Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2016, 19:17   #151
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelique, Bobby

Wtulona w masywne ramiona Beara Angie czuła się… czuła się bezpieczna. Tak. To właśnie było to uczucie. No, może nie było to takie totalne, bezgraniczne bezpieczeństwo, jednak ciepło ciała jąkały dodawała jej otuchy, budziła w duszy jakąś iskierkę wiary, że może jednak przetrwa ten horror. Znajdzie rozwiązanie, gdy będzie miała przy sobie tego jąkającego się twardziela. I zemści za brata.

Na razie jednak nie myślała o tym, lecz o cieple ogniska i mocnych ramionach, które obejmowały ją, niczym tarcza chroniąca od zła tego świata. Zła, którego narodzin byli nie tak dawno świadkami.

Bobby czuł… ekscytację. I zapach włosów dziewczyny. Ciepło jej ciała. Bliskość. Miękkość. Podniecającą i jakąś taką, no, jakąś … cudowną.
Czuł się potrzebny i odpowiedzialny. Czuł się męski i silny. Czuł się, niczym pionier – zdobywca nieznanych światów stawiający czoła nieznanym niebezpieczeństwom. Chroniący swoją kobietę.

I wtedy, kiedy ciepło ich ciał zaczynało wręcz… dopasowywać się do siebie. Gdy obecność drugiej osoby tak blisko przytępiała adrenalinę, ale pobudzała inne hormony sielankę popsuł krzyk, który nagle doleciał do nich z głębi puszczy.

Wrzask bólu, który wybrzmiał w kilka chwil po tym, jak rozbrzmiał.
Angie zatrzęsła się w środku. Doskonale znała głos krzyczącej osoby. Tak krzyczał Bruce. Jej zamordowany przez diabelskie ohydztwo brat. Była tego pewna, jak tego, że poza ramionami Beara nie czeka nic dobrego.


Mikołaj i Connor

Aby dostać się do uwięzionego człowieka Connor musiał wspiąć się kawałek i wtedy zrozumiał, że nie da rady w ten sposób uwolnić więźnia z jego dziwacznej celi. Za to był w stanie zbliżyć się prawie do samej klatki piersiowej demonicznego posągu, która stanowiła „kraty”.

Mężczyzna wydawał się nie zwracać na niego uwagi. Nadal trzymał się kurczowo żeber bestii, jakby próbował wyrwać je samym uściskiem. Twarz przestała już dymić, a poparzenia zagoiły się. Tylko oczy pozostały tak samo dzikie i szalone, bez żadnej zamiany.

Mężczyzna w końcu dostrzegł Connora. Dzikość w oczach ustąpiła zdziwieniu. Autentycznemu zdziwieniu. Mężczyzna powiedział coś głosem ochrypłym i w niezrozumiałym dla Connora języku, pewnie faktycznie jakimś językiem któregoś z plemion Indian. Widząc, że Connor nie rozumie go powiedział coś w znajomo brzmiącym języku. Chyba był to francuski.

- Fuir! Promptement!

Obserwujący wszystko z dołu Mikołaj ujrzał, ze ktoś pojawił się na skraju polany. Zagubiona, błąkająca się wyraźnie bez celu, zagubiona osoba. Ale ze względu na unoszące się wszędzie opary Polak nie był w stanie rozpoznać, z kim ma do czynienia. Wydawało mu się jednak, że owa osoba jest tak samo zagubiona, jak on i Connor.

Frank i Arisa

Cios Franka zrobił swoje. Arisa upadła na ziemię, zaszokowana i zaskoczona tym niespodziewanym atakiem. Z nosa polała jej się krew, a cios w brzuch sprawił, że była w stanie tylko przyklęknąć i spróbować złapać oddech. W tym czasie Frank odbiegł w pogrążony w ciemnościach las i znikł jej z oczu.

Arisa

Złapała oddech po minucie wiedząc, że nie jest tutaj sama. Że ktoś za nią stoi. Nie widziała kto lub co, lecz bała się odwrócić. Bała, że kiedy to zrobi, umrze. Umrze śmiercią straszliwą, okrutną i krwawą. Że będzie umierała w cierpieniach. Dlatego stała bez ruchu, sparaliżowana strachem, pozwalając aby krew spływała jej z rozbitego nosa na ziemię. Na zgniłą, mokrą od deszczu ściółkę.

I nagle, po chyba wieczności, uczucie obecności znikło. Tak zwyczajnie i po prostu. A Arisa czuła, że żyje. Że, oddycha. Że bije jej serce. To ostatnie czuła bardzo intensywnie.

Frank

Uciekł w las zostawiając dziewczynę na pożarcie. Upewniając się, że bestia pożre najpierw ją, a on będzie miał czas na ucieczkę, na znalezienie schronienia.

Pędził pomiędzy drzewami, unikając pni i korzeni. Pędził najszybciej, jak tylko mógł. Pędził, aż rozbolały go płuca, a osłabiony upływem krwi organizm powiedział – ZWOLNIJ! – gdy przed oczami zaczęły mu wirować czarne, postrzępione cienie.

Wtedy oparł się o drzewo, oddychając spazmatycznie. Nasłuchiwał, ale poza swoim własnym oddechem - jękliwym, świszczącym i urywanym – nie słyszał niczego więcej.

Był sam. Żywy i sam. Znów.
 
Armiel jest offline  
Stary 14-04-2016, 08:42   #152
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Connor wspiął się na figurę i zaklął pod nosem, gdy okazało się, że nie da rady wyciągnąć Indianina na zewnątrz. Przez chwilę mocował się z żebrami, sprawdzając, czy puszczą, ale wyglądało na to, że potrzeba było czegoś więcej, niż konkretnej siły fizycznej, by je rozewrzeć, czy pozbyć w inny sposób. Indianiec z bliska wyglądał jeszcze paskudniej niż wcześniej, ale i tak najgorsze były jego oczy. Szalone, jakby zawieszone w innej przestrzeni postrzegania rzeczywistości.

Mayfield miał jeszcze inne przemyślenia - analizując ponownie to, co się niedawno wydarzyło, doszedł do wniosku, że być może Indianin jest tutaj zamknięty w ramach jakiejś klątwy, czy czegoś takiego. No bo jak można było inaczej tłumaczyć fakt, że wszyscy trzej dostali piorunem, a tylko ten szaman zamienił się w grzankę? Strażak nie chciał tego przyznać, ale może tu działała jakaś plugawa magia? Albo on już do końca ześwirował i pieprzył głupoty.
- Nie dam rady go wyciągnąć, Nick - rzucił do kumpla w dole, odrzucając natłok myśli. Odnosił wrażenie, że im bardziej stara się połączyć ze sobą odpowiednie kropki, tym gorzej mu to wychodzi. Nic nie miało sensu, albo on nie potrafił go znaleźć. W sumie nie był nigdy jakimś pieprzonym "myślicielem". - To cholerstwo jest solidniejsze, niż wyglądało.

I wtedy Indianin spojrzał na Mayfielda zupełnie zaskoczony. Jakby z samego jego spojrzenia strażak mógł wyczytać "ale jak to możliwe, że ty się tutaj znalazłeś?". Lub coś w tym stylu. Potem zaczął nawijać w swoim języku, a Mayfield zupełnie nic z tego nie rozumiał, co kilka razy próbował przekazać temu szamanowi, czy wojownikami, przebijając się krótkim "Nie rozumiem cię!", przez jego słowotok. Nie wiedział, czy tamten załapał, ale w końcu rzucił coś w bardziej przystępnym języku. Chyba francuskim - tak przynajmniej to brzmiało, ale Conn nie był przekonany na sto procent.
- Hej, Nick... - Zwrócił uwagę kompana, który odwrócony był w stronę skraju polany. - Znasz francuski? Bo nasz przystojniaczek powiedział coś a'la... - I tutaj Mayfield powtórzył słowa Indianina z najwyższą dokładnością, na jaką mógł sobie pozwolić.

Widząc, że Polak nie zareagował od razu, zniżył głowę i poświecił na niego swoją czołówką. Nick wciąż wpatrywał się w niknący w czeluściach nocy las nieopodal.
- Yo, Nick... wszystko gra? Coś się stało? - Zapytał, wisząc na paskudnej rzeźbie. Miał nadzieję, że czyhająca gdzieś tam bestia nie postanowiła się nagle nimi zainteresować w związku z odnalezieniem Indianina i tego... totemu, czy czymkolwiek to coś było. Oczekując odpowiedzi kumpla, zszedł z rzeźby, by do niego dołączyć na dole. Tak na wszelki wypadek.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 14-04-2016 o 08:47. Powód: literówka ;)
Kenshi jest offline  
Stary 14-04-2016, 12:54   #153
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
- Nie dam rady go wyciągnąć, Nick. To cholerstwo jest solidniejsze, niż wyglądało. -
Mikołaj spojrzał w górę, na wiszącego na żebrach statuy Connora. Wzruszył ramionami.
- Kurwa, może czymś podważyć? - rzucił, rozglądając się po polanie zasnutej mgłą i dymem.
Nagly okrzyk i szamotanina przykuła uwagę chłopaka. Spojrzał w górę, na Connora, który stał twarzą w twarz z Indianinem, gdyż ten podniósł się w swojej klatce i przylgnął do kościanych krat. Krzyczał coś w niezrozumiałym dla Mikołaja języku, ale jak się domyślał był to język autochtoniczny Ameryki, choć równie dobrze mógł do nich mówić w suahili i tak nic by nie zrozumieli. Wtedy Indianim przemówił w innym języku, który brzmiał już bardziej znajomo.

Coś innego jednak przykuło uwagę Mikołaja. Na skraju polany, w kłębach dymu, majaczyła jakaś postać. Z uwagi na warunki jakie panowały w okolicy i słabą widocznośc chłopak nie był w stanie rozpoznać czy był to ktoś z ich grupy. Dębski otworzył usta, już miał krzyknąć, ale coś go powstrzymało. Zmarszczył brwi i intensywnie wpatrywał się w postać.

