym drągalem na pewno dostać by nie chciała, chociażby w oko. O innych miejscach już nie wspominając. Kas miał dziwne pomysły,a jeszcze dziwniejsze było jego sumienie i poczucie rycerskości wobec kobiet, które w tym przypadku po prostu wadziły. Mimo to blondynka wzruszyła ramionami, w końcu do Katariny początkowo też nie pałała zaufaniem, a potem jakoś zrobiło jej się nawet szkoda dziewki. Pokrzepił ją fakt, że Grabarz nakazał tym babsztylom nie mierzyć w swoich; zapewne lepiej w rękach dzierżyły liczne ilości kutasów, niż broń, a to już wojowniczce się nie podobało. Podobnie jak miejsce, w którym się znaleźli, ale nie miała na nic wpływu. Zaczynała mieć poczucie, że robi się marudna.
- Idziem w przoda im szybca tym lepia, tyle uważać na doły błota bo sie kto z nas wpadnie tam i utopi - Rozkazujący, żołnierski i ochrypły ton jej głosu postawił wszystkich do pionu, a przynajmniej miał ku temu predyspozycje. Lexa postanowiła iść za Lambertem, skoro ich tutaj wpakował, to niech sam nogami grunty bada. Kobieta miała w zamiarze wykorzystać nabyte umiejętności, aby pomóc w przeprawie, ale nie mogła nikomu obiecać, że wyjdą z tego cało i przejdą przez mokradła bezpiecznie.

Wilhelm skrzywił się na myśl o przeprawie przez bagna. Lambert był doświadczonym weteranem, który z pewnością przeszedł już nie jedno, Lexa pochodziła z Norski, więc bez wątpienia potrafiła radzić sobie podczas podróży przez ciężki i niepewny teren, a nawet Kas z uwolnionymi kobietami wychowani w otoczeniu lasu mieli chociażby znikome umiejętności przetrwania w dziczy. A on? Jedyne bagna i lasy przez które się wcześniej musiał przedzierać stanowiły dobrze wyglądającą scenografię podczas występów jego trupy cyrkowej. Miał zero doświadczenia z naturą. Męczarnia którą przechodził wędrując przez las skutecznie dała mu do zrozumienia, że nie posiada w żadnym razie krwi trapera, ale dopiero teraz miała zacząć się dla nich trudna droga. Pewnie nawet wielkie góry, w których kierunku zmierzali będą mniejszym wyzwaniem pod względem trudności przeprawy niż najeżone pułapkami w postacie podmokłego i zdradzieckiego gruntu oraz wodnych topieli bagno.
- Miejmy to już za sobą. - Powiedział z westchnieniem. Chciał już sięgnąć po nowy łuk, jednak zawahał się, rozważając czy aby nie będzie potrzebował obu wolnych rąk, gdyby wpadł w jakieś głębokie błotnisko. Po chwili krótkiego zastanowienia chwycił jednak broń dystansową do rąk. “W końcu to nie ja przecieram szlak” - stwierdził w myślach.
- Miejmy nadzieje, że te bagna nie ciągną się w nieskończoność i wyrobimy się przed zmierzchem. - Aktor kontynuował swoje narzekania świadom, że za chwile nawet na to nie starczy mu sił.


Podróż przez bagna nie należała do zbyt łatwych. Wielkie prastare dęby, wysokie jak najwyższe budynki w Altdorfie, przesłaniały promienie słońca swymi potężnymi konarami, tym samym pogrążając puszczę w wiecznych ciemnościach. Znacząco komplikowało to nawigację, bo co jakiś czas trzeba było wspiąć się na drzewa i ustalić swą pozycję względem Gór Środkowych, które górowały nad okolicznymi terenami. Liczne w tym lesie komary i inne krwiopijce skutecznie utrudniały życie zmęczonym podróżą najemnikom i towarzyszącym im kobietom, zaś grząski grunt i otaczające ich sadzawki okazały się być wyjątkowo trudną przeszkodą do pokonania - trzeba było brodzić po kolana w mętnej jak zupa wodzie, a czasem nawet przepłynąć wpław mały zbiornik wodny, co przy dodatkowym obciążeniu stało się szczególnie męczącym wyzwaniem.

Niespodziewanie, ich uwagę przykuł nagły ruch w leśnej gęstwinie. Jako pierwszy, szelest usłyszał Lambert, który cichym gwizdem i ruchem głowy ostrzegł idącą obok Lexę. Młoda kobieta zamarła wsłuchawszy się w otaczające ją odgłosy lasu. Ona także usłyszała szelest, gdy ten powtórzył się po dłuższej chwili ciszy. Z początku myślała, że to jakiś mały ssak przedziera się przez zarośla, ale widok uginających się drzew i dźwięk łamiących się gałęzi sprawił, że mimowolnie cofnęła się o kilka kroków. Podobne odgłosy odezwały się gdzieś z boku, lecz te były o wiele mniej subtelne i usłyszała je reszta wędrowców.

