Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2016, 19:17   #151
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelique, Bobby

Wtulona w masywne ramiona Beara Angie czuła się… czuła się bezpieczna. Tak. To właśnie było to uczucie. No, może nie było to takie totalne, bezgraniczne bezpieczeństwo, jednak ciepło ciała jąkały dodawała jej otuchy, budziła w duszy jakąś iskierkę wiary, że może jednak przetrwa ten horror. Znajdzie rozwiązanie, gdy będzie miała przy sobie tego jąkającego się twardziela. I zemści za brata.

Na razie jednak nie myślała o tym, lecz o cieple ogniska i mocnych ramionach, które obejmowały ją, niczym tarcza chroniąca od zła tego świata. Zła, którego narodzin byli nie tak dawno świadkami.

Bobby czuł… ekscytację. I zapach włosów dziewczyny. Ciepło jej ciała. Bliskość. Miękkość. Podniecającą i jakąś taką, no, jakąś … cudowną.
Czuł się potrzebny i odpowiedzialny. Czuł się męski i silny. Czuł się, niczym pionier – zdobywca nieznanych światów stawiający czoła nieznanym niebezpieczeństwom. Chroniący swoją kobietę.

I wtedy, kiedy ciepło ich ciał zaczynało wręcz… dopasowywać się do siebie. Gdy obecność drugiej osoby tak blisko przytępiała adrenalinę, ale pobudzała inne hormony sielankę popsuł krzyk, który nagle doleciał do nich z głębi puszczy.

Wrzask bólu, który wybrzmiał w kilka chwil po tym, jak rozbrzmiał.
Angie zatrzęsła się w środku. Doskonale znała głos krzyczącej osoby. Tak krzyczał Bruce. Jej zamordowany przez diabelskie ohydztwo brat. Była tego pewna, jak tego, że poza ramionami Beara nie czeka nic dobrego.


Mikołaj i Connor

Aby dostać się do uwięzionego człowieka Connor musiał wspiąć się kawałek i wtedy zrozumiał, że nie da rady w ten sposób uwolnić więźnia z jego dziwacznej celi. Za to był w stanie zbliżyć się prawie do samej klatki piersiowej demonicznego posągu, która stanowiła „kraty”.

Mężczyzna wydawał się nie zwracać na niego uwagi. Nadal trzymał się kurczowo żeber bestii, jakby próbował wyrwać je samym uściskiem. Twarz przestała już dymić, a poparzenia zagoiły się. Tylko oczy pozostały tak samo dzikie i szalone, bez żadnej zamiany.

Mężczyzna w końcu dostrzegł Connora. Dzikość w oczach ustąpiła zdziwieniu. Autentycznemu zdziwieniu. Mężczyzna powiedział coś głosem ochrypłym i w niezrozumiałym dla Connora języku, pewnie faktycznie jakimś językiem któregoś z plemion Indian. Widząc, że Connor nie rozumie go powiedział coś w znajomo brzmiącym języku. Chyba był to francuski.

- Fuir! Promptement!

Obserwujący wszystko z dołu Mikołaj ujrzał, ze ktoś pojawił się na skraju polany. Zagubiona, błąkająca się wyraźnie bez celu, zagubiona osoba. Ale ze względu na unoszące się wszędzie opary Polak nie był w stanie rozpoznać, z kim ma do czynienia. Wydawało mu się jednak, że owa osoba jest tak samo zagubiona, jak on i Connor.

Frank i Arisa

Cios Franka zrobił swoje. Arisa upadła na ziemię, zaszokowana i zaskoczona tym niespodziewanym atakiem. Z nosa polała jej się krew, a cios w brzuch sprawił, że była w stanie tylko przyklęknąć i spróbować złapać oddech. W tym czasie Frank odbiegł w pogrążony w ciemnościach las i znikł jej z oczu.

Arisa

Złapała oddech po minucie wiedząc, że nie jest tutaj sama. Że ktoś za nią stoi. Nie widziała kto lub co, lecz bała się odwrócić. Bała, że kiedy to zrobi, umrze. Umrze śmiercią straszliwą, okrutną i krwawą. Że będzie umierała w cierpieniach. Dlatego stała bez ruchu, sparaliżowana strachem, pozwalając aby krew spływała jej z rozbitego nosa na ziemię. Na zgniłą, mokrą od deszczu ściółkę.

I nagle, po chyba wieczności, uczucie obecności znikło. Tak zwyczajnie i po prostu. A Arisa czuła, że żyje. Że, oddycha. Że bije jej serce. To ostatnie czuła bardzo intensywnie.

Frank

Uciekł w las zostawiając dziewczynę na pożarcie. Upewniając się, że bestia pożre najpierw ją, a on będzie miał czas na ucieczkę, na znalezienie schronienia.

Pędził pomiędzy drzewami, unikając pni i korzeni. Pędził najszybciej, jak tylko mógł. Pędził, aż rozbolały go płuca, a osłabiony upływem krwi organizm powiedział – ZWOLNIJ! – gdy przed oczami zaczęły mu wirować czarne, postrzępione cienie.

Wtedy oparł się o drzewo, oddychając spazmatycznie. Nasłuchiwał, ale poza swoim własnym oddechem - jękliwym, świszczącym i urywanym – nie słyszał niczego więcej.

Był sam. Żywy i sam. Znów.
 
Armiel jest offline