- Hej, Nick... Znasz francuski? Bo nasz przystojniaczek powiedział coś a'la... - powiedział Connor, jednak Mikołaj odpowiedział bardziej automatycznie, nie specjalnie zwracając uwagę na to co mówił - Ni w ząb… nie znam… -

- Yo, Nick... wszystko gra? Coś się stało? - powiedział Connor, zeskakując ze statuy. Mikołaj dalej śledził wzrokiem postać, która powoli przemieszczała się na granicy lasu. Nie odwracając wzroku, sięgnął po Connora na oślep, a gdy go złpał pociągnął lekko do przodu.
- Patrz - powiedział, prawie szeptem, gdy jego towarzysz znalazł się obok niego - tam ktoś jest. Nie widzę kto to, ale… Nie wiem, mam złe przeczucia. Może to ktoś od nas, ale przecież widziałby nasze światła, nie? Pochodnię, czołówkę. A tymczasem… sunie na granicy lasu. Widzisz go, nie? Nie przewidziało mi się, prawda? - Mikołaj miał nadzieję, że Connor potwierdzi. Bał się, że jego zmysły zaczynają zawodzić i płatać mu figle. Od stresu możabyło dostać urojeń, a tego akurat mu nie brakowało przez ostatnie godziny.

Connor zmarszczył brwi i skupił spojrzenie w miejscu, które wskazał mu Nick. Rzeczywiście, po chwili coś mignęło mu między unoszącymi się oparami. Raz i drugi, ale z tej odległości nie mógł stwierdzić, kto to był. Lub co.
- Nie przywidziało ci się, też to widziałem. Jakiś człowiek... chyba. Też sądzę, że nikt z naszych, ale też chyba żadna z tych bestii, inaczej już by nas zaatakowała, w końcu widać nas tutaj, jak na dłoni. No chyba, że czeka, aż podejdziemy. - Conn przejechał dłonią po delikatnym zaroście. - Chcesz podejść i to sprawdzić? Z tego Indiańca i tak już niczego nie wydusimy, a innej opcji też za bardzo nie mamy. Chyba że... - Mayfield przełknął ślinę. - Chyba, że ten ktoś, albo coś, trzyma się na obrzeżach, żeby nie podejść za blisko do tego totemu, czy co to tam jest.

- Nie wiem stary, na prawdę nie wiem co robić. To wszystko jest jakieś pojebane, mam wrażenie, że tracę głowę. - powiedział Mikołaj przecierając dłonią czoło, jakby miał potworny ból głowy.
- Może zawołamy? Chciałem to zrobić, ale… sam nie wiem. Coś mi mówiło, że to zły pomysł. -

- Jak będziemy się drzeć, to możemy tu sprowadzić też to, czego nie chcielibyśmy tu widzieć, nie sądzisz? Nie wiemy, co czai się w okolicy. - Spojrzał na kumpla. - Może lepiej byłoby trochę podejść i przyjrzeć się temu z bezpiecznej odległości. Jak zobaczymy, że to nie jest człowiek, to w nogi. A jak człowiek, to pogadamy. Jestem jednak za tym, żeby nie wychodzić poza krąg tej wypalonej ziemi. Może to próbował nam przekazać Indianin? - Mayfield wzruszył ramionami.

- Mam co do tego złe przeczucia… [po polsku] Ja pierdolę, kurwa! W co ja się wjebałem. - Mikołaj wziął głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył zwrócił się do Connora - Dobra, chodź. Zobaczymy kto to jest. Może jak będziemy bliżej to będziemy w stanie rozpoznać czy to ktoś z naszych czy coś innego. Też mam nóż, ale nie wiem czy nam się to na coś zda. Chociaż… zawsze to jakiś *komfort* psychiczny. Idziemy? - powiedział Polak, a przy słowie komfort wyraźnie się skrzywił. Nic dziwnego, gdyż w ich obecnej sytuacji to słowo pasowało jak pięść do nosa.*

- Ze mnie też żaden Rambo. - Connor wyciągnął swój nóż i skrzywił się. - Szkoliłem się w ratowaniu życia, a nie mordowaniu... stworów. Serio, w niezłe gówno wdepnęliśmy i lepiej, żeby szybko się znalazł ktoś, kto nas z niego wyciągnie. - A w myślach dodał "O ile to jeszcze możliwe", by nie stresować dodatkowo Nicka. - Idziemy. - Skinął na niego głową i ruszając, wyciągnął z kieszeni podarowany przez Arisę łapacz snów. Owinął rzemyk wokół dłoni i ścisnął go, mając nadzieję, że pozostali wciąż żyli. Gdziekolwiek się znajdowali.

Mikołaj skinął głową, a gdy zobaczył, że Connor wyciąga swój łapacz snów zrobił to samo. Owinął go wokól nadgarstka, tak aby ciągle mieć wolną dłoń, w której trzymał nóż. W drugiej ręce trzymał pochodnie, którą uniósł wysoko nad głowę. Powoli zbliżali się do postaci majaczącej na linii drzew, zachowując najwyższą ostrożność i bezpieczny dystans.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 16-04-2016, 22:07   #154
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.


Cisza. Stał oparty o jakieś drzewo i słyszał ciszę. A właściwie słyszał całkiem sporo bo ogarnięty burzą las wydawał całkiem wiele odgłosów. Ale nie słyszał tego czego sie obawiał i spodziewał. Odgłosu pogoni, wrzasku umierającej kobiety, walki, łamanych gałęzi, ryków bestii czy czegoś podobnego. Tak chyba powinno być. Chyba. Co tam się stało? Czy stwór był jakiś bezgłośny? Mógł dopaść i zabić Arisę bez żadnego głośniejszego dźwięku? A może jej nie dopadł? Choć nie wiedział jakim cudem. Stworzenie było całkiem blisko od nich obojga chyba nie mogło ich nie zauważyć. Czemu więc nie miałoby rozwalić Arisy?

W sumie nie wiedział czemu. Chyba powinien. Nie był nawet pewny czy to ten sam stwór co dopadł prawie jego samego jak poszedł za pierwszym razem po chrust na przedłużenie ogniska. I jeśli już stwór zrobił swoje to co dalej? I w sumie co zrobił? Zabił? Porwał? Ominął? A co teraz zrobi? Ucieknie? Odejdzie? Zaśnie? Pójdzie tropem Frank'a? Chuj wie... Może oddalił sie na tyle głęboko by stwór stracił nim zainteresowanie tak samo jak i pozostałymi gdy uciekli z obozu?

Złapał już oddech i odpoczął. Nie widział obecności stwora wokół. Nie widział też Arisy ani nikogo z kajakarzy. Właściwie poza samymi drzewami, burzą i nocą to dość niewiele widział i słyszał. Oderwał się w końcu od drzewa i ruszył przed siebie w stronę przeciwną do tej z której chyba nadbiegł. Właściwie może znów przekroczył granicę jakiegos kafla i stąd stwór stracił trop? Nie miał jak tego sprawdzić. Zostawało znów spróbować odnaleźć tamtego szamana z wizji i jego jaskinie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-04-2016, 13:23   #155
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange miała mieszane uczucia. Z jednej strony Bear był póki co jedyną osobą, od której mogła otrzymać pomoc, a z drugiej strony, jak zresztą każdy człowiek, mógł być dla niej zagrożeniem. Kto wie, jak zareaguje w chwili zagrożenia i braku alternatywy? Rzuci się w obronie poświęcając własne życie, czy może pchnie ją w ramiona śmierci, ratując ów własne życia? Teoretycznie, kobiecie powinno być już obojętne czy umrze teraz czy później, ale jakaś namiastka nadziei wciąż się w niej tliła. Chciałaby móc wrócić do domu, do swojego codziennego życia i nudnej pracy.
Nabrała mnóstwo powietrza w płuca, rozciągając klatkę piersiową, po czym głośno i pomału je wypuściła. Schowała znaleziony amulet pająka do kieszeni i przymknęła oczy. Ogień spokojnie trawił zebrane przez Bobbyego drewno, a ciepło tego ogniska niespiesznie ogrzewało ich ciała i pozbywało się wilgoci z ubrań.
Cieszyła się, że nie poszli w stronę śpiewów i bębnów, bowiem straciła już wiarę w to, że cokolwiek w tym lesie próbuje im pomóc, rzucić jakąś podpowiedź. Wszystko co ich otaczało zdawało się szeptać jedynie, jak bardzo chce ich zeżreć nie było w tym żadnych słów wsparcia czy też chęci pomocy.

Jak zwykle jednak, spokój nie był im pisany i prawdopodobnie nie będzie, póki nie wezmą się w garść i nie spróbują opuścić przeklętego miejsca. Niestety, na to się nie zapowiadało w najbliższym czasie. Agonalny krzyk jej brata zmroził krew w żyłach i postawił szatynkę na równe nogi. Wstała gwałtownie wyrywając się z uścisku jak pochwycona, dzika sarna. Ange zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła, a na jej twarzy malowało się przerażenie, które ujawniło się w postaci bladej twarzy oraz szeroko otwartych oczu.

- To jakieś błędne koło, jakbyśmy przechodzili z piętra piekieł na wyższy lub niższy poziom i jeśli nie przeżyjemy tych schodów powtarzających się dramatów, to nigdy stąd nie wyjdziemy - chwyciła plecak zarzucając go na grzbiet i spróbowała zrobić nową pochodnię. Nie była ona tak profesjonalna jak ta Mikołaja, ale starała się. Może wystarczy na kilka minut, ale jeśli mają stąd wiać, to dobre i to.

