Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2016, 23:20   #7
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Stanton

Inżynier wdepnął gaz i łazik ruszył do przodu. Poraniony, wykrwawiający się chłop nie wyglądał, jakby zostało mu dużo czasu. Jego kompan mocno ściskał jego dłoń powtarzając szybkie, urywane słowa modlitwy, jego oczy zaszkliły się od łez. Było coś wzruszającego i onieśmielającego w tak bliskiej więzi dwóch hardych brodaczy. Może to rodzina? Tak, czy inaczej inżynier skupiać się musiał na drodze. Coraz to podmuchy zimowego wiatru unosiły chmury puchu, które zawiewane na drogę, ograniczały mu znacznie widoczność. Koła ledwo trzymały się ulicy, utrzymanie dobrej prędkości przy jednoczesnym unikaniu ryzyka było nie lada wyczynem, szczególnie, że po paru kilometrach szybkiej jazdy droga zaczęła piąć się w górę, wić się po ośnieżonych stokach i nad zarośniętymi lasem dolinami. Jeden błąd i pojazd mógł runąć w dół. Inżynier zerknął w lusterko, ranny chłop nie ruszał się już, był blady jak ściana, ale chyba nadal oddychał.

Stanton pilotaż d20(+2 samochód przystosowany do terenu +2 łatwy)= 14 porażka


Starał się jak mógł, ale w końcu musiał zwolnić, zbyt często dochodził do momentu, w którym tracił kontrole, zbyt blisko było katastrofy. Daleko mu było do kierowcy wyścigowego, a trasa zdecydowanie nie należała do łatwych!
- O Panie Świetlisty! On chyba nie dycha!! - rzucił nagle z tyłu drwal. - Borr! Borr, obudź się, jesteśmy już tak blisko! - ni to załkał ni zawarczał w desperacji. W końcu w oddali na stoku jednej z ośnieżonych gór ukazały im się strzeliste wieże posiadłości Lady Tianary. Powoli się rozjaśniało, widoczność stawała się lepsza.


Wpadli z impetem na dziedziniec, mijając posterunki straży, którą najwyraźniej uprzedzono o ich przybyciu. Żołnierze nie starali się ich bowiem zatrzymać, wskazali im tylko jeden z budynków kompleksu pałacowego. Przed nim stał już podstarzały człowiek z długą brodą i dwóch chłopskich pomagierów z noszami.
- Borr! Borr! - towarzysz nadal szarpał rannego i potrząsał nim, mając nadzieję, że ten jeszcze nie odszedł.
- Musisz tu zostać. - rzekł suchym głosem medyk, widząc, że spanikowany brodacz przeszkadza pielęgniarzom, którzy chcą wydobyć ciało z samochodu. - Nie wygląda to zbyt dobrze, zbyt dużo krwi zdążyło odpłynąć - dodał, spoglądając na twarz poranionego chłopa. - Zabierzcie go do środka.
Odchodząc z rannym, ukłonił się tylko formalnie Stantonowi i już go nie było.

Tymczasem do Stantona i jego wozu podszedł dystyngowany i bardzo dobrze ubrany czarnoskóry mężczyzna, na oko koło pięćdziesiątki.
- Panie Walton? Jestem Hakim, szambelan Lady Tianary. Cieszę się, że udało się panu dotrzeć do nas cało. Moja Pani co prawda jest w podróży i nie będzie w stanie docenić pańskiego gestu, jednak jej siostrzeniec, Kawaler Ergan kazał mi przekazać wyrazy wdzięczności za próbę ocalenia jednego z jego ukochanych poddanych.
Spojrzał w bok. Tam pod wejściem do budynku ciągle w tę i wewte chodził nerwowo kompan rannego, nadal nie wiadomo było, czy przeżyje.

Szambelan chrząknął.
- Panicz Ali nie przekazał, czy Pan wyrazi chęć podjęcia napraw od razu, czy może najpierw zechce się odświeżyć? W razie czego kazałem nagrzać wodę w łaźni i przygotować lekki rozgrzewający posiłek. Postaram się też odpowiedzieć na wszystkie możliwe pytania dotyczące przedmiotu naprawy.

Gdzieś w oddali za zdobnymi parkanami okrytych białym puchem iglaków przechadzały się pary szlacheckich krewnych Tianary. Co jakiś czas ukradkowo spoglądali w stronę surowo wyglądającego wehikułu Inżyniera, którym z takim impetem wpadł na włości Pani Tych Ziem. Najwyraźniej zapewnił domownikom trochę tematów do plotek.

Aleksiej

Tymczasem, trzy tysiące mil od mroźnych północnych ziem lenn al-Malików, w stolicy planety Tebach, z lądownika wysiadł skromny brat Aleksiej z Zakonu Eskatonicznego. Mógł być z siebie zadowolony, w Znanych Światach podróże międzygwiezdne dostępne były tylko nielicznym. Teoretycznie członkowie Wszechświatowego Kościoła mieli możliwość skorzystania z takiego przewozu za darmo, w rzeczywistości wymagało to jednak bardzo dobrego powodu i zgody wysoko postawionych urzędników kościelnych z Ortodoksji. A Ortodoksi zapędy Eskatoników ku mistycyzmowi i poszukiwaniom wiedzy w najlepszym przypadku określali jako fanaberię i dziwactwo, a w najgorszym jako dobrowolne dążenie ku herezji i mrocznym, groźnym dla duszy tajemnicom.

Ale po wielu miesiącach pisania długich listów do biskupów, powoływania się na liczne znajomości i kruczki kanonicznego prawa, w końcu się udało. Stał na jednej z najbiedniejszych i najsmutniejszych planet Imperium. Cadavus, był światem w dużej części skażonym. Niegdyś był to ponoć zielony i zdrowy glob, ale dwa tysiące lat ludzkiej bytności, rabunkowej eksploatacji i niekończących się wojen doszczętnie go wyniszczyły. Teraz większość powierzchni stanowił jałowe, często skażone pustkowia, życie kwitło nieśmiało jedynie w polarnych regionach i dobrze skrytych przed wiatrem dolinach najwyższych górskich łańcuchów.

Jednak był to też świat wielkiej wiary. Nie zawsze zgodnej z naukami Wszechświatowego Kościoła. Powiadało się, że to właśnie zakazane gdzie indziej kulty, umykające przed prześladowaniami, stworzyły tu pierwsze kolonie. Również i później, w bardziej cywilizowanych czasach, planeta stała się celem pielgrzymek ze względu na podania o wielkiej bitwie, którą Prorok Zebulon stoczył tu ze starożytnym złem. Wszystko to powodowało, że praktycznie nie było obszaru Cadavusa, w którym nie dałoby się znaleźć starożytnego klasztoru, czy ruin po jakichś dawno zapomnianych wspólnotach religijnych. Mogły się tu kryć niewyobrażalne skarby sakralnej wiedzy.

Póki co nie widać było jednak biedy i cierpienia i tej planety. Gwiezdny Port znajdował się bowiem w ociekającym luksusem Mieście Wewnętrznym, gdzie próżno było szukać biedaków i osobników pokrzywdzonych przez los. Nawet służący, przemykający tam z przesyłkami między budynkami Gildii byli zadbani i dobrze ubrani. Nad wszystkim pieczę mieli patrolujący ulice, dobrze wyposażeni strażnicy Decadosów, noszący charakterystyczne płaszcze z wizerunkiem modliszki, symbolu rodu.

Była to sterylna kula luksusu, w otaczającym ją brudnym, biednym świecie. Problem w tym, że Eskatonik nie miał zbyt wielkich zapasów gotówki, wątpił, by zdołał się utrzymać w tak drogim miejscu, a na Cadavusie niestety nie było żadnego domu zakonnego Eskatoników, który mógłby go przyjąć na darmowy nocleg. Była jednak Świątyni Avestii... W oddali widział nawet charakterystyczne ciężkie habity braci sprawdzających ładunek jakiegoś statku. Przez kaptury ich szat widział tylko skrawki ich twarzy, wydawali się jednak srodzy i nieprzejednani. Z doświadczenia wiedział co prawda, że zdarzali się wśród nich serdeczni osobnicy, jednak zdawali się być w zdecydowanej mniejszości. A przynajmniej rzadko reagowali przychylnie wobec poszukiwaczy wiedzy z Zakonu Eskatonicznego...
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 14-04-2016 o 00:15.
Tadeus jest offline