| Alan Moss
Alan siedział wygodnie w fotelu przy swoim, kupionym niedawno w sklepie ze starymi meblami, mahoniowym biurku. Przed nim na specjalnym stojaku tkwiła rozłożona jakaś stara iluminowana księga. Jej pożółkłe kartki wykonane z czerpanego papieru zdobione czarnymi ornamentami na krawędziach, w środku wypełnione były czerwonym inkaustem. Zapisany gotykiem łaciński tekst świadczył wyraźnie o średniowiecznym pochodzeniu owego dzieła.
Alan podniósł leżącą obok dużą pęsetę i przewrócił kolejną kartkę. Jego oczom ukazał się szkic leżącego w pentaklu ludzkiego ciała, którego głowa i każda z kończyn ozdobiona była płonącą świecą i niezrozumiałymi dla laików podejrzanymi symbolami.
Alan wyjął z szuflady oprawiony w brązową skórę, gruby zeszyt i otwierając go na nowej, czystej stronie wziął do ręki pióro i przepisał doń z księgi kilka symboli i łacińskich słów. Odłożył zeszyt i pióro na bok, po czym zaczął jeszcze raz uważnie przyglądać się łacińskim inskrypcjom. - Dałem wam prawo rządu nad świętymi i dałem laskę z wiedzą najwyższą. Dałem wam prawo rządu nad świętymi i dałem…– powiedział do siebie powoli, przerywając, gdy zza drzwi pokoju dobiegł go dźwięk rytmicznych uderzeń metalu o metal. – …laskę z wiedzą najwyższą. – Dokończył podnosząc się z fotela.
Na jego trzydziestokilkuletniej twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia. Szybkim ruchem przykrył stary grimuar delikatnym kawałkiem czerwonego sukna i ruszył w stronę drzwi przeciągając się po długim siedzeniu w jednostajnej pozycji.
Po drodze do drzwi minął dwie figury ludzkich postaci, wykonane z poczernianej, kutej stali, nienaturalnie wyciągnięte i zniekształcone, jakby widziane w krzywym zwierciadle umysłu. Postacie szły udręczone, połączone ze sobą grubym kolczastym łańcuchem.
Kiedyś rzeźba ta wywoływała w nim niewypowiedzianą nostalgię, ale po kilku tygodniach zdołał się jednak przyzwyczaić i traktować ją w miarę obojętnie.
Pewnym ruchem nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz. Następnie podążając za rytmicznym odgłosem, skierował się do mieszczącej się w piwnicy pracowni. Najciszej jak tylko mógł otworzył drzwi do pracowni i zajrzał do środka wsadzając samą głowę.
Pięć metrów przed nim, obok stalowej figury przedstawiającej przykucniętą, męską postać, stała kobieta, odwrócona do niego plecami, z młotkiem w lewej i dwoma stalowymi gwoździami w prawej ręce. Przyłożyła jeden z 30-centymetrowych gwoździ do wyciągniętej błagalnie przed siebie ręki posągu i trzema mocnymi uderzeniami ciężkiego młotka, wbiła w przygotowany w ręce otwór kolejny już, czwarty gwóźdź. - Ała! – zażartował Alan i wszedł do środka – to boli.
- Miało boleć. – odpowiedziała zdecydowanym głosem dziewczyna i odwróciła się do niego z uśmiechem.
Miała nie więcej niż 25 lat, ładną twarz, granatowo-czarne włosy, zbyt mocny, ciemny makijaż i delikatną, szczupłą sylwetkę, zupełnie nieprzystającą do machania ciężkim młotkiem. - Może Ci pomóc Louise? – zaproponował schodząc do niej po betonowych schodach. - Dzięki kochanie, ale jak widzisz świetnie mi idzie. Nie zaczynam niczego, czego nie jestem w stanie sama skończyć. – powiedziała odkładając narzędzia na bok i zbliżając się do niego.
