Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2016, 20:04   #45
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wojna się zakończyła. Utopce zostały wybite, ich ciała zostały spalone. Ich krew została przelana, jej ostry zapach odrzucał krwiopijców. Posoka stworów odstręczała.
Niemniej Marta zebrała ich krew do fiolki, jako zdobycz… i jako trofeum zabrała głowę jednego z potworków.
Inne trofea… instrumenty które ponoć Niksy używały, nie zostały odnalezione. Za to pojawiła się kolejna zguba.. gacie zacnych rycerzy którzy odważnie w toń się zanurzyli. Gdzie znikły, wiedział jedynie pieszczoch Marty, bo to on je porwał nie wiedzieć czemu. W każdym razie Swartka ze śmiechem przyglądała się gołodupcom i komentowała rozmiary ich własnych instrumentów “smucąc” się przy tym, że tak niewiele pożytku z tej części ciała po śmierci.
Miała ubaw ich przewodniczka… z pewnością. No i trzeba było wilka jakoś przekonać do zwrotu zaginionego odzienia, nieprawdaż?


Na miejscu orszak złożony z Sarnai i Lecroixa i towarzyszącej im świty. Kilka słów wyjaśnień i Bruno z Boruckim zabrali się szybko za pakowanie obozowiska i wyruszenie przez groblę. Sarnai miała też chwilę czasu, by wyjaśnić swoim, gdzie wisi upolowana przez nią zwierzyna.
Trzeba przyznać że Bruno i Borutek znali się na rzeczy i cała wyprawa było ledwie w dwa pacierze gotowa do wyruszenia. Ogniska wygaszono i wyruszono, przez groblę… teraz bezpieczną bo grasujące na niej utopce już przestały istnieć. Podczas tej przejażdżki wypytywano subtelnie Sarnai i Marcela oraz ludzi Koenitza o całą walką. I tu był problem… bo o ile Koenitz i Brunon władali polszczyzną, o tyle Lecroix i Sarnai słabo, a jego podwładni wcale. Kto jeszcze jako tako radził sobie z łaciną lub niemieckim, to mógł Francuza zaczepić, jak i ludzi Koenitzowych. Sarnai zaś była obiektem ciekawości swych własnych podwładnych, którzy zainteresowani byli jej relacjami z tej walki, choć oczywiście… wprost żaden z nich nie śmiał jej wypytywać. Wprost nie… ale od czasu do czasu zaczepiali swą panią niewinnymi pytaniami i sugestiami. No i… zwłaszcza ciekawiła ich zażyłość z Marcelem. Czyżby sojusz między obcymi na tej ziemi Kainitami się pogłębił?


Dalsza podróż przez bagna nie obfitowała w niespodzianki. Grobla nadal była stabilna po tylu latach. Swartka jak zwykle jechała na przodzie, mimo że obecnie jako przewodniczka nie była potrzebna. Noc zaś powoli zbliżała się ku końcowi. Tak więc po przedostaniu się przez bagna Gangrelka skierowała całą drużynę do lessowego jaru w którego miękkiej ziemi, szybko się dało wykopać kryjówkę na dzień.


Swartka przekazała ludziom informacje dotyczące pobliskiego miasta. Leżące nad rzeką Mleczką jest miastem tkaczy i dwóch kościołów. Jednego należącego do Bożogrobców, drugiego do Bernardynów.
- Należy do Lubomirskich i na dworku zbudowanym niedawno zarządcą jest Spokrewniony należący Toreadorów. Wślizgnął się w łaski tutejszych Lubomirskich, więc musi być Toreadorem. Pozostałych nie znam. Raz czy dwa widziałem ich z dala. Jeden niski i garbaty, drugi to dziołcha. - wyjaśniła kąpiąc się goła w cebrzyku, przez co przyciągała uwagę wszystkich. Nic więc dziwnego, że pomijając zakonników jakoś sporo ludzi kręciło się wokół.- Nie wiem gdzie ci się chowają. Przeworsk to miasto tkaczy, ale ma swoje odpusty, jarmarki i całkiem spory zajazd pod drugiej stronie rzeki o nazwie Pastewnik.



Swartka radziła nie ruszać kupą do miasta, bo można tym rozdrażnić Lubomirskich, a to w okolicy możny i liczny ród. Natomiast niewielka grupka szlachciców ze sługami nikogo nie zdziwi. To miasto często jest odwiedzane przez podróżnych. Na teren łowów poradziła Pastewnik właśnie.


- To duży zajazd, zawsze pełen przyjezdnych gości jak i kupców. Mnóstwo ludzi…- wyjaśniała Swartka.- Nie ma się też co przejmować miejscowymi Kainitami. O ile nie zostawi się trupów, to nie będą się ostrzyć kłów o mały posiłek na ich terytorium. Parę razy tu zaglądałam sama i ani razu się Toreador do nie odezwał. Może po prostu nie potrafił, bo pludrakiem holenderskim jest chyba.-
Gangrelka miała rację. Lokal był tłoczny, zarówno od okolicznych szlachetków jak i od mieszczan i plebsu.


Grała muzyka, piwo lało się strumieniami, atmosfera była sielska i wesoła. I ułatwiała się bratanie pomiędzy różnymi stanami. Przy kolejnych piwach znikała bowiem różnica pomiędzy herbowym a kowalem.
A i swoje robiły dziewczęta roznoszące napoje z uśmiechem na ustach i tolerancją na lepkie dłonie bogatszych mieszczan i herbowym. A żydowski arendarz za kontuarem tylko spisywał na pergaminie, kto ile wypił. Nikt mu przecież nie będzie wymigiwał się od zapłaty. Potężni Lubomirscy wszak stoją za nim pobierając opłatę za prowadzenie wyszynku na swych ziemiach. Karczma była duża, wesoła i tłoczna… ostatnia taka zapewne na tej trasie. Im dalej na wschód, tym ludzi wszak mniej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline