| - Nie dam rady go wyciągnąć, Nick. To cholerstwo jest solidniejsze, niż wyglądało. -
Mikołaj spojrzał w górę, na wiszącego na żebrach statuy Connora. Wzruszył ramionami. - Kurwa, może czymś podważyć? - rzucił, rozglądając się po polanie zasnutej mgłą i dymem.
Nagly okrzyk i szamotanina przykuła uwagę chłopaka. Spojrzał w górę, na Connora, który stał twarzą w twarz z Indianinem, gdyż ten podniósł się w swojej klatce i przylgnął do kościanych krat. Krzyczał coś w niezrozumiałym dla Mikołaja języku, ale jak się domyślał był to język autochtoniczny Ameryki, choć równie dobrze mógł do nich mówić w suahili i tak nic by nie zrozumieli. Wtedy Indianim przemówił w innym języku, który brzmiał już bardziej znajomo.
Coś innego jednak przykuło uwagę Mikołaja. Na skraju polany, w kłębach dymu, majaczyła jakaś postać. Z uwagi na warunki jakie panowały w okolicy i słabą widocznośc chłopak nie był w stanie rozpoznać czy był to ktoś z ich grupy. Dębski otworzył usta, już miał krzyknąć, ale coś go powstrzymało. Zmarszczył brwi i intensywnie wpatrywał się w postać. - Hej, Nick... Znasz francuski? Bo nasz przystojniaczek powiedział coś a'la... - powiedział Connor, jednak Mikołaj odpowiedział bardziej automatycznie, nie specjalnie zwracając uwagę na to co mówił - Ni w ząb… nie znam… - - Yo, Nick... wszystko gra? Coś się stało? - powiedział Connor, zeskakując ze statuy. Mikołaj dalej śledził wzrokiem postać, która powoli przemieszczała się na granicy lasu. Nie odwracając wzroku, sięgnął po Connora na oślep, a gdy go złpał pociągnął lekko do przodu. - Patrz - powiedział, prawie szeptem, gdy jego towarzysz znalazł się obok niego - tam ktoś jest. Nie widzę kto to, ale… Nie wiem, mam złe przeczucia. Może to ktoś od nas, ale przecież widziałby nasze światła, nie? Pochodnię, czołówkę. A tymczasem… sunie na granicy lasu. Widzisz go, nie? Nie przewidziało mi się, prawda? - Mikołaj miał nadzieję, że Connor potwierdzi. Bał się, że jego zmysły zaczynają zawodzić i płatać mu figle. Od stresu możabyło dostać urojeń, a tego akurat mu nie brakowało przez ostatnie godziny.
Connor zmarszczył brwi i skupił spojrzenie w miejscu, które wskazał mu Nick. Rzeczywiście, po chwili coś mignęło mu między unoszącymi się oparami. Raz i drugi, ale z tej odległości nie mógł stwierdzić, kto to był. Lub co. - Nie przywidziało ci się, też to widziałem. Jakiś człowiek... chyba. Też sądzę, że nikt z naszych, ale też chyba żadna z tych bestii, inaczej już by nas zaatakowała, w końcu widać nas tutaj, jak na dłoni. No chyba, że czeka, aż podejdziemy. - Conn przejechał dłonią po delikatnym zaroście. - Chcesz podejść i to sprawdzić? Z tego Indiańca i tak już niczego nie wydusimy, a innej opcji też za bardzo nie mamy. Chyba że... - Mayfield przełknął ślinę. - Chyba, że ten ktoś, albo coś, trzyma się na obrzeżach, żeby nie podejść za blisko do tego totemu, czy co to tam jest. - Nie wiem stary, na prawdę nie wiem co robić. To wszystko jest jakieś pojebane, mam wrażenie, że tracę głowę. - powiedział Mikołaj przecierając dłonią czoło, jakby miał potworny ból głowy. - Może zawołamy? Chciałem to zrobić, ale… sam nie wiem. Coś mi mówiło, że to zły pomysł. - - Jak będziemy się drzeć, to możemy tu sprowadzić też to, czego nie chcielibyśmy tu widzieć, nie sądzisz? Nie wiemy, co czai się w okolicy. - Spojrzał na kumpla. - Może lepiej byłoby trochę podejść i przyjrzeć się temu z bezpiecznej odległości. Jak zobaczymy, że to nie jest człowiek, to w nogi. A jak człowiek, to pogadamy. Jestem jednak za tym, żeby nie wychodzić poza krąg tej wypalonej ziemi. Może to próbował nam przekazać Indianin? - Mayfield wzruszył ramionami. - Mam co do tego złe przeczucia… [po polsku] Ja pierdolę, kurwa! W co ja się wjebałem. - Mikołaj wziął głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył zwrócił się do Connora - Dobra, chodź. Zobaczymy kto to jest. Może jak będziemy bliżej to będziemy w stanie rozpoznać czy to ktoś z naszych czy coś innego. Też mam nóż, ale nie wiem czy nam się to na coś zda. Chociaż… zawsze to jakiś *komfort* psychiczny. Idziemy? - powiedział Polak, a przy słowie komfort wyraźnie się skrzywił. Nic dziwnego, gdyż w ich obecnej sytuacji to słowo pasowało jak pięść do nosa.* - Ze mnie też żaden Rambo. - Connor wyciągnął swój nóż i skrzywił się. - Szkoliłem się w ratowaniu życia, a nie mordowaniu... stworów. Serio, w niezłe gówno wdepnęliśmy i lepiej, żeby szybko się znalazł ktoś, kto nas z niego wyciągnie. - A w myślach dodał "O ile to jeszcze możliwe", by nie stresować dodatkowo Nicka. - Idziemy. - Skinął na niego głową i ruszając, wyciągnął z kieszeni podarowany przez Arisę łapacz snów. Owinął rzemyk wokół dłoni i ścisnął go, mając nadzieję, że pozostali wciąż żyli. Gdziekolwiek się znajdowali.
Mikołaj skinął głową, a gdy zobaczył, że Connor wyciąga swój łapacz snów zrobił to samo. Owinął go wokól nadgarstka, tak aby ciągle mieć wolną dłoń, w której trzymał nóż. W drugiej ręce trzymał pochodnie, którą uniósł wysoko nad głowę. Powoli zbliżali się do postaci majaczącej na linii drzew, zachowując najwyższą ostrożność i bezpieczny dystans.
__________________ Może jeszcze kiedyś tu wrócę :) |