Idący dotąd z wielkim napięciem Wilhelm mimowolnie sięgnął po strzałę. Serce zaczęło mu walić gwałtownie w piersi, jednak zdołał opanować drżenie rąk. Czyżby w końcu dobra passa się skończyła? Tym razem to oni wpadli w zasadzkę. Nieznany wróg zbliżał się do nich z różnych storn, a Andree wycelował w stronę z której nadciągał ten głośniejszy.

- ...rwa mać. Trzymajcie się z tyłu! - Syknął grabarz przez ramię. Co dwa kroki coś chciało go zamordować. Na szczęście dotychczas najwięcej szczęścia miały bagienne komary, ale jak długo miała trwać ta dobra passa? Przemoczony, zmęczony i pokryty swędzącymi bąblami chłopak wiele utracił ze swojego pozytywnego usposobienia, na rzecz silnej chęci zrobienia komuś - lub czemuś - krzywdy. Miał sięgnąć po topór, zanim uświadomił sobie, że ten już spoczywa w jego dłoni, gotów do akcji. Stylisko, jeszcze niedawno niewygodne i obce, po wydarzeniach ostatnich dni stało się niemal przedłużeniem jego prawdziwego ramienia. Młodzieniec podniósł tarczę, i ustawił się tak by osłaniać jedną z flanek swoich towarzyszy z zaciętym wyrazem twarzy i sercem pełnym niepokoju o los wieśniaczek, które reszta zostawiła w jego opiece. Nie mógł ich zawieść po tym wszystkim co przeszły. Ani Magnusa. Jego oczy uważnie lustrowały otaczające ich zarośla, szukając źródła ich poruszenia, które bez wątpienia niedługo samo da o sobie znać…

Coś wielkiego i potwornie silnego zbliżało się w stronę najemników, w takich chwilach jak ta nikt nie śmiał pisnąć choćby słowem. Las ucichł na chwilę, zapadła złowroga cisza, jak przed burzą. Przez moment z wyjątkiem własnych nerwowych oddechów nie dało się usłyszeć nic więcej.
Najpierw ich nozdrza zaatakował powalający smród, przypominający odór dawno zdechłej krowy. Chwilę później niski i donośny pomruk wydobył się zza dzikiej gęstwiny. Spomiędzy liści i krzewów znajdujących się na prawo od ścieżki, wynurzył się wielki, pokryty ropiejącymi krostami pysk bagiennego trolla. Bestia w swej bezkresnej głupocie przyglądała się intruzom, nie będąc w stanie zrozumieć dlaczego te małe ludziki celują w nią jakimiś kawałkami drewna i żelaza, wykrzykując przy tym jakieś słowa w nieznanym jej języku. Drugi z potworów, wychodząc z zarośli znajdujących się na lewo od wędrowców, stanął naprzeciw Kristien, która pobladła z przerażenia i mimowolnie skuliła się.

Pojawienie się paskudnych bestii wyciągnęło na wierzch skrywaną dotychczas elokwencję i opanowanie Wilhelma.
- Ku… ku… kurwa! - Wrzasnął i zaraz zrezygnował z wystrzelenia do trolla z łuku. Upuścił strzałę na ziemie, równocześnie sięgając po zaczepiony przy pasie garłacz. Na takie bestie z pewnością potrzebna była broń ciężkiego kalibru. Odbezpieczył broń i położył palec na cynglu, celując w bestię która swoją uwagę skupiła na biednej kobiecie. - St… st… strzelać!

