Wątek: [Kult] Kąty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2007, 22:40   #38
Lorn
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
Alan Moss

Alan siedział wygodnie w fotelu przy swoim, kupionym niedawno w sklepie ze starymi meblami, mahoniowym biurku. Przed nim na specjalnym stojaku tkwiła rozłożona jakaś stara iluminowana księga. Jej pożółkłe kartki wykonane z czerpanego papieru zdobione czarnymi ornamentami na krawędziach, w środku wypełnione były czerwonym inkaustem. Zapisany gotykiem łaciński tekst świadczył wyraźnie o średniowiecznym pochodzeniu owego dzieła.

Alan podniósł leżącą obok dużą pęsetę i przewrócił kolejną kartkę. Jego oczom ukazał się szkic leżącego w pentaklu ludzkiego ciała, którego głowa i każda z kończyn ozdobiona była płonącą świecą i niezrozumiałymi dla laików podejrzanymi symbolami.
Alan wyjął z szuflady oprawiony w brązową skórę, gruby zeszyt i otwierając go na nowej, czystej stronie wziął do ręki pióro i przepisał doń z księgi kilka symboli i łacińskich słów. Odłożył zeszyt i pióro na bok, po czym zaczął jeszcze raz uważnie przyglądać się łacińskim inskrypcjom.
- Dałem wam prawo rządu nad świętymi i dałem laskę z wiedzą najwyższą. Dałem wam prawo rządu nad świętymi i dałem…– powiedział do siebie powoli, przerywając, gdy zza drzwi pokoju dobiegł go dźwięk rytmicznych uderzeń metalu o metal.
– …laskę z wiedzą najwyższą. – Dokończył podnosząc się z fotela.
Na jego trzydziestokilkuletniej twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia. Szybkim ruchem przykrył stary grimuar delikatnym kawałkiem czerwonego sukna i ruszył w stronę drzwi przeciągając się po długim siedzeniu w jednostajnej pozycji.

Po drodze do drzwi minął dwie figury ludzkich postaci, wykonane z poczernianej, kutej stali, nienaturalnie wyciągnięte i zniekształcone, jakby widziane w krzywym zwierciadle umysłu. Postacie szły udręczone, połączone ze sobą grubym kolczastym łańcuchem.
Kiedyś rzeźba ta wywoływała w nim niewypowiedzianą nostalgię, ale po kilku tygodniach zdołał się jednak przyzwyczaić i traktować ją w miarę obojętnie.
Pewnym ruchem nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz. Następnie podążając za rytmicznym odgłosem, skierował się do mieszczącej się w piwnicy pracowni. Najciszej jak tylko mógł otworzył drzwi do pracowni i zajrzał do środka wsadzając samą głowę.
Pięć metrów przed nim, obok stalowej figury przedstawiającej przykucniętą, męską postać, stała kobieta, odwrócona do niego plecami, z młotkiem w lewej i dwoma stalowymi gwoździami w prawej ręce. Przyłożyła jeden z 30-centymetrowych gwoździ do wyciągniętej błagalnie przed siebie ręki posągu i trzema mocnymi uderzeniami ciężkiego młotka, wbiła w przygotowany w ręce otwór kolejny już, czwarty gwóźdź.