- Może pójdźmy w dół, wzdłuż rzeki. Ja nie chcę iść wgłąb tego lasu, tam na pewno jest nasz obóz i powtarza się własnie sytuacja w której zginął mój brat. Ani nie chcę na to patrzeć, ani i nie chcę tam umrzeć. Zauważ, że każdy zgon nastąpił właśnie w obozie, chyba tylko ten okularnik wykrwawił się wcześniej - drżący głos nie dodawał mu otuchy, ani nie upewniał, że Ange odzyskała rezon. Wciąż trzęsła się, a ręka trzymająca beznadziejnie wykonaną pochodnię drżała jak u starszej pani. Kobieta chciała wykorzystać swoje zdolności odnajdywania się w każdym terenie i orientacji kierunków, pragnęła być jak najdalej od pierwotnego obozowiska oraz wszystkich wtórnych, które pojawiały się w niewyjaśniony sposób zawsze blisko podróżujących.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 18-04-2016, 00:55   #156
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Testowanie jest o tyle niewdzięczną robotą, że bez spisanych scenariuszy i dużego doświadczenia w danej dziedzinie, jest dość żmudne. Cały czas wpada się na nowe elementy, o których wcześniej się nie pomyślało. Jakie Arisa miała doświadczenie w dziedzinie "umrzesz jeśli nie uciekniesz"?. Godzinne. Kiedy Arisa mogła pomyśleć o elemencie natury ludzkiego zachowania w zagrożeniu? Zachowania, które było zdolne posunąć się do wszystkiego, by ratować własne życie? Że odpowiedzią osoby, której wyciągnęło się pomocną dłoń, będzie zabójstwo pierwszego stopnia? Po fakcie. Kiedy mogła się nad tym zastanowić? W ogóle nie mogła. Bała się o tym myśleć. Bała się myśleć o czymkolwiek. Zastygła w obawie, że zrobienie czegokolwiek wystarczy, by sprowadzić na siebie ostateczność.

Nieskończoność porcji czasu później nic z tego się nie stało. Zagrożenie? Było - nie ma. Za to wszystkie wstrzymane emocje i myśli spłynęły na "hura". Jak po lagu, gdy przeciągły brak reakcji jest nagle nadrabiany a wszystkie zaległe zdarzenia odtwarzane są w skrawku sekundy. Powalona na ziemię dziewczyna jęknęła ruszając się i nabierając tchu. Czuła tylko nacisk łomoczącego serducha i mrowiące rozcięcia broczące krwią. Zdrewniałe ręce uniosły ją do pozycji siedzącej. Mogła się rozejrzeć, by uświadomić sobie, że pozostała tylko wraz ze swoim snopem czołowej latarki. To był moment, w którym dopiero mogła przewinąć wydarzenia i emocjonalnie się do nich ustosunkować. Rozsypana na kawałki potrzebowała czasu, by się uspokoić. Zatkane krwawienie rękawem po jakimś czasie zostało zastąpione gazikiem z odzyskanej apteczki, pozostawionej przez Franka. Gość ją zaatakował od razu, gdy nadarzyła się korzystna sytuacja. Nie mogła dojść do jego pobudek. Odezwał się w sposób dość... Oszalale zwięzły, nie noszący za sobą za wiele informacji.

- Nie jestem... Zdradziecką suką... - odpowiadała szeptem sama sobie kuląc się pod drzewem.

Nie było to jej największym zmartwieniem. To, co nie dawało jej spokoju najbardziej to fakt, że żyła. Nie mogła w jakikolwiek sposób wytłumaczyć sobie, czemu nie została zabita przez potwora. Widział, gdzie uciekła. Gonił ją. Znalazł. Bezbronną, obaloną, wystawioną na tacy. Postał... I olał. Zlitował się? Absolutnie. Nie było takiej możliwości, że monstrum potrafiące zetrzeć Bruca na krwawą mgłę w mrugnięciu oka, nagle stwierdziło, że odpuści. Uznał, że nie żyje? Wyczuł by. Wytężone myśli doszły do nieco innych wniosków: nie było to monstrum z obozu. Ani cienisty duch. Było to coś, co nie chciało się zbliżyć i przez to nie miało możliwości sprawdzenia, czy nieruchoma dziewczyna dychała, czy była martwa. Kolejne wrogo nastawione coś. Zwierzę? Człowiek? To pierwsze nie byłoby na tyle inteligentne, by ograniczyć się do samego wzroku. Drugie natomiast... Je*ani Indianie pasowali do sytuacji. Kolejny wróg sprawiał nie miłe wrażenie niekończącej się armii istot chcących śmierci.

Dopiero gdy serducho uspokoiło się a rozbity nos przestał krwawić, Arisa zebrała się na nogi. Zaskakujące było to, że w gruncie rzeczy wcześniejszy plan mógł być uproszczony o linię prostą, powrotną do ogniska z całą masą łapaczy snów. W relatywnym spokoju zgasiła też światło, by nie ściągać na siebie uwagi. Było potrzebne jedynie w ponownym przymusie rozwinięcia zawrotnych prędkości ucieczki.
 
Proxy jest offline  
Stary 19-04-2016, 14:03   #157
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Było miło. Można było nawet zapomnieć o tym, że znaleźli się w środku strasznego lasu, ścigani przez trudne do określenia monstrum. Bear tulił dziewczynę znajdując wytchnienie i spokój w tej chwili. Miła odmiana, po ostatnich koszmarnych wydarzeniach. Tego im właśnie brakowało, czasu na pozbieranie się do kupy, na uspokojenie galopujących myśli, na wyciszenie.
Las był w końcu taki jak powinien, cichy i spokojny, taki do jakiego Bear przywykł. Było miło… ale nie mogło tak być wiecznie.

Odgłos bólu wyrwał ich oboje z tego letargu. Ktoś krzyczał najwyraźniej torturowany w bestialski sposób. Bobby spojrzał w kierunku lasu… Horror który się w mroku drzew znów postanowił zaatakować. Uczył się. Widząc że szamański zaśpiew nic nie daje, sięgnął po bardziej osobiste nuty.
Nic dziwnego, że Ange chwyciła przynętę… Bobby nie mógł jej jednak winić o to. Poza tym i tak nie mogli tu przebywać wiecznie.
Barker słuchał jak dziewczyna wykłada swoje racje. Nie przekonała go jednak. Już raz szli wzdłuż rzeki, co prawda w górę rzeki… ale i tak zatoczyli koło, wbrew wszelkiej logice.
Bobby był pewien, że i tym razem dojdą do obozu. W jednym jednak dziewczyna miała rację. Nie było sensu zatrzymywać się tam na dłużej. Zabiorą to co potrzebne i ruszą dalej.
- W ddół rzekki… wzdłuuuż brzeeggu.- rzekł w końcu uśmiechając się zawadiacko, a przynajmniej miał nadzieję, że tak wygląda. Był wszak równie przerażony co ona.- Tttak oddalimy się jakk naaajddalej od obbozu. On jest w górze rze rze rzeki. I…- przygotował własną pochodnię.-… bbądź gotowa ddo uć uć cieczki. Fffw każdej chwili. Ok?-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 20-04-2016, 16:14   #158
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Mikołaj, Connor

Ruszyli w stronę majaczącej w oparach postaci, z pochodnią, łapaczami snów i nożem. Zdezorientowani, lekko już oszołomieni dymem unoszącym się nad okolicą. Gryzącym w gardło, osadzającym się w płucach smrodliwym i metalicznym posmakiem.

Dym zdawał się gęstnieć. Wyciskał łzy. Zapach ozonu ustąpił miejsca innej woni. Smrodliwemu odorowi gnijącego mięsa, ropiejącej jamy ustnej – głębokiemu, mięsistemu, próchniczemu fetorowi.

Za ich plecami huknął piorun, lecz jego odgłos był odległy, mniej intensywny, jakby… jakby robiąc te kilkanaście kroków oddalili się o kilometry od rzeźby. Jakby... przestrzeń rządziła się zupełnie inną fizyką od tej, na której oni opierali swoją percepcję.

W końcu dotarli do postaci. Był to młody mężczyzna. Pozbawiony ubrania, umazany zakrzepłą krwią niemal od stóp do głów, ale nadal rozpoznawalny.
Bruce Parquet którego przecież, na ich oczach, nieznana siła rozerwała na strzępy.

Bruce stał… bezwolny, zagubiony, jak człowiek, który pogrążony w głębokim śnie wędruje ścieżką lunatycznego transu.

I nagle z ust chłopaka wyrwał się przeraźliwy, niemal nieludzki wrzask. Krzyk agonii, bólu, cierpienia, męczarni. Straszny! Potężny! Krótki i intensywny.

A kiedy przebrzmiał, Bruce spojrzał na nich świadomie.


Bruce

… Zamrugał powiekami…

Otworzył oczy. Licząc, że obudzi się w namiocie, ujrzał jednak koło siebie zupełnie inny widok. Widok przerażający i obcy.

Wokół niego kłębiła się gęsta, podbarwiona żółtym pyłem i popiołem mgła. Wirująca onirycznie, jak żywa istota, pozbawiona ciała lecz nie świadomości. Gdzieś tam pośród tego… tego… całunu – to było dobre słowo – tego całunu majaczył jakiś kształt. Rogaty. Złowieszczy. Zły i plugawy co Bruce wyczuwał … ba! … wiedział, jakoś tak, bezwiednie, jakoś tak podświadomie.

Czuł się tak, jakby budził się ze snu.

A potem sobie przypomniał! Moment umierania… Rozdzierania na strzępy. Potwornego bólu, którego nie wyraziłyby nawet najlepiej dobrane słowa i przymiotniki.

Moment agonii. Katusze rozrywanego ciała i chyba, rozrywanej duszy.
Wrzasnął. Popłynął z tym wrzaskiem na fali… wspomnień… wizji.
Nie miał pojęcia czym były obrazy, które ujrzał w swojej głowie.

Jaskinia. Drzewo. Na nim jakieś ciała. Szczątki ludzi, zwierząt i istot, które były jednym i drugim na raz. Rzeka czy też raczej potok wijący się pomiędzy kamieniami. Wodospad pełen krwi. I głaz a na nim siedzącą postać. Kobietę, z której pleców wyrastały dziesiątki pajęczych odnóży.

I był tam. W tej jaskini. Pośród grzybów i pleśni o kolorze krwi i konsystencji kisielu. Jak w tandetnym horrorze. Wpatrzony w pomarszczoną, starą twarz i oczy pozbawione gałek – czarne studnie oczodołów.

Był tam, w jaskini, która wydawał się kluczem do rozwiązania zagadki. Kluczem do ocalenia. Tylko dlaczego?!

I nagle, tuż przed sobą, ujrzał dwie znajome twarze. Koledzy ze spływu. Ten Polak, jak on miał na imię. I ten drugi. Jak on miał na imię?

Dziury w pamięci. Miał w głowie dziury.

Skąd się tutaj wziął? Przecież…. Przecież umarł. Rozdarty na strzępy.


Frank

Odszukać jaskinię. Uchwycił się tej myśli, jak tonący rzuconej liny.
Łatwo jednak było powiedzieć – odszukać jaskinię. Trudno było jednak to zrobić.

Ale Frank był uparty. Potrafił być uparty.

Krążył, szukał, rozglądał się. Ale każda przebyta mila, każda godzina nie przybliżała go do celu. Co więcej, miał wrażenie, że kręci się w kółko. Że krąży wokół tych samych drzew, tych samych kamieni, tych samych łapaczy snów.

Gdzie ukrywał się szaman z wizji? W jaskini! Gdzie była ta jaskinia? Wszędzie i nigdzie!

W pewnym momencie poczuł zmęczenie. Usiadł pod drzewem, wpatrując się w niebo.

Ile czasu już tak krążył? Szukając i próbując trafić na jaskinię, która przecież mogła nie istnieć! Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie fakt, że … godzina cały czas jest ta sama. Niezmienna. Co do minuty, sekundy!

Czas, przestrzeń, kierunki – to wszystko nie miało znaczenia.
Frank czuł się samotny, zagubiony, zrozpaczony, chociaż tej ostatniej emocji nie poddał się jeszcze do końca.

I wtedy ujrzał… ognisko. Tak. Płomień. Przebijający się gdzieś pomiędzy drzewami, niczym światełko odległej latarni na pełnym, czarnym morzu udręki.

Arisa

Jakimś cudem, czy też może kierując się opaskami na drzewach, udało jej się wrócić do ogniska. Namiotów nie było. Wypalona ziemia – krąg z którego wyszedł kolczasty demon – była tam, gdzie to pamiętała. Ciało Johna gdzieś znikło. Podobnie jak ciało Aarona.

Za to łapacze snów były wszędzie. Nawet chyba więcej, niż to zapamiętała.
Ich zachowanie przykuło jej uwagę. Część wirowała wokół swojej osi – jedne szybciej, inne wolniej. Część zwisała nieruchomo. Wokół części migotały jakieś niewytłumaczalne cienie. Kształty. Tak. Drobne, jak nieporęcznie rzucane cienie przez niezbyt uzdolnionego prestidigitatora. Czy wręcz pozbawionego talentu.

Rozpoznawała jednak część z nich. Zające. Wiewiórki. Pająki. Skrzydlate motyle. Ptaki. Nietoperze.

I wtedy go zobaczyła. Mężczyznę wychodzącego spomiędzy drzew. Powoli, ostrożnie, jakby z niedowierzaniem, że ją tutaj widzi.

Męski typ urody. Twardy. Twarz znajoma. Pamiętała, że widziała jego zdjęcie w schronisku, z którego wyruszali na spływ. No i widziała go przecież nie tak dawno na nagraniu. Bart Calgary.

Widział ją! Tego była pewna.

Przyglądał się jej nieufnie. W jego ręku widziała karabin – jakiś archaiczny chyba eksponat. Ale nie mierzył do niej. Wydawał się być … zaintrygowany.

Angelique, Bobby

Ruszyli w dół rzeki – w tej kwestii bardziej musiała wierzyć Bearowi.
Droga nie była łata. Brzeg był stromy, kamienisty, często musieli wchodzić w głąb lasu, aby ominąć jakiś nabrzeżny głaz, popękaną skałę lub zwalony pień drzewa. Rzeka szumiała tuż obok nich. Przewalała się z łoskotem. Pieniła na zdradzieckich skałach wystających ponad toń wody. Rwąca i dzika, prowadziła gdzieś w dół, w doliny, być może nawet do jezior, na spokojniejsze wody. Szlak Pojebańców.

Krzyk ucichł. Bębny i muzyka też. Teraz towarzyszył im tylko ten odwieczny łoskot toczącej się wody.

Nie raz i nie dwa ślizgali się na nierównym terenie, potykali, ale nie dawali za wygraną. Oddalali od obozowiska i przyczajonego tam monstrum. Chociaż, jeżeli przeczucie nie myliło Beara, to Bobby był pewien, że za chwilę ujrzy znów znajomy brzeg i obozowisko.

Mylił się.

Rzeka przyśpieszała. Nabierała prędkości do szaleńczego, nieludzkiego wręcz tempa. Spływ kajakiem tą p[piekielną kipielą naprawdę byłby wejściem w gardziel piekła!

Najpierw usłyszeli szum. Huk narastał. A potem rzeka opadała w dół. Gwałtownie. Potężnym wodospadem. A brzeg kończył się urwiskiem. Nierównym, postrzępionym, śliskim. Wiodącym w czerń. Światło latarek pokazywało tylko przestrzeń, nie sięgało do dna urwiska.

- Tam jest ścieżka. – Powiedziała Angie, która pierwsza ujrzała wąską, prawie niewidoczną drogę prowadzącą w głąb lasu i oddalającą się od nie mającego końca wodospadu.

Mogli ryzykować życie i podjąć się karkołomnej próby zejścia w dół przepaści. Mogli zawrócić po własnych śladach lub podążyć ścieżką, której Bear prawie nie widział, za to dziewczyna widziała bardzo wyraźnie.

To też było dziwne, jak wszystko od pewnego czasu. Nie mające tak naprawdę zbyt wiele racjonalnych wyjaśnień.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-04-2016, 19:34   #159
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Idąc w stronę nieznajomego, Connor mrużył oczy i zasłaniał usta rękawem bluzy. Na niewiele się to zdawało - paskudny smród był tak intensywny, że przebijał się nawet przez detergent, którym pachniał materiał. Chciało mu się rzygać i dwa razy nawet musiał siłą woli zawrócić wracający, przemielony sokami żołądkowymi batonik proteinowy, by został na swoim miejscu. Zaskakujący był fakt, że przeszli tylko kawałek, a pomruk burzy zdawał się być bardzo odległy, jakby zostawili ją co najmniej kilka kilometrów za sobą. Nic się tutaj kupy nie trzymało, a miejsce, w którym utknęli zdawało się mieć własną czasoprzestrzeń. Zresztą, nie od teraz Mayfield miał takie przemyślenia.

Gdy w końcu zbliżyli się z Nickiem do osobnika we mgle, przyszło kolejne zaskoczenie. Umazany krwią, nagi, nieobecny... stał przed nimi Bruce. Ten sam Bruce, który zamienił się w krwawą mgiełkę po wejściu do namiotu-pułapki. Wyraz twarzy Conna, gdy zobaczył Paqueta, mówił sam za siebie. Był nieskalany inteligencją.


Pierwsze, co Mayfield pomyślał: niemożliwe. Przecież on zginął... Ale co było tutaj niemożliwe? To, że jakieś jelenio-humanoidy na nich polowały? Że zwłoki ożywały? Że zamieniony w grzankę Indianiec się regenerował? Oczywiście, wszystko było niemożliwe. Jak sam skurwysyn. Przez dłuższą chwilę strażak wpatrywał się w kumpla, który zginął na jego oczach, wypatrując jakichś sztuczek, które jednak rozwiałyby wątpliwości co do tego, że Bruce naprawdę żyje. Że znowu los rzucił ich w jakiś porąbany wir wydarzeń, żeby zagrać im na umysłach. Nic takiego jednak nie znalazł. Bruce wrócił do życia. Jakoś. A może wcale nie zginął, tylko tak miało to wyglądać? Mayfield już miał się odezwać, gdy ciszę nocy przerwał rozdzierający krzyk Paqueta. Odruchowo zasłonił uszy i się skrzywił, a gdy brat Ange przestał się drzeć, jego spojrzenie wydało się Connowi inne. Bardziej obecne. Jakby właśnie jakiś duch pozwolił mu odzyskać kontrolę nad własnym ciałem i świadomością.
- Bruce? To naprawdę ty? - Zapytał z niedowierzaniem, marszcząc brwi. Nie podchodził jednak bliżej. - Słuchaj, nie wiem, co tu jest grane, ale... widziałem, jak umierasz, a teraz... stoisz przed nami... Jeśli nie zginąłeś w tym namiocie, to gdzie do cholery byłeś? Opowiadaj.

Po tych słowach Mayfield zrzucił plecak i wygrzebał swoje zapasowe ubrania, podając je Paquetowi.
- Trzymaj, ubierz się. Pewnie trochę za duże, ale lepsze to, niż świecenie przyrodzeniem na lewo i prawo. Jeszcze tego by brakowało, żeby twoja siostra zobaczyła cię paradującego na golasa po powrocie do żywych. To by dopiero była w szoku. - Pokręcił głową i spojrzał na Nicka. - No ale dość gadania... opowiadaj, gdzie byłeś i co tu do cholery się wyrabia.
Mayfield słuchał Bruce'a, jednocześnie mając go na oku. Nie mógł być przecież pewien, że Paquet nie zamieni się w bezrozumne zombie, jak Mount. Na wszelki wypadek pozostał czujny i z nożem w gotowości.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 23-04-2016, 20:48   #160
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja mocno zdziwiła Beara. Czyżby przechytrzyli las, czy może ów las zdecydował się ich wypuścić. A może były inne powody?
Bobby mógł tylko zgadywać, ale nie próbował... darowanej kobyle nie patrzy się w zęby. Barker rozważał jedną opcję, za to ważną.
Ta pozorna droga ucieczki mogła być pułapką. Ta przed nimi zaś była samobójstwem. Olbrzymim wodospadem, którego wyglądu Bobby mógł się tylko domyślać.
Bear wiedział, że sam może by zdołał zejść po śliskich skałach w dół. Było to trudne, było niezwykle niebezpieczne. Ange... ona nie miała szans. Ona mogłaby zginąć, a Bobby nie zamierzał ryzykować jej życiem. Nie mogli też zawrócić. Owszem, raz im się udało dotrzeć w miejsce inne, niż ich przeklęte obozowisko, ale naiwnością była wiara w to, że dwa razy im się poszczęści.
Pozostała ścieżka odkryta przez Ange. Ryzykowny wybór, ale dający nadzieję na wydostanie się z tego przeklętego lasu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172