Wystrzelona z garłacza salwa pomknęła w stronę stojącego na prawo od ścieżki olbrzyma, zasypując go gradem szrapneli, lecz ten wciąż stał w zaroślach z przygłupawą miną, tak jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na rany, z których sączyła się czarna jak smoła krew. Ku własnemu zdumieniu, najemnicy zauważyli, że okaleczenia na ciele trolla niemalże natychmiast się zagoiły, pozostawiając twardą skórę w niemalże niezmienionej kondycji.
Nieskalane myślą ślepia potwora zwróciły się w stronę przerażonych kobiet, który kuliły się ze strachu, błagając bogów o interwencję. Ich najgorsze koszmary ziścił się w tej jednej chwili. W oczach potworach po raz pierwszy pojawiła się pewnego rodzaju złośliwa inteligencja. Widok skulonych niewiast był dla niego jak zaproszenie na obiad, z którego nie miał zamiaru nie skorzystać.
Dwa razy większa od rosłego człowieka bestia wynurzyła się z zarośli, ukazując się najemnikom w pełnej krasie. Nadzwyczaj długie, małpie ramiona sięgały ziemi, pysk przypominał skrzyżowanie goblina z jakimś wyjątkowo obrzydliwym nietoperzem, wzdęty brzuch wyglądał jakby miał zaraz pęknąć od własnego ciężaru i wylać swą cuchnącą zawartość na ziemię, a szerokie jak pnie drzew nogi były zdolne zmiażdżyć chronioną przez żelazny hełm czaszkę, tak jakby była zwykłym owocem.
Monstrum ruszyło w stronę kobiet nie zwracając uwagi na nic innego. Nie zrobiła na nim wrażenia salwa z garłacza, więc i kolejne strzały wystrzelone z łuku Wilhelma nie wyrządziły mu najmniejszej krzywdy. Na drodze stanął mu Lambert oraz Kasimir, obaj czuli pod stopami drgania wywołane przez kroki powłóczącego trolla. Bestia weszła do sadzawki, która znajdowała się na prawo od ścieżki, woda sięgała jej do piersi, ale nawet ta przeszkoda wodna nie spowolniła jej. Gdy już się wydostała na brzeg, posyłając na drogę wielką falę spienionej wody, skoczył ku niej Lambert.
Potężny ciosy młotem zostawiały głębokie ślady na masywnym cielsku trolla, lecz ten nie zwracała na nie uwagi. Po chwili zatrzymał się i spojrzał w dół na wielkie, otwarte rany, z których wypływała szlamowata krew. Na jego przygłupawej mordzie pojawiło się zdziwienie, które szybko zmieniło się w niekontrolowany gniew. Jeden cios potężnej łapy był wystarczający, aby posłać kapłana bitewnego prosto do sadzawki, z której wyszedł bagienny potwór. Monstrum zwróciło swój ohydny łeb z powrotem w stronę kobiet, które znajdowały się w jego zasięgu i przyśpieszyło tempa. Kasimir próbował powstrzymać go, rąbiąc toporem, lecz nic nie było w stanie zatrzymać pochodu wygłodniałego trolla. Złapał za jedną ze spanikowanych kobiet za kostkę i uniósł wysoko do góry, a później wcisnął do swej szeroko otwartej paszczy jak jakiś smakołyk. Z początku dało się usłyszeć krzyki niewiasty, lecz te natychmiast ustały, kiedy szczęki potwora zacisnęły się obrzydliwym chrupnięciem. Ukontentowany tą drobną przekąską, troll stanął w bezruchu, głośno beknął i oblizał się po paszczy swym, długim, cuchnącym zgnilizną, czarnym jęzorem.

Kasimir oniemiał widząc dokonaną przez potwora rzeź. Spadł na niego deszcz krwi, ściana juchy która uderzała kolejną falą z każdym ruchem szczęk monstrum. Kobietę którą znał całe życie, którą kilka godzin wcześniej uratował od pewnej śmierci i dał iskierkę nadziei, której poprzysiągł bronić, a teraz zaprowadził do zguby, spotkał najstraszniejszy z końców. Pełen strachu i błagania o pomoc, która nie miała nigdy nadejść. Chłopak był zbyt słaby, by przeciwstawić się prostolinijnej determinacji trolla by pożywić się i zadać przy tym innej istocie jak najwięcej bólu. Grabarz czuł się przy potworze zupełnie bezsilny - czy scena ta nie była metaforą toczonej od tysiącleci wojny między dobrem a złem, ludzkością i Chaosem? Jak można było walczyć z takim przeciwnikiem?
Ale wątpliwość i strach spłonęły wkrótce na stosie furii podsycanej niepohamowaną żądzą zemsty. Poczucie bezsilności przerodziło się gniew, niczym ptak wykluwający się z jajka. Cienka skorupka rozumu pękła, wylewając żółć rozpaczy i ropę szaleństwa.
Z głuchym, gardłowym warkotem Kas ciął na odlew, gdy troll wciąż był zajęty przeżuwaniem nadal drgającego w pośmiertnych spazmach truchła dziewczyny. Krasnoludzka stal zaśpiewała smutną pieśń gdy cięła powietrze szerokim łukiem, i z werwą zagłębiła się w klatce piersiowej monstrum. Może starożytne ostrze znało już smak trollowej krwi i pragnęło przelać jej jak najwięcej, może ślepy gniew zdradzonego przez bogów wieśniaka popychał je dalej i głębiej niż było to możliwe siłą samego ramienia, a może grabarzowi się zwyczajnie poszczęściło, ale rana którą zadał była straszliwa. Takie cięcie zdjęłoby głowę z ramion niemal każdego, człowieka, gora czy elfa, ale poszarpana, czerwona linia która wykwitła na ciele potwora nie zrobiła na nim większego wrażenia. Poza jednym - zwróciła na Kasa jego niepodzielną uwagę.
Trzymetrowa górą cuchnącego mięsa, tłuszczu i mchu upuściła dolną połowę swojego posiłku, rozdziawiła szeroko paszczę i zwymiotowała na młodzieńca zawartością swojego przepastnego brzuszyska. Świeża krew i kawałki ciała kobiety z Krausnick wymieszały się ze zdolnymi rozpuszczać kamienie sokami trawiennymi trolla, i niczym obrzydliwy tajfun uderzyły w szykującego się do kolejnego ciosu młodzieńca, zwalając go z nóg i odrzucając w tył, gdzie bez dźwięku wpadł do pobliskiej sadzawki. Topór Duraka spadł z mokrym plaśnięciem na ziemię, a Kas uderzył w taflę wody i zniknął w jej mętnych objęciach, by już nie wypłynąć. Dla towarzyszy chłopaka jasnym było, że już więcej go nie zobaczą, ale nie czas było na żałobę jeśli nie chcieli do niego dołączyć.

- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa - przekleństwa wylatywały z ust aktora mimowolnie, bez jego świadomości. Mimo, że stał z boku, posyłając nieustannie strzały w stronę cuchnącej bestii, nie był do końca w stanie ogarnąć całej sytuacji. Wszystko działo się dla niego zbyt szybko. Nadal przed oczami stał mu obraz pożeranej kobiety, jej ostatni jęk agonii. Nawet Lambert i Kasimir nie mieli szans. Trolle potraktowały ich jak zwykłe, nic nie warte szkodniki, których można się pozbyć jednym tylko uderzeniem. Zwierzoludzie były niczym w porównaniu to tych monstrualnych stworów. Jak mieli mierzyć się z czymś tak potężnym?
Taki wielki cel nie ciężko było trafić, jednak cóż z jego strzał, skoro bestie nie dawały im najmniejszych szans, regenerując każdą nowo powstałą ranę? Andree w głębi serca przeczuwał, że nie mieli szans i to tylko kwestia czasu, aż wszyscy podzielą los Kasimira. Jednak nadal wytrwale stał na swojej pozycji, nie mając najmniejszego zamiaru opuścić towarzyszy broni. Powstała między nimi w czasie tej trudnej przeprawy więź okazała się silniejsza niż strach. Wolał zginąć tu, razem z nimi w walce, niż tam, w lesie, całkiem sam.

Śmiałkowie mierzyli się z drugą bestią. Seria potężnych ciosów młota brata Lamberta i deszcz pocisków Wilhelma sprowadziły kolosa do kolan, gdzie zawzięcie odganiał się od nadzwyczaj niebezpiecznych jak się okazało liliputów. Mimo ran, długie, zakończone okrutnymi pazurami ramiona stwora nadal były śmiertelnie niebezpieczną bronią. Mimo to Lambert zręcznie unikał jej ataków, wyprowadzając ciężkim młotem kontry których nie powstydziliby się najznamienitsi estalijscy szermierze z ich smukłymi rapierami. Rozjuszona bólem i gniewem bestia zamarła nagle z głupim wyrazem na twarzy, a potem runęła do przodu, rozsyłając na wszystkie strony falę błota i wody. Z jej potylicy wystawało stylisko krasnoludzkiego topora, emaliowane runy zlewające się z czernią cuchnącej posoki. Nad masywem cielska stał Kasimir, przemoczony i pokryty czymś, czego żaden zdrowy na umyśle człowiek nie próbowałby opisać słowami, w obawie przed otwarciem portalu do samych piekieł. Dysząc, chwiejąc się i drżąc, młodzieniec podniósł głowę i spojrzał po towarzyszach nieobecnym wzrokiem. Okrucieństwo ran zadanych mu przez trolla ujrzało światło dziennie, a tych mniej znieczulonych na widok cudzego bólu przyprawiło o mimowolny dreszcz, który czmychnął wzdłuż ich kręgosłupów jak sopel lodu. Cała lewa strona jego ciała, przez ramię i pierś po bark i szyję była masą rozpuszczonej, wypalonej tkanki, miejscami ukazując gołe mięso. Ale najgorsze czekało wyżej, gdzie niegdyś mogła przywitać ich przystojna, szelmowsko uśmiechnięta facjata młodego człowieka, niepoznaczona linią lat, znojnej pracy i niedoli.
Kasimir podniósł dłonie do swojej zrujnowanej twarzy, padł na kolana i wydał z siebie potępieńczy wrzask, agonalny i pełen namacalnego cierpienia, który odbił się echem pośród drzew i krzewów tego przeklętego bagna.

 
Krieger jest offline