- Ała! – zażartował Alan i wszedł do środka – to boli.
- Miało boleć. –
odpowiedziała zdecydowanym głosem dziewczyna i odwróciła się do niego z uśmiechem.
Miała nie więcej niż 25 lat, ładną twarz, granatowo-czarne włosy, zbyt mocny, ciemny makijaż i delikatną, szczupłą sylwetkę, zupełnie nieprzystającą do machania ciężkim młotkiem.
- Może Ci pomóc Louise? – zaproponował schodząc do niej po betonowych schodach.
- Dzięki kochanie, ale jak widzisz świetnie mi idzie. Nie zaczynam niczego, czego nie jestem w stanie sama skończyć. – powiedziała odkładając narzędzia na bok i zbliżając się do niego.
Pocałowali się obejmując jakby nie widzieli się od dawna. Przytuliła się do niego.
- To będzie Hieronim, tak? – spytał spoglądając na rzeźbę ponad jej głową.
- Tak… skąd wiedziałeś? – cofnęła głowę Louise i spojrzała mu w oczy.
- Wygląda na Hieronima. – odpowiedział bez zastanowienia Alan. – Emily ogląda National Geographic. – zmienił temat – może poproszę ją żeby przyniosła Ci coś do picia, masz ochotę na coś specjalnego, sok…
- Tak, ananasowy z lodem, poproszę –
powiedziała puszczając go z objęć. – dzięki kochanie.
- Tylko nie zrób mu krzywdy tym młotkiem, będę za godzinę lub dwie. –
podszedł do drzwi.
- Tego nie mogę Ci obiecać, zostało mi jeszcze 8 gwoździ.
- Symbole, symbole, symbole…-
mówiąc jakby do siebie zamknął drzwi kierując się do salonu. Poprosił Emily o sok dla Louise i nałożywszy na swój brązowy habit, czarny, wełniany płaszcz z kapturem, wziął do ręki skórzaną aktówkę. Wyszedł na zewnątrz. Mosiężna kołatka o półludzkiej twarzy stuknęła o zamykające się drzwi.

Benito czekał już na niego w swoim 10-letnim Fordzie i śpiewając przy akompaniamencie radia jakąś latynoską piosenkę, wystukiwał rytm uderzając w kierownicę.
- Dzień dobry Senior Moss – odezwał się pierwszy swoją meksykańską angielszczyzną, gdy Alan otworzył drzwi samochodu. – dokąd jedziemy?
- Dobry wieczór Benito –
poprawił go Alan i w chwilę później dodał – do antykwariatu do Harlemu, jak zwykle.
Samochód ruszył powoli po oblodzonej nawierzchni cichej ulicy, mijając uśpione pod warstwą śniegu domy i pobłyskujące kolorowo Bożonarodzeniowymi lampkami okna. Niebo było już ciemne, tylko łuna nad horyzontem mówiła, ze niedawno zakończył się dzień.
- Czy lubi Pan Shakirę Panie doktorze, czy mam trochę ściszyć? – odezwał się Benito kiwając głową w rytm muzyki.
- A czy Twój silnik śpiewa już tak ładnie jak ona? Byłeś z nim u warsztatu? – zapytał Alan przechodząc na hiszpański.
- W warsztacie. – poprawił go Benito. – Tak, śpiewa już doskonale. Wymienili mi gaźnik, ale nie poszedłbym z nim do łóżka z tego powodu, a z Shakirą chętnie.
- Shakira ma dobry gaźnik? –
zaśmiał się Alan.
- Panie doktorze – krzyknął Benito śmiejąc się razem z nim – Shakira ma wszystko.

Samochód jechał jeszcze jakiś czas, aż w końcu zatrzymał się pod lombardem Jeremy’ego.
Alan okrył się szczelnie płaszczem i nakładając kaptur wysiadł z samochodu. Z aktówką w ręku doszedł szybkim krokiem do drzwi i wszedł do środka. W nozdrza uderzył go zapach starych woluminów, który tak kochał.
- Miałem nadzieję, że jeszcze cię zastanę w pracy. – powiedział w progu uwalniając się od niepewności, gdy nagle spostrzegł, że Jeremy nie jest sam.
- Masz gości… - stwierdził lakonicznie widząc dwie antyinteligentne gęby przy drzwiach i kolejnego podejrzanego typa przy Jeremy’m – w takim razie poczekam i poszukam czegoś dla siebie. – dodał znikając między regałami.
W pierwszym odruchu, gdy już stanął niewidoczny za regałem, otworzył cicho aktówkę i przełożył pistolet z jej wnętrza do prawej kieszeni płaszcza.
- Cholera, co za świat – pomyślał psychodelicznie - gangsterzy przyszli po archiwalne wydanie Harlequina. Nie sądziłem, że kiedyś do tego dojdzie.
 

Ostatnio edytowane przez Lorn : 08-05-2007 o 09:46.
Lorn jest offline