Pocałowali się obejmując jakby nie widzieli się od dawna. Przytuliła się do niego. - To będzie Hieronim, tak? – spytał spoglądając na rzeźbę ponad jej głową. - Tak… skąd wiedziałeś? – cofnęła głowę Louise i spojrzała mu w oczy. - Wygląda na Hieronima. – odpowiedział bez zastanowienia Alan. – Emily ogląda National Geographic. – zmienił temat – może poproszę ją żeby przyniosła Ci coś do picia, masz ochotę na coś specjalnego, sok…
- Tak, ananasowy z lodem, poproszę – powiedziała puszczając go z objęć. – dzięki kochanie.
- Tylko nie zrób mu krzywdy tym młotkiem, będę za godzinę lub dwie. – podszedł do drzwi. - Tego nie mogę Ci obiecać, zostało mi jeszcze 8 gwoździ.
- Symbole, symbole, symbole…- mówiąc jakby do siebie zamknął drzwi kierując się do salonu. Poprosił Emily o sok dla Louise i nałożywszy na swój brązowy habit, czarny, wełniany płaszcz z kapturem, wziął do ręki skórzaną aktówkę. Wyszedł na zewnątrz. Mosiężna kołatka o półludzkiej twarzy stuknęła o zamykające się drzwi.
Benito czekał już na niego w swoim 10-letnim Fordzie i śpiewając przy akompaniamencie radia jakąś latynoską piosenkę, wystukiwał rytm uderzając w kierownicę. - Dzień dobry Senior Moss – odezwał się pierwszy swoją meksykańską angielszczyzną, gdy Alan otworzył drzwi samochodu. – dokąd jedziemy?
- Dobry wieczór Benito – poprawił go Alan i w chwilę później dodał – do antykwariatu do Harlemu, jak zwykle.
Samochód ruszył powoli po oblodzonej nawierzchni cichej ulicy, mijając uśpione pod warstwą śniegu domy i pobłyskujące kolorowo Bożonarodzeniowymi lampkami okna. Niebo było już ciemne, tylko łuna nad horyzontem mówiła, ze niedawno zakończył się dzień. - Czy lubi Pan Shakirę Panie doktorze, czy mam trochę ściszyć? – odezwał się Benito kiwając głową w rytm muzyki. - A czy Twój silnik śpiewa już tak ładnie jak ona? Byłeś z nim u warsztatu? – zapytał Alan przechodząc na hiszpański. - W warsztacie. – poprawił go Benito. – Tak, śpiewa już doskonale. Wymienili mi gaźnik, ale nie poszedłbym z nim do łóżka z tego powodu, a z Shakirą chętnie.
- Shakira ma dobry gaźnik? – zaśmiał się Alan. - Panie doktorze – krzyknął Benito śmiejąc się razem z nim – Shakira ma wszystko.
Samochód jechał jeszcze jakiś czas, aż w końcu zatrzymał się pod lombardem Jeremy’ego.
Alan okrył się szczelnie płaszczem i nakładając kaptur wysiadł z samochodu. Z aktówką w ręku doszedł szybkim krokiem do drzwi i wszedł do środka. W nozdrza uderzył go zapach starych woluminów, który tak kochał. - Miałem nadzieję, że jeszcze cię zastanę w pracy. – powiedział w progu uwalniając się od niepewności, gdy nagle spostrzegł, że Jeremy nie jest sam. - Masz gości… - stwierdził lakonicznie widząc dwie antyinteligentne gęby przy drzwiach i kolejnego podejrzanego typa przy Jeremy’m – w takim razie poczekam i poszukam czegoś dla siebie. – dodał znikając między regałami.
W pierwszym odruchu, gdy już stanął niewidoczny za regałem, otworzył cicho aktówkę i przełożył pistolet z jej wnętrza do prawej kieszeni płaszcza.
- Cholera, co za świat – pomyślał psychodelicznie - gangsterzy przyszli po archiwalne wydanie Harlequina. Nie sądziłem, że kiedyś do tego dojdzie.
Ostatnio edytowane przez Lorn : 08-05-2007 o 09